1925.07.19 Polska - Węgry 0:2

Z Historia Wisły

(Różnice między wersjami)
(Relacje prasowe)
Linia 67: Linia 67:
==Relacje prasowe==
==Relacje prasowe==
 +
===Sport lwowski===
 +
Nr. 144. Lwów, środa 22. lipca 1925. Rok IV.
 +
 +
Węgry-Polska 2:0 (0:0). Jazda naszego sprawozdawcy samolotem Aerolotu. — Kraków przed zawodami — W kwaterze Węgrów. — Gracze lwowscy. — Przyczyna klęski. — Skandaliczny postępek sekretarza PZPN-u Dra Wojakowskiego wobec prasy zamiejscowej. — Przebieg gry.
 +
 +
Jadę do Krakowa ! Wiadomość tą przyjęto w Redakcji dość sceptycznie. Do Krakowa wybierałem się w tym roku conajmniej z pięć razy, zawsze jednak kończyło się na tern, iż zamiast na boisku krakowskiem, emocjonowałem się przez 3X60 minut przy telefonie redakcyjnym, licząc z niepoprawnym optymizmem na sprawność połączeń międzymiastowych. Tym razem jednak decyzja moja była również niezmienioną jak postanowienie odbycia podróży — naturalnie samolotem
 +
 +
Wprawdzie tam „całkiem głęboko" czułem się coś trochę niewyraźnie, a wewnętrzny głos mruczał coś na temat pięknego świata i twardej ziemi, ale trudno — czego nie robi się dla „fasonu", A zresztą liczyłem na solidarność zawodową. Solidarność zawodową ?! — No naturalnie, bo przecież dziennikarza od lotnika dzieli jedynie ta drobna różnica, iż pierwszy sam buja, a drugi „buja" swoich Czytelników. Wreszcie nadszedł dzień odlotu. Zaopatrzony w błogosławieństwa swoich licznych wierzycieli i w życzenia lekkiego złamania karku ze strony „naszych kochanych A-klasowych matadorów piłkarskich" stanąłem na lotnisku „Aerolotu". Przyznać muszę, iż od tej chwili w usposobieniu mojem zaszła decydująca zmiana. Już sam widok solidnych ptaków Junkersa wystarcza, by nowicjuszowi w lotnictwie dodać nietylko otuchy, ale wprost zachęcić do wzniesienia się w przestworza. To też nic dziwnego, iż w samolocie naszym zajęte były wszystkie miejsca. Po załatwieniu formalności znalazłem się w wygodnej kabinie i zanim jeszcze zdołałem się zorjentować, już oderwaliśmy się od ziemi.
 +
 +
Obraz jaki roztoczył się przed moimi oczyma, pozostanie mi na zawsze w pamięci. Złociste łany zbóż, zieleń łąk, szmaragdowe płachty kompleksów leśnych, srebrzyste wstęgi wód tworzyły szachownicę nie mającą różnorodnością i barwnością kolorów niczego sobie równego. Nie długo napawało się oko pięknościami naszego małopolskiego krajobrazu. Już po 7 kwadransach znaleźliśmy się na polu rakowieckiem, skąd doskonały „Steyer" przewiózł nas do podwawelskiego grodu.
 +
 +
W Krakowie nic nie wskazywało na to, iż jesteśmy w przededniu ważnego wydarzenia sportowego. Widomym symbolem była jedynie chorągiew o barwach węgierskich, powiewająca na gmachu hotelu francuskiego. By na temat zawodów zbyt wiele rozmawiano, jak to ma miejsce w naszym kochanym grodzie nad Pełtwią, tego jakoś nie zaobserwowałem. To desinteressement miało prawdopodobnie swe źródło w składzie reprezentacji, który nie wykazywał nazwisk popularnych graczy krakowskich.
 +
 +
W tutejszych kołach sportowych panowała naogół dezorjentacja. Do ostatniej chwili nie znano właściwego składu. „Radio" u Bisanza rozgłaszało coraz to nowe plotki, wywołując kompletny chaos i zamieszanie, Wiadomość o wycofaniu Gintla wywołała naturalnie rozliczne komentarze, nie przyczyniając się do zwiększenia popularności kapitana związkowego. Pewnych horoskopów nie odważano się stawiać, jednak z dawanych półgębkiem odpowiedzi można się było domyśleć, iż oczekiwana jest klapa. Nibyto żartem przebąkiwano o 5—6 bramkach, jednak mam wrażenie, iż niejednokrotnie myślano tak na serjo.
 +
 +
W kwaterze Węgrów nastrój był bardzo poważny. Klęska w Sztokholmie, partja remisowa w Góteborgu, nadwyrężyły sławę footballu węgierskiego. To też zdawano sobie sprawę, iż niepowodzenie w Polsce byłoby podważeniem stanowiska na terenie międzynarodowym. Gracze węgierscy otwarcie mówili, iż w razie klęski nie mają poco wracać do kraju. Jak poważnie traktowano zawody z Polską, tego dowodem jest, iż nietylko sprowadzono na gwałt nowych graczy, ale dodano im jeszcze kilku dygnitarzy ze Związku, którzyby pilnowali, by wszystko odbyło się w porządku i wpływali na nastrój psychiczny swych pupilów. W obozie węgierskim zdawano sobie sprawę, o jaką stawkę gra idzie, to też hasło brzmiało: „zwycięstwo za wszelką cenę!,,.
 +
 +
Gracze lwowscy przyjechali w sobotę wieczorem z wyjątkiem Olearczyka, który rano jeszcze zjechał ze Zakopanego. Na dworcu zjawiła się cała paka Wiślaków, no i naturalnie my lwowiacy. Z naszych luminarzy przybył jedynie p. T. Kuchar, pani Kucharowa z przyszła panią „Wackową", no i popularny sędzia p. Schorr z laską, gwizdkiem i habigiem. Nastrój był bardzo dobry. Józio Słonecki podśpiewywał jakby na Akademickiej. Nasz lwowski humor towarzyszył graczom aż do rozpoczęcia zawodów.
 +
 +
Zawody odbyły się na boisku Wisły. Widzów było jakie sześć tysięcy (!!), a więc tyle, ile u nas na dobrym meczu zagranicznym. Nie ulega wątpliwości, iż we Lwowie osiągniętoby napewne podwójną cyfrę, co jednak PZPN-owi nie przeszkodzi urządzić najbliższe spotkanie międzypaństwowe, naturalnie znów w Krakowie. Szczegółowy przebieg gry pozostawiam naszemu stałemu korespondentowi, ograniczając się do kilku spostrzeżeń.
 +
 +
Przegraliśmy po raz piąty. Ze się tak stanie, naogół się spodziewano. Bardziej niż klęska, zdeprymował koła sportowe fakt, iż nie udało się przerwać zaczarowanego kręgu i strzelić Węgrom wreszcie pierwszej bramki. Stosunek bramek osiągnął imponującą cyfrę 15:0. Nadrobienie tej straty nie przyjdzie łatwo.
 +
 +
O klęsce zadecydowało to co w Pradze, a więc środek pomocy. Gieras udowodnił, iż nie nadaje się absolutnie na tak odpowiedzialną i ciężką pozycję. Gra jego była od pierwszej chwili zła, w pierwszej połowie błędy jego jeszcze jako tako sztukował Olearczyk, później nie miał jednak na to ani czasu ani sił.
 +
 +
Środek pomocy jest kręgosłupem drużyny. Gieras niestety nie był ostoją swej jedenastki. Nie umiał się ustawiać, był niezdecydowany, nie wiedział kiedy startować, piłki do ataku podawane były na oślep. Od pierwszej chwili istniał pomiędzy atakiem a pomocą luka, której Gieras wypełnić nie potrafił. Słyszałem wiele głosów, zarzucających atakowi, iż nie umiał trzymać piłki. Zapomina się o tern, iż akcje ataku muszą się opierać na pewnej podstawie, z chwilą gdy tej zabraknie nie może być mowy 0 ciągłości akcji.
 +
 +
Atak nasz miał swą słabą stronę, a była nią lewa. Garbień w zupełności się nie ruszał. Szabakiewicz był jakby stremowany.
 +
 +
Hanke i Fichtel.
 +
 +
Hanke był w pierwszej połowie najlepszym graczem swej drużyny. W drugiej również doskonały, nie osiągnął jednak pierwotnej formy. Fichtel w pierwszej części gry zupełnie się nie czuł na nieswojej pozycji. Po pauzie się rozegrał, wogóle zasmakował w nowej roli.
 +
 +
Obrona i Gorlitz sprawiła przyjemną niespodziankę. Tak Olearczyk, jak 1 Kaczor stanęli na wysokości zadania. Słaba gra środka pomocy i im nie mało dała się we znaki, to też nie dziw, iż w końcu skapitulowali. Gorlitz bardzo dobry. Pierwszy strzał był ewentualnie do obrony.
 +
 +
W ataku na pierwszy plan wybijał się Słonecki swym żywiołowym pędem wprzód. Wacek, mając w Orth’cie anioła stróża stał przed ciężkiem zadaniem. Batsch w pierwszej połowie dobry w drugiej spuchł. O lewej stronie wspomnieliśmy powyżej.
 +
 +
Na zakończenie zauważyć wypada nadzwyczaj spokojne zachowanie się publiczności. Głuche milczenie uderzyło graczy naszych bardzo niemile i napewne nie przyczyniło się do dania im otuchy. Panu Sekretarzowi PZPN-u.
 +
 +
W skandaliczny sposób załatwiono sprawę biletów prasowych. Zamiejscowej prasie rzucono ochłap w postaci loży, z której widziało się jedynie słupy. Sekretarz, uważający, iż „prasa powinna właśnie miejsca kupować", nie nadaje się do tak poważnej magistratury, jaką powinien być PZPN. Byłem już na niejednej imprezie sportowej, przez długi czas bawiłem zagranicą, ale nigdzie jeszcze nie natknąłem się na podobne stanowisko. Zresztą i nasi gracze reprezentatywni uskarżali się, iż dano im zaledwie 1 miejsce stojące, a nawet 1 miejsce siedzące.... na bieżni. N. Susserman.
 +
 +
Kraków 19. VII. 1925.
 +
 +
Upalny dzień lipcowy. Po szeregu deszczowych tygodni, prawdziwie piękna niedziela. Na boisko, otoczone zewsząd wałem ludzkim, wbiegają drużyny, witane rzęsistemi oklaskami. Wchodzi i sędzia, niepozorny, mały chłopiec, w długich spodniach. Wchodzi nie robiąc żadnego wrażenia. Zbiórka na środku boiska, mowy powitalne, okrzyki obu drużyn, przyczem muzyka odgrywa najpierw hymn węgierski, potem polski, wysłuchany poważnie przez publikę i graczy. Tylko fotografowie nie harmonizują z ciszą i chwilowym znieruchomieniem obecnych, biegając dla wyszukania dogodniejszego miejsca dla zdjęcia bez ruchu stojących graczy i reprezentantów obu związków footbalowych
 +
 +
Drużyny ustawiają się. Polska wybiera boisko ze słońcem. Węgrzy zaczynają. Już na początek Górlitz łapie lekki strzał. W chwilę potem lewy łącznik przenosi dość wysoko nad naszą bramkę. Błyskawiczny atak Polski. Centrę Słoneckiego łapie Kuchar, lecz bramkarz Węgier rzuca się brawurowo pod nogi i ratuje w groźnym momencie (2 min.). Wolny Garbienia idzie w aut, a następnie pr. łącznik W. strzela w bok siatki. Przebój Wacka udaremnia bramkarz. Następuje śliczna główka Słoneckiego, atak pełen tempa, popsuty przez Batscha. Znów ten sam gracz psuje dobrą sytuację (8 min ). Garbień strzela w aut z ciężkiej pozycji a następnie Słonecki centruje w ręce bramkarza. Następuje chwila przewagi gości, których atak trzymany znakomicie przez tyły Polski, nie jest w stanie nic zrobić. Strzały, niezbyt groźne mijają przeważnie celu. W 17 min. dyktuje sędzia rzut karny za nastrzeloną rękę Kaczora, którzy stał tyłem do kopiącego piłkę. Pokrzywdzenie to przyjmuje polska drużyna spokojnie. Napastnik bijący rzut karny, kopie w ziemię, a lekko idącą piłkę łapie łatwo Gerlitz. Następuje serja nowych ataków Polski, a kilka centrów Słoneckiego łapie bramkarz. Z koleji Fichtel broni niebezpieczny przebój pr. łącznika Węgrów. Strzał Ortha idzie nad poprzeczką. W 27 minucie pierwszy korner przeciw Polsce. Bomba Ortha idzie tuż nad poprzeczką. Walka przed polem karnem Polski kończy się znowu strzałem w aut. Przebój 1. łącznika Węgier. Strzał z bliska idzie w aut. W 31’ Wacek przejeżdża jednak bez rezultatu Nieznaczna przewaga Polski. Z walki o piłkę przed polem karnem Węgrów wychodzą nasi napastnicy zwycięsko. Strzał Garbienia dość niespodziewany, broni bramkarz Węgrów. Centra Słoneckiego. 32’ sędzia psuje odgwizdując niesłusznie spalonego. Ciężka sytuacja pod naszą bramką W 39’ drugi korner. Fichtel znów wyjaśnia. 44’ przynosi dość rozpaczliwą obronę Polski a wreszcie gwizdek sędziego i koniec pierwszej połowy 0:0. Druga połowa upływa pod znakiem wybitnej przewagi Węgrów, już w 1 min. Hanke ładnie wyjeżdża z pod własnej bramki. Lekki strzał broni Górlitz. W chwilę potem łapie ten sam gracz centrę lewego skrzydła. W 4’ Kaczor ratuje pewną bramkę. Orth strzelając w aut wyjaśnia niepewną sytuację pod naszą bramką, w 10 min. 3 korner na korzyść Węgrów. Następuje dość szybki atak Polski zepsuty przez Garbienia. Hanke ładnie zabiera piłkę i przepuszcza na aut. W 15 min. pada pierwsza bramka dla Węgrów. Kaczor z poświęceniem się zatrzymuje piłkę, którą równocześnie z całych sił kopie Takacs, przewracając się przytem. Sędzia zupełnie bezpodstawnie dyktuje rzut wolny z linji karnej. Węgrzy biją w ten sposób, że pierwszy gracz przeskakuje piłkę, a biegnący za nim Orth strzela nadzwyczaj ostro. Gorlitz zmylony tym manewrem przepuszcza piłkę koło siebie. Podnieceni tern gracze Polski atakują gwałtownie przez kilka minut, jednak bez rezultatu. Ataki łatwo likwidują bracia Voglowie. Znów znaczna przewaga Węgrów, ostry strzał idzie po poprzeczce na aut, drugi uderza w słupek.
 +
 +
Drugą bramkę zdobywa Takacs w 33 min. strzelając ostro obok wybiegającego Gorlitza. Drużyna Polski wyczerpana broni się tylko. Rzadkie nasze ataki dość ostro przeprowadzane, nie stwarzają dla Węgrów groźnych sytuacji. Ku końcowi Węgrzy znowu wykazują znaczną przewagę. Do zawodów drużyny wystąpiły w następującym składzie. Polska: Gorlitz; Olearczyk, Kaczor; Hanke, Gieras, Fichtel; Słonecki, Batsch, W. Kuchar, Dr. Garbień, Szabakiewicz. Węgry: Weinhardt; Vogl II, Vogl III; Pecovnik, Orth, Nadler; Remay, Takacs, Holzbauer, Winkler, Jenny.
 +
 +
Wynik odpowiada przebiegowi gry. Do pauzy byliśmy równorzędni, to też rezultat 0:0 jest sprawiedliwym miernikiem tej połowy. Po pauzie Węgrzy mieli zdecydowaną przewagę i zwyciężyli w stosunku, który również odpowiada ich sile. Inna sprawa, że tak rzut karny, a tern więcej rzut wolny, z którego pada pierwsza bramka, nie powinny mieć miejsca. Drużyna polska trzymała się do pauzy znakomicie. Tyły, szczególnie obrońcy i Hanke pracowali koncertowo, nie pozwalając Węgrom na stworzenie sytuacji do zrobienia bramki. Nawet atak ruszał się ; prawa strona zagrywała niejednokrotnie bardzo ładnie i często zagrażała poważnie Węgrom. Gieras i Fichtel trzymali się nieźle, Gorlitz miał mniej do roboty niż bramkarz gości. Po pauzie pomoc była zupełnie wyczerpana. Gieras nie stanowił już żadnej zapory dla Węgrów. Duża w tern wina ataku, a szczególnie łączników, którzy nigdy nie cofali się po piłkę, o ile ta była pod naszą bramką. Napad po pauzie zupełnie zawiódł, nawet Wacek, tak ofiarnie grający przed pauzą, mniej się już ruszał i nie cofał się zupełnie do tyłu. Skrzydła nic nie robiły. Cały ciężar gry spadł na Gorlitza, obrońców i Hankego i ci wywiązali się z tego zadania znakomicie.
 +
 +
Węgrzy nie byli w stanie do pauzy przełamać oporu i inicjatywy, ambitnie i z poświęceniem grającej polskiej jedenastki. Po pauzie, po upadku sił fizycznych u pomocy, unieruchomili całkowicie zresztą i tak mało ruszający się napad i zawładnęli zupełnie polem, a że wynik był tylko 2:0, to zasługa Gorlitza, Kaczora i Olearczyka.
 +
 +
Przechodząc do oceny graczy węgierskich, należy podnieść doskonałą grę braci Voglów. Nie mieli oni coprawda ciężkiego zadania, ale ich spokojna i pewna gra wprost imponowała. Wysoka technika i rutyna, to ich cenne przymioty. W pomocy Orth wyróżniał się. Ruszał się nie tak wiele jak Gieras, ale będąc znacznie lepszym taktykiem od tegoż, znacznie więcej zrobił dobrem ustawianiem się, aniżeli ten bieganiem Skrajni pomocnicy nie wybitni. W ataku najlepszy Takacs, a choć Remay również stał bardzo wysoko. Center ataku i 1. łącznik w polu doskonali, zawodzili pod bramką. Bramkarz do pauzy miał parę ciężkich chwil, z których wyszedł z obronną ręką. Specjalnej klasy u niego nie mogliśmy zobaczyć. Z polskiej drużyny na pochwałę zasługują tylko tyły: Gorlitz, Kaczor, Olearczyk i Hanke. Kaczor i Hanke byli najlepszymi graczami z polskiej drużyny. Górlitz po pauzie grał znakomicie, Olearczyk dzielnie im sekundował. Jego grze brak stylu, ale pracuje intenzywnie. Hanke unieruchomił zupełnie lewe skrzydło gości a przytem wydatnie pomagał obrońcom. Za mało może grał ofensywnie. Kaczor uratował bardzo wiele. Jego specjalnie zalety, przy zupełnie dobrej obecnie technice, to błyskawiczna orjentacja, szybki bieg i odwaga. Gieras słaby. Do pauzy trzymał się możliwie, po pauzie spuchł zupełnie. Graczowi temu brak taktyki w ustawianiu się. Nadrabia to biegiem. Przy tempie Węgrów to za mało Fichtel interwenjował niejednokrotnie z powodzeniem. Do pauzy możliwy. Po pauzie również spuchł i nie potrafił utrzymać pr. skrzydła Węgrów, który oddał szereg groźnych centr. Napad to pięta Achillesowa naszej jedenastki. Nie potrafił utrzymać piłki przy sobie, zwalając cały ciężar na pomoc. Szabakiewicz do pauzy nic nie zrobił, po pauzie nie więcej. Dr. Garbień ruszał się stanowczo za mało. Do tyłu wogóle się nie cofał- Kuchar bez głowy, jednak znacznie lepszy od poprzednich. Wcale dobrze przedstawiała się do pauzy strona prawa, szczególnie Słonecki. Do pauzy przy ataku można być zupełnie zadowolonym. Po pauzie grał b. słabo.
 +
 +
Sędziował p. Braun z Wiednia, zdaje się. że Polsce po raz ostatni. Nie chcę czynić mu zarzutu, że sędziował celowo na korzyść Węgrów, byłoby to zbyt pochopne, jednak każdy odniósł wrażenie, że wszelkie usterki ze strony Polski odgwizdywał bardzo skwapliwie, nie przeoczając żadnej, Węgrom zaś odgwizdywał tylko b. rażące przekroczenia przepisów. Podyktowanie rzutu karnego a następnie wolnego, z którego padł pierwszy goal, a następnie i innych na naszą niekorzyść, uważam za bezpodstawne. Z drugiej znów strony widocznej ręki na polu karnem Węgrów nie odgwizdał. Raziło przytem zupełne ignorowanie sędziów linjowych, którzy przecież w niejednym wypadku mogli lepiej widzieć od niego. Nic też dziwnego, że publiczność wrogo odnosiła się do jego zarządzeń, manifestując to okrzykami sędzia kalosz, pfui i t. p , czego dotychczas jeszcze żadnego sędziego na zawodach międzypaństwowych w Krakowie nie spotkało. Publiczności ponad 6000. Jest to bardzo dużo, jeśli uwzględnimy, że to połowa lipca, młodzież na wakacjach, sezon ogórkowy. Organizacja dobra. Mastalski.
 +
 +
Co mówi Kpt. Związkowy p. T. Kuchar? Zapytany przez nas po powrocie z Krakowa p. T. Kuchar przyrzekł napisać do następnego numeru „Sportu" artykuł, poświęcony naszemu spotkaniu międzynarodowemu w Krakowie. Oto co narazie powiedział: Do przerwy gra była zupełnie równorzędna, po pauzie jednak Węgry mają zdecydowaną przewagę. W napadzie zawiodła lewa strona, także Gieras nie wytrzymał tempa. Obrona węgierska była z początku widocznie zdetonowana energią napadu naszego, dopiero później osiągnęła swą zwykłą pewność. W pomocy wyróżniał się Orth. Także u Węgrów zawiódł napad jedynie Takacs rozumiał się z Holzbauerem. Niezwykle upalny dzień wpłynął w wielkiej mierze na wyczerpanie naszej obrony, która w dodatku pracowała za pomoc. Ta ostatnia nie utrzymała łączności z napadem i stąd powstała widoczna luka. Oto przyczyna klęski.
 +
 +
<gallery>
<gallery>
Grafika:Goniec Krakowski 1925-07-18b.JPG|''Goniec Krakowski 1925-07-18''
Grafika:Goniec Krakowski 1925-07-18b.JPG|''Goniec Krakowski 1925-07-18''

Wersja z dnia 12:30, 26 sty 2017

Z Wisły zagrali: Witold Gieras, Kazimierz Kaczor.

Ostatni oficjalny mecz Kaczora w reprezentacji Polski.

Debiut i zarazem ostatni mecz Gierasa w reprezentacji Polski jako Wiślaka.

Pierwszy mecz reprezentacji Polski na stadionie Wisły.


Skład Reprezentacji Polski:

Emil Görlitz - Pogoń Lwów

Władysław Olearczyk - Pogoń Lwów

Kazimierz Kaczor - Wisła Kraków

Bronisław Fichtel - Pogoń Lwów

Witold Gieras - Wisła Kraków

Karol Hanke - Pogoń Lwów

Józef Słonecki - Pogoń Lwów

Mieczysław Batsch - Pogoń Lwów

Wacław Kuchar - Pogoń Lwów

Józef Garbień - Pogoń Lwów

Ludwik Szabakiewicz - Pogoń Lwów

Miejsce/Stadion: Kraków. Stadion Wisły.

Strzelcy bramek: 59' Winkler József, 78' Holzbauer József. » Skład reprezentacji Polski

Selekcjoner: Tadeusz Kuchar.

Spis treści

Opis meczu

Sprawdzianem dla naszej reprezentacji miał być już tradycyjnie mecz z Węgrami. Przegraliśmy go w Krakowie na boisku Wisły (19.07) 0:2 po kiepskiej grze, w której wyższość taktyczna i techniczna Madziarów była aż nadto widoczna. Nic dziwnego, że Kuchara, który oparł drużynę narodową na graczach Pogoni, przyjmowano w Krakowie źle. Wystawienie przed krakowską publicznością aż 9 graczy Pogoni i 2 Wisły, a żadnego Cracovii odebrane zostało jako swoista prowokacja wymierzona we włodarzy polskiego futbolu, którzy przecież rekrutowali się z tego miasta, a na czele PZPN stał przecież prezes „Pasiaków”. Nie dostrzegano oczywistego faktu, że dysproporcja sił między polskim a węgierskim futbolem w miarę upływu lat wcale nie malała. Wręcz przeciwnie - na Węgrzech wprowadzano właśnie oficjalnie zawodowstwo w piłce nożnej, a to mogło spowodować tylko rosnącą różnicą w poziomie gry polskiej i węgierskiej reprezentacji. Polacy bowiem uparcie trzymali się amatorstwa w tej dziedzinie sportu.

  • Źródło: Paweł Pierzchała, Z białą gwiazdą w sercu, Kraków 2006.

Komentarze prasowe po występach Wiślaków w reprezentacji:

  • Kazimierz Kaczor:
    • Po meczu z Węgrami "Przegląd Sportowy" wymienił tylko czterech piłkarzy, którzy sprostali oczekiwaniom i zaprezentowali poziom godny Reprezentacji - w tym Kazimierza Kaczora. "Kaczor i Olearczyk w obronie dzielnie uzupełniali tyłowe linje naszej drużyny. Zwłaszcza Kaczor sprawił prawdziwą niespodziankę. Sposób odbierania piłki, niweczenie licznych ataków gości i czysty wykop, tudzież niezmordowana praca przez cały czas zawodów stawiały naszą obronę prawie na równi z obroną przeciwnika, która złożona z braci Foglów mówi sama za siebie" (PS nr 29/1925). W 15 minucie Kaczor spowodował co prawda rzut karny (nieumyślne zagranie ręką) - na szczęście niewykorzystany przez przeciwnika. W drugiej połowie w 18’ „Kaczor zabiera piłkę napastnikowi węgierskiemu , który przewraca się na niej. Jest mało prawdopodobne, czy Kaczor „przyłożył rękę” do tego. Sędzia rozstrzygnął jednak na naszą niekorzyść i zarządził niebezpieczny, bo z linji karnej rzut wolny” i padła bramka dla Węgrów…
  • Witold Gieras:
    • „W szczególności więc znika na boisku Gieras, grający słabo i ustawiający się fatalnie”. „Najsłabiej w tej linji i zarazem w całej drużynie grał Gieras, widocznie przemęczony lub przetrenowany”. Nic dziwnego, że był to jego ostatni występ w biało-czerwonym trykocie...

Galeria

Relacje prasowe

Sport lwowski

Nr. 144. Lwów, środa 22. lipca 1925. Rok IV.

Węgry-Polska 2:0 (0:0). Jazda naszego sprawozdawcy samolotem Aerolotu. — Kraków przed zawodami — W kwaterze Węgrów. — Gracze lwowscy. — Przyczyna klęski. — Skandaliczny postępek sekretarza PZPN-u Dra Wojakowskiego wobec prasy zamiejscowej. — Przebieg gry.

Jadę do Krakowa ! Wiadomość tą przyjęto w Redakcji dość sceptycznie. Do Krakowa wybierałem się w tym roku conajmniej z pięć razy, zawsze jednak kończyło się na tern, iż zamiast na boisku krakowskiem, emocjonowałem się przez 3X60 minut przy telefonie redakcyjnym, licząc z niepoprawnym optymizmem na sprawność połączeń międzymiastowych. Tym razem jednak decyzja moja była również niezmienioną jak postanowienie odbycia podróży — naturalnie samolotem

Wprawdzie tam „całkiem głęboko" czułem się coś trochę niewyraźnie, a wewnętrzny głos mruczał coś na temat pięknego świata i twardej ziemi, ale trudno — czego nie robi się dla „fasonu", A zresztą liczyłem na solidarność zawodową. Solidarność zawodową ?! — No naturalnie, bo przecież dziennikarza od lotnika dzieli jedynie ta drobna różnica, iż pierwszy sam buja, a drugi „buja" swoich Czytelników. Wreszcie nadszedł dzień odlotu. Zaopatrzony w błogosławieństwa swoich licznych wierzycieli i w życzenia lekkiego złamania karku ze strony „naszych kochanych A-klasowych matadorów piłkarskich" stanąłem na lotnisku „Aerolotu". Przyznać muszę, iż od tej chwili w usposobieniu mojem zaszła decydująca zmiana. Już sam widok solidnych ptaków Junkersa wystarcza, by nowicjuszowi w lotnictwie dodać nietylko otuchy, ale wprost zachęcić do wzniesienia się w przestworza. To też nic dziwnego, iż w samolocie naszym zajęte były wszystkie miejsca. Po załatwieniu formalności znalazłem się w wygodnej kabinie i zanim jeszcze zdołałem się zorjentować, już oderwaliśmy się od ziemi.

Obraz jaki roztoczył się przed moimi oczyma, pozostanie mi na zawsze w pamięci. Złociste łany zbóż, zieleń łąk, szmaragdowe płachty kompleksów leśnych, srebrzyste wstęgi wód tworzyły szachownicę nie mającą różnorodnością i barwnością kolorów niczego sobie równego. Nie długo napawało się oko pięknościami naszego małopolskiego krajobrazu. Już po 7 kwadransach znaleźliśmy się na polu rakowieckiem, skąd doskonały „Steyer" przewiózł nas do podwawelskiego grodu.

W Krakowie nic nie wskazywało na to, iż jesteśmy w przededniu ważnego wydarzenia sportowego. Widomym symbolem była jedynie chorągiew o barwach węgierskich, powiewająca na gmachu hotelu francuskiego. By na temat zawodów zbyt wiele rozmawiano, jak to ma miejsce w naszym kochanym grodzie nad Pełtwią, tego jakoś nie zaobserwowałem. To desinteressement miało prawdopodobnie swe źródło w składzie reprezentacji, który nie wykazywał nazwisk popularnych graczy krakowskich.

W tutejszych kołach sportowych panowała naogół dezorjentacja. Do ostatniej chwili nie znano właściwego składu. „Radio" u Bisanza rozgłaszało coraz to nowe plotki, wywołując kompletny chaos i zamieszanie, Wiadomość o wycofaniu Gintla wywołała naturalnie rozliczne komentarze, nie przyczyniając się do zwiększenia popularności kapitana związkowego. Pewnych horoskopów nie odważano się stawiać, jednak z dawanych półgębkiem odpowiedzi można się było domyśleć, iż oczekiwana jest klapa. Nibyto żartem przebąkiwano o 5—6 bramkach, jednak mam wrażenie, iż niejednokrotnie myślano tak na serjo.

W kwaterze Węgrów nastrój był bardzo poważny. Klęska w Sztokholmie, partja remisowa w Góteborgu, nadwyrężyły sławę footballu węgierskiego. To też zdawano sobie sprawę, iż niepowodzenie w Polsce byłoby podważeniem stanowiska na terenie międzynarodowym. Gracze węgierscy otwarcie mówili, iż w razie klęski nie mają poco wracać do kraju. Jak poważnie traktowano zawody z Polską, tego dowodem jest, iż nietylko sprowadzono na gwałt nowych graczy, ale dodano im jeszcze kilku dygnitarzy ze Związku, którzyby pilnowali, by wszystko odbyło się w porządku i wpływali na nastrój psychiczny swych pupilów. W obozie węgierskim zdawano sobie sprawę, o jaką stawkę gra idzie, to też hasło brzmiało: „zwycięstwo za wszelką cenę!,,.

Gracze lwowscy przyjechali w sobotę wieczorem z wyjątkiem Olearczyka, który rano jeszcze zjechał ze Zakopanego. Na dworcu zjawiła się cała paka Wiślaków, no i naturalnie my lwowiacy. Z naszych luminarzy przybył jedynie p. T. Kuchar, pani Kucharowa z przyszła panią „Wackową", no i popularny sędzia p. Schorr z laską, gwizdkiem i habigiem. Nastrój był bardzo dobry. Józio Słonecki podśpiewywał jakby na Akademickiej. Nasz lwowski humor towarzyszył graczom aż do rozpoczęcia zawodów.

Zawody odbyły się na boisku Wisły. Widzów było jakie sześć tysięcy (!!), a więc tyle, ile u nas na dobrym meczu zagranicznym. Nie ulega wątpliwości, iż we Lwowie osiągniętoby napewne podwójną cyfrę, co jednak PZPN-owi nie przeszkodzi urządzić najbliższe spotkanie międzypaństwowe, naturalnie znów w Krakowie. Szczegółowy przebieg gry pozostawiam naszemu stałemu korespondentowi, ograniczając się do kilku spostrzeżeń.

Przegraliśmy po raz piąty. Ze się tak stanie, naogół się spodziewano. Bardziej niż klęska, zdeprymował koła sportowe fakt, iż nie udało się przerwać zaczarowanego kręgu i strzelić Węgrom wreszcie pierwszej bramki. Stosunek bramek osiągnął imponującą cyfrę 15:0. Nadrobienie tej straty nie przyjdzie łatwo.

O klęsce zadecydowało to co w Pradze, a więc środek pomocy. Gieras udowodnił, iż nie nadaje się absolutnie na tak odpowiedzialną i ciężką pozycję. Gra jego była od pierwszej chwili zła, w pierwszej połowie błędy jego jeszcze jako tako sztukował Olearczyk, później nie miał jednak na to ani czasu ani sił.

Środek pomocy jest kręgosłupem drużyny. Gieras niestety nie był ostoją swej jedenastki. Nie umiał się ustawiać, był niezdecydowany, nie wiedział kiedy startować, piłki do ataku podawane były na oślep. Od pierwszej chwili istniał pomiędzy atakiem a pomocą luka, której Gieras wypełnić nie potrafił. Słyszałem wiele głosów, zarzucających atakowi, iż nie umiał trzymać piłki. Zapomina się o tern, iż akcje ataku muszą się opierać na pewnej podstawie, z chwilą gdy tej zabraknie nie może być mowy 0 ciągłości akcji.

Atak nasz miał swą słabą stronę, a była nią lewa. Garbień w zupełności się nie ruszał. Szabakiewicz był jakby stremowany.

Hanke i Fichtel.

Hanke był w pierwszej połowie najlepszym graczem swej drużyny. W drugiej również doskonały, nie osiągnął jednak pierwotnej formy. Fichtel w pierwszej części gry zupełnie się nie czuł na nieswojej pozycji. Po pauzie się rozegrał, wogóle zasmakował w nowej roli.

Obrona i Gorlitz sprawiła przyjemną niespodziankę. Tak Olearczyk, jak 1 Kaczor stanęli na wysokości zadania. Słaba gra środka pomocy i im nie mało dała się we znaki, to też nie dziw, iż w końcu skapitulowali. Gorlitz bardzo dobry. Pierwszy strzał był ewentualnie do obrony.

W ataku na pierwszy plan wybijał się Słonecki swym żywiołowym pędem wprzód. Wacek, mając w Orth’cie anioła stróża stał przed ciężkiem zadaniem. Batsch w pierwszej połowie dobry w drugiej spuchł. O lewej stronie wspomnieliśmy powyżej.

Na zakończenie zauważyć wypada nadzwyczaj spokojne zachowanie się publiczności. Głuche milczenie uderzyło graczy naszych bardzo niemile i napewne nie przyczyniło się do dania im otuchy. Panu Sekretarzowi PZPN-u.

W skandaliczny sposób załatwiono sprawę biletów prasowych. Zamiejscowej prasie rzucono ochłap w postaci loży, z której widziało się jedynie słupy. Sekretarz, uważający, iż „prasa powinna właśnie miejsca kupować", nie nadaje się do tak poważnej magistratury, jaką powinien być PZPN. Byłem już na niejednej imprezie sportowej, przez długi czas bawiłem zagranicą, ale nigdzie jeszcze nie natknąłem się na podobne stanowisko. Zresztą i nasi gracze reprezentatywni uskarżali się, iż dano im zaledwie 1 miejsce stojące, a nawet 1 miejsce siedzące.... na bieżni. N. Susserman.

Kraków 19. VII. 1925.

Upalny dzień lipcowy. Po szeregu deszczowych tygodni, prawdziwie piękna niedziela. Na boisko, otoczone zewsząd wałem ludzkim, wbiegają drużyny, witane rzęsistemi oklaskami. Wchodzi i sędzia, niepozorny, mały chłopiec, w długich spodniach. Wchodzi nie robiąc żadnego wrażenia. Zbiórka na środku boiska, mowy powitalne, okrzyki obu drużyn, przyczem muzyka odgrywa najpierw hymn węgierski, potem polski, wysłuchany poważnie przez publikę i graczy. Tylko fotografowie nie harmonizują z ciszą i chwilowym znieruchomieniem obecnych, biegając dla wyszukania dogodniejszego miejsca dla zdjęcia bez ruchu stojących graczy i reprezentantów obu związków footbalowych

Drużyny ustawiają się. Polska wybiera boisko ze słońcem. Węgrzy zaczynają. Już na początek Górlitz łapie lekki strzał. W chwilę potem lewy łącznik przenosi dość wysoko nad naszą bramkę. Błyskawiczny atak Polski. Centrę Słoneckiego łapie Kuchar, lecz bramkarz Węgier rzuca się brawurowo pod nogi i ratuje w groźnym momencie (2 min.). Wolny Garbienia idzie w aut, a następnie pr. łącznik W. strzela w bok siatki. Przebój Wacka udaremnia bramkarz. Następuje śliczna główka Słoneckiego, atak pełen tempa, popsuty przez Batscha. Znów ten sam gracz psuje dobrą sytuację (8 min ). Garbień strzela w aut z ciężkiej pozycji a następnie Słonecki centruje w ręce bramkarza. Następuje chwila przewagi gości, których atak trzymany znakomicie przez tyły Polski, nie jest w stanie nic zrobić. Strzały, niezbyt groźne mijają przeważnie celu. W 17 min. dyktuje sędzia rzut karny za nastrzeloną rękę Kaczora, którzy stał tyłem do kopiącego piłkę. Pokrzywdzenie to przyjmuje polska drużyna spokojnie. Napastnik bijący rzut karny, kopie w ziemię, a lekko idącą piłkę łapie łatwo Gerlitz. Następuje serja nowych ataków Polski, a kilka centrów Słoneckiego łapie bramkarz. Z koleji Fichtel broni niebezpieczny przebój pr. łącznika Węgrów. Strzał Ortha idzie nad poprzeczką. W 27 minucie pierwszy korner przeciw Polsce. Bomba Ortha idzie tuż nad poprzeczką. Walka przed polem karnem Polski kończy się znowu strzałem w aut. Przebój 1. łącznika Węgier. Strzał z bliska idzie w aut. W 31’ Wacek przejeżdża jednak bez rezultatu Nieznaczna przewaga Polski. Z walki o piłkę przed polem karnem Węgrów wychodzą nasi napastnicy zwycięsko. Strzał Garbienia dość niespodziewany, broni bramkarz Węgrów. Centra Słoneckiego. 32’ sędzia psuje odgwizdując niesłusznie spalonego. Ciężka sytuacja pod naszą bramką W 39’ drugi korner. Fichtel znów wyjaśnia. 44’ przynosi dość rozpaczliwą obronę Polski a wreszcie gwizdek sędziego i koniec pierwszej połowy 0:0. Druga połowa upływa pod znakiem wybitnej przewagi Węgrów, już w 1 min. Hanke ładnie wyjeżdża z pod własnej bramki. Lekki strzał broni Górlitz. W chwilę potem łapie ten sam gracz centrę lewego skrzydła. W 4’ Kaczor ratuje pewną bramkę. Orth strzelając w aut wyjaśnia niepewną sytuację pod naszą bramką, w 10 min. 3 korner na korzyść Węgrów. Następuje dość szybki atak Polski zepsuty przez Garbienia. Hanke ładnie zabiera piłkę i przepuszcza na aut. W 15 min. pada pierwsza bramka dla Węgrów. Kaczor z poświęceniem się zatrzymuje piłkę, którą równocześnie z całych sił kopie Takacs, przewracając się przytem. Sędzia zupełnie bezpodstawnie dyktuje rzut wolny z linji karnej. Węgrzy biją w ten sposób, że pierwszy gracz przeskakuje piłkę, a biegnący za nim Orth strzela nadzwyczaj ostro. Gorlitz zmylony tym manewrem przepuszcza piłkę koło siebie. Podnieceni tern gracze Polski atakują gwałtownie przez kilka minut, jednak bez rezultatu. Ataki łatwo likwidują bracia Voglowie. Znów znaczna przewaga Węgrów, ostry strzał idzie po poprzeczce na aut, drugi uderza w słupek.

Drugą bramkę zdobywa Takacs w 33 min. strzelając ostro obok wybiegającego Gorlitza. Drużyna Polski wyczerpana broni się tylko. Rzadkie nasze ataki dość ostro przeprowadzane, nie stwarzają dla Węgrów groźnych sytuacji. Ku końcowi Węgrzy znowu wykazują znaczną przewagę. Do zawodów drużyny wystąpiły w następującym składzie. Polska: Gorlitz; Olearczyk, Kaczor; Hanke, Gieras, Fichtel; Słonecki, Batsch, W. Kuchar, Dr. Garbień, Szabakiewicz. Węgry: Weinhardt; Vogl II, Vogl III; Pecovnik, Orth, Nadler; Remay, Takacs, Holzbauer, Winkler, Jenny.

Wynik odpowiada przebiegowi gry. Do pauzy byliśmy równorzędni, to też rezultat 0:0 jest sprawiedliwym miernikiem tej połowy. Po pauzie Węgrzy mieli zdecydowaną przewagę i zwyciężyli w stosunku, który również odpowiada ich sile. Inna sprawa, że tak rzut karny, a tern więcej rzut wolny, z którego pada pierwsza bramka, nie powinny mieć miejsca. Drużyna polska trzymała się do pauzy znakomicie. Tyły, szczególnie obrońcy i Hanke pracowali koncertowo, nie pozwalając Węgrom na stworzenie sytuacji do zrobienia bramki. Nawet atak ruszał się ; prawa strona zagrywała niejednokrotnie bardzo ładnie i często zagrażała poważnie Węgrom. Gieras i Fichtel trzymali się nieźle, Gorlitz miał mniej do roboty niż bramkarz gości. Po pauzie pomoc była zupełnie wyczerpana. Gieras nie stanowił już żadnej zapory dla Węgrów. Duża w tern wina ataku, a szczególnie łączników, którzy nigdy nie cofali się po piłkę, o ile ta była pod naszą bramką. Napad po pauzie zupełnie zawiódł, nawet Wacek, tak ofiarnie grający przed pauzą, mniej się już ruszał i nie cofał się zupełnie do tyłu. Skrzydła nic nie robiły. Cały ciężar gry spadł na Gorlitza, obrońców i Hankego i ci wywiązali się z tego zadania znakomicie.

Węgrzy nie byli w stanie do pauzy przełamać oporu i inicjatywy, ambitnie i z poświęceniem grającej polskiej jedenastki. Po pauzie, po upadku sił fizycznych u pomocy, unieruchomili całkowicie zresztą i tak mało ruszający się napad i zawładnęli zupełnie polem, a że wynik był tylko 2:0, to zasługa Gorlitza, Kaczora i Olearczyka.

Przechodząc do oceny graczy węgierskich, należy podnieść doskonałą grę braci Voglów. Nie mieli oni coprawda ciężkiego zadania, ale ich spokojna i pewna gra wprost imponowała. Wysoka technika i rutyna, to ich cenne przymioty. W pomocy Orth wyróżniał się. Ruszał się nie tak wiele jak Gieras, ale będąc znacznie lepszym taktykiem od tegoż, znacznie więcej zrobił dobrem ustawianiem się, aniżeli ten bieganiem Skrajni pomocnicy nie wybitni. W ataku najlepszy Takacs, a choć Remay również stał bardzo wysoko. Center ataku i 1. łącznik w polu doskonali, zawodzili pod bramką. Bramkarz do pauzy miał parę ciężkich chwil, z których wyszedł z obronną ręką. Specjalnej klasy u niego nie mogliśmy zobaczyć. Z polskiej drużyny na pochwałę zasługują tylko tyły: Gorlitz, Kaczor, Olearczyk i Hanke. Kaczor i Hanke byli najlepszymi graczami z polskiej drużyny. Górlitz po pauzie grał znakomicie, Olearczyk dzielnie im sekundował. Jego grze brak stylu, ale pracuje intenzywnie. Hanke unieruchomił zupełnie lewe skrzydło gości a przytem wydatnie pomagał obrońcom. Za mało może grał ofensywnie. Kaczor uratował bardzo wiele. Jego specjalnie zalety, przy zupełnie dobrej obecnie technice, to błyskawiczna orjentacja, szybki bieg i odwaga. Gieras słaby. Do pauzy trzymał się możliwie, po pauzie spuchł zupełnie. Graczowi temu brak taktyki w ustawianiu się. Nadrabia to biegiem. Przy tempie Węgrów to za mało Fichtel interwenjował niejednokrotnie z powodzeniem. Do pauzy możliwy. Po pauzie również spuchł i nie potrafił utrzymać pr. skrzydła Węgrów, który oddał szereg groźnych centr. Napad to pięta Achillesowa naszej jedenastki. Nie potrafił utrzymać piłki przy sobie, zwalając cały ciężar na pomoc. Szabakiewicz do pauzy nic nie zrobił, po pauzie nie więcej. Dr. Garbień ruszał się stanowczo za mało. Do tyłu wogóle się nie cofał- Kuchar bez głowy, jednak znacznie lepszy od poprzednich. Wcale dobrze przedstawiała się do pauzy strona prawa, szczególnie Słonecki. Do pauzy przy ataku można być zupełnie zadowolonym. Po pauzie grał b. słabo.

Sędziował p. Braun z Wiednia, zdaje się. że Polsce po raz ostatni. Nie chcę czynić mu zarzutu, że sędziował celowo na korzyść Węgrów, byłoby to zbyt pochopne, jednak każdy odniósł wrażenie, że wszelkie usterki ze strony Polski odgwizdywał bardzo skwapliwie, nie przeoczając żadnej, Węgrom zaś odgwizdywał tylko b. rażące przekroczenia przepisów. Podyktowanie rzutu karnego a następnie wolnego, z którego padł pierwszy goal, a następnie i innych na naszą niekorzyść, uważam za bezpodstawne. Z drugiej znów strony widocznej ręki na polu karnem Węgrów nie odgwizdał. Raziło przytem zupełne ignorowanie sędziów linjowych, którzy przecież w niejednym wypadku mogli lepiej widzieć od niego. Nic też dziwnego, że publiczność wrogo odnosiła się do jego zarządzeń, manifestując to okrzykami sędzia kalosz, pfui i t. p , czego dotychczas jeszcze żadnego sędziego na zawodach międzypaństwowych w Krakowie nie spotkało. Publiczności ponad 6000. Jest to bardzo dużo, jeśli uwzględnimy, że to połowa lipca, młodzież na wakacjach, sezon ogórkowy. Organizacja dobra. Mastalski.

Co mówi Kpt. Związkowy p. T. Kuchar? Zapytany przez nas po powrocie z Krakowa p. T. Kuchar przyrzekł napisać do następnego numeru „Sportu" artykuł, poświęcony naszemu spotkaniu międzynarodowemu w Krakowie. Oto co narazie powiedział: Do przerwy gra była zupełnie równorzędna, po pauzie jednak Węgry mają zdecydowaną przewagę. W napadzie zawiodła lewa strona, także Gieras nie wytrzymał tempa. Obrona węgierska była z początku widocznie zdetonowana energią napadu naszego, dopiero później osiągnęła swą zwykłą pewność. W pomocy wyróżniał się Orth. Także u Węgrów zawiódł napad jedynie Takacs rozumiał się z Holzbauerem. Niezwykle upalny dzień wpłynął w wielkiej mierze na wyczerpanie naszej obrony, która w dodatku pracowała za pomoc. Ta ostatnia nie utrzymała łączności z napadem i stąd powstała widoczna luka. Oto przyczyna klęski.