„Husarskie kawały”

Z Historia Wisły

„Husarskie kawały” – takim terminem przedwojenna prasa miała określać zachowanie Wisły wobec swoich sympatyków w niektórych meczach. Mowa o sytuacjach pozornie beznadziejnych, z których dzięki swojej determinacji Wiślacy wychodzili jednak zwycięsko. I rzeczywiście, nie raz zdarzało się, że Wisła długo przegrywała w kiepskim stylu, by w ostatnich minutach zdobyć kilka bramek i spektakularnie wygrać, nawet różnicą kilku goli.

Księga jubileuszowa z 1956 r. przytacza takie mecze – dwa pod rząd! – z 1938 roku:

„…dwa inne mecze wykazały olbrzymi hart woli wiślaków i ich bezprzykładną ofiarność w walce o dobre imię swego klubu. Było to w czerwcu, a więc w miesiącu, który w ciągu 50 lat Wisły należał zawsze do najbardziej pechowych. […] Terminarz spotkań ligowych na czerwiec 1938 przewidywał m in. dwa kolejne po sobie następujące mecze w Warszawie, przeciw Polonii i Warszawiance.

Mimo dobrej gry w polu, na 8 minut przed końcem meczu niepomyślny dla Wisły rezultat spotkania mistrzowskiego z Polonią wydawał się być przesądzony. Polonia prowadziła 2:0 i widzowie zwolna opuszczali już stadion. Wtedy to, w 82 minucie gry Wisła zdobyła pierwszą bramkę. Świetny bramkarz Polonii, Strauch odezwał się wówczas do kapitana drużyny warszawskiej, wieloletniego reprezentanta barw Polski, Szczepaniaka: „Władek – oni (domyśl. Wisła) teraz dopiero zaczną grać! Jeszcze przegrać możemy…”
Nie przypuszczał zapewne Strauch jak szybko stanie się złym prorokiem. Za chwilę bowiem wspaniale bity przez Filka II rzut wolny zza linii pola karnego znalazł drogę do siatki Polonii, a na kilkadziesiąt sekund przed końcowym gwizdkiem sędziego Wisła zdobyła trzecią bramkę i odebrała Polonii zwycięstwo, które drużyna warszawska wydawała się „mieć w kieszeni”.
W tydzień później historia się powtórzyła na stadionie Wojska Polskiego, gdzie przeciwnikiem Wisły była Warszawianka. I ona prowadziła z Wisłą na pół godziny przed końcem meczu 2:0, by ostatecznie zejść z boiska pokonana 2:3.„

W rzeczywistości w tym drugim meczu Wiślacy zdobyli kontaktową bramkę jeszcze przed przerwą, co nie zmienia oczywiście faktu, że znów wystawili sympatię swoich kibiców na próbę i znów potwierdzili, że warto w nich wierzyć do samego końca.

Ta sama publikacja podaje jeszcze jeden przykład: „równie husarski kawał sprawiła Wisła na jubileuszu Pogoni we Lwowie, pozwalając Junakowi (Drohobycz) prowadzić na 20 minut przed końcem meczu 2:0, by wygrać ten mecz 4:2.”

Podobny przebieg miał pojedynek derbowy z 1925 roku – co prawda nie zakończył się zwycięstwem, a remisem, ale doskonale pasuje do kategorii tych spotkań, w których determinacją w obronie barw klubowych dowodzili Wiślacy niezłomnego charakteru i honoru. Z dramatycznego, haniebnego wyniku 1:5 do przerwy potrafili wyprowadzić rezultat na 5:5. To wtedy Henryk Reyman wypowiedział legendarne słowa, do dziś często przywoływane: „Nikt nie wymaga od was samych zwycięstw. Czasem i przegrać przychodzi. Ale każdy ma prawo żądać od was ambitnej i nieustępliwej walki. Nie dopuśćcie do tego, aby ludzie uznali was za niegodnych ... podania ręki”. Sam wspominał: „W szatni palnąłem do chłopców mówkę, po której mieli łzy w oczach. Postanowiliśmy grać do upadłego. Walczyliśmy jak lwy, dochodziło się do każdej piłki, nie czułem bólu ... wyrównaliśmy””.

Każdy kibic Wisły na pewno będzie w stanie podać kolejny przykład z bliższych nam czasów. Po 135 minutach dwumeczu z Realem Saragossa w Pucharze UEFA w 2000 roku Wisła przegrywała w sumie 1:5. Inne drużyny zapewne odpuściłyby i zaprzestały starań, Wisła zaś, jak doskonale wszyscy pamiętają, doprowadziła w 45 minut do wyrównania stanu rywalizacji i zwycięskimi rzutami karnymi wyrzuciła południowców z dalszych rozgrywek. Był to jednocześnie pierwszy przypadek zwycięstwa polskiej drużyny nad hiszpańską w europejskich pucharach, ale nie pierwszy raz dokonała Wisła czegoś niezwykłego jako pierwsza.

Niewiele mniej dramatyczny przebieg miał pojedynek z 2002 roku z AC Parma w ramach pucharu UEFA. W pierwszym meczu Wisła przegrała 1:2, w rewanżu już w 6 minucie Adriano trafił do bramki Białej Gwiazdy i - jak się wydawało - rozwiał nadzieje na awans. Wisła potrzebowała wtedy 2 goli by wyrównać stan rywalizacji i 3 żeby przejść do kolejnej rundy. Ostatecznie zdobyła 4, choć trafiać zaczęła w 70 minucie.

Niewątpliwie husarskim kawałem był też pojedynek z ŁKSem na wiosnę 2008 roku. Biała Gwiazda miała już zapewnione Mistrzostwo Polski i w rozluźnieniu pozwoliła wbić sobie do przerwy dwie bramki. Co poniektórzy rozżaleni kibice już godzili się z porażką, widocznie zapominając na czym polega tradycyjny wiślacki charakter. Po meczu mogli pochwalić piłkarzy śpiewając „To jest ambicja, Wisełko to jest ambicja” – Biała Gwiazda zmiotła Łodzian i wygrała 5:2.

Podobny przebieg miały Derby z marca 2009 – przegrywając do przerwy 0:1 Wisła wygrała cały mecz 4:1, znów potwierdzając kto jest najlepszy w Krakowie.

W październiku 2011 Wisła grała z Jagiellonią i jeszcze w 80 minucie przegrywała 0:1. W ciągu ostatnich 10 minut Biała Gwiazda zdobyła jednak trzy gole i wygrała. Można pomyśleć, że piłkarzy do zrywu natchnęła pamięć o Henryku Reymanie, którego koszulkę właśnie tego dnia zawieszono w wiślackiej galerii sław. Trzeba jednak przyznać, że bramka na 1:1 nie powinna zostać uznana.

Oczywiście nie zawsze udawało się odwrócić niekorzystny wynik – takie mecze czasem trafiają do kategorii Wiślackich koszmarów.