2000.04.29 Wisła Kraków - Lech Poznań 2:0
Z Historia Wisły
Wisła Kraków | 2:0 (1:0) | Lech Poznań | ||||||||
widzów: 5.500 | ||||||||||
sędzia: Stanisław Żyjewski z Leszna | ||||||||||
| ||||||||||
| ||||||||||
Kapitan: Tomasz Kulawik |
O Wiśle Kraków czytaj także w oficjalnym serwisie Przeglądu Sportowego - przegladsportowy.pl
Realcje
Wygrana z psychologiem
Balansujący na krawędzi przepaści goście, przybyli do Krakowa z nowym trenerem - Wojciechem Wąsikiewiczem, i psychologiem, pochodzącym z Austrii Adolfem Pinterem. Dżentelmenem władającym ponoć bez mała wszystkimi językami świata i mającym za sobą karierę w Olympique Marsylia. Też ponoć. Szkoda, że nie przywieźli jeszcze ze sobą wodzireja kibiców. Miałem, nie tylko zresztą ja, wielką ochotę usłyszeć na żywo niepowtarzalne, przeciągłe ,,koooleeeejooorz".
Na Wisłę to nie wystarczyło, choć czar(y) poznańskiego uzdrowiciela chyba nieco paraliżująco na naszych piłkarzy podziałał. Wisła nie zagrała dobrego meczu. Kibice po świetnej partii z Ruchem oczekiwali czegoś więcej, ale tym razem cieszyć mogli się jedynie z punktów. Z boiska wiało nudą, krakowianie atakowali, ale efektów długo nie było widać. Gra atakiem pozycyjnym naszej drużynie kompletnie się nie układała. Akcje były rwane, niedokładne, podania nieprecyzyjne, piłka nie chciała być posłuszna. Męczarnie. Czasem dość niebezpiecznie zaatakował Lech, ale Piekutowskiego nie udało się poznaniakom zaskoczyć.
Szczęśliwie sztuka zdobycia gola powiodła się tuż przed przerwą Wiśle. Tomek Kulawik, jak to wielokroć bywało, i jak przystało na kapitana, poderwał zespół do walki, celnym, plasowanym strzałem uzyskując prowadzenie. Tuż po przerwie było 2-0. W roli głównej wystąpili Kazimierz Węgrzyn i Marek Zając. Rozmontowali obronę gości po mistrzowsku, wyręczając napastników, a drugi z wymienionych bez problemu ulokował piłkę w siatce. Potem niestety wszystko wróciło do normy i już do samego końca kibice nie zobaczyli niczego ciekawego.
Przeciwko swoim dawnym kolegom po raz pierwszy zagrał Maciej Żurawski (Arkadiusz Głowacki nie dostał takiej szansy). Jesienią, jeszcze w barwach Lecha, strzelając dwa gole pogrążył Wisłę. Teraz także zależało mu na jak najlepszym występie, ale zależało chyba aż za bardzo bo zagrał przeciętnie i po przerwie zastąpił go Tomasz Frankowski. Przeciętnie jednak, jak już była mowa, zagrał jednak cały zespół, a mimo to potrafił wygrać. I to należy docenić. Bo w sporcie szczególną wartość mają zwycięstwa odniesione „słabszego" dnia. A poza tym zwycięzców ponoć się nie sądzi. (it)
Źródło: Biała Gwiazda - czerwiec 2000 nr.4 (12)