2017.04.20 Ślęza Wrocław - Wisła Can-Pack Kraków 73:57

Z Historia Wisły

2017.04.20, Ekstraklasa, finał, 2 mecz, Wrocław, Hala AWF, 18:45, czwartek
Ślęza Wrocław 73:57 Wisła Can-Pack Kraków
I: 20:14
II: 15:7
III: 22:14
IV: 16:22
Sędziowie:
Tomasz Trawicki, Marcin Koralewski, Michał Chrakowiecki
Komisarz: Jerzy Żelaszkiewicz Widzów:
Ślęza Wrocław:
Marissa Kastanek 30, Agnieszka Kaczmarczyk 13 (8 zb.), Zuzanna Sklepowicz 10,
Sharnee Zoll 7, Agnieszka Majewska 7 (5 zb.), Kourtney Treffers 4, Agnieszka Skobel 2,
Kateryna Rymarenko 0, Sylwia Siemienas 0, Małgorzata Zuchora 0, Magdalena Koperwas 0
Trener:
Arkadiusz Rusin

Wisła Can-Pack Kraków:
Hind Ben Abdelkader 23 (4x3), Vanessa Gidden 7, Ewelina Kobryn 7, Ziomara Morrison 5 (5 zb.),
Claudia Pop 4, Olivia Szumełda-Krzycka 4, Sandra Ygueravide 3, Meighan Simmons 2, Magdalena Ziętara 2,
Agnieszka Szott-Hejmej 0
DNP: Magdalena Puter, Małgorzata Misiuk
Trener:
José Ignacio Hernández



Spis treści

Druga porażka wiślaczek we Wrocławiu

Po dwóch pierwszych meczach finału Basket Ligi Kobiet, w którym gra się do trzech zwycięstw, koszykarki Wisły Can-Pack Kraków przegrywają ze Ślęzą Wrocław 0-2. Po wczorajszej porażce różnicą sześciu punktów, w drugim spotkaniu wiślaczki uległy wrocławiankom bardzo wyraźnie, bo aż 57-73. Teraz rywalizacja przenosi się wprawdzie do Krakowa, ale Ślęza do wywalczenia mistrzostwa Polski potrzebuje już tylko jednego zwycięstwa.

Mecz numer dwa finału BLK, to była niestety dla nas potyczka "bez historii". Wiślaczki przegrywały w niej bowiem od samego początku, bo pierwsze dla nas punkty, przy stanie 0-7, zdobyła dopiero w czwartej minucie Vanessa Gidden. Świetnie w spotkanie weszła bowiem Agnieszka Kaczmarczyk i występująca obecnie w Ślęzie była wiślaczka przy stanie 5-11 miała na swoim koncie już 7 oczek. I choć Ewelina Kobryn, Gidden oraz Sandra Ygueravide doprowadziły do wyniku 11-13, to na doprowadzenie do remisu nie pozwoliły Marissa Kastanek, która rzuciła nam "trójkę" oraz kolejna była wiślaczka - Agnieszka Majewska, zmieniająca wynik na 11-18. I choć trzypunktowy rzut zaliczyła dla nas wtedy Hind Ben Abdelkader (14-18), to pierwszą kwartę celnymi osobistymi zakończyła Kastanek i przegrywaliśmy 14-20.

Drugą kwartę wiślaczki rozpoczynają od ładnej akcji, po której punkty zdobyła Olivia Szumełda-Krzycka (16-20), ale kolejne minuty - poza trafieniem Meighan Simmons - to wyłącznie skuteczne zagrania wrocławianek, które po kwadransie gry uciekły na 18-30! Niestety druga ćwiartka była w naszym wykonaniu fatalna, nic więc dziwnego, że przegrywaliśmy po niej aż 21-35.

Tak jak źle graliśmy drugą kwartę, tak źle zaczęliśmy też trzecią. Kaczmarczyk i Kastanek rzutem za trzy zmieniły wynik na 21-40! I choć kolejne akcje to udane próby Wisły Can-Pack, bo Abdelkader i Kobryn zmieniły wynik na 28-40, to następne fragmenty meczu, to bez dwóch zdań przewaga Ślęzy, dla której świetne zawody rozgrywała Kastanek. To właśnie Amerykanka zmieniła po trzech kwartach wynik na 35-57, co oznaczało, że było po meczu!

I choć początek czwartej kwarty należał do wiślaczek, które za sprawą punktów Claudii Pop, Abdelkader oraz Ziomary Morrison zaliczyły serię 9 punktów z rzędu (44-57), ale "trójka" Zuzanny Sklepowicz ostudziła zapędy Wisły. Wrocławianki w końcówce nie pozwoliły już zresztą Wiśle odrobić jakiejkolwiek straty i ostatecznie wysoko i zasłużenie drugi mecz finału wygrały. Ale też w sumie nic dziwnego, skoro w naszym zespole jedyną zawodniczką, która zagrała na poziomie tej fazy rywalizacji, była Hind Ben Abdelkader.

Wiślaczki mają teraz czas do przyszłego weekendu, aby postarać się odbudować swoją formę i spróbować wrócić jeszcze do gry o złoto... Choć po meczach we Wrocławiu ciężko być optymistą.


Źródło: wislaportal.pl


Muszą stworzyć zespół!

Dodano: 2017-04-22 19:12:06 (aktualizacja: 2017-04-25 16:37:04)

Marco / nowe-refleksje.blogspot.com

Po drugim meczu finałowym Basket Ligi Kobiet pewne są dwie rzeczy. Pierwsza, jak najbardziej oczywista - po zwycięstwie 73:57, Ślęza Wrocław jest już dosłownie o krok od zdobycia drugiego w historii klubu złotego medalu, stawiając pod ścianą wciąż aktualne mistrzynie Polski.

Druga, wynikająca z rozwoju wypadków w czwartkowy wieczór, które były efektem tendencji widocznych już dzień wcześniej - jeśli koszykarki Wisły Can-Pack chcą doprowadzić na własnym terenie do wyrównania w serii i decydującego spotkania, przez tydzień muszą zmienić bardzo wiele. Przede wszystkim stanowić zespół w pełnym tego słowa znaczeniu, przeciwstawiając się pod względem fizycznym i mentalnym podopiecznym Arkadiusza Rusina. Chciałoby się rzec - wszystkie ręce na pokład! Ale czy to realne?...

Nie ma większego sensu wnikliwe opisywanie przebiegu tej potyczki. Wystarczy powiedzieć, że gospodynie znokautowały krakowską ekipę, zwłaszcza jeśli uwzględnić rangę tych zawodów. Tak trzeba określić prowadzenie różnicą 22 pkt po trzech kwartach. W żadnym aspekcie nie byliśmy świadkami zmagań dwóch równorzędnych drużyn, a takie niejako z definicji występują w ekstraklasowym finale. Od samego początku wrocławianki przeważały pod względem organizacji gry, zespołowości, skuteczności, agresji, koncentracji, pomysłowości... Owszem, wiślaczki chciały, motywowały się do lepszej gry, próbowały coś zmienić, Jose Hernandez na bieżąco przekazywał uwagi. To wszystko było jednak zdecydowanie za mało. Znów ujawniły się błędy, które można było dostrzec w poprzednich miesiącach krajowej i europejskiej rywalizacji. Były widoczne choćby w pierwszej rundzie play-off BLK przeciwko Pszczółce Polski-Cukier AZS-UMCS Lublin - podopieczne Krzysztofa Szewczyka postawiły na mocną defensywę, która nie "leżała" wciąż aktualnym mistrzyniom Polski. Ślęza broni jeszcze lepiej, stanowiąc dobrze rozumiejący się i uzupełniający kolektyw, z prawdziwą liderką na pozycji rozgrywającej.

Wydawać by się mogło, że po porażce w meczu nr 1 koszykarki Wisły Can-Pack wyjdą na parkiet umotywowane i skoncentrowane, wyciągając wnioski z niepowodzenia. Tak było po porażkach u siebie w pierwszych grach ćwierćfinałowych i półfinałowych. Teraz stało się inaczej - nie tylko dlatego, że poprzeczka była zawieszona wyżej. Obrończynie tytułu zagrały po prostu źle, brakowało im konsekwencji w realizacji założeń, co po raz kolejny wywoływało irytację trenera. Poza ostatnią kwartą, bardzo opornie szła im gra w ataku. Próby przełamania się na siłę, poprzez oddawanie rzutów z nieprzygotowanych pozycji, raczej mało kiedy przynoszą powodzenie, a na pewno nie jest to recepta na dłuższą metę. Niepokoi nastawienie samych zawodniczek - niektóre wyglądały na zrezygnowane, inne miały pretensje do wszystkich, tylko nie do siebie, co przekładało się na to, że nie grały w sposób nakreślony przez swojego coacha. Notabene Hernandez też wyglądał na zagubionego, nie potrafiącego pozytywnie wpłynąć na drużynę. W tej grupie ludzi trudno dostrzec chemię, w dużej mierze warunkującą sukces.

Pod względem mentalnym nieporównywalnie lepiej sytuacja przedstawia się w obozie finałowych rywalek. Po wygranej na otwarcie batalii o tytuł, wrocławianki dostały jakby dodatkowych skrzydeł. Co ważne, od początku "siedział" im rzut z półdystansu i dystansu, czego przykładem była choćby pudłująca dzień wcześniej Agnieszka Kaczmarczyk. Polska podkoszowa tym razem zapisała na swoim koncie 13 pkt (6/10 z gry), a także 8 zbiórek. Skuteczniejsza od niej była tylko Marissa Kastanek, zdobywczyni aż 30 pkt (9/13 z gry, 8/8 z wolnych). Amerykańska rzucająca była nieuchwytna dla krakowianek. Tym razem rzadziej trafiała Sharnee Zoll, która jednak skupiła się na swojej specjalności, czyli asystach - zaliczyła ich aż 11.

Ich odpowiedniczki wypadły zdecydowanie gorzej - Ewelina Kobryn zdobyła tylko 7 pkt (3/10 z gry), a Meighan Simmons - 2 pkt (1/6). Trudno o bardziej wymowne porównanie... Pretensji nie można mieć wyłącznie do Hind Ben Abdelkader, która jako jedyna umiała "ukłuć" obronę Ślęzy, zdobyła 23 pkt, na przyzwoitym procencie z gry (7/12). Belgijska rozgrywająca punktowała, lecz tylko raz asystowała. Dodając do tego, że w pierwszej akcji trzeciej kwarty kontuzji doznała Sandra Ygueravide, która wcześniej i tak nie zanotowała żadnej asysty, oczywistym jest, że wiślaczkom zabrakło - zresztą nie tylko w tym dniu - takiej reżyserki, jak Zoll. Trochę ożywienia wniosła walcząca w defensywie Claudia Pop, która grała jedynie w drugiej połowie, a i tak zaliczyła 5 przechwytów. Szkoda, że hiszpański szkoleniowiec nie wpuścił wcześniej Rumunki, choć zapewne miał w pamięci jej nieudane wejścia (w środę dwie straty i jedno pudło spod kosza w ciągu niespełna 5 minut).

Przypadek Pop to jeden z szeregu przykładów obrazujących wahania formy poszczególnych zawodniczek, których skutkiem są problemy z rotacją. Niby dziesiątka pań przygotowanych do gry na tym poziomie, mogących w każdej chwili w efektywny sposób zaistnieć na boisku (może z wyjątkiem Olivii Szumełdy-Krzyckiej, której obecność w dużym stopniu wynikała z przepisu o dwóch Polkach), ale w tak trudnym położeniu okazało się, że większość z nich nie jest w stanie korzystnie oddziaływać na meczowe wydarzenia. Wydaje się, że tutaj leży jeden z największych problemów, wynikający ze wspomnianego wyżej podejścia mentalnego. Rok temu w finale Hernandez rotował tylko siódemką, jednak miał do dyspozycji Cristinę Ouvinę i Justynę Żurowską-Cegielską. Pierwsza "trzymała" rozegranie, znajdowała partnerki na dobrych pozycjach, była bezcenna w obronie. Jednym słowem - grała dla zespołu, a nie własnych statystyk, które notabene świadczyły o jej zaangażowaniu i wszechstronności. Hiszpańska rozgrywająca pomagała w trudnych momentach, podobnie jak druga z wymienionych. Justyna, która na początku kwietnia została mamą (gratulacje!), była nieraz ważną postacią w spotkaniach o wysoką stawkę, zwłaszcza na krajowych parkietach. Brała na siebie ciężar gry w trudnych momentach, walczyła do końca pod obydwoma koszami. Jednym słowem - obie koszykarki potrafiły dać drużynie odpowiedni impuls, co pozytywnie przekładało się na wyniki zaciętych konfrontacji.

W erze Can-Packu wiślaczki cztery razy stały w podobnej sytuacji. Dwukrotnie udało im się wyjść zwycięsko - w 2005 roku przegrywały 0-2 w półfinale z Włókniarzem Pabianice, wygrały dwie potyczki u siebie i decydującą na wyjeździe. Dwa lata później w finale do czterech zwycięstw Lotos Gdynia prowadził już 3-1, lecz później to krakowianki wygrały trzykrotnie. Nie wyszło w półfinale w 2009 roku - po meczach w Gdyni było 2-0 dla Lotosu, a skończyło się 3-0. Cztery lata później w finale ekipa z Polkowic wygrała dwukrotnie na własnym terenie, powtarzając ten wyczyn w hali przy ul. Reymonta 22.

Czy obrończynie tytułu nawiążą do dwóch pierwszych przykładów, choćby doprowadzając do decydującego starcia? Czy stać je na odwrócenie losów rywalizacji? Jak najbardziej, jednak pod jednym zasadniczym warunkiem, wskazanym na wstępie - Hernandez i jego zawodniczki nie tylko wyciągną wnioski z porażek, ale te przemyślenia wprowadzą w czyn, stworzą zespół w pełnym tego słowa znaczeniu, będą znajdować się w optymalnej dyspozycji i koncentracji, dążyć razem do wspólnego celu, neutralizując przy tym atuty wrocławianek. Wiem, brzmi to jak wytarte slogany, ale czy jest jakaś inna opcja? Jeśli tych okoliczności zabraknie, nie nastąpi niezbędna mobilizacja, a będziemy świadkami powtórzenia się zjawisk uwidocznionych w środę i czwartek (tak na dobrą sprawę, to w wielu występach w całym sezonie), po upływie dokładnie 30 lat tytuł mistrzowski wróci do stolicy Dolnego Śląska, i to już w najbliższą sobotę...




Źródło: wislalive.pl

Po meczu powiedzieli:

Jose Ignacio Hernandez (trener Wisły Can-Pack): - Ślęza grała dziś zdecydowanie lepiej od nas. Była lepsza w obronie, ale szczególnie była lepsza pod względem mentalnym. Były bardziej agresywne. Musimy zmienić swoją mentalność, żeby wygrać tę rywalizację. Jest ciężko, ale ważne, żebyśmy wierzyli. Nasz cel to wygrać dwa mecze w Krakowie i i wrócić do Wrocławia. Będzie ciężko, bo Ślęza gra bardzo dobrze, tak jak przez cały sezon. Musimy zmienić wiele rzeczy w naszej grze.


Ziomara Morrison (zawodniczka Wisły Can-Pack): - Zagrałyśmy bardzo źle jako zespół. Musimy wiele zmienić, żeby być mistrzem Polski. Idziemy dalej, będziemy walczyć i naprawimy nasze błędy.

Arkadiusz Rusin (trener Ślęzy): - Cieszę się, że w tych dwóch meczach pokazujemy zespół, który cały czas jest ze sobą. Dzisiejsze spotkanie bardzo dobrze nam się ułożyło. Graliśmy skuteczną ofensywę. W defensywie, oprócz sytuacji pick'n'rollowych w pierwszej kwarcie, biliśmy się o pozycje, walczyliśmy cały czas. Podkreślałem to w przerwie, mobilizując dziewczyny do walki. Nie powinny nam się zdarzać takie sytuacje, jakie miały miejsce w czwartej kwarcie. Coś takiego może zburzyć cały mental zespołu i później ciężko się podnieść. Na szczęście nie było dziś takiej sytuacji. Przerwa przed kolejnym meczem jest dla nas za długa (śmiech). Chcielibyśmy od razu iść za ciosem. Mamy już plan na najbliższe dni, jak odpocząć i jak przygotować zespół. Jedziemy do Krakowa. Nie ukrywam, że chcemy tam skończyć ten finał.


Kourtney Treffers (zawodniczka Ślęzy): - Jestem bardzo dumna z drużyny. Grałyśmy bardzo dobrze, jak zespół, od pierwszej do ostatniej minuty. Każda zawodniczka dała energię. Byłyśmy drużyną i to jest nasz klucz. Nie możemy się jeszcze cieszyć, bo przed nami jeszcze wyjazd do Krakowa.


Źródło: basketligakobiet.pl

Galeria