1949.03.20 ŁKS Łódź - Wisła Kraków 2:8

Z Historia Wisły

Wersja z dnia 11:41, 25 lip 2008; PawelP (Dyskusja | wkład)
(różn) ← Poprzednia wersja | Aktualna wersja (różn) | Następna wersja → (różn)

Przegląd Sportowy numer 23/1949 strona 2:

Gwardyjskie natarcie Wisły rozbiło w puch pozycje ŁKS-u 8:2 (3:1)

ŁÓDŹ, 20.3. (Tel. wł.) – Wisła – ŁKS 8:2 (3:1). Bramki dla Wisły zdobyli: Kohut 2, Rupa 2, Gracz 2, Legutko i Mamoń po jednej, dla ŁKS – Włodarczyk i Gwoździński. Sędziował inż. Brzuchowski z Warszawy. Publiczności około 6.000.

Wisła: Jurowicz, Kubik, Flanek, Łyko, Legutko, Wapiennik; Giergiel, Gracz, Kohut, Rupa, Mamoń.

ŁKS: Szczurzyński, Włodarczyk, Łuć II; Sołtyszewski, Łuć I, Patkolo; Hogendorf, Baran, Janeczek, Łącz, Gwoździński.

Końcowy wynik spotkania nie tylko wskazuje najwyraźniej na układ sił obu walczących przeciwników, lecz najwierniej odtworzył film z życia piłkarzy w okresie zimowym.

Na tle dobrze przygotowanej kondycyjnie Wisły, ŁKS wypadł tak słabo, iż wydawało się nam, że przeciw gościom wystawiono drużynę oldbojów.

Wiślacy do każdej piłki startowali szybko i zdecydowanie. Błotnisty teren nie stanowił dla nich wielkiej przeszkody. Oczywiście, iż na miękkim terenie najlepiej czuł się Gracz. Nie on jednak grał pierwsze skrzypce. Najbardziej błyszczał na lewym skrzydle Mamoń. Zagorzali kibice przymykali oczy, gdy na lewej flance Mamoń bez trudu rozprawiał się z Włodarczykiem i w każdym pojedynku zostawiał łodzianina daleko z tyłu. Czyż dziwić się należy, że na trybunach ciągle dopytywano się bardziej wtajemniczonych: - gdzie, lub… w czym Włodarczyk utopił swą szybkość?...

Ale czy tylko on jeden? Również ślad zimowej drzemki ujawniał się w żółwiej niezaradności braci Łuciów w defensywie, Hogendorfa w ataku, lub Szczurzyńskiego – w bramce.

Nie można jednak za tak wysoką porażkę obciążać winą wyłącznie wymienioną czwórkę, lub nawet pełną jedenastkę, gdyż poza nią kryje się jeszcze jedna osoba. Jest nią kierownik sekcji piłkarskiej Włókniarza.

Modna obecnie w sporcie strategia wyprowadziła sternika ligowców łódzkich na najbardziej niebezpieczną drogę. Błędnie uczyniono, poświęcając Patkolę na „posterunek” przed Graczem. Patkolo na lewej pomocy okazał się bezradnym, piątka ataku łodzian grała bez niego anemicznie, a Gracz fruwał po boisku jak i kiedy chciał.

Nie pomogła wiele zmiana po przerwie. Stopperem był Janeczek. Nie wiele zademonstrował, lecz przynajmniej wkraczał do pojedynków energicznie i ambitnie.

Szczegółowo pisać o walorach krakowskich gwardzistów po pierwszym meczu z tak słabo przygotowanym przeciwnikiem byłoby ryzykiem.

Bo cóż powiedzieć o grze krakowskiej pomocy, gdy ta większą uwagę zwracała niejednokrotnie na dokładne, przyziemne podania, niż na gubiących w polu piłkę – przeciwników.

Cóż można powiedzieć o Jurowiczu, gdy ten najczęściej marzł na swej pozycji. O wiele więcej dało by się napisać o ataku gości. Do nich pozostali Wiślacy mogą mieć uzasadnione pretensje, że ŁKS nie zeszedł z boiska z dwucyfrową porażką. Łagodnie usposobiony Gracz będąc często kilka metrów przed bramką nie chciał odważyć się na strzał. Również i Kohut kilkakrotnie wolał sprawić przyjemność swym kolegom, niż zatrudnić w decydującym momencie Szczyrzyńskiego. A ponadto pechowe słupki. One również tym razem pomagały wybitnie gospodarzom.

W sumie Wisła wypadła korzystnie. Widać, że krakowianie postanowili już na początku zbierać do swej szkatułki cenne punkty na tytuł mistrzowski.

Udało się to im w zupełności w Łodzi, ale nie należy dzisiaj już wołać: „hop”!

[-Wygramy różnicą 4 bramek – mówił Miscio Gracz w przeddzień spotkania. Okazało się, że był złym prorokiem, różnica wyniosła bowiem 6. - Lepiej tańczyć po meczach, niż w martwym sezonie, jak robili to inni – brzmiał ogólny i słuszny komentarz piłkarzy krakowskich.] (W.L.)