2005.09.15 Vitória SC Guimarães - Wisła Kraków 3:0

Z Historia Wisły

Wersja z dnia 06:27, 10 wrz 2008; PawelP (Dyskusja | wkład)
(różn) ← Poprzednia wersja | Aktualna wersja (różn) | Następna wersja → (różn)

Za: http://wislaportal.pl

Vitória Guimarăes - Wisła Kraków 3:0

• Po żenującym występie Wisła Kraków przegrywa z Vitórią Guimarăes 0:3! Tak fatalnie grajacych wiślaków nie widzieliśmy dawno i aż chce się zakrzyczeć: szkoda, że jednak Państwo to widzieli! Rewanż za dwa tygodnie w Krakowie nie wróży nam nijak, bo aby pożegnać się z pucharami z honorem trzeba byłoby zagrać o dwie klasy lepiej! Żeby awansować dalej... Czy jednak jeszcze ktoś w to wierzy? Wstyd panowie wiślacy, naprawdę wstyd!

I runda Pucharu UEFA, sezon 2005/2006

Guimarães, Estádio D. Afonso Henriques, 15. września 2005 r., godz. 21:30

Widzów: 15 000, sędziował: Ivan Bebek (Chorwacja)

Vitória Guimarães - Wisła Kraków 3:0

Bramki:

1:0 Cléber (24. k.)

2:0 Mário Sérgio (70.)

3:0 Benachour (71.)


Składy:

Paiva

Mário Sérgio

Geromel

Cléber

Rogério Matias

Svärd

Flávio

Benachour (87. Moreno)

Neca

Dário (43. Targino)

Saganowski (Paulo Sérgio)


Majdan

Baszczyński

Stolarczyk

Głowacki

Dudka

Paulista (71. Kuźba)

Cantoro

Gołoś

Zieńczuk (81. Barreto)

Kryszałowicz

Paweł Brożek (46. Penksa)


Piłkarz meczu:

... Marek Saganowski


Chyba nawet najwięksi pesymiści nie spodziewali się nie tyle nawet wyniku 0:3, ale przede wszystkim tak żenującej gry naszych… hmmm „pupili”.

I nie ma nawet o czym mówić, choć komentujący ten mecz Dariusz Szpakowski próbował nam wmawiać, że wiślacy „nie otrząsnęli się jeszcze po porażce w Atenach”… Tyle tylko, że albo są to profesjonaliści, którzy zarabiają ciężkie pieniądze, albo banda rozkapryszonych gwiazdeczek, na które spadło nieszczęście gry w upale (wszak było 27 stopni), do tego na krzywym boisku, a jakby tego było za mało, to złą piłką!

Nie ma dla nas żadnego usprawiedliwienia, także dla osłabień składu, wszak powiedzmy sobie szczerze, Vitória – z całym dla niej szacunkiem – to nie jest nawet wielce klasowa drużyna, a bramki strzelała wyłącznie po naszych błędach, których naprawdę powinniśmy uniknąć! Szpila należy się też trenerowi Engelowi, któremu z tytułu "mistrza motywacji" zostały już chyba tylko... osławione wąsy, które przy najbliższej okazji wiślaccy kibice powinni mu... po prostu zgolić.

Piłkarze (?) Wisły mieli jedną taktykę. Wybijanka z ominięciem drugiej linii, ale skoro grał w niej nieporadny Gołoś (cóż za prezent urodzinowy!), tracący każdą piłkę Paulista oraz nie wiedzący co z nią zrobić Zieńczuk, to rzeczywiście – to była dobra taktyka. Jedynym graczem Wisły w ogóle, na którego nie można powiedzieć złego słowa, jest Mauro Cantoro. Jedyny piłkarz, który przejąwszy piłkę przed naszym polem karnym, próbował ją rozegrać, a nie tylko wybijać. Argentyńczykowi kończy się jednak kontrakt w naszym klubie i chętnie zmieni go zimą na... lepszy!

Zaczęło się przede wszystkim… nerwowo. Zarówno z jednej, jak i z drugiej strony. Wisła cofnięta próbowała z dala od własnej bramki rozbijać ataki gospodarzy, a Ci – jako że nie są wcale, powtarzam, wielką drużyną – jakoś nie mieli pomysłu na tak grającą Wisłę. Do czasu jednak, wszak bardziej chciało im się chcieć, no i w przeciwieństwie do naszych gwiazdek, próbowali konstruować jakieś akcje.

Po raz pierwszy groźnie pod obiema bramkami zrobiło się w minucie 9. Brożka (gratulujemy... podwyżki?!) jednak łatwo powstrzymali obrońcy, zaś Majdan w ekwilibrystyczny sposób złapał dośrodkowanie Saganowskiego.

Minutę później rzut wolny dla Wisły z narożnika pola karnego. Egzekwuje go Paulista, który próbuje od razu strzelać, ale piłkę odbija obrońca, kończy się więc na rzucie rożnym.

Vitória zaczyna od tego momentu grać szybciej piłką i na efekty nie trzeba długo czekać. W 12. minucie Saganowski nie przejął jednak dośrodkowanie z lewej strony, bo mogło być groźnie. Jeszcze raz próbuje Wisła, ale Zieńczuk dośrodkowuje za głęboko i bramkarz spokojnie łapie piłkę. Na tym kończy się gra Wisły, a do głosu coraz częściej dochodzą gospodarze. Majdan łapie kolejną wrzutkę, po chwili źle z wolnego próbuje Rogério Matias, zaś w 20. już minucie Głowacki ładnie powstrzymuje Sagana, wybijając na róg. Nie mijają kolejne dwie minuty, a za linię boczną wykopywać piłkę musi Stolarczyk… Przewaga gospodarzy jest wyraźna, ale nie stwarzają oni jakichś wielce groźnych akcji… Jednak do czasu.

Jest 23. minuta, błąd w środku boiska, piłkę w polu karnym dostaje Saganowski, odwraca się z nią i jest przewracany przez Głowackiego. Mimo protestów naszego kapitana nie ma on racji. Jedenastka dla gospodarzy zasłużona. Tę na bramkę pewnym strzałem zamienia Cléber (interesowała się nim podobno latem Wisła), i choć Majdan wyczuł intencję strzelca jest 1:0 dla Vitórii…

Rusza Wisła, ale z wolnego Zieńczuk strzela wysoko nad bramką, a minutę później po skrzydle ucieka Baszczyński, zagrywa w pole karne do Zieńczuka, ten jednak fatalnie odchylony strzela wysoko nad poprzeczką. I znów to było wszystko, na co stać było naszych graczy.

Jeszcze w 33. minucie popisujący się przez całe spotkanie fatalną celnością Neca strzela wprost w Majdana, zaś w 36. min. z 16 metra zamiast do bramki strzela daleko obok niej – i na tym kończą się wątpliwe emocje I połowy.

W przerwie goście w telewizyjnym studiu słusznie podkreślali, że Kryszałowicza na boisku reprezentuje jego… koszulka, ale podobnie można by powiedzieć też o wielu innych wiślakach… Wydawać by się mogło, że gorzej grać się już nie da. Okazało się jednak, że jest to możliwe, co Wisła udowodniła w II połowie. Wprawdzie w niej oddaliśmy jedyny (!!!) celny strzał w światło bramki w tym meczu, ale też straciliśmy na własne życzenie kolejne dwa gole, które – jak słusznie zauważyła dzisiejsza prasa oraz komentator – zepchnęły Wisłę do piekła!

Ten jedyny celny strzał Wisły miał miejsce w 49. minucie. Wtedy to z narożnika pola karnego strzelał Zieńczuk, ale ani nie był to strzał na miarę tych z meczu ligowego z Pogonią, ani też na miarę gry w Europie. Bramkarz Vitórii spokojnie uderzenie więc złapał. Obraz wiślackiej nędzy dobrze oddała 51. minuta, kiedy to Majdan łapać musiał uderzenie głową… Głowackiego. Cztery minuty później kapitan Wisły rehabilituje się jednak, blokując uderzenie Benachoura, na rzut rożny.

Kolejne minuty to dalsze próby gospodarzy. Majdan łapie więc główkę Sagana, a po chwili kolejną wrzutkę.

Już jednak w 63. minucie powinno być 2:0, na nasze szczęście Stolarczyk świetnie powstrzymał Neca. Gdyby nie to, mierzący 176 cm wzrostu, Portugalczyk wreszcie mógłby trafić do bramki. Zresztą próbkę marnych umiejętności strzeleckich tego długowłosego blondyna mieliśmy już po kolejnych dwóch minutach, kiedy to z 18 metrów strzelił obok słupka.

W 70. minucie już jednak nic nie uchroniło Wisły. Znów piłkę w polu karnym dostał Saganowski, tym razem nie ogrywał wiślaków, a podał przed linię szesnastki, a tam nadbiegający Mário Sérgio ładnym strzałem pewnie pokonał Majdana! 2:0.

Jeszcze dobrze nie umilkły rozradowane trybuny, a było 3:0! Piłkę przejął Tunezyjczyk Benachour, przez nikogo nieatakowany przebiegł w okolice 25 metra i huknął w samo okienko bramki Wisły! Majdan był bezradny, a były piłkarz PSG ustalił tym samym wynik meczu. Zadowolona z wyniku – a jakże – Vitória grała bowiem o wiele spokojnie, nie pozwalając wiślakom nawet dojść na własne pole karne. Bicie głową w mur, to za mało powiedziane. A mogło być jeszcze gorzej, gdyby w końcówce Majdan cudem i na raty nie obronił kolejnego strzału.

Wisła przegrywa, Wisła ponosi prawdziwą klęskę i wiadome jest już, że kolejne zmiany w naszej ekipie nastąpią. Cóż, Ci którym nie chce się grać, nie chce się walczyć w koszulce z „Białą Gwiazdą” odejść z niej powinni dużo wcześniej! Porażki można wybaczać zawsze, ale już żenady – takiej jak dzisiaj – na pewno nie!

Dobranoc panowie. Ostatni gasi światło!

PS. Wisła traci dzisiaj nie tylko trzy gole i praktycznie szanse na awans, ale także Jeana Paulistę. Brazylijczyk z groźną kontuzją, podejrzenia zerwania wiązadeł w barku, został odwieziony do szpitala. • Dodał: Piotr (2005-09-15 22:20:07)

Komentarz pomeczowy

• Jeszcze kilka godzin temu wierzyłem, że Wisłę Kraków w obecnym składzie personalnym stać na dobre występy w europejskich pucharach. Nic z tej wiary nie zostało. Co więcej, być może już tylko tygodnie dzielą nas od definitywnego końca "Wielkiej Wisły" także w polskiej lidze. Szanse na odrobienie strat z Portugalii są marne, a brak awansu będzie zapewne oznaczać kolejne transfery czołowych piłkarzy zimą. I tylko gorzka myśl tłucze się po głowie. Tak niedawno byliśmy raptem o 5 minut od Ligi Mistrzów i dostatniej przyszłości. Teraz może się okazać, że po zespole zostaną strzępy, a na kolejne sukcesy trzeba będzie czekać lata...

Być może to przedwczesne rozdzieranie szat. Być może w rewanżu wiślacy zagrają zawody, które przejdą do historii jak niegdyś potyczka z Saragossą. Być może nawet jeśli odpadniemy, nie czeka nas wysprzedaż. Ale trudno o optymizm. Wczoraj Wisła skompromitowała się. Zagrała głupio i bez ambicji. Niektórzy piłkarze snuli się po boisku, zamiast walczyć jak przystało w meczu, o którym przecież wiedzieli, że może mieć kolosalne znaczenie dla przyszłości klubu. Jak rok temu z Tbilisi, jak dwa lata temu z Vålerengą, niektóre nasze asy pokazały, iż absolutnie nie można na nich polegać. Są dobrzy na ligę, nawet na reprezentację, nawet w porywach na eliminacje LM (wszak z Panatą w Krakowie zagrali bardzo dobrze!). Ale Puchar UEFA to od trzech lat ich jedna wielka kompromitacja. Kibic wierzy zwykle, że piłkarze uczą się na błędach. Dziś gotowy jestem stwierdzić z całą mocą, że nasi nie.

Oczywiście, Wiśle nie pomogło to, że wypadli ze składu Radosław Sobolewski i Tomasz Kłos. Oczywiście, bardzo widoczne są skutki letnich osłabień. Oczywiście, nowi piłkarze nie zgrali się jeszcze należycie z kolegami. Ale nawet biorąc poprawkę na te kłopoty, Wisła nie powinna była przegrać w takim stylu. Nawet gdy brakuje zrozumienia, nawet gdy niższa jest niż do niedawna suma piłkarskich umiejętności w zespole, nic nie zwalnia zawodników od podjęcia walki. Twardej, bezkompromisowej, pełnej ambicji walki. W meczu z Vitórią jej zabrakło. Rzecz jasna, są wyjątki, ale trudno, może poza Mauro Cantoro, wymienić piłkarza, który zasłużyłby na "rozgrzeszenie". Większość nawet jeśli się starała, to popełniała katastrofalne błędy, czy to w grze defensywnej, czy to w grze ofensywnej, jeśli o tej drugiej w ogóle można mówić inaczej niż pro forma. Tym większe me rozczarowanie, ma złość, że wiem, iż ten zespół stać było mimo wszystko na lepszy występ. Ale nie w sytuacji, gdy zabrakło determinacji a część piłkarzy zdawała się chcieć udowodnić, iż bezmyślność jest ich wiodącą cechą... Gorzkie słowa, ale czy można zdobyć się na inne po tak koszmarnym występie, który może mieć opłakane skutki dla klubu? Zwłaszcza, że rywal to zespół przeciętny, bez gwiazd, bez wyrafinowanej taktyki. Ale przynajmniej zespół. Wisła była zlepkiem piłkarzy, których nie połączyła żadna myśl, ani taktyczna, ani bardziej wzniosła: że trzeba walczyć o honor i przyszłość. Gdy w dodatku ci piłkarze, każdy co do jednego, zagrali znacznie poniżej możliwości (nawet rozgrzeszony przeze mnie Cantoro), klęska stała się sromotna.

Oczywiście, ten sam zlepek piłkarzy może w kolejnym meczu ligowym zdobyć 3 punkty, strzelić parę bramek i przeprowadzić kilka pięknych akcji. Tyle że mam nieodparte wrażenie, że już za późno na rehabilitację. Że zimą zostaną tylko zgliszcza. Rzecz jasna, czy Wisła jest silna czy słaba, to wciąż Wisła. Zwłaszcza na parę miesięcy przed stuleciem klubu nie wolno się od niego odwrócić. Niemniej, oglądając czwartkową degrengoladę, jakoś trudno wykrzesać z siebie entuzjazm dla tych konkretnych piłkarzy, którzy w jej barwach aktualnie występują. Tym bardziej, że już trzeci rok z rzędu gotują nam taką koszmarną niespodziankę. Czy gra tu Żurawski, czy Frankowski, czy Gorawski, czy Dudka, czy Baszczyński, czy Kryszałowicz, stało się już, o ironio a raczej o zgrozo, tradycją, że kompromitujemy się w Pucharze UEFA. Niby w tej edycji jest cień szansy na spektakularny powrót. Ale czy ktoś jeszcze w to wierzy?

Wielkim rozczarowaniem jest także Jerzy Engel. Ewidentnie nie poradził sobie z zadaniem przebudowy zespołu. Zadanie miał trudne, to prawda. Ale choćby przykład czwartkowego rywala pokazuje, że można w ważnych meczach doprowadzić do ładu i składu nawet bardzo przebudowany zespół. Dla Wisły potyczka z klubem z Portugalii miała kluczowe znaczenie, może nawet większe niż rywalizacja z Panatą. Dlaczego więc trener nie potrafił odpowiednio zmotywować zespołu? Popełnił ten sam błąd co rok temu Henryk Kasperczak. Można dowodzić, że zawiedli go piłkarze. Ale nie kto inny, jak właśnie trener, wybiera skład, w jakim należy rozpocząć mecz i jakie potem przeprowadzać zmiany. Odpowiada on także w znacznej mierze za podejście piłkarzy do spotkania. Engel miał ograniczone pole manewru, gdyż kartki, kontuzje i niedawne transfery przetrzebiły kadrę na mecz w Portugalii. Jednak czy aż tak wielką sztuką jest przekonanie piłkarzy, że trzeba wyjść na boisko i - za przeproszeniem - zapiep...ać przez 90, a jeśli trzeba i więcej, minut?! Engel miał być na tle Kasperczaka wybitnym motywatorem. Ten mit runął i to z hukiem. Być może, gdyby mógł z tym składem popracować jeszcze parę miesięcy, wyeliminowałby część jego mankamentów czysto sportowych. Tyle że wielkim i podstawowym zadaniem Jerzego Engela było wprowadzenie Wisły przynajmniej do fazy grupowej Pucharu UEFA. Jeśli nie jest to w tej chwili misja niewykonalna, to przynajmniej bardzo, ale to bardzo mało prawdopodobna.

Mimo wszystko, mimo złości i rozgoryczenia, jedynym rozsądnym rozwiązaniem z punktu widzenia kibica jest spokój. Trzeba kibicować Wiśle w kolejnych meczach ligowych i liczyć, że może jednak zimą nie dojdzie do drastycznych ruchów personalnych. A jeśli dojdzie, to do takich, dzięki którym słabe mentalnie i piłkarsko ogniwa zostaną wymienione na lepsze. Nie piszę tego co prawda z wielką wiarą, ale cóż innego pozostało, jak czekać na ligę i potem na kluczowe decyzje o przyszłości klubu?