Franciszek Hapek - biografia oparta na wspomnieniach Lidii Hapek

Z Historia Wisły

Franciszek Hapek - przyjaciel pszczół.
Biografia twórcy wiślackiego judo oparta na wspomnieniach Lidii Hapek

(Fragmenty zaznaczone kursywą są cytatami ze wspomnień pani Lidii Hapkowej.)


Dzieciństwo

Rodzina Hapków. Franciszek obok mamy
Rodzina Hapków. Franciszek obok mamy

Franciszek Hapek urodził się 2 września 1924 roku w czeskiej Ostrawie, gdzie jego ojciec Jan, z zawodu górnik, i matka Anna z domu Połaniecka dotarli w poszukiwaniu pracy. Do Polski wrócili, kiedy Franciszek miało około dziesięciu lat, zamieszkali w Wieliczce, gdzie ojciec znalazł zatrudnienie w kopalni soli. Franek miał czterech braci, Józef był najstarszy, Władek młodszy, zaś najmłodszy Karol zmarł w wieku 19 lat (czwarty syn pożegnał się z tym światem w wieku dwóch lat).

W rodzinie nie było tradycji sportowych, które kontynuowałby mały Franek. Jak wszystkie dzieci jeździł na łyżwach i nartach, pływał i uganiał się za szmacianką. Jako harcerz doskonalił się fizycznie, między innymi poprzez piesze wędrówki. W 1939 roku wybuchła wojna i sportowe marzenia trzeba było odłożyć na czas pokoju. Jak się okazało, na sześć długich lat.

Franciszek Hapek - harcerz
Franciszek Hapek - harcerz

Czas wojny

1 września 1939 roku wojna zaskoczyła Franka, czekającego na prezent z okazji piętnastych urodzin przypadających następnego dnia. Po okresie oszołomienia przypomniał sobie o swych harcerskich obowiązkach i zorganizował w Wieliczce drużynę dzielnych chłopaków, których marzeniem było walczyć z okupantem. Trzeba było błyskawicznie dorosnąć i dojrzeć.

Z harcerskich korzeni wyrosła świadoma działalność w konspiracji, w ramach Związku Walki Zbrojnej ślubował walczyć za Ojczyznę, później pod sztandarami Armii Krajowej został założycielem oddziału dywersyjnego „Żelbet”. W końcowym etapie wojny, w lipcu 1944 roku jego drużyna zatopiła stację pomp na Prokocimiu, co zmusiło Franciszka do ukrywania się.

Pewnego dnia wracał z akcji, z dwoma karabinami owiniętymi kocem. Nagle naprzeciw niego pojawiło się dwóch żołnierzy niemieckich. Zaskoczony ich obecnością Hapek zaczął poprawiać niebezpieczny pakunek na tyle nieudolnie, że koc zsunął się, odsłaniając dwie lśniące lufy. Nie mając innego wyjścia, minął hitlerowców … idąc bokiem, zagadnął przy tym coś po niemiecku i szczęśliwie uszedł z życiem. Później wspominał to wydarzenie jako wielką hecę. Choć mnie, słuchając tego, wcale do śmiechu nie było.

Franciszek Hapek ze sztandarem AK, wyhaftowanym przez jego syna i synową.
Franciszek Hapek ze sztandarem AK, wyhaftowanym przez jego syna i synową.

Jako „Skalny” związał się z partyzanckim oddziałem Potok, walczącym w lasach myślenickich, między innymi w rejonie Poręby. Do dziś na półce w jego pokoju stoi zdjęcie tych wieśniaków, dobrych ludzi, u których ukrywali się w partyzantce i przez których byli żywieni. 15 września 1944 roku dzięki znajomości terenu zdołał wyprowadzić część partyzantów z niemieckiego oblężenia, ratując ich przed niechybną śmiercią. W odwecie hitlerowcy spalili wsie i wymordowali ich mieszkańców. Brawurowa ucieczka grupy „leśnych ludzi” i tragiczne losy pozostałych zostały upamiętnione - dzięki staraniom Hapka w Porębie wzniesiono obelisk, przy którym corocznie odbywają się patriotyczne uroczystości. Do czasu przegranej walki z chorobą Hapek zawsze w nich uczestniczył, wraz z ocalałymi kolegami z Potoka.

Przez lata pełnił zaszczytną funkcję Prezesa, pod koniec życia Honorowego Prezesa Zarządu Głównego Związku Żołnierzy Armii Krajowej oraz żołnierzy zgrupowania "Żelbet". Wśród przyznanych mu odznaczeń znajdują się Krzyż Armii Krajowej, Krzyż Partyzancki, Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, Złoty Krzyż Zasługi, Brązowy Krzyż z Mieczami, Krzyż Walecznych.

Akowska przeszłość Franciszka jemu samemu utrudniała powojenne życie, ale też zablokowała karierę jego brata, Józefa, który był żołnierzem Ludowego Wojska Polskiego. Józef ze względu na brata "w bandzie" nigdy nie awansował. Z kolei koledzy partyzanci nieustannie wymawiali Franciszkowi brata w "niewłaściwym" wojsku.'

Przez lata starań Hapek zgromadził dokumentację na temat miejscowej działalności Armii Krajowej i oddziału Żelbet. Całą dokumentację przekazał krakowskiemu oddziałowi IPN.

Był wielkim patriotą, nawet jak mi kupował kwiaty, to z szarfą biało-czerwoną.

Dlaczego judo

Po zakończeniu wojny Franciszek marzył o studiach w Wyższej Szkole Morskiej lub w Dęblinie. Niepełna matura nie wystarczyła, trzeba było uzupełnić braki. Kiedy tak się stało, zmienił plany i w 1946 roku został studentem Wyższej Szkoły Wychowania Fizycznego. Wkrótce potem pan Ludomir Mazurek wprowadził judo jako kolejną dyscyplinę. Dla Franciszka i pozostałych studentów była to sportowa nowinka, zdecydowanie pierwszy raz zobaczył, na czym polega judo w wieku 23 lat! Ludomir Mazurek zrobił z Franciszka swojego asystenta, pozostawiając go na uczelni, co niewątpliwie wpłynęło na dalsze losy całej rodziny Hapków, również moje.

„Ty, Hapek, będziesz moim mężem”

Franciszek Hapek z żoną Lidią
Franciszek Hapek z żoną Lidią

Poznałam męża na macie. Od 1951 roku byłam studentką WSWF i na zajęciach judo poznałam Franciszka. Przystojny młodzieniec wkrótce przeszedł operację tarczycy i zajęć już nie prowadził, często pełnił za to dyżury w bibliotece. Zaczęłam więc intensywnie odwiedzać bibliotekę, codziennie wypożyczałam nowe książki, a ponieważ lubiłam czytać, mogłam tę przyjemność połączyć z podbijaniem serca bibliotekarza… Jak się okazało, skutecznie! Bliżej poznałam go jednak dopiero na obozie narciarskim w lutym czy marcu 1953 roku.

Wychowywałam się bez ojca, ojciec zmarł jako żołnierz Armii Andersa, leży gdzieś w zbiorowym grobie, stryj był kapelanem u Andersa. Hapek zaimponował mi, był starszy o dziewięć lat, umięśniony, jakiś taki stateczny, a ja potrzebowałam męskiej siły i spokoju. On je miał. Wtedy odstawiłam wszystkich moich adoratorów, powiedziałam „Ty, Hapek, będziesz moim mężem” i … kazałam się ze sobą ożenić… 16 lipca tego roku wzięliśmy ślub cywilny w Wieliczce. Ślubu kościelnego, który wzięliśmy w okresie stanu wojennego, udzielał nam ksiądz Bajer, kolega Franciszka z partyzantki, proboszcz kościoła Świętego Wojciecha w Jaworznie. Świadkiem był również kolega z partyzantki.

Początkowo zamieszkaliśmy w Wieliczce. Potem przeprowadziliśmy się do mieszkania ciotki w Krakowie. Następnie dostaliśmy jednopokojowe mieszkanie w Nowej Hucie, skąd w 1977 roku przenieśliśmy się tutaj. /Rozmowa odbywa się w mieszkaniu państwa Hapków/.

Sport i nauka

Już jako asystent profesora Mazurka uzyskał uprawnienia trenera, stając się jednym z pierwszych w tej dziedzinie w Polsce i zdobywając pierwszy dan, co w kraju bez tradycji judo i trenerów było niemałym wyczynem. Jako zawodnik mógł się pochwalić jedynie tytułem wicemistrza Polski. (Kariera zawodnicza, z racji tego, że zaczęła się późno, nie trwała długo).

Franciszek Hapek (pierwszy z lewej) z judokami Wisły
Franciszek Hapek (pierwszy z lewej) z judokami Wisły

Franciszek Hapek ukończył studia w 1949 roku, a 25 lutego 1964 roku uzyskał tytuł doktora nauk o wychowaniu fizycznym. W tym samym roku został jednym z założycieli Polskiego Związku Judo (miało to miejsce podczas Mistrzostw Polski w Łodzi) i przez dwa sezony pełnił funkcję wiceprzewodniczącego do spraw szkolenia. W tym czasie nieustannie pracował na AWF jako starszy wykładowca, a potem kierownik Zakładu Sportów Obronnych i trener boksu. Jednocześnie szkolił judoków AZS w sekcji, której był założycielem, i osiągał z nimi poważne sukcesy (w tym wicemistrzostwo Polski Zdzisława Wójcika).

Z uczelnią pozostał związany do końca życia, również emocjonalnie.

Przy Reymonta

22 listopada 1959 roku powstała sekcja judo w krakowskiej Wiśle, tego też dnia Franciszek Hapek poprowadził pierwszy oficjalny trening i pozostał trenerem koordynatorem sekcji aż do momentu przekazania obowiązków Czesławowi Łaksie w 1968 roku. Początki pracy przy Reymonta nie były łatwe. Zawodnicy mieli do dyspozycji dwa materace, które na dodatek służyły również gimnastyczkom.

Spartańskie warunki treningowe nie zablokowały rozwoju pierwszych wiślackich judoków. W 1961 roku juniorzy Białej Gwiazdy zdobyli drużynowe mistrzostwo Polski, a Leszek Sołtykiewicz został mistrzem w klasyfikacji indywidualnej. W 1965 roku Biała Gwiazda triumfowała już w pełni na matach seniorskich, a mistrzowską koronę zdobył Czesław Łaksa w kategorii lekkiej. Rok później ten sam zawodnik został wicemistrzem Europy.

Hapek musiał liczyć się z pewnymi ograniczeniami narzuconymi gwardyjskiej Wiśle przez komunistyczne władze.

Jako trener nigdy nie wyjechał ze swoimi zawodnikami na turnieje odbywające się poza Polską. W klubie natomiast miał odgórnie narzucony obowiązek przegrywania z ekipami spoza wschodniej granicy, co oczywiście prowadziło do protestów. Kiedy zaczął się otwarcie buntować, podziękowano mu. Wówczas zakończyła się jego przygoda z Wisłą.

Później, również bezpłatnie, pracował krótko w Wawelu. W Hutniku prowadził sekcję boksu, był też instruktorem narciarskim.

Gdyby wziąć pod uwagę jego działalność wychowawczą i sportową, pracę na uczelni i w klubach, można by dobry doktorat napisać.

Przyjaciel pszczół

Franciszek Hapek na jednym z wodnych obozów
Franciszek Hapek na jednym z wodnych obozów

Franciszek był wyjątkowym człowiekiem, jeżeli chodzi o miłość do przyrody. Robaczka nie rozdeptał. Pamiętam, kiedyś byliśmy na jednym z obozów nad Jeziorem Rożnowskim. Podczas burzy w wodną pułapkę łapały się tysiące pszczół. Mąż brał wówczas kajak i wiosłem lub czymś innym wyławiał nieszczęsne owady, przywoził na brzeg i cierpliwie wykładał zmoczone pszczółki, jedną po drugiej, na stolik. Następnie suszył im skrzydełka i szczęśliwy patrzył, jak odlatują.

Znajomi i przyjaciele żartowali, że Hapek robi pszczołom sztuczne oddychanie. Czy rozumieli, że on jedynie uczył swoich wychowanków miłości do przyrody?

Kiedy znalazł na ulicy zwiędnięty, pewnie wyrzucony lub niechcący upuszczony kwiatek, zawsze przynosił go do domu. Niektóre zasuszał, innym dawał drugą szansę – wstawiał do wody, by sobie jeszcze trochę pożyły.

Z tej jego miłości do przyrody wziął się dom pełen bezdomnych dachowców lub zbłąkanych piesków. Kiedyś mieliśmy jednocześnie trzynaście piwnicznych kociąt. Zabraliśmy je mordercom zwierząt.

Ja nadal hołduję jego zasadom, zresztą również z zamiłowania, dokarmiam ptaki i wszelkie bezdomne zwierzęta. To kosztuje, ale nie mam wielu potrzeb.

Nasze koty tęsknią za swoim panem, tak jak ja tęsknię za mężem. Pięć miesięcy po jego śmierci nadal z nim rozmawiam przy śniadaniu, a nasz stary ślepy kot nadal czeka na miskę podaną przez Franciszka, mnie zupełnie ignorując. Jest za wcześnie, by mogło być inaczej.

Kolekcjoner

O tym, jakim był człowiekiem, niech świadczy jeszcze jedno zachowanie. W naszych czasach rodzice kupują dzieciom niezliczoną liczbę zabawek i zaraz je wyrzucają, by kupić nowe. Mężowi serce pękało na widok pluszowych misiów w śmietniku. Zbierał te niechciane pluszaki, znosił do domu, ja to wszystko wrzucałam do pralki, odświeżałam, a potem pachnące miśki wędrowały na szafę lub do innych. Niektóre mam w domu do tej pory.

Chłopak z podwórka

Lidia Hapek z ukochanym kotem męża, 5.07.2011.
Lidia Hapek z ukochanym kotem męża, 5.07.2011.

Gdziekolwiek mieszkaliśmy, mój mąż był zawsze bardzo szanowany w lokalnej społeczności, nawet przez chuliganerię, każdego lumpa, bandziora i kryminalistę. Bo on, a i ja przy nim, zawsze wszystkich traktowaliśmy jak partnerów, a oni odpłacali tym samym. Do chłopaków z podwórka, którym zdarzyło się trafić za kratki, pisałam listy, z dobrym słowem i pocieszeniem. Teraz jeden z nich przedstawia mi do akceptacji każdą swoją dziewczynę…

Kiedyś, jeszcze jako młody pracownik naukowy, podczas uczelnianej akademii Hapek otrzymał specjalną milicyjną odznakę za dbanie o porządek publiczny. Było to powodem konsternacji, ponieważ nikt z nas nie miał pojęcia, z jakiego powodu wręczono takie odznaczenie właśnie Hapkowi. Po pewnym czasie okazało się, że tak naprawdę była to nagroda za odwagę, a może za zwykły ludzki gest. Otóż pewnego wieczoru kilka tygodni wcześniej, mój mąż wyszedł z psami na spacer i zauważył grupę mężczyzn bijących człowieka. Niewiele myśląc, odpiął psa ze smyczy i tą smyczą zaczął ich lać, najwyraźniej intensywnie, bo do domu przyniósł sam uchwyt. Dopiero po odebraniu wspomnianej odznaki dowiedzieliśmy się, że ofiarą ataku był milicjant w cywilu, który w tak niecodzienny sposób postanowił podziękować swemu wybawcy.

Nawet, gdybym bardzo chciała, nie dam rady opowiedzieć wszystkiego. Za dużo tego było. W naszym życiu nieustannie coś się działo.

Nieubłagana śmierć

Mąż zmarł w poniedziałek 7 lutego wieczorem po krótkiej chorobie. Właściwie umarł zdrowy, tyle że niknął z oczu, niknął z ciała, niemal całkowicie, osłabiony często zapadał w głęboki sen, wreszcie zapadł w ten najgłębszy …

Pogrzeb odbył się w piątek tego samego tygodnia. Nie wszyscy pożegnali Franciszka, ale też nie wszyscy zdążyli się dowiedzieć, na przykład dopiero po paru dniach pan Czesław Łaksa z Wolbromia zadzwonił z kondolencjami. Jednakże pogrzeb miał taki, jakby sobie zapewne życzył, choć nigdy o to nie poprosił. Został pochowany w mundurze, z wojskowymi honorami, z wartą, byłymi partyzantami u boku, trąbki mu grały … Jeszcze dzień przed śmiercią słuchał niepodległościowych piosenek. Przy jednej z nich się popłakał, przytulił mnie i powiedział: „Dziękuję”. Pewnie nie tylko za piosenkę, ale za te 58 lat, które spędziliśmy razem.


Wspomnień p.Lidii Hapek wysłuchała Dorotja, 5 lipca 2011 roku.

Zbiory pamiątek po Franciszku Hapku