Franciszek Gąsienica-Groń

Z Historia Wisły

Franciszek Gąsienica-Groń
Franciszek Gąsienica-Groń
Franciszek Gąsienica-Groń
Franciszek Gąsienica-Groń
Pierwszy wiślacki medal IO i pierwszy polski medal ZIO
Pierwszy wiślacki medal IO i pierwszy polski medal ZIO

Franciszek Gąsienica Groń (ur. 30 września 1931 roku w Zakopanem, zm. 31 lipca 2014 roku tamże) - kombinator norweski, biegacz i skoczek narciarski, zawodnik zakopiańskiej Wisły, pierwszy polski medalista zimowych igrzysk olimpijskich (Cortina d'Ampezzo 1956).

Spis treści

Skrócona biografia

Franciszek Gąsienica Groń urodził się 30 września 1931 roku w Zakopanem. Ukończył tamtejsze Gimnazjum Ślusarstwa i Kowalstwa Artystycznego, jest również absolwentem Liceum Mechanicznego w Gliwicach (1952 rok) i Studium Trenerskiego przy Akademii Wychowania Fizycznego we Wrocławiu. W młodości poświęcał się wielu różnym dyscyplinom (między innymi piłka nożna, tenis stołowy, pływanie, skoki do wody). Również w narciarstwie, które z racji miejsca urodzenia i zamieszkania było dla niego „naturalnym” sportem, nie miał ścisłej specjalizacji – ćwiczył biegi, zjazdy i skoki. Nie miał przy tym imponujących warunków fizycznych (170 cm, 66 kg) i podobno długo nie przejawiał tego ogromnego talentu, którym bezsprzecznie był obdarzony. Do Wisły został przyjęty „na kredyt” – czynnikiem decydującym o zatwierdzeniu jego członkostwa miał być olbrzymi zapał do nart. Miało to miejsce w 1946 roku (lub 1947, według biogramu na stronie PKOl). Księga jubileuszowa Wisły z 1956 roku twierdzi przy tym, że „kto tylko popatrzył na jego filigranową sylwetkę, ten nie wierzył, by mógł z niego wyróść zawodnik wielkiej klasy”. Ta sama publikacja twierdzi, że przełomowa dla niego była służba w wojsku w latach 1951-52; Gąsienica Groń w tym czasie „rozrósł się i bardzo zmężniał”. Z kariery wojskowej zrezygnował, gdy mimo skierowania do szkoły oficerskiej nie uzyskał promocji – poprosił o przeniesienie do cywila i powrócił do rodzinnego miasta, a zarazem do macierzystego klubu (1953 rok według Księgi jubileuszowej z 1956 r, 1954 rok według biogramu na stronie PKOl). Trafił tam pod opiekę Mariana Woyny-Orlewicza i zaczął robić imponujące postępy.

Jeden z pierwszy występów seniorskich był jeszcze zupełnie nieudany – w zawodach w Wiśle na Śląsku Franciszek Gąsienica Groń uzyskał za swój skok notę zero punktów, gdyż przewrócił się jeszcze na rozbiegu i nie dojechał do progu skoczni. Ogromne poświęcenie na treningach sprawiło, że w ciągu dwóch lat od tego zdarzenia był w stanie sięgnąć po medal olimpijski.

Początkowo trenował głównie biegi, osiągając liczące się na arenie krajowej wyniki. Za namową trenera Orlewicza decyduje się dodać do tego skoki i startować w kombinacji. Intensywne treningi na skoczniach rozpoczyna de facto pod koniec sezonu 1955, gdy „skacze na różnych skoczniach po kilkadziesiąt razy dziennie”. Szybkie postępy zapewnia współpraca z trenerem Tadeuszem Kaczmarczykiem. Potwierdzenie mistrzowskiej formy następuje w Le Brassus w Szwajcarii, gdzie na kilkanaście dni przed startem Olimpiady Gąsienica Groń wygrywa zawody w kombinacji.

Przebieg startów olimpijskich miał niezwykły i dramatyczny przebieg. W pierwszej serii skoków Wiślak ląduje niedaleko od progu skoczni (66,5 m) a na dodatek upada przy lądowaniu. Dariusz Zastawny twierdzi, że to góralski charakter nie pozwolił mu w tym momencie na poddanie się bez walki. Niewątpliwie jest to również cecha wiślackiego charakteru. Tak czy inaczej w kolejnych seriach Groń skacze lepiej: 72,5 metra i 71,5 metra. Po pierwszej konkurencji zajmuje 10 miejsce na 36 startujących, z niewielką mimo wszystko stratą do liderów. Dobry początek biegu na 15 kilometrów rozbudza spore nadzieje, ale na dwa kilometry przed metą Wiślaka znów dopadł pech. Jadący przed nim Włoch Alfred Prucker wywraca się, a Groń ratując się przed zderzeniem musi zjechać z trasy i traci w kopnym śniegu kilkanaście sekund. To sprawia, że oczekiwanie na końcowe wyniki – a ich opracowywanie przez sędziów trwało dwie godziny! – niezwykle się dłuży. Ostatecznie jednak Wiślak przywiózł z Igrzysk brązowy medal, co jest sukcesem tym większym, że jako pierwszy zawodnik spoza Skandynawii stanął w tej konkurencji na podium IO.

Księga jubileuszowa z 1956 roku podkreślała, że „Gąsienica Groń ma obecnie 26 lat i nie doszedł jeszcze do szczytu swoich możliwości”. Wspomniane przez nią ambicje dotyczące tytułu Mistrza Świata i złotego medalu IO nie doczekały się realizacji głównie za sprawą groźnego wypadku z 27 marca 1957 roku. W czasie Memoriału B. Czecha i H. Marusarzówny na Dużej Krokwi Franciszek Gąsienica Groń doznał przy upadku wstrząsu mózgu, złamania mostka i obojczyka oraz uszkodzenia kręgosłupa. Zdołał powrócić do sportu, a nawet zdobyć tytuł Mistrza i wicemistrza Polski w kombinacji (odpowiednio w 1958 i 1959 roku), jednak o powrocie do dawnej dyspozycji nie mogło być mowy.

Od 1965 roku Franciszek Gąsienica Groń poświęcił się pracy trenera w macierzystym klubie, który zdążył już usamodzielnić się i odłączyć od Wisły Kraków. Groń wychował ponad 40 Mistrzów Polski w kombinacji, skokach, biegach i sztafetach.

Co ciekawe, Groń to kolejny, obok na przykład Jerzego Twardokensa, Wiślak, którego tradycje olimpijskie podtrzymali potomkowie – wnukiem Franciszka Gąsienicy Gronia jest Tomasz Pochwała, olimpijczyk z Salt Lake City.

Wszystkie cytaty pochodzą z Księgi jubileuszowej z 1956 roku, str. 140-141.

Galeria pamiątek

Pierwszy medal dla polskich nart...
Biografia Franciszka Gronia-Gąsienicy.
Autor: Wojciech Szatkowski, Muzeum Tatrzańskie w Zakopanem

Długo czekaliśmy na swój pierwszy medal na Zimowych Igrzyskach Olimpijskich i zdobyliśmy go dopiero w 1956 roku, czyli w 32 lata od rozegrania pierwszej Olimpiady Zimowej w Chamonix pod Mont Blanc. W 1928 r. o krok od medalu był Bronisław Czech w St. Moritz, a w 1936 r. Stanisław Marusarz piąty w czasie otwartego konkursu skoków w Ga-Pa (Garmisch-Partenkirchen). Franciszek Gąsienica Groń z Zakopanego zdobył pierwszy medal w Igrzyskach Zimowych dla Polski w Cortina d ’Ampezzo (1956) i to w konkurencji która była od początku zdominowana przez Skandynawów - kombinacji klasycznej (norweskiej). Tytuł "króla nart" nadawano narciarzom wszechstronnym, znakomitym w biegach ale także w skokach. Do nich należały medale w tej konkurencji: najpierw "królem nart" był Thorleif Haug z Kongsbergu, potem Johan Grottumsbraaten, Hans Vinjarengen, Sven Eriksson, Oddbjörn Hagen i wielu innych. Aż tu nagle w 1956 r. Polak zdobywa brązowy medal w tej zdominowanej przez zawodników skandynawskich konkurencji. To była wielka sensacja i wielka radość polskiej ekipy olimpijskiej w Cortinie d' Ampezzo. Przypomnijmy, zatem jeszcze raz olimpijski start Franciszka Gąsienicy-Gronia.

Franciszek Gąsienica-Groń urodził się 30 września 1931 r. w Zakopanem. Specjalizował się w dwuboju klasycznym ( kombinacja norweska: bieg i skok). Największym jego sukcesem był brązowy medal na Igrzyskach Olimpijskich w Cortinie w roku 1956. Startował w barwach klubu "Wisła - Gwardia" Zakopane. Do "Wisły" zapisał się w roku 1948 za namową byłego zawodnika - Karola Łojasa. Jako junior słynął z wszechstronności i zdobywał medale w Mistrzostwach Polski juniorów w konkurencjach alpejskich. Z sukcesami startował także w narciarskich biegach. W 1952 r., po ukończeniu Technikum Mechanicznego w Gliwicach otrzymał bilet do wojska. Jako żołnierz startował w różnych konkurencjach spartakiadach Wojska Polskiego i Franciszek Groń jako drużba na weselu (po lewej)między innymi zwyciężył we Wrocławiu na 200 m kraulem, za co otrzymał pierwszą klasę sportową. Bardzo często grał w piłkę nożną, która stała się jego kolejną sportową pasją. Po wyjściu z wojska i powrocie do Zakopanego spotkał trenera Orlewicza. Ten zachęcił go, by powrócił do narciarskiego wyczynu, ale już jako kombinator klasyczny. Groń zgodził się. Mieliśmy wtedy bardzo dobrą grupę kombinatorów klasycznych. W jej skład wchodzili: Józef Krzeptowski-Daniel, Jan Raszka, Aleksander Kowalski i Groń. Rozpoczęły się eliminacje olimpijskie. Groń spośród naszej czwórki wydawał się zawodnikiem najmniej doświadczonym. Ale chciał wyjechać na olimpiadę. Przed startem olimpijskim trenował zawzięcie pod okiem trenera Orlewicza:

Przed olimpiadą trenowaliśmy na tzw. "pierwszym śniegu" na Kondratowej. Robiliśmy tam sobie skocznię terenową ze śniegu i na niej skakaliśmy. Taką samą skocznię robiliśmy w Pięci Stawach Polskich, a biegaliśmy po stawie. Trenowaliśmy w Pięciu Stawach i byliśmy na przewyższeniu (na dużej wysokości). Teraz wyjeżdża się w Alpy. Nikt wtedy sobie nie zdawał z tego sprawy. Siedzieliśmy przecież miesiąc w Pięciu Stawach przed Olimpiadą. Potem zeszliśmy do Zakopanego, ale po dwóch dniach zrobiła się odwilż i poszliśmy na Halę Kondratową. wieczorem trener Orlewicz zadzwonił, że idziemy do schronisko na Kondratową. Nie czekaliśmy do rana, tylko poszliśmy na Kondratową w nocy, zaraz po kolacji w "Imperialu". "Wujek" Orlewicz jeszcze każdemu załadował po cegle do plecaka, bo Jego zawsze trzymały się humory. Ja zaniosłem nawet dwie cegły, oprócz swojego sprzętu. Było nas Ślubne zdjęcia państwa Groniówtam około ośmiu kombinatorów: ja, Kowalski, Mracielnik, Raszka, Jerzy Wawrytko, Józef Daniel Krzeptowski plus skoczkowie. "Wujek" Orlewicz był doskonałym trenerem. Miał u nas wielki autorytet, był akademickim mistrzem świata, był po AWF-ie i umiał z nami rozmawiać i nami kierować. Skocznia na Kondratowej była położona pod tzw. Łopatą patrząc ze schroniska po prawej stronie. Skocznia była drewniana a zeskok był naturalny. Tam skakało się ponad 50 metrów, nawet do 60 metrów. Oprócz tego mieliśmy drugą skocznię na Kondratowej, zbudowaną ze śniegu na dole Polany. Na tej skoczni skakaliśmy gdy był wiatr i na dużej nie dało się skakać. ta skocznia była nad schroniskiem po lewej stronie. Mieszkaliśmy u Stanisława Skupnia, zawodnika i olimpijczyka (1932, Lake Placid). Na trening wstawaliśmy rano, po południu była przerwa, a potem znowu. Wszyscy byli bardzo zaangażowani w te treningi. Byliśmy jak jedna wielka rodzina..

‎‎

Przed Cortiną prawie nikt, no może poza trenerem Orlewiczem, nie wierzył w możliwości Gronia. Gdy na zgrupowaniu kadry pojawił się krawiec, którego zadaniem było zdjąć miarę całej czwórki naszych kombinatorów, ktoś skreślił Gronia z tego zamówienia. Nie był przewidziany na wyjazd olimpijski. Orlewicz zapowiedział wtedy, że jeśli Groń nie pojedzie na olimpiadę to on zrezygnuje ze swojej funkcji. Poskutkowało. Władze sportowe zgodziły się, by zakopiańczyk pojechał na przedolimpijskie zawody w kombinacji norweskiej do Le Brassus w Szwajcarii. Tam Polak wygrał kombinację. W ekipie polskiej wrzało. Trzeba było przecież czym prędzej zdobywać dla Gronia wizę do Włoch, której przecież nie posiadał. I Groń pojechał do Cortiny. Na treningach zadziwił wszystkich. Skakał najdalej z rywali, a mistrzowie kombinacji norweskiej - Norweg Sverre Stenersen i Eriksson ze zdziwieniem spoglądali na zawodnika, który przebojowo wdarł się do grona najlepszych. Franciszek Gąsienica-Groń wspomina:

Najpierw były skoki, moja silna broń. Podczas każdego treningu byłem na olimpijskiej skoczni lepszy od wszystkich swoich konkurentów. To była 29 stycznia. Od rana otaczał mnie tłum ludzi. "Franek trzymaj się, Franek musisz, pamiętaj...". Byłem strasznie zdenerwowany. Na stadionie tłumek wokół mnie powiększył się o hokeistów. Kochani chłopcy, oni też wierzyli we mnie. Startowałem z 32 numerem. Wreszcie zapowiedź: Groń Gonszenica, Polonia. Byłem tak naładowany energią, czułem się tak, jakbym miał wygrać te skoki. Ponieważ skakaliśmy ze skróconego rozbiegu, trzeba było przejść przez zwał śniegu, ustawić narty w kierunku rozbiegu trzymając się równocześnie przewieszonej liny. Napaliłem się na ten skok, chciałem uzyskać na rozbiegu jak największą szybkość. Coś poknociłem, że w końcu wystartowałem przy zachwianej równowadze. Błyskawiczna myśl: rany boskie, nie przewrócić się na rozbiegu. To wystarczyło, dekoncentracja, już próg skoczni, wybijam się za wcześnie. Straszne, lecę zupełnie na głowę. Końce nart dostają zeskoku, jakimś cudem się odchylam, palcami odbijam od zeskoku, zjeżdżam w dół, ale skok jest z upadkiem. Rozpacz, łzy leją mi się po policzkach, co za straszny pech. Przez dwa tygodnie skoków na olimpijskiej skoczni lądowałem najdalej ze wszystkich Dyplomy i trofea z narciarskich trasdwuboistów, nigdy ani razu się nie przewróciłem i musiało to mieć miejsce akurat teraz. Byłem zdruzgotany, kompletnie załamany. Kończy się pierwsza seria skoków, a ja na tablicy wyników jestem ostatni. Kątem oka widzę, że na bardzo dobry miejscu jest Olek Kowalski, a Raszka i Krzeptowski daleko.

Ja na ostatnim miejscu - nie ma już przy mnie tłumu wielbicieli. Przyszedł trener, kochany "Wujek Orlewicz", on jeden nie stracił we mnie wiary. Nie rugał, nie dawał żadnych rad, zagadywał mnie o Zakopanem. W dwóch następnych seriach skoków musiałem być bardzo ostrożny. Skaczę więc z rezerwą, ale pewnie - 72,5 i 74 m, ostatecznie zajmuję dziewiąte miejsce. Olek Kowalski jest piąty. na nim więc koncentruje się uwaga i sympatia kibiców oraz kierownictwa. Dopiero gdy ochłonąłem z rozpaczy, przyszedł w naszym hotelu "Cortina" czas na trzeźwą ocenę sytuacji. Do pierwszego w konkursie Moszkina ze Związku Radzieckiego straciłem 14,5 punktu, do Olka zaledwie 6,5 punktu, ale przecież lepiej od nich biegałem. prócz fenomenalnego Norwega Stenersena, który był w skokach przede mną na drugiej pozycji, mogłem wszystkich innych konkurentów nalać w biegu od 2 do 6 minut. Liczyłem się również z tym, że znajdujący się po skokach za mną na dalszych pozycjach tacy zawodnicy, jak Fin Korhonen, czy Norweg Barhaugen, albo Czechosłowak Melich, lepiej ode mnie biegają, ale w sumie sytuacja beznadziejna nie była.

Gąsienica-Groń był zdruzgotany porażką w skokach. Liczył, po udanych treningach, co najmniej na miejsce w czołowej trójce. Postanowił, więc walczyć na trasie biegu na 15 km. Całą trasę obstawili polscy alpejczycy i hokeiści, by dopingować swoich kolegów.

W dniu decydującej batalii, przed biegiem na 15 km, wstałem o godzinie 7 rano. Wszyscy już byli po śniadaniu. Nie budzili mnie. Trener zabronił. Byłem świetnie wypoczęty, ale przeraziłem się, gdyż był najwyższy czas smarować narty. Wbiegłem więc do narciarni lecz tam moich desek nie było. Wypadłem przed hotel. Stały oparte o ścianę, były już wysmarowane. Zatroszczył się o to trener Orlewicz. Głupio zapytałem go, czy dobrze są posmarowane. Tylko się uśmiechnął. Ale po co ta mowa, miałem do niego bezgraniczne zaufanie. Potem wypadki toczyły się błyskawicznie. Miałem 30 - ty numer startowy. Przede mną z numerem 29 - tym biegł Melich, za mną z numerem 33-cim świetny Stenersen. Biegłem jak w transie, mijałem jednego przeciwnika za drugim. Podawano mi czasy do Melicha, na 3 km byłem gorszy od niego o 3 sekundy, na 8 km o 2 sekundy, ale Melich nie miał szans w dwuboju, gdyż słabo wyszedł w skokach. Od 8 km już prowadzono mnie informacjami na punktowane miejsce. między 8 a 13 km trasa była gęsto obstawiona przez naszych narciarzy i hokeistów. Dopingowali mnie gorąco. Narty niosły świetnie, wypruwałem z siebie wszystkie siły. Wiedziałem już, że biegnę po punkty, przed oczami latały mi jakieś płatki. Na dwa kilometry przed metą dopadam świetnego Włocha Pruckera. Jest doskonale. Za chwilę sytuacja staje się tragiczna, bo Włoch nagle przewraca się na stromym zjeździe. Jestem za nim tuz tuż i do słownie w ostatniej sekundzie jakimś cudem go wymijam i wpadam w głęboki śnieg obok trasy. podnoszę się - narty całe - biegnę dalej, mijam Włocha, wpadam na metę. Podbiegają do mnie ludzie, gratulują, jestem oszołomiony. Ktoś mnie całuje. Nagle dziennikarze i trenerzy ze Związku Radzieckiego przybiegają do mnie i mówią, że zdobyłem brązowy medal. Radość, gratulacje.


Rosjanie zapraszają mnie do swojego autokaru. Jedziemy razem do hotelu. Wszyscy są zdenerwowani i czekają na oficjalne potwierdzenie wyników. Wszystko się potwierdza brązowy medal. W przerwie meczu hokejowego ZSRR - USA odbywa się ceremonia wręczenia medali za dwubój klasyczny. Norweg Stenersen na najwyższym podium, Szwed Eriksen drugi, ja trzeci. Oni ogromne chłopiska, nawet pasowałoby mi stanąć między nimi na najwyższym podium, gdyż byłem najmniejszy. Do srebrnego medalu zabrakło mi 7 sekund, może gdyby nie ten nieszczęsny Włoch, który zatarasował mi drogę. Straciłem tam więcej niż 7 sekund. Na stadionie gasną światła, tylko na nas padają reflektory. Widzę polską flagę na maszcie. Jest mi dobrze, bardzo dobrze, ale tracę głowę, nie wiem jak się zachować. W końcu Stenersen i Eriksen gratulują mi pierwsi zamiast ja im. A jednak Józef Rubiś miał nosa. Przepowiedział mi ten brązowy medal.

Na trzydziestu sześciu startujących Polak zajął doskonałe trzecie miejsce z notą 436, 8 pkt, w skokach był dziesiąty ze skokami na 66, 5 m, 72, 5 m, 71, 5 m, a w biegu zajął 7 miejsce). Po zakończeniu startów olimpijskich w 1956 r. Franciszek Gąsienica-Groń startował w kombinacji do 1964 roku. Za swój medal olimpijski otrzymał talon na motocykl WFM (popularna "wuefemka"). Startował nadal, ale już bez tak wielkich i spektakularnych sukcesów. Podczas Mistrzostw Świata w 1958 r. był 24 w kombinacji. Do jego sukcesów należą także starty w mistrzostwach Polski. Franciszek Gąsienica-Groń był mistrzem Polski w kombinacji klasycznej w roku 1958, podczas zawodów w Wiśle-Szczyrku, czterokrotnym wicemistrzem kraju: w kombinacji klasycznej (1956, 1957, 1959) i w skokach (1957). W 1957 r. doznał bardzo poważnej kontuzji podczas konkursu skoków rozegranego w ramach Memoriału imienia Bronisława Czecha i Heleny Marusarzówny. Upadek na Krokwi zakończył się dla Franciszka Gronia fatalnie: rozległy wstrząs mózgu, poważnie uszkodzone kręgi szyjne kręgosłupa. Trzy dni w szpitalu znajdował się w stanie śpiączki. Po wyleczeniu wrócił do skoków, ale już na krótko i po zakończeniu kariery został trenerem w „swoim klubie, czyli w "Wiśle". Szczególnie ciepło wspomina swojego trenera - Mariana Woynę-Orlewicza, który zawodnikom wkładał cegły do plecaka, gdy szli nocą na zgrupowanie na Kondratową. Był dla zawodników wielkim autorytetem, jako zawodnik i trener.

Ostatnio Pan Franciszek opowiadał o swoim skoku olimpijskim podczas Pucharu Świata w skokach w Zakopanem i w zakopiańskim Urzędzie Miasta. Wspomniał wspaniały moment, kiedy biało-czerwona poszła do góry, a on stał na podium z brązowym medalem olimpijskim zawieszonym na piersi. Cieszy go fakt, że jego wnuk, Tomasz Pochwała idzie w jego ślady. Tomek jest skoczkiem zakopiańskiej "Wisły", tak jak jego dziadek. Był honorowym gościem Zimowych Igrzysk Torino 2006.

Autorem biografii jest historyk Wojciech Szatkowski, Muzeum Tatrzańskie w Zakopanem


Muzeum Tatrzańskie im. Dra Tytusa Chałubińskiego
w Zakopanem, ul. Krupówki 10, 34-500 Zakopane
tel. 0-18 20152-05, wewn. 26, fax. 0-18 20 638-72
http://www.muzeumtatrzanskie.com.pl
e-mail: historia@muzeumtatrzanskie.pl<br



Józefa Ledwig, Franciszek Gąsienica-Groń i Wiesław Langiewicz podczas Gali Jubileuszowej na 100-lecie Wisły
Józefa Ledwig, Franciszek Gąsienica-Groń i Wiesław Langiewicz podczas Gali Jubileuszowej na 100-lecie Wisły

Polski brąz w Cortina d' Ampezzo! Po 50 latach...
Wywiad z Franciszkiem Groniem-Gąsienicą.
Autor: Wojciech Szatkowski, Muzeum Tatrzańskie w Zakopanem

Zakopiańczyk, zawodnik zakopiańskiej "Wisły" Franciszek Gąsienica-Groń był uczestnikiem ZIO w Cortina d´Ampezzo (1956). W kombinacji norweskiej zdobył brązowy medal olimpijski. Był to pierwszy medal olimpijski zdobyty przez polskiego narciarza.

Wojciech Szatkowski: Przed olimpiadą nie było Pana w składzie przygotowującym się do Igrzysk? Jak się więc stało, że pojechał Pan do Cortiny?

Franciszek Gąsienica-Groń: Wyjazd olimpijski wywalczyłem sobie zwycięstwem w zawodach w kombinacji norweskiej w szwajcarskim Le Brassus. Trener Woyna-Orlewicz uparł się, że musze jechać na te zawody i pojechałem. Tam zdobyłem kwalifikacje do startu olimpijskiego. Z Le Brassus pojechałem prosto do Cortiny na Igrzyska. Ja pojechałem na tę olimpiadę jako 4 zawodnik, rezerwowy. Obok mnie startowali: Józef Daniel-Krzeptowski, Jasiu Raszka i Olek Kowalski.

W.S: Na skoczni olimpijskiej "Italia" w treningach prezentował się Pan bardzo dobrze...

F.G-G: To prawda, skakałem prawie najlepiej, nie tylko z kombinatorów, ale i ze skoczków. Skakałem na sam dół skoczni. Trener nie pozwalał mi wiele skakać, ale koledzy i kibice chcieli oglądać moje skoki.

W.S: Jak Pan wspomina ceremonię otwarcia?

F.G-G: Nasza ekipa była dosyć duża, a w jej skład weszli: narciarze, hokeiści i bobsleiści. Otwarcie miało miejsce na nowoczesnym stadionie olimpijskim, zbudowanym w kształcie podkowy. Sztandarowym polskiej ekipy był biegacz Tadeusz Kwapień. Otrzymaliśmy na tę ceremonię ładne stroje: kurtki w kolorze ciemnopopielatym z kożuszkiem, czarne spodnie. Buty miałem stare, norweskie z cienką zelówką. Kupiłem je od Olka Kowalskiego, bo dla niego były za ciasne. Z tymi butami wiąże się też historia...

W.S: Jaka?

F.G-G: W jednym ze skoków treningowych przyhamowałem dosyć ostro i moje buty rozleciały się. Urwała się zelówka! Nowe buty, które chcieli mi dać, turystyczne zresztą, nie pasowały. Trener Orlewicz dał te moje buty do szewca i szewc tak poprzyklejał wspaniale, dał taka samą cienką gumę, że te buty służyły mi jeszcze przez trzy lata.

W.S: Jakie wrażenie robiło miasto olimpijskie?

F.G-G: Cortina robiła duże wrażenie. Podczas jednego ze spacerów oglądaliśmy na wystawie jednego ze sklepów sportowych medale olimpijskie. Wtedy mój kolega z kadry, biegacz Józef Rubiś, powiedział: - Tobie Franek pasuje ten brązowy medal. Potem okazało się, że ta wróżba była prawdziwa. I szczęśliwa...

W.S: Najpierw rozegrano skoki do kombinacji norweskiej. Jak Pan wypadł?

F.G-G: Początek konkursu był dla mnie fatalny. W pierwszym skoku za wcześnie odbiłem się z progu. Wykręciłem pół salta w powietrzu i spadłem na plecy. Po pierwszej serii byłem ostatni! W drugiej serii skakałem z rezerwą, ale dobrze, a trzeci skok był lepszy od drugiego. W sumie wylądowałem na 9 miejscu.

W.S.: A w biegu?

F.G-G: Leciałem fest. Wpadłem na metę tak zmordowany, że długo nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Dopiero jak się napiłem, już nie pamiętam czego, przyszedłem do siebie. Obliczanie wyników trwało długo. Najpierw Rosjanie obliczyli, że jestem trzeci. Potem podano ten wynik oficjalnie.

W.S: Pamięta Pan ceremonię rozdania medali? F.G-G: Tak, takie chwile pamięta się na całe życie. Rozdanie medali za kombinacjWpadłem na metę tak zmordowany...e norweską miało miejsce w czasie przerwy w meczu hokejowym. Podium na którym staliśmy było oświetlone reflektorami, a całość stadionu była w mroku. Specjalnie po to, by nas było widać. Byłem bardzo stremowany i nie wiedziałem jak się zachować. Wypadało, bym ja, jako brązowy medalista, pierwszy pogratulował Stenersenowi i Erikssonowi, którzy zajęli pierwsze i drugie miejsce, ale to oni pierwsi mi pogratulowali. Otrzymałem za 3 miejsce w kombinacji norweskiej dwa medale: olimpijski i brązowy medal FIS, gdyż w roku olimpijskim medaliści olimpijscy otrzymywali także medal od FIS.

W.S: Lata 50. to w Polsce czasy stalinizmu. Czy odczuwaliście tę atmosferę także tam, w Cortinie?

F.G-G:Tak, byliśmy stale kontrolowani przez "opiekunów". Podam przykład. Redaktor Trojanowski z radia "Wolna Europa" próbował się do mnie dostać do hotelu, gdzie mieszkałem i porozmawiać o medalu, ale nie został wpuszczony. Spotkałem się z nim dużo później. My byliśmy przyzwyczajeni do takich działań, bo wiadomo jak wtedy było w Polsce. To były ciężkie czasy.

W.S: Jaka była nagroda za brązowy medal olimpijski?

F.G-G: Z radości zabrano nas, to jest ekipę kombinatorów klasycznych, skoczków i chyba biegaczy też, do kina na western. Dostałem też talon na motor "wuefemkę"

W.S: Jakie różnice widzi Pan pomiędzy sportem z 1956 r. i współczesnym?

F.G-G:Różnice są w sprzęcie i treningu. Sport kiedyś, w moich latach, był całkowicie amatorski. Skocznie były dużo gorzej przygotowane do zawodów, a teraz mają nowoczesne profile, rozbiegi. Dzisiaj wszystko prowadzone jest dużo bardziej perfekcyjnie niż kiedyś. Za to ambicja i wola walki były u nas, dawnych reprezentantów Polski, ogromne.

Autorem wywiadu jest historyk Wojciech Szatkowski, Muzeum Tatrzańskie w Zakopanem


Muzeum Tatrzańskie im. Dra Tytusa Chałubińskiego
w Zakopanem, ul. Krupówki 10, 34-500 Zakopane
tel. 0-18 20152-05, wewn. 26, fax. 0-18 20 638-72
http://www.muzeumtatrzanskie.com.pl
e-mail: historia@muzeumtatrzanskie.pl<br


Kronika sportowa (narciarstwo)

Gąsienica Groń w locie.
Gąsienica Groń w locie.

1947

  • 15-16. lutego. Zawody narciarskie młodzików. Zakopane.
  • Bieg (14-15 lat): 1. Franciszek Gąsienica-Groń 33,47.
  • Kombinacja wśród młodszych: 2. Franciszek Gąsienica-Groń 250,4.
  • 30. marca. Mistrzostwa młodzików Podhala w narciarstwie. Zakopane.
    • Slalom gigant
      • Młodsi: 9. Franciszek Gąsienica-Groń 1:24.
    • Skoki
      • Młodsi: 1. Franciszek Gąsienica-Groń 18 i 17,5 m (206).

1949

  • 28 stycznia-2 lutego. Mistrzostwa Polski juniorów w narciarstwie. Zakopane.
    • Chłopcy 14-15 lat; w Grupie B 16-17 lat wygrał Franciszek Gąsienica-Groń 2:04:5.
    • Skoki chłopców grupy B: 2. Franciszek Gąsienica-Groń 20 i 20 m.
  • 11-13 marca. Puchar Karkonoszy. Gwardię reprezentują: Franciszek Gąsienica-Groń? w konkursie skoków 4. miejsce.

1950

  • 6 stycznia. Konkurs skoków. Zakopane.
    • Wśród juniorów 3. Franciszek Gąsienica-Groń..

1954

  • Od 16 stycznia. Mistrzostwa Podhala (Zakopanego) w narciarstwie).
    • Bieg na 12 km mężczyzn: 8. Franciszek Gąsienica-Groń 55:22.
  • Do 26. stycznia. Mistrzostwa województwa krakowskiego w narciarstwie.
    • Kombinacja norweska: 1. Franciszek Gąsienica-Groń 437,5.
  • Od 18 lutego. Puchar Gór. Szklarska Poręba. tutaj.
    • W skokach do kombinacji Franciszek Gąsienica-Groń był 2.
  • Od 23. lutego. Międzynarodowe zawody Dynamo.
    • Konkurs skoków: 4. Franciszek Gąsienica-Groń.

28 grudnia. Międzynarodowe zawody narciarskie. Zakopane.

    • 30 grudnia. Bieg na 15 km: 9. Franciszek Gąsienica-Groń 1:04:25.

1955

  • 19 stycznia. Zawody alpejskie w Megeve.
  • Od 8 stycznia. Mistrzostwa Podhala (Zakopanego) w narciarstwie).
    • Bieg na 12 km: 4. Franciszek Gąsienica-Groń 50:00.
    • Konkurs skoków: 4. Franciszek Gąsienica-Groń 45 i 46 m (199,6).
  • Od 27 lutego. Mistrzostwa Polski w narciarstwie. Zakopane.
    • W kombinacji norweskiej 5. Franciszek Gąsienica-Groń.
  • 13 marca. Konkurs skoków Zakopane.
    • 8. Franciszek Gąsienica-Groń.
  • Od 11. grudnbia Przedolimpijskie elimnacje narciarzy. Zakopane.
    • Skoki do kombinacji: 2. Franciszek Gąsienica-Groń 47, 48,5 i 48,5 m (206.2). W kombinacji 2. Franciszek Gąsienica-Groń.

1956

  • Od 8 stycznia. Międzynarodowe zawody narciarskie w Le Brassus.
    • Skoki do kombinacji: 5. Franciszek Gąsienica-Groń.
    • Bieg na 15 km: 30. Franciszek Gąsienica-Groń.
    • W kombinacji norweskiej wygrał Franciszek Gąsienica-Groń.
    • W otwartym konkursie skoków: 11. Franciszek Gąsienica-Groń.
  • 26 stycznia-5 lutego Igrzyska Olimpijskie w Cortinad’Ampezzo.
    • 29 stycznia. Skoki do kombinacji: 9. Franciszek Gąsienica-Groń 72,5 i 71,5 m (206,5).
    • 31 stycznia. Bieg na 15 km.: 7. Franciszek Gąsienica-Groń 57:55. Brązowy medal w kombinacji norweskiej dla Gronia 436,8.
  • Od 18 lutego. Mistrzostwa Polski w narciarstwie. Szklarska Poręba. W Szczyrku odbywały się konkurencje alpejskie. tutaj i [tutaj.
    • 19 lutego. Otwarty konkurs skoków: 7. Franciszek Gąsienica-Groń 56,5 i 54,5 m (204.5).
    • 23 lutego. Skoki do kombinacji: 4. Franciszek Gąsienica-Groń 202,8.
    • W kombinacji norweskiej 2. Franciszek Gąsienica-Groń 438,6.
  • Od 17 marca. Memoriał Bronisława Czecha.
    • Konkurs skoków: 5. Franciszek Gąsienica-Groń 51,5 i 55 m (209).
    • Skoki do kombinacji norweskiej i całą kombinację wygrał Franciszek Gąsienica-Groń.

Dorobek medalowy w zawodach rangi mistrzowskiej

W tabeli zamieszczamy medale zdobyte w mistrzostwach Polski oraz Pucharze PZN.

Data Medal / Puchar Ranga zawodów Dyscyplina Zawodnik Uwagi
1956.02.23 Srebro Mistrzostwa Polski Narciarstwo: kombinacja klasyczna Franciszek Gąsienica-Groń

Kącik poetycki

Na pewnego górala


Nieprzebrana jest Wiślaków wielkich lista
Długa ona jak najgłębsza Wisły toń.
Jest wśród nich nasz pierwszy śnieżny medalista
Góral z Tater, Franek Gąsienica-Groń.

— Dariusz Zastawny, Stuletnia nasza historia, czyli Wisła Kraków, Biała Gwiazda w słów orszaku i obrazkach


Zobacz także

Źródła


Echo Krakowa. 1956, nr 48 (25 II)

‎‎
‎‎

F. Groń odznaczony medalem „za wybitne osiągnięcia”

Przewodniczący GKKF W, Reczek na podstawie uchwały Rady Ministrów z 7 lipca 1954 r. odznaczył narciarza Gwardii Franciszka Gronia-Gąsienicę srebrnym medalem „Za wybitne osiągnięcia sportowe” za zdobycie brązowego medalu w kombinacji klasycznej na VII Zimowych Igrzyskach Olimpijskich.

===Gazeta Południowa. 1975, nr 290 (31 XII/ i I) nr 8628

Pierwszy medal dla Polski w sportach zimowych

Pierwszy medal olimpijski w sportach zimowych zdobył dla Polski dwuboista Franciszek Gąsienica-Groń w 1956 roku w Cortinie d Ampezzo. Niewiele brakowało, a nie znalazłby się on w reprezentacji olimpijskiej, dopiero w ostatniej chwili został włączony do ekipy. I nie zawiódł. Sprawił wielką niespodziankę.

Wróćmy pamięcią do tamtych dni. Franciszek Gąsienica-Groń, dziś trener w zakopiańskiej Wiśle, opowiada, jak zdobył brązowy medal olimpijski w Cortinie d Ampezzo.

„Przed zawodami czułem się dobrze, wiedziałem, że jestem w formie. Marzyłem, żeby znaleźć się w pierwszej dziesiątce. Norwegowie byli zdecydowanymi faworytami. Rozpoczęły się Igrzyska. Działacze, a było ich wtedy więcej niż zawodników, poklepywali mnie po ramieniu, trzymaj się, mówili, liczymy na ciebie. Napięcie, wielkie napięcie i nerwy. Podczas pierwszego skoku odbiłem się o ułamek sekundy za wcześnie, fatalnie, nie mogłem utrzymać równowagi, przy lądowaniu wywróciłem się, przekoziołkowałem. Byłem na szczęście cały, tylko mocno potłuczony. Co za pech! W czasie treningów nie miałem ani jednego upadku. Otrzymałem bardzo niską notę, znalazłem się na ostatnim miejscu. Działacze odsunęli się ode mnie.

Byłem załamany, usiadłem z boku i popłakałem się. Wtedy przyszedł trener Orlewicz, pocieszył mnie. Skacz spokojnie, tak jak na treningu — mówił. Nie mogłem ryzykować, skakałem już ostrożnie, wyniki były nieco słabsze, ale w końcu awansowałem w konkursie skoków na 9 miejsce.

Na drugi dzień wystartowaliśmy do biegu na 15 kilometrów; Biegło mi się bardzo dobrze, koledzy z reprezentacji dopingowali mnie na trasie. Jeszcze szybciej, jeszcze szybciej... Na 13 kilometrze biegnący przede mną Włoch nagle wywrócił się, musiałem zjechać z trasy, zatrzymać się, żeby nie wpaść na niego, straciłem kilka, jeśli nie kilkanaście sekund. Resztkami sił dobiegłem do mety. £» chwili Rosjanie podchodzą do mnie i składają mi gratulacje z okazji zdobycia brązowego medalu, oni mieli tabele i na miejscu dokonywali przeliczeń. Wielka radość!” (tg)

Requiescat in pace

Grób Franciszka Gąsienicy-Gronia w Zakopanem.