1979.04.04 Polska - Węgry 1:1

Z Historia Wisły

Z Wisły zagrali: Adam Nawałka, Zbigniew Płaszewski, Michał Wróbel.


Debiut Wróbla w oficjalnym meczu reprezentacji Polski.

Skład Reprezentacji Polski:

Zygmunt Kukla - Stal Mielec

Marek Dziuba - ŁKS Łódź

Antoni Szymanowski - Gwardia Warszawa

Paweł Janas - Legia Warszawa

Zbigniew Płaszewski - Wisła Kraków

Stefan Majewski - Legia Warszawa

Zbigniew Boniek - Widzew Łódź

Adam Nawałka - Wisła Kraków

Grzegorz Lato - Stal Mielec

Roman Ogaza - Szombierki Bytom

Michał Wróbel - Wisła Kraków Grafika:Zmiana.PNG (74’ Tomasz Korynt - Arka Gdynia)

Miejsce/Stadion: Chorzów.

Strzelcy bramek:

Grzegorz Lato 58’ (1:0), Tatár György 72’ (1:1).

Selekcjoner: Ryszard Kulesza

Gazeta Południowa. 1979, nr 76 (5 IV) nr 9595

Polska —Węgry 1:1 (0:0)

W środę na Stadionie Śląskim w Chorzowie rozegrany został międzynarodowy towarzyski mecz piłkarski Polska — Węgry.

Spotkanie zakończyło się remisem 1:1 (0:0). Bramkę dla Polski zdobył Lato w 57 min, dla Węgier — Tatar w 70 min. POLSKA: Kukla — Dziuba, Szymanowski, Janas, Płaszewski — Nawałka, Boniek, Majewski — Lato, Ogaza, Wróbel (od 74 min. Korynt).

WĘGRY: Katzirz — Toeroek, Kocis, Balint, Kutasi — Csapo, Tatar (od 81 min. Rab), Nyilasi, Zombori — Toeroecsik, Fekete (od 70 min, Fazekas).

Sędziował: Schuerell (NRD).

Trzeba od razu powiedzieć, że była duża okazja na poprawienie niekorzystnego dla nas bilansu spotkań z Węgrami. Polacy mieli bowiem przewagę prawie przez cały mecz, przeprowadzili wiele składnych akcji, wykazali jednak słabą skuteczność pod bramką przeciwnika.

Najlepsze okazje strzeleckie zmarnowali w pierwszej części meczu najpierw Boniek, który przestrzelił z kilku metrów, a następnie Ogaza, który nie zdołał pokonać bramkarza węgierskiego. Po przerwie Polacy nadal byli w ofensywie. W 57 min. zdobyliśmy wreszcie bramkę, dokładne podanie Ogazy wykorzystał Lato, kierując piłkę głową do siatki. W kilkanaście minut później Węgrzy wyrównali.

Tyle w skrócie o przebiegu meczu. Spotkanie było ciekawe, szybkie i stało na niezłym poziomie. Nasi przeciwnicy większą uwagę poświęcali obronie własnej bramki, przeprowadzając tylko od czasu do czasu groźne kontrataki. Natomiast Polacy przyjęli ofensywny styl gry, cały czas atakowali. Kilka akcji ofensywnych naszego zespołu było wysokiej marki, ale tylko jedna z nich zakończyła się zdobyciem gola. Napastnikom, pośród których najlepiej spisywał się Lato, trzeba więc obniżyć noty za słabą skuteczność. Debiutant Wróbel z krakowskiej Wisły grał nierówno. Kilka razy zagraj znakomicie, jednakże miał też słabe momenty. Nie był to więc debiut błyskotliwy, wiślak wypadł jednak w sumie nieźle i trener Kulesza podda tego zawodnika chyba dalszym próbom w reprezentacji.

Natomiast w drugiej linii na najwyższą notę zasłużył drugi wiślak — Nawałka. Pilnował on Nyilasiego i z tego zadania wywiązał się bardzo dobrze. Nawałka włączał się też często do akcji ofensywnych, był szybki, waleczny. Natomiast Boniek nie jest jeszcze w najwyższej formie.

W obronie na najwyższą notę zasłużył Antoni Szymanowski, grający na pozycji stopera. Przeprowadził on kilka groźnych akcji ofensywnych, był nawet blisko zdobycia bramki. Udany był też powrót do reprezentacji Płaszewskiego z Wisły. Nasi defensorzy mieli ułatwione zadanie, bo napastnicy węgierscy zagrali nieco słabiej. Kukla w bramce niewiele miał pracy,

Warto przypomnieć, że Polacy grali bez kontuzjowanych dwóch czołowych zawodników: Żmudy i Ćmikiewicza.

Mecz z Węgrami był dla naszych piłkarzy najważniejszym sprawdzianem przed spotkaniami eliminacyjnymi do mistrzostw Europy. I był to udany sprawdzian. Polacy wykazali dobrą szybkość, przewyższając pod tym względem zdecydowanie wczorajszego rywala, niezłe zgranie.

Muszą poprawić jednak skuteczność, strzelać więcej bramek, (tg)


Gazeta Południowa. 1979, nr 78 (9 IV) nr 9597

Wolę jeden mecz Polaków z Węgrami od pięciu odcinków serialu „Zycie na gorąco”. Za jedną główkę Grzegorza Daty odstąpię wszystkie bójki Maja. Dwa zwody Wróbla bardziej mnie emocjonują niż zwycięstwo Fibaka w trzygwiazdkowym. turnieju, chociaż Pan Wojtek otrzymał za nie najnowszy model samochodu marki „porsche”.

Innymi słowy — należę do nieszkodliwej gromady maniaków futbolu, dla których dzień z transmisją międzypaństwowego meczu jest dniem świątecznym. Od czasu zainstalowania anteny, która pozwala łapać dwa kanały słowackiej telewizji, pomnożyłem sobie ilość dni świątecznych...

Jak dobrze pójdzie, żona będzie musiała sprawić sobie drugi telewizor, bo bracia Słowacy nie skąpią sportowych transmisji. Sprawozdanie — na przykład — z lotów narciarskich trwało ponad pięć godzin.

Przyznają się do słabości na punkcie hokeja, nart i piłki nożnej, nie ukrywam zwłaszcza dewiacji futbolowej, ponieważ pragnę dziś wrócić do zadawnionych wątpliwości właśnie na temat rzeczywistych możliwości naszej jedenastki piłkarskiej.

Krytycyzm osoby obdarzającej sympatią wybraną dyscyplinę sportową wydaje mi się bardziej wiarygodny, niż narzekania outsidera.

Z pozycji sympatyka rzecz wygląda następująco. Białoczerwoni znowu maja za sobą publiczność. Nikogo w Chorzowie nie wygwizdano, doping był serdeczny i uskrzydlający. Sami piłkarze też robią wrażenie solidarnych, zżytych i funkcjonujących na równych prawach.

Jest to sytuacja zdrowa, nikogo nie obdarza się przywilejami. Gramy znowu bez świętych krów, bez stójkowych.

Nietrudno wszakże zauważyć, iż brakuje lidera, a więc zawodnika z silną osobowością. Boniek trzymany kiedyś na ławce rezerwowych, wydawał się potencjalnym wodzem. Dopuszczony do łask, nie imponuje już tak wyraźnie: To raczej Grzegorz Lato wyróżnia się sercem w walce. To Wróbel sieje największy popłoch w szykach obronnych przeciwnika. Ale Lato nie ma już dawnej szybkości, a Wróbel — atakowany bezpardonowo — okazuje się jeszcze za mało twardy. Ma niewątpliwy talent wymanewrowania opiekuna na minimalnej przestrzeni, piłka go słucha, długie nogi nie zawodzą. Jest to gracz nie uznający szablonów, improwizator przywracający wdzięk futbolowi. Sądzę, że skrzydłowy „Wisły” najwięcej obiecuje i zajdzie najdalej, jeśli zmężnieje fizycznie. Lubańskim też poniewierali kiedyś obrońcy, aż wziął się za trening siłowy.

Wtedy ci, którzy Włodka atakowali barkiem, padali na murawę, jak by był z kamienia. A omijania nóg zbrojonych w buty też można nauczyć.

Jednakże w tej chwili liderem nie będzie Wróbel, Baniek i Lato. Cofnięci Majewski i Kawałka tracą sporo swych walorów. Oto pierwsza przyczyna niepokoju: nie widać kto poprowadzi drużynę na Holendrów.

Druga przyczyna ma długi rodowód. Myślę o indywidualnym wyszkoleniu technicznym. Może nieszczęście zaczyna się w klubach, w zespołach juniorów? A może sami piłkarze nie doceniają tej sprawy? Faktem jest, że poza Szymanowskim, Wróblem i Nawałką — każdy oddzielnie wzięty uczestnik środowego meczu nie wytrzymuje porównania z reprezentantami Węgier, Czechosłowacji, Hiszpanii i Francji, nie mówiąc już o Brazylijczykach, Holendrach czy Włochach. Zbyt wielkie braki techniczne przychodzi nadrabiać ambicją.

Trzecia sprawa jest najsmutniejsza: celny strzał z dystansu. Kiedy już uda się biało-czerwonym przejąć piłkę i wymanewrować linię środkową przeciwnika, wtedy zaczyna się bezradność.

Nie ma tego odważnego, który huknie z trzydziestu metrów w światło bramki. A bez rasowego środkowego napastnika klasy europejskiej jest to jedyny sposób zdobywania goli.

W sumie — dobra atmosfera w zespole czyni cuda, ale cudów nie ma, kiedy zacznie się gra o punkty. Wtedy potrzebna będzie skuteczność nie mniejsza niż w roku 1974.

Czy można w ciągu krótkiego okresu czasu przyswoić sobie mistrzowskie opanowanie piłki i precyzyjny strzał? Dla mnie graniczyłoby to z cudotwórstwem — a nie posądzam trenera Kuleszy o podobne zdolności — i dlatego z rezerwą patrzę na najbliższe spotkania.

I jeszcze jedna sprawa. Elementem kolorytu polskiego futbolu stał się od dawna Jan Ciszewski. Nie kopie on piłki, a jednak w znaczący sposób uczestniczy w tym barwnym spektaklu, który oglądamy. W ubiegłą środę, kiedy Węgrzy strzelili nam bramkę, zapomniał, że kilka minut wcześniej mecz wydawał mu się ważny i prestiżowy. Po stracie gola nagle stwierdził, że szczyt formy powinien przyjść na spotkania z NRD i Holandią.

Przypomniała mi się wtedy refleksja Alberta Camusa, bardzo znamienna, charakterystyczna dla nas wszystkich, którzy uprawialiśmy kiedyś sport.

Otóż sławny pisarz przyznał, że kiedy schodził z kortu pokonany, myślał tak:.

— Gdybym trenował tyle co przeciwnik, wynik byłby odwrotny niż przed chwilą...

Jest to kliniczny przypadek dobrego samopoczucia.

Przegrałem, ale w gruncie rzeczy mam go na raz! Tą metodą można mnożyć ilość dni świątecznych. Wystarczy wmontować w siebie niezachwiane poczucie wyższości i wierzyć, że wynik na boisku nie odzwierciedla naszych rzeczywistych możliwości. Może nie jest to postawa godna mężczyzny, ale ułatwia ona samorozgrzeszenie. W tej dziedzinie osiągnęliśmy już klasę mistrzowską.


„Dziennik Polski” nr 76 relacja.