1979.05.09 Wisła Kraków - Arka Gdynia 1:2

Z Historia Wisły

1979.05.09, Puchar Polski, Finał, Lublin, Stadion Motoru, 14:00, środa
Wisła Kraków 1:2 (1:0) Arka Gdynia
widzów: 15.000
sędzia: Alojzy Jarguz z Suwałk.
Bramki
Kazimierz Kmiecik (g) 16’


1:0
1:1
1:2

50' Janusz Kupcewicz
59' (k) Tadeusz Krystyniak
Wisła Kraków
4-3-3
Stanisław Gonet
Marek Motyka
Henryk Maculewicz
Krzysztof Budka
Zbigniew Płaszewski
Leszek Lipka grafika: Zmiana.PNG (79’ Andrzej Targosz)
Zdzisław Kapka
Adam Nawałka grafika: Zmiana.PNG (79’ Jan Jałocha)
Janusz Krupiński
Kazimierz Kmiecik
Michał Wróbel

trener: Orest Lenczyk
Arka Gdynia

Włodzimierz Żemojtel
Jacek Pietrzykowski
Zbigniew Bieliński
Franciszek Bochentyn
Adam Musiał
Andrzej Dybicz
Janusz Kupcewicz
Ryszard Kurzepa
Wiesław Kwiatkowski
Jerzy Zawiślan grafika: Zmiana.PNG (Tadeusz Krystyniak)
Andrzej Bikiewicz grafika: Zmiana.PNG (Marian Nowacki)

trener: Czesław Boguszewicz
Kapitan: Zdzisław Kapka

O Wiśle Kraków czytaj także w oficjalnym serwisie Przeglądu Sportowego - przegladsportowy.pl

Bilet meczowy
Bilet meczowy
Karta wstępu
Karta wstępu
Interweniował bramkarz Arki Włodzimierz Żemojtel (leży), nad nim przeskakują Kazimierz Kmiecik (z lewej) i Marian Nowacki.
Interweniował bramkarz Arki Włodzimierz Żemojtel (leży), nad nim przeskakują Kazimierz Kmiecik (z lewej) i Marian Nowacki.

Spis treści

Relacje prasowe

Echo Krakowa. 1979, nr 101 (8/9 V) nr 10366

9 LIPCA 1967 roku na stadionie Błękitnych w Kielcach stanęły do walki o Puchar Polski dwa zespoły: pierwszoligowa krakowska Wisła i trzecioligowy Raków z Częstochowy.

Po zaciętej walce, która w normalnym czasie gry nie przyniosła rozstrzygnięcia, prowadzący mecz p. Eksztajn z Warszawy zarządził rozegranie dogrywki i krakowianie zdołali zawody wygrać, strzelając rywalom dwie bramki.

Blisko trzynaście lat mija od tamtego dnia i znów krakowianie są w finale Pucharu Polski, tym razem przyjdzie im — jutro zmierzyć siły z pierwszoligowym zespołem gdyńskiej Arki.

Czy powtórzą sukces sprzed lat? Byłem sprawozdawcą „Echa” z meczu kieleckiego, pamiętam nastroje wśród kibiców przed meczem, w dużym stopniu podobne do tych dzisiejszych. Wiślacy po dobrym ligowym sezonie 1966 r. kiedy zdobyli wicemistrzostwo Polski, w następnym grali w lidze słabiutko, groziła im degradacja, nastroje wśród zwolenników drużyny były niewesołe. W. Pucharze Polski grali krakowianie dobrze, ale gdy doszło do finału, wielu zwolenników Wisły obawiało się, iż III-ligowcy z Częstochowy wyjdą zwycięsko z próby sił.

Obawy okazały się płonne. Wisła była wyraźnie lepsza, mimo iż zwycięstwo uzyskała dopiero po dogrywce, przez spotkania miała sporą i... pecha w strzałach, min. gry strzał Skupnika odbił się od poprzeczki, w 45 minucie Kawula nie zdobył bramki z rzutu karnego strzelając niedokładnie, w 51 min. Lendzion strzelił w słupek, w 56 min. strzał Sykty wybił z linii bramkowej stoper częstochowski — Głowacki, w 82 min. silny strzał Studnickiego wybił znów z linii bramkowej, obrońca Wyka.

W dogrywce szczęście zespołu Rakowa wreszcie się skończyło i najpierw Sykta w 106 min. a w trzy minuty później Skupnik ustalili wynik meczu.

Było to pierwsze zwycięstwo Wisły w finale Pucharu Polski, imprezy, która według oficjalnych statystyk PZPN rozgrywana jest od 1951 r. Wiślacy byli w finale trzykrotnie — w 1951 r. przegrywając z Ruchem 0:2, w trzy lata później ulegając Gwardii 1:3 (pierwszy mecz nie przyniósł rozstrzygnięcia — 0:0), wreszcie w trzecim występie pokonując Raków.

Przed jutrzejszym finałem sytuacja drużyny krakowskiej jest bardzo podobna do tej sprzed trzynastu lat. Znów wiślacy są w rok po wielkim sukcesie jakim było zdobycie mistrzostwa Polski, znów grają fatalnie w lidze i znów doszli do finału Pucharu Polski.

Zdają sobie sprawę z wagi zawodów zawodnicy Wisły, wiedzą co ich czeka gdyby i w tej rywalizacji ustąpili pierwszeństwa rywalom. Przecież stadion wiślacki zaczyna z meczu na mecz świecić coraz bardziej pustkami, coraz mniej kibiców chce oglądać wiślackie partactwo. Jeśli więc nie awansują krakowianie do PZP i nie podreperują swej reputacji wynikami w tych rozgrywkach, to wówczas znów będą musieli długo czekać by stadion przy ul. Reymonta wypełnił się po brzegi kibicami.

Krakowscy piłkarze stoją przed wielka szansą. Ostatnią w tym sezonie. Czy ją wykorzystają najbliższa przyszłość pokaże.

Echo Krakowa. 1979, nr 102 (10 V) nr 10367

Czarna passa „Białej gwiazdy” trwa

PUCHAR POLSKI też nie dla Wisły

(Obsługa własna)

ROZEGRANE na stadionie lubelskiego Motoru finałowe spotkanie piłkarskie o Puchar Polski między Wisłą i Arką z Gdyni zakończyło się wygraną piłkarzy Arki 2:1 (0:1).

Bramki strzelili: dla Wisły — Kmiecik w 16 min, dla. Arki — Kuncewicz (z wolnego) w 50 i Krystyniak (z karnego) w 59 min. gry. Sędziował p. Jarguz z Suwałek. Widzów ok. 11 tys.

WISŁA — Gonet — Motyka, Budka, Maculewicz, Płaszewski — Nawałka (od 78 min. Jałocha), Kapka, Lipką (od 78 min Targosz) — Krupiński, Kmiecik, Wróbel.

I znów Wisła nie umiała w ważnym meczu uzyskać zwycięstwa, nie udało się tej drużynie przerwać czarnej serii towarzyszącej zespołowi w tym roku.

Tym razem zeszli z boiska pokonani w finale Pucharu Polski przez Arkę, mimo iż byli zespołem z pewnością, nie gorszym.

Ale. grają ostatnio wiślacy bez szczęścia. Choć, z zasady, daleki jestem od usprawiedliwiania niepowodzeń tzw. „sportowym pechem”, w przypadku wczorajszego finału to właśnie określenie — w odniesieniu do Wisły — ciśnie się nieodparcie pod pióro. Grali bowiem krakowianie ambitnie, chcieli rozstrzygnąć pojedynek na swoją korzyść, atakowali ze wszystkich sił, dużo strzelali i winni byli uzyskać kilka jeszcze bramek. Cóż, kiedy na drodze piłki lecącej do.

bramki stawały zawsze: przypadkowo wystawiona noga któregoś z zawodników Arki, słupek lub poprzeczka.

Stało się — nie będziemy Wisły oglądać w checzach Pucharu Zdobywców Pucharu. teraz przyjdzie im już tylko bronić się przed spadkiem do II ligi. Słowem same niepowodzenia, ogromny krok w tył zespołu, z którym wiązaliśmy tyle nadziei, i który — obiektywnie rzecz biorąc — powinien brylować, przynajmniej na krajowych boiskach.

Przykro było patrzeć wczoraj na krakowskich piłkarzy. Stali po meczu ze spuszczonymi głowami śledząc fetowanie rywali, a gdy prezes Wisły pik Z. Jabłoński (także ogromnie przygnębiony) dziękował swym piłkarzom za ambitną walkę w tym spotkaniu, w niejednym oku zalśniła łza. Przegrali przecież wiślacy wczoraj wiele, w tym roku prawie wszystko, i nic dziwnego że byli smutni, załamani, źli. Ale trzeba podkreślić, iż porażka jest efektem długiego ostatnio okresu w którym piłkarze krakowscy pokazywali mierną grę, nie wkładali w poszczególne występy należytej energii, ambicji.

I wczoraj zebrali efekt swojej gry, swojego podejścia do treningów i zawodów ! W gronie kibiców i działaczy, wiele po meczu było żalów pod adresem arbitra — A. Jarguza.

Chciał on dać pokaz dobrego sędziowania, ale mu się nie udało, Za pochopnie dał żółte kartki tak Kapce jak i Gonetowi (Pietrzykowski i Nawałka otrzymali je słusznie). Słusznie podyktował rzut karny przeciwko Wiśle, bo Budka sfaulował Kwiatkowskiego, lecz słuszne pretensje mieli wiślacy iż w pierwszej połowie nie dał karnego za faul Bochantyna na Lipce w 40 min.

gry. Ale sędzia Wiśle meczu nie przegrał, więc zrzucanie winy za porażkę tylko na jego bark: jest absolutnie niesprawiedliwe.

Pocieszali się kibice Wisły iż mają jeszcze szanse na zdobycie pucharu za zwycięstwo w. „Lidze stadionów”. Ale mała to tak dla nich jak i piłkarzy, pociecha.

(lang)

Powiedzieli po meczu Orest LENCZYK — trener Wisły: Znów „przespaliśmy” pierwszą połowę meczu. Powinniśmy zdobyć w tym okresie dwie-trzy bramki i byłoby po sprawie. Szkoda, wielka szkoda.

Czesław BOGUSZEWICZ — trener Arki: Cieszę się ogromnie z sukcesu. Udało mi się w przerwie meczu przekonać zawodników. że powinni mocniej nacisnąć wiślaków, nie bać się ich. Uwierzyli, poszli do natarcia i mamy puchar. To największy sukces w historii klubu.

Ryszard KULESZA — trener kadry PZPN: Wisła zostawiła zbyt wiele swobody Kupcewiczowi, który był motorem „Wszystkich akcji. A gdy jest nie pilnowany staje się bardzo groźny. Tak było i teraz, tu widzę główne źródło porażki wiślaków, oprócz oczywiście małej skuteczności strzeleckiej.




„Dziennik Polski” nr 103.

Puchar Polski: Czas na zemstę

Wisła Kraków w swojej historii tylko czterokrotnie wywalczyła Puchar Polski. Spoglądając wstecz, wydaje się, że mogła uczynić to jeszcze kilka razy. Najbliżej sięgnięcia po to drugie pod względem ważności trofeum w naszym kraju była w roku 1954, kiedy to grała w finale z Gwardią Warszawa, oraz w roku 1979, gdy zmierzyła się w decydującej rozgrywce z Arką Gdynia. Przypomnijmy sobie drugi ze wspomnianych meczów.

Rzecz działa się w Lublinie w dniu 9 maja 1979 roku. Nasi zawodnicy byli niezwykle zmotywowani, gdyż zdobycie Pucharu Polski było na ten dzień ostatnią możliwością zakwalifikowania się do rozgrywek o europejskie puchary (po sezonie zaświtała na to jeszcze jedna szansa). Wisła przystąpiła do meczu w najsilniejszym składzie. Pogoda i boisko były tego dnia fatalne, co mogło w jakimś sensie premiować potencjalnie słabszą drużynę Arki. Nic z tych rzeczy – chciało się powiedzieć – oglądając pierwszą połowę spotkania. Co prawda początek był dosyć wyrównany, lecz wiślacy od jakiejś piętnastej minuty przejęli inicjatywę na boisku. Efekt przyszedł bardzo szybko. W 18 minucie Nawałka pięknie dośrodkował do Kmiecika, który strzałem z woleja trafił w samo okienko gdyńskiej bramki. Tak więc 1:0. Od tego momentu Biała Gwiazda zdominowała wydarzenia boiskowe w sposób niepodlegający żadnej dyskusji. Sytuacje w polu karnym Arki mnożyły się jedna po drugiej i gdyby do przerwy było co najmniej 2:0, nikt nie mógłby mieć o to pretensji. Skończyło się jednak na minimalnej, jednobramkowej przewadze.

W to, czego świadkami byliśmy przez pierwszy kwadrans drugiej połowy, trudno było uwierzyć wszystkim, którzy obserwowali ten mecz. Piłkarze Arki rzucili się bowiem na wiślaków jak wygłodniałe wilki. Nasi, jakby nie mogąc w to uwierzyć, oddali całkowicie pole rywalowi. Konsekwencje? W 50 minucie Kupcewicz strzałem z rzutu wolnego wyrównuje. Wiślacy są w szoku. Nie potrafią wyjść z piłką z własnej połowy! 59 minuta. Rzut karny dla Arki na gola zamienia Krystyniak. Widząc co dzieje się na murawie można by rzec: po meczu. Biała Gwiazda podejmuje jednak rękawicę. Otrząsa się z przewagi gdynian. Czy aby nie za późno? Niestety, za późno.

Do końca pojedynku wiślacy ambitnie atakują, jednakże bez efektu. Mecz kończy się wynikiem 1:2 i Puchar Polski odjeżdża nad morze. A kibice Wisły zastanawiają się - „już gdzieś to chyba było?”. Tak, niecałe dwa miesiące wcześniej w podobnych okolicznościach szwedzki potop w Malmoe wyrzucił nas za burtę Pucharu Europy. Cóż, taka jest piłka. Daje ona jednak zazwyczaj możliwość wzięcia srogiego rewanżu. W odniesieniu do Malmoe sztuka ta nam się nie powiodła (porażki w Pucharze UEFA w roku 1981). W stosunku do Arki, jeśli idzie o Puchar Polski, na razie także nie (w roku 2003 wyeliminowała nas już w 1/16 rozgrywek). Teraz jednak - mocno w to wierzę - nadszedł czas zemsty. Co prawda, jeszcze nie na Szwedów, natomiast na Arkę - jak najbardziej.

Czekamy na to już 29 lat. I wystarczy.

wislakrakow.com (Dariusz Zastawny, TS Wisła)

Po meczu powiedzieli:

Orest Lenczyk (Wisła): To może zabrzmi śmiesznie, ale mecz ten przegraliśmy w pierwszej połowie. Wkładając dużo energii nie wykorzystaliśmy wielu szans bramkowych, a 1:0 to za mała zaliczka do prowadzenia gry spokojnej, zachowawczej.

Czesław Boguszewicz (Arka): Przed przerwą drużyna moja była zbyt zdenerwowana, co pozwoliło Wiśle dyktować warunki. Podczas przerwy udało mi się przekonać chłopców, że frycowe za brak doświadczenia już zapłacili. Czas teraz postawić wszystko na jedną kartę i odrabiać straty… Chłopcy, mimo że mocno porozbijani po ostatnich meczach, dali z siebie maksimum. Dziękuje im za to. O naszym triumfie zadecydował duch walki i determinacja, a więc elementy nie zawsze spotykane na ligowych boiskach. Radość moja jest wielka. To przecież największy sukces wybrzeżowego piłkarstwa na krajowej arenie !

Ryszard Kulesza (trener reprezentacji): Przebieg pierwszej połowy za bardzo za bardzo chyba uspokoił zespół Wisły i to się zemściło. Brawa dla Arki za wolę walki i konsekwencję. Życzę im udanego startu w Pucharze Zdobywców, zwracając uwagę, że trzeba teraz pracować jeszcze lepiej, aby dobrze zaprezentować nasz futbol na, międzynarodowej arenie.


Gazeta Południowa. 1979, nr 101 (7 V) nr 9620

W środę finał Pucharu Polski w Lublinie

WISŁA czy ARKA?

W najbliższą środę 9 maja o godz. 18.00 na Stadionie Motoru w Lublinie rozegrany zostanie finałowy pojedynek piłkarskiego Pucharu Polski w którym zmierzą się WTSŁA KRAKÓW i ARKA GDYNIA.

Oficjalne kroniki PZPN mówią że będzie to dwudziesty czwarty finał Pucharu Polski! Zapomina się jednak o tym, że o puchar walczono już w 1926 roku, a w finale grała nasza Wisła, która pokonała A-klasową Spartę Lwów 2:0. To prawda. że do tej imprezy nie zgłosiła się większość czołowych klubów polskich. Puchar w 1926 r. był jednak faktem i myślę, że nie należy o tym zapominać.

Po wojnie reaktywowano puchar w 1951 r. Miał on wówczas szczególne znaczenie jako, ze zgodnie z ustaleniami PZPN tytuł mistrza Polski w 1951 roku przypadał nie tej drużynie, która okazała się najlepsza w lidze, ale tej — która zdobywała puchary. Krakowska Wisła, która w lidze była bezkonkurencyjna przegrała jednak finał pucharu Polski z Ruchem Chorzów 0:2 (0:1). Wisła była faworytem, ale jak to w pucharach bywa nie obeszło się bez sensacji i wygrał Ruch, który w lidze był dopiero na szóstym miejscu.

W drużynie krakowskiej grali wówczas m. in. bramkarz Jurowicz, obrońcy Dudek, Szczurek, pomocnicy Snopkowski (dziś zastępca sekcji piłki nożnej), Legutko, w ataku występowali Gracz, Kohut, Mordarski, Cisowski, Patkolo, Ruch miał wówczas świetną parę napastników: Cieślik — Alszer (strzelił jedną z bramek, drugiego gola zdobył Przecherka).

Po raz trzeci znalazła się Wisła w finale w 1954 r. Tym razem faworytem była Gwardia Warszawa, w której występowali tak znani piłkarze jak bramkarz Stefaniszyn (rodem z Krakowa), obrońca Maruszkiewicz czy napastnicy: Baszkiewicz i Hachorek. Pierwszy mecz rozegrany w Warszawie mimo dogrywki nie przyniósł rozstrzygnięcia, było 0:0. W powtórnym pojedynku we Wrocławiu wygrała Gwardia 3:1 (2:0), a bramki dla zwycięzców zdobyli Hachorek 2, Baszkiewicz,- dla Wisły Kościelny II.

Z pucharem były potem perypetie, zrezygnowano z tej imprezy po 1957 r., reaktywowano ją ponownie dzięki zabiegom „Przeglądu Sportowego” i „Sportu” w 1962 r. Po raz trzeci piłkarze Wisły znaleźli się w finale w 1967 r. Na stadionie w Kielcach wygrali z Rakowem Częstochowa 2:0, ale dopiero po dogrywce. Zwycięskie bramki zdobyli wówczas: Sykta i Skupnik. Przypomnijmy skład zwycięskiego zespołu: w bramce Stroniarz, w obronie Monica, Kawula, Polak, Budka, w pomocy i ataku: Wójcik, Gach, Studnicki, Lendzion (dziś II trener Wisły) Sykta i Skupnik.

Zdobycie pucharu przez Wisłę nie było dziełem przypadku, ta sama drużyna rok wcześniej wywalczyła wicemistrzostwo kraju, plasując się na II miejscu w lidze.

Teraz ponownie po 12 latach wiślacy wywalczyli miejsce w finale. Przypomnijmy drogę krakowian do finału: z Arkonią w Szczecinie 2:0 (bramki Płaszewski i Wróbel), z Pogonią Szczecin (u siebie) 2:1, obie bramki zdobył Iwan z Lechią w Gdańsku 2:1 (Kapka i Targosz) wreszcie w półfinale z Zagłębiem! w Lublinie 3:0 (Krupiński — 2, Wróbel).

Również cztery mecze w drodze do finału rozegrała Arka Gdynia, pokonała kolejno: Piast Nowa Ruda 1:0, Martę Sieradz 2:1, Lecha Poznań 7:6 w karnych (po dogrywce było 2:2) i Szombierki Bytom 3:0.

Kto jest faworytem finału? Wszyscy więcej szans dają Wiśle, która jakby nie było jeszcze jest nadal mistrzem kraju i ma za sobą w sumie udany start w Pucharze Europy.

Ale z drugiej strony krakowianie słabiutko spisują się w rozgrywkach ligowych, wystarczy spojrzeć na tabelę — Arka zajmuje wyższą lokatę i to aż o sześć miejsc! Przed nowym sezonem gdynianie zmienili trenera, miejsce Steckiwa zajął najmłodszy trener naszej ekstraklasy Boguszewicz. Ostatnio Arka prezentuje zupełnie dobrą formę. Ma dość pewną obronę w której wciąż bryluje ekswiślak Musiał, dobra jak na nasze krajowe stosunki jest linia pomocy, jeśli Janusz Kupcewicz ma swój dzień, to Arka bywa groźna dla najlepszych, w ataku pierwszoplanową postacią jest wysoki (183 cm wzrostu) środkowy napastnik Korynt, powołany ostatnio do kadry trenera Kuleszy.

Cały sportowy Kraków zadaje sobie pytanie — czy wiślacy potrafią zmobilizować wszystkie siły i umiejętności na ten W tej chwili najważniejszy dla nich mecz wiosny. Przed rozgrywkami wiosennymi trener Orest Lenczyk powiedział wprost reporterowi „Gazety”: „jeśli w nadchodzącym sezonie nie zdołamy zakwalifikować się do któregoś z europejskich pucharów oznaczać to będzie krok do tyłu”. Teraz pozostał już tylko mecz ostatniej szansy w Lublinie, aby w przyszłym sezonie wystartować w Pucharze Zdobywców Pucharów. Rywal na pewno nie podda się bez walki, trzeba będzie w ton pojedynek włożyć tyleż ambicji i bojowości co w pamiętne spotkania z PC Brugge czy Zbrojovką.

I takiej postawy oczekują od swoich piłkarzy kibice „Białej Gwiazdy”.

A. Stan.


Gazeta Południowa. 1979, nr 102 (8/9 V) nr 9621

Wczoraj udali się do Lublina piłkarze krakowskiej Wisły, gdzie 9 bm. o godz. 14 na stadionie Motoru zmierzą się w finałowym pojedynku piłkarskiego Pucharu Polski z Arką Gdynia. Sędzią spotkania będzie międzynarodowy arbiter — Jarguz z Suwałk.

Po ostatnim meczu ligowym z GKS nikt na szczęście nie narzeka na kontuzje, z zespołem nie wyjechał tylko Nawałka (zdaje dziś maturę), ale który ma dojechać na środowy mecz.

Trener Wisły Orest Lenczyk podglądał w niedzielę grę rywala Wisły — Arki Gdynia w jej ligowym meczu w Warszawie z Legią (0:0). Nakręcono tez film z tego pojedynku, który wczoraj oglądali krakowscy piłkarze.

Do Lublina udaje się spora grupa krakowskich kibiców.

Klub Kibica Wisły informuje, że są jeszcze wolne miejsca w autokarze: w tej sprawie należy zgłaszać się we wtorek na portierni w hali Wisły w godz. 18—20



Gazeta Południowa. 1979, nr 103 (10 V) nr 9622

Arka -Wisła 2:1 (0:1)

Puchar Polski pojechał do Gdyni

Wczoraj na stadionie Motoru w Lublinie rozstrzygnęły się losy tegorocznego PUCHARU POLSKI w piłce nożnej. Po bardzo zaciętym i emocjonującym pojedynku ARKA GDYNIA pokonała WISŁĘ KRAKÓW 2:1 (0:1), tym samym gdynianie po ras pierwszy w historii swego klubu zdobyli to cenne trofeum Iw sezonie 79/80 reprezentować będą polskie piłkarstwo w Pucharze Zdobywców Pucharów.

Wisła przegrała mecz, który z powodzeniem mogła już rozstrzygnąć na swoją korzyść w I połowie. Wtedy krakowianie byli zdecydowanie lepsi od rywali, którzy szczególnie po utracie bramki grali bardzo nerwowo. Krakowianie panowali na boisku, mieli sporą przewagę w polu, kilka dogodnych sytuacji strzeleckich. Drugiej bramki jednak wiślacy nie zdołali strzelić, a nie wykorzystane sytuacje mszczą się...

Od początku mecz — choć rozgrywany na błotnistym, ciężkim boisku — jest szybki i żywy. W 15 min. po dośrodkowaniu Nawałki, Wróbel z bliskiej odległości trafia w poprzeczkę, dobitka głową KMIECIKA jest już tylko formalnością. Teraz przez 10 min. lekką przewagę ma Arka ale potem coraz częściej do głosu dochodzą wiślacy. W 28 min. Żemojtel wybiegiem ratuje groźną sytuację, w chwilę potem bramkarz Arki wybija na róg strzał Maculewicza z 25 m. W 35 min. w zamieszaniu podbramkowym Kmiecik strzela tuż nad poprzeczką.

W 40 min. w dogodnej sytuacji znalazł się Lipka, ale obrońcy Arki w ostatniej chwili zażegnali niebezpieczeństwo. W45 min. po szybkiej akcji Kapką z 16 m strzelił minimalnie obok słupka.

Druga połowa zaczyna się od zdecydowanych ataków Arki, jej piłkarze nie bawią się w żadne zawiłe kombinacje, lecz starają się strzelać z każdej pozycji. Obrona Wisły zaczyna się gubić. W 47 i 48 min. po rzutach rożnych powstają na polu bramkowym Wisły groźne zamieszania. Ten napór Arki przynosi w 50 min. wyrównanie — KUPCEWICZ popisał się świetnym strzałem z wolnego z odległości około 22 m. Od tego momentu mecz staje się jeszcze bardziej żywy i zacięty, w 52 min. po strzale Krupińskiego z 10 m pitka szybuje tuż nad poprzeczką. W 60 min. Budka popełnia brzemienny w skutkach błąd, zbyt krótko podaje piłkę do Goneta, potem fauluje na polu karnym Kwiatkowskiego i sędzia dyktuje „11”. KRYSTYNIAK nie zaprzepaścił szansy i jest 2:1 dla Arki! W 65 min. w zamieszaniu podbramkowym leżący na ziemi Bikiewicz z 3 m strzela obok bramki. Teraz przewagę osiąga Wisła, ale jej piłkarze grają bardzo nerwowo, akcjom krakowian brakuje precyzji. Piłkarze Arki z olbrzymią determinacja bronią prowadzenia. W 75 min. strzał Nawałki, Żemojtel wybija z największym trudem na róg, po rzucie rożnym słupek ratuje Arkę od utraty gola. W kontrataku najpierw Kurzepa, a potem Kwiatkowski nie wykorzystują pozycji sam na sam z Gonetem. Ostatnią szansę na wyrównanie ma Kmiecik w 87 min., naciskany jednak przez obrońców Arki strzela obok słupka.

WISŁA: Gonet — Motyka, Maculewicz, Budka, Płaszewski — Lipka (od 77 min. Targosz), Kapka, Nawałka (od 77 min. Jałocha) — Wróbel, Kmiecik, Krupiński.

ARKA: Żemojtel — Pietrzykowski, Bochentyn, Bieliński, Musiał — Dybicz, J. Kupcewicz, Kurzepa — Bikiewicz (od 85 min. Nowacki), Zawiślan (od 34 min. Krystyniak), Kwiatkowski Sędziował Jarguz z Suwałk.

Żółte kartki: Kapka, Nawałka i Gonet (wszyscy Wisła) oraz Pietrzykowski (Arka).

Opinie po meczu

CZ. BOGUSZEWICZ: „Wierzyłem w zwycięstwo nawet wówczas, gdy Wisła prowadziła 1:0. Mój zespół, osłabiony brakiem chorego Korynta, przystąpił do meczu, wyraźnie stremowany. W I połowie popełniliśmy sporo błędów. W przerwie spotkania odbyłem z zawodnikami dość ostrą rozmowę. Piłkarze uwierzyli w możliwość zwycięstwa i w II połowie rzucili na szalę wszystkie siły”.

O. LENCZYK: „Uważam, że o wyniku końcowym zadecydowała — wbrew pozorom — I połowa. Mogliśmy przy większym zdecydowaniu wygrać ją co najmniej różnicą dwu bramek i prowadzić już wówczas spokojną grę. Nasi piłkarze zbyt szybko uwierzyli w powodzenie : to się zemściło. W meczu o taką stawkę decydują nie tylko umiejętności piłkarskie, ale także nerwy, szczęście. Umiejętnościami nie ustępowaliśmy rywalom, w pozostałych jednak elementach gdynianie nas przewyższali”.

R. KULESZA: „Gratuluję Arce sukcesu. Wydaje mi się, że pozostawiono zbyt wiele swobody J. Kupcewiczowi, który był głównym motorem w Arce. Piłkarz ten przy bardziej pieczołowitym kryciu traci sporo ze swych walorów”.



Gazeta Południowa. 1979, nr 104 (11 V) nr 9623

Biegalski i... Wisła

Kolonia: Biegalski już w 42 sek. przegrywa przez nokaut z zawodnikiem radzieckim Indszjanem...

Lublin: Wisła w ciągu 10 min. II połowy traci 2 bramki (można to nazwać piłkarskim nokautem) i Puchar Polski wędruje do Gdyni...

Może ktoś zapytać — dlaczego łączę ze sobą, te dwa fakty. Otóż uważam, że istnieje wspólny mianownik dla obu tych sportowych wydarzeń.

Biegalski od pamiętnych dla niego i dla nas kibiców mistrzostw w Katowicach, gdzie zdobył złoty medal — walczył słabo, po kilku nieudanych międzynarodowych sprawdzianach ograniczył się tylko do walk w lidze, gdzie też specjalnie nie błyszczał. Niemal w ostatnie; chwili włączono go do reprezentacji na ME. Można jeszcze zrozumieć intencje pięściarza, ale pytam — gdzie byli trenerzy? W dzisiejszym sporcie, ktoś, kto stosuje taryfę ulgową przez 2—3 sezony, nie ma żadnych szans, by rywalizować ze światową czołówką! Analogicznie jest w piłce nożnej. Nie można dzielić spotkań na ważne i mniej ważne, na te, które traktujemy ulgowo i na te, w których gramy o wszystko. Nie można, bo jeśli gra się na co dzień (czytaj: w lidze) słabo, asekurancko, bez wigoru — to nabiera się złych nawyków.

I trudno potem oczekiwać, że drużyna nagle na zawołanie zerwie się do wielkich lotów, Wiślacy zastosowali tej wiosny metodę „wybiórczą” najpierw spasowali w lidze, by skoncentrować się na obu pucharach, po porażce z Malmoe FF pozostał już tylko Puchar Polski, Wybierano, przebierano, a w efekcie przegrana wszystko. Ale tak się to musiało skończyć. Dla uważnego obserwatora wiosennych pojedynków wiślaków było oczywiste, że krakowianie z stracili swój styl gry, ich grę cechuje asekuranctwo, byle wygrać jak najmniejszym nakładem sił. Nie udawało się to nawet w lidze, choć rywale byli słabiutcy (wiślacy wygrali tylko jeden mecz w wiosennej rundzie!). Nie potrafiono z tych niepowodzeń wyciągnąć wniosków.

Nie umie Wisła pójść — jak się to mówi — za ciosem, w lidze po strzeleniu bramki drużynę ogarnia jakieś dziwne samozadowolenie.

Nie widziałem już od kilku miesięcy spotkania, w którym wiślacy po strzeleniu gola ruszyliby do generalnego szturmu uwieńczonego powodzeniem. Ta gra na utrzymanie wyniku 1:0 srodze zemściła się już w Malmoe, historia. powtórzyła się w środę w Lublinie. Mecz powinna była Wisła rozstrzygnąć na swoją korzyść już w I połowie; nie bardzo wierzę, aby po stracie drugiej bramki piłkarze Arki poderwali się do tak energicznego szturmu, jaki zaprezentowali w środę.

Nie ma dziś w sporcie osiągnięć, zwycięskich meczów na zawołanie, na zamówienie, na medale, na sukcesy składa się codzienny trening i postawa zawodników na boisku, na ringu, w każdym meczu, w każdej walce.

ANDRZEJ STANOWSKI

Gazeta Południowa. 1979, nr 106 (14 V) nr 9625

Taśma z magnetowidowym zapisem meczu piłkarskiego o Puchar Polski powinna stać się klasycznym materiałem szkoleniowym w., każdym klubie, a to krakowskiej „Wiśle” w szczególności. Utrwalone na niej zdarzenia są bowiem autentycznym dowodem, że w futbolu niemożliwe staje się faktem.

W Lublinie jeszcze raz okazało się, ile uroku tkwi w futbolu. Prostokąt boiska jest chyba ostatnim miejscem na świecie, gdzie zdarzają się cuda. Bo przecież z cudem graniczy fakt, że jedenastka złożona z graczy, z których prawie każdy jest lepiej wyszkolony od przeciwników, schodzi w końcu pokonana.

Dodajmy: idzie o jedenastkę, która gra kolektywnie, atakuje od pierwszych minut, montuje składne, szybkie akcje i prowadzi w I połowie zasłużenie.

Nokaut zaczął się zaraz po przerwie. Zawodnicy „Arki” — jak na prawdziwych sportowców przystało — nie złożyli broni i ostro natarli na bramkę wiślaków. Znów okazało się, że pewna nonszalancja krakowskich obrońców i chyba również bramkarza jest trwałą, niezbywalną manierą tego znakomitego pod wieloma względami zespołu. Bezpańska piłka dwukrotnie wędrowała wzdłuż bramki przez nikogo nie chronionej. Te pięć kompromitujących minut zaraz po przerwie to początek końca.

Gorzkiego, bo przecież nie pierwszy raz „Wisła” w taki właśnie sposób gubi rytm gry, rozluźnia się aż do zupełnej dekoncentracji.

Zapewne wielu spośród nas przeczuwało, co się stanie, kiedy Janusz Kupcewicz ustawiał piłkę, by wykonać kolejny tego dnia rzut wolni/- Niczego nie ujmując liderowi „Arki”, który rozegrał dobry mecz i na pewno jest interesującą indywidualnością piłkarską, zauważmy, iż bije on wolne chytrze, lecz szablonowo. Z reguły jest to niezbyt silny „rogal” przerzucony ponad merem zawodników w górny róg bramki. Nie trzeba być ani arcymistrzem trenerskiego fachu, ani szczególnie inteligentnym sportowcem, by wykoncypować, że warto w takiej sytuacji przynajmniej przy jednym słupku postawić obrońcę z refleksem, skocznego i umiejącego wybić piłkę głową.

W ogłuszonej parominutowym oblężeniem „Wiśle” nie znalazł się nikt, kto potrafiłby w tym momencie myśleć.

Było więc 1:1. Jak bokser mało doświadczony, który po zainkasowaniu ciosu chce szybko oddać przeciwnikowi, rzucili się krakowianie do przodu. Znamy te chaotyczne ataki przypartej do muru „Wisły”. Od dwóch lat powtarza się ta sama historia: ogromna przewaga po stracie bramki, nerwowe, mało dokładne parcie w przód. Bardzo to młodzieńcze — szukanie szybkiej satysfakcji po niepowodzeniu. Atakują niemal wszystkie linie, zawodnicy przeszkadzają sobie wzajemnie, gdyż tylu ich biega pod przeciwną bramką., I wtedy następuje kontratak rywali.

Tym razem nie było właściwie nawet tego. Zwykły pojedynek obrońcy i napastnika. Wiślak był przy piłce.

Mógł z nią zrobić, co chciał: kopnąć w aut, wykonać zwód. Wybrał najgorzej: podał zbyt lekko bramkarzowi, któremu też nie zawsze chce się naprawiać błędy swoich — bądź co bądź — kolegów.

Błotnisty teren nie może być żadnym usprawiedliwieniem. Każdy widział, w jakich warunkach gra.

I trzeba być człowiekiem rozkojarzonym lub beztroskim, by zdecydować się akurat na taki wariant.

Najgorsze wszakże - dopiero nastąpiło. Zawodnik „Arki” miał jeszcze do pokonania Goneta, był rozpędzony, piłka uciekała mu w bok. Szanse napastnika w takiej sytuacji — dowodzi tego praktyka naszych boisk — w najlepszym przypadku są jak 1:1. Ale u człowieka nie doić skoncentrowanego jeden błąd pociąga następny. Doświadczony obrońca nigdy nie sfauluje przeciwnika w takich okolicznościach, bo wie, że grozi mu kara, która postawi bramkarza w sytuacji bez szans.

Ale nawyk do faulowania, nawet w obrębie pola karnego, jest widocznie silniejszy u niektórych piłkarzy, niż zdolność do chłodnego kalkulowania. Było więc 1:2 i od tej chwili zaczął dawać o sobie znać szczególny kompleks „Wisły”, Któryż to jut raz drużyna ta staje się wobec niepowodzenia kłębkiem nerwów! Zachowanie się Kawałki po zejściu z boiska starczy za komentarz. Reprezentant kraju, powinien obejrzeć swoje reakcje na. ławce rezerwowych. Taśma magnetowidu będzie dla niego kubłem zimnej wody.

Jest przecież dorosłym mężczyzną, a przez tę chwilę — w rozgoryczeniu — gestykulował i wściekał się jak dziecko.

Wchodzący na boisko Targosz również przyznał, ze jest, bardzo zdenerwowany.

W ubiegłą środę zrozumieliśmy chyba wreszcie, dlaczego tak dobra drużyna stacza. się po równi pochyłej. Odsłoniła się mianowicie jej najsłabsza strona: brak spokoju psychicznego. A bez spokoju niczego, co męskie, zrobić się nie da.


Wideo

>>> cały mecz


Bramki: na 1:1 na 2:1