Bogdan Sysło - wywiad 09.03.2025
Z Historia Wisły
Rozmowa z Bogdanem Sysło przeprowadzona przez Dariusza Zastawnego 9 marca 2025 r. w Legends Corner przed meczem z Górnikiem Łęczna.
- Dawno, dawno temu Andrzej Iwan, chcąc przybliżyć sposób spędzania wolnego czasu przez chłopaków z Nowej Huty w latach 60. i 70., powiedział takie zdanie: "graliśmy w piłę gdzie się dało". I co Ty, Boguś, na to? Faktycznie graliśmy w piłę gdzie się dało w tej Hucie?
- Gdzie tylko było wolne miejsce! Mogę powiedzieć, że nawet na osiedlu Na Skarpie, na łąkach, sznurek się zawieszało między drzewami i to była poprzeczka. Na każdym asfalcie, na każdym kawałku miejsca, pod blokami - wszędzie piłka, piłka, piłka. A po zmęczeniu trzeba było się napić.
- Dozwolony doping jest zawsze dozwolony, to fakt. Byli chłopcy oczywiście mniej i bardziej utalentowani. Ty należałeś do tych wybijających się, bo dość szybko zacząłeś grać w Hutniku. I w tym Hutniku zacząłeś się szybko przebijać. Grałeś zwykle ze starszymi rocznikami, a w pierwszej drużynie zadebiutowałeś jeszcze w wieku juniora.
- Tak, praktycznie już po skończeniu wieku juniora. Jako jeden jedyny się dostałem do pierwszego składu, do starszej kadry. To było wielkie wyróżnienie, bo coś trzeba było prezentować. Jakoś tak się udawało, że grałem w pierwszym składzie. W tamtych czasach nie było tak, że stawka „za mecz” była jednakowa. Była taka, jak trener ocenił. Jak zadecydował, tak wypłacali. Jako najmłodszy byłem zadowolony, bo dostawałem najwyższą stawkę, a starsi mniejszą. Ale jak się zapieprzało na boisku, to była nagroda.
- Hutnik wówczas, na początku lat 70. i później na przełomie 70. i 80. był uważany za drużynę za mocną na II ligę, a za słabą na I ligę. Tak to trochę było, prawda?
- Można tak powiedzieć. Zawodników utalentowanych nie było wtedy tak wielu, ci starsi kończyli kariery. Trudno było to pogodzić. Praca pracą i w końcu można było wejść, ale też były sytuacje, gdy pilnowali, żeby ten Hutnik za bardzo się nie wybił.
- Do pierwszej ligi Hutnikowi się ostatecznie nie udało awansować, co nie oznacza, że niektórzy piłkarze nie zagrali w tej lidze. Ty miałeś to szczęście, że w roku 1982 pojawił się w Twojej karierze temat Wisły Kraków. I on się pojawił w dość ciekawy sposób. Jakbyś nam mógł przypomnieć? Bo pojawiło się to z pewną nutką poezji w tle. Co niezapomniany trener Lucjan Franczak powiedział działaczom Wisły Kraków, żeby ich przekonać do tego transferu z Hutnika?
- On miał takie powiedzenie: „Wisło, Wisło! Kto Cię zbawi? Bogdan Sysło!”. Tak śpiewał, to sobie nucił i w końcu tak się stało, że trafiłem tutaj, przyjęto mnie. Byłem przezachwycony! To inna liga, inne boiska, inne granie. Serce do gry miałem zawsze i pasowało, by tutaj się dobrze pokazać.
- Wisła wówczas - na początku lat 80. - była bardzo mocna. Pół kadry w końcu tutaj grało.
- Tak, to był zaszczyt zagrać z takimi zawodnikami na boisku. Kiedyś marzyłem o tym, żeby w lidze zagrać, jeszcze w Krakowie, w Wiśle - to było dla mnie przeżycie bardzo wielkie. A już bramka przeciwko Legii przy pożegnaniu Kazka Górskiego to był dla mnie fenomen.
- Do tego jeszcze dojdziemy, ale zacznijmy od Twojego debiutu. To było w Łodzi na meczu z mocarnym wówczas Widzewem, bo co prawda Widzew był już bez Bońka i Żmudy, ale przecież wciąż ze Smolarkiem, Tłokińskim, Rozborskim, Surlitem, Gręboszem… Wielkie nazwiska polskiej piłki. Pojechaliście na ten mecz do Łodzi, pierwsza połowa 0:1, ale graliście naprawdę dobrze, a w ocenie kolegów to Ty wiodącą rolę grałeś. I nagle w przerwie trener Durniok oznajmia w szatni, że chce Cię zdjąć. Jaka była reakcja kolegów w szatni?
- Pamiętam, że Adaś Nawałka i Zdzisek Kapka spytali. dlaczego chce mnie ściągać, skoro gram bardzo dobrze. A jak na debiut, to grało mi się bardzo dobrze. Trener powiedział, że ma inną taktykę i zaraz mnie zmieni. Co było zrobić? Trzeba było zejść i tyle.
- Polska myśl trenerska. Zszedłeś, przegraliśmy 0:2, więc powiedzmy, że ten debiut był średnio udany, ale to w ogóle był trudny okres. W tym sezonie 1982/83 zanotowaliśmy kilka porażek z rzędu. Na początku listopada przegraliśmy sromotnie z Ruchem w Chorzowie 0:4, a tydzień później jedziemy na Legię. 14 listopada 1982 roku. Mecz niezwykle szczególny, bo tak jak wspomniałeś, było to pożegnanie Kazimierza Górskiego z Legią Warszawa. Mecz się właściwie jeszcze dobrze nie zaczął, a w roli głównej nasz nowy nabytek: Bogdan Sysło.
- Byłem bardzo szczęśliwy po zdobyciu tej bramki. Jeszcze bardziej byłem szczęśliwy po dograniu na drugą bramkę, bo to po mojej akcji padł gol. Pamiętam dokładnie, z linii końcowej podałem do tyłu, Jurek Kowalik tylko dołożył na 2:0. Mecz wygrany przy takiej publiczności, przy takim pożegnaniu! Rewelacja! Jedna jedyna bramka zdobyta w tej lidze, ale będę ją pamiętać do końca życia. Taki mecz, taka oprawa tego meczu!
- Trzeba przypomnieć, że to było przepiękne uderzenie z okolic linii pola karnego…
- Zaraz za szesnastką. Siadło po prostu i tyle.
- Lewa noga, jak się domyślam?
- Nie, prawą! Chociaż dla mnie lewa noga i prawa noga to nie ma różnicy. Jak się ćwiczyło, to ma się jedną i drugą nogę dobrą. Lewa tylko nie do dryblingu!
- Grałeś tutaj w Wiśle w trzech meczach derbowych i to były ogólnie na plus mecze. Pierwszy ligowy 0:0, później Puchar Polski na Cracovii i zwycięstwo w rzutach karnych i ten mecz o Herbową Tarczę Krakowa na śniegu?
- Tak, tak, bardzo fajna sprawa. Lekki prószył śnieżek, pamiętam, że Zdzisek Kapka strzelił na 1:0 bramkę. Derby krakowskie wspomina się bardzo dobrze, podobnie jak mecze Wisła - Hutnik czy Hutnik - Cracovia. To są pojedynki zacięte, emocji jest bardzo dużo i człowiek też schodzi z meczu zadowolony, że wykonał swoje zadanie jak najlepiej.
- Runda wiosenna 1983 roku rozpoczęła się dla Ciebie trochę niefortunnie, bo w jednym z meczów miałeś - używając nomenklatury bokserskiej - lekki knockdown.
- Tak, to był mecz pucharowy w Bytomiu. Dostałem z pięciu metrów - piłka poszła prosto w moją twarz. Po prostu nokaut bokserski, padłem na boisko. Jakoś się pozbierałem, bo do końca meczu już nie było dużo czasu, ale uszkodzenie błędnika było bardzo poważne, w wysokich procentach i niestety zachwiania równowagi. Trzeba było zacząć leczenie tego wszystkiego… I przerwa!
- Przerwa i później lekkie problemy. Trochę gry w rezerwach, potem jakaś kara od klubu i ten mecz decydujący dla Twojej kariery w Wiśle, w którym nie wziąłeś udziału. Czyli mecz w Gdyni z Bałtykiem.
- Zawaliłem sobie sprawę. Miałem karę do zapłacenia i oczywiście ta kara była już ściągnięta. Przed meczem wyjazdowym do Gdyni idę do kasy po pieniądze i kasy w ogóle nie ma. Znowu potrącenie! Ile razy to można potrącać? Za bardzo się zdenerwowałem i powiedziałem, że w takim układzie, to ja nie jadę. Jak nie pojechałem, to później były takie konsekwencje, że zostałem po prostu przestawiony do rezerw. Taka była kara. O powrocie marzyłem, ale dochodziły głosy z Hutnika o moim powrocie, zaproponowano mi dość dobre warunki przejścia i wróciłem.
- Parę lat gry w Hutniku, potem jeszcze w BKS Bielsko-Biała, ale też troszeczkę po świecie pojeździłeś, bo były na twojej drodze Stany Zjednoczone i Eagles Chicago.
- Akurat trenerem drużyny był Apostel. Bardzo dobra atmosfera, bo prezesem był tam Polak, zapewniał pracę. Premii za to nie było, tylko praca, ale tak żeśmy wygrywali i wygrywali po kolei, że w końcu pokonaliśmy w finale Włochów i Puchar Amatorów Stanów Zjednoczonych trafił do Eaglesów. W gablocie jest piękna statuetka, zdjęcie, medal. Sygnet mam w kieszeni, wygrawerowany z moim nazwiskiem i piłką nożna na przodzie. Super pamiątka i przeżycia też były piękne.
- Później kariera trenerska, bo przecież prowadziłeś kilka zespołów niższych klas i co warte podkreślenia, kontynuowałeś karierę piłkarską. Jak to mówisz - nie wiadomo, czy już ją definitywnie zakończyłeś, ale jeszcze kilka lat temu można Cię było obserwować jako grającego zawodnika na boiskach!
- A, dopóki była chęć i serce do gry, to byłem i trenerem i prezesem swojego klubu, zawodnikiem i kapitanem. Kilka tych klubów A-klasowych i B-klasowych zwiedziłem. Fajna przygoda cały czas, bo z tą piłką miało się kontakt. Ale w końcu kontuzja górnej części kręgosłupa dała o sobie znać i w przerwie jednego meczu powiedziałem, że kończę, bo nie będę ryzykować zdrowia. To był taki zespół Polonia Kraków, później nazwany Polonia Nowa Huta. Mieliśmy boiska do dyspozycji na Hutniku, gdzie tyle lat grałem.
- Oprócz sportu masz jeszcze wiele zainteresowań rzecz jasna. Natomiast ja chciałbym się skupić na tej Twojej działalności powiedzmy „celebryckiej”. Wystąpiłeś w bardzo wielu serialach i filmach i to między innymi u naszego słynnego reżysera Smarzowskiego. Powiedz trochę o tej swojej przygodzie aktorskiej.
- Zaczęło się to w taki sposób, że wybrałem się na „Rozmowy w toku”. Takie klaskanie po prostu, parę groszy za to płacili. Później pojawiła się kwestia zadawania pytań. Później zaczęli dzwonić z seriali: „W11”, „Detektywi”, „Szpital”… Później z różnych filmów. Trzeba było przejść castingi, jakoś mi się to udawało i tak jest do dzisiaj. To była przyjemność wystąpić w takim filmie jak „Kler” - szczególnie, że nagrywaliśmy go w Czechach, bo żaden kościół w Polsce nie chciał się na to zgodzić. Grałem też w „Pod mocnym Aniołem” Smarzowskiego, w innych produkcjach kinowych. Telewizyjnych też było sporo.
- Jesteś po prostu rozpoznawalny. Ale to nie jest jedyna Twoja działalność artystyczna. Są też obrazy…
- Ale nie malowane przeze mnie!
- Zgadza się, Bogdan nie maluje, ale jest modelem od kilkunastu lat na Uniwersytecie Komisji Edukacji Narodowej - tak się teraz nazywa były Uniwersytet Pedagogiczny - oraz na Akademii Sztuk Pięknych.
- Tak, tak się zaczęła ta kariera - można to tak określić, to też fajna przygoda. Te obrazy trudno wytargać od studentów! To był zupełny przypadek. Byłem u znajomej, ona oglądała serial, gdzie jeden z bohaterów stracił pracę. Przyszedł do domu, oglądał telewizję i tam mówią, że poszukują modela na Akademię. Zgłosił się pewien aktor, a moja znajoma powiedziała mi, żebym też spróbował, bo mięśnie mam wyrobione od sportu. Z głupia pojechałem na ASP, zgłosiłem się i za dwa tygodnie dostałem telefon. Tak znalazła się praca. Później przypomniałem sobie coś takiego, że ja zawsze byłem „nogą” z rysowania czy malowania, w szkole w podstawówce nie miałem bloku rysunkowego. Nauczycielka powiedziała, że za karę stanę na stołku przy tablicy, a reszta klasy będzie mnie rysować. To był taki zalążek tego modela!
- Mam takie pytanie - nie wiem, czy dyskretne, czy niedyskretne, ale jednak je zadam. Interesuje mnie jak to jest, gdy musisz występować jako model bez odzienia wierzchniego na tym ASP. Nie jest Ci tam zimno na tej sali?
- Jeżeli jest za zimno, to wtedy portret rysują w ubraniu, w koszuli. Ale są kaloryfery, jest dodatkowa grzałka. Ja nie zgadzam się, żeby było zimno, więc jak coś, to trzeba podgrzewać. Nie sprawia to trudności.
- Powiedz Bogdan jak widzisz szanse Wisły Kraków w dzisiejszym meczu i w całych rozgrywkach pierwszoligowych. Ten awans wciąż jest przecież możliwy, prawda?
- No awans zawsze jest możliwy, a myślę, że jak dzisiaj przyjechałem to niespodzianka powinna być i 3:0 powinno być do przodu!
- Do przerwy?
- Do przodu, nie bądźmy już zachłanni, trzy punkty to trzy punkty!
- Bardzo serdecznie dziękujemy!