1964.05.09 Wisła Kraków - All Stars USA 70:117

Z Historia Wisły

1964.05.09, mecz towarzyski koszykówki mężczyzn, Kraków, Hala Wisły, 19.00
Wisła Kraków 70:117 All Stars USA
I:
II: 28:56
III:
IV:
Sędziowie: Paszucha i Stawarz Komisarz: Widzów:
Wisła Kraków:
Bohdan Likszo 26, Wiesław Langiewicz 14, Czesław Malec 14, Krystian Czernichowski 6, Ryszard Niewodowski 6, Tadeusz Pacuła 0, Jan Piotrowski 0
Trener:
Jan Mikułowski

All Stars USA:
Petit 32, Robertson 22, Lucas 20, Heinsohn 18, Russell 13, Cousy 6, Jones 4, Gola 2



Trener Jan Mikułowski
Trener Jan Mikułowski

Spis treści

Relacje prasowe

Echo Krakowa. 1964, nr 103 (3 V) nr 5839

‎‎‎

W DNIU dzisiejszym przybywa do Polski amerykański zespół zawodowy koszykarzy, w skład którego wchodzą najlepsi zawodnicy zawodowej ligi USA. Zespół wystąpi pod nazwą "All Stars” w Warszawie, we Wrocławiu, w Krakowie i w Gdańsku. W Krakowie drużyna amerykańska rozegra mecz z Wisłą w sobotę 9 bm.

W skład zespołu „ALL STARS” wchodzi m. in. 8 wysokiej klasy koszykarzy, a to: Bob Cousy (lat 36, wzrost 185 cm), Tom Heinsohn (30 1. 200 cm), K. C. Jones (32 1 186 cm, olimpijczyk Melbourne), Bill 206 cm, Russel (30. I. olimpijczyk z Melbourne), Jeny Lucas (24 1. 203 cm), olimpijczyk z Rzymu), Oscar Robertson (28 l.,„ 196 cm., olimpijczyk z Rzymu), Bob Pettil (32 1. 206 cm). Tom Gola (31 1. 198 cm).

Są to w chwili obecnej najlepsi zawodowi koszykarze USA. Toteż mecz z mistrzowską drużyną kraju — Wisłą zapowiada się nadzwyczaj atrakcyjnie i stanowić będzie duże przeżycie dla entuzjastów koszykówki, (a)


"Dziennik Polski", 1964.05.09, "Coś dla sportowców"

Dziś w hali Wisły odbędzie się spotkanie międzynarodowe All Stars - Wisła, początek godz. 19.00.

"Dziennik Polski", 1964.05.10/11, "Czarodzieje koszykówki"

Oczywiście nie o wynik chodziło w tym meczu. Trudno było bowiem wymagać od koszykarzy Wisły, by w jakikolwiek sposób stawili skuteczny opór najlepszej zawodowej drużynie świata, amerykańskim "All Stars". Nie mógł to być także normalny mecz, bo Amerykanie musieli go wygra, koszykarze Wisły stali na z góry straconej pozycji i kwestią mogło być tylko to, w jakim stopniu krakowianom uda się nawiązać grę z wirtuozami koszykowej piłki. I tu trzeba podkreślić ambitną postawę koszykarzy Wisły, ich ofiarną i pełną wysiłku grę.
Amerykanie zademonstrowali także i w Krakowie koszykówkę, jakiej jeszcze w naszym mieście nie oglądano. Był co prawda przed kilku laty zespół czarnych żonglerów "Haarlem Globetrotters" - tam były jednak cyrkowe sztuczki, tu prawdziwa, arcymistrzowska koszykówka. Doprowadzona chyba o absolutnej perfekcji i trudno przypuszczać, żeby ktokolwiek i kiedykolwiek mógł jeszcze grać lepiej. Kapitalne rzuty z każdej pozycji, świetne "wejścia pod kosz", przedryblowanie z piłką całej sali i podanie z najmniej oczekiwanej pozycji partnerowi, który nieuchronnie strzeli - to były najbardziej atrakcyjne momenty wczorajszego meczu.
Wynik meczu "All Stars" - Wisła 117:70 (56:28). Najwięcej punktów dla "Gwiazd" zdobyli Pettit 32, Robersson 22, Lucas 20, dla Wisły Likszo 26, Langiewicz i Malec po 14. Sędziowali pp. Paszucha i Stawarz. (z)

"Gazeta Krakowska", 2014.05.08, "Jak gwiazdy NBA zagrały w hali przy Reymonta"

9 maja, 1964 rok. Hala przy Reymonta pęka w szwach. Wszyscy chcą zobaczyć, jak drużyna Wisły gra z gwiazdami NBA. - Patrzyliśmy na nich jak na zjawy - opowiadają dziś, po pół wieku, uczestnicy meczu.

1964 rok. W Polsce rządzi Władysław Gomułka, Karol Wojtyła zostaje arcybiskupem krakowskim, a na lotnisku w Balicach ląduje pierwszy samolot pasażerski. W USA Muhammad Ali, jeszcze jako Cassius Clay, zdobywa pierwszy tytuł mistrza świata wagi ciężkiej, The Beatles dopiero zaczynają podbijać Amerykę, a Martin Luther King dopina swego i zniesiona zostaje segregacja rasowa. Żelazna kurtyna trzyma się mocno.

Niespodziewanie w maju zagląda za nią osiem gwiazd amerykańskiej koszykówki. A razem z nimi Red Auerbach, trener-legenda, który z Boston Celtics zdobył dziewięć mistrzowskich tytułów.

Podobno zespół All Stars powstał na życzenie prezydenta USA Lyndona Johnsona, który chciał pokazać w Europie, zwłaszcza wschodniej, potęgę amerykańskiej koszykówki. Potęgę, która chwilę wcześniej została nadkruszona klęską na mistrzostwach świata. W meczu o 3. miejsce Amerykanie przegrali ze ZSRR. Auerbach zebrał więc najlepszych zawodowców (którzy na mistrzostwach czy igrzyskach nie mieli prawa występować, to były imprezy zarezerwowane dla tzw. amatorów) i tak się ta historia zaczęła.

Wyobraźcie sobie teraz, że dziś LeBron James albo Kobe Bryant przechadzają się spokojnie po Rynku, nie nagabywani przez nikogo. Bez towarzystwa dziesiątek kamer i setek dziennikarzy. Niemożliwe. A wtedy Bill Russell, uznawany za jednego z najlepszych koszykarzy w dziejach, chodził nieniepokojony po Sławkowskiej, Grodzkiej, zwiedził Wawel. Owszem, wzbudzał zainteresowanie, ale głównie dlatego, że miał 207 cm wzrostu i ciemny kolor skóry. O amerykańskim sporcie prawie w ogóle wtedy w Polsce się nie mówiło. Russell, Bob Cousy, Jerry Lucas, Oscar Robertson, Bob Pettit byli jak istoty z innego świata. - Ludzie mało na ich temat wiedzieli, ale dla nas, koszykarzy, NBA była mitem. Zresztą nie byliśmy tak bardzo odcięci od świata, przecież nasz trener Jan Mikułowski jeździł na staże do USA, a Lucasa czy Robertsona znaliśmy z występów na igrzyskach, gdy jeszcze nie byli zawodowcami - opowiada Zdzisław Kassyk, wtedy gracz Wisły, dziś prezes Krakowskiego Okręgowego Związku Koszykówki.

- Chodziłem do Empiku, gdzie pojawiało się francuskie sportowe wydawnictwo. Sporo pisali o NBA. Francuskiego co prawda nie znałem, ale można było pooglądać zdjęcia - śmieje się Ryszard Niewodowski, w latach 60. gwiazda Wisły.

- Pamiętam, jak pokazywano nam na projektorze jakieś urywki z treningów amerykańskich koszykarzy. Jak ktoś był zainteresowany, to mógł dotrzeć do takich materiałów - wchodzi mu w słowo Jacek Wójcik, inny z graczy "Białej Gwiazdy".

"Nie przyjechaliśmy po rekordowe zwycięstwa. Pragniemy przede wszystkim pomóc trenerom, zawodnikom, pokazać dobrą koszykówkę publiczności. Śmiem twierdzić, że równie silny zespół zawodowców nigdy jeszcze nie opuścił granic USA". Te słowa wypowiedział po przylocie do Polski Cousy (w sumie All Stars rozegrali u nas pięć meczów, organizowane były też z ich udziałem pokazowe treningi i konferencje szkoleniowe).

Kolosalne wrażenie robili już na rozgrzewce. Chłopy jak dęby, silni, szybcy. - Byki niesamowite. I taaaaaki zasięg ramion - szeroko rozkłada ręce Kassyk. - Od razu widać było, że to inny poziom. Dzisiaj byle kadet wsadza piłkę do kosza z góry, ale wtedy niewielu z seniorów było w stanie to zrobić. A oni wtedy już się tak bawili. To robiło wielkie wrażenie.

W Wiśle za potężnego uchodził mierzący prawie dwa metry Bohdan Likszo. Świetny środkowy, bardzo wszechstronny. Lubił rzucać hakiem, w polskiej lidze nikt nie był w stanie znaleźć na jego firmowe zagranie sposobu. - Proszę więc wyobrazić sobie jego zdziwienie, gdy przy pierwszej takiej próbie Russell spokojnie zbił piłkę w powietrzu. Zresztą zrobił to potem jeszcze kilka razy. Taka to była różnica - przypomina Kassyk. - Ale Bohdan i tak im rzucił 26 punktów - dopowiada.

Jacek Pietrzyk, który mecz oglądał z ławki rezerwowych, opowiada, że podszedł do niego jeden z amerykańskich trenerów. - Pokazał na Bogusia, powiedział "very good player", ale potem uśmiechnął się i wskazał na jego brzuch, że trochę za duży. Bohdan był przy kości, ale nie można powiedzieć, że był gruby. Oni mieli jednak swoje standardy - opowiada.

Krakowskie gazety pisały: "Jak dotąd wiele się w Krakowie mówiło, że zawodowcy są przereklamowani, że najlepsi amatorzy mogliby z nimi nawiązać równorzędną walkę. Konfrontacja wypadła wręcz inaczej". "Pisząc stylem sprawozdawcy z meczu koszykówki trzeba by podkreślić fakt, że grały przeciwko sobie zespoły reprezentujące poziom I i III ligi". Władza kłaniała się Amerykanom w pas, chciała pokazać, że u nas jest wolność

- My wiedzieliśmy, że oni są z trochę innej bajki - uśmiecha się Niewodowski. - Ale nie przestraszyliśmy się ich, staraliśmy się grać normalnie - zaznacza.

Po meczu Auerbach miał powiedzieć, że Niewodowski "techniką dorównuje amatorom z USA". - My wtedy byliśmy najlepiej wyszkoloną technicznie drużyną w Polsce, graliśmy najbardziej widowiskowo. Jak zobaczyłem, że oni czarują, stosują jakieś triki, to też zacząłem tak z nimi grać. Tu podanie za plecami, tam coś innego. Świetna zabawa - wspomina Niewodowski.

- W pewnej chwili trochę ich docisnęliśmy. Kilka świetnych akcji przeprowadził Wiesiek Langiewicz, widzowie szaleli. Ich trener wziął czas, zawołał do siebie Robertsona i pokazał na Wieśka. No i jak "Big O" zabrał się za niego w obronie, to Langiewicz już nie mógł nic zrobić, a oni odskoczyli - mówi Pietrzyk.

Wiślacy przegrali 70:117. Publiczność była jednak zachwycona.

- Do hali weszło o wiele więcej ludzi niż było biletów. Niektórzy przez okna. Była nawet awantura ze strażą pożarną, bo nie chciała zgodzić się, żeby rozgrywać mecz w takich warunkach - opowiada Jerzy Bętkowski, kolejna z legend Wisły, który opiekował się ekipą USA podczas jej pobytu w Krakowie.

- Kibice siedzieli wszędzie, jak się wprowadzało z boku piłkę do gry, to trzeba było stać na linii - przypomina Niewodowski. - O Amerykanach ludzie może mieli nikłe pojęcie, ale do hali przyciągnęła ich ta egzotyka, sam fakt, że to ekipa z USA. Na trybunach artyści, profesorowie, dyrektorzy, dygnitarze.

- Polityczne tło? Władza kłaniała się Amerykanom w pas, chciała pokazać, że u nas jest wolność, nie ma reżimu. Goszczeni byli w najlepszych hotelach, dostawali najlepsze jedzenie - mówi Bętkowski.

W Krakowie mieszkali w Grand Hotelu przy Sławkowskiej. Ich przyjazd wywołał wielkie poruszenie wśród krakowskich cinkciarzy. Kręcili się pod Grandem, liczyli, że amerykańska ekipa upłynni u nich trochę dolarów. - Ale oni byli ostrożni, bali się prowokacji. Musieli być pouczeni przez swoje służby, co wolno, a czego nie - uważa Bętkowski.

Amerykańskie gwiazdy wspomina tak: - Skromni, urzekający, eleganccy ludzie. Jednych interesowały zabytki, innych disco. Do tych pierwszych zaliczał się Russell. Spędziłem z nim w sumie kilkanaście godzin, oprowadzając go po mieście. Był zdziwiony, że w USA tak źle mówią o Polsce. Kraków nie był wtedy zadbany, ale zrobił na nim wielkie wrażenie. I jeszcze taki komplement usłyszałem: "Wenecji nie widziałem i pewnie nie zobaczę, bo tam słabo grają w koszykówkę". Bardzo im się podobały też lalki z cepelii, które od nas dostali w prezencie, potem sami jeszcze dokupywali takie ludowe wyroby. Robili też zakupy w antykwariacie koło Wierzynka. Brali jakieś monety, zabytkową broń.

No dobrze, ale co z tym disco? - Poszli do klubu jazzowego na Solskiego. Byli zaskoczeni, że otwarte tylko do północy - śmieje się Bętkowski. - Jak tam weszli, to od razu stu studentów ich otoczyło i zaczęli na nich ćwiczyć swój angielski.

Znajomość języka szlifował też na nich Pietrzyk, wtedy koszykarz Wisły, potem wybitny uczony, profesor, specjalista pediatrii i genetyki. Dziś kieruje Kliniką Chorób Dzieci szpitala w Prokocimiu.

- Po meczu mieliśmy z Amerykanami wspólny bankiet w Grandzie. Jacek jako jeden z niewielu z nas znał angielski. My więc z nimi na migi, a on ucinał sobie pogawędki - mówi Niewodowski.

- Oni wypytywali mnie o Kraków, o historię, ja ich o początki karier. Moim idolem był Bob Cousy, fenomenalny rozgrywający. Opowiedział mi, że jak był młody, to kiedy się uczył, jednocześnie kozłował piłkę. W taki sposób dochodził do perfekcji. Oczywiście sam próbowałem potem tak robić, ale się nie sprawdziło - śmieje się profesor. - Dziewięć lat później, gdy wyjechałem na stypendium do USA, koledzy lekarze nie mogli uwierzyć, że miałem okazję spotkać się z takimi sławami. Ten mecz to piękna historia.

Uczczenie 50. rocznicy szykowane jest dopiero na wrzesień. Skromne. W planach jest rozegranie meczu między drugoligową dziś Wisłą a reprezentacją Krakowskiego Nurtu Basketu Amatorskiego (KNBA). Znak czasów: pół wieku temu w hali przy Reymonta najlepsza drużyna w Polsce grała z najlepszymi na świecie, teraz i Wisła jakaś blada, i NBA jakaś inna. -

Najważniejsze, że będzie okazja spotkać się w starym, wiślackim gronie - podkreśla Niewodowski. - 50 lat. Nie do wiary, że tak szybko minęły.

Źródło: gazetakrakowska.pl
Autor: Przemysław Franczak

Echo Krakowa. 1964, nr 109 (10 V) nr 5845

‎‎‎

WCZORAJ w krakowskiej hali Wisły odbyło się atrakcyjne spotkanie koszykówki pomiędzy drużyna mistrza Polski — Wisłą a „Ali Stars” z USA. Mecz jak było do. przewidzenia wygrali koszykarze amerykańscy 117:70 (56:28). Sędziowali: Inż. Paszucha i mgr Stawarz z Krakowa.

„ALL STARS”: Petit 32, Robertson22, Lucas 20, Heinsohn 18, Russell 13, Cousy 6, Jones 4, Gola 2.

WISŁA: Likszo 26, Langiewicz 14. Malec 14, Czernichowski Niewodowski 6, Pacuła 0, Piotrowski 0.

Pisząc stylem sprawozdawcy z meczu koszykówki trzeba by podkreślić fakt, że grały przeciwko sobie zespoły reprezentujące poziom I i III ligi. Najlepsi koszykarze ze wszystkich klubów zawodowych USA tylko chwilowo prezentowali całą gamę swych rzeczywistych walorów a mimo to dominowali na boisku. Począwszy od „wielkoluda” — Russela i niewiele niższych — Lucasa, Gola, Pettita czy Robertsona, a skończywszy na „rozgrywającym” — Cousę, udowodnili, oni, że poziom koszykówki w wydaniu zawodowców jest przynajmniej o 2 klasy wyższy niż najlepszych amatorów.

Nie ma się zresztą czemu dziwić...

Koszykarze Wisły przegrali po raz pierwszy w swej bogatej karierze aż w trzycyfrowych rozmiarach, ale porażka ta nie przynosi im ujmy. W kilku, wypadkach pokazali — co podkreśli! kierownik techniczny „Ali Stars" mr Auerbach — że reprezentowali dobry poziom amatorski. Chwalił on szczególnie Langiewicza i Niewodowskiego, którzy na tle doskonałego przeciwnika pokazali swe walory techniczne. Ale i pozostali „wiślacy” grali nie najgorzej i w sumie zdołali uzyskać aż 70 pkt.

Przy stanie 2:0 dla „gwiazd" Langiewicz zdobył wyrównanie i to był jeden jedyny remis w tym meczu. Następnie w 8 min. Amerykanie prowadzili 18:14, by za moment, po zastosowaniu wstawki pressingowej podwyższyć wynik na 27:18 i 32:18. później wynik wzrastał „na życzenia”- Większość punktów zdobyli goście po przykładowych zagraniach pod koszem, nie siląc się zbyt często na rzuty z dalszych odległości. w defensywie imponował Russell „gasząc piłki” naszym wieżowcom. W zespole „All Stars” wszyscy zresztą grali wyśmienicie ale najczęściej „wpadali w oko” właśnie Russell oraz Robertson, Cousy i Lucas.


Gazeta Krakowska. 1964, nr 102 (30 IV) nr 4938

Wspaniałe widowisko sportowe będziemy oglądać za tydzień w Krakowie. Mistrz Polski Wisła będzie gościć najsłynniejszych koszykarzy świata — reprezentację zawodowej ligi USA. Koszykarze amerykańcy przyjeżdżają do Polski na kilka spotkań. Swe tournée zaczynają od Warszawy, ? maja grają z Legią a 5-go z AZS AWF. Następnie wystąpią we Wrocławiu w meczu ze Śląskiem a9majaogodz.19—w Krakowie z Wisłą. Mecz odbędzie się w hali Wisły. Zobaczymy takie sławy koszykarskie jak Lucas, Russel, Robertson i Inni, Prawdziwa uczta dla smakoszów koszykówki. Już dziś warto pomyśleć o zarezerwowaniu czasu i biletów, (pu)


Gazeta Krakowska. 1964, nr 108 (8 V) nr 4945

Krakowscy kibice koszykówki mają żal do budowniczych hali Wisły... Pojemność tej hali jest znacznie mniejsza od Ilości amatorów obejrzenia występu najlepszych koszykarzy świata, amerykańskiej drużyny zawodowej All Stars.

W sobotę 9 bm. wirtuozi amerykańscy spotkają się z mistrzem Polski Wisłą. Nie ważny jest wynik, trudno wymagać sukcesu od zespołu krakowskiego.

Będziemy jednak świadkami gry doprowadzonej do perfekcji. Goście amerykańscy posiadają bogaty repertuar zagrań techniczno-taktycznych. Operują znakomicie szybkim atakiem, grą pozycyjną, czystym pressingiem. Popisują się przy tym sztuczkami (nie mającymi zresztą nic wspólnego z pokazami cyrkowymi Harlem Globtrotters), efektownymi strzałami z góry do kosza czy będąc w pozycji tyłem do ko6za. Koszykówki w takim wydaniu jeszcze nie oglądaliśmy.

Zespół Ali Stars posiada 8 najlepszych koszykarzy świata: Bob Cousy, lat 36 wzrost 185, Bill Russel (30 lat, 206 cm), K. C. Jones (32 lata, 186 cm), T. Heinsohn (lat 30, 200 cm), J. Lucas (lat 24, 203 cm), O. Robertson (lat 28, 196 cm), B. Pettit (lat 32, 206 cm), T.

Gola (lat 31, 198 cm).

Trudna będzie rola najwyższych koszykarzy Wisły Likszy i Czernichowskiego w walce z takimi „wielkoludami”.

Początek spotkania godz. 19.



Gazeta Krakowska. 1964, nr 109 (9/10 V) nr 4946

Prawie komplet widzów zebrał się wczoraj w hali Wisły na pokazowym treningu zawodowych koszykarzy Ali Stars, którzy grają dziś z x Wisłą. Trening prowadził słynny coach Arnold Auerbach. W roli komentatora i tłumacza występował trener polskiej 4 kadry narodowej Wł. Zagórski.


Gazeta Krakowska. 1964, nr 110 (11 V) nr 4947

‎‎‎

Wisła-„All Stars" 70:117

Oczekiwane w Krakowie z dużym zainteresowaniem spotkanie koszykówki mężczyzn Ali Stars — Wisła zakończyło się zwycięstwem zawodowców amerykańskich — 117:70 (56:28).

Było to urzekające widowisko.

Huragany braw przerywały pomysłowe akcje gości. Stale coś nowego działo się na parkiecie Wisły. Amerykanie grali w wielu wypadkach „na pamięć”. Dwa z góry uplanowane podania i... celny rzut do kosza. Nie było dla nich niedogodnych pozycji. Z przodu, z boku, niekiedy tyłem czy efektownie z góry — strzały nie do obrony. Koszykówka w ich wydaniu — to perfekcja, to piękno zespołowych i indywidualnych poczynań.

Największy atut koszykarzy amerykańskich (poza świetnym wyszkoleniem technicznym) — to kontrataki i szybkość akcji. Obserwowaliśmy szereg akcji gdy po nieudanym strzale któregoś z krakowian Amerykanie inicjowali tak szybki kontratak, że pod naszym koszem momentalnie znajdowała się cała „piątka” Amerykanów i... tylko dwóch wiślaków.

Koszykarze amerykańscy „nie uznają” żadnych przestoi. Nawet po stracie punktów z miejsca organizują nowe akcje.

Trudno oceniać poszczególnych zawodników. Byłoby niesprawiedliwością przyznawać lepsze lokaty któremuś ze słynnej ósemki, którą oglądaliśmy w hali Wisły.

Największą indywidualnością jednak był czarnoskóry Russel. To prawdziwy artysta w obronie. Gra czysto, nie popełnia osobistych przewinień. W momentach najmniej oczekiwanych potrafi uniemożliwić przeciwnikowi wykonanie celnego rzutu. Odczuł to na swej skórze Likszo. Niepotrzebne były odruchy ironii ze strony publiczności przy nieudanych akcjach Likszy. Russel nie takim koszykarzom jak Likszo potrafił uprzykrzyć żywot.

Cousy, Pettit, Robertson, Helnsohn, Jones, Lucas czy Gola wchodzili na zmianę na boisko i nie odczuwało się żadnego słabienia zespołu.

Drużyna mistrza Polski nie wiodła. Zagrała z wielką ambicją, przeprowadziła szereg akcji godnych najlepszego zespołu krajowego. Najwięcej braw uzyskała para Langiewicz — Niewodowski, najlepsi „technicy” Wisły. Okresami dobrze grał Malec. Obrotowi Likszo i Czernichowski nie mogli wiele zdziałać przy „wielkoludach” amerykańskich.

Spotkanie miało bardzo uroczystą oprawę, hala Wisły wypełniła się po brzegi.

Ali Stars: Pettit 32, Robertson 22, Lucas 20, Heinsohn 18, Russel 13, Cousy 6, Jones 4, Gola 2.

Wisła: Likszo 26, Langiewicz 14, Czernichowski 10, Niewodowski 6, (Pacuła i Piotrowski bez punktu).

Sędziowali pp. Stawarz i Paszucha. (Pu)


Galeria z meczu: