2004.07.31 Wisła Kraków – Górnik Łęczna 5:1

Z Historia Wisły

Wersja z dnia 06:17, 9 wrz 2008; PawelP (Dyskusja | wkład)
(różn) ← Poprzednia wersja | Aktualna wersja (różn) | Następna wersja → (różn)

Za: http://wislaportal.pl

Wisła Kraków - Górnik Łęczna 5:1

• Bardzo dobrze udała się inauguracja sezonu na stadionie przy ulicy Reymonta. Wisła rozgromiła Górnika Łęczna 5:1 i od samego początku zasiadła na fotelu lidera ekstraklasy. Dwa gole rewelacyjnego Franka, dwa Żurawia i jedna Tomka Kłosa dały nam pewne i zasłużone zwycięstwo! Wisła to jest potęga!

I kolejka ligi polskiej, sezon 2004/2005

Kraków, ul. Reymonta, 30 lipca 2004 r., godz. 20:00

Widzów: 10000, sędziował: Robert Werder (Warszawa)

Wisła Kraków - Górnik Łęczna 5:1

Bramki:

0:1 Wędzyński (22.)

1:1 Frankowski (31.)

2:1 Frankowski (43.)

3:1 Żurawski (68.)

4:1 Kłos (80.)

5:1 Żurawski (84.)


Składy:

Majdan

Baszczyński

Kłos

Głowacki

Mijailović

(74. Stolarczyk)

Gorawski (80. Kukiełka)

Szymkowiak (83. Kuźba)

Cantoro

Zieńczuk

Żurawski

Frankowski


Mioduszewski Pawelec (71. Nazaruk)

Kościuk

Jurkowski

Kościelniak

Szałachowski (56. Wolański)

Budka

Wędzyński

Bronowicki (53. Prasnal)

Czerszewski

Jezierski


Piłkarz meczu:

Tomasz Frankowski


Po rozgromieniu Gruzinów w kLM, kibice Białej Gwiazdy oczekiwali, że choć kolejny nasz rywal - Górnik Łęczna wzmocnił się latem i pozyskał uznanego i szanowanego trenera, to i tym razem dojdzie do pogromu. Tak też się stało, jednak największym zaskoczeniem tego meczu był fakt, że Wisła wygrała tak wysoko, choć wcale nie zagrała w porywającym stylu. Opuszczający stadion kibice, mogli wręcz narzekać na zbyt duże momenty chaosu, jaki panował, w grze naszych pupili. Skoro grając tak sobie wiślacy - w taki sposób - gromią rywala, to co będzie, gdy złapią właściwy rytm i będzie im się chciało chcieć?!

Zaczęło się obiecująco, Marek Zieńczuk lewą stroną, Damian Gorawski prawą, co rusz szarpali naszą grę. Od początku wszędzie było pełno Tomka Frankowskiego i choć goście starali się jak mogli, zagęszczając środek pola, to przewaga wiślaków była niepodważalna. Już w 3. i 4. minucie pachniało bramką, ale najpierw Franek nie opanował piłki, a po chwili Żuraw nie zdąrzył złożyć się do strzału. Nie minęło kilkanaście sekund, a mocno, w krótki róg, uderzył Gora, jednak Mioduszewski wybił na korner.

Pierwszy kwadrans minął pod znakiem Białej Gwiazdy, drugi rozpoczął rzut wolny dla Łęcznej, egzekwowany przez Sylwestra Czereszewskiego. Ten jednak uderzył nad poprzeczką. W 18. minucie kolejna szansa gości, którzy starali się - w tej fazie gry - oddalić piłkę jak najdalej od własnej bramki. Mieliśmy szczęście, bo po strzale Jezierskiego piłka odbiła się od któregoś z wiślaków i wyszła obok bramki.

Z kolei w minucie 20. najładniejsza - jak dotychczas - akcja Wisły. Świetnie popędził Marek Zieńczuk, dośrodkował w pole karne, gdzie do główki wyskoczył Tomasz Frankowski, jednak ten strzał odbił sie jeszcze od obrońcy i tym razem to goście mieli ogromne szczęście. W 22. minucie było już jednak sensacyjnie 0:1... Rzut wolny z narożnika pola karnego egzekwował Wędzyński, piłka odbiła się od stojącego w murze Szymka, zmieniając kierunek lotu, wpadając do bramki obok zmylonego Majdana... Ogromna radość łęcznian i mała konsternacja na trybunach! Wiślacy odpowiadają, dobrą akcją, już 2. minuty później. Gora ograł wszystkich na prawym skrzydle, podał do Franka, który mimo asysty obrońcy, z trudnej piłki, strzela świetnie, jednak minimalnie obok słupka. W 25. min. możemy podziękować Czereszewskiemu. Nasi środkowi obrońcy wyraźnie zaspali, były legionista dostaje piłkę na 16. metrze i tak się tym chyba zdziwił, że... podał ją prosto do rąk Majdana! Gdyby kropnął mocno i precyzyjnie, mogło być 0:2!

W 28. min. minimalnie niecelnie strzela Żuraw, a akcje wiślaków zaczynają się mnożyć, a to musi przynieść gola. I tak się staje. 31. minuta - Nikola Mijailović zapędził się na połowę gości, minął - w swoim stylu - dwóch rywali, podał na lewo do Zienia, ten natychmiast zacentrował w pola karne, piłkę głową do Franka zgrał Gora, a łowca bramek genialnym strzałem z woleja umieszcza piłkę w siatcę Mioduszewskiego. Jest 1:1!!!

Dwie minuty później Zieniu do Żurawia, a ten mocno, niestety w boczną siatkę. Gdyby wpadło mielibyśmy dwa piękne gole, jeden po drugim.

Do 41. minucty przy piłce głównie wiślacy, jednak wtedy akcję przeprowadzają goście. Znów pogubili się nasi obrońcy i Budka znajduje się sam przed Majdanem, strzela z 12. metrów, jednak świetną paradą popisuje się Radek Majdan, naprawiając błędy kolegów! Było groźnie. Niewykorzystane okazje się mszczą, to stara piłkarska prawda. W 43. minucie kompletnie zaspali obrońcy gości. Prostopadła piłka Szymka do Franka, ten mija rozpaczliwie interweniującego Mioduszewskiego i strzela do pustej już bramki - 2:1!

Druga połowa rozpoczyna się od bezsensownego faulu Wędzyńskiego, który był wyróżniającym się graczem gości. Były piłkarz warszawskiej Polonii, ostatnio grający w Izraelu, ogląda drugą żółtą kartkę, w konsekwencji czerwoną i już do końca meczu goście grają w dziesiątkę. To nie był jednak główny powód tak wysokiego zwycięstwa Wisły, choć na pewno... pomógł. W 50. min. szczęście Łęcznej, bo obrońcom gości w ostatniej chwili udaje się zablokować Żurawia. Cztery minuty później minimalnie nad poprzeczką strzela Franek, a po chwili piłkarz z numerem 21. mógł ustrzelić hat-tricka, ale znów minimalnie, tym razem obok słupka. Przewaga Wisły jest niepodwarzalna, choć wiślacy - jak już wspominałem na początku - wcale nie grają w porywający sposób.

W 61. minucie goście znów wracają z dalekiej podróży. Najpierw strzelał Żuraw, Mioduszewski odbił, a dobitkę Gorawskiego z linii bramkowej wybija obrońca.

Co się odwlecze... 68. minuta - Baszczyński do Żurawia, ten strzela, znów odbija bramkarz gości, jednak dobitka Maćka musi już wpaść, jest więc 3:1.

W 79. min. znów Mioduszewski ratuje swój zespół, dobrze broniąc strzał Zieńczuka. Minutę później był już bezradny, gdy dośrodkowanie Szymka, na bramkę, uderzeniem głową, zamienia Tomasz Kłos. Jest 4:1.

Nie mijają kolejne dwie minuty i jest rzut karny dla Białej Gwiazdy - Kuściuk sfaulował Żurawia, a ten jedenastkę zamienia na bramkę.

Na tym kończą się emocję w tym jednostronnym meczu. Trzy punkty dla Wisły zasłużone, no i co ważne - Wisełka od początku sezonu na fotelu lidera!

• Dodał: Piotr (2004-07-31 22:30:56)


Komentarz pomeczowy

• Gdy Mistrz Polski nie traci po sezonie żadnego kluczowego zawodnika, a jego skład wzmacnia paru bardzo dobrych piłkarzy, należących do ścisłej krajowej czołówki, kibice mają prawo oczekiwać jeszcze lepszej gry i dominacji w kolejnych rozgrywkach.

Biała Gwiazda w inaugurującym spotkaniu udowodniła, że może sprostać tym wymaganiom, choć przecież bynajmniej nie zachwyciła. Zwłaszcza przed golem zdobytym przez Tomasza Frankowskiego gra Wiślaków pozostawała wiele do życzenia, jakby chcieli podtrzymać niezbyt chlubną serię przeciętnych inauguracji sezonu, nie pod względem wyniku, lecz jakości gry. Akcje nie kleiły się, sporo było niedokładności, a niewiele przemyślanych zagrań, które zbliżałyby nas do bramki Górników z Łęcznej. Wisła poczynała sobie dość apatycznie, a niezdecydowanie jej piłkarzy w niektórych sytuacjach boiskowych wręcz nieco irytowało. W tym okresie gry wiele zastrzeżeń budziła gra pary środkowych pomocników Cantoro i Szymkowiaka, stanowczo zbyt mało ruchliwych i za wolnych. Boczni obrońcy nie włączali się zbyt często do akcji oskrzydlających i mimo starań Gorawskiego i Zieńczuka, ataki bocznymi sektorami boiska nie niosły ze sobą zbyt poważnego zagrożenia. Obrona grała chwilami niepewnie, niespierana właściwie przez pomocników. Gol dla Łęcznej był, co prawda przypadkowy, niemniej nie zmienia to opinii o bardzo przeciętnej jakości gry Wiślaków w pierwszej fazie meczu.

Wystarczyło jednak, że Wisła straciła bramkę, by krakowski zespół przełamał się i począł rozgrywać znacznie lepsze zawody. Hasło do ataku dali skrzydłowi, zwłaszcza Marek Zieńczuk. Piłkarz ten dobitnie wykazał, że warto było płacić Amice kilkaset tysięcy euro. Jego dośrodkowania, ciąg na bramkę, inteligencja w rozwiązywaniu sytuacji boiskowych znamionuje wielką klasę. Można już zaryzykować twierdzenie, że pod okiem Henryka Kasperczaka może stać się wielką gwiazdą naszego zespołu. Jako że po drugiej stronie boiska coraz lepiej grał Gorawski, i aktywniej poczynali sobie Baszczyński i Mijailović, przewaga Wisły rosła z każdą minutą i w końcu padły upragnione gole. Strzelił je niezawodny w 2004 roku Tomasz Frankowski. Doceniając klasę Macieja Żurawskiego i pamiętając o odbudowującym formę Marcinie Kuźbie, to jednak Franka należy obecnie uznawać za wiślackiego napastnika nr 1. Strzela bowiem nie tylko najwięcej bramek, ale także dokładnie wtedy, kiedy są one najbardziej potrzebne.

Druga połowa meczu to już bezwzględna dominacja Wisły, która grając z przewagą jednego zawodnika, nie miała większych problemów ze strzeleniem kolejnych trzech goli i stworzeniem sytuacji na kolejnych parę. Nie był to porywający futbol, ale ofensywa Wiślaków mogła się jednak podobać, podobnie jak ich chęć strzelania kolejnych bramek. Biorąc poprawkę, iż to dopiero początek sezonu, że wszystkie ogniwa dopiero się zazębiają, że odpowiedni rytm zwykle przychodzi nie od razu, trudno nie być optymistą i nie powtórzyć wyrażonej na wstępie nadziei, że Wisła powinna zdominować polska ligę jeszcze bardziej niż w poprzednim sezonie. Oczywiście, oczekiwania zweryfikuje boisko, ale ich zasadność jest bezsprzeczna. Fałszywa skromność w ocenie naszych możliwości ocierałaby się o absurd. Dla ukazania siły kadrowej Wisły warto przywołać obrazek z drugiej połowy, gdy z ławki rezerwowych powstało trzech piłkarzy, skierowanych przez trenera na rozgrzewkę: Marcin Kuźba, Mariusz Kukiełka i Maciej Stolarczyk to zawodnicy, których każdy inny polski klub desygnowałby do gry w pierwszym składzie (gdyby miała decydować ocena potencjału, a nie inne względy). U nas muszą walczyć o miejsce w wyjściowej jedenastce, martwiąc się zarazem, czy w tym wyścigu nie wyprzedzą ich kolejni gracze, których tym razem nie zobaczyliśmy na boisku: Tomasz Dawidowski, Aleksander Kwiek i przede wszystkim Kalu Uche. To robi wrażenie!

Niestety, co robi wrażenie w polskim warunkach, nie jest wciąż gwarancją powodzenia na arenie międzynarodowej, tym bardziej, że los postawił nam na drodze do LM wyjątkowo trudnego rywala. Mecz z Łęczną nie dał żadnej odpowiedzi na to, czy jesteśmy w stanie powalczyć skutecznie z Realem, gdyż to zupełnie nieadekwatny punkt odniesienia. Oczywiście, gdy widzimy, że nasi obrońcy popełniają błędy w kryciu Jezierskiego czy Czereszewskiego (przy całym szacunku dla graczy z Łęcznej), łatwo sobie możemy wyobrazić, jak mogą pogubić się przy harcach Ronaldo czy Raula. Niemniej, możemy także przyjąć optymistyczne założenie, że w meczu z królewskimi Wisła zagra znacznie bardziej skoncentrowana. Problemem nr 1. będzie psychika naszych piłkarzy. My, kibice, możemy głośno powiedzieć: chcemy skalp Realu! W kontekście domowego podwórka, zawołanie niech przyjmie bardziej stanowczy wyraz: żądamy mistrzostwa i efektownej gry! Spotkanie z Łęczną to pierwszy krok, jeszcze chwilami niepewny, ale bardzo obiecujący.