2005.05.22 Legia Warszawa - Wisła Kraków 5:1

Z Historia Wisły

2005.05.22, Idea Ekstraklasa, 23. kolejka, Warszawa, Stadion Wojska Polskiego, 19:00
Legia Warszawa 5:1 (3:0) Wisła Kraków
widzów: 13.000
sędzia: Tomasz Pacuda z Częstochowy
Bramki
Tomasz Sokołowski I 20’
Piotr Włodarczyk 29’
Piotr Włodarczyk 34’
Jacek Magiera 60’
Piotr Włodarczyk 70’

1:0
2:0
3:0
4:0
5:0
5:1





85' Maciej Żurawski
Legia Warszawa
Artur Boruc
Tomasz Sokołowski II
Wojciech Szala
Dickson Choto
Tomasz Kiełbowicz
Bartosz Karwan grafika: Zmiana.PNG (65’ Grafika:Zk.jpg Paweł Kaczorowski)
Veselin Đoković
Jacek Magiera
Tomasz Sokołowski I grafika: Zmiana.PNG (75’ Ireneusz Kowalski)
Piotr Włodarczyk grafika: Zmiana.PNG (85’ Dariusz Zjawiński)
Marek Saganowski

trener: Jacek Zieliński
Wisła Kraków
Radosław Majdan
Marcin Baszczyński
Tomasz Kłos Grafika:Zk.jpg
Arkadiusz Głowacki
Maciej Stolarczyk
Jakub Błaszczykowski grafika: Zmiana.PNG (53’ Nikola Mijailović)
Mauro Cantoro grafika: Zmiana.PNG (84’ Martins Ekwueme)
Radosław Sobolewski
Marek Zieńczuk
Tomasz Frankowski grafika: Zmiana.PNG (65’ Paweł Brożek Grafika:Zk.jpg)
Maciej Żurawski

trener: Werner Lička

O Wiśle Kraków czytaj także w oficjalnym serwisie Przeglądu Sportowego - przegladsportowy.pl

Bilet meczowy
Bilet meczowy

Spis treści

Po mistrzostwo

22 maj 2005, godzina 19 - tą datę od dawna kibice „Białej Gwiazdy” mieli zaznaczoną w kalendarzu czerwonym flamastrem. Tego dnia Wisła Kraków zmierzy się z Legią Warszawa w spotkaniu, którego stawką, prócz ligowych punktów, będzie prestiż.

W takich meczach ciężko wskazać faworyta. - Konfrontacje z Legią można porównać do derbów - uważa Radosław Majdan. Patrząc na tabele to wszystkie atuty wydają się być po stronie gości. Wisła nie przegrała kolejnych 39 ligowych spotkań i ma 19 punktów przewagi nad drużyna Jacka Zielińskiego.

Mniejszym optymizmem napawają wyniki, jakie „Biała Gwiazda" osiągała przez ubiegłe cztery lata. Ostatnie zwycięstwo w stolicy Wisła odniosła pod wodzą Adama Nawałki 9 czerwca 2001, wygrywając przy Łazienkowskiej 2:1 i zapewniając sobie mistrzowski tytuł.

Kolejne wizyty na stadionie Wojska Polskiego były dla Wisły mniej udane. Wiosną 2002 po porażce 0:1 z pracą na Reymonta pożegnał się Smuda. Z Łazienkowskiej na tarczy wracał Kasperczak, który dwukrotnie przegrywał w meczach ligowych – 2:3 i 1:4 oraz 0:3 w finale Pucharu Ligi.

Mobilizująco na wiślaków powinien wpłynąć fakt, że do zapewnienia sobie dziesiątego w historii mistrzostwa Polski potrzeba jednego punktu. Krakowianie już w sobotę mogli zostać mistrzami, ale zwycięstwo Dyskobolii sprawiło, że wciąż drużyna Radolsky’ego ma matematyczne szanse na przegonienie Wisły w tabeli.

Tydzień poprzedzający spotkanie na Łazienkowskiej był dla Wernera Liczki trudny. Ciężka przeprawa w Pucharze Polski z Pogonią, kontuzje oraz epidemia anginy nie ułatwiła pracy byłemu trenerowi Górnika Zabrze. Im jednak bliżej było do meczu, tym lista rekonwalescentów zmniejszała się. Na ostatnim przedmeczowym treningu najlepsi zawodnicy byli już do dyspozycji szkoleniowca „Białej Gwiazdy”. W niedzielę wiślacy zagrają w najsilniejszym składzie, choć nie w pełni formy są Majdan, Głowacki, Błaszczykowski, Żurawski i Frankowski.

Jacek Zieliński także nie będzie mógł skorzystać ze wszystkich zawodników. Przed najważniejszym meczem sezonu trenerowi Legii zupełnie posypał się środek pomocy. Surma i Smoliński leczą urazy, natomiast Vuković musi pauzować za żółte kartki. „Aco” otrzymał czwarty kartonik w dość nieodpowiedzialny sposób podczas konfrontacji z Groclinem i pojawiły się opinię, że piłkarz po prostu nie chce zagrać przeciwko Wiśle. Vuković latem był przymierzany do Wisły, jednak z różnych względów nie trafił na Reymonta.

Wiele wskazuje na to, że w środku drugiej linii wystąpią Sokołowski I, Magiera oraz Djoković. Osłabiona będzie także formacja defensywna. Nadmiar żółtych kartek wykluczył z udziału w ważnym spotkaniu młodego Rzeźniczaka. Miejsce obok Szali na środku obrony zajmie wolny i mało zwrotny Choto.

Prestiżową konfrontację obejrzy komplet kibiców. Ostatnio na meczach Legii frekwencja była daleka od tej z zeszłego sezonu, ale tym razem fani stołecznej drużyny zmobilizowali się i do ostatniego miejsca zapełnią obiekt przy Łazienkowskiej. Gości będzie wspierać 500-osobowa grupa kibiców z Krakowa. Pierwotnie mówiło się nawet o trzykrotnie większej liczbie sympatyków Wisły, ale na tak dużą obecność fanów „Białej Gwiazdy” zgody nie wyraziła stołeczna policja.

(wally)

Źródło: wislakrakow.com

Relacje meczowe

Cała Polska widziała...

Zdanie w tytule padło z ust Ryszarda Kuleszy po sprzedanym przez piłkarzy Wisły meczu z Legią w 1993 roku. Po 12 latach gra Wisły wyglądała niemal identycznie, tym razem w meczu przy Łazienkowskiej. Legia rozgromiła nieporadną Wisłę 5:1, a trzy gole zdobył w tym meczu Włodarczyk.

To co pokazali piłkarze "Białej Gwiazdy" można określić tylko słowami - dramat, żenada. Dobry był tylko początek meczu. Już w pierwszej akcji Frankowski mógł minąć Choto wspomaganego przez Szalę na 12 metrze, ale legioniści poradzili sobie. W 3 minucie po podaniu Żurawskiego "Franek" znów zalazł się na dobrej pozycji, jego strzał z ostrego kąta pomiędzy Boruca a słupek nie znalazł drogi do siatki, bo piłka przeleciała wzdłuż linii bramkowej.

Później zaznaczyła się już przewaga Legii, która trwała praktycznie już do końca meczu. Ruchów piłkarzy Wisły nie można określić inaczej jak "człapanie", natomiast zmotywowani legioniści z biegiem czasu atakowali coraz większą ilością zawodników. Nie wiadomo czy to problemy z całego tygodnia spowodowały niedyspozycję fizyczną większości wiślaków, czy też powód był inny... dość stwierdzić, że tak wolno nasz zespół nie grał od lat!

Na efekty nie trzeba było długo czekać. W 19 minucie jeszcze odetchnęliśmy z ulgą po obronionym przez Majdana strzale głową Saganowskiego. Ale już minutę później doszło do pierwszej kompromitacji gry obronnej "Białej Gwiazdy" - rozgrywający świetny mecz Tomasz Sokołowski nie niepokojony przez nikogo popędził środkiem boiska, a gdy dobiegł do linii wyznaczającej pole karne oddał strzał zewnętrzną częścią stopy po długim rogu bramki Majdana. Dziewięć minut później było już dwa do zera. Legia kontrowała czterema graczami przy zaledwie trzech wiślakach - pozostali nie kwapili się do powrotu. Ze swej prawej strony zacentrował Sokołowski, a Włodarczyk wywiódł w pole Stolarczyka zamykając akcję na długim rogu celnym uderzeniem.

Legioniści biegali szybciej, byli bardziej zdecydowani, a także wyżej skakali. Tak jak w 34 minucie, gdy Djoković wygrał pojedynek główkowy z Głowackim (Majdan reklamował w tej sytuacji faul rywala), a piłkę do pustej bramki z kilkunastu centymetrów dobił jeszcze Włodarczyk.

Wydawać by się mogło, że obecny i przyszły mistrz kraju powinien ruszyć na rywala, próbując odrobić straty. Nic takiego nie nastąpiło, jedynym przejawem ataków Wisły był mocny strzał z dystansu Tomasza Kłosa - obroniony przez Boruca. Po przerwie legioniści z dziecinną łatwością dochodzili do kolejnych sytuacji. W 60 minucie Legia wymieniła kilka podań na prawym skrzydle, wreszcie Saganowski zagrał do środka do wbiegającego z drugiej linii Magiery, ten zaś takiej szansy nie mógł nie wykorzystać. Magiera to z resztą taki zawodnik, który co prawda nie ma miejsca w pierwszym składzie Legii, ale przeciwko Wiśle na Łazienkowskiej zwykł strzelać gole.

Dzieła zniszczenia dokonał 20 minut przed końcem meczu Włodarczyk - dodajmy z pozycji spalonej. Jedyną dla Wisły, najładniejszą w meczu, bramkę zdobył natomiast Maciej Żurawski. W 86 minucie as "Białej Gwiazdy" potężnie wypalił z 20 metrów w okienko bramki Boruca.

Przykro oglądać takie mecze w wykonaniu naszej drużyny. Najgenialniejszy system gry nic nie znaczy, gdy piłkarze nie biegają. Niestety, wiślacy przeszli obok gry, wykazując praktycznie zerowe zaangażowanie. Czy przytłoczyła ich atmosfera w Warszawie, czy zabrakło sił w związku z niedawną chorobą niektórych z nich, czy powód był jeszcze inny - nie wiem. W Legii funkcję pierwszego obrońcy pełnił Marek Saganowski, w Wiśle zaś ani pressing ani gra zespołowa, ani odważne akcje "jeden na jeden" nie istniały. Wszystkim brakowało dynamiki, nawet Kubie Błaszczykowskiemu, który nadal miał problemy z mięśniem dwugłowy uda - został zmieniony po niespełna godzinie gry.

Najbardziej smutne jednak, że za kilka tygodni, miesięcy, lat, mało kto będzie pamiętał którzy zawodnicy skompromitowali dziś Wisłę swoją grą. Pamiętać się będzie natomiast fatalny wynik "Białej Gwiazdy" w Warszawie, która przejdzie do niechlubnych annałów naszego klubu. Tylko co to obchodzi niektóre "gwiazdy"...?

Gratulacje dla Legii. Zmotywowani gospodarze podeszli do meczu jak należy, jak zwykle u siebie przeciwko Wiśle - zademonstrowali dobrą skuteczność. Legioniście wygraną nad Wisłą poprawili sobie nastroje po nienajlepszym sezonie, stopując rekordową serię gości 38 ligowych meczów bez porażki.

(rav)

Źródło: wislakrakow.com

Legia Warszawa - Wisła Kraków 5:1

Nie zawsze być mistrzem znaczy być najlepszym - napisali kibice Legii przed meczem. I rzeczywiście dzisiaj o wiele, wiele lepsza była Legia, która wygrała aż 5:1! Kompromitacja, blamaż, żenada i wstyd - tak określić można występ naszych piłkarzy. Inaczej się nie da. Czas na męskie rozmowy, bo przez całą piłkarską wiosnę to nie jest ta Wisła, którą chcielibyśmy oglądać, nawet jeżeli jest tylko o krok od mistrzostwa...

XXIII kolejka ligi polskiej, sezon 2004/2005

Warszawa, ul. Łazienkowska, 22. maja 2005 r., godz. 19:00

Widzów: 12000, sędziował: Tomasz Pacuda (Częstochowa)

Legia Warszawa - Wisła Kraków 5:1

Bramki:

1:0 Sokołowski I (20.)

2:0 Włodarczyk (29.)

3:0 Włodarczyk (34.)

4:0 Magiera (60.)

5:0 Włodarczyk (70.)

5:1 Żurawski (85.)


Składy:

Boruc

Sokołowski II

Choto

Szala

Kiełbowicz

Karwan (65. Kaczorowski)

Đoković

Magiera

Sokołowski I (75. Kowalski)

Włodarczyk (85. Zjawiński)

Saganowski


Majdan

Baszczyński

Kłos

Głowacki

Stolarczyk

Błaszczykowski (53. Mijailović)

Cantoro (84. Ekwueme)

Sobolewski

Zieńczuk

Żurawski

Frankowski (65. Brożek)

Piłkarz meczu:

nikt


Kompromitacja. Żenujący występ. Hańba. To najłagodniejsze i jedyne parlamentarne określenia, jakie cisną się na usta po meczu z Legią Warszawa. Wiślacy zamiast przypieczętować Mistrzostwo Polski, zawiedli w każdym elemencie gry. Najbardziej jednak boli, że zhańbili się, grając niemal bez ambicji - słabszy występ można wybaczyć, nie brak waleczności, zwłaszcza w tak ważnych dla kibiców potyczkach.

Początek meczu nie sugerował tak fatalnego końca. Już w 1. minucie akcja Mauro Cantoro z Tomaszem Frankowskim i dobitka Jakuba Błaszczykowskiego mogły przynieść prowadzenie. W 3. minucie fatalnie pudłuje Tomasz Frankowski. Co prawda strzelał z ostrego kąta, ale przecież najlepszy strzelec ekstraklasy zwykł w takich sytuacjach pokonywać bramkarzy rywali. Wydawało się więc, że Wisła kontroluje przebieg wydarzeń na boisku a gole dla niej są kwestią czasu. Iluzje prysły bardzo szybko. Poczęły mnożyć się błędy w środku pola. Legia grała szybciej i przede wszystkim zdecydowanie bardziej ambitnie. Pierwsze groźne sytuacje stworzyli legioniści po rzutach rożnych. W 18. minucie tylko świetnej interwencji Radosława Majdana zawdzięczaliśmy, iż nie padła pierwsza bramka dla rywali. W 20. minucie katastrofalne zachowanie po kolei Macieja Stolarczyka, Mauro Cantoro, Arkadiusza Głowackiego i Tomasza Kłosa, którzy rozstąpili się przed Tomaszem Sokołowskim, niczym Morze Czerwone przed Mojżeszem. Piłkarz Legii perfekcyjnie skorzystał z prezentu i precyzyjnym strzałem pokonał Majdana. Ledwie 3 minuty później kolejna świetna sytuacja Legii, ale Marek Saganowski przegrywa pojedynek z Majdanem. Brak asekuracji naszej drugiej linii i obrony był niezmiennie fatalny. Niemniej w 26. minucie po podaniu Tomasza Kłosa z rzutu wolnego sam na sam z Borucem znalazł się Frankowski. I po raz drugi marnuje doskonałą okazję! Co się dzieje z naszym najlepszym snajperem? Czyżby wizja wyjazdu zagranicznego spętała mu nogi? Za dużo zawdzięczamy Frankowi, aby mu wypominać liczne ostatnio fatalne strzały, ale nieprzyzwyczajeni jesteśmy do takich jego występów. W 29. minucie kolejny fatalny błąd Stolarczyka, który odpuszcza krycie i Piotr Włodarczyk strzałem głową zdobywa drugą bramkę dla Legii. Zawalili też pomocnicy, którzy pozwolili warszawiakom bez problemów dotrzeć pod bramkę Majdana. Niemniej Stolarczyk, który już w paru ostatnich meczach raził nonszalancją, jest głównym winowajcą - nadawał się do natychmiastowej zmiany, podobnie zresztą jak paru kolegów.W 34. minucie fatalny błąd wiślaków po rzucie różnym legionistów i już... 3:0. Strzał Đokovića dobił Włodarczyk. Z kryciem Serba spóźnił się Głowacki.Już do końca połowy Legia ma przewagę, a Wisła... nawet się nie miota. Brak ambicji jest wstrząsający. Dopiero w 45. minucie strzał z dystansu Kłosa stwarza realne zagrożenie, ale Artur Boruc broni. 0:3. Tego nikt chyba się nie spodziewał.

W drugiej połowie Legia grała a Wisła statystowała. Nasi piłkarze przeważnie nawet nie udawali, że walczą o honor. Dawali się dziecinnie ogrywać, za co najmniejszym wymiarem kary był gol Jacka Magiery w 60. minucie. Nie trzeba dodawać, że padł po serii kolejnych żenujących błędów, i obrońców, i pomocników. Brak asekuracji, brak ambicji, brak pomysłu. W 70. kompromitacja sięga zenitu. Słabo grający w tej rundzie Włodarczyk kompletuje hat-trick, choć tym razem dzięki sędziemu liniowemu, który nie zauważył dwumetrowego spalonego. Cud, że był to ostatni gol Legii. Bramka Macieja Żurawskiego w 85. minucie - choć piękna (zza pola karnego, pod poprzeczkę) - nie zmienia wydźwięku występu wiślaków. Skompromitowali się na całego. Trudno pojąć tego przyczyny. Nasi piłkarze zdawali się być absolutnie pewni, że Legia nie stawi im oporu, a gdy okazało się, że gra bardzo dobrze, wiślacy jakby nie mogli wyjść z szoku. Właściwie tylko Marcin Baszczyński i Maciej Żurawski starali się jak należy, choć zwykle nieefektywnie. Kompromitujący występ zanotowali Maciej Stolarczyk, Mauro Cantoro, Arkadiusz Głowacki, Tomasz Frankowski i Radosław Sobolewski. Tomasz Kłos dobre interwencje przeplatał fatalnymi. Jakub Błaszczykowski i Marek Zieńczuk byli niewidoczni, nie asekurowali też właściwie bocznych obrońców. Radosław Majdan miał kilka mniejszych wpadek, parę razy uchronił nas przed stratą gola - przy straconych raczej nie zawinił. Jako jeden z nielicznych naszych piłkarzy wyglądał na przejętego kompromitacją zespołu. Niektórzy znieśli tą hańbę nader bez emocji, przynajmniej patrząc na ich twarze. Przede wszystkim jednak nie zostawili serca na boisku. Faktem jest jednak też i to, iż wiślacy zdawali się mieć olbrzymi problem z motoryką. Czy to efekt chorób, które wykluczyły paru graczy w środku tygodnia z treningów? Być może. W każdym razie legioniści byli dużo szybsi i bardziej ruchliwi. Wiślacy człapali po boisku. Nie wiemy też, jakie były taktyczne zalecenia Wernera Lički, ale na boisku wyglądało to tak, jakby... ich w ogóle nie było. Słowem, 1:5 z Legią może być wstrząsem, którego paru ludzi w klubie nie przetrzyma. Końcówka sezonu to nie jest jednak dobry czas na rewolucję. Grunt, aby w środę nie było już wątpliwości, kto był najlepszym zespołem sezonu 2004/2005. Brak jednego punktu niezbędnego do obrony Mistrzostwa zaczyna niepokojąco doskwierać. Wiślacy chyba nie będą takimi frajerami, aby o MP miał rozstrzygać mecz w ostatniej kolejce z Groclinem? Choć patrząc na niedzielne "wyczyny", chyba niczego już nie możemy być pewni. Po serii dobrych występów, nagle ponownie cisną się pytania, dokąd zmierzamy. Także 4. porażka z rzędu na boisku Legii, wyższa nawet niż fatalne 1:4 sprzed półtorej roku, to już fatalna seria, nad którą nie można przejść po prostu do porządku dziennego. Jak zmazać hańbiącą porażkę w Warszawie? Trzeba wygrać z Legią w kolejnych meczach. Tyle że ciekawe, w jakim składzie do nich przystąpimy? Bogusław Cupiał może wyciągnąć stosowne wnioski, bardzo różne wnioski.

Dodał: Piotr (2005-05-22 18:54:49)

Źródło:wislaportal.pl

Konferencja pomeczowa

- Nie powiedziałbym, że Wisła zagrała bardzo źle - elegancko i dość kurtuazyjnie wypowiedział się trener Legii Jacek Zieliński. Werner Liczka zadowolony był tylko z pierwszego kwadransa gry. - Przegraliśmy bitwę, a nie wojnę - stwierdził czeski szkoleniowiec.

Werner Liczka:

- Nasi zawodnicy byli do tego meczu przygotowani. Powiedziałby nawet, że te pierwsze 10-15 minut było udane. Byliśmy lepsi, a potem po pierwszej bramce - stało się coś złego. Była odwrotna reakcja, zamiast grać zespołowo, walczyć o piłkę, odrobić straty, każdy chciał grać indywidualnie - wyjaśnił czeski szkoleniowiec. - To wszystko spowodowało, że jest taki wynik. Po przerwie na pewno chcieliśmy odrobić straty. Sa mecze,które należy zapamiętywać i są mecze które należy zapomnieć. W sumie my przegraliśmy co prawda 5:1, ale tylko jeden mecz. Przegraliśmy bitwę, a nie wojnę.

Jacek Zieliński (trener Legii):

- Nie powiedziałbym, że Wisła zagrała bardzo źle. Trudno zmotywować zespół, który mistrzostwo Polski ma już w kieszeni i zmobilizować w taki sposób, żeby wykazał taką determinacje, jak zawodnicy Legii. Dla nas to zwycięstwo było o wiele bardziej ważne i myślę, że nie musiałem konkretnie mobilizować swoich zawodników na ten mecz. Trener Liczka miał bardzo trudne zadanie, bo wiadomo jaka jest sytuacja w tabeli.

Źródło: wislakrakow.com

Piłkarze po meczu

===Głowacki: Lepiej raz przegrać 5:1 niż pięć razy po 1:0 23. May 2005, 12:51

Trzeba przyznać, że Legia była dziś dużo mocniejsza od nas - powiedział po meczu Arkadiusz Głowacki. - Legioniści grali piłką, a my za nią goniliśmy - tłumaczy kompromitujący wynik.

Występ Głowackiego stał pod znakiem zapytania. 26-letni obrońca postanowił jednak zaryzykować i rozpoczął mecz w wyjściowej jedenastce. - Warto było zagrać - uważa. - Z drużyną trzeba być nie tylko wtedy, gdy się wygrywa, ale też w takich ciężkich chwilach jak ta - dodaje. - Porażka na pewno boli, ale trzeba podnieść czoło do góry i walczyć dalej - mówi były zawodnik Lecha Poznań.

Bardzo kiepska gra defensywna Wisły w meczu z Legią dziwi tym bardziej, że podczas spotkania derbowego z Cracovią, wiślacy pod tym względem zagrali koncertowo. - Generalnie zagraliśmy słabo - nie wdaje się w szczegóły Głowacki. Podobnie jak inni zawodnicy „Białej Gwiazdy” przyczyn porażki głównie upatruje w dobrej grze Legii. - Zagrali dziś naprawdę nieźle - uważa.

Stoper Wisły mimo wszystko stara się szukać pozytywów. - Lepiej przegrać raz 5:1 niż pięć razy po 1:0 - kończy.

Źródło: wislakrakow.com

Festiwal bezsilności Wisły na Łazienkowskiej

To był szok i wielki dramat. W niedzielę chyba nikt z nas nie poznawał ukochanej drużyny, która w najważniejszym sprawdzianie wiosną zaprezentowała się tyleż fatalnie, jak kompromitująco, będąc o kilka klas gorszą od Legii, rażąc bezsilnością i jakościową bezbronnością. Warszawa się cieszy, kpi i śmieje. Nam po tym meczu pozostał wielki wstyd, frustracja i gorycz.

Tym razem nie będzie tradycyjnego wyliczenia negatywów i pozytywów meczu, bo nie ma większego sensu ustanawiać nowego „statystycznego” rekordu tych pierwszych i na nowo smucić się nad kompletną atrofią drugich. Każdy z nas widział, jak wyglądał wczorajszy mecz i doskonale wie, że żaden element gry Wisły nie był wykonywany dobrze jakościowo, a także każdy głęboko przeżywa we własnym sercu gorycz dotkliwiej porażki – dla opisania której nie trzeba tworzyć długiej listy kilkudziesięciu negatywów, by rozdrapywać ropiejącą ranę wstydu. Wiśle brakowało wczoraj wszystkiego - gry bez piłki, którą z kolei imponowała Legia (zwłaszcza przy pierwszej bramce, gdy warszawiacy „ściągnęli” ruchem bez piłki naszych obrońców), szybkości, dokładności, kondycji, kreatywności, rytmu, komunikacji, asekuracji, ataku pozycyjnego, gry kombinacyjnej, mnożyły się błędy indywidualne i zespołowe, a słynne słowa Liczki sprzed kilkunastu dni „mamy dobrze dopracowaną organizację gry defensywnej i strefę odbioru piłki” zakrawały na wyjątkowo groteskową kpinę z kibiców i ponurej rzeczywistości. To tylko czubek góry lodowej wad, góry rozpaczy.

Brakowało też dobrej taktyki i trenerskiej reakcji na postępujący festiwal bezsilności, Liczka nie miał żadnego pomysłu na zmianę obrazu gry i przez całe spotkanie nie zrobił nic, aby odmienić bieg boiskowych wydarzeń. Nie nastąpiła nawet najmniejsza korekta taktyki, ustawienia, koncepcji – tak jakby nasz trener jej po prostu nie miał i dlatego musiał zadowalać się wypisywaniem długopisów w notesie, z którego nic kompletnie nie wynikało. Jak Wisła atakowała małą ilością zawodników, tak dalej atakowała nawet przy stanie 0-5, jak brakowało pressingu, tak brakowało, jak Żurawski cofał się głęboko w drugą linię, pozostawiając z przodu odciętego Frankowskiego, tak dalej się cofał, jak jedynym pomysłem na ofensywę było długie podanie do przodu lub dogranie piłki na prawą stronę do Błaszczykowskiego, tak pozostawało to niezmienne, jak ustawienie czwórką obrońców w linii okazywało się nieskuteczne, tak dalej trwało itd. itp. A skoro nie było żadnych korekt w stylu gry, ustawieniu, reakcji na strategię Legii, to nasza beznadziejna postawa po prostu nie mogła się zmienić.

Ta bierność doskonale obnażała całą nędzę trenerską czeskiego szkoleniowca, który w chwili kryzysu zupełnie stracił głowę i nie wiedział co robić, poza kurczowym trzymaniem notesika w dłoni, by nie wyjść z medialnej pozy i wizerunku „fachowca” stylizowanego na Van Gaala - nie miał nic do zaproponowania, nie potrafił podjąć jakiejkolwiek korekty, dopasować rozwiązań taktycznych do szybkiej i pełnej zdecydowania gry Legii,. W zderzeniu z nią jego taktyka okazała się bezradna i pełna dziur. Ten poziom rytmu gry zdecydowanie go przerastał, nie wiedział jak ma na nim reagować i jak ustawić zespół, co zmienić, jak odebrać „wojskowym” choć część atutów. W przeciwieństwie do trenera Zielińskiego, który reagował natychmiast, świetnie dobierając taktykę pod nasze największe słabości (odkryte boki i brak odpowiedniej asekuracji strefy 25-40 metra od bramki Majdana, skąd można było grać prostopadle lub wchodzić bezkarnie na szybkości) i który potrafił nakazać rozwiązania skutecznie karcące nasze błędy w ustawieniu i kryciu. Trzeba to powiedzieć dobitnie, choć z goryczą: „trenerski młokos” Jacek Zieliński po prostu zmiażdżył i ośmieszył Liczkę taktycznie. Padł hołubiony przez klubowych sterników mit „wielkiego czeskiego stratega”, z którego pozostała tylko propagandowa otoczka Van Gaalowego stylu z przegniłym wnętrzem braku kompetencji, pomysłów i wizji. .

Wisła w starciu z drużyną, która w obecnej rundzie jako pierwsza w bezpośrednim pojedynku zagrała szybko, agresywnie, z pressingiem i konsekwencją taktyczną, okazała całą dzisiejszą słabość. Nie składała się na nią tylko ofensywa, odcięcie napastników od reszty zespołu, brak drugiej linii, tendencja do błędów indywidualnych, zupełne wyzbycie się ataku pozycyjnego i „krakowskiej gry” na małej przestrzeni, czy karygodne wpadki w taktyce i ustawieniu, ale i nawet to, co rzekomo Liczka miał poprawić – odbiór i organizację w tyłach. Piłkarze tez ponoszą odpowiedzialność za kompromitację, bo żaden nie zagrał na poziomie, do którego predysponuje go posiadane wyszkolenie, ale aby mógł to zrobić, musi istnieć jakiś plan gry, dopracowane jakościowo automatyzmy, taktyka, która pomoże, a nie zgubi, dając możliwość wykorzystania umiejętności, a nie zduszenia ich, współpraca, gotowa oprzeć się agresywnej postawie i dynamice tempa rywali. Inaczej pozostaje tylko bezsilność i frustracja, malująca się wczoraj na przygnębionych obliczach Frankowskiego, Kłosa, Cantoro, Zieńczuka i innych, oraz pusty język dramatycznych gestów pod hasłem „chcę, ale nie mogę”. Nie mając w bagażu rozwiązań ataku pozycyjnego, schematów gry kombinacyjnej i gry bez piłki, wsparcia drugiej linii, akcji oskrzydlających, prostopadłych podań, wszyscy Wiślacy mogli tylko rozkładać bezradnie ręce i bić głową w mur dobrze dysponowanej Legii. To nie była gra przeciwko Liczce, czy minimalistyczne przejście obok meczu, a rozpaczliwe szarpanie pęt dzisiejszej słabości. Nie udało się ich zerwać, bo regres poszedł za daleko pod chwytliwym hasłem „poprawy gry defensywnej”. Zresztą, czeski taktyk nawet nie próbował z niczym zrywać, o czym pisałem wcześniej.

Widać to na bardzo prostym przykładzie - brak myśli i rozwiązań w ofensywie kończył się błyskawicznymi stratami, po których mogła kąsać Legia. Zanik ataku pozycyjnego, dawnej potężnej broni, która jednak według Liczki nie jest w dzisiejszym futbolu potrzebna (wywiady z lutego i marca) sprawiał, że nie było utrzymania się przy piłce, oddalenia gry o bramki Majdana i rozegrania gubiącego krycie rywali. W efekcie Wisła, z wykastrowaną defensywną taktyką Liczki ofensywą stała sparaliżowana i podatna na ciosy. A że i w obronie panował chaos, na skutek nienadążania za rozegraniem i tempem operowania piłką Legii, raz po raz inkasowaliśmy gole, a serce krwawiło zażenowaniem, wstydem i litością nad zespołem, który ledwie w ciągu kilku miesięcy został popisowo zdemontowany i pozbawiony nie tylko największych atutów, ale i jakiekolwiek stylu.

Nie można ignorować faktu, że ani jeden element gry za kadencji Liczki nie uległ poprawie, za to wszystkie uległy dramatycznemu pogorszeniu (najbardziej atak pozycyjny). Nie można ignorować faktu, że żaden piłkarz przez okres obecności Liczki na Reymonta nie poczynił postępów indywidualnych (i to zarówno z grona „młodych” jak i „starszych”, jedynym wyjątkiem Błaszczykowski), za to niemal każdy mówi podobnie jak Frankowski, że jego forma „sięga dna”. Nie można wmawiać jak robi to ostatnio Hubert Praski na łamach „Gazety Wyborczej”, że będzie coraz lepiej, a wszystko „idzie w dobrą stronę”, bo jest coraz gorzej na wszystkich płaszczyznach gry Wisły. Każdy to widzi, poza tymi, którzy powinni to widzieć w pierwszej kolejności, ale którzy najwyraźniej ze strachu przed odpowiedzialnością za kardynalne błędy lub w imię osobistych korzyści, boją się zobaczyć cokolwiek poza własnymi dogmatami. Ten brak postępów tak indywidualnych jak zespołowych oraz pogłębiający się rak regresu niezbicie dowodzi, jak słabym trenerem jest Liczka, jak niekompetentni są ludzie, którzy „dali mu szansę” i jak wiele trzeba ratować, by „Biała Gwiazda” nie pogrążyła się całkowicie w otchłani ignorancji i utraty ciężko wypracowanego dorobku oraz pozycji sportowej.

(Markus)

Źródło: wislakrakow.com

Komentarz pomeczowy

Ciężko zabrać się do pisania i komentowania czegoś takiego, jak to co pokazali piłkarze Wisły w Warszawie. Skoro hat-tricka strzela nam niejaki Piotr "Nędza" Włodarczyk - jak nazywają swojego napastnika sami kibice Legii, to co można powiedzieć o grze wiślaków? Czy jest coś gorszego od nędzy? Chyba tylko hańba! Inaczej naszych piłkarzy nazwać nie można, bo porażką 1:5 po prostu się zhańbili!

Choć nie raz i nie dwa posądzani byliśmy o stronniczość w stosunku do Wernera Lički (przy czym osobiście wydaje mi się, że raczej zawsze pisaliśmy po prostu prawdę), tym razem osobiście i po raz pierwszy, sam staję w jego obronie! Gdyby Czech jakoś osobiście i ewidentnie zawalił mecz w Warszawie, gdyby obrał fatalną taktykę, gdyby zrobił złe zmiany, no i na koniec, gdyby nie potrafił zmotywować swoich podopiecznych, można by Go winić za porażkę! Ale aby winny był Czech, jego piłkarze musieliby coś grać (do cholery!). Mecz musiałby mieć przynajmniej znamiona przyzwoitości! A tak wcale nie było!

Taktyka... O taktyce nie będę się wypowiadał, bo ta mogła być tylko jedna! W klasyku, takim jak ten na Łazienkowskiej, liczy się wygrana, trzeba więc grać do przodu, zwłaszcza jeżeli ma się taki potencjał, jaki ma Wisła! Zmiany... Gdyby Czech postawił na innych piłkarzy, od pierwszych minut meczu, i przegrałby, byłby winny. Wszyscy by mu to śmiało i boleśnie zarzucili. Nie byłoby usprawiedliwień, że kogoś coś bolało, a ktoś inny był chory. Postawił na wszystkich najlepszych, jakich ma w składzie i to właśnie Oni zawiedli na całej linii. Zmiany po przerwie niewiele mogły dać, więc i tutaj jakoś nie widzę jego winy. Choć przyznać trzeba, że asystę, przy golu Żurawia, zaliczył rezerwowy przecież Mijailović.

Motywacja... Czy trzeba specjalnie motywować kogoś na grę przeciwko Legii? Jeżeli tak, to proponuję, aby ten kto potrzebuje być motywowany, grał w piłkę już tylko w komputerowe gry sportowe, a nie biegał po murawie! Oszczędzi nam - i sobie - dodatkowych wzruszeń! Osobiście nie mam więc żadnych zastrzeżeń - za ten mecz - do Wernera Lički, choć w ankiecie, która obecnie znajduje się na naszej stronie, winę za tą porażkę zrzucacie właśnie na Czecha! Biegającego wczoraj przy linii bocznej Wernera, krzyczącego na swoich podopiecznych i przeżywając ten mecz, było mi po prostu żal. Zrobił zresztą wczoraj więcej niż każdy z naszych kopaczy...

Coś jednak przemawia przeciwko Wernerowi. Kazał się bowiem rozliczać po meczach z Cracovią i Legią. Ich bilans to wygrana i klęska. Chwały mu to nie przynosi, i to także musi do niego dotrzeć! Po raz kolejny denerwują też jego wypowiedzi, że to przegrał bitwę, ale nie przegrał wojny! Niech dziękuje, na dzisiaj, swojemu poprzednikowi, Henrykowi Kasperczakowi, który zrobił przewagę punktową, bo wiosną, za kadencji Lički, to nie Wisła jest najlepszą drużyną w polskiej lidze! Po X kolejkach wiosny punkt więcej wywalczył Groclin i gdyby nie jego wpadki z Płockiem, Pogonią i Lubinem - moglibyśmy wcale nie mieć aż tak wesołych min, a mistrzostwo Polski na wyciągnięcie ręki miałby klub z Grodziska, a nie z Krakowa!

Ktoś porównuje i przymierza, że Kasperczak też dostał od Legii baty. Pamiętamy 1:4, tyle tylko, że wtedy dysponowaliśmy o wiele gorszym składem. Z Nawotczyńskim i Jopem w obronie, Paterem, Strąkiem i Brasilią w pomocy oraz Dubickim w ataku. Z całym dla nich szacunkiem, ale i Legia była wtedy o wiele lepiej dysponowana!

Wisła z wczorajszego meczu, to było wszystko to, co mamy w klubie - pod względem sportowym - najlepsze. Czyli reprezentanci Polski, w swoich błyszczących butach i sprytnie ułożonych fryzurach. Na zmotywowaną do granic wytrzymałości Legię, okazało się to za mało...

Nie mam jednak zamiaru szykować dla Lički żadnych "białych chusteczek", bo po warszawskim blamażu bardziej - moim skromnym zdaniem - zasługują na nie piłkarze...

Naprawdę można być "zakochanym" w wiślakach. To takie fajne chłopaki. Jak chcą, grać potrafią, a nawet czasem jak nie chcą to i może im wyjść! To co udawało się w wielu meczach wiosny, absolutnie nie udało się jednak na rozpędzoną Legię. Nasze chłopaki przyzwyczaiły się zanadto do tego, że wszystko idzie łatwo i przyjemnie.

Zlekceważyli traktorzystów z Norwegii, pożegnali się z Pucharem UEFA, ograli jak się patrzy mistrza Gruzji, więc kolejnego rywala z tego kraju potraktowali w sposób skandaliczny, do tego stopnia, że z pucharami znów się pożegnali! Udawało się wygrywać - mimo kiepskiego stylu - z Katowicami, Polonią, Amiką, Cracovią i Odrą, więc nadal chciało się odwalać pańszczyznę! W Warszawie się to nie udało i osłabiona przecież kadrowo Legia pokazała co poniektórym, że jak nie mają ochoty grać dla Wisły, to nikt ich w klubie nie musi trzymać. Droga wolna, i choć w kraju panuje bezrobocie, to każdy z nich założyć może sobie - zgodnie z klasyką kina polskiego - przysłowiowy sklep z bronią, albo sex-shop!

Nie muszą gonić za piłką! To jest już wolny kraj! Na ich miejsce przyjdą inni, może niekoniecznie lepsi, ale miejmy nadzieję że tacy, którym będzie się chciało chcieć!

Przyznać trzeba szczerze - na sam koniec tego nędznego rozważania - że mieliśmy w tym sezonie dwa piłkarskie koszmary. Pierwszy w Tbilisi, drugi w Warszawie. Po pierwszym byłem - szczerze mówiąc - załamany. Po drugim chce mi się już tylko śmiać.

PS. Aby nie dołować siebie i nas wszystkich jeszcze bardziej, pojedyńczych ocen naszych piłkarzy w tym meczu, nie będzie...

Źródło:wislaportal.pl

Galeria kibicowska: