2004.11.13 Wisła Kraków – Lech Poznań 4:1

Z Historia Wisły

(Różnice między wersjami)
(Nowa strona: Za: http//wislaportal.pl ==Wisła Kraków - Lech Poznań 4:1== • Biała Gwiazda pewnie i zasłużenie pokonała poznańskiego Lecha 4:1, na zakończenie ligowych rozgrywek jesieni 2...)
Linia 1: Linia 1:
-
Za: http//wislaportal.pl
+
Za: http://wislaportal.pl
==Wisła Kraków - Lech Poznań 4:1==
==Wisła Kraków - Lech Poznań 4:1==

Wersja z dnia 08:12, 9 wrz 2008

Za: http://wislaportal.pl

Wisła Kraków - Lech Poznań 4:1

• Biała Gwiazda pewnie i zasłużenie pokonała poznańskiego Lecha 4:1, na zakończenie ligowych rozgrywek jesieni 2004, przy Reymonta. Piękna akcja Mauro Cantoro i klasyczny hat-trick Tomasza Frankowskiego, to wiślacka zdobycz. Lech odpowiedział jedynie golem Reissa z rzutu karnego, do tego w samej końcówce meczu, gdy jego wynik był rozstrzygnięty.

Dzięki wygranej Wisła zapewniła sobie tytuł mistrza jesieni!

XII kolejka ligi polskiej, sezon 2004/2005

Kraków, ul. Reymonta, 13 listopada 2004 r., godz. 17:45

Widzów: 10000, sędziował: Tomasz Pacuda (Częstochowa)

Wisła Kraków - Lech Poznań 4:1

Bramki:

1:0 Cantoro (37.)

2:0 Frankowski (47.)

3:0 Frankowski (56.)

4:0 Frankowski (58.)

4:1 Reiss (88. - k.)


Składy:

Majdan

Baszczyński

Kłos

Stolarczyk

Mijailović (74. Głowacki)

Gorawski

Szymkowiak

Cantoro

Zieńczuk

Frankowski

Żurawski


Piątek

Kaczorowski (61. Telichowski)

Wójcik

Mowlik

Jakubowski

Sasin

Majewski (86. Zakrzewski)

Topolski

Madej

Nawrocik (46. Gajtkowski)

Reiss


Piłkarz meczu:

Tomasz Frankowski

• Od samego początku spotkania wszystko było jasne. To Wisła przeważała, a Lech - trochę jakby przeciwko sobie - wcale nie kwapił się do bardziej zdecydowanych ataków. Popularny Kolejorz grywał na ogół otwartą piłkę, jednak dzisiaj zagrał od początku z mniejszym zacięciem do atakowania. Jak się okazało, nie można się było temu dziwić. Tym razem poznańska lokomotywa przyjechała do Krakowa bez dostatecznej ilości pary, aby zagrozić Wiśle. Początkowo Lech bronił się jednak dość umiejętnie i szczęśliwie, więc nie dochodziło do zbyt wielu klarownych sytuacji.

Pierwszą ciekawą przeprowadzili wiślacy w 5. minucie, kiedy to Maciej Stolarczyk próbował pokonać Piątka strzałem z tzw. przewrotki. Po chwili z ostrego kąta strzelił Mijailović, ale nieznacznie chybił.

Jedyne na co stać było – w tym okresie gry – Lecha, to wywalczenie dwóch rzutów rożnych, z których nie zagrozili oni poważniej bramce strzeżonej przez Majdana. W 13. minucie ładnie strzelił – bardzo dzisiaj aktywny – Marek Zieńczuk, ale Piątek był na posterunku. Kolejne minuty przynoszą nam akcje Żurawia oraz Franka, ale obydwie zablokowali obrońcy.

Skoro spróbował Żuraw, spróbował i jego kolega – Reiss, strzał lechity świetnie złapał jednak Majdan.

W 21. minucie ładnie, choć minimalnie niecelnie, uderzył z dystansu Mauro Cantoro. Piłka przeszła jednak obok słupka. Minutę później również z dystansu strzelał Żuraw, ale trafił wprost w dobrze ustawionego Piątka. Wisła naciskała, ale brakowało dokładności. A to Mijailović nie porozumiał się z Zieńczukiem i straciliśmy piłkę, a to Szymek zagrał zza plecy obrońców, ale w takim momencie, w którym koledzy z ataku zupełnie o tym nie myśleli. Żuraw z Frankiem dość umiejętnie pilnowani byli przez defensorów Lecha, zaś w odpowiedzi poznaniacy przeprowadzili dwie akcje, jednak i im zabrakło dokładności i Majdan uprzedził lechitów, łapiąc za mocne wrzutki.

W końca nadeszła 37. minuta. Mauro Cantoro przeszedł lewym skrzydłem, wpadł w pole karne i gdy wszyscy spodziewali się podania, strzelił w krótki róg bramki Piątka, który nie miał szans na skuteczną interwencję i Wisła prowadziła 1:0! Kapitalna akcja Maurycego! Stracona bramka dobrze podziałała na Lecha, który odpowiedział szybko dobrą akcją, ale Majdan świetnie wybronił strzał Reissa i I część meczu zakończyła się skromnym prowadzeniem Wisły.

W przerwie trener Michniewicz dokonał zmiany, wprowadzając świeżego napastnika (Gajkowskiego), ale żadnego szturmu – w wykonaniu gości – nie było.

Był za to w wykonaniu Wisły. Już w 46. minucie powinno być 2:0. Piłkę wywalczył Marcin Baszczyński, odegrał do Franka, ten szybko z klepki zagrał z powrotem do Baszcza, który znalazł się sam na sam z Piątkiem. Golkiper gości odbił jednak strzał wiślaka na róg. Z niego dośrodkował Marek Zieńczuk, do piłki najwyżej (sic!) wyskoczył Tomasz Frankowski i strzelił głową niemal w środek bramki Lecha, dokładnie tam gdzie stał Piątek. Poznański bramkarz tak jednak łapał futbolówkę, że ta wpadła do bramki i zrobiło się 2:0 dla Wisły!

Wiślacy nie zamierzali na tym poprzestać. W 51. min. do dośrodkowania Zieńczuka dojść mogli i Baszczyński, i Gorawski. Ten pierwszy zostawił piłkę Damianowi, ale jego uderzenie świetnie odbił Piątek, niejako rehabilitując się za puszczenie gola sprzed kilku minut. W 53. minucie Gora zagrał do Franka, a ten fatalnie przestrzelił, posyłając piłkę wprost do dołu, w którym niedługo stanie nowa trybuna... Co nie udało się w minucie 53., udało się w 56. Znów szarpnął Zieńczuk, który podał piłkę wzdłuż bramki, a tam czekał już na nią Tomasz Frankowski, pewnie lokując ją do siatki – 3:0. Nie minęły kolejne dwie minuty, a Franek skompletował klasycznego hat-tricka. Tym razem asystował Damian Gorawski, a Franek nie miał kłopotów z kolejnym umieszczeniem piłki w siatce bramki strzeżonej przez – znów niemrawo interweniującego – Piątka. 4:0, a Franuś na ustrzelenie hat-tricka potrzebował zaledwie jedenastu minut!!!

Po zdobyciu aż czterech goli, wiślacy nie zamierzali spasować i ruszyli do dalszych ataków, zachęcani przez wiślackich kibiców, dla których zawsze jest „mało”. Szkoda tylko, że do dobrej gry kolegów nie dopasował się... Maciej Żurawski, który „przeszedł” obok dzisiejszego meczu. Najbardziej dowiodła o tym sytuacja z 59. minuty gdy znalazł się on sam na sam z Piątkiem, który wychodząc z bramki jeszcze się... poślizgnął. Żuraw nie chciał jednak robić krzywdy swoim byłym kolegom i pozwolił się bramkarzowi Lecha pozbierać i piłkę spod swoich nóg złapać! Nie było więc piątej bramki dla Wisły, dla której lepiej byłoby, aby dzisiaj zamiast Żurawskiego zagrał ktoś inny. Maciek znów najgorszy mecz rundy rozgrywa przeciwko Lechowi... zwłaszcza że przykład z 59. minuty nie był jedyny w jego odpuszczaniu w tym meczu. Z profesjonalizmem nie ma to nic wspólnego, a kibice zastanawiali się, kto i jak strzelałby dzisiaj dla Wisły karnego, gdyby taki był? W 64. minucie kibice znów widzieli na tablicy świetlnej wynik 5:0. Prawą stroną uciekł Damian Gorawski, dośrodkował, szybszy od wszystkich był Franek, ale przestrzelił dosłownie o centymetry! 66. min. Żuraw podał do Franka, który nie trafia do bramki. W 68. min. znów akcja sam na sam Żurawia, który ograł już Piątka, tyle że musiał odejść z piłką w bok od bramki i zamiast strzelać, dośrodkowywał i szansa przepadła.

W 72. min. znów szansa wiślaków, którzy robili z defensywą Lecha dokładnie to, co chcieli. Dośrodkowywał Zieńczuk, Żuraw powinien strzelić, ale... nie chciał, więc zablokowali go obrońcy, jednak do piłki doszedł Franek, który ładnie uderzył, a Piątek odbił futbolówkę na poprzeczkę i wynik nie uległ zmianie.

Mniej więcej od 75. minuty wiślacy odpuszczają, chyba jednak nie chcąc dobijać i tak „dobitego” Lecha, grają więc spokojnie, często wymieniając piłkę z... Radkiem Majdanem. Taką grę Wisły wykorzystują goście, którzy przeprowadzają bardziej klarowane akcje. Najpierw w 82. minucie Majdan świetnie broni uderzenie Topolskiego z około 12. metra. W odpowiedzi Zieńczuk po raz kolejny sprawdza Piątka.

Wiślacka publiczność urządza pokaz sztucznych ogni, zabawa trwa na całego, ale właśnie wtedy błąd naszej obrony, Mauro Cantoro fauluje w polu karnym Reissa, który „ładnie upada” i jest jedenastka dla Lecha. Tą zamienia na bramkę poszkodowany, dając Lechowi honorowe trafienie, na które goście tak naprawdę wcale... nie zasłużyli!

Tak kończy się ten jednostronny mecz, w którym Wisła zasłużenie zdobywa kolejne 3. punkty i zapewnia sobie prowadzenie w tabeli, na półmetku sezonu! Gdyby dzisiaj mecz skończył się wynikiem 6 lub nawet 7 do zera, bardziej oddawałby to, co działo się na murawie, bo tak słabej drużyny dawno w Krakowie nie widzieliśmy. A jeszcze niedawno wydawało się, że poznaniacy grac będą w lidze o jak najwyższe lokaty. Wisła zagrała dzisiaj bardzo dobre spotkanie, które mogło się podobać publiczności. Zresztą chyba wszyscy z zadowoleniem opuszczali dzisiaj wiślacki stadion. Oby tak dalej!

• Dodał: Piotr (2004-11-13 20:28:27)

Komentarz pomeczowy

• Mistrzostwo jesieni jest tytułem głównie honorowym, ale wbrew powszechnej opinii, ma ono czasem całkiem niemałe znaczenie. Zwłaszcza dla klubu, który jest na rozdrożu. Dobrze zatem się stało, że zwycięstwem z Lechem Wisła zapewniła sobie prowadzenie w tabeli po rundzie jesiennej.

Oczywiście, trudno z perspektywy obserwatora, który nie ma dostępu do najściślej strzeżonych tajemnic klubu, rozstrzygnąć, co czeka nas zimą, ale jedno jest pewne. Gdyby Wisła po rundzie jesiennej nie była na pierwszym miejscu w tabeli, przeciwnicy Henryka Kasperczaka, jak otwarcie się już mówi, skupieni wokół prezesa rady nadzorczej i zarazem bardzo bliskiego współpracownika Bogusława Cupiała, Huberta Praskiego, mieliby kolejny argument na rzecz odwołania trenera. Bardzo dobrą postawą w ostatnich meczach wiślacy z pewnością nie ułatwili zadania zwolennikom rozwiązania siłowego, czyli wyrzucenia trenera. Zresztą jak donosi Gazeta Krakowska, ponoć Cupiał postanowił dać Kasperczakowi ostatnią szansę awansu do LM...

Pojedynek z Lechem był kolejnym meczem, który Wisła musiała wygrać. Już nie chodzi nawet o wewnątrzklubowe tarcia. Nam po prostu, z takim potencjałem, nie wypada nie wygrywać u siebie spotkań z zespołami takimi jak Lech. Przy całym szacunku dla poznaniaków, są oni obecnie drużyną w rozsypce, której zostały jedynie wspomnienia po wiosennej udanej passie. Oczywiście, na tle kilku innych pierwszoligowców, skład Lecha prezentuje się całkiem solidnie, jednak kontuzje i kartki (Goliński, Lasocki), słabsza forma kluczowych ogniw (Reiss, Madej) oraz odwieczny problem - brak pieniędzy - i związana z tym zła atmosfera w klubie, zrobiły swoje i zespół z Poznania nie miał praktycznie żadnych argumentów, aby przeciwstawić się znajdującej się w dobrej formie Wiśle. Aż żal było patrzeć, jak jeszcze wiosną ładnie grający zespół, w owym czasie po Wiśle bodaj najofensywniej usposobiony, przez 80 minut praktycznie nie przeprowadza ani jednej interesującej akcji zaczepnej. Oczywiście, nie będziemy rozdzierać szat nad losem lechitów, niemniej przy mizerii polskiej ligi, szkoda, że kolejny zespół tonie w szarzyźnie.

Wisła w pierwszej połowie nie zachwyciła, choć kontrolowała przebieg wydarzeń na boisku. Nieźle spisała się nasza lewa flanka, z której strony groziło Lechowi największe zagrożenie. Co prawda, Nikola Mijailović miał na koncie po pierwszej połowie bodaj 3 czy 4 fatalne nieporozumienia z Tomaszem Kłosem, ale były one wyłącznie komiczne czy jak kto woli irytujące, nie stwarzały zaś żadnego niebezpieczeństwa dla naszych szyków defensywnych. Natomiast w grze ofensywnej, Serb rozgrywał kolejne dobre spotkanie, umiejętnie włączając się do ataków i współpracując nieźle z Markiem Zieńczukiem. Niewiele brakowało, aby strzelił bramkę, gdy znalazł się sam przed Piątkiem, choć ostry kąt utrudniał oddanie skutecznego strzału. Prawe skrzydło było bardziej pasywne, podobnie jak środek pomocy i nasz atak. Brakowało gry bez piłki, co znacznie ułatwiało zadanie okopanym na swojej połowie Lechitom. Jednak nie byli oni w stanie przeciwstawić się indywidualnej akcji, na którą po podaniu Mijailovicia zdecydował się Mauro Cantoro. Argentyńczyk ograł łatwo dwóch obrońców i pokonał Waldemara Piątka w bardzo odpowiednim momencie, gdy wydawało się, że cała pierwsza połowa będzie biciem głowy w poznański mur. Gol Mauro cieszy mnie podwójnie. Po pierwsze, bardzo lubię tego piłkarza. Po drugie, w ostatnich komentarzach podkreślałem, że powinien częściej decydować się na strzały. Może zdobyty gol zachęci go do kolejnych prób. On to naprawdę potrafi.

Po przerwie Wisła zaczęła z dużym impetem i już po kilkudziesięciu sekundach mieliśmy niemal kopię sytuacji, której w 1 połowie nie wykorzystał Mijailović. Tym razem oko w oko z Piątkiem stanął Marcin Baszczyński. Efekt co prawda był taki sam jak w przypadku Serba, ale cieszy sam fakt, że nasi boczni obrońcy grają ofensywnie i dzięki temu stwarzają przewagę liczebną i rozrywają szyki obronne rywala. Przy grze w ustawieniu 4-4-2 to już kanon zachowań. Jak znakomicie można wykorzystać ofensywne wejścia bocznych obrońców, mogliśmy przekonać się przy 2 bramce Tomasza Frankowskiego, gdy kawał znakomitej roboty odwalił Mijailović. W tej sytuacji świetnie spisał się także Marek Zieńczuk, który popisał się bardzo dobrą asystą, w tym meczu już drugą. Gra naszego lewego pomocnika coraz częściej raduje oko wiślackich kibiców i przynosi coraz bardziej wymierne efekty dla zespołu. Obudził się także Damian Gorawski, który po słabszych ostatnich występach, wreszcie brał na siebie ciężar gry w wielu akcjach i co więcej, czynił to z powodzeniem. Rywal nie był specjalnie wymagający, ale każdy dobry występ naszych bocznych pomocników bardzo cieszy.

Klasą dla siebie był oczywiście w sobotę Tomasz Frankowski. 17 goli w 12 meczach to wynik niebotyczny. Bramki w meczu z Lechem nie należały do najładniejszych w karierze Franka, ale nie o urodę w tym wszystkim chodzi, gdy mamy zdobywać kolejne 3 punkty. Frankowski "wyrobił" też normę niewykorzystanych sytuacji (mógł strzelić jeszcze przynajmniej 4 gole), ale poza jedną, wszystkie nie były bynajmniej szczególnie łatwe. Znacznie mniej powodów do zadowolenia mógł mieć Maciej Żurawski, który - jak to ma w zwyczaju w meczach z Lechem - nie popisywał się zbyt wieloma efektownymi akcjami. Dywagacje, czy to oznaka nadmiernego przywiązania i szacunku dla klubu, z którym Żuraw był wiele lat związany, czy przypadek, zostawmy na boku. Żurawski zagrał poprawnie choć bez błysku. Ten błysk nie był nam w sobotę potrzebny. Wystarczyła dobra forma pozostałych wiślaków.

Kończąc wystawianie indywidualnych cenzurek, szybki przegląd pozostałych piłkarzy: Radosław Majdan setnie się wynudził, ale obronił gdy było trzeba jedyny groźny strzał lechitów po akcji. Za straconą bramkę trudno go winić. Zresztą 50% wpuszczonych goli przez niego to karne. Maciej Stolarczyk i Tomasz Kłos popełnili parę błędów, ale bez żadnych konsekwencji. Grali solidnie, można rzec, w swoim stylu. Mirosław Szymkowiak nie zapisał tym razem na koncie żadnej asysty, ale wypadł nieźle, często w 2 połowie nadając akcjom Wisły tempo, które lechitom musiało wydać się zbyt mordercze. Arkadiusz Głowacki grał krótko i bez historii. I o to chodziło. Szkoda, że trener Kasperczak nie pokusił się o więcej zmian. Co prawda, częściowo wpłynęły na to kontuzje (Kwiek, Kuźba), ale wydaje się, że warto przy stanie 4:0 i absolutnej dominacji, dawać szansę ogrywania się na boiskach pierwszoligowych naszej młodzieży i dać pokazać się Jackowi Kowalczykowi. Kiedyś Kasperczak forsował Strąka, dawał szanse Brożkom i Nawotczyńskiemu, początkowo także Kuzerze. Obecnie zarzucił takie praktyki, nie licząc Kwieka. Czy oznacza to, że obecna tzw. młodzież z zaplecza (choćby chwalony czasem Fechner) jest znacznie słabsza niż wspomniani piłkarze, czy też nasz szkoleniowiec zmienił zwyczaje, trudno rozstrzygnąć. W każdym razie wydaje się, że można od naszego sztabu szkoleniowego wymagać, aby potrafił odkryć i wychować talenty, które zasłużą na rolę choćby drugiego czy trzeciego zmiennika. Od dłuższego czasu pod tym względem panuje u nas zastój. Bowiem nawet Kwiek zdążył zaistnieć w Odrze i w tym sensie nie jest naszym odkryciem. Oczywiście, w Wiśle trudno się przebić, skoro na ławce siedzą reprezentanci Polski. Niemniej profesjonalny klub powinien lepiej pracować z młodzieżą.