1925.09.06 Lwów - Kraków 2:3

Z Historia Wisły

1925.09.06, 17. mecz o Puchar Żeleńskiego, Lwów,
Lwów 2:3 (2:1) Kraków
widzów:
sędzia: Mandel
Bramki
1' Wacław Kuchar (P)

14' Wojciech Wójcik (C)
1:0
1:1
2:1
2:2
2:3

4' Józef Kałuża (P)

55' Józef Kałuża (P)
77' Józef Kałuża (P)
Lwów
2-3-5
Emil Gorlitz (P)
Franciszek Giebartowski (P)
Filip Kmiciński (C)
Bronisław Fichtel (P)
Stefan Witkowski (C)
Ludwik Schneider (H)
Wojciech Wójcik (C)
Józef Kopeć IV (C)
Zygmunt Steuermann (H)
Wacław Kuchar (P)
Józef Słonecki (P)
Kraków
2-3-5
Mieczysław Szumiec (C)
Ludwik Gintel (C)
Kazimierz Kaczor (W)
Zygmunt Alfus (C)
Zygmunt Chruściński (C)
Tadeusz Zastawniak (C)
Józef Adamek (W)
Stanisław Czulak (W)
Józef Kałuża (C)
Stanisław Wójcik (C)
Leon Sperling (C)

O Wiśle Kraków czytaj także w oficjalnym serwisie Przeglądu Sportowego - przegladsportowy.pl


Pamiątkowy medal od KOZPN dla uczestników 3 ostatnich spotkań o Puchar Żeleńskiego, egzemplarz Mariana Kilińskiego
Pamiątkowy medal od KOZPN dla uczestników 3 ostatnich spotkań o Puchar Żeleńskiego, egzemplarz Mariana Kilińskiego
Pamiątkowy medal od KOZPN dla uczestników 3 ostatnich spotkań o Puchar Żeleńskiego, egzemplarz Mariana Kilińskiego
Pamiątkowy medal od KOZPN dla uczestników 3 ostatnich spotkań o Puchar Żeleńskiego, egzemplarz Mariana Kilińskiego

[1]

Szumiec (C) - Gintel (C), Kaczor (W) - Alfus, Chruściński, Zastawniak II (C) - Adamek (W), Czulak (W), Kałuża (C), Wójcik (C), Sperling (C).

Sport lwowski

Nr. 151,. Lwów, środa 9. września 1925. Rok IV.

Dwie Klęski Lwowa.

Kraków —Lwów 3:2 (1:2).

Przegraliśmy... Pociechą w tern utrapieniu może nam być tylko to, że przegraliśmy nieszczęśliwie i niezasłużenie. Bo nie ulega chyba dwóch zdań, że prawie przez cały czas zawodów byliśmy w ofenzywie a pod koniec nastąpiło takie generalne duszenie, że tylko cudem prawie Kraków uniknął choćby jednej bramki w tym okresie. Więcej realnie się wyrażając powiemy, że Kraków zawdzięczać może utrzymanie zwycięstwa trzem rzeczom: naprzód temu, że całkiem poprostu zamurował swą bramkę, tak, że nie sposób tam było coś zrobić i tak, że widzieliśmy w obronie prócz całej pomocy jeszcze Czulaka i Wójcika, następnie temu, że zastosował taką przemyślaną grę na auty jakiej stanowczo nikt nam jeszcze nie pokazał (to też coś znaczy) i grał całkiem widocznie na czas, co już było wprost nieładnem, a dopiero na samym końcu temu, że nasza reprezentacja grała właśnie wtedy bardzo słabo i zupełnie bez głowy, co już jest całkiem niezrozumiale, jakoże miała szaloną przewagę. Trochę więc tylko spokoju musiałoby doprowadzić do bramki — tej nam potrzebnej, bo pod bramką i tak stale siedzieliśmy. To wszystko jednak w niczem nie zmieni faktu, że puhar znużony tyloletnią wędrówką ulokuje się już na stałe w Krakowie i odpocznie sobie wreszcie dowoli. My jednak prawdopodobnie nie, a Kraków także, bo nie pozostaje chyba obu Związkom nic innego, jak tylko czemprędzej poszukać sobie kogoś, ktoby ufundował nowy puhar, nowe złotodajne źródło dochodów... Czy jednak walki o nowy puhar cieszyć się będą tą samą popularnością, nie wiem, dawny bowiem przedstawiał starą, solidną, „przedwojenną” firmę.

Tak prawdę jeśli mamy powiedzieć, to drużyna Krakowa była jako całość lepsza od naszej. Przedewszystkiem bowiem nie miała ona ani jednego słabego punktu, a u nas było ich aż trzy, po drugie z wyjątkiem może obrony, tak pomoc jak i napad krakowski wyżej cenić należy od tychże linji u nas, tak pod względem technicznym jak i kombinacyjnym. Kombinacji wprawdzie niedużo widzieliśmy ani u Krakowa ani u nas, bo dziwnym jakimś trafem oba napady składały się przeważnie z graczy przebojowych, niestety nienajlepszych i .stąd były one obustronnie najsłabszemi- linjami. Podczas jednak gdy u Krakowa było widać przynajmniej jakieś przebłyski kombinacji i taktycznie doskonałą grę Kałuży, to u nas rozpaczliwym smutkiem napełniać musiał serce bezowocny trud Wacka i jego Syzyfowa praca idąca w kierunku zmuszenia swych towarzyszy do kombinacji. Wacek, ten najmniej, może kombinacyjny gracz Pogoni, a najgroźniejszy jej przebojowiec, rezygnował z ochotą z najlepszych sytuacji na rzecz swych kolegów lepiej jeszcze ustawionych, rzadko sam decydował się na przebój, ułatwiając go Steurmannowi i Kopciowi, ba Wójcikowi i Słoneckiemu. Cóż kiedy lepiej rozumiał go Gintel, niż ci wszyscy czterej razem wzięci i stąd na nic się zdała rozpacznie ofiarna, pełna samozaparcia się gra Wacka. Najbardziej na nerwy działać musiał Kopeć, grający jak nigdy egoistycznie skądciś nagle znalazłszy ochotę do wózkowania, podający stale niedokładnie i uparty w swej współpracy z Wójcikiem, który przecież nie bylejakiego miał przeciw sobie pomocnika, bo Zastawnika.

Steurmann nie zawiódł, mnie przynajmniej; grał jak zawsze, nie gorzej i nie lepiej. Przykładnie leniwy i jakiś zniechęcony, zupełnie nie rozumiał się — może nie ze swej winy — z Kopciem. Przedarł się parę razy dość udatnie i na tem koniec. Ze skrzydłowych lepszy Słonecki, miał on jednak o wiele łatwiejszą pracę niż mjr. Wójcik. W napadzie krakowskim wybił się swą mądrą grą Kałuża; pomimo słabej struktury fizycznej szedł on na piłkę odważnie, nawet ostro, wypracowywał łącznikom sytuacje czasami bajeczne i strzelał celnie i przytomnie, .lak na jednego człowieka, chyba dosyć. Czulak i Wójcik nie pokazali nic nadzwyczajnego, byli jednak obrotni i szybcy, orientowali się nieźle, a Czulak tworzył z Adamkiem bardzo groźną i zgraną dwójkę. Sperling dał grę nie wychodzącą ponad dobrą przeciętność.

W pomocy Krakowa najlepszym był Zastawniak. Dobrze trzymał on prawą stronę Lwowa, co mu zresztą zostało ułatwione przez niedokładne podawania tak pomocy, jak i samego Kopcia, który stale podawał mjr. Wójcikowi piłki dla niego niemożliwe do osiągnięcia. Przy dobrej grze głową i rozumnej taktyce brak mu jeszcze pewnej twardości w grze, koniecznej pomocnikowi. Za dużo natomiast posiada jej Chruściński, grający nieraz za dziko. Był on jednak bardzo dobry i przewyższał Witkowskiego napewno. Ten ostatni dość dużo potrzebował czasu na rozegranie się a po krótkim stosunkowo okresie, w którym grał dobrze, spuchł całkiem poprostu i na nic się nie zdała jego pracowitość, skoro nie znajdując się w pełni kondycji fizycznej podawał mało dokładnie; grał przy tern przeważnie górą. Fichtel miał kilka tylko jaśniejszych momentów. Na bocznej pomocy czuł 011 się widocznie nieswojo, stąd grał dość słabo. Natomiast Schneider spisał się b. dobrze. Jego technicznie czysta gra sprawiała wiele zadowolenia. Niestety nie miał on obok siebie zbyt pojętnych napastników. Najlepiej jeszcze rozumiał go mjr. Wójcik. Alfus nie zawsze wychodził zwycięsko z pojedynków ze Słoneckim, grał w dodatku brutalnie i stale robił przy tern dość zdziwione miny. Wogóle cała drużyna krakowska grała niezwykle ostro i zachowywała się przy tem niecałkiem sportowo.

Na wysokości zadania stanęły obustronnie obrony. W lwowskiej na pierwszy plan wybił się Kmiciński, w krakowskiej Gintel. Tak jednak Giebartowski, jak i Kaczor poziomem gry niedaleko od nich odbiegli. Gorlitz niezupełnie pozostaje bez winy w dwu aż wypadkach uzyskania bramek przez, krakowian. Kilka razy bronił jednak przytomniej na ogół ani w porównaniu nie miał tyle roboty co Szumiec, który pełna poświęcenia i odważną grą swą w wielkiej mierze przyczyni! się do zwycięstwa Krakowa, a raczej uchronił go od klęski.

Na specjalną wzmiankę zasługuje boisko Pogoni. Pokryte kępkami i nierównościami, było przyczyną największych niespodzianek dla graczy. Każda piłka, spadająca z góry odbijała się pod kątem, którego nigdy przewidzieć nie było można i w ten sposób straciliśmy dwie najpewniejsze zdawałoby się sytuacje pod bramką Krakowa. Lojalnie zaznaczyć należy, że w jeszcze większej mierze przeszkodą było boisko dla krakowian, którzy grali więcej od nas dołem.

Ora była prowadzona do przerwy w niezwykle szybkiem tempie i zaczęła się odrazu niespodzianką, .już w pierwszej bowiem minucie strzela Wacek bramkę. Wkrótce, bo w 4-ry minuty później wyrównuje Kałuża po rzucie wolnym, strzelonym przez Adamka. Gdy w 15' Wójcik pakuje piłkę po raz drugi dla Lwowa do siatki, oklaskom niema końca i nadzieja Wstępuje, w wszystkie serca po szczęśliwem minięciu krytycznej chwili, jakiej przyczyną stał się Schneider, uderzając piłko ręką na polu karnem. Karnego bowiem przestrzelił Zastawniak w zbytnim pośpiechu. Do przerwy więc prowadzi Lwów zasłużenie i nie ulega zdaje się wątpliwości, że zawody wygramy. Tymczasem po pauzie, Kraków po kilkuminutowej przewadze Lwowa, ujmuje inicjatywę i Kałuża strzela w 8‘ i 50' dalsze dwie bramki, dzięki niezwykle szybkiej orjentacji i spokojowi. Za żakowskie zachowanie się usuwa p. Mandl Adamka z boiska i od tego czasu zaznacza się ogromna przewaga lwowian. Kraków cofa napad od tylu, broni się jak może, a nasi mimo przewagi grają coraz gorzej i zawody kończą się zwycięstwem Krakowa. Sędzia p. Mandl sędziował zasadniczo nieźle: nie krzywdził nikogo, błędów nie popełniał i był objektywnym. Mimo to nie możemy z niego być całkiem zadowoleni. Był on za mało stanowczym, nie potrafił sobie zdobyć poważania u graczy i nie utrzymał przeto gry w karbach.

Nowy system w grze jest inowacją stanowczo korzystną. Okazało sic jednak, że nie zyskuje na nim tylko gra przebojowa, lecz, że większą może jeszcze korzyść odniosła gra kombinacyjna. Potrzeba będzie przy nim jeszcze więcej techniki niż dawniej i dużo zarazem rozumu w grze. Najlepiej zastosowali się doń Wacek, Kałuża i Adamek, najmniej zorjentował się Słonecki. Gracz ten dawniej zawsze prawie stał na spalonym i stale się temu dziwił, w niedzielę zaś stale i zawsze miał przed sobą trzech graczy i dużo wskutek tego zrobić nie mógł, grając na łączniku po zamianie z Kopciem. Przez cały czas zawodów odgwizdał sędzia jeden tylko spalony (było ich trzy).

Publiczności zebrało sic stosunkowo bardzo dużo, im sześć tysięcy. Była ona naturalnie nastrojona na lokalny patrjotyzm, to też ze smutkiem opuszczała boisko, zawiedziona w swych nadziejach. Krakowiacy natomiast nie mieli chyba powodu" do smutku, to też rozradowani wynieśli na ramionach swych dwóch wodzów: inż. Rosenstocka i Kałużę. O najważniejszem byłbym zapomniał: Zastawniak nazywa się obecnie Wieruski, nie dlatego, by mu się stare nazwisko nie podobało, bynajmniej. Tylko jego dyrektor gimnazjum obiecał mu solennie, że go „wyleje" ze szkoły jeśli będzie grał w piłkę. Ładne kwiatki, niema co! Szkoda, że nie znamy nazwiska tego pana. Dziwne tylko, że w Krakowie nie potrafią sobie z tą sprawą poradzić.

Jak się w ostatniej chwili dowiadujemy, już z trzech stron zgłoszono zamiar ofiarowania nowego puharu. Oba Związki niechże się więc nie martwią. Kasa będzie dalej... j. ił