Anna Jaskurzyńska

Z Historia Wisły

(Przekierowano z Anna Jaskurzyńska-Jelonek)
Anna Jelonek, z domu Jaskurzyńska
Informacje o zawodniku
kraj Polska
urodzony 10 stycznia 1962
wzost/waga 184 cm
pozycja Skrzydłowa
sukcesy 3xMP
Kariera klubowa
Sezon Drużyna Mecze Punkty
1980/81 PLKK Wisła Kraków 11 9
1981/82 PLKK Wisła Kraków 25 385
1982/83 PLKK Wisła Kraków 21 324
1983/84 PLKK Wisła Kraków 28 537
1984/85 PLKK Wisła Kraków 29 646
1985/86 PLKK Wisła Kraków 29 778
1986/87 PLKK Wisła Kraków 26 666
1987/88 PLKK Wisła Kraków 35 990
1988/89 PLKK Wisła Kraków 2 21
1990/91 PLKK Wisła Kraków 1 5
1994/95 1 Liga Korona Kraków 16 458
1995/96 1 Liga Korona Kraków 8 188
W rubryce Mecze/Punkty najpierw podana jest statystyka z meczów ligowych, a w nawiasie ze wszystkich meczów oficjalnych.

Anna Jaskurzyńska - po mężu Jelonek, urodzona 10 stycznia 1962 roku, koszykarka Wisły, mierząca 184 cm wzrostu, reprezentantka Polski.

Spis treści

Biografia

Anna Jaskurzyńska urodziła się w Jędrzejowie. Jest wychowanką Wisły, choć treningi rozpoczęła dopiero w wieku 18 lat i to nie w sekcji koszykówki, a... lekkiej atletyki. Do klubu trafiła za sprawą Janusza Marchewczyka, nauczyciela wychowania fizycznego i trenera lekkiej atletyki. Zauważył on, że dziewczyna która przyjechała na praktyki do Technikum Rolniczego w Czernichowie pod Krakowem przejawia spory talent sportowy i ma bardzo dobre warunki fizyczne. Powiadomił o tym działaczy Wisły i tym sposobem Anna Jaskurzyńska trafiła do Białej Gwiazdy.

Przez pierwsze dwa lata biega i skacze w sekcji lekkiej atletyki, startuje nawet w zawodach okręgowych. Dopiero po tym czasie dołącza do koszykarek i szybko przebiła się do pierwszego zespołu. Trener Ludwik Miętta-Mikołajewicz wspomina, że był to największy talent z jakim się spotkał: "przez całą karierę trenerską w klubie jak i w reprezentacji nie spotkałem się z tak dużym talentem, zawodniczką, która miałaby tak fenomenalne zdolności czuciowo-wzrokowe i swobodę rzutu do kosza".

Anna Jaskurzyńska była niezwykle skuteczna, zdobywała średnio po 25-28 punktów. Na Mistrzostwach Europy w Kadyksie w 1987 roku została "Królem Strzelców", chociaż Polska jako zespół zajęła dopiero 10 miejsce. W koszulce z Białym Orłem wiślaczka wystąpiła w sumie 130 razy.

Z Wisłą Anna Jaskurzyńska zdobywa trzy tytuły mistrza Polski (1984, 85 i 88). Występy przerwała z powodu ślubu i urodzin dziecka. W 1990 roku wraca jednak do Wisły, niestety na krótko. Konflikt z klubem sprawił, że zawodniczka przeniosła się do Korony Kraków, ale po roku gry w tym zespole zakończyła definitywnie karierę.

Na parkiecie Anna Jaskurzyńska była twarda i agresywna. Za całokształt swojej kariery została uhonorowana tytułem Mistrza Sportu.


Na podstawie: "Pod wiślackim koszem kobiet i mężczyzn 1928-2006", Roman Pyjos, Artur Pyjos (2006)

Przebieg kariery

  • 1980/1981 – Wisła Kraków
  • 1981/1982 – Wisła Kraków
  • 1982/1983 – Wisła Kraków
  • 1983/1984 – Wisła Kraków
  • 1984/1985 – Wisła Kraków
  • 1985/1986 – Wisła Kraków
  • 1986/1987 – Wisła Kraków
  • 1987/1988 – Wisła Kraków
  • 1988/1989 – Wisła Kraków
  • 1989/1990 – Wisła Kraków
  • 1990/1991 – Wisła Kraków
  • 1991/1992 – Wisła Kraków
  • 1992/1993 – Wisła Kraków
  • 1993/1994 – Korona Kraków
  • 1994/1995 – Korona Kraków


Źródło statystyk i danych do biogramu


Relacje prasowe

Gazeta Krakowska. 1984, nr 82 (5 IV) nr 10959

Nigdy nie przypuszczała, że zostanie koszykarką i że kiedyś grać będzie w słynnej Wiśle, obok takich zawodniczek jak Iwaniec, Kaluta, Biesiekierska.

W niewielkim Krzelowie (koło kieleckiego Sędziszowa) uczęszczała do Technikum Rolniczego Lubiła zawsze sport, a że była wysoką, sprawną dziewczyną etatowo występowała w reprezentacji szkoły niemalże we wszystkich konkurencjach.

Biegała na 400 metrów, skakała w dal, była podporą drużyn w siatkówce i piłce ręcznej, także w koszykówce, W Koszalinie na mistrzostwach Polski szkól rolniczych zobaczył ją w akcji profesor Janusz Marchewczyk, który przyjechał tu na przeszpiegi aż z Krakowa i 17-letniej dziewczynie zaproponował przeniesienie do Czernichowa. Tu też jest Technikum Rolnicze, a ponadto w Czernichowie Wisła posiadała swoją koszykarską filię.

I tak ANNA JASKURZYNSKA trafiła do klubu, który w koszykówce od lat odgrywał pierwszoplanową rolę. Jak zawsze początki były trudne, miała duże braki techniczne. Do tej pory bardziej bawiła się niż grała w koszykówkę, teraz poznała smak normalnego, żmudnego treningu. Była pełna zapału, systematycznie przychodziła na indywidualne treningi. Z racji wzrostu — liczy jakby ale było 184 cm — zawsze grała na pozycji centra. Lubi zresztą występować na tej pozycji, lubi walkę pod tablicami.

Wisła miała Wtedy silną drużynę juniorek, wraz z Kresą, Nowak, Bazyszyn zdobyły mistrzostwo Polski w 1979 roku.

Szybko trafiła do kadry juniorek, gdzie szkoleniowcem był E.

Mróz. Ale pierwszy poważny występ międzynarodowy podczas mistrzostw Europy juniorek zakończył się niepowodzeniem drużyny, zajęły 6 czy 7 miejsce.

W klubie trafiła do kadry I zespołu, ale początkowo częściej grzała” ławę niż grała. Trener L. Miętta wpuszczał ją na 3—4 minuty najczęściej za Biesiekierską lub Wiązowską. Nie było wówczas łatwo „wskoczyć” do pierwszej piątki „Białej Gwiazdy”. Iwaniec, Kaluta, Biesiekierska, Wiązowską, Januszkiewicz, Kosińska — miała kogo podpatrywać, od kogo uczyć się.

Ale oto przed sezonem 1981/1982 odeszły z zespołu Biesiekierska, Wiązowską i zupełnie nieoczekiwanie znalazła się w pierwszej piątce. Nic, nie miała tremy, przy takich koszykarkach jak Iwaniec czy Seweryn łatwiej Się debiutuje, trzeba tylko dobrze uważać na podanie, mistrzynią w tym fachu jest kapitanka zespołu, pani Halina — a potem jej wysokiej zawodniczce pozostaje tylko rzut na kosz. I walka na tablicy.

Wszyscy byli zaskoczeni, 19-latka z niewielkim stażem koszykarskim świetnie dawała tubie radę z bardziej rutynowanymi zawodniczkami. Niemal w każdym meczu rzucała po kilkanaście punktów, przebojem zdobyła sobie miejsce w pierwszej piątce. Waleczna, bojowa, dziewczyna bez kompleksów — pisano o niej w sprawozdaniach.

Ala ona wciąż zdawała sobie sprawę ze swoich braków, niedostatków technicznych. Chciała jednak grać coraz lepiej. Kiedy w 1982 r. trener L. Miętta powołał ją do kadry seniorek wiedziała, iż jest to nominacja bardziej na kredyt. Trening I gra z najlepszymi to była jednak znakomita lekcja koszykówki.

Przymierzała Się już w myślach do mistrzostw świata w Brazylii i mistrzostw Europy na Węgrzech. Ale jesienią 1982 roku przyplątała się kontuzja kolana.

Lekarze orzekli — łękotka jest uszkodzona, zalepili operację.

Trochę zwlekała z zabiegiem, namawiano ją — spróbuj trenować, grać. Chciała pomóc koleżankom walczącym o mistrzostwo Polski. Dzisiaj ocenia, iż to był błąd, trzeba było od razu poddać się Operacji. Tak straciła kilka miesięcy, trenowała z chorą nogą. Na szczęście zabieg Udał się w pełni i mogła przystąpić do treningów. Trener reprezentacji dawał nawet do zrozumienia, że jeśli szybko wróci do sit to być może znajdzie się w składzie na mistrzostwa świata. Ale ona po obozie rehabilitacyjnym wiedziała, że to jest nierealne. Pogodziła się z myślą, że Brazylię i Węgry ma z głowy. Najważniejsze, aby jak najlepiej przygotować się dra nowego sezonu, znowu grać w pierwszej piątce Wisły i z powrotem walczyć o miejsce w drużynie narodowej.

W tym sezonie cele te osiągnęła. Z Wisłą sięgnęła po mistrzostwo Polski, trener Miętta powołał ją znowu do kadry Pilnie trenowała na obozie w Zakopanem, koniecznie chciała pojechać na tournée do Chin (Jaskurzyńska znalazła się w reprezentacji i grała to Chinach — przypis autora), a potem na turniej do Hawany.

Chce grać z najlepszymi, sprawdzić siebie. Ile jej jeszcze brakuje np. do Węgierki Boksay, która jest dla niej wzorem.

Bojowa, szybka, celnie rzucająca z wyskoku, nie na darmo uznana przed rokiem najlepszą koszykarką Europy. Grać coś więcej niż poprawną, ligową koszykówkę, być graczem europejskim to jej marzenie. Ma świadomość, iż czeka ją jeszcze wiele pracy, że w najbliższej przyszłości będzie musiała się chyba przekwalifikować z centra na skrzydłową. 184 cm wzrostu to dużo dla zwykłej dziewczyny, mało w porównaniu z ponad 2 metrami np. Węgielki Nemeth. Wszystkie czołowe „obrotowe” świata liczą sobie z reguły dobrze ponad 190 cm wzrostu.

A po Chinach będzie Praga i turniej przedolimpijski na Kubie. Tylko 4 najlepsze drużyny pojadą do Los Angeles. Marzy o olimpijskim występie, ale równocześnie jest realistką. Będzie bardzo, bardzo trudno. Ale rywalek się nie boi. Spróbują powalczyć. Jest o co.



Echo Krakowa. 1988, nr 28 (10 II) nr 12583

PRZEŁOMOWY w koszykarskiej karierze ANNY JELONEK był poznański mecz z Lechem, w 1981 roku, decydujący o tytule mistrzyń kraju. Utalentowana juniorka, rodem z Sędziszowa, zadebiutowała wówczas w szeregach pierwszej drużyny, a zdobyte przez nią punkty, z rzutów osobistych, przesądziły 0 zwycięstwie Wisły. Takie były początki, ale wysoka skuteczność do dziś jest jej najpoważniejszym atutem. W tegorocznej edycji rozgrywek ekstraklasy po 29 spotkaniach Anna Jelonek ma na koncie 849 pkt., co daje imponującą przeciętną prawie 30 pkt. w jednym meczu. Rekordowa pod tym względem była ubiegłoroczna potyczka z Włókniarzem Białystok, kiedy koszykarka „Białej gwiazdy” uzyskała 51 pkt. Tego typu wyczynów nie da się wytłumaczyć wyłącznie wrodzonym talentem, „smykałką” do basketu, wielką odpornością psychiczną. Kryją się za tym również lata wyrzeczeń, ciężkiej pracy na treningach. Anna Jelonek lubi od czasu do czasu. wieczorem, wpaść do hali Wisły i poćwiczyć rzuty do kosza.

W takich przypadkach towarzyszy jej mąż — Krzysztof (występował niegdyś w drużynie juniorów Korony), najwierniejszy, a jednocześnie najbardziej wymagający kibic. Po każdym meczu, co także należy do tradycji, nie może się obejść bez wymiany poglądów, analizy poszczególnych sytuacji, popełnionych błędów.

Basket jest w ich domu wszechobecnym tematem, a w kolekcji kaset video do najczęściej oglądanych zaliczają te, na których zarejestrowane Są spotkania koszykówki, rozgrywane z udziałem amerykańskich profesjonałów.

Anna ma jeszcze jedną pasję.

W wolnych chwilach uwielbia gotować, a za swoją specjalność uważa kotlet schabowy po generalsku, z nadzieniem składającym się z sera i plasterków szynki. Ostatnio natomiast do ulubionych rozrywek doszła jazda na nartach, na którą, niestety, brakuje zwykle czasu, ponieważ od lat Anna jest reprezentantką kraju.

Jak obliczył mąż, zajmujący się w domu sportowa statystyka, żona już 126 razy broniła biało-czerwonych barw i nie zamierza na tym poprzestać. Na razie jednak oboje, i to już w najbliższej przyszłości planują powiększenie rodziny. Annie marzy się także, ale dopiero po zakończeniu kariery, uruchomienie prywatnej restauracyjki. (pp)


Gazeta Krakowska. 1989, nr 261 (9 XI) nr 12666

Na konferencji prasowej zorganizowanej przez kierownictwo GTS Wisła poruszony został problem konfliktu pomiędzy czołową koszykarką klubu i reprezentacji Polski Anną Jelonek a Wisłą. Relacja z tejże konferencji, jaka ukazała się na naszych łamach spowodowała — tak przynajmniej twierdzi zawodniczka — że Jelonek poczuła się obrażona przez klub i postanowiła Więcej nie pertraktować w sprawie dalszej gry w Krakowie. Chcąc wyjaśnić przyczyny takiego stanowiska poprosiłem koszykarkę o rozmowę, która pozwoli jej na przedstawienie swojego stanowiska — Anna Jelonek obraziła się na Wisłę i zapowiedziała, że więcej nie wystąpi w jej barwach. Jakie są tego rzeczywiste przyczyny, na podstawie dotychczas zebranych informacji nie jestem w stanie stwierdzić po czyjej stronie leży wina.

— Mój konflikt z klubem rozpoczął się w chwili, gdy nie mogłam już występować na parkiecie ze względu na ciążę i tym samym przestałam być w Wiśle chwilowo potrzebna. Wówczas skończyły się poklepywania po plecach i działacze doszli do wniosku, że w okresie kiedy przebywam na urlopie macierzyńskim nie muszą się ze mną kontaktować. Miałam otrzymywać tylko stypendium w wysokości 40 tysięcy złotych, którego w końcu nie przyjęłam. Chociaż w regulaminie drużyny jest zawarty taki punkt, że zawodniczka na urlopie macierzyńskim ma otrzymać premię za pierwsze trzy wygrane mecze, nigdy tych pieniędzy nie zobaczyłam na oczy. Od chwili urodzenia dziecka nikt z klubu z wyjątkiem byłego trenera kadry narodowej pana Ludwika Miętty nie zainteresował się czy w ogóle żyję.

Wprawdzie od niedawna pan Miętta jest dyrektorem Wisły i być może jego przełożeni będą teraz twierdzić, że właśnie poprzez mojego trenera kontaktowali się ze mną, ale to jest nieprawda. Pan Miętta kontaktował się ze mną jako osoba prywatna i za to jestem mu bardzo wdzięczna.

— W klubie twierdzą, że Pani wymagania przerastają ich możliwości, a przecież I tak już wiele dla Pani zrobiono załatwiając m.in, przydział lokalu w centrum Krakowa na zakład gastronomiczny...

— ..ten atrakcyjny lokal mam dzięki Wiśle i jestem klubowi za to wdzięczna. Proszę jednak pamiętać, że klub podpisując ze mną kontrakt w 86 roku, zobowiązał się do pomocy w uzyskaniu umowy agencyjnej i lokalu. Było to więc wypełnienie kontraktu.

Niestety, nie wszystkie punkty tegoż kontraktu zostały przez klub zrealizowane i stąd wziął się konflikt. Proszę nie zapominać, że umowę podpisywali dorośli ludzie, którzy zdawali sobie sprawę z tego co firmują swoim nazwiskiem, a także zdawali sobie sprawę z mojej wartości dla drużyny.

Punkt drugi kontraktu przewidywał pomoc klubu w dokonaniu zamiany mojego mieszkania własnościowego M-3 na większe. Ta zamiana miała być dokonana w terminie do 6 miesięcy od daty zawarcia związku małżeńskiego, to jest lipca 86 foku. Po upływie dwóch lat nasza sytuacja mieszkaniowa nie uległa zmianie. Na konferencji prasowej poinformowano pana, że ja stroję fochy, zażyczyłam sobie domku jednorodzinnego w wybranej dzielnicy i przebieram w ofertach. To jest bzdura.

Prawda wygląda tak, że klub zaproponował mi pomoc w wpisaniu się do spółdzielni domków jednorodzinnych.

Dzięki klubowi otrzymałam pożyczkę z banku 1,5 min złotych, a pozostałe 1,5 min złotych pożyczyłam od rodziny i znajomych, i 3 min wpłaciłam do spółdzielni. Oglądałam już kilka lokali, które jakoby miały być moje, ale ostatecznie okazywało się zawsze, że jest ktoś kto ma większą siłę przebicia i jemu przydzielano domek. Pewnego razu otrzymałam wiadomość, że mam jechać do Borku Fałęckiego i obejrzeć mieszkanie, które zostanie mi przydzielone. Gdy tam pojechałam, okazało się, że pod te moje 4 własne ściany nie postawiono jeszcze fundamentów.

I kto tu jest niesłowny? Do jednego z domków dostałam już nawet klucze, ale po tygodniu przedstawicielka spółdzielni zabrała mi je a następnie otrzymałam pismo ze spółdzielni z informacją o wykreśleniu mnie z. rejestru członków w związku z niedopełnieniem formalności przez Wisłę. Chciałam jeszcze raz podkreślić, że pomysł z domkiem jednorodzinnym wyszedł od klubu, ja takiego warunku nie postawiłam, byłam tylko zainteresowana większym mieszkaniem.

— Załatwienie domku w Krakowie nie jest łatwą sprawą, może działacze Wisły przeliczyli się ze swoimi możliwościami. Wykazali jednak dobrą wolę, oferując Pani działkę budowlaną, a Pani nie chciała z tego skorzystać. Dlaczego? — Bardzo bym się cieszyła, gdyby mi ktoś taką działkę zaoferował. Jak na razie o tej propozycji przeczytałam tylko w „Gazecie Krakowskiej” i bardzo byłabym wdzięczna, gdyby pan skontaktował mnie z tym przedstawicielem klubu, który jest w stanie taką działkę załatwić.

Niektórzy działacze celowo wprowadzają w błąd dziennikarzy chcąc, aby przez prasę kształtować mój-, negatywny obraz w opinii publicznej.

Właśnie to. kłamstwo o działce budowlanej tak mnie zdenerwowało, że po przeczytaniu „Gazety” wysłałam pismo do klubu, iż nie będę więcej pertraktować w sprawie pozostania w Wiśle. Napisałam pismo o rezygnacji z uprawiania sportu, na co Wisła odpowiedziała, że tego pisma nie przyjmuje do wiadomości, gdyż nie zgłosił się nikt chętny na wykupienie mnie z klubu. Nie bardzo rozumiem co to ma znaczyć, gdyż ja nie pisałam podania o zwolnienie mnie z klubu tylko chcę przestać grać w koszykówkę.

— I kto w to Pani uwierzy? — Wiem, że uwierzyć w to jest trudno i ja pewnie też kiedyś do koszykówki będę chciała wrócić. Teraz jednak czeka mnie karencja i w tym czasie będę wychowywać dziecko.

— Trochę, dóbr jednak Pani od klubu dostała, słyszałem o pożyczce na urządzenie lokalu, czy nie czuje Pani żadnej wdzięczności do Wisły? — No proszę, jeszcze jeden „kwiatek”. Kto panu powie­ dział, że ja dostałam od Wisły jakąś pożyczkę? Przez Wisłę to ja straciłam trochę pieniędzy, gdyż spółdzielnia mieszkaniowa kazała mi wybrać sobie te moje 3 min wpłacone w 87 roku i w ten sposób zostałam na lodzie z kwotą, która dziś nie ma żadnej wartości. Ja też trochę swojego zdrowia Wiśle oddałam i go nie da się przeliczyć na pieniądze. Nie jestem żadną księżniczką, która stroi fochy, ale żądam tylko wypełnienia zobowiązań podjętych przez dorosłych ludzi. W tej chwili już tych żądań w ogóle co do Wisły nie mam, Pozostają mi tylko wspomnienia z okresu 10-letniej gry w tym klubie, te miłe będą dotyczyć Ludwika Miętty i koleżanek.

— Dziękuję za rozmowę.

JANUSZ KOZIOŁ


Echo Krakowa. 1989, nr 223 (16 XI) nr 13032

DOŚĆ głośna jest ostatnio w Krakowie sprawa Anny Jaskurzyńskiej-Jelonek, czołowej koszykarki Wisły, jednej z najlepszych zawodniczek w kraju. Po urlopie macierzyńskim nie wraca do gry, gdyż — jak stwierdziła — klub nie wywiązał się z przyjętych wobec niej zobowiązań Konkretnie idzie o to, że działacze Wisły obiecali zawodniczce najpierw zamianę mieszkania na większe, potem domek jednorodzinny. Obietnicy nie dotrzymali i koszykarka musi mieszkać z mężem i małym dzieckiem w dwupokojowym mieszkaniu! Przedstawiciele klubu z prezesem na czele stwierdzają, iż nie są w stanie załatwić domku i oburzają się na swą zawodniczkę za jej — ich zdaniem — wygórowane żądania.

Sprawa ma swoje dwie strony.

Jedną jest, by posłużyć się określeniem Melchiora Wańkowicza — „chciejstwo”, sportsmenki, drugą wiarygodność przedstawicieli klubu.

Z punktu widzenia swoich interesów p. Anna ma rację. Obiecano jej umożliwienie kupna doku. nie załatwiono sprawy, więc stosuje powszechny w sportowych przetargach sposób — nie wraca na boisko. Zdaje sobie bowiem doskonale sprawę, że lata wyczynowego uprawiania basketu nie są długie, i czego nie wywalczy będąc u szczytu kariery, tego później już nie dostanie.

Więc walczy. Zgodnie z obowiązującymi w naszym sporcie zasadami. Brać ile się da, co się da, dopóki się da. Tak postępują niemal wszyscy sportowcy w PRL.

Gdy rozmawiam z zawodniczkami. zawodnikami różnych dyscyplin, różnego poziomu, różnego wieku, rozmowy sprowadzają się na ogół do jednego — ile z tego mam, gdzie by tu można dostać więcej. Zjawisko niemal owczego pędu do występów w zagranicznych zespołach nie jest niczym innym jak właśnie wyrazem takiego myślenia.

Pojechać na saksy, zarabiać w „zielonych” — to dziś główny cel polskiej sportowej młodzieży.

Na tematy dnia Dwie strony medalu Ale to podejście, tę bezwzględną walkę o materialne dobra wprowadzili do sportu działacz i.

To właśnie różni dobrzy „wujowie” swymi obietnicami rozpalili pożądliwość na dobra materialne wśród młodzieży to oni. wzajemnie sobie podkupując sportowców, obiecując im złote góry, doprowadzili do zdominowania tej dziedziny życia przez pieniądze. Anna, Jelonek postępuje tak jak inni, tyle że ma w tym nieco pecha. Gdyby i o ów domek walczyła wcześniej, pewnie by go miała. Dziś stało się to trudniejsze, bo sytuacja w kraju się mocno zmieniła a możliwości wiślackich działaczy jakby nieco zmalały. Więc pani Anna jest rozgoryczona, uważa się za „wyrolowaną” i nie chce grać.

Z tego punktu widzenia ma rację.

Rozpatrując zagadnienie od strony etyczno-moralnej sprawa jest bardziej wątpliwa. Trzeba wspomnieć, że dzięki sportowi A. Jelonek mogła z niewielkiej miejscowości na Kielecczyźnie przenieść się do Krakowa, co jest niewątpliwym społecznym awansem. Dostała tu mieszkanie, założyła rodzinę, klub umożliwił jej otwarcie dochodowego drink- -baru w centrum miasta. Zdobyła więc solidne podstawy życiowego dobrobytu. Może nie takiego o jakim ona marzy, ale w polskich warunkach, z całą pewnością godnego zazdrości. Stało się to wszystko możliwe dzięki działaczom Wisły.

Brak Anny Jelonek stanowi z całą pewnością osłabienie zespołu koszykarek z ulicy Reymonta.

Rozumiem ją jednak, jej postępowanie, gdyż jest ono zgodne z powszechnie obowiązującą dziś w naszym sporcie mentalnością i z praktyką. Zawodniczka tak została wychowana i ukształtowana.

Piszę ten tekst przedstawiając obszernie jednostkową sprawę z pewnym zamiarem. Obciąłbym mianowicie aby „sprawa Jelonek” stała się powodem, choćby chwilowej zadumy, tak zawodniczki jak i jej opiekunów, a także aby zastanowili się nad nią inni sportowcy i działacze. By przemyśleli czy tak właśnie ma być, czy tak być powinno. Czy sport ma być li tylko sposobem szybkiego dorabiania się, „ustawiania” w życiu?