1929.10.13 Legia Warszawa – Wisła Kraków 1:0

Z Historia Wisły

1929.10.13, I liga, 21. kolejka, Warszawa, boisko DOK, 12:00
Legia Warszawa 1:0 (1:0) Wisła Kraków
widzów: 3-5.000
sędzia: Nawrocki z Poznania
Bramki
Zygmunt Rajdek 29' 1:0
Legia Warszawa
2-3-5
Stanisław Skwarczyński
Henryk Martyna
Józef Ziemian
Marian Schaller
Franciszek Cebulak
Alfred Nowakowski
Witold Wypijewski
Józef Nawrot
Marian Łańko
Wacław Przeździecki
Zygmunt Rajdek

trener: Elemér Kovács
Wisła Kraków
2-3-5
Maksymilian Koźmin
Aleksander Pychowski
Emil Skrynkowicz
Józef Kotlarczyk
Jan Kotlarczyk
Bronisław Makowski
Józef Adamek
Karol Bajorek
Henryk Reyman
Stefan Lubowiecki
Mieczysław Balcer

trener: František Kożeluch
Według "IKC" gol Przeździeckiego.

O Wiśle Kraków czytaj także w oficjalnym serwisie Przeglądu Sportowego - przegladsportowy.pl


Relacje prasowe

Dobra gra z obu stron. Mecz wyrównany. Pod koniec I. połowy przewaga Wisły niewyzyskana. Po przerwie nieco słabsze tempo gry. Dobra gra obrony Legii i skuteczność w ataku dały sukces warszawiakom. W Wiśle na wyróżnienie zasłużyła pomoc i Reyman. Skrzydłowi zawiedli. "Reyman - dobrze prowadził skrzydła, ale sam grał mało i miękko". Na podstawie: Stadion nr 42.


Wisła zagrała bez Ketza i Czulaka i rezerwowi nie stanęli na wysokości zadania. Szczególnie widoczna była luka, jeśli chodzi o łączników. Stąd Reyman grał głównie skrzydłowymi - ci starali się odgrywać do niego piłki (tak doszło do jednej z nielicznych groźnych sytuacji w I. połowie, gdy kombinacja Adamek-Reyman zakończyła się strzałem tego ostatniego - piłka w rękach Skwarczyńskiego). Mecz ładny w I. połowie. Drużyny grały celowo, akcje zmienne. Reyman, nie znajdując wsparcia u kolegów, sam próbował przebojów - bezskutecznie. Na tym tle dobrze wypadł napad Legii z Wypijewskim, Nawrotem i Łańką. Ikac: Osłabiona Wisła po przerwie atakuje i w ostatnich 20 minutach meczu siedzi na rywalu - bez skutku. Na podstawie: IKC.


Przegląd Sportowy nr 67/1929, str. 2:

Legja zwycięża zdekompletowaną Wisłę 1:0

45 minut wspaniałej gry wojskowych, bezsilność ataku krakowian. Spotkanie z Legją nie wypadło dla Wisły w chwili szczęśliwej. Mistrz Ligi stracił w ostatnich walkach dwu swych czołowych łączników Ketza i Czulaka, a kiedy przyszło sięgnąć do rezerw, okazało się, że gracze ci nie mają godnych siebie zastępców.

Słowem – stara historia o słabych rezerwach naszych klubów czołowych powtórzyła się raz jeszcze Legja sprawę tę rozwiązała na ogół pomyślnie: Steuerman czy Przeździecki, Nawrot czy Ciszewski to doprawdy różnice niewielkie.

Ale Kowalski i Bajorek lub Czulak i… Lubowiecki – to przepaść. Przepaści tej w meczu niedzielnym nie zdołał zapełnić talent i rutyna Pychowskiego, dobra kondycja Koźmina, twardość i skuteczność Skrynkowicza, Kotlarczyka II i Makowskiego, czy nawet wielka przewspaniała gra Kotlarczyka I-go.

Przy układzie Balcer, Bajorek, Reyman, Adamek, napad Wisły reprezentował łańcuch, w którym stalowe ogniwo połączono paskami papieru. Byle akcja, a wszystko rwało się na części i rozlatywało beznadziejnie.

Dość powiedzieć, że akcja ofensywna owej Wisły, która jak Liga Ligą zawsze przodowała pod względem bramek strzelonych, której ataki zawsze niosły w sobie niemal pewność bramki – tym razem były słabe, bez wyrazu, żadne. Całym ich plonem było w gruncie rzeczy jedyne pociągnięcia w pierwszej połowie meczu, kiedy to po dwukrotnej wymianie piłek Adamka z Reymanem, ostatni doszedł do strzału ulokowanego w rękach Skwarczyńskiego.

Zagranie to, oraz krótka serja ofensywna w początku drugiej połowy, nie nosząca w sobie jednak żadnych poważniejszych możliwości bramkowych – oto cały 90 minutowy dorobek napadu Wisły. Jak na mistrza – nieprzyzwoicie mało.

Zwycięscy gospodarze przeciwstawili krakowianom zespół bez punktów słabych. Nie znaczy to, że poziom jego był wyrównany – bynajmniej.

Wypijewski czy Rajdek, Ziemian czy Przeździecki, to jednak różnice ogromne. Temniemniej żaden z jedenastki Legji nie obniżył poziomu swej gry poniżej minimum wymaganego od piłkarza ligowego i to wystarczyło w zupełności, aby wojskowi odnieśli nad Wisłą zwycięstwo zasłużone.

Pierwsza połowa gry była miejscami doprawdy porywająca. Niezmęczone mięśnie nadawały akcjom błyskawiczną szybkość, szybkość że I mózgi pracowały niezgorzej – mecz roił się od pociągnięć, oglądanych nieczęsto na boiskach polskich. To już nie było szukanie dróg, błąkanie się po omacku, nieudolne naśladownictwo rzeczy widzianych. Nie – naprzeciwko siebie walczyły dwie drużyn świadome swych sił, systemów i atutów, znające treść piłki nożnej, zwarta w sobie męskość.

Jak dwaj tenisiści o równej klasie, gracze Wisły i Legji zdawali sobie sprawę, że mecz rozegrany zostanie nie w trzech, lecz w pięciu długich, męczących setach; chcąc go wygrać, trzeba od początku nie marnować choćby jednej piłki, trzeba z całym skupieniem rozegrać zarówno pierwszą jak i ostatnią.

Tak też się stało, gdyż do ostatniej niemal chwili kwestja wyrównania wyniku przez gości pozostała otwarta. Nie pomogło jednak Wiśle przestawienie Kotlarczyka II do napadu, nie pomogły anemiczne zresztą próby indywidualnych akcyj Reymana czy Balcera. Pozostawieni własnym siło, nie znajdujący najmniejszego ,,współczucia” u swych kolegów z napadu nie wykazali oni nawet części swych możliwości – wypadli szaro i nieciekawie.

Zupełnie słabo, tem słabiej, że bez owych możliwości Reymana czy Balcera zaprezentował się Adamek. Smutnym coprawda jubileuszem był dla niego mecz niedzielny. Oto rok temu, na tem samem boisku, w grze z t tą samą Legją, pękniecie piszczeli w zderzeniu z Ziemianem, załamało świetną karierę piłkarską najlepszego ongiś prawoskrzydłowego prawoskrzydłowego Polsce.

Napad Legji mimo że nieporównanie bardziej aktywny od swego vis – a – vis, trafił jednak na opór tak potężny, że nie zdołał sobie wypracować choćby jednej prawdziwie wykończonej sytuacji bramkowej. Ale dobrzy napastnicy maja i na to radę. Nie można kombinacją, trzeba próbować szczęścia inaczej – strzela się i robi tłok pod bramką.

Jedynym strzelcem wojskowych był najlepszy gracz ich napadu Wypijewski. Jego trzy strzały niespodziewane, błyskawiczne szybkie, zaskakujące już nie tylko przeciwnika, ale nawet widza, zaliczyć należy do najwyższej klasy sztuki piłkarskiej. Druga olbrzymia zaleta Wypijewskiego, to jego ruchliwość wyślizguje się on pomocnikowi jak piskorz, niepokoi go bezustannie i zawsze grozi bramce. Niestety dośrodkowania Wypijewskiego są na ogół złe lub słabe, najczęściej za długie, wysokie i nie wyczute. Do wspaniałej serji bomb popularnego ,,Kici”(?), Łańko dołożył jedną czy dwie wysokie, górą strzelone, oraz Nawrót i Przeździecki po 2 – 3 mocniejsze podania(?) do bramkarza.

Krótko mówiąc, o ogniu huraganowym nie było nawet mowy, zwłaszcza strzały były wogóle niecelne. Pozostał zatem przebój. Specjalista w tym dziale – Rajdek, mimo, że na ogół wypadł słabo, potrafił jednak parokrotnie znaleźć się w mentlikach podbramkowych. Przy gorliwej, choć nieco faul współpracy Przeździeckiego piłka podeszła na nogę i w ten sposób wynik został ustalony. W pomocy Legji miłą niespodziankę sprawił Cebulak, gracz stojący bezspornie na poziomie całego zespołu, a stylem i sposobem gry przewyższający absolutnie swych skłonnych do brutalności, ale zato skutecznych w walce partnerów bocznych. Martyna mimo nienajlepszej formy, stanowił wespół z Ziemianem parę pierwszorzędną. Skwarczyński nie znalazł tym razem pola do popisu.

Drużyny grały w składach:

Legja – Skwarczyński; Martyna, Ziemian; Szaller, Cebulak, Nowakowski; Wypijewski, Nawrot, Łańko, Przeździecki, Rajdek.

Wisła – Koźmin; Pychowski, Skrynkowicz, Kotlarczyk II, Kotlarczyk I, Makowski; Adamek, Lubowiecki, Reyman, Bajorek, Balcer.

Sędzia p. Nawrocki Poznania b. dobry.


Tabela: Wisła 21-27, Warta po wygranej z Czarnymi 1:0 (21-26), Garbarnia-Turyści 3:1 (20-26). Jeśli Garbarnia wygra zaległy mecz to wyjdzie na czoło tabeli.