2004.11.13 Wisła Kraków – Lech Poznań 4:1

Z Historia Wisły

2004.11.13, Idea Ekstraklasa, 12. kolejka, Kraków, Stadion Wisły, 17:45
Wisła Kraków 4:1 (1:0) Lech Poznań
widzów: 9.000
sędzia: Tomasz Pacuda z Częstochowy
Bramki
Mauro Cantoro 37’
Tomasz Frankowski 47’
Tomasz Frankowski 56’
Tomasz Frankowski 58’

1:0
2:0
3:0
4:0
4:1




88' (k) Piotr Reiss
Wisła Kraków
Radosław Majdan
Marcin Baszczyński
Tomasz Kłos
Maciej Stolarczyk
Nikola Mijailović grafika: Zmiana.PNG (74’ Arkadiusz Głowacki)
Damian Gorawski
Mirosław Szymkowiak
Mauro Cantoro
Marek Zieńczuk
Maciej Żurawski
Tomasz Frankowski

trener: Henryk Kasperczak
Lech Poznań
Waldemar Piątek
Ariel Jakubowski
Mariusz Mowlik
Zbigniew Wójcik
Paweł Kaczorowski grafika: Zmiana.PNG (63’ Błażej Telichowski)
Łukasz Madej
David Topolski Grafika:Zk.jpg
Adam Majewski grafika: Zmiana.PNG (86’ Zbigniew Zakrzewski)
Paweł Sasin
Piotr Reiss
Damian Nawrocik grafika: Zmiana.PNG (46’ Krzysztof Gajtkowski)

trener: Czesław Michniewicz

O Wiśle Kraków czytaj także w oficjalnym serwisie Przeglądu Sportowego - przegladsportowy.pl


Na meczu przeprowadzano akcję "Wiślacka Skarbonka"

Bilet meczowy
Bilet meczowy

Spis treści

Lech Poznań? Będzie ciekawie.

Od powrotu Lecha Poznań do ekstraklasy mecze z tym klubem gwarantują sporo emocji. Wisła zawsze przystępuje do tej konfrontacji jako faworyt, jednak "Kolejorz" potrafi napsuć naszej drużynie sporo krwi. Czy podobnie będzie w sobotę?

23. listopada 2002 roku Wisła podejmowała poznański zespół i zgodnie z przewidywaniami wygrała. Po 45 minutach piłkarze trenera Kasperczaka prowadzili 3:0 po dwóch golach Kuźby i jednym Uche. Jednak bramki Ślusarskiego i Czereszewskiego wprowadziły sporo nerwowości w poczynania krakowskiego zespołu, który mógł ten mecz zremisować, gdyby Ślusarski wykorzystał doskonałą sytuację tuż przed końcowym gwizdkiem.

Na wiosnę świętująca mistrzostwo Wisła uporała się z Lechem w Poznaniu 4:2, takim samym wynikiem zakończył się krakowski mecz tych zespołów jesienią. Świeżo w pamięci mamy ostatnią rywalizację Lecha i Wisły, która rozgrywana była o punkty ligowe, stawką też był SuperPuchar Polski. - To był taki dziwny mecz - przypomina czerwcowe spotkanie Damian Gorawski. - Pogoda zmienna: raz padał deszcz, raz świeciło słońce. Przegrywaliśmy, ale zaczęło padać i przejęliśmy inicjatywę, doprowadziliśmy do prowadzenia 2:1, skończyło się remisem. Później jeszcze te dziwne karne, które chcieliśmy wygrać. Niemniej cieszyliśmy się, że podtrzymaliśmy passę nieprzegranych meczów ligowych na wiosnę.

Bramki dla Lecha zdobywali ostatnio Bosacki i Goliński. Obu zabraknie w sobotnim meczu: Bosacki nie jest już piłkarzem Lecha zaś Goliński pauzuje za kartki. Michał Goliński i Łukasz Madej mogą z resztą również opuścić szeregi "Kolejorza", a zainteresowana nimi jest m.in. Wisła, co potwierdził w piątek trener Kasperczak. Na temat konkretów nie chciał jednak się wypowiadać.

Ewentualne przyjście do Wisły Madeja może wytworzyć rywalizację na prawym skrzydle z Damianem Gorawskim. Jutro obaj zawodnicy spotkają się na boisku. - Ewentualne przyjście Madeja mnie nie interesuje, ja robię swoje. Boisko pokaże nasze umiejętności - uważa prawoskrzydłowy Wisły. Madej również gra na prawej stronie, zatem pojedynek będzie nieco "korespondencyjny". A może nie? - Czasami zmieniamy się z Markiem Zieńczukiem stronami, to może czasem pokażę mu jak się gra w Wiśle - twierdzi ze śmiechem "Gora".

Sytuacja w poznańskim klubie nie jest najweselsza. Słabe wyniki spowodowały ostrą reakcję ze strony kibiców, którzy postraszyli drużynę na jednym z treningów. - W Lechu nie jest ciekawie, zamieszanie wokół klubu, kibice ostatnio też nie pomagają. Wiadomo, że musimy to wykorzystać - uważa Gorawski. Trener Kasperczak przestrzega jednak przed wieściami o kryzysie w "Kolejorzu": - Tak mówi tylko teoria. Zespół z Poznania przyjedzie tutaj by pokazać się z jak najlepszej strony. Rywale są w trudnej sytuacji, nie robią dobrych wyników. Przyjadą tutaj zmobilizowani, by zagrać ambitnie.

Szkoleniowiec "Białej Gwiazdy" ma rację, gdyż Lech gra słabiej z teoretycznie słabszymi rywalami. Cracovia, Odra Wodzisław czy Górnik Łęczna - takie zespoły wygrywały z "Kolejorzem", tymczasem mobilizacja pozwoliła wywalczyć piłkarzom trenera Michniewicza po punkcie z Legią czy Groclinem. W sobotę spodziewamy się więc emocji, ale i trzech punktów po ostatnim gwizdku sędziego.

(rav)

Źródło: wislakrakow.com

Relacje meczowe

Mistrzostwo jesieni zapewnione

Spotkanie Wisła - Lech okazało się nadwyraz jednostronną konfrontacją. "Biała Gwiazda" bez trudu uporała się z "Kolejorzem" 4:1, a wynik mógł być dwukrotnie wyższy. Wisła zapewniła sobie mistrzostwo jesieni. Klasyczny hattrick w przeciągu 11 minut ustrzelił Tomek Frankowski.

W pierwszym składzie Wisły raczej niespodziewanie zagrał Maciej Stolarczyk, gdyż spodziewaliśmy się raczej powrotu Arkadiusza Głowackiego. Kibice rozpoczęli ten mecz od zademonstrowania wielkiego napisu "WISŁA" złożonego z kartonów i baloników.

Wisła od początku ruszyła z atakiem, goście nie próbowali nawet kontratakować mimo iż w ich składzie zagrało dwóch nominalnych napastników: Reiss z Nawrocikiem. Dwa szybkie rzuty rożne dla Wisły, próba przewrotki Maćka Stolarczyka, Tomasz Frankowski na spalonym i piękna akcja z klepki Mijailovicia z "Żurawiem" zakończona skierowaniem futbolówki w boczną siatkę przez tego pierwszego: to bilans zaledwie 10 minut gry.

"Kolejorz" odpowiedział dwoma niegroźnymi rogami, ale Wisła nie ustawała w wysiłku by zdobyć gola. W 13 minucie najlepszą okazję do tej pory miał Marek Zieńczuk po wymianie podań z Tomkiem Frankowskim: lewoskrzydłowy Wisły uderzył piłkę z 10 metrów nad bramką. Lechici jedyny strzał w pierwszej połowie oddali w 18 minucie, gdy do środka zszedł Sasin, zagrał piłkę nieco na lewą stronę do Reissa, który zdecydował się na uderzenie. Majdan nie miał problemów z wyłapaniem śliskiej, żółtej futbolówki.

Reiss swoim strzałem przypomniał Wiślakom, że należy próbować szans próbami z dystansu, mokre boisko i padający deszcz nie były dziś sprzymierzeńcami golkiperów. Pierwszy przymierzył Mauro Cantoro (obok bramki) po chwili bardzo mocno spróbował "Żuraw" z 25 metrów tuż nad ziemią, ale prosto w Waldemara Piątka. O swojej próbie będzie chciał zapomnieć Tomasz Kłos, gdyż piłka poszybowała nad daszkiem trybuny D. Z kolei z uderzeniem nieco podirytowanego Marcina Baszczyńskiego poradził sobie bramkarz.

- Przesuwamy! bliżej, bliżej! następny! - pokrzykiwał trener Michniewicz na swoich graczy, przypominając o pressingu. Na niewiele się to zdało. W 36 minucie z dobrej strony pokazał się Maciej Żurawski, choć na pewno pomógł mu pięknym, 40-metrowym podaniem Tomasz Kłos. "Żuraw" otrzymał piłkę blisko narożnika pola karnego, wycofał ją do wbiegającego Zieńczuka, który huknął nad bramką.

Gdy gra zespołowa nie przynosi skutku, należy spróbować indywidualnego popisu. Z takiego wniosku wyszedł Mauro Cantoro. Otrzymał on podanie blisko linii bocznej boiska od Nikoli Mijailovicia, w swoim stylu pobiegł w kierunku bramki, ograł Topolskiego, następnie Wójcika i zaskakującym uderzeniem w krótki róg pokonał Waldemara Piątka. Ten gol dopiero zapowiadał strzelecki festiwal w drugiej połowie.

Rozpoczął go w 47 minucie Tomasz Frankowski i to w nietypowy dla siebie sposób. Rzut rożny z prawej strony wykonywał Marek Zieńczuk, wbiegający na krótki słupek "Franek" trącił piłkę głową, ta zaś leciała zaś zbyt szybko by Waldemar Piątek zdołał skutecznie interweniować (asysta: ZIEŃCZUK). Warto wspomnieć, że chwilę przed pierwszą bramką Frankowskiego doskonałą sytuację miał Marcin Baszczyński, którego uderzenie golkiper Lecha obronił nogą.

Piątek efektownie poradził sobie jeszcze z kopnięciem piłki z powietrza z około 10 metrów w wykonaniu Damiana Gorawskiego, wybijając piłkę na róg. Kibice, widząc kolosalną przewagę Wisły, zaczęli skandować "Ole" przy każdym podaniu. Takie "Ole" wyprowadziło piękną akcję gospodarzy. Frankowski podał na prawo do Gorawskiego, który podciągnął z piłką kilka metrów, oddał do wbiegającego napastnika z numerem 21, ten jednak strzelił nad poprzeczką.

Dwie minuty później było już 3:0. Przewagę liczebną z lewej strony stworzył Nikola Mijailović, podał do przodu do Zieńczuka, który szybko zacentrował po ziemi pomiędzy obrońców Lecha a bramkarza tej drużyny. Takich sytuacji nie marnuje zwykle Tomasz Frankowski; zamykający akcję na prawym słupku wiślacki napastnik z łatwością kopnął piłkę do bramki z najbliższej odległości (asysta: ZIEŃCZUK).

W 58 minucie mieliśmy już klasyczny hattrick "Franka". Tym razem akcja przeprowadzona została prawym skrzydłem, centrował Gora a szczęśliwy strzelec wpakował piłkę do bramki po rękach Piątka (asysta: GORAWSKI). 180 sekund później na 5:0 podwyższyć mógł Żurawski, który wyprzedził ostatniego obrońcę Lecha po podaniu "Franka", ale pędząc na bramkę Lecha za daleko wypuścił sobie piłkę. Poślizgnął się jednak Waldemar Piątek i wydawało się, że "Żuraw" go ominie - ostatecznie "ostatnia instancja" w Lechu cudem wyłuskała piłkę spod nóg szarżującego napastnika.

Dalsze minuty przyniosły kolejne, mogące zmiażdżyć rywala akcje. Rozluźnienie wysokim prowadzeniem zaskutkowało mniejszą skutecznością stąd strzały Frankowskiego (dwukrotnie, w tym raz poprzeczka), Zieńczuka czy Baszczyńskiego nie zakończyły się podwyższeniem rezultatu.

Dopiero w 83 minucie przypomniał o swoim istnieniu na boisku Radosław Majdan, który do tej pory mógł usiąść w swojej bramce i rozwiązywać krzyżówkę. Bramkarz Wisły wygrał pojedynek z Topolskim.

Wisła najsłabszy okres gry zanotowała w ostatnich pięciu minutach spotkania. Zaczęło się od... ogni sztucznych nad sektorem C. Widowisko rozkojarzyło Wiślaków, którzy sprokurowali rzut karny: konkretnie Cantoro sfaulował(?) Reissa. Przewinienie z gruntu delikatnych, nie mniej wina Argentyńczyka została przez arbitra orzeczona, zaś karą dla zespołu okazało się celne uderzenie poszkodowanego napastnika Lecha. Po zdobyciu honorowego gola zawodnicy "Kolejorza" wreszcie odważniej zaatakowali. Było już za późno na odwrócenie wyniku rywalizacji, choć w doliczonym czasie gry mogła paść jeszcze jedna bramka. Szczęścia strzałem głową próbował rezerwista Zakrzewski, jednak znajdował się na pozycji spalonej.

"Biała Gwiazda" zaprezentowała, szczególnie w drugiej połowie, bardzo dobrą i ładną grę. Ataki skrzydłami, z rozmachem, duża wymienność pozycji - tak grającą Wisłę ciężko było zastopować. Z wielką przyjemnością oglądamy tak prezentującą się Wisełkę. Stąd uzasadniona owacja fanów dla trenera Henryka Kasperczaka.

(rav)

Źródło: wislakrakow.com

Wisła Kraków - Lech Poznań 4:1

Biała Gwiazda pewnie i zasłużenie pokonała poznańskiego Lecha 4:1, na zakończenie ligowych rozgrywek jesieni 2004, przy Reymonta. Piękna akcja Mauro Cantoro i klasyczny hat-trick Tomasza Frankowskiego, to wiślacka zdobycz. Lech odpowiedział jedynie golem Reissa z rzutu karnego, do tego w samej końcówce meczu, gdy jego wynik był rozstrzygnięty.

Dzięki wygranej Wisła zapewniła sobie tytuł mistrza jesieni!

XII kolejka ligi polskiej, sezon 2004/2005

Kraków, ul. Reymonta, 13 listopada 2004 r., godz. 17:45

Widzów: 10000, sędziował: Tomasz Pacuda (Częstochowa)

Wisła Kraków - Lech Poznań 4:1

Bramki:

1:0 Cantoro (37.)

2:0 Frankowski (47.)

3:0 Frankowski (56.)

4:0 Frankowski (58.)

4:1 Reiss (88. - k.)


Składy:

Majdan

Baszczyński

Kłos

Stolarczyk

Mijailović (74. Głowacki)

Gorawski

Szymkowiak

Cantoro

Zieńczuk

Frankowski

Żurawski


Piątek

Kaczorowski (61. Telichowski)

Wójcik

Mowlik

Jakubowski

Sasin

Majewski (86. Zakrzewski)

Topolski

Madej

Nawrocik (46. Gajtkowski)

Reiss


Piłkarz meczu:

Tomasz Frankowski

• Od samego początku spotkania wszystko było jasne. To Wisła przeważała, a Lech - trochę jakby przeciwko sobie - wcale nie kwapił się do bardziej zdecydowanych ataków. Popularny Kolejorz grywał na ogół otwartą piłkę, jednak dzisiaj zagrał od początku z mniejszym zacięciem do atakowania. Jak się okazało, nie można się było temu dziwić. Tym razem poznańska lokomotywa przyjechała do Krakowa bez dostatecznej ilości pary, aby zagrozić Wiśle.

Początkowo Lech bronił się jednak dość umiejętnie i szczęśliwie, więc nie dochodziło do zbyt wielu klarownych sytuacji.

Pierwszą ciekawą przeprowadzili wiślacy w 5. minucie, kiedy to Maciej Stolarczyk próbował pokonać Piątka strzałem z tzw. przewrotki. Po chwili z ostrego kąta strzelił Mijailović, ale nieznacznie chybił.

Jedyne na co stać było – w tym okresie gry – Lecha, to wywalczenie dwóch rzutów rożnych, z których nie zagrozili oni poważniej bramce strzeżonej przez Majdana. W 13. minucie ładnie strzelił – bardzo dzisiaj aktywny – Marek Zieńczuk, ale Piątek był na posterunku. Kolejne minuty przynoszą nam akcje Żurawia oraz Franka, ale obydwie zablokowali obrońcy.

Skoro spróbował Żuraw, spróbował i jego kolega – Reiss, strzał lechity świetnie złapał jednak Majdan.

W 21. minucie ładnie, choć minimalnie niecelnie, uderzył z dystansu Mauro Cantoro. Piłka przeszła jednak obok słupka. Minutę później również z dystansu strzelał Żuraw, ale trafił wprost w dobrze ustawionego Piątka. Wisła naciskała, ale brakowało dokładności. A to Mijailović nie porozumiał się z Zieńczukiem i straciliśmy piłkę, a to Szymek zagrał zza plecy obrońców, ale w takim momencie, w którym koledzy z ataku zupełnie o tym nie myśleli. Żuraw z Frankiem dość umiejętnie pilnowani byli przez defensorów Lecha, zaś w odpowiedzi poznaniacy przeprowadzili dwie akcje, jednak i im zabrakło dokładności i Majdan uprzedził lechitów, łapiąc za mocne wrzutki.

W końca nadeszła 37. minuta. Mauro Cantoro przeszedł lewym skrzydłem, wpadł w pole karne i gdy wszyscy spodziewali się podania, strzelił w krótki róg bramki Piątka, który nie miał szans na skuteczną interwencję i Wisła prowadziła 1:0! Kapitalna akcja Maurycego!

Stracona bramka dobrze podziałała na Lecha, który odpowiedział szybko dobrą akcją, ale Majdan świetnie wybronił strzał Reissa i I część meczu zakończyła się skromnym prowadzeniem Wisły.

W przerwie trener Michniewicz dokonał zmiany, wprowadzając świeżego napastnika (Gajkowskiego), ale żadnego szturmu – w wykonaniu gości – nie było.

Był za to w wykonaniu Wisły. Już w 46. minucie powinno być 2:0. Piłkę wywalczył Marcin Baszczyński, odegrał do Franka, ten szybko z klepki zagrał z powrotem do Baszcza, który znalazł się sam na sam z Piątkiem. Golkiper gości odbił jednak strzał wiślaka na róg. Z niego dośrodkował Marek Zieńczuk, do piłki najwyżej (sic!) wyskoczył Tomasz Frankowski i strzelił głową niemal w środek bramki Lecha, dokładnie tam gdzie stał Piątek. Poznański bramkarz tak jednak łapał futbolówkę, że ta wpadła do bramki i zrobiło się 2:0 dla Wisły!

Wiślacy nie zamierzali na tym poprzestać. W 51. min. do dośrodkowania Zieńczuka dojść mogli i Baszczyński, i Gorawski. Ten pierwszy zostawił piłkę Damianowi, ale jego uderzenie świetnie odbił Piątek, niejako rehabilitując się za puszczenie gola sprzed kilku minut. W 53. minucie Gora zagrał do Franka, a ten fatalnie przestrzelił, posyłając piłkę wprost do dołu, w którym niedługo stanie nowa trybuna... Co nie udało się w minucie 53., udało się w 56. Znów szarpnął Zieńczuk, który podał piłkę wzdłuż bramki, a tam czekał już na nią Tomasz Frankowski, pewnie lokując ją do siatki – 3:0. Nie minęły kolejne dwie minuty, a Franek skompletował klasycznego hat-tricka. Tym razem asystował Damian Gorawski, a Franek nie miał kłopotów z kolejnym umieszczeniem piłki w siatce bramki strzeżonej przez – znów niemrawo interweniującego – Piątka. 4:0, a Franuś na ustrzelenie hat-tricka potrzebował zaledwie jedenastu minut!!!

Po zdobyciu aż czterech goli, wiślacy nie zamierzali spasować i ruszyli do dalszych ataków, zachęcani przez wiślackich kibiców, dla których zawsze jest „mało”. Szkoda tylko, że do dobrej gry kolegów nie dopasował się... Maciej Żurawski, który „przeszedł” obok dzisiejszego meczu. Najbardziej dowiodła o tym sytuacja z 59. minuty gdy znalazł się on sam na sam z Piątkiem, który wychodząc z bramki jeszcze się... poślizgnął. Żuraw nie chciał jednak robić krzywdy swoim byłym kolegom i pozwolił się bramkarzowi Lecha pozbierać i piłkę spod swoich nóg złapać! Nie było więc piątej bramki dla Wisły, dla której lepiej byłoby, aby dzisiaj zamiast Żurawskiego zagrał ktoś inny. Maciek znów najgorszy mecz rundy rozgrywa przeciwko Lechowi... zwłaszcza że przykład z 59. minuty nie był jedyny w jego odpuszczaniu w tym meczu. Z profesjonalizmem nie ma to nic wspólnego, a kibice zastanawiali się, kto i jak strzelałby dzisiaj dla Wisły karnego, gdyby taki był?

W 64. minucie kibice znów widzieli na tablicy świetlnej wynik 5:0. Prawą stroną uciekł Damian Gorawski, dośrodkował, szybszy od wszystkich był Franek, ale przestrzelił dosłownie o centymetry! 66. min. Żuraw podał do Franka, który nie trafia do bramki. W 68. min. znów akcja sam na sam Żurawia, który ograł już Piątka, tyle że musiał odejść z piłką w bok od bramki i zamiast strzelać, dośrodkowywał i szansa przepadła.

W 72. min. znów szansa wiślaków, którzy robili z defensywą Lecha dokładnie to, co chcieli. Dośrodkowywał Zieńczuk, Żuraw powinien strzelić, ale... nie chciał, więc zablokowali go obrońcy, jednak do piłki doszedł Franek, który ładnie uderzył, a Piątek odbił futbolówkę na poprzeczkę i wynik nie uległ zmianie.

Mniej więcej od 75. minuty wiślacy odpuszczają, chyba jednak nie chcąc dobijać i tak „dobitego” Lecha, grają więc spokojnie, często wymieniając piłkę z... Radkiem Majdanem. Taką grę Wisły wykorzystują goście, którzy przeprowadzają bardziej klarowane akcje. Najpierw w 82. minucie Majdan świetnie broni uderzenie Topolskiego z około 12. metra. W odpowiedzi Zieńczuk po raz kolejny sprawdza Piątka.

Wiślacka publiczność urządza pokaz sztucznych ogni, zabawa trwa na całego, ale właśnie wtedy błąd naszej obrony, Mauro Cantoro fauluje w polu karnym Reissa, który „ładnie upada” i jest jedenastka dla Lecha. Tą zamienia na bramkę poszkodowany, dając Lechowi honorowe trafienie, na które goście tak naprawdę wcale... nie zasłużyli!

Tak kończy się ten jednostronny mecz, w którym Wisła zasłużenie zdobywa kolejne 3. punkty i zapewnia sobie prowadzenie w tabeli, na półmetku sezonu! Gdyby dzisiaj mecz skończył się wynikiem 6 lub nawet 7 do zera, bardziej oddawałby to, co działo się na murawie, bo tak słabej drużyny dawno w Krakowie nie widzieliśmy. A jeszcze niedawno wydawało się, że poznaniacy grac będą w lidze o jak najwyższe lokaty. Wisła zagrała dzisiaj bardzo dobre spotkanie, które mogło się podobać publiczności. Zresztą chyba wszyscy z zadowoleniem opuszczali dzisiaj wiślacki stadion. Oby tak dalej!

Dodał: Piotr (2004-11-13 20:28:27)

Źródło:wislaportal.pl

Konferencja po meczu Wisła - Lech

Na konferencji pomeczowej trener Kasperczak uznał za najważniejszą bramkę spotkania trafienie Tomka Frankowskiego tuż po przerwie. Szkoleniowiec gości, Czesław Michniewicz przyznał natomiast, że nie widział tego gola ponieważ padł on w momencie gdy... witał się z Mariuszem Kukiełką.

Czesław Michniewicz (trener Lecha):

- Chciałbym serdecznie pogratulować trenerowi Kasperczakowi i zespołowi Wisły. Zdobyliśmy dziś bramkę z rzutu karnego, przy odrobinie szczęścia mogliśmy strzelić jeszcze jedną. Ale i tak szczęścia mieliśmy dziś dużo. Zespół z Krakowa kroczy od zwycięstwa do zwycięstwa, liczyliśmy po cichu, że nas dziś zlekceważy. Nic takiego nie nastąpiło. Przewaga optyczna była po stronie Wisły i tego się spodziewaliśmy. Nasza gra miała polegać na uważnej obronie, pod koniec zaś zamierzałem wprowadzić świeżych napastników. Jak się gra przeciwko Frankowskiemu ciężko realizować plany. Zespół nie czuł się dobrze po stracie gola kilka minut przed przerwą.

Waldek Piątek bronił dziś dobrze. Nie widziałem bramki na 2:0, witałem się akurat z Mariuszem Kukiełką. Wiem, że to było po rzucie rożnym. Piłka musnęła "Franka" i Sasina, który przyznał po meczu, że ją dotknął. Trudno więc winić tu bramkarza. Gdyby wszyscy grali na podobnym poziomie co on, moglibyśmy liczyć na mały remisik. Musimy zejść na ziemię, pracować, zespół będzie robił postęp i może w przyszłości przyjedziemy do Krakowa i powalczymy z Wisłą.

Łukasz Madej potrzebuje zmiany otoczenia, brak mu mobilizacji w meczach ze słabszymi rywalami. Potrafi dużo w ofensywie a Wisła to przede wszystkim ofensywa. Myślę, że poradziłby sobie w tym klubie.

Henryk Kasperczak:

- Piękne zwycięstwo, muszę pogratulować swojemu zespołowi skuteczności i pięknych akcji. Lech grał otwarcie, szukał okazji, żeby strzelić bramkę. Ten pierwszy gol zdobyty pod koniec pierwszej połowy miał chyba mniejsze znaczenie jak gol tuż po przerwie. Lech zmuszony był atakować, my natomiast rozegraliśmy świetny mecz pod względem technicznym i skuteczności. Mogliśmy wygrać jeszcze wyżej, trzeba się cieszyć o ile są sytuacje. Cieszmy się, już teraz jesteśmy mistrzem jesieni. Został nam ostatni mecz z Groclinem.

Nie wystawiłem Arka Głowackiego, nie miałem obaw w stosunku do jego zdrowia, natomiast zaufałem zawodnikom, którzy ostatnio odnoszą sukcesy. Kontynuowałem ze Stolarczykiem i Mijailoviciem. Przyjdzie czas, że Głowacki będzie grał. Jest grupa zawodników, tak się tym zarządza, by każdy mógł grać w zależności od sytuacji jaka jest. Od czasu do czasu zdarza się, że kibice skandują moje nazwisko. Ja i "Franek" cieszyliśmy się dziś z tego.

Nadal interesujemy się Madejem. Gorawski zaprezentował się dziś trochę lepiej, ale grali w innych drużynach, cóż będę ich teraz oceniał.

Źródło: wislakrakow.com

Piłkarze po meczu

Damian Gorawski: Dobra gra Lecha do straty bramki

25-letni pomocnik Wisły, Damian Gorawski, należał do wyróżniających się aktorów sobotniego widowiska, zaliczając dwie asysty. W środę były piłkarz Ruchu Chorzów będzie miał okazję wystąpić przeciwko Francuzom.

Odnieśliście wysokie zwycięstwo. Pierwsza połowa nie zapowiadała aż tak wysokich rozmiarów waszego triumfu.

- Dopóki nie strzeliliśmy gola gra była dość jednostronna z naszej strony. Do bramki Mauro Cantoro Lech grał bardzo dobrze w obronie, czyhał na kontrataki. Stracony gol chyba trochę ich podłamał.

Dzisiaj zaprezentowaliście kibicom prawdziwy pokaz umiejętności.

- Tym zwycięstwem przypieczętowaliśmy tytuł mistrza jesieni. Pozostał nam jeszcze mecz z Groclinem i będziemy chcieli także tam zdobyć komplet punktów.

Graliście dziś szybko piłką. Lechici tracili bardzo dużo sił, aby odebrać wam „futbolówkę”.

- Słyniemy z gry z pierwszej piłki, bardzo dobrze nam to wychodzi. Poza tym kibice trochę pomagali, śpiewając na trybunach „Ole”. Efektem naszej szybkiej gry było dzisiejsze zwycięstwo i cztery bramki.

Sytuacji mieliście jeszcze kilka. Czy żartowaliście między sobą odnośnie niewykorzystanych szans na kolejne gole?

- Nie, każdy z nas poważnie podchodzi do swoich obowiązków. Darzymy Lech sporym szacunkiem i na pewno szkoda by było, aby taki klub spadł do II ligi. Poznaniacy znajdują się w dołku, życzę im tego, aby jak najszybciej przezwyciężyli kryzys.

Czy nie obawiasz się, że mecz z Francją może mieć negatywny wpływ na wasza formę w Grodzisku?

- Przez najbliższe tygodnie będziemy grać mecze co trzy dni. Nie jest to dla nas żadna nowości, przywykliśmy już do tego.

(wally)

Źródło: wislakrakow.com

Radosław Majdan: Fajnie to wyglądało

Radosław Majdan dopiero w końcówce meczu z Lechem miał okazję do wykazania się swoimi umiejętnościami. Wcześniej zaledwie kilkukrotnie łapał piłkę po nielicznych dośrodkowaniach. Z bramkarzem Wisły rozmawiano o rzucie karnym i innych sytuacjach z sobotniego spotkania.

Jedną 100-procentową sytuację wybronił pan nogą.

- Poszedłem w ciemno, bo miał ten prawy róg bramki odsłonięty, tak że spodziewałem się, że będzie strzał w tym rogu. Odbiłem to prawą nogą, już leżąc, stałem w środku a poszedłem w prawą stronę.

Przy karnym Reissa róg był wybrany?

- Tak, myślałem, że będzie strzelał w drugi. Poza tym strzelił bardzo dobrze, ale gdybym interweniował w tamten róg, nie miałby szans, musiałby strzelić idealnie przy słupku.

Koledzy nie dali pograć rywalowi, nawet wysoko prowadząc...

Graliśmy już dużo piłką. Kibice krzyczeli "ole" i fajnie to wyglądało. Generalnie chodziło o to, żeby tą piłką poklepać, żeby wygrywając 4:0 mieć trochę przyjemności z tej gry.

Mówił pan w piątek, że to jest oznaka szacunku jak się wygrywa jak najwyżej. Dziś mogło tych bramek wpaść więcej.

- Mogło. Mieliśmy kilka sytuacji, których nie wykorzystaliśmy, ale w piłce, jak wiadomo, czasem trudno jest wykorzystać wszystkie sytuacje. Wykorzystaliśmy cztery, choć na pewno mieliśmy dużo więcej, ale cieszę się z tego. Szczególnie w drugiej połowie mieliśmy takie 10 minut, w których strzeliliśmy trzy bramki i praktycznie mecz się w tym momencie zakończył.

Kibice w ostatnich minutach skandowali nazwisko trenera, jak pan to odebrał?

- Jako oznakę sympatii dla osoby trenera. Po tych wszystkich ostatnich spekulacjach, jakie były w gazetach, kibice wyrażają zapewne chęć, żeby trener pozostał z nami.

Źródło: wislakrakow.com

Groclin przegrywa, Wisła powiększa przewagę

7 punktów - taka jest rożnica w tabeli po 12. kolejkach między prowadzącą Wisłą a drugą Dyskobolią Grodzisk Wlkp. Drużyna prowadzona przez Dusana Radolsky'ego po dramatycznym spotkaniu przegrała 1:2 na wyjeździe z Górnikiem Łęczna.

Drużyna z Grodziska Wlkp. w 39. minucie objęła prowadzenie po uderzeniu głową Ivicy Kriżanaca i wydawało się, że nie straci punktów w tym spotkaniu. Jednak odpowiedź podopiecznych "Bobo" Kaczmarka była natychmiastowa. Jeszcze w tej samej minucie do wyrównania doprowadził Sławomir Nazaruk.

W 41. minucie Dyskobolia doznała osłabienia bowiem boisko z powodu drugiej żółtej kartki musiała opuścić podpora defensywy Ivica Kriżanac. Kartki otrzymane przez niego w dzisiejszym spotkaniu oznaczają również, że nie będzie mógł wystąpić w ostatnim spotkaniu rundy jesiennej z Wisłą.

Gdy wydawało się, że spotkanie zakończy się remisem, kibiców z Łęcznej w 94. minucie uszczęśliwił Veljko Nikitović, który strzałem głową pokonał Mariusza Liberdę i zapewnił swojemu zespołowi trzy punkty. Wcześniej, pod koniec pierwszej połowy, piłkarz ten nie wykorzystał rzutu karnego.

Źródło: wislakrakow.com

Komentarz pomeczowy

Mistrzostwo jesieni jest tytułem głównie honorowym, ale wbrew powszechnej opinii, ma ono czasem całkiem niemałe znaczenie. Zwłaszcza dla klubu, który jest na rozdrożu. Dobrze zatem się stało, że zwycięstwem z Lechem Wisła zapewniła sobie prowadzenie w tabeli po rundzie jesiennej.

Oczywiście, trudno z perspektywy obserwatora, który nie ma dostępu do najściślej strzeżonych tajemnic klubu, rozstrzygnąć, co czeka nas zimą, ale jedno jest pewne. Gdyby Wisła po rundzie jesiennej nie była na pierwszym miejscu w tabeli, przeciwnicy Henryka Kasperczaka, jak otwarcie się już mówi, skupieni wokół prezesa rady nadzorczej i zarazem bardzo bliskiego współpracownika Bogusława Cupiała, Huberta Praskiego, mieliby kolejny argument na rzecz odwołania trenera. Bardzo dobrą postawą w ostatnich meczach wiślacy z pewnością nie ułatwili zadania zwolennikom rozwiązania siłowego, czyli wyrzucenia trenera. Zresztą jak donosi Gazeta Krakowska, ponoć Cupiał postanowił dać Kasperczakowi ostatnią szansę awansu do LM...

Pojedynek z Lechem był kolejnym meczem, który Wisła musiała wygrać. Już nie chodzi nawet o wewnątrzklubowe tarcia. Nam po prostu, z takim potencjałem, nie wypada nie wygrywać u siebie spotkań z zespołami takimi jak Lech. Przy całym szacunku dla poznaniaków, są oni obecnie drużyną w rozsypce, której zostały jedynie wspomnienia po wiosennej udanej passie. Oczywiście, na tle kilku innych pierwszoligowców, skład Lecha prezentuje się całkiem solidnie, jednak kontuzje i kartki (Goliński, Lasocki), słabsza forma kluczowych ogniw (Reiss, Madej) oraz odwieczny problem - brak pieniędzy - i związana z tym zła atmosfera w klubie, zrobiły swoje i zespół z Poznania nie miał praktycznie żadnych argumentów, aby przeciwstawić się znajdującej się w dobrej formie Wiśle. Aż żal było patrzeć, jak jeszcze wiosną ładnie grający zespół, w owym czasie po Wiśle bodaj najofensywniej usposobiony, przez 80 minut praktycznie nie przeprowadza ani jednej interesującej akcji zaczepnej. Oczywiście, nie będziemy rozdzierać szat nad losem lechitów, niemniej przy mizerii polskiej ligi, szkoda, że kolejny zespół tonie w szarzyźnie.

Wisła w pierwszej połowie nie zachwyciła, choć kontrolowała przebieg wydarzeń na boisku. Nieźle spisała się nasza lewa flanka, z której strony groziło Lechowi największe zagrożenie. Co prawda, Nikola Mijailović miał na koncie po pierwszej połowie bodaj 3 czy 4 fatalne nieporozumienia z Tomaszem Kłosem, ale były one wyłącznie komiczne czy jak kto woli irytujące, nie stwarzały zaś żadnego niebezpieczeństwa dla naszych szyków defensywnych. Natomiast w grze ofensywnej, Serb rozgrywał kolejne dobre spotkanie, umiejętnie włączając się do ataków i współpracując nieźle z Markiem Zieńczukiem. Niewiele brakowało, aby strzelił bramkę, gdy znalazł się sam przed Piątkiem, choć ostry kąt utrudniał oddanie skutecznego strzału. Prawe skrzydło było bardziej pasywne, podobnie jak środek pomocy i nasz atak. Brakowało gry bez piłki, co znacznie ułatwiało zadanie okopanym na swojej połowie Lechitom. Jednak nie byli oni w stanie przeciwstawić się indywidualnej akcji, na którą po podaniu Mijailovicia zdecydował się Mauro Cantoro. Argentyńczyk ograł łatwo dwóch obrońców i pokonał Waldemara Piątka w bardzo odpowiednim momencie, gdy wydawało się, że cała pierwsza połowa będzie biciem głowy w poznański mur. Gol Mauro cieszy mnie podwójnie. Po pierwsze, bardzo lubię tego piłkarza. Po drugie, w ostatnich komentarzach podkreślałem, że powinien częściej decydować się na strzały. Może zdobyty gol zachęci go do kolejnych prób. On to naprawdę potrafi.

Po przerwie Wisła zaczęła z dużym impetem i już po kilkudziesięciu sekundach mieliśmy niemal kopię sytuacji, której w 1 połowie nie wykorzystał Mijailović. Tym razem oko w oko z Piątkiem stanął Marcin Baszczyński. Efekt co prawda był taki sam jak w przypadku Serba, ale cieszy sam fakt, że nasi boczni obrońcy grają ofensywnie i dzięki temu stwarzają przewagę liczebną i rozrywają szyki obronne rywala. Przy grze w ustawieniu 4-4-2 to już kanon zachowań. Jak znakomicie można wykorzystać ofensywne wejścia bocznych obrońców, mogliśmy przekonać się przy 2 bramce Tomasza Frankowskiego, gdy kawał znakomitej roboty odwalił Mijailović. W tej sytuacji świetnie spisał się także Marek Zieńczuk, który popisał się bardzo dobrą asystą, w tym meczu już drugą. Gra naszego lewego pomocnika coraz częściej raduje oko wiślackich kibiców i przynosi coraz bardziej wymierne efekty dla zespołu. Obudził się także Damian Gorawski, który po słabszych ostatnich występach, wreszcie brał na siebie ciężar gry w wielu akcjach i co więcej, czynił to z powodzeniem. Rywal nie był specjalnie wymagający, ale każdy dobry występ naszych bocznych pomocników bardzo cieszy.

Klasą dla siebie był oczywiście w sobotę Tomasz Frankowski. 17 goli w 12 meczach to wynik niebotyczny. Bramki w meczu z Lechem nie należały do najładniejszych w karierze Franka, ale nie o urodę w tym wszystkim chodzi, gdy mamy zdobywać kolejne 3 punkty. Frankowski "wyrobił" też normę niewykorzystanych sytuacji (mógł strzelić jeszcze przynajmniej 4 gole), ale poza jedną, wszystkie nie były bynajmniej szczególnie łatwe. Znacznie mniej powodów do zadowolenia mógł mieć Maciej Żurawski, który - jak to ma w zwyczaju w meczach z Lechem - nie popisywał się zbyt wieloma efektownymi akcjami. Dywagacje, czy to oznaka nadmiernego przywiązania i szacunku dla klubu, z którym Żuraw był wiele lat związany, czy przypadek, zostawmy na boku. Żurawski zagrał poprawnie choć bez błysku. Ten błysk nie był nam w sobotę potrzebny. Wystarczyła dobra forma pozostałych wiślaków.

Kończąc wystawianie indywidualnych cenzurek, szybki przegląd pozostałych piłkarzy: Radosław Majdan setnie się wynudził, ale obronił gdy było trzeba jedyny groźny strzał lechitów po akcji. Za straconą bramkę trudno go winić. Zresztą 50% wpuszczonych goli przez niego to karne. Maciej Stolarczyk i Tomasz Kłos popełnili parę błędów, ale bez żadnych konsekwencji. Grali solidnie, można rzec, w swoim stylu. Mirosław Szymkowiak nie zapisał tym razem na koncie żadnej asysty, ale wypadł nieźle, często w 2 połowie nadając akcjom Wisły tempo, które lechitom musiało wydać się zbyt mordercze. Arkadiusz Głowacki grał krótko i bez historii. I o to chodziło. Szkoda, że trener Kasperczak nie pokusił się o więcej zmian. Co prawda, częściowo wpłynęły na to kontuzje (Kwiek, Kuźba), ale wydaje się, że warto przy stanie 4:0 i absolutnej dominacji, dawać szansę ogrywania się na boiskach pierwszoligowych naszej młodzieży i dać pokazać się Jackowi Kowalczykowi. Kiedyś Kasperczak forsował Strąka, dawał szanse Brożkom i Nawotczyńskiemu, początkowo także Kuzerze. Obecnie zarzucił takie praktyki, nie licząc Kwieka. Czy oznacza to, że obecna tzw. młodzież z zaplecza (choćby chwalony czasem Fechner) jest znacznie słabsza niż wspomniani piłkarze, czy też nasz szkoleniowiec zmienił zwyczaje, trudno rozstrzygnąć. W każdym razie wydaje się, że można od naszego sztabu szkoleniowego wymagać, aby potrafił odkryć i wychować talenty, które zasłużą na rolę choćby drugiego czy trzeciego zmiennika. Od dłuższego czasu pod tym względem panuje u nas zastój. Bowiem nawet Kwiek zdążył zaistnieć w Odrze i w tym sensie nie jest naszym odkryciem. Oczywiście, w Wiśle trudno się przebić, skoro na ławce siedzą reprezentanci Polski. Niemniej profesjonalny klub powinien lepiej pracować z młodzieżą.

Źródło:wislaportal.pl

Relacja kibicowska z meczu:

Relacje kibicowskie z meczów Wisły-Sezon 2004/2005