1935.05.12 Austria - Polska 5:2

Z Historia Wisły

Z Wisły zagrali: Józef Kotlarczyk; Jan Kotlarczyk.

Skład Reprezentacji Polski:

Marian Fontowicz - Warta Poznań

Erwin Michalski - Naprzód Lipiny Świętochłowice

Jerzy Bułanow - Polonia Warszawa

Józef Kotlarczyk - Wisła Kraków

Jan Kotlarczyk - Wisła Kraków

Konstanty Haliszka - Garbarnia Kraków

Otto Riesner - Garbarnia Kraków

Michał Matyas - Pogoń Lwów

Fryderyk Scherfke - Warta Poznań

Karol Pazurek - Garbarnia Kraków

Gerard Wodarz - Ruch Wielkie Hajduki


Miejsce/Stadion: Wiedeń.

Strzelcy bramek: Karl Stoiber 12' (1:0), Leopold Vogl 25' (2:0), Wilhelm Hahnemann 31' (3:0), Michał Matyas 44' (3:1), Hans Pesser 46' (4:1), Michał Matyas 63' (4:2), Leopold Vogl 71' (5:2).

Selekcjoner: Józef Kałuża.

Spis treści

Opis meczu

Komentarze prasowe po występach Wiślaków w reprezentacji:

  • Jan Kotlarczyk i Józef Kotlarczyk:
    • „Pomoc znalazła się od pierwszej chwili w bardzo trudnem położeniu. Wobec silnego nacisku ofensywnego Austrji, skazana była na grę defensywną. Była ona tem konieczniejsza, że na tyłach nie działo się dobrze… Brak zrozumienia pomiędzy obroną a pomocą… W rezultacie więc pierwszy Kotlarczyk II-gi pośpieszył w sukurs Michalskiemu i przemienił się do pewnego stopnia w trzeciego obrońcę. Lewa strona austriacka uzyskała przez to możność oddechu i przed pauzą stwarzała niebezpieczne sytuacje. Po przerwie Kotlarczyk II-gi potrafił wprawdzie zupełnie już sparaliżować przeciwną flankę, ale zawsze jeszcze nie znajdował dość czasu i siły na wspieranie napadu, tak że zarówno Riesner, jak i Matyas sami szli po piłki do tyłu… Ogólnie więc biorąc pomoc nasza nie osiągnęła jakiejś rewelacyjnej formy, jednak zdobyła się na przeciętnie niezły poziom”.
    • „Kotlarczyk I rozwiał wszystkie troski, związane z obsadą środkowej pomocy. Filar Wisły nie ma po prostu ochoty ustępować miejsca, na którem wciąż jeszcze czuje się bardzo dobrze. Trudno mówić o braku wytrzymałości u gracza, który po 45-ciu minutach ciężkiej walki zaczął grać lepiej, niż z początku. Przetrzymać całą batalię na stadionie braterskim nie było rzeczą łatwą. Toczyła się ona w należytem tempie, śliski teren robił swoje, a napad austrjacki nie dawał chwili spokoju. W tych warunkach nie można było „wymigać się”. Kondycja musiała już całkowicie dopisywać i… dopisywała”.
    • Kałuża chwalił po meczu pomoc. „Kotlarczyk II narzeka na straszliwą robotę. Mecz skończył mocno zmęczony”.
    • Najcięższe zadanie miała pomoc. Kotlarczyk II całkowicie przypilnował Bindera tak, że ten mógł tylko strzelać zdaleka. Starszy Kotlarczyk również skutecznie przytrzymał środkowego, jednakże skutki zmęczenia widoczne były w zmniejszonej dokładności podań.
    • Płk. Glabisz: Na tyłach podobali mu się Kotlarczykowie.
    • Kiedy Polacy mieli trochę powietrza, rozdzielał śr. pomocnik Kotlarczyk I piłki bardzo mądrze, miał jednak rzadko sposobność pokazać się z tej dobrej strony. Jego brat był dlań jako prawy pomocnik dobrym asystentem.
    • Inne pismo wiedeńskie „Der Montag mit dem Sportmontag" pomocy zarzuca dziennik błędy taktyczne, za najlepszego pomocnika uważa bezwzględnie Kotlarczyka II, który unieszkodliwił zupełnie lewą stronę austrjacka Pesser — Binder.
    • TADEUSZ KUCHAR O MECZU POLSKA—AUSTRJA
    • W pomocy Haliszka byt najsłabszy, natomiast Kotlarczykowie obaj pracowali jak maszyny. Wzięli na siebie niemal gros roboty całego zespołu, dziw, że wytrzymali cały mecz do końca.
    • Pomoc nasza spełniła oczekiwania, najlepszy tu był Józef Kotlarczyk, b. dobry Kotlarczyk I, słabiej nieco wypadł Haliszka.

Relacje prasowe

Raz, Dwa, Trzy: Ilustrowany Kuryer Sportowy. 1935, nr 20

MIĘDZYPAŃSTWOWE ZAWODY W PIŁCE NOŻNEJ AUSTRJA II - POLSKA 5:2 (3:1)

Wiedeń, 12 maja (tel.). Pierwszy w tegorocznym sezonie mecz reprezentacji państwowej zakończył się przykrą porażką. Drużyna polska wyjeżdżała wprawdzie do Wiednia bez wielkich nadziei na sukces i bez zbyt wybujałych ambicyj, nie mniej jednak pociechy, gdzieś w kącikach serc przyczaiła się niewypowiadana na glos nadzieja w możliwość nietylko t. zw. „honorowego" wyniku, ale i ewentualnie — zwycięstwa. Optymizm, do którego się nikt głośno nie przyznawał, optymizm niczem nieusprawiedliwiony, który jednak był, jak zawsze, jak przed każdem spotkaniem. Naogól jednak liczyliśmy się z porażką i przed spotkaniem mówiło się o tem, jak o pewniku. Znowu niezbyt głośno i niezbyt apodyktycznie, by przedewszystkiem nie zabijać całkiem tej iskier ki zapału i ambicji, jaka niewątpliwie tkwiła w naszych reprezentantach. Wynik więc nie powinien wywołać uczucia zawodu, nie jest sensacją, czy niespodzianką. Cyfrowo odpowiada mniejwięcej oczekiwaniom i przedewszystkiem — rzeczywistemu stosunkowi sił. Tylko tych pięć bramek, które zarzuciły kotwicę w głębiach bramki Fontowicza, razi trochę. Przyznajmy się, że byliśmy bardziej „skromni", że liczyliśmy najwyżej tak na— trzy.

Próba porównania sił, zmierzenia się z piłkarstwem austrjackiem przyszła w niezbyt przyjaznym dla polskiego piłkarstwa momencie. Drużyna, do której w pierwotnym jej obliczu można było mieć zaufanie, zmieniła się naskutek nieszczęsnych wypadków z ub. niedzieli, dość wyraźnie. Odmłodziła się trochę, ale ta wymuszona operacja steinachowska traktowana była bez entuzjazmu i raczej jako zło konieczne, jako vis maior, z którą trzeba się zgodzić było. W kwestii Martyny trudno bowiem o wdawanie się w jakąkolwiek dyskusję o celowości, czy właściwości zarządzeń PZPN., w wypadku Wilimowskiego nie można było dyskutować wogóle, bo — nie było z kun. Trudno mieć pretensje do nieprzewidzianego wypadku.

Na stadjon w Praterze wiedeńskim wbiegała więc drużyna z Białym Orłem na piersiach, która już zgóry wie przedstawiała najlepszej reprezentacji Polski, siłą faktów nie była emanacją i stuprocentową reprezentantką rzeczywistych sil polskiego piłkarstwa. Po meczu wiedeńskim możemy jednak powiedzieć śmiało, że nawet pełnowartościowy zespól polski nie byłby prawdopodobnie znalazł sił na oparcie się atakom wiedeńskim, które jak taranem waliły raz po raz w naszą bramkę. Wyższość Austrji, jej opanowania technicznego, samej koncepcji gry, taktycznego rozwiązywania problemów i że tak powiemy kultury gry nie ulega wątpliwości i nawet t. zw. „drugi garnitur", posłany przez Meisla w bój przeciw Polsce, przesiąknięty był do tego stopnia wszelkiemi ...właściwościami, że o zwycięstwie nie można było nawet marzyć. Można było najwyżej uzyskać jakiś bardziej do przyjęcia, czy pogodzenia się z losem wynik.

Tu jednak spotkaliśmy się tym razem z warunkami zewnętrznymi, które pomagały raczej, Austriakom, niż nam. Trudny do opanowania, oślizły teren stanowił podłoże, na którem technicznie wyszkoleni Austrjacy poruszali się z wielką łatwością.

Najważniejszą jednak różnicą, najgłębszym rysem zasadniczym, dzielącym obie drużyny stanowił element — szybkości. Tutaj nie mogliśmy się równać nawet z naszymi gospodarzami, nie miał tej ambicji specjalnie napad polski, który poza tem, za wyjątkiem może Wodarza, grał dobrze, kombinował poprawnie, dostawał się pod bramkę przeciwnika stosunkowo łatwo i strzelał naogół przytomnie i dość celnie. Wszystko to jednak było nieproduktywne, pozbawione już z góry zarodka prawdziwego niebezpieczeństwa ze względu na anemiczne tempo, w jakiem rozgrywały się te wszystkie poczynania.

Pomoc i obrona, a nawet Fontowicz, mimo balastu pięciu bramek, jakim obciążył on swe sumienie we Wiedniu, wywiązały się ze swego zadania dobrze. Obie te linje obronne miały pracy wbród. aż po samą szyję i zabrały się do tej pracy z ochotą, zakasawszy rękawy. Była jednak ponad ich siły.

W rezultacie wyjechała z Wiednia drużyna polski bogatsza o jeszcze jedno doświadczenie, otrzymawszy poglądową lekcję gry w piłkę nożną, która być może nie pójdzie na marne. Trzeba zapomnieć o tem co było, zamknąć pamięć kluczem dobrej woli i pracować, pracować z zapałem dalej. Mimo wszystko nie jest bowiem tak źle, napewno nie tak źle przynajmniej, by należało zwątpić zupełnie, poddać się depresji i popaść w czarną melancholię.

Na stadionie w Praterze

Wielki deszcz spowodował, że Austrjacy mieli ułatwioną grę, stojąc technicznie wyżej od Polaków; nadto taktycznie doskonale przemyślana gra stwarzała piękny obraz zespołowej gry drużyny austriackiej. Ośrodkiem wszystkich akcyj był środkowy pomocnik Hofman, najlepszą częścią ataku austriackiego była prawa strona, natomiast Binder był doskonałym strzelcem. Skrzydłowi swoją szybkością ciągłe docierali ku bramce i stwarzali niebezpieczne sytuacje. Prawie wszystkie bramki padły w sytuacjach, stworzonych pod samą bramką polską.

Skrajni pomocnicy austriaccy byli również dobrymi, jednak nie mieli finezji środkowego. Obrońcy wykorzystywali wagę swego ciała, a nadto byli szybsi od naszych napastników. Bramkarz Ratfl bronił doskonale i miał bardzo wiele szczęścia przy wybiegach do Pazurka i Matjasa

Drużyna polska była wolniejsza od przeciwników i taktycznie popełniła ten błąd, że w pierwszej połowie, mimo terenu mokrego, prowadziła grę środkiem, zamiast wykorzystać skrzydła pod bramką. Napastnicy mało mieli zdecydowania do strzału.

Po przerwie sytuacja poprawiła się — grano już skrzydłami. Matjas doskonale uruchomił Riesnera i tą stroną szła większość ataków polskich. Lewa strona szwankowała na skutek lękliwości Wodarza, który unikał starcia z obrońcami Rapidu. Pazurek, bardzo pracowity do przerwy, po pauzie stracił na efektywności. Szerfke wcale dobrze kierował atakiem, a jedynie brakło mu szybkości.

Najcięższe zadanie miała pomoc. Kotlarczyk II całkowicie przypilnował Bindera tak, że ten mógł tylko strzelać zdaleka. Starszy Kotlarczyk również skutecznie przytrzymał środkowego, jednakże skutki zmęczenia widoczne były w zmniejszonej dokładności podań. Haliszka miał przeciwko sobie najlepszą część drużyny wiedeńskiej, skutkiem czego wypadł najsłabiej w tej linji. Michalski był zdecydowanie szybki, debiut jego wypadł wcale dobrze. Bułanów był na zwykłym poziomie. Doskonale trzymał się Fontowicz, mając bardzo wiele pracy. Piąta bramka, której część winy ponosi, padła skutkiem oślizgłego terenu. Przebieg gry.

Pierwsze ataki idą ze strony Polski i zmuszają Raftla do dwukrotnej interwencji. Pazurek z niewielkiej odległości nie trafia do bramki. W 8 min. ładna kombinacja Szerfkego z Matjasem dochodzi do pola karnego Austrjaków. Doskonała pozycja została stracona przez powolność. Pierwsza bramka Austrjaków pada w 11 minucie. Strzał Bindera odbija się od którego z zawodników, a nadbiegający Stoiber strzela w siatkę.

W kilka minut potom Polacy maja rzut wolny z 18 metrów, jednak strzał trafia w mur graczy. W 16 minucie Pazurek przejechał tyły Austriaków i znalazł się sam na sani z bramkarzem, który, wybiegając, zmusił Pazurka do wcześniejszego strzału i w ten sposób uratował pewną niemal bramkę, gdyż Pazurek trafił w niego. Prawie taka sama sytuacja powtórzyła się z Matjasem. W chwilę potem następuje świetny okres gry Austrjaków.

Piłka krąży od nogi do nogi idealnie, celowo i dokładnie. Dalsza bramka pada w 27 minucie w tłoku podbramkowym, w czasie gdy Fontowicz wybiega ku piłce. Strzelcem był Fogel II. W 32 min. Hohnemann wyzyskuje z tyłu sytuację i strzela trzecią bramkę.

W jakiś czas potem Matjas strzela w poprzeczkę —- to samo robi Binder i Hohnemann. Polacy mają dobry okres gry, a stronnicze zarządzenia sędziego autowego wywołują gwizdy publiczności. Wreszcie pierwsza bramka dla Polaków.

Pada ona w 44 minucie z kombinacji Riesnera z Matjasem. Ostatni wyminął nadbiegającego bramkarza i strzelił do pustej bramki. Po przerwie deszczu już nie było. Już pierwszy atak Austrjaków kończy się strzałem Hohneman na i dalszą bramką austrjacką. Fontowicz odbija piłkę, jednakowoż poza linją.

Następny strzał Bindera idzie w słupek. Korner polski kończy Wodarz voleyem, który bramkarz broni. Znowu kilka pięknych ataków polskich, inicjowanych głównie przez Matjasa i Riesnera.

Okres pięknej gry polskiej kończy Matjas drugą bramka w 18 minucie. Podnieceni tem Austrjacy znowu naciskają i w 25 minucie Vogel 11 strzela z 10 metrów. Fontowicz robinsonuje i w upadku skierowuje piłkę do bramki, chwyta ją, ale, zdaje się, już za linja i sędzia uznaje bramkę.

Znowu teraz Polska jest stroną częściej atakującą, jednakże bez zmiany. W ostatniej minucie gry Fontowicz z głowy Stoibera zbiera piłkę. Sędzia p. Herzka był dobry, jednakowoż miał zbytnie względy dla gry ciałem, co wychodziło na korzyć Austrjakom.

Opinje o zawodach.

Zastępca kapitana związkowego Hierath: Byłem w Polsce ostatni raz w r. 1932 i stwierdzam, że od tego czasu Polska poczyniła bardzo wielkie postępy. Polacy przedewszystkiem zadziwili gra kombinacyjną. Gdyby atak był szybszy, byłby kolosalnie niebezpieczny.

Wiceprezes austriackiego związku piłki nożnej Fiekeis: Bardzo mi się drużyna polska podobała, potrafiła utrzymać grę otwartą, mimo cięż­ kich dla niej warunków. Na terenie suchszym Polska musiałaby uzyskać lepszy wynik.

Prof. Sehmieger: Gra drużyny polskiej bardzo mi się podobała, jednak była za miękka i atak grał za wolno. Podobał mi się szczególnie Riesnep w ataku. Polacy zmusili Austrjaków do pełnego wysiłku i tylko w ten sposób Austrjacy zdołali wygrać. Węgrzy otrzymali słabszego przeciwnika, aniżeli Polska.

Sędzia Herzka: Podobała mi się w drużynie austriackiej najbardziej pomoc i prawa strona ataku. Z polskiej drużyny podobał mi się Michalski i prawa strona ataku. Fontowicz grał bardzo dobrze, ale ma na sumieniu dwie bramki. Polacy grali za nerwowo.

Płk. Glabisz: Drużyna polska grała bardzo ambitnie i z poświęceniem. Zadowolony jestem z prawej strony ataku. Pomoc była przeciążona na skutek krótkich wykopów obrony. Słabiej, niż zwykle, wypadli Wodarz, Haliszka i Bułanow. Przeworski: Polacy pozostawili bardzo dobre wrażenie. Zadowolony jestem z kandydatów Michalskiego i Szerfkego, natomiast zawiódł Wodarz. Inż. Kuchar uważa za najlepszą część atak drużyny polskiej, a w nim Matjasa, który rozegrał się jednak całkowicie dopiero po pauzie. Pazurek pracował natomiast przed pauzą. Na tyłach podobali mu się Kotlarczykowie, Michalski dal ze siebie wszystko. Fontowicz ma na sumieniu ostatnią bramkę.

Raz, Dwa, Trzy: Ilustrowany Kuryer Sportowy. 1935, nr 21

Kraków, 20 maja. Niedziela spotkań międzynarodowych. Niedziela, dla nas specjalnie bardzo ważna, bo rozpoczęliśmy nią sezon spotkań międzypaństwowych i to odrazu meczem, z przeciwnikiem niezmiernie silnym — z drużyną, która ma tylko kilka równych sobie w Europie — Austrją. Pakt, że graliśmy z t. zw. drugim „garniturem”, fakt, który i normalnie nie miałby większego znaczenia, ze względu na potęgę piłkarską Austrji, tym razem ustępował jeszcze wyraźniej na drugie tło. Już po ogłoszeniu składów obu reprezentacyj austriackich — przeciw Polsce i przeciw Węgrom — zorjentowano się nawet we Wiedniu, że między obu zespołami niema większej różnicy, a poza samym kapitanem związkowym Meislem podkreślała i prasa, że reprezentacja B ma w szczególności tę wyższość, że opierała się na graczach tylko (lwu klubów i to klubów nie bylejakich — Rapidu i Admiry.

Wartość i dodatnie strony tej koncepcji uwidoczniły się dopiero w ubiegłą niedzielę — dopiero w dniu obu spotkań. W Praterze święcili Austrjacy piękny i zasłużony sukces, w Budapeszcie, dokąd jechali po pewne niemal zwycięstwo — ulegli sromotnie, przegrali niespodziewanie 3:6. Dopiero wtedy zorientowano się, że może lepiej byłoby, gdyby do stolicy węgierskiej pojechała in corpore cała jedenastka wiedeńska, a drużynę, którą wysłano do Budapesztu zostawiono w domu. Bo — nie łudźmy się — mimo wszystkich zapewnień, mimo okolicznościowych grzeczności, których usłyszeliśmy we Wiedniu taką masę, Austrjakom zależało o wiele więcej na wyniku spotkania z Węgrami, niż z Polakami.

Jest to zresztą zrozumiałe i nie możemy mieć o to do nich żadnego żalu. Już tradycja sama, nie mówiąc o wyższej bezwątpienia klasie piłkarstwa węgierskiego, sprawia, że mecze trzech państw środkowo-europejskich Węgier, Czechosłowacji i Austrji cieszą się tam specjalna popularnością i dominują swem znaczeniem nad wszelkimi innymi wydarzeniami. Zainteresowanie i największa troska wiedeńskich kibiców piłkarskich szły więc przedewszystkiem w kierunku drugiej stolicy nad Dunajem. Mecz z Polską leżał na skutek równoczesnego terminu trochę na uboczu tych zainteresowań, był wydarzeniem drugiej wagi i znaczenia podrzędnego. Nie znaczy to jednak, by spotkaniem Austrja — Polska nie interesowano się już wcale i nie zwracano nań uwagi zupełnie. Przeciwnie. Spotkanie to miało przedewszystkiem jeden urok: było premjerą.

Po raz pierwszy stały przeciw sobie reprezentacja piłkarska Polski i zawodowa drużyna narodowa Austrji. Po meczu wiedeńskim, w którym drużyna polska pozostawiła wrażenie całkiem dobre, zainteresowanie to wzrośnie niewątpliwie i to zarówno w Polsce jak i w Austrji.

„Będą u nas zawsze mile widzianymi gośćmi"— czytaliśmy po zawodach w kilku pismach wiedeńskich równocześnie. Nie potrzebujemy zapewniać naszych austrjackich przyjaciół, że i my żywimy względem nich takie same uczucia, że napiszemy im podobne słowa nietylko po odjeździe, ale i — na przywitanie. Zadzierzgnięcie regularnych stosunków piłkarskich między obu krajami nastąpiło w tak milej atmosferze i w tak przyjacielskiej formie, że częściowo przynajmniej pozwoliło nam zapomnieć o klęsce i osłodzić nieco jej gorycz.

Bo tutaj niema dwu zdań: wynik cyfrowy przeraził nas w pierwszej chwili, zdruzgotał swym ogromem, unieruchomił na chwilę wszelkie nadzieje i marzenia o przyszłości. Tu nie pomogło już tłumaczenie o mocarstwowem w piłkarstwie stanowisku Austrji, na nic nie zdały się zdawkowe zdania w rodzaju — z takim przeciwnikiem nie wstyd przegrywać i t. p. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że w świat pójdzie wynik 5:2 dla Austrji i to dla drugiej drużyny Austrji. Po osłabieniu naszego stanowiska międzynarodowego nieszczęsnym sezonem zeszłorocznym był to dalszy cios bardzo nieprzyjemny.

Zagranicą — myślano w pierwszej chwili — nikogo nie będzie obchodzić fakt, że była to reprezentacja Austrji silniejsza może od zespołu pierwszego, nikt nie będzie przejmować się trudnościami w zestawieniu składu naszego, na skutek nieprzewidzianych okoliczności z Martyną i Wilimowskim, pójdzie tylko wynik, mało zaszczytny wynik z podrzędnym przeciwnikiem. Na szczęście tak nie było. Wręcz przeciwnie. Prasa zagraniczna podkreśla bardzo pieczołowicie wartość faktyczną zespołu austrjackiego, więcej — poza pochwalna wszędzie ocena graczy polskich, wszędzie spotykamy się z zaznaczeniem osłabienia naszej reprezentacji i niepełnego jej składu. Jest to dowód, że potrafiliśmy zdobyć sobie należne nam miejsce, że interesują się nimi, że dawno już przestaliśmy być w piłkarstwie kop ciuszkiem narodów.

Prasa wiedeńska i wogóle prasa zagraniczna ocenia występ reprezentacji polskiej naogół przychylnie. Objaw niewątpliwie bardzo pocieszający. Niemniej przeto należy pochwały te przyjmować bardziej krytycznie, niż się to zazwyczaj dzieje. Ciągle jeszcze bowiem cieszymy się jak dzieci, gdy napisze ktoś o nas, lub powie coś przyjemnego, stale jeszcze zadawalamy się tem, że — robimy wielkie postępy. Przysłowiowe już te postępy robimy od r. 1920 mniejwięcej, od czasu rozpoczęcia kontaktu zagranicznego w wolnem państwie polskiem. Czytamy, słuchamy o tych postępach i nie zdajemy sobie sprawy, że właściwie czas już był by, abyśmy... przestali robić postępy, czas najwyższy, abyśmy nauczyli się już wreszcie czegoś i wyszli z wdzięcznej roli uczniów. Słowem czas — na zwycięstwa!

Tylko z tego punktu widzenia i tylko w takiem nastawieniu psychicznem, możemy cieszyć się z uznania zagranicy dla pięknej gry naszej, reprezentacji. Chcemy, by było to właśnie uznanie, a nie słowa pociechy w zwątpieniu. Stwierdzenie, że wyszliśmy już z okresu ząbkowania, że wydostaliśmy się już z powijaków i wywijamy nawet wcale wesoło rączkami i nóżkami, nie może i nie powinno nam wystarczyć. Wiemy zresztą, że jesteśmy już grubo dalej, że posiadaliśmy niejedną tajemnicę gry piłkarskiej, że niema ona właściwie już dla nas tajemnie żadnych. Czego nam brak — to skoordynowanie i przepis na „sposób użycia" wszystkich tych naszych umiejętności. wygładzenie ogólne i oszlifowanie przyostrych jeszcze trochę kantów. Jeszcze nam to nie siedzi we krwi, jeszcze nie potrafilibyśmy wyrecytować jednym tchem abecadła piłkarskiego, gdyby nas kto zbudził ze snu, choć znamy je przecież i umiemy na pamięć.

Brak nam tego instynktu i tego być może nie nauczymy się już nigdy, bo instynktu nauczyć się przecież niepodobna. Wierzymy jednak, że z czasem przyjdzie i to ostatnie, czego nam brak jeszcze, że przyjdzie to samo przez się.

Teraz dopiero możemy posłuchać, co o nas piszą inni, i — stwierdzamy to jeszcze raz — posłuchać z przyjemnością

Głosy prosy wiedeńskiej.

„Polacy podobali się”. Oto tytuł tej części sprawozdania wiedeńskiego dziennika sportowego. „Sporttagblatt", która poświęcona została ocenie naszej drużyny, zaraz poniżej znajdujemy nast. mile słowa:

Było to widać wyraźnie po serdecznym aplauzie, jakiego nie szczędzono im przy schodzeniu z boiska. Szkoda, że niepogoda wpłynęła tak wybitnie na imprezę. Polacy pokazaliby przy lepszych warunkach, terenowych prawdopodobnie o wiele więcej. Uprawiali oni nawskróś nowoczesną grę, kombinowali bardzo pięknie i okazali się wytrzymałymi bojownikami. Bardzo sympatycznie uderzał ich „fair” sposób walki i zachowanie się w każdym kierunku.

Bardzo wydatnie zajęty był pracą bramkarz Fontowicz, który okazał się bardzo pewnym. Obrońcy, którzy mieli do załatwienia sporo pracy, byli często poprostu bezsilni, wobec taktycznych finezyj naszych napastników. Nie stracili jednak odwagi i walczyli z godną uznania wytrzymałością aż do ostatniej minuty. Mimo całej ofiarności obrońców okazało się koniecznem, by do linji obrony przenieśli się pomocnicy. Wspieranie ataku przez pomoc wypadło więc tylko przeciętnie. Kiedy Polacy mieli trochę powietrza, rozdzielał śr. pomocnik Kotlarczyk I piłki bardzo mądrze, miał jednak rzadko sposobność pokazać się z tej dobrej strony. Jego brat był dlań jako prawy pomocnik dobrym asystentem, natomiast praca Haliszki wypadła miernie. Napastnicy, którzy rozporządzali tylko małą dostawą piłek z pomocy, mogli pokazać swe umiejętności tylko okresami. Szerfke był dobrym kierownikiem. Akcje napadu rozgrywały się coprawda przeważnie w sposób „szkolny", zamiary ich łatwo było odgadnąć i brak im było zaskakujących momentów. Przeboje dostawały się też przeważnie tylko do linji pomocy Austrjaków. W każdym jednak razie zdobywali napastnicy polscy na skutek szybkości (?) i dobrego podawania często dużo terenu. Matjas wybijał się jako strzelec, który rozumiał się dobrze ze swym współgraczem Riesnerem, Pazurek był ze względu na swą wagę nieco za powolny, tak, że lewoskrzydłowy Wodarz, którego pozostawił też swemu losowi Haliszka, musiał przeważnie grać na własną rękę.

A we wtorek wrócił jeszcze „Sporttagblatt" do niedzielnego spotkania ponownie:

Polacy spełnili całkowicie oczekiwania, w niejednym kierunku nawet przekroczyli je. Porażka 2:5 niema tu większego znaczenia, ponieważ gra nie była nigdy na dłuższy czas jednostronna. Polacy zareprezentowali jedenastkę, której gracze są dobrze trenowani, tak, że szybkie tempo utrzymało się aż do końca. Bardzo przyjemnie zaskoczył również przemyślany sposób gry. Nawet w najbardziej krytycznych momentach gry, nie ratowali się Polacy wybijaniem piłki na oślep, albo „pływaniem”.

Przeciwnie zawsze widać było, że ma się do czynienia z myślącymi piłkarzami, którzy starali się utrafić w właściwą linję w danej sytuacji. Do wykonania swych zamiarów mieli oni do dyspozycji pokaźny zasób umiejętności technicznych i dlatego zainteresowanie publiczności nie osłabło aż do samego końca. Jest to więc szereg bardzo dobrych i bardzo cennych właściwości, do których dołącza się jeszcze fair sposób gry. Dlatego też było w pełni zrozumiałem, że jedenastka Polski zyskała sobie sympatje publiczności i po ukończeniu zawodów podziękowano jej żywemi oklaskami za piękną grę.

Pozostawałoby jeszcze tylko wytłumaczyć wynik meczu, który przecież wcale nie przemawia za Polakami. Wytłumaczenie to nie jest jednak trudne. Czego brak było Polakom to — taktyka i decyzja strzałowa.

Zwłaszcza taktyka kulała bardzo. -.Operacje napastników polskich zaczynały się w ten sposób, że mogły one rzadko kiedy tylko sprawić poważne niebezpieczeństwo dla naszych doświadczonych obrońców. Brak było jakichś niespodziewanych pomysłów i dowcipu. Pociągnięcia, które w mgnieniu oka zmieniają krytycznie sytuację na tyłach drużyny, pociągnięcia, które Stoiber demonstrował tuzinami, nie udawały się Polakom. Dlatego też było to spotkanie meczem szkolnym dla Polaków-.

Inne pismo wiedeńskie „Der Montag mit dem Sportmontag" pisze również bardzo przychylnie o „godnej podziwu ambicji" i przykładnej grze fair. Stwierdza następnie również, że przewaga Austrjaków uwidoczniła się przedewszystkiem w taktyce, która zdaniem dziennika zadecydowała zasadniczo o wyniku spotkania.

Wspomniany dziennik chwali Szerfkego, jako zręcznego kierownika napadu, wymienia jako najbardziej niebezpiecznego Strzelca Pazurka, któremu jednak nie ustępował pod tym względem Matjas, obaj skrzydłowi nie znaleźli natomiast specjalnego uznania i nazywa się ich tylko „besserer Durchschnitt" co ostatecznie nie jest tak źle.

Pomocy zarzuca dziennik błędy taktyczne, za najlepszego pomocnika uważa bezwzględnie Kotlarczyka II, który unieszkodliwił zupełnie lewą stronę austrjacka Pesser — Binder.

W obszernem sprawozdaniu tego dziennika znajdujemy też parę miłych słów pod adresem sędziego polskiego p. Schneidra, który prowadził, jak wiadomo przedmecz Austrja Dolna — reprezentacja amatorska Wiednia. „Doskonałym sędzią był Polak Schneider, któremu gracze obu drużyn przez niezwykle fair grę nie utrudniali zadania .

Poza tem znajdujemy tam jeszcze ciekawe wykresy niektórych bramek austriackich i polskich, które reprodukujemy obok.

Ciekawą charakterystykę drużyny polskiej znaleźliśmy jeszcze w reprezentacyjnym niemieckim tygodniku piłkarskim „Der Kicker". Charakterystykę, naszem zdaniem nawet aż niezasłużenie pochlebna. Tak dobrze z nami naprawdę jeszcze nie jest. A zresztą, kto wie, może i jest. „Polacy nie mają zasadniczo już czego się uczyć". Oto tytuł, a pod tem dalej: to było wrażenie, które wynosiło się z tego spotkania. Potem następuje dużo strasznie miłych słów, a nawet napewno już niezgodne z faktycznym stanem rzeczy na stadjonie w Praterze twierdzenie, że byliśmy szybsi od Austrjaków...

Cytujemy jeszcze jedno charakterystyczne zdanie: „Wiedza oni wszystko, co można o footballu wiedzieć i umieją prawie wszystko, co można umieć. Ich dalszy rozwój jest więc już tylko kwestją dalszego wyszkolenia"...

W każdym razie dziękujemy bardzo. Widzimy, że Niemcy mają wysokie pojęcie o naszej sztuce piłkarskiej.

Teraz posłuchajmy jeszcze tylko co mówi o meczu jeden z jego uczestników i najlepszych znawców piłkarstwa w Polsce, delegat PUWP do PZPN-u p. Kuchar. J. Roba.

TADEUSZ KUCHAR O MECZU POLSKA—AUSTRJA

Warszawa, w połowie maja

— Czy zwycięstwo Austrjaków jest zasłużone — brzmiało pierwsze nasze pytanie.

-- Niewątpliwie. Austrjacy byli stanowczo od nas lepsi i to pod wieloma względami. Górowali nad nami przedewszystkiem w szybkości decyzji i wyzyskiwaniu słabych naszych punktów czy momentów Technicznie też byli lepsi. Nasi tracili wiele czasu na ustawianie sobie piłki do podania, nadto nie potrafili zdecydować się na polu karnem natychmiast na strzał. Austrjacy, gdy dochodzili do linji pola karnego, natychmiast strzelali. Nadto nasz napad niepotrzebnie kombinował w momentach podbramkowych, zamiast strzelać i niepotrzebnie dawano wtedy piłkę skrzydłowym. To wcale nie wyjaśniało sytuacji, lecz przeciwnie, dawało przeciwnikowi możność skupiania się i zorjentowania w chwili.

— Polacy podobali się jednak, jak pisze prasa wiedeńska — wtrącamy.

— Bo też chwilami zagrywali bardzo ładnie. Wykazali pozatem ogromną ambicję, wytrzymali mecz w dobrej kondycji do końca, walczyli ofiarnie dla polskich barw. Zachowanie drużyny sprawiało naprawdę dużą przyjemność. Po meczu drużyna nasza była naturalnie speszona, ale nie przygnębiona, a porażkę przyjęła prawdziwie po męsku, prawdziwie po sportowemu. Uznano bezwzględną wyższość przeciwnika, od którego rzeczywiście wiele musimy się nauczyć.

— - Ale przegralibyśmy więcej, gdyby przeciwko nam wystąpiła najsilniejsza drużyna Austrji — dodajemy.

— Tego nie powiem. Przedewszystkiem drużyny, która grała przeciwko Polsce, nie można jednak całkowicie nazywać „garniturem B“. Zdaje się bowiem, że kapitan związkowy austrjacki p. Meisl, starał się stworzyć dwie prawie równorzędne drużyny, z pewną tylko przewagą taktyczną drużyny przeciwko Węgrom. Ale przecież drużyna przeciwko Polsce była bardziej zgrana i zwarta. Po meczu, gdy rozmawiałem z panami ze związku austrjackiego, twierdzili oni, że np. Hoffmann czy Hahnemann stanowczo winni byli jechać do Budapesztu, a wtedy unikniętoby porażki z Węgrami. Trzeba także zważyć, że jednak Austrjacy to zawodowcy, a my nie. A nadto że graliśmy bez naszych niewątpliwie dwóch najlepszych zawodników, Martyny i Wilimowskiego. To była luka nie do zastąpienia. Naturalnie, że pochwalam uchwałę PZPN-u, wycofującą Martynę z reprezentacji, ze względów moralnych, ale fakt osłabionego składu trzeba przecież stwierdzić.

— A jak spisali się poszczególni nasi zawodnicy?

— Po większej części zadowolili. Fontowicz był w dobrej formie, wprawdzie niektórzy zarzucali mu błędy przy ostatnich dwóch bramkach, ale uważani, że miał on tyle doprawdy świetnych momentów’, że całość opinji musi wypaść dodatnio. Obrona stała przed zadaniem przerastającem jej możliwości. Bułanów pracował sporo, ale wykazał za mało samodzielności, zresztą musiał pomagać słabemu Haliszce. Michalski robił również co mógł, technicznie jednak miał duże braki, szczególnie wykop jego pozostawia wiele do życzenia. W pomocy Haliszka byt najsłabszy, natomiast Kotlarczykowie obaj pracowali jak maszyny. Wzięli na siebie niemal gros roboty całego zespołu, dziw’, że wytrzymali cały mecz do końca.

— A napad?

— Naogół grał on dosyć nierówno. W pierwszej np. połowie Matjas robił moc błędów, nie było żadnego porozumienia między nim a Riesnerem powoli tylko próbował kombinować z Szerfkem. Po przerwie natomiast Matjas rozegrał się doskonale i był bezsprzecznie najlepszym z całej naszej drużyny. Wogóle po przerwie szło naszemu atakowi znacznie lepiej, zwłaszcza prawa strona wypadła dobrze. Z lewą było właściwie przez cały czas gorzej. Pazurek bardzo ambitny, jedyny zresztą z napadu, który rozumnie współpracował z pomocą, ale po przerwie wyczerpał się wyraźnie, zaś w Wodarzu nie mógł znaleźć zrozumienia. Zresztą Wodarz był najsłabszym z piątki ataku, bojaźliwy i nie umiejący dostosować się ani do warunków terenowych ani do współpartnerów. — Dosyć znacznie do naszej porażki — mówi na zakończenie inż. Kuchar — przyczynił się sam teren i deszcz na początku meczu. Nasi gracze potrzebowali dłuższego czasu na przyzwyczajenie się do warunków, ale stracili przez ten okres aż trzy bramki. Jednem słowem przegraliśmy…

„Ilustrowany Kuryer Codzienny”

1935, nr 132 (14 V)

Przegrywamy z Austrją w piłce nożnej 2:5 (1:3).

Wiedeń, 12 maja (tel.). Dzisiejsze zawody międzypaństwowe, w których przeciwnikiem drużyny polskiej była druga, ale silna reprezentacja Austrji, nie wzbudziły tu zbytniego zainteresowania, ponieważ przybyło tylko około 17.000 widzów, co jak na tutejsze stosunki jest liczbą małą. Przed meczem spadła silna ulewa, co spowodowało, iż teren był grząski, a na takiej aronie boju musiała jaskrawo wyleźć na wierzch wyższość techniczna Austrjaków. Grali też oni znakomicie przedewszystkiem w linji napadu, który był wspierany świetnie przez świetnie usposobionego środkowego pomocnika Hoff manna. W składzie drużyny austrjackiej zaszła tylko ta zmiana, iż kontuzjonowanego Wagnera zastąpił na bocznej pomocy Lebeda (Libertas). Polski zespół zaś grał w składzie, który już podawaliśmy. Piękne kombinacje napastników austriackich i ich koronkowa robota rzucały się w oczy, piłka chodziła u nich jak na sznur ku, a na czoło napastników wybijał się przedewszystkiem Hohnemann.

Z bocznych pomocników lepszy Lebeda, który unieruchomił Wodarza. Zato trójka obronna Austrji, złożona z graczy Rapidu nieszczególna i dość łatwa do przejechania. W drużynie polskiej wyróżniło się trio obronne, zwłaszcza Fontowicz. W obronie Michalski nie gorszy, w każdym razie od doskonałego Bułanowa.

Pomoc nasza spełniła oczekiwania, najlepszy tu był Józef Kotlarczyk, b. dobry Kotlarczyk I, słabiej nieco wypadł Haliszka.

Atak natomiast był stanowczo za wolny, grał miękko i do tego taktycznie błędnie, bo ustawicznie trójką środkową, głównie do pauzy. Z łączników ruchliwszy Pazurek, który wracał do tyłu i pomagał przemęczonej linji pomocy, Matjas pod tym względem wygodniejszy. Dwie „murowane” pozycje zostały zaprzepaszczone przez Pazurka i Matjasa.

Słabo wypadł Szerfke na środku ataku, rozumie on grę na swej pozycji, ale jest stanowczo za wolny, również i Wodarz nie popisał się swą miękką grą. Jak padły bramki?

Pierwszy goal był zdobyczą Austrjaków w 11 min. ze strzału Steubera, który dobił piłkę odbitą od jednego z naszych zawodników. Druga bramka padła w 27 min, ze strzału Vogla II po wybiega Fontowicza, zaś trzecia w 32 min. z bliskiego strzału Hohnemanna. Wogóle wszystkie trzy bramki padły w tłoku podbramkowym. Austrja prowadziła zatem w 42 min. już 3:0! Pierwszy goal zdobył nasz zespół w 44 min. po kombinacji Riesnera z Matjasem, który wydostał się przed obronę przeciwnika, minął wkońcu bramkarza austriackie go i wjechał do bramki.

Po pauzie już pierwszy atak austrjacki kończy się zdobyciem goala, którego zdobywcą jest Hohnemann. Fontowicz wybił piłkę już poza linją bramkową. W 18 min. drugiego goala dla Polski zdobywa Matjas, który po podaniu mu piłki przez Szerfkego mija obrońców i celnym strzałem o słupek skierowuje piłkę do siatki.

Ostatni goal pada w 35 min., ze strzału skrzydłowego Vogla II, Fontowicz robinsonuje i łapie piłkę, lecz sędzia stwierdza, że już poza linją bramkową. — Sędziował p. Herzka (Węgry), który miał łatwe za danie, ze względu na „fair“ grę obu zespołów.

Na wyróżnienie z drużyny polskiej za sługują w pierwszym rzędzie Fontowicz, Kotlarczyk II, zaś w drugim obrońcy i Kotlarczyk I oraz prawa strona napadu. — U Austrjaków świetny cały napad oraz środkowy pomocnik Hoffman.


Kurjer Polski. R. 38, 1935, nr 131

Austria — Polska 5:2 (3:1)

W Wiedniu rozegrany został w niedzielę na stadjonie miejskim mecz piłkarski między reprezentacjami Austrji i Polski. Był to pierwszy mecz Austrja — Polska, nasza drużyna bowiem miała za przeciwnika reprezentację złożoną z samych zawodowców, podczas gdy w poprzednich meczach graliśmy zawsze z amatorami, o znacznie niższej klasie piłkarskiej. Mecz ten przegraliśmy w dość wysokim stosunku 2:5. Klęska była do przewidzenia. Jest znaczna, ale fakt, że przy osłabionym składzie zdołaliśmy osiągnąć dwie bramki, grając w dodatku na obcem boisku z graczami wysokiej klasy, świadczy dodatnio o wysiłkach naszych piłkarzy.

Drużyna austrjacka wystąpiła do tego meczu w zapowiedzianym składzie. Skład Polski: Fontowicz, Michalski, Bułanow, Kotlarczyk II, Kotlarczyk I, Haliszka, Riesner, Matjas, Szerfke, Pazurek, Włodarz.

Przed samym meczem zaczął padać deszcz, który ustał dopiero po i pierwszym kwadransie gry. Skutkiem tego na trybunach zjawiło się | mniej publiczności, niż przypuszcza | no. Ogółem zebrało się 16 tysięcy widzów.

Drużyna polska, mimo porażki, sprawiła dobre wrażenie. Pod względem technicznym ustępowała wyraźnie zespołowi wiedeńskiemu, również w starcie była nieco powolniej sza, ale ambicją i ofiarnością nadrabiała wiele. Bardzo ładnie wypadły również niektóre pociągnięcia linji ataku.

Najlepszym z zespołu polskiego był napastnik Matjas, który strzelał bardzo często, choć niezawsze szczęśliwie (2 poprzeczki), a pod względem technicznym dorównywał Austrjakom. Linja pomocy grała dobrze, lecz zbytnio defenzywnie i była — wbrew przewidywaniom — słabszą linją zespołu polskiego. Obaj obrońcy, szczególnie Bułanow zadowolili. Doskonale także grał Fontowicz, który obronił wiele strzałów.

W zespole wiedeńskim na czoło wybił się Binder oraz linja pomocy.

W pierwszej połowie początkowo wyraźna przewaga drużyny austrjackiej. Pierwszą bramkę zdobywa Stoiber (12 min.) następnie w 25 min. Vogel strzela drugą bramkę, a Hamena w 31 min. zdobywa trzecią bramkę. Austrja prowadzi zatem 3:0. Powoli gra się wyrównuje i w 4i min. Matjas zdobywa pierwszą bramkę dla Polski.

Po przerwie zespół polski gra znacznie lepiej, niż w pierwszej po Iowie. W 1 min. Pesar strzela czwartą bramkę dla Austrji, ale w 1.9 min Matjas zdobywa drugi punkt dla Polski. Wreszcie w 26 min. Vogel zdobywa ostatnią bramkę dla gospodarzy. Sędzia p. Herzka (Węgry) bardzo dobry. Przedmecz Wiedeń amatorzy — Górna Austrja 4:2. Sędzia p. Schneider.