Agnieszka Kułaga
Z Historia Wisły
Agnieszka Kułaga, koszykarka, rozgrywająca, urodziła się 20 lutego 1986 roku. Jest wychowanką MKS Pałac Młodzieży Tarnów. W latach 2005-2008 występowała w USA w Drużynie Valparaiso Crusaders (NCAA). Agnieszka reprezentowała Polskę U-20 na Mistrzostwach Europy w 2006 w Sopronie.
5 czerwca 2009 roku Agnieszka Kułaga została zawodniczką Wisły Can-Pack.
Pierwszą propozycję gry w barwach Wisły otrzymała jako osiemnastolatka, wówczas jednak zdecydowała się wyjechać z kraju do Stanów Zjednoczonych, gdzie zyskała uznanie jako zawodniczka i wzorowy student (Między innymi Magazyn "ESPN" przyznał Agnieszce prestiżową nagrodę za umiejętne pogodzenie sportu i nauki. Skończyła studia w trzy lata z niezłą średnią oraz zaliczyła studia MBA.)
2 lutego 2010 Agnieszka Kułaga zadebiutowała w Eurolidze Kobiet. Wiślaczki po bardzo dobrym spotkaniu pokonały we własnej hali węgierskie MIZO 2010 Pecs 80:53. Agnieszka Kułaga zagrała 2 minuty i 48 sekund, odnotowała jedynie jedną stratę.
Jako zawodniczka pierwszej drużyny na parkiecie nie spędzała zbyt wiele czasu. Znacznie lepiej radziła sobie w drugiej drużynie. Po zakończeniu rozgrywek, rozczarowana, opuściła Kraków, by podpisać kontrakt z Tęczą Leszno, gdzie występowała przez jeden sezon.
Sezon 2011/2012 tarnowianka spędziła już w Artego Bydgoszcz, w którego barwach rozegrała 22 mecze uzyskując średnio 5,2 punktu, 3,3 zbiórki i 2,4 asysty na mecz.
W czerwcu 2012 roku ponownie zmieniła barwy, w sezonie 2012/2013 została zawodniczką ROW Rybnik.
Szkoła życia i spełnienie marzeń
12. czerwca 2009
W zeszłym tygodniu władze koszykarskiej Wisły poinformowały o podpisaniu kontraktu z nową polską rozgrywającą. Agnieszka Kułaga pochodzi z Tarnowa i jest wychowanką tamtejszego MKS Pałac Młodzieży, gdzie jej trenerem był Mariusz Siedlik.
Pod koniec przygody z tarnowskim klubem notowała w drugiej lidze średnio 31 punktów. W 2005 roku pojawiła się oferta z walczącej o mistrzowskie trofea Wisły Can-Pack, jednak mierząca 168 cm koszykarka zdecydowała się na wyjazd do Stanów Zjednoczonych, by w tamtejszym Uniwersytecie Valparaiso doskonalić swe koszykarskie umiejętności.
Pierwszy rok w USA nie należał do łatwych. Agnieszka trenowała ciężko, ale grała mało, co dla zawodniczki, która rok wcześniej potrafiła zdobyć 45 punktów w jednym meczu ligowym nie było łatwe do zaakceptowania. Ciężka praca przyniosła jednak rezultaty i w kolejnych latach była już czołową koszykarką Valpo. W ostatnim sezonie Agnieszka została drugim strzelcem (11,5 pkt na mecz), drugą asystującą (2,2 asysty), drugą przechwytującą (1,3 przechwytu) i piątą zbierającą (3,2 zbiórki) w swoim zespole. Kto wie, czy nie byłoby jeszcze lepiej, gdyby nie kontuzja odniesiona na początku rozgrywek.
Teraz urodzona 20 lutego 1986 roku zawodniczka postanowiła wrócić do Polski i podpisała kontrakt z Wisłą Can-Pack, w której przyjdzie jej rywalizować o miejsce w pierwszym składzie ze starszą o cztery lata reprezentantką Izraela Liron Cohen.
O szkole życia i spełnianiu marzeń w USA, sukcesach, inspiracjach i trudnych chwilach rozmawiamy z nową zawodniczką Wisły Can-Pack, Agnieszką Kułagą.
Jak to się stało, że trafiłaś do amerykańskiej uczelni? Zaraz po maturze byłaś bliska przejścia do Wisły. Dlaczego wówczas wybrałaś Valparaiso?
Agnieszka Kułaga: - Ostatni rok liceum był chyba najbardziej zwariowanym okresem w moim dotychczasowym życiu. Wiedziałam, że czeka mnie do podjęcia najważniejsza decyzja, a jedyne z czego sobie zdawałam sprawę to fakt, że chcę grać i rozwijać się jako koszykarka. Jeszcze podczas roku szkolnego zdałam amerykańską maturę, ale nie myślałam wtedy jeszcze o graniu w Stanach. Jak się później okazało zdanie SAT było furtką do wylotu prosto na uczelnię z pominięciem Junior College'u. Poznałam wtedy swojego trenera (Keith Freeman - przyp. red.) i zdecydowałam, że Stany dadzą mi najlepszą szansę rozwoju niż pozostanie w Polsce. Fakt, że mogłam iść prosto do ligi NCAA był tutaj decydującym czynnikiem. Dzisiaj z perspektywy czasu, myślę, że był to trafny wybór bo przed wylotem nie byłam wystarczająco dojrzałą zawodniczką żeby grać w tak dobrej drużynie jaką jest Wisła.
Jakie miałaś plany wylatując do USA?
- Najbardziej zależało mi na rozwoju i znalezieniu osób które pokażą mi jak stać się lepszym graczem. Jak się szybko okazało, proces ten nie był tak prosty jak mi się początkowo wydawało. Zamiast grania po 30 minut w meczach, na co liczyłam wyjeżdżając, w pierwszym roku czekały mnie godzinne treningi indywidualne i nauka całkiem nowych dla mnie wtedy systemów gry. Moje priorytety szybko się pozmieniały i zdałam sobie sprawę ile tak naprawdę jeszcze mi brakowało żeby nazwać siebie dobrym graczem. Praca na treningach opłaciła się, bo w ostatnich trzech latach byłam podstawową zawodniczką drużyny.
Co było największym zaskoczeniem, gdy przyjechałaś do Stanów?
- Tak naprawdę wszystko było dla mnie nowe; począwszy od podejścia do treningu, poprzez same obciążenia treningowe aż po organizację całych rozgrywek. Przychodząc z ligi juniorskiej i pierwszej ligi w Polsce brakowało mi pokory i początkowo dyscypliny do treningu. Myślę, że o różnicach w koszykówce amerykańskiej i polskiej można by było napisać książkę, jednak zauważyłam ogromną różnicę w mentalności zawodniczek i presji z każdej strony żeby ciągle pracować nad sobą. Mój trener zawsze nam powtarzał, że jeżeli się nie rozwijamy to tak jakbyśmy stawiały kroki w tył, bo w tym samym czasie znajdzie się zawsze ktoś inny kto trenuje i robi postępy. W NCAA najbardziej zaskoczył mnie pełen profesjonalizm na każdym kroku, niesamowita wiedza trenerów w Stanach i popularność jaką jest darzona koszykówka.
Czy utkwiły Ci w pamięci jakieś sytuacje czy wydarzenia, które szczególnie "sprowadziły na ziemię"? Były momenty zwątpienia, chęć powrotu do kraju?
- Było takich sytuacji wiele podczas mojego pierwszego roku. Trener Freeman od początku wymagał ode mnie maksimum a ja nie byłam przyzwyczajona do dawania wszystkiego z siebie na każdym treningu. I tak gdzieś w listopadzie pierwszego roku wyrzucił mnie z treningu co, z tego co się później dowiedziałam, nigdy podczas jego 20 lat w Valpo się nie zdarzyło! Teraz się z tego razem śmiejemy, ale jak byłam „freshmenką” to do śmiechu mi nie było. Myślę, że nigdy na poważnie nie rozważałam aby się poddać i wrócić do Polski, choć zdarzały się dni, że nie miałam sił ponownie iść na salę.
Czy uważasz, że udało Ci się zrealizować swoje plany w USA, zarówno te związane z koszykówką jak i edukacją?
- Edukację dzięki Bogu zakończyłam. W Valparaiso skończyłam najpierw kierunek International Business a w tym roku udało mi się skończyć podyplomowe studia MBA. Zdecydowanie powrotu do szkoły nie planuje co najmniej przez następne 20 lat. Co do koszykówki, z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że cztery lata spędzone w Valpo były dla mnie szkołą życia, ale zarazem spełniły moje marzenia o graniu w dywizji pierwszej NCAA.
Wisła przedstawia Cię jako „rozgrywającą”, natomiast Twoje statystyki z ostatniego sezonu wskazują, że gracz raczej na pozycji 2 - rzucającego obrońcy. Którą z tych dwóch pozycji preferujesz?
- Z natury jestem „jedynką”, ale na obu pozycjach grałam wymiennie przez większość swojej kariery. Przez ostatnie dwa lata w Stanach potrzebowaliśmy kogoś kto weźmie na siebie ciężar zdobywania większej ilości punktów i moi trenerzy zdecydowali, że się na to nadaję. Zaczęli kłaść ogromny nacisk w mojej grze na poruszanie się bez piłki, czego nie potrafiłam przed przylotem. Dzięki temu potrafię teraz również grać jako „shooting guard”. W dzisiejszej koszykówce wydaje mi się ważną cechą „jedynki” jest umiejętność ściągnięcia na siebie przynajmniej dwóch obrońców, a robi się to właśnie przez zagrożenie rzutem. Sztuką jest teraz podejmowanie dobrych decyzji, które są z największą korzyścią dla drużyny.
Swego czasu Twoimi wzorami były Becky Hammon i Sue Bird. Czy w USA miałaś okazję podejrzeć bardziej znane koleżanki w akcji?
- Przez cztery lata poznałam bardzo duży kawałek amerykańskiej koszykówki. Przed wyjazdem głównie zwracałam uwagę na to jak dziewczyny grają, jak dobrze są wyszkolone. Stąd też jedną z moich ulubionych rozgrywających była Becky Hammon. Teraz jednak bardziej cenię sobie zawodniczki, które z mojej pozycji są dobrymi liderkami drużyny, stanowią przykład i potrafią zarówno kreować dla innych, jak i same kończyć akcje gdy jest taka potrzeba. Taką liderką jest dla mnie na przykład Renee Montgomery, która właśnie w tym roku skończyła UConn.
Podobno po kilku latach spędzonych w USA brakuje Ci czasem polskich słów i szczególnie na parkiecie myślisz "po amerykańsku". W prowadzonej przez zagranicznego szkoleniowca Wiśle to chyba będzie dla Ciebie ułatwieniem?
- Jednym z głównych powodów, dla których wybrałam Kraków jest osoba hiszpańskiego trenera. Będzie to kolejna okazja do poznania nowego systemu i co za tym idzie dalszego rozwoju dla mnie. Jest prawdą, że będąc zagranicą posługiwałam się całkiem innym językiem boiskowym. Myślę, że przede wszystkim nauczyłam się komunikacji na boisku, co wydaje się być kluczem w dzisiejszej koszykówce. Hiszpańskiego jeszcze nie znam, ale najwyższa pora zacząć się go uczyć.
Dlaczego zdecydowałaś się na powrót do kraju? Nie kusiła Cię perspektywa ewentualnej gry w WNBA?
- WNBA to jak na razie jedynie liga letnia więc pozostanie w Stanach nie wchodziło w grę. Moim założeniem, jeszcze przed wyjazdem było, że wrócę i będę grać - czy to w Polsce czy w Europie. Stało się, że wybór padł na Kraków. Na pewno będąc w Stanach przekonałam się, że to nie jest kraj, w którym chcę na stałe zamieszkać i mieć tam kiedyś rodzinę. Amerykański styl życia i kultura są bardzo specyficzne i nie ukrywam, że mi nie odpowiadają. Życie w Ameryce jest bardzo szybkie a zarazem poukładane. Można wpaść w rutynę i tak przeżyć aż do wieku emerytalnego. Wtedy Amerykanie zaczynają podróżować i wydawać odkładane przez lata pieniądze. Poza tym uważam, że system edukacyjny poniżej uniwersytetów nie stoi w Ameryce na wysokim poziomie, a chciałabym, żeby kiedyś moje dzieci miały jak najlepsze warunki do rozwoju.
Czy udało Ci się w USA zawrzeć dobre znajomości, może nawet przyjaźnie, które przetrwają także teraz, gdy wróciłaś do Polski?
- Nie mam co do tego wątpliwości. Jest grupa fanów, którzy są w stałym kontakcie ze mną i obiecałam pisać do nich co miesiąc z wiadomościami co, gdzie i jak robię. Po za tym mam bardzo dobry kontakt z trenerami i dziewczynami z drużyny, i wierzę, że te znajomości przetrwają.
Jak możesz opisać organizację widowiska oraz zachowanie kibiców podczas meczów NCAA?
- Przede wszystkim mecze są świetnie zorganizowanym widowiskiem. W zależności od szkoły i miasta widzowie są w bardzo różnym wieku. W Valpo mieliśmy swoją tzw. sekcję studencką, która charakteryzowała się zorganizowanym dopingiem. Po za tym bardzo dużo ludzi przychodziło z miasta, z grona profesorów i administracji. Rodziny większości zawodniczek podróżowały z nami po całych Stanach, jak i grupa kilkudziesięciu wiernych kibiców.
Miałaś okazję grać w meczach, które w Polsce nazwalibyśmy derbami stanu Indiana - z Purdue i Notre Dame. Czy rzeczywiście były to wyjątkowe konfrontacje, zarówno na parkiecie jak i na trybunach?
- Tak, w tym roku pierwszy raz w historii szkoły pokonałyśmy drużynę z czołówki Stanów, Purdue. Jest to nasz odwieczny rywal z Indiany i w końcu udało się z nimi wygrać. Te mecze są faktycznie bardzo wyjątkowe z pełną salą kibiców i wspaniałym dopingiem. W Stanach również można spotkać zwariowanych kibiców, którzy niesamowicie dopingują swoją drużynę. Na szczęście mecz ten odbywał się u nas, więc doping był zdecydowanie po naszej stronie.
Czy jakoś szczególnie wspominasz któryś z Twoich meczy w USA?
- W moim trzecim roku był taki mecz. Po dogrywce wygrałyśmy 90:88 z Green Bay, drużyną niepokonaną w lidze od 24 spotkań. Był to bardzo wyrównany mecz, w którym doprowadziłam do dogrywki w ostatniej sekundzie po faulu trafiając trzy rzuty wolne. Mecz ten zapamiętam bo miałam wtedy swoje pierwsze triple-double w Stanach (20 pkt, 10 zb., 12 as. - przyp. red.).
Który ze swych indywidualnych sukcesów w Valpo uważasz za najcenniejszy?
- W tym roku na pewno największym indywidualnym sukcesem było MVP turnieju w Colorado, gdzie wygrałyśmy całe zawody a w finale pokonałyśmy jedną z najlepszych drużyn w Stanach - Florida State. Cenię sobie również wybór do najlepszych piątek ligi (All-Horizon League) czy nadaną przez telewizję ESPN Academic All-District V.
Wróćmy do Polski. Jakie masz plany i nadzieje w związku z podpisaniem umowy z Wisłą?
- Nie wybiegam za daleko w przyszłość i próbuje się teraz skupić na nadchodzącym sezonie. Chcę być częścią drużyny, która przywróci Wiśle mistrza i to jest mój główny cel na ten sezon.
Czy przykłady młodych i utalentowanych polskich zawodniczek jak Edyta Czerwonka, Agnieszka Fikiel, Agata Gajda czy Magda Skorek, które w Wiśle nie rozwinęły skrzydeł, nie podziałał na Ciebie odstraszająco?
- Wcześniej wspomniałam, że oceniając z perspektywy czasu, cztery lata temu nie byłam gotowa aby grać tutaj. Myślę, że jest to problem wielu młodych zawodniczek i to nie tylko w Polsce. Teraz jestem dojrzalsza i na pewno bardziej doświadczona - nie zdecydowałabym się na grę w Wiśle jeżeli nie wierzyłabym, że mogę pomóc tej drużynie. Wisła to klub z tradycjami i granie w jej barwach to marzenie niejednej zawodniczki, dlatego strach przed podjęciem tego wyzwania nie wchodził w grę.
Czym dla Ciebie jest Wisła Kraków, jakie masz skojarzenia związane z tym klubem?
- Pierwsze skojarzenie to na pewno smok :) Od najmłodszych lat śledziłam zarówno rozgrywki piłki nożnej jak i koszykówki w Krakowie. Jedno co wiem na pewno to to, że Wisła jest klubem z bogatą historią, który zawsze znajduje się w ligowych czołówkach. Dlatego cieszę się, że mogę być teraz częścią tej organizacji. Na Wiśle zdarzało mi się jedynie grać, nigdy nie byłam na meczu jako kibic. Domyślam się, że atmosfera jest bardzo dobra, bo ciężko jest zdobywać mistrzostwa bez wsparcia kibiców.
Jak zamierzasz spędzić najbliższe tygodnie, przed rozpoczęciem przygotowań do sezonu?
- Niedawno wróciłam ze Stanów i dopiero co podpisałam kontrakt, więc na pewno kilka dni odpocznę. Może jakiś krótki wyjazd nad morze... A poza tym pozostanę w treningu bo z kondycji jest łatwo wypaść a bardzo ciężko ją od nowa budować.
wislakrakow.com
(rav)
Agnieszka Kułaga: - Nie przychodzę oglądać gry z ławki
22.07.2009
- Gra w Wiśle od zawsze była moim marzeniem. Jest to klub grający na poziomie Euroligi i pomimo nieudanego poprzedniego sezonu, jest najlepszy w Polsce. Nie ukrywam, że takim drugim pewnego rodzaju kluczem mojej decyzji o przejściu do Wisły była też osoba trenera - powiedziała nowa koszykarka Wisły Can-Pack Kraków, Agnieszka Kułaga.
Nie tylko "Biała Gwiazda" była zainteresowana pozyskaniem utalentowanej rozgrywającej. - Od marca zastanawiałam się nad kilkoma ofertami. Moja decyzja sprowadzała się do tego czy zostać w Polsce, czy grać gdzie indziej w Europie. Miałam też inne propozycje z kraju, ale to Wisła jest tym klubem, w którym chciałam grać - mówi wychowanka MKS-u Pałac Młodzieży Tarnów.
W przeszłości Agnieszka Kułaga mogła już trafić na Reymonta, ale wówczas odrzuciła ofertę i przeniosła się do uniwersyteckiej ligi NCAA w Stanach Zjednoczonych. - Cztery lata temu byłam bliska przejścia do Wisły. Zdecydowałam jednak, że na razie nie jestem na to gotowa. Nie chciałam przyjść tu tylko po to, żeby siedzieć na ławce. Zawsze trzeba szukać najmądrzejszej drogi, nie tylko tej na skróty - uważa 23-letnia zawodniczka.
O miejsce na parkiecie Polka rywalizować będzie z wyróżniającą się koszykarką reprezentacji Izraela, Liron Cohen. Przynajmniej na początku wiślaczce może grozić więc rola rezerwowej dla bardziej doświadczonej koleżanki. - Ja tu nie przychodzę z myślą czy boję się ławki. Przez te wszystkie lata bardzo zmieniło się moje podejście mentalne do gry. Najważniejsze dla mnie jest dobro drużyny, ale mam też duszę fightera. Ja tu nie przychodzę z zamiarem oglądania meczów z boku i dopingowania dziewczyn - nie ukrywa Kułaga.
Jak swój debiutancki sezon wyobraża sobie sama pani Agnieszka? - Rolę dla mnie w drużynie na pewno przypisze trener. Spodziewam się pomóc drużynie w osiągnięciu celów, które zostaną przed nią postawione i to trener będzie decydował, w jaki sposób będę mogła to robić - mówi rozgrywająca.
W Stanach Zjednoczonych Polka reprezentowała barwy zespołu Valparaiso Crusaders, w którym była jedną z czołowych postaci. - Pobyt za oceanem to była dla mnie spora lekcja pokory. To wszystko uczy zawodnika, zmieniają się priorytety. Wyjeżdżając z Polski jako gwiazda w ligach juniorskich zauważa się tam, że jednak dużo brakuje w wyszkoleniu technicznym i innych aspektach gry. Przez to pojawia się taka iskierka, że trzeba zacząć pracować nad sobą. Te cztery lata to była taka prawdziwa szkoła życia - wspomina.
Jak zdaniem Kułagi ma się poziom europejskiej koszykówki do gry na uczelniach w USA? - Euroliga to jest na pewno wyższy poziom niż Liga Uniwersytecka. Powiedziałabym również, że NCAA to nieco słabszy poziom niż polska Ekstraklasa - uważa rozgrywająca "Białej Gwiazdy".
Z parkietów Ford Germaz Ekstraklasy łatwo zbliżyć się do reprezentacji Polski. - Najpierw zobaczymy kto będzie trenerem reprezentacji i wtedy możemy zacząć się nad tym zastanawiać. Do tej pory grałam w młodzieżowych reprezentacjach Polski. Jeżeli zdarzyłaby się okazja wystąpić w dorosłej kadrze, na pewno bym z niej skorzystała - przyznaje Agnieszka Kułaga.
Źródło: wislaportal.pl
Dodał: Tom
Źródło statystyk i danych do biogramu
- informacje własne
- doniesienia medialne
- http://www.plkhistory.ugu.pl
- http://www.pzkosz.pl