1982.03.20 Wisła Kraków - Ruch Chorzów 1:1

Z Historia Wisły

1982.03.20, I Liga, 18. kolejka, Kraków, Stadion Wisły,
Wisła Kraków 1:1 (0:0) Ruch Chorzów
widzów: 10-12.000
sędzia: A. Ogorzewski z Łodzi
Bramki

Krzysztof Budka 74’
0:1
1:1
62' Małnowicz

Wisła Kraków
4-4-2
Janusz Adamczyk
Marek Motyka
Piotr Skrobowski grafika: Zmiana.PNG (31' Bogusław Dzięgiel)
Krzysztof Budka
Jan Jałocha
Leszek Lipka
Zdzisław Kapka
Janusz Nawrocki
Janusz Krupiński grafika: Zmiana.PNG (17’ Andrzej Targosz)
Andrzej Iwan
Michał Wróbel

trener: Wiesław Lendzion
Ruch Chorzów
4-4-2
Wandzik
Malcher
Lorens
Jakubczyk
Wrona
Walot
Kamiński Grafika:Zk.jpg
Kajrys
Curyło
Małnowicz
Mikulski

trener: Piotr Czaja

O Wiśle Kraków czytaj także w oficjalnym serwisie Przeglądu Sportowego - przegladsportowy.pl

Spis treści

Relacje prasowe

Echo Krakowa. 1982, nr 6 (19/20 III) nr 11081

PIŁKARSKA wiosna zapanowała Już na dobre, kibice przeżywają sporo emocji związanych z rozgrywkami europejskich pucharów, międzypaństwowym meczem młodzieżowych reprezentacji Polski i Anglii a także z zawodami ligowymi, których już trzecią serię w tej rundzie będziemy obserwować jutro i w niedzielę.

Krakowska Wisła wystartowała w bardzo dobrym stylu, strzelając warszawskim gwardzistom aż sześć bramek, potem miała równie udany mecz w Gdyni z Arką przywożąc z trudnego wyjazdu jeden punkt, a teraz staje przed — teoretycznie łatwiejszym zadaniem — pojedynkiem z chorzowskim Ruchem, swym odwiecznym ligowym rywalem, który jednak spisuje się słabo i w przedmeczowych horoskopach na ten weekend jest spisywany przez fachowców na straty.

Chorzowianie istotnie kiepsko zaczęli tę rewanżową rundę ligowych zmagań, przegrali najpierw z lokalnym rywalem — Górnikiem Zabrze 1:2, później — już na swoim boisku — ulegli, mieleckiej Stali 0:2 i w efekcie tych porażek spadli na przedostatnie miejsce w ligowej tabeli.

Przyjeżdżają więc pod Wawel w roli outsidera. Kibice „Białej gwiazdy” wierząc święcie że ich pupile wygrają z chorzowianami, tłumnie wybierają się na jutrzejsze spotkanie, licząc na kolejny, po meczu z Gwardią, popis strzelecki krakowian. Czy tak będzie rzeczywiście? Trudno odpowiedzieć, bowiem to przecież dopiero początek sezonu, forma zespołów jeszcze bardzo nieustabilizowana. Gra się ponadto na rozmiękłych murawach, w ciężkich warunkach, kiedy operowanie piłką jest trudniejsze niż zwykle. Chorzowianie znani są z waleczności, sądzić więc należy, iż w Krakowie rzucą na szalę wszystkie swe siły, umiejętności, że walczyć będą z desperacją o jak najkorzystniejszy rezultat. Będą więc podopieczni trenera W.

Lendziona musieli stoczyć chyba ciężką walkę z piłkarzami Ruchu by wygrać, spełnić nadzieje swych kibiców.


Echo Krakowa. 1982, nr 7 (22 III) nr 11082

22 zadowolonych (piłkarzy) i 10 tysięcy zawiedzionych (kibiców)

WISŁA — RUCH 1:1 (0:0). Bramki strzelili: dla Wisły — Budka w 75 min., a dla Ruchu Małnowicz w 62 min. gdy. Sędziował p. Ogorzewski z Łodzi. Widzów ok. 10.000. Żółta kartka Kamiński z Ruchu.

WISŁA — Adamczyk — Motyka, Skrobowski (od 27 min. Dzięgiel), Budka, Jałocha — Nawrocki, Lipka, Kapka, Krupiński (od 17 min. Targosz) — Iwan, Wróbel.

Tytuł tej relacji w pełni oddaje wrażenia wyniesione z sobotniego pojedynku dwóch najstarszych ligowych rywali — Wisły i Ruchu.

Piłkarze, szczególnie krakowscy, nie przemęczali się bowiem zbytnio, czynili wrażenie całkowicie zadowolonych z podziału punktów z tego że jakoś szczęśliwie udało im się „odfajkować” kolejny występ ligowy. Kibice natomiast z ogromnym rozczarowaniem opuszczali stadion przy ul. Reymonta, byli bowiem świadkami miernego widowiska, nieudolnych zagrań za wodników obu zespołów, a przecież przyszli w pokaźnej liczbie po to, by stać się naocznymi świadkami wysokiej wygranej „Białej gwiazdy”.

Ruch, co prawda zastosował taktykę gry, jakiej wiślacy nie lubią, tzn. krótkiego, agresywnego krycia na swojej połowie boiska, ostrego, często niezgodnego z przepisami atakowania krakowian w chwili, gdy posiadał piłkę, ale przecież trudno wymagać od przeciwników, by biernie przyglądali się grze krakowian, pozwalali im robić na boisku to co sobie wykoncypowali.

Gospodarze, rozpoczęli mecz z jakim takim impetem, już w 6 minucie Kapka głową strzelił do bramki ale piłka odbiła się od słupka, potem ten sam zawodnik jeszcze raz miał szansę zdobycia gola, lecz bramkarz gości — Wandzik strzał obronił i to było wszystko co zdołali zdziałać krakowianie w ciągu 45 min. gry. W drugiej połowie znów obserwowaliśmy chwilowy zryw krakowian do walki, Iwan był w 49 min. meczu w doskonałej sytuacji strzeleckiej, ale nie potrafił zmusić do kapitulacji Wandzika, chorzowianie bronili się skutecznie, z rzadka kontratakując. Raz jednak Mikulski : Małnowiczem ograli defensorów krakowskich i Małnowicz ładnym strzałem uzyskał prowadzenie dla Ruchu. Od tej chwili chorzowianie jeszcze bardziej cofnęli się do defensywy, wiślacy zaatakowali po jednej z akcji, w podbramkowym zamieszaniu Budka zdołał wepchnąć piłkę do siatki. Goście protestowali, że pomógł sobie przy tym ręką, ale sędzia nie dopatrzył się błędu i bramkę uznał. I tak to bardzo mierne widowisko zakończyło się nierozstrzygniętym rezultatem. (lang).


Echo Krakowa. 1982, nr 8 (23 III) nr 11083

Na tematy dnia

PO DŁUŻSZEJ, kilkumiesięcznej przerwie, spowodowanej najpierw okolicznościowym, a potem zdrowotnym urlopem, poraź pierwszy w tym roku oglądałem imprezy sportowe, dwie po sobie, dziejące się na jednym wielkim kompleksie wisłockiego stadionu, ze sportowcami tego klubu w rolach głównych. Wybrałem się na zawody podekscytowany, ciekawy, co się przez te kilka miesięcy mojego niewidzenia sportu zmieniło. Pierwsze wrażenie było smutne. Ogromne rozczarowanie. Oglądałem bowiem występ futbolistów Wisły w pojedynku z chorzowskim Ruchem.

Renoma obydwóch zespołów, dwóch najstarszych w tej chwili drużyn polskich występujących w ekstraklasie: Ruchu, który nigdy w swej historii z tej najwyższej klasy nie wyleciał i Wisły, której taka przykrość przydarzyła się tylko raz w liczącej już z górą 75 lat historii.

Myślałem, że w takim prestiżowym spotkaniu zobaczę zaciętą walkę o zwycięstwo, piękne strzały, przemyślane zagrania zawodników obydwóch drużyn, tym bardziej przecież, że wielu, bardzo wielu z nich to byli, obecni, lub potencjalni reprezentanci kraju, niektórzy kandydaci do drużyny narodowej, która za kilka miesięcy wyrusza na start finałów futbolowych mistrzostw świata.

Podobnie jak ja, myślało wielu sympatyków piłkarstwa w podwawelskim grodzie, którzy dość tłumnie wypełnili trybuny wisłockiego stadionu. Jakież spotkało nas wszystkich rozczarowanie. Bezładna kopanina, może trzy, cztery jakieś przemyślane akcje w ciągu 90 minut zawodów, znikoma ilość strzałów i emocjonujących sytuacji podbramkowych, kompletna niemal indolencja strzałowa graczy, a na dodatek wyraźnie widoczny brak ochoty do walki, sportowej pasji, zamiaru udowodnienia swej wyższości nad przeciwnikiem. Smutne, żałosne widowisko kwitowane od czasu do czasu gwizdami znudzonych i zawiedzionych kibiców.

Zadowoleni wydawali się być tylko aktorzy tego spektaklu, którzy z dobrymi minami schodzili po meczu do szatni, przeliczając zapewne jakiej wysokości premia czeka ich też za boiskowe wyczyny i osiągnięcia.

Może jestem niesprawiedliwy dla piłkarzy, może oni inaczej nie potrafią. Trudno jednak było, oglądając ten mecz, oprzeć się wrażeniu, że jest to ze strony zawodników zwykłe odrabianie pańszczyzny, zarabianie na chleb przy zaangażowaniu jak najmniejszych sił i całkowitym lekceważeniu płacących przecież za bilety widzów.

W niespełna godzinę później, w wisłockiej hali obejrzałem mecz koszykarek Wisły z ŁKS-em, drużyn, które w kobiecym „baskecie” mają podobną renomę jak w futbolu Wisła i Ruch. Jakże inne to było widowisko, ileż emocji, ogromnie zażartej walki od pierwszych do ostatnich sekund pojedynku, ileż pasji włożonej w walkę przez zawodniczki.

Kibice śledzili pojedynek z zapartym tchem, przeżywali przez pełne 40 minut gry doprawdy ogromne emocje, nie szczędzili braw i słów zachęty dziewczętom, było bowiem naprawdę za co klaskać, było co podziwiać. Piątka, no może szóstka, krakowianek, musiała przeciwstawić się w tym spotkaniu dysponującemu wyrównaną dziesiątką zawodniczek przeciwnikowi.

Szansa, choćby chwilowej zmiany, krótkiego odpoczynku, jest w koszykówce ogromnie cenna, stanowi duży handicap. Wiślaczki tej szansy nie miały, a mimo to potrafiły wykrzesać z siebie tyle sił, ambicji, tak wielką wolę zwycięstwa, iż mecz rozstrzygnęły na swoją korzyść.

przecież po latach prymatu w polskiej koszykówce, mają prawo jeden sezon „odpuścić”, mogły — gdy mistrzostwo już raczej im się z rąk wymknęło — spasować, nie męczyć się tak, nie Walczyć do ostatniego tchu. A jednak nie poddały się. Chwała im za to.

Choć myślę, iż premie za tę wygraną, jeśli w ogóle otrzymają, to o wiele mniejsze, niż ich klubowi koledzy za swój futbolowy niewypał.

Lecz w sporcie, jak i w życiu, sprawiedliwość różnymi chadza drogami.

JERZY LANGIER