2005.07.26 Górnik Łęczna - Wisła Kraków 1:1

Z Historia Wisły

Wersja z dnia 05:58, 10 wrz 2008; PawelP (Dyskusja | wkład)
(różn) ← Poprzednia wersja | Aktualna wersja (różn) | Następna wersja → (różn)

Za: http://wislaportal.pl

Górnik Łęczna - Wisła Kraków 1:1

• Po słabym meczu, w wykonaniu drużyny "Białej Gwiazdy", zaledwie zremisowaliśmy - i to bardzo szczęśliwie - na inaugurację ligi z Górnikiem Łęczna. Gospodarze byli dzisiaj lepszą drużyną, ale boiskowe cwaniactwo było dzisiaj po stronie Wisły. W 33. min. nasi obrońcy przysnęli przy wrzutce i niedoszły wiślak Andrzej Kubica strzałem głową pokonał Radka Majdana. Na odpowiedź Wisły czekaliśmy aż do 72. min., kiedy to Kalu Uche, również strzałem głową, dał nam bramkę na wagę remisu.

I kolejka ligi polskiej, sezon 2005/2006

Łęczna, al. Jana Pawła II, 26. lipca 2005 r., godz. 20:00

Widzów: 7500, sędziował: Mirosław Ryszka (Warszawa)

Górnik Łęczna - Wisła Kraków 1:1

Bramki:

1:0 Kubica (33.)

1:1 Uche (72.)


Składy:

Bledzewski

G. Bronowicki

Jurkowski

Bożyk

Šiklić

Andruszczak (81. Popiela)

Wędzyński

Sokołowski

Nazaruk (76. Madej)

Kubica

Kucharski (61. Kaczmarczyk)


Majdan

Baszczyński

Kłos

Kowalczyk

Stolarczyk (63. Głowacki)

Uche

Sobolewski

Gołoś (46. Cantoro)

Zieńczuk

Frankowski

Kuźba (46. Paweł Brożek)


Piłkarz meczu:

Kalu Uche


Początek sezonu 2005/06 wypadł wiślakom bardzo blado. Gdybyśmy chcieli być obiektywni, śmiało musielibyśmy przyznać, że Biała Gwiazda niekoniecznie zasłużyła choćby na punkt, który wywiozła z Łęcznej. I tak też mówimy!

Wisła zaczęła mecz z kilkoma piłkarzami, których wiosną nie znaleźlibyśmy w naszym podstawowym składzie. Wszystko jednak zgodnie z przedmeczowymi zapowiedziami. Na obronie zagrał więc Jacek Kowalczyk, w pomocy debiutował w Wiśle Konrad Gołoś, a powrócił do niej Kalu Uche. W ataku zaś próżno było szukać Macieja Żurawskiego, którego próbował zastąpić Marcin Kuźba. Tak odmieniona Wisła wyglądała dzisiaj jak zespół z „kompleksem Żurawia”, gdyż lidera zespołu brakowało i to bardzo.

Ciężko się zresztą doszukiwać dzisiaj optymizmu, którym jeszcze przed spotkaniem tryskała wiślacka ekipa.

Gospodarze od pierwszych minut grali twardo i nieustępliwie, dość powiedzieć, że Andrzej Kubica żółtą kartkę obejrzał już w 2. minucie gry. Jeżeli napisałbym, że początek spotkania należał do gospodarzy, po prostu bym… skłamał. Do futbolistów z Lubelszczyzny należała cała I część meczu. Na nasze szczęście zarówno Wędzyński w 8. min., jak i Sokołowski, w 11., strzelali odpowiednio obok i nad naszą bramką.

W odpowiedzi z dystansu uderzył, tyle że na wiwat, Konrad Gołoś, który debiutu w Wiśle na pewno nie zaliczy do udanych.

Górnik mógł prowadzić już po kwadransie, ale Majdan „żył w bramce” i wybiegiem uprzedził Jurkowskiego, który niespodziewanie zapędził się aż na nasze pole karne. Najgroźniejsza akcja Wisły, w tej części meczu, miała miejsce w minucie 20. Marek Zieńczuk przerzucił piłkę nad jednym z obrońców i uderzył na bramkę bronioną przez Bledzewskiego. Futbolówka przeleciała jednak nad nią, gdyż trafiła po drodze w nogę obrońcy. Wisła ma jeszcze dwa kolejne rzuty rożne ale nie przyniosły one większego zagrożenia dla gospodarzy, którzy odpowiadają akcją Bronowickiego, po której Radek Majdan zażegnuje niebezpieczeństwo, ładnie łapiąc dośrodkowanie obrońcy Górnika.

Na chwilę do głosu dochodzi Wisła. Wreszcie dobrze zagrywa piłkę Uche, ale Bledzewski wychodzi z opresji obronną ręką. Jeszcze w 32. min. groźnie pod bramką gospodarzy, kiedy to po rzucie rożnym głową uderzył Kłos, ale już minutę później jest 1:0 dla Łęcznej!

Wrzutkę w pole karne nie przecina nikt z rosłych stoperów Wisły, świetnie do piłki wyskakuje Andrzej Kubica, który celnie uderza głową w długi róg nie dając Radosławowi Majdanowi żadnych szans na skuteczną interwencję! Zasłużone – mimo wszystko – prowadzenie gospodarzy! Wisła potrafi jedynie odpowiedzieć wrzutką Zieńczuka, którą bez problemów wyłapuje Bledzewski, gospodarze zaś mają kolejne szanse. W 38. min. Majdan z trudem łapie uderzenie, wyrożniającego się w Łęcznej, Andruszczaka, a tuż przed przerwą niewiele myli się Wędzyński, strzelając obok bramki. Do szatni schodzimy więc przegrywając, a mina Tomasza Frankowskiego, który krótko wypowiedział się przed kamerami Canal+ - mówiła sama za siebie.

Na II połowę Jerzy Engel nie wpuścił już bezproduktywnych: Gołosia i Kuźbę. Ich miejsce zajęli Cantoro i Paweł Brożek, i przyznać trzeba, że dwójka ta zaprezentowała się o wiele lepiej od swoich poprzedników.

Na nic by się to jednak zdało, gdyby piłkarzom z Łęcznej nie zabrakło zimnej krwi na początku II połowy, kiedy to powinni dobić Wisłę. Na nasze szczęście, podobnie jak na tym stadionie wiosną, nie popisał się Cezary Kucharski, który w 49. min., z dogodnej pozycji, nie trafił choćby w bramkę. Minutę później podziękować możemy… panu Ryszce. Górnik wyszedł z kontrą, a że Radkowi Sobolewskiemu niezbyt chyba chciało się już grać, więc pociągnął za rękę rywala. Sędzia zastosował przywilej korzyści, ale po – ostatecznie nieudanej – akcji gospodarzy powinien pokazać Sobolowi żółta kartkę. Gdyby to zrobił reprezentacyjny pomocnik powinien boisko opuścić, bo jedną żółtą kartkę na swoim koncie już miał. Ryszka – o dziwo – kartki Sobolowi jednak nie dał…

W 53. minucie kibice Wisły mogli złapać się za głowy! Prostopadłą piłkę z głębi pola otrzymał Franek, a że defensywa Górnika zapomniała na moment o królu strzelców poprzedniego sezonu, więc ten znalazł się sam na sam z Bledzewskim! Uderzył źle z 16 metrów i nawet nie trafił w bramkę. Była to wyborna okazja Wisły.

Z każdą minutą II połowy nasza przewaga jednak rosła, nie była ona wprawdzie przygniatająca, albo choćby taka, do jakiej byliśmy onegdaj przyzwyczajeni, ale widać było, że przysłowiowe „powietrze” uchodzi już z gospodarzy. W 63. min. ładnie z dystansu uderzył Cantoro. Piłka jeszcze skozłowała, ale Bledzewski poradził sobie z nią. Jako, że chwilę wcześniej kontuzji (nadciągnięcie mięśnia) doznał Maciej Stolarczyk, na boisko z konieczności wejść musiał Arek Głowacki.

W 66. min. znów pokazał się Uche, który ładnie podał w pole karne, jednak po sporym zamieszaniu szczęście uśmiechnęło się do gospodarzy i wynik nie uległ zmianie.

W 68. min. wiślacy przeprowadzają klasyczną kontrę. Prawy skrzydłem ładnie uciekł Brożek i precyzyjnie dośrodkował w pole karne, wprost na głowę nadbiegającego Franka. Uderzenie naszego kapitana było ładne, ale Bledzewski – choć na raty – piłkę złapał. Za tą akcję wiślaków nie sposób jednak nie pochwalić.

W końcu zegar pokazał 72. minutę. O piłkę w narożniku boiska powalczył Brożek. Zdaniem liniowego, ta opuściła plac gry zanim wiślak nabił piłkę o nogę obrońcy gospodarzy. Innego zdania był jednak sędzia Ryszka, który pokazał na rzut różny. Z niego precyzyjnie dośrodkował Tomasz Frankowski, a Kalu Uche, który świetnie uwolnił się spod opieki rywala, wyskoczył w swoim stylu najwyżej ze wszystkich i piękną główką zdobył wyrównującą bramkę! Było 1:1 – wynik, który po pierwszej części gry wielu kibiców wzięłoby w ciemno! Teraz jednak otworzyła się szansa nawet na wygraną.

W 77. min. znów z dystansu spróbował Wędzyński, ale i tym razem nie wstrzelił się w bramkę. W odpowiedzi, już po kolejnych dwóch minutach, setkę miał Paweł Brożek! Niestety źle przyjął piłkę, i choć udało mu się nawet minąć bramkarza (przerzucił nad nim futbolówkę), to już celnego strzału nie oddał… Mogliśmy prowadzić.

Szansa na wygranie meczu otworzyła się w 82. min., kiedy to wychodzącego z piłką Marcina Baszczyńskiego taktycznym faulem powstrzymał Šiklić, za co zobaczył drugą żółtą, a następnie czerwoną kartkę. Ostatnie osiem minut mogliśmy więc grać z przewagą jednego gracza. Niestety już pięć minut później wiślackim antybohaterem okazał się Radosław Sobolewski. Górnik próbował wyjść z kontrą, a Sobol, który ewidentnie nie zamierzał dotrwać do końca meczu, sfaulował rywala. Tym razem Ryszka już mu nie podarował… i słusznie wyrzucił wiślaka z boiska. Siły się wyrównały, a przez pięć minut gry w przewadze Wisła przeważała i mogła dobić rywala!

Końcówka to dwie okazje, po jednej dla każdej z drużyn. W 89. min. Kaczmarczyk trafia w boczną siatkę naszej bramki, za co solidnie krzyczą na siebie Zieńczuk z Kowalczykiem. Zaś w 90. minucie Zieniu próbuje jeszcze pokonać Bledzewskiego, ale nie trafia w bramkę. Mecz kończy się więc wynikiem 1:1…

Dzisiejszy występ wiślaków to był – jak mówił przed meczem trener Engel – ciąg dalszy przygotowań do eliminacji Ligi Mistrzów. Jeżeli traktować go w kategorii sparingu, to był to takl sobie sparing, z wymagającym i walecznym rywalem. Jeżeli już w kategorii meczu… Cóż. Dzisiaj nasi piłkarze zaprezentowali jednak „futbol na nie”.

Na koniec słowo o naszym wyróżnieniu. Z przekroju całych 90 minut Kalu Uche na pewno nie zasłużył na miano jego gracza. Gdyby jednak nie jego spryt i piękny gol, już na inauguracje „popłynęlibyśmy”. Trochę na wyrost, ale ciężko byłoby dzisiaj kogoś naprawdę wyróżnić.

• Dodał: Piotr (2005-07-26 21:56:45)

Komentarz pomeczowy

• Pozbycie się Wernera Lički i zatrudnienie Jerzego Engela, zdaniem wielu kibiców, miało zwiastować powrót do stylu gry z nie tak odległych czasów, gdy Wisła Kraków w wielu meczach zachwycała ofensywnym i bardzo skutecznym futbolem. Mecz w Łęcznej udowodnił, że nie jest to takie proste.

Jerzy Engel dostał premię zaufania z dwóch powodów.

Po pierwsze, zastąpił wyjątkowo mało cenionego przez wiślackich fanów Ličkę. Można zresztą odnieść wrażenie, że ktokolwiek nie zastąpiłby Czecha (no, może z małymi wyjątkami) zostałby przez niektórych sympatyków Wisły uznany za męża opatrznościowego naszego klubu.

Po drugie, w wielu kibicowskich głowach ciągle żywe jest wspomnienie "Futbolu na TAK", z jakiego zasłynęła prowadzona przez Engela reprezentacja Polski. Choć pamięć bywa wybiórcza: piękną i skuteczną grę kadra prezentowała jedynie w kilku meczach eliminacyjnych (owszem, kluczowych - z Norwegią i Ukrainą). Większość pozostałych spotkań, z niesławnymi potyczkami z Portugalią i Koreą Południową (fakt, obiektywnie znacznie lepszymi zespołami niż Polska) przypominało raczej drogę przez mękę. Długie wybicia Jerzego Dudka do Radosława Kałużnego w meczu z gospodarzami MŚ 2002 na długo pozostaną dla mnie symbolem bezsilności taktycznej trenera w ważnej potyczce. Mimo wszystko, sam fakt awansu do MŚ był nie lada sukcesem dla kraju, który czekał na występ w nich 16 lat...

Niejeden kibic począł zatem nieśmiało dumać, że skoro Engel przerwał niemoc reprezentacji, to może także przyczyni się do przełamania fatalnej passy Wisły w pucharach. Co jak co, ale sukces europejski Białej Gwiazdy, po dwóch latach kompromitacji, jest nam niezbędnie potrzebny...

Zachowanie dominacji w lidze jest już zadaniem tak oczywistym, że nie wymaga dodatkowych uwag. Już na początku swej pracy Engel stanął wszakże przed nie lada wyzwaniem: nauczeniem Wisły grania bez Macieja Żurawskiego. Co prawda mądre przysłowie uczy, że nie ma ludzi niezastąpionych, ale czasem zastępowanie ich jest bardzo żmudnym i długotrwałym procesem. Doświadczył tego zwłaszcza Henryk Kasperczak, który stracił trzech kluczowych piłkarzy po pamiętnym sezonie sukcesów w Pucharze UEFA. Doświadczył tego na mniejszą skalę, ale wciąż bardzo istotną, Werner Lička, gdy przyszło mu konstruować zespół bez Mirosława Szymkowiaka i Damiana Gorawskiego. Engel stracił co prawda tylko jednego (przynajmniej na razie) gracza, ale za to o absolutnie kluczowym znaczeniu.

Teoretycznie w klubie czekał na szansę znakomity następca. Marcin Kuźba trzy lata temu grał równie dobrze jak Żuraw. Właśnie, trzy lata temu. Zbyt wiele czasu stracił Kuźba na leczenie kontuzji, by pozostało to bez wpływu na jego formę. Wciąż może ją odzyskać, ale potrzebuje jeszcze więcej czasu. Mecz w Łęcznej dobitnie to wykazał. Znacznie lepiej od Kuźby wypadł Paweł Brożek. Wiosenne występy w roli zmiennika zupełnie mu nie wychodziły. We wtorek wreszcie potwierdził walory, które mu się przypisuje: dynamikę, werwę, ciąg na bramkę. Potwierdził jednak także wadę, którą często i słusznie mu się wytyka: jest bardzo nieskuteczny. W decydujących dla powodzenia akcji chwilach zawodzą go nerwy: bądź wybiera złe rozwiązanie, bądź popełnia proste błędy techniczne. Od piłkarza, który od lat uchodzi za wielki talent, trzeba wymagać, aby wreszcie wyzbył się tych złych nawyków. Trzeci napastnik, ten najlepszy i zwykle najpewniejszy (biorąc pod uwagę całokształt występów w barwach Wisły), czyli Tomasz Frankowski zagrał w Łęcznej tak, jak zwykle grał wiosną: bez wyrazu i nieskutecznie. Oby forma Franka wróciła w ekspresowym tempie. Inaczej naszą ostatnią nadzieją w linii ataku będzie Marek Penksa. O ile sympatyczny Słowak akurat w Wiśle wykaże się skutecznością, której najwyraźniej brakowało mu w poprzednich klubach... Jako niesmaczny żart traktuję na razie doniesienia o rozmowach z Jackiem Kosmalskim. Co prawda, czasem najmniej wydawałoby się predysponowani do tego piłkarze nagle zachwycają fantastyczną formą, ale akurat gracz Polonii za następcę Żurawskiego lepiej niech w Wiśle nie robi...

Nieobecność Żurawia miała rekompensować także druga linia. Mamy w niej problem bogactwa. Bardzo doświadczeni gracze, uznawani za najlepszych na swych pozycjach w lidze, rywalizują o miejsce z młodymi piłkarzami, którzy z kolei uchodzą za największe talenty polskiej ligi. Taka mieszanka powinna zapewnić bezwzględną dominację w polskiej lidze. Aby jednak tak się stało, muszą być spełnione trzy fundamentalne warunki: piłkarze muszą być w dobrej formie, muszą być zgrani, muszą mieć pomysł na grę. Ten ostatni być może przed meczem został wiślakom przekazany przez Engela, ale zwłaszcza w fatalnej pierwszej połowie, właściwie nie dało się dostrzec śladów jego realizacji. Druga linia grała bezładnie, wolno, mało efektywnie także w destrukcji. Doniesienia ze sparingów wskazywały, że postrachem rywali będą nasze skrzydła: Marek Zieńczuk i Kalu Uche. Zieńczuk miał tylko przebłyski dobrej gry. Uche przeplatał zagrania znamionujące bardzo wysoką klasę z nieudanymi. Strzelił jednak gola i już choćby z tego powodu można zakładać, że w tej rundzie może być piłkarzem o kluczowym znaczeniu dla zespołu. Potrzebny jest bowiem ktoś, kto gdy nie idzie, potrafi niekonwencjonalnym zagraniem przełamać niemoc kolegów. Taką rolę mógłby także spełniać Jakub Błaszczykowski, który w paru wiosennych meczach błysnął niespotykanym na polskich boiskach talentem. Najwyraźniej jednak Engel nie dowierza w klasę młodego pomocnika, względnie bardziej wierzy w umiejętności innych graczy Białej Gwiazdy... Gdyby trafność jego wyborów miał weryfikować wyłącznie mecz w Łęcznej, należałoby naszego nowego trenera posądzić o znaczącą pomyłkę. Istniała bowiem możliwość, aby w nowym systemie, z ofensywnym i defensywnym pomocnikiem, znalazło się miejsce i dla Błaszcza i dla Nigeryjczyka. Tymczasem Engel postawił na debiutanta, "swojego człowieka", jak kwituję złośliwcy, czyli Konrada Gołosia. Ten zawiódł. Po części zjadła go trema, po części ten niewątpliwie utalentowany pomocnik, po prostu nie jest jeszcze gotowy, aby prowadzić grę Mistrza Polski. Należy dawać mu szansę, ale nie kosztem innych talentów, czy zawodników znajdujących się w lepszej formie. A w takiej jest Mauro Cantoro. Argentyńczyk, który lada dzień niestety może pożegnać się z Wisłą, dał dobrą zmianę. Co prawda, nie uniknął błędów, ale od Gołosia wypadł znacznie lepiej. El Toro górował także nad Radosławem Sobolewskim, który zanotował jeden z najgorszych występów w barwach Białej Gwiazdy. Aż dziw bierze, że tak doświadczony piłkarz może zarobić dwie tak głupie żółte kartki... Ponoć Sobol był obserwowany przez menadżera ze Szkocji (tego od Żurawia...). Wątpliwe, czy takim występem zwiększył swe szanse na powiększenie polskiej kolonii na wyspach. I dobrze zresztą. Wisła potrzebuje i Sobolewskiego i Cantoro.

Po sparingach najwięcej krytycznych uwag wygłaszano o wiślackiej obronie. Raz, że zdekompletowana, dwa, że niepewna. Pierwszy mecz ligowy potwierdził obie opinie. Gdy z boiska musiał zejść - bardzo zresztą przeciętnie grający (brak ofensywnych wejść!) - Maciej Stolarczyk, w rolę lewego obrońcy wcielił się Jacek Kowalczyk - od lat przede wszystkim stoper, z całą pewnością nie na tyle uniwersalny gracz, aby mógł uchodzić za naturalnego zmiennika Stolarczyka. Cała defensywa wypadła przeciętnie. Niby Łęczna do przerwy nie miała stuprocentowych sytuacji (gol Kubicy zawalił fatalnie kryjący Sobolewski), ale trudno było uznać naszą defensywę za monolit. Ponadto zbyt często obrońcy Wisły tracili piłkę, bezsensownie podając ją do krytych kolegów lub ekspediując futbolówkę tam, gdzie nikogo z wiślaków nie było... W drugiej połowie doszły przyprawiające o palpitację serca błędy w kryciu. Łęczna miała za dużo okazji do pogrążenia Wisły zwłaszcza w pierwszych minutach tej części gry...

Radosław Majdan spisał się nieźle, gola nie zawalił, niczego nadzwyczajnego też nie wybronił.

Parę akcji z drugiej połowy pozwala na niewielki optymizm przed kolejnymi meczami. Warto też pamiętać, że choć w ostatnich latach Wisła wygrywała mecze otwarcia, to zwykle w nich nie zachwycała, a dopiero w połowie i końcówce rundy stanowiła walec nie do powstrzymania dla rywali. Tyle że przed nami eliminacje LM i wypadałoby i w nich błyszczeć formą, ale czy Engel zdąży to wszystko odpowiednio poukładać? Zadanie ma trudne, a czasu mało.