1937.11.14 Wisła Kraków (J) - Pogoń Lwów (J) 1:0

Z Historia Wisły

(Różnice między wersjami)
Linia 29: Linia 29:
[[Grafika:IKC 1937-11-17a.JPG|thumb|right|200 px]]
[[Grafika:IKC 1937-11-17a.JPG|thumb|right|200 px]]
[[Grafika:Raz, Dwa, Trzy 1937-11-16e.jpg|thumb|right|200 px]]
[[Grafika:Raz, Dwa, Trzy 1937-11-16e.jpg|thumb|right|200 px]]
 +
 +
==Wspomnienia==
 +
===Jerzy Jurowicz===
 +
Tak pierwsza drużyna Wisły jak i my juniorzy przeżyliśmy u schyłku sezonu wielki dzień. 14 listopada w ostatnim meczu mistrzowskim ligowcy pokonali AKS, plasując się na 5-tym miejscu w tabeli, a my zdobyliśmy ponownie zaszczytny tytuł mistrza Polski.
 +
 +
Finałowy mecz rozegrany został w Warszawie, a za przeciwnika Wisła miała groźny zespół lwowskiej Pogoni. Mecz odbyć się miał w niedzielę – zbiórkę zawodników wyznaczono w piątek w godzinach wieczornych. Już na długo przed umówionym terminem większość z nas oczekiwała przed Głównym Dworcem. Podnieceni, dyskutowaliśmy i naszych szansach i podróży do Warszawy. Wielu z nas miało ujrzeć stolicę po raz pierwszy w swym życiu.
 +
 +
W Warszawie po wyjściu z dworca udaliśmy się wprost na stadion Legii. Obiekt ten z pięknym boiskiem i dużymi trybunami sprawił mocne wrażenie. Ulokowano nas w znajdującej się w pobliżu dużej sali. Po kilkunastu minutach otworzyły się drzwi i jeden za drugim weszło jedenastu graczy Pogoni. Było jednakowo ubrani, w białych dżokejkach na głowach, przewyższali nas wzrostem. Przybysze zajęli przeciwległą połowę sali, a z rozmów, jakie między sobą prowadzili, biła pewność, że przyjechali po tytuł mistrza. Mecz z Wisłą traktowali właściwie jako formalność.
 +
 +
Sobotnie godziny popołudniowe wykorzystaliśmy na lekki trening. Wcześnie udaliśmy się na spoczynek – ale w nocy długo przewracali się wszyscy na posłaniach.
 +
 +
- Jutro finał. Czy uda nam się powtórzyć sukces z ubiegłego roku? – Ta dręcząca myśl spędzała nam sen z powiek.
 +
 +
- Pilnujcie troskliwie Drechera, Jedynak i Wolanina – przestrzegał nas nazajutrz bezpośrednio przed rozpoczęciem zawodów kierownik Ławnik. Słusznie zwracał uwagę na tę niebezpieczną trójkę ataku Pogoni. Byli to rzeczywiście utalentowani piłkarze, którzy wkrótce awansowali do ligowej drużyny tego zespołu.
 +
 +
Losowanie, krótka rozgrzewka – i pierwsza moja interwencja, kiedy robinsonując wybiłem na róg niebezpieczny strzał. Pewni siebie przeciwnicy zyskali z początku przewagę. Stopniowo, w miarę upływu czasu nasz atak coraz częściej gościł pod bramką Pogoni, a na kilka minut przed pauzą jeden ze strzałów Obtułowicza znalazł drogę do bramki rywali.
 +
 +
Po pauzie utrzymywaliśmy korzystny dla nas wynik, górując nad przeciwnikiem ambicją i ofiarnością. Gdy zabrzmiał końcowy gwizdek sędziego ogarnął nas szał
 +
radości. Zadowolony z wyniku i naszej postawy kierownik zaprosił nas teraz do znanej w latach przedwojennych w Warszawie cukierni Gajewskiego. Na wyścigi pałaszowaliśmy słodycze i ciastka, pochłaniając ich rekordowe ilości. Weseli i roześmiani, dowcipkując przez całą drogę powrotną wracaliśmy z triumfem do Krakowa.
 +
 +
Źródło: [http://historiawisly.pl/wiki/images/0/0a/Jerzy_Jurowicz%2C_Pami%C4%99tniki.pdf Jerzy Jurowicz, Pamiętniki]
[[Kategoria: Juniorzy 1937 (piłka nożna)]]
[[Kategoria: Juniorzy 1937 (piłka nożna)]]

Wersja z dnia 18:30, 7 wrz 2015

1937.11.14, Mistrzostwa Polski Juniorów., Warszawa, 10:30
Wisła Kraków 1:0 (1:0) Pogoń Lwów
widzów:
sędzia: Haselbusch
Bramki
Kazimierz Obtułowicz 33’ 1:0
Wisła Kraków
Jerzy Jurowicz
Henryk Serafin
Stefan Żołądź
Czesław Martyniak
Tadeusz Legutko
Józef Worytkiewicz
Marian Glixelli
Wiktor Cholewa
Mieczysław Rupa
Kazimierz Obtułowicz
Tadeusz Kapusta
Pogoń Lwów
Koszuliński
Sopotnicki
Martynowicz
Dawidowicz
Szmyd
Poticha
Stosik
Jedynak
Wolanin
Kurtycz
Dreher

O Wiśle Kraków czytaj także w oficjalnym serwisie Przeglądu Sportowego - przegladsportowy.pl

Wspomnienia

Jerzy Jurowicz

Tak pierwsza drużyna Wisły jak i my juniorzy przeżyliśmy u schyłku sezonu wielki dzień. 14 listopada w ostatnim meczu mistrzowskim ligowcy pokonali AKS, plasując się na 5-tym miejscu w tabeli, a my zdobyliśmy ponownie zaszczytny tytuł mistrza Polski.

Finałowy mecz rozegrany został w Warszawie, a za przeciwnika Wisła miała groźny zespół lwowskiej Pogoni. Mecz odbyć się miał w niedzielę – zbiórkę zawodników wyznaczono w piątek w godzinach wieczornych. Już na długo przed umówionym terminem większość z nas oczekiwała przed Głównym Dworcem. Podnieceni, dyskutowaliśmy i naszych szansach i podróży do Warszawy. Wielu z nas miało ujrzeć stolicę po raz pierwszy w swym życiu.

W Warszawie po wyjściu z dworca udaliśmy się wprost na stadion Legii. Obiekt ten z pięknym boiskiem i dużymi trybunami sprawił mocne wrażenie. Ulokowano nas w znajdującej się w pobliżu dużej sali. Po kilkunastu minutach otworzyły się drzwi i jeden za drugim weszło jedenastu graczy Pogoni. Było jednakowo ubrani, w białych dżokejkach na głowach, przewyższali nas wzrostem. Przybysze zajęli przeciwległą połowę sali, a z rozmów, jakie między sobą prowadzili, biła pewność, że przyjechali po tytuł mistrza. Mecz z Wisłą traktowali właściwie jako formalność.

Sobotnie godziny popołudniowe wykorzystaliśmy na lekki trening. Wcześnie udaliśmy się na spoczynek – ale w nocy długo przewracali się wszyscy na posłaniach.

- Jutro finał. Czy uda nam się powtórzyć sukces z ubiegłego roku? – Ta dręcząca myśl spędzała nam sen z powiek.

- Pilnujcie troskliwie Drechera, Jedynak i Wolanina – przestrzegał nas nazajutrz bezpośrednio przed rozpoczęciem zawodów kierownik Ławnik. Słusznie zwracał uwagę na tę niebezpieczną trójkę ataku Pogoni. Byli to rzeczywiście utalentowani piłkarze, którzy wkrótce awansowali do ligowej drużyny tego zespołu.

Losowanie, krótka rozgrzewka – i pierwsza moja interwencja, kiedy robinsonując wybiłem na róg niebezpieczny strzał. Pewni siebie przeciwnicy zyskali z początku przewagę. Stopniowo, w miarę upływu czasu nasz atak coraz częściej gościł pod bramką Pogoni, a na kilka minut przed pauzą jeden ze strzałów Obtułowicza znalazł drogę do bramki rywali.

Po pauzie utrzymywaliśmy korzystny dla nas wynik, górując nad przeciwnikiem ambicją i ofiarnością. Gdy zabrzmiał końcowy gwizdek sędziego ogarnął nas szał radości. Zadowolony z wyniku i naszej postawy kierownik zaprosił nas teraz do znanej w latach przedwojennych w Warszawie cukierni Gajewskiego. Na wyścigi pałaszowaliśmy słodycze i ciastka, pochłaniając ich rekordowe ilości. Weseli i roześmiani, dowcipkując przez całą drogę powrotną wracaliśmy z triumfem do Krakowa.

Źródło: Jerzy Jurowicz, Pamiętniki