Halina Iwaniec

Z Historia Wisły

Halina Iwaniec (z domu Wyka)
Informacje o zawodniku
kraj Polska
urodzony 5 stycznia 1953 w Rudniku
wzost/waga 170 cm
pozycja Obrońca
reprezentacja 247
sukcesy 7xMP; 2. miejsce w ME (1980, 1981)
Kariera klubowa
Sezon Drużyna Mecze Punkty
1970/71 Stal Stalowa Wola
1971/72 Stal Stalowa Wola
1972/73 PLKK Wisła Kraków
1973/74 PLKK Wisła Kraków
1974/75 PLKK Wisła Kraków
1975/76 PLKK Wisła Kraków
1976/77 PLKK Wisła Kraków 45 679
1977/78 PLKK Wisła Kraków 7 31
1978/79 PLKK Wisła Kraków 30 379
1979/80 PLKK Wisła Kraków 28 339
1980/81 PLKK Wisła Kraków 30 392
1981/82 PLKK Wisła Kraków 26 339
1982/83 PLKK Wisła Kraków 28 380
1983/84 PLKK Wisła Kraków 28 326
1985/86 PLKK Wisła Kraków 16 131
1986/87 PLKK Wisła Kraków 27 175
W rubryce Mecze/Punkty najpierw podana jest statystyka z meczów ligowych, a w nawiasie ze wszystkich meczów oficjalnych.



Najlepsza zawodniczka sezonu 1975 w plebiscycie "Sportowca"


Halina Iwaniec, z domu Wyka, koszykarka Wisły, urodziła się 5 stycznia 1953 roku. Mierząca 170 cm wzrostu, jest wychowanką Stali Stalowa Wola, z której w 1972 roku przeniosła się do Wisły. Biała Gwiazda stałą się jej drugim domem, w klubie z Reymonta pozostała do zakończenia kariery. Z Wisłą wywalczyła osiem złotych medali Mistrzostw Polski (w latach 1975, 1976, 1977, 1979, 1980, 1981, 1984 oraz 1985).

Halina Iwaniec reprezentowała Polskę w kadrze narodowej w 247 meczach, w tym sześć razy podczas mistrzostw Europy.

W latach 2000-2002 pełniła funkcję członka zarządu sekcji koszykówki TS.

Spis treści

Przebieg kariery klubowej

  • 1970/1971 - Stal Stalowa Wola
  • 1971/1972 - Stal Stalowa Wola
  • 1972/1973 - Wisła Kraków
  • 1973/1974 - Wisła Kraków
  • 1974/1975 - Wisła Kraków
  • 1975/1976 – Wisła Kraków
  • 1976/1977 – Wisła Kraków
  • 1977/1978 – Wisła Kraków
  • 1978/1979 – Wisła Kraków
  • 1979/1980 – Wisła Kraków
  • 1980/1981 – Wisła Kraków
  • 1981/1982 – Wisła Kraków
  • 1982/1983 – Wisła Kraków
  • 1983/1984 – Wisła Kraków
  • 1984/1985 – Wisła Kraków
  • 1985/1986 – Wisła Kraków
  • 1986/1987 – Wisła Kraków


Kącik poetycki

Na Halinę I.


Niezdobyty Wisły szaniec
Boska „Samanta” Iwaniec.

— Dariusz Zastawny, Stuletnia nasza historia, czyli Wisła Kraków, Biała Gwiazda w słów orszaku i obrazkach


Wygrałybyśmy z obecną Wisłą! (rozmowa z Haliną Iwaniec)

Źródło: krowodrza.pl, 2010.

Koszykarki Wisły w sezonie 1979/80. Stoją od prawej: Małgorzata Waga, Halina Kłosińska-Jakóbczak, Elżbieta Biesiekierska, Mariola Pawlak-Marzec, Barbara Rogowska-Wiśniewska, Lucyna Berniak-Januszkiewicz. Klęczą od prawej: Halina Wyka-Iwaniec, Halina Kaluta, Małgorzata Krawczyk , Grażyna Jaworska-Seweryn.Ze zbiorów prywatnych Marioli Pawlak.
Koszykarki Wisły w sezonie 1979/80. Stoją od prawej: Małgorzata Waga, Halina Kłosińska-Jakóbczak, Elżbieta Biesiekierska, Mariola Pawlak-Marzec, Barbara Rogowska-Wiśniewska, Lucyna Berniak-Januszkiewicz. Klęczą od prawej: Halina Wyka-Iwaniec, Halina Kaluta, Małgorzata Krawczyk , Grażyna Jaworska-Seweryn.
Ze zbiorów prywatnych Marioli Pawlak.
Spotkanie Reprezentacji po latach, Katowice 1999. Od lewej: trener Ludwik Miętta-Mikołajewicz, Barbara Gertchen, Ludmiła Janowska, Grażyna Jaworska-Seweryn, Halina Kosińska-Jakóbczak, Marta Jodłowska-Starowicz, Mariola Pawlak-Marzec, Bożena Wołujewicz-Sędzicka, Halina Iwaniec.Ze zbiorów prywatnych Marioli Pawlak.
Spotkanie Reprezentacji po latach, Katowice 1999. Od lewej: trener Ludwik Miętta-Mikołajewicz, Barbara Gertchen, Ludmiła Janowska, Grażyna Jaworska-Seweryn, Halina Kosińska-Jakóbczak, Marta Jodłowska-Starowicz, Mariola Pawlak-Marzec, Bożena Wołujewicz-Sędzicka, Halina Iwaniec.
Ze zbiorów prywatnych Marioli Pawlak.
Halina Iwaniec, Maryla Muzyk (żona śp. Romana Muzyka) i Adam Nawałka podczas gali jubileuszowej na 100-lecie Klubu w 2006 roku.
Halina Iwaniec, Maryla Muzyk (żona śp. Romana Muzyka) i Adam Nawałka podczas gali jubileuszowej na 100-lecie Klubu w 2006 roku.

Jedna z najlepszych koszykarek Europy początku lat 80. Mózg zespołu Wisły i reprezentacji Polski. W koszulce z Białym Orłem wystąpiła 247 razy. Do jej największych sukcesów należy dwukrotne zdobycie z reprezentacją Polski wicemistrzostwa Europy w 1980 i 1981 roku i udział w Reprezentacji Europy kierowanej przez Ludwika Mięttę-Mikołajewicza. Z „Białą Gwiazdą” zdobyła 6 razy krajowe mistrzostwo i raz PP.

2015. Podczas trwającego w Warszawie Walnego Zebrania Delegatów PZKosz Halina Iwaniec otrzymała tytuł Członka Honorowego PZKOSZ.
2015. Podczas trwającego w Warszawie Walnego Zebrania Delegatów PZKosz Halina Iwaniec otrzymała tytuł Członka Honorowego PZKOSZ.

- Dlaczego zainteresowała się Pani grą w koszykówkę?

- Moja, starsza o dwa lata, siostra grała w kosza w Stali Stalowa Wola. Swoimi opowieściami zachęciła mnie do uprawiania tego sportu. Wcześniej trenowałam lekkoatletykę: skakałam wzwyż i w dal, biegałam. Kiedy moja nauczycielka wf, pani Grażyna Janik skierowała kilka dziewcząt, w tym mnie, do trenera koszykówki, gra spodobała mi się na tyle, że postanowiłam jej się poświęcić. Jeszcze przez jakiś czas jeździłam równolegle na zawody lekkoatletyczne. Zadecydował ostatecznie czynnik pogodowy. Na otwartym stadionie czasem padał deszcz, wybrałam więc dyscyplinę, którą uprawia się pod dachem hali.

- Kibice Wisły, do której przeszła Pani ze „Stalówki”, pamiętają Panią jako Samantę. Skąd wziął się ten pseudonim?

- Pod koniec lat 60. telewizja nadawała czeski serial o czarownicy Samancie. Kiedy czarowała, w charakterystyczny sposób poruszała nosem. Ja – podobnie. Szczególnie gdy coś mi nie wyszło, także ruszałam nosem. Koleżanki to podpatrzyły i ochrzciły mnie Samantą. Jak się okazało, pseudonim przylgnął do mnie na całe życie. Do dziś większość znajomych zwraca się do mnie „Samanta”, nie Halina.

- Które mecze z tego okresu utkwiły Pani najbardziej w pamięci?

- Było ich bardzo wiele. Nigdy nie byłam typowym „rzutoszczykiem”. Bywało tak, że zdobyłam w meczu tylko 4 punkty, ale dzięki licznym asystom, zbiórkom byłam wybrana najlepszą zawodniczką spotkania przez trenerów i dziennikarzy. Byłam – jak mówiono – mózgiem drużyny. Bardziej od zdobywania punktów, bawiły mnie nieszablonowe zagrania, podania. W pamięci utkwił mi turniej przedolimpijski w Hamilton w 1976 r., kiedy przegrałyśmy z Kubankami po dogrywce, co spowodowało, że nie pojechałyśmy na olimpiadę do Montrealu. W mojej karierze zabrakło więc tylko występów na Igrzyskach.

- Jak postrzega Pani zmiany, które zaszły w koszykówce od czasu zakończenia Pani kariery?

- Koszykówka to niekończący się temat rozmów z koleżankami. Nie podoba nam się np., że w Wiśle i innych klubach jest tak dużo zawodniczek zagranicznych. Odbiera się przez to szansę zaistnienia młodym, wyszkolonym polskim koszykarkom.

- Ale naszpikowana zagranicznymi gwiazdami Wisła znalazła się czwarty raz z rzędu wśród 16 najlepszych zespołów klubowych Europy. Czy Pani zdaniem, „tamta” Wisła wygrałaby z tą obecną?

- O tak! I to wysoko. Zadecydowałoby o tym nasze ogromne zaangażowanie, umiejętności i myślenie w grze. Oglądając mecze, zastanawiam się czasem, co zawodniczka chciała zrobić i dlaczego zrobiła akurat tak, a nie inaczej. Czasami aż serce boli, że gra posiadająca tak wiele rozwiązań, wygląda tak brzydko. Pamiętam taką akcję z meczu w Krakowie. Biegłam z piłką i byłam już blisko kosza. Atakowała mnie przeciwniczka. Kątem oka dostrzegłam Lucynę Januszkiewicz. Nie ryzykując sama rzutu, podałam jej piłkę za plecami. Ona zdobyła punkty i obie dostałyśmy ogromne brawa publiczności. Myślę, że na tym m.in. polega piękno koszykówki.

- Co dał Pani ten sport?

- Bardzo wiele. Przede wszystkim twardość psychiczną, która przełożyła się na życie osobiste. Nie przegrałam w nim niczego, ale myślę, że gdyby – odpukać – stało się coś złego, dałabym sobie radę. Nauczyłam się bowiem i wygrywać i przegrywać. Kiedy idę na mecz, przeżywam go razem z dziewczynami walczącymi na parkiecie. Lubię wsłuchiwać się w kozłowanie piłki, to mnie bardzo uspokaja. Poza tym: systematyczność, punktualność, samodyscyplina i otwarcie na ludzi. No i kontakty, które utrzymujemy z koleżankami od lat, organizując m.in. coroczną Wigilię dla zawodniczek z różnych pokoleń, począwszy od pani Haliny Oszastowej, a skończywszy na Gosi Downar-Zapolskiej. Mimo upływu lat, w dalszym ciągu tworzymy wielką, sportową rodzinę.

Rozmawiał: Janusz Mika

Źródło: krowodrza.pl

Dziesiątka najlepszych sportowców 100-lecia Wisły

1. Antoni Szymanowski (piłka nożna)

2. Henryk Reyman (piłka nożna)

3. Mieczysław Gracz (piłka nożna)

4. Kazimierz Kmiecik (piłka nożna)

5. Józefa Ledwig (siatkówka kobiet)

6. Franciszek Gąsienica-Groń (narciarstwo - kombinacja norweska)

7. Wiesław Langiewicz (koszykówka mężczyzn)

8. Halina Iwaniec (koszykówka kobiet)

9. Roman Muzyk (lekko atletyka)

10. Adam Nawałka (piłka nożna).

Poczytaj też:

Galeria

Źródło statystyk i danych do biogramu

Relacje prasowe

Gazeta Krakowska. 1975, nr 91 (21 IV) nr 8429

15 szczęśliwa liczba Haliny Wyki

Jak już informowaliśmy, Halina Wyka w plebiscycie tygodnika „Sportowiec” wybrana została najlepszą koszykarką sezonu 1974/75. Duży to sukces młodej, bo liczącej zaledwie 22 lata, zawodniczki krakowskiej Wisły. Ale sukces w pełni zasłużony, bo pani Halina prezentowała przez cały sezon równą, wysoką formę i walnie przyczyniła się do zdobycia przez wiślaczki tytułu mistrza Polski.

— Jak Pani przyjęła wiadomość o tym wyróżnieniu? — pytam Halinę Wykę.

— Byłam zaskoczona, ale i zarazem bardzo szczęśliwa. Muszę się przyznać, że marzyłam po cichu o tym, aby kiedyś znaleźć się na pierwszym miejscu w tym plebiscycie. Nie przypuszczałam jednak, że nastąpi to już w tym roku.

— W Wiśle występuje Pani dopiero od trzech lat. Gdzie zaczynała Pani karierę sportową? — W Stalowej Woli w miejscowej Stali. Miałam czternaście lat, gdy starsza siostra namówiła mnie, bym zapisała się zaczęło. W cztery lata później trafiłam już do kadry młodzieżowej Polski, a rok potem do pierwszej kadry narodowej. W 1972 roku po ukończeniu szkoły średniej, rozpoczęłam studia w krakowskiej AWF i zaczęłam grać w Wiśle. Wybrałam Kraków, chociaż mogłam studiować w Łodzi czy w Warszawie, przede wszystkim dlatego, że do tego miasta czuję sentyment od chwili, gdy po raz pierwszy go zobaczyłam.

— Jak Pani godzi sport z nauką? — Mam indywidualny tok studiów, a poza tym współpraca z asystentami i wykładowcami krakowskiej AWF układa się wspaniale. Jestem już na trzecim roku. Treningi, zgrupowania, mecze zabierają bardzo dużo czasu, ale przy dobrych chęciach można dobrze przygotować się do zaliczeń i egzaminów.

— Jest Pani podobno bardzo przesądna? — Nie tylko ja, wszystkie koleżanki z drużyny są przesądne.

Gdy gramy mecz na wyjeździe, do hali albo do hotelu idziemy zawsze parami i to w ściśle ustalonym porządku. Natomiast do szatni obowiązkowo ja muszę wejść pierwsza, to ponoć przynosi nam szczęście.

— Gra Pani zawsze numerem 15 na koszulce? Czy to szczęśliwa liczba? — To przypadek, gdy przyszłam do klubu była właśnie wolna koszulka z numerem 15.

I tak zostało do dziś. Ale teraz, gdy zostałam wybrana najlepszą koszykarkę, myślę, że jest to jednak szczęśliwa dla mnie liczba.

— Czy najlepszą koszykarkę można zapytać o mankamenty jej gry? — Można. Moją słabą stroną jest indywidualne krycie, nie zawsze potrafię utrzymać przeciwniczkę. Muszę także bardziej wykorzystywać lewą rękę przy kozłowaniu i podaniach.

— W zespole klubowym, jak i w drużynie narodowej występuje Pani w roli rozgrywającej.

Kto na tej pozycji jest najlepszy w Europie? — W ubiegłym roku podczas Mistrzostw Europy podziwiałam Włoszkę Bazzolo. Znakomicie rozgrywała piłkę, prezentując urozmaicony repertuar podań i celne strzały. Zdobywała w każdym meczu po 20 punktów.

Była na pewno najlepsza. Dla mnie wzór do naśladowania.

— Najbliższe plany.

— Wkrótce wyjeżdżam z kadrą na turniej do Holandii, później do ZSRR. W czerwcu i w lipcu czeka mnie obóz kondycyjny w Wałczu, potem przygotowania do sezonu ligowego.

Rozmawiał: T. GÓRSKI


Echo Krakowa. 1976, nr 136 (18 VI) nr 9518

Halina Iwaniec

HALINA WYKA-IWANIEC urodziła się w 1953 r. w Rudniku. Karierę sportową i rozpoczynała w stalowowolskiej Stali i swą dynamiczną, pełną inwencji grą zwróciła na siebie uwagę trenera Wisły, który w 1972 r. ściągnął ją do klubu krakowskiego. Tu niewysoka jak na koszykarkę — 170. cm — ale obdarzona dużym zmysłem taktycznym, szybkością i celnym rzutem do kosza, zawodniczką od razu awansowała do pierwszej piątki zespołu, stając się graczem kierującym akcjami swych koleżanek. Od niej rozpoczyna się większość akcji, ona najczęściej jest w posiadaniu piłki, dzięki świetnemu przeglądowi sytuacji wie niemal zawsze komu i kiedy podać piłkę, by akcja zakończyła się powodzeniem, przyniosła punkty drużynie. Szybko awansowała do kadry narodowej, w której jest podobnie jak w klubie, czołową zawodniczką. Ma na swym koncie już 110 występów w koszulce z białym orłem, trzykrotnie startowała w mistrzostwach Europy, a w ubiegłym roku uznana została przez dziennikarzy w plebiscycie „Sportowca” najlepszą zawodniczką w Polsce. Jes.t studentką IV roku krakowskiej Akademii Wychowania Fizycznego


Gazeta Południowa. 1980, nr 199 (15 IX) nr 10010

Pożegnanie „Samanty” z reprezentacją

Halina Iwaniec uczyła się grać w koszykówkę w Stalowej Woli. Szybko czyniła postępy, okazało się, że ma duży talent sportowy i wkrótce została powołana do młodzieżowej kadry narodowej. Wypłynęła więc na szersze wody i zwróciła tym samym na siebie uwagę ligowych trenerów. Należało się spodziewać, że w Stalowej Woli długo miejsca nie zagrzeje i tak też się stało. Ostatecznie w 1972 roku przyjechała do Krakowa. Awans do jednego z najlepszych w kraju zespołów klubowych do Wisły był zaszczytem dla młodej koszykarki.

Tak się złożyło, że w tym samym czasie przyjechała do Krakowa inna młoda zawodniczka — Halina Kaluta. Zamieszkały w jednym. pokoju klubowego hotelu. Tak zaczęła się znajomość dwóch Halin, która potem przekształciła się w przyjaźń.

Chodziły wspólnie na posiłki, na treningi, wspólnie spędzały wolny czas. Jednocześnie zaczęły studia w krakowskiej Akademii Wychowania Fizycznego, razem uczyły się do egzaminów.

I otrzymywały z reguły te same stopnie. Obydwie występowały na parkiecie jako rozgrywające i doskonale rozumiały się także na boisku. Wystarczył gest, mrugnięcie oka, by jedna Halina wiedziała co chce przez to powiedzieć druga. Stały się podporą wiślackiego zespołu, a w reprezentacji zdobyły sobie prawie etatowe miejsce. I chociaż pięć lat temu ich drogi nieco się rozeszły, Iwaniec wyszła za mąż, założyła rodzinę, to jednak nadal pozostały przyjaciółkami. Ostatnio przestały także wspólnie grać w reprezentacji, Kaluta zrezygnowała bowiem z dalszych występów w drużynie narodowej.

Koszykarki Wisły od lat są najlepsze w kraju, zdobywają tytuły mistrzowskie, wicemistrzowskie. Przed dwoma laty przytrafiła się jednak wiślaczkom nieprzyjemna historia, zajęły dopiero czwarte miejsce w lidze. Były łzy, rozpacz, ale na usprawiedliwienie miały to, że prawie przez cały sezon występowały bez Haliny Iwaniec, która nie mogła grać z powodu urlopu macierzyńskiego.

„Przestałam wtedy chodzić na mecze Wisły, bo się zbytnio denerwowałam” — wspomina pani Halina. — „Powrót na boisko po urlopie macierzyńskim, po blisko dwunastomiesięcznej przerwie kosztował mnie też sporo nerwów. Gdy wzięłam piłkę do ręki, to mi się wydawało, że trzymam ją po raz pierwszy w życiu. Nie mogłam trafić do kosza. Po kilku treningach było już znacznie lepiej. Ale na pierwszym meczu po przerwie Czułam wprost debiutancką tremę. Zaczęłam jednak zbyt wcześnie ćwiczyć, sama tego zresztą chciałam, zbliżały się bowiem mistrzostwa Europy w Poznaniu i pragnęłam na nich koniecznie wystąpić. Marzył mi się bowiem medal, na który czekam od dłuższego czasu. Tytuły mistrzowskie czy wicemistrzowskie w lidze trochę spowszechniały, nie dawały pełnego zadowolenia, brakowało sukcesu międzynarodowego, upamiętnionego medalem. Wydawało mi się, że w Poznaniu mamy największe szanse na zajęcie dobrego miejsca. Grałyśmy przecież przed własną publicznością. Dlatego też chciałam jak najszybciej wrócić na parkiet, by zakwalifikować się do reprezentacji- na mistrzostwa Europy. To mi się udało, ale podczas turnieju nie byłam w najlepszej formie. Zajęłyśmy dopiero piąte miejsce”, Dwukrotnie Halina Iwaniec, wspólnie z koleżankami z reprezentacji stawała przed szansą zdobycia paszportu olimpijskiego. Najpierw w Hamilton, cztery lata temu. Ten turniej eliminacyjny pani Halina wspominać będzie bardzo długo.

Były przecież tak blisko zakwalifikowania się do montrealskich Igrzysk. Gdyby straciły jeden punkt mniej lub jeden więcej zdobyły w którymkolwiek z meczy, pojechałyby na Olimpiadę. Zabrakło szczęścia, po obliczeniu stosunku zdobytych i straconych koszy okazało się, że Bułgarki są minimalnie lepsze od Polek. Nie pomogły łzy, trzeba, było pożegnać się z marzeniami o starcie w Igrzyskach Olimpijskich.

Jeszcze mniej udany był dla naszych koszykarek turniej przedolimpijski w Warnie, rozegrany wiosną bież. roku. „Za wody stały na bardzo wysokim poziomie — wspomina Halina Iwaniec. — Jechałyśmy zresztą z niewielkimi szansami na zakwalifikowanie się do turnieju olimpijskiego. Startowała przecież cała czołówka światowa.

Tak się jakoś dziwnie składa, że w meczach towarzyskich wygrywamy dość często z czołowymi drużynami europejskimi, natomiast w najważniejszych sprawdzianach typu mistrzostwa Europy czy turnieje przedolimpijskie — przegrywamy. Przyczyną jest zapewne słaba odporność psychiczna naszego zespołu. Z Włoszkami prowadziłyśmy wysoko, jednakże zeszłyśmy z parkietu pokonane. Z Kubankami i Bułgarkami przegrałyśmy jednym punktem. Pech? Nie tylko. Popełniałyśmy zbyt wiele błędów. Nasze środkowe grały słabo, bojaźliwie, bały się kontaktu z przeciwniczkami.

Nie najlepiej było z celnością rzutów zwłaszcza spod kosza.

Zresztą żeńska koszykówka zmieniła się ostatnio, stała się grą szybką, dynamiczną i przede wszystkim bardzo twardą. Wydaje mi się, że czołowe drużyny turnieju warneńskiego wygrałyby z naszymi męskimi zespołami ligowymi. Tej twardości w grze brakowało także polskiej drużynie. Ale czy można się temu dziwić, jeśli niektóre nasze zawodniczki przerywają nagle trening i z płaczem schodzą na bok, bo koleżanka niechcący stanęła jej na nogę lub zbyt ostro ją zaatakowała?” Halina Iwaniec, zwana też „Samantą”, zapowiadała, że po turnieju warneńskim zrezygnuje z dalszych występów w reprezentacji. Czuje się już bowiem przemęczona, a poza tym obowiązki rodzinne nie pozwalają na częste wyjazdy na zgrupowania czy turnieje. Obowiązki rodzinne — to znaczy 2,5-letni Tomasz, z którym pani Halina przyjechała Ostatnio na zgrupowanie przed mistrzostwami Europy do Zakopanego, bo nie miała z kim zostawić, syna w Krakowie. Z powodu opieki nad dzieckiem nie pojechała też z naszą reprezentacją na turnieje na Węgry i do Rumunii, dołączyła dopiero do koleżanek z reprezentacji przed samymi ME. Iwaniec postanowiła Zagrać jeszcze w mistrzostwach Europy, ale będą to już jej ostatnie występy w reprezentacji. Ma na swym koncie 195 występów w drużynie narodowej, chciałaby zaokrąglić tę liczbę do 200. Czy Halina Iwaniec pojedzie na mistrzostwa Europy do Jugosławii (druga połowa września), także z nadzieją na zdobycie upragnionego medalu? „Szanse na medal są raczej niewielkie — mówi pani Halina.

— Nasza drużyna narodowa została ostatnio odmłodzona, nie jest jeszcze najlepiej zgra- _na, trudno więc liczyć na wielkie sukcesy. Może jednak tym razem dopisze nam szczęście i zdołamy zająć dobre miejsce? Chciałabym bardzo, aby ostatni rok moich występów w reprezentacji zakończył się przyjemnym akcentem”.

TADEUSZ GÓRSKI


Echo Krakowa. 1980, nr 217 (8 X) nr 10772

Nasza rozmówczyni — HALINA IWANIEC: pseudonim — „Samanta”, 27 lat, 170 cm wzrostu, rozgrywająca krakowskiej Wisły i reprezentacji Polski (203 spotkania, dwusetne 24.09. br. w meczu z ZSRR podczas ME), jest wychowanką Stali Stalowa Wola, srebrna medalistka mistrzostw Europy.

Nie przebrzmiały jeszcze echa sukcesu polskich koszykarek jakim było zdobycie srebrnego medalu podczas mistrzostw Europy, a już jutro zespołowi mistrza Polski Wiśle Kraków przyjdzie zainaugurować nowy sezon. O godz. 18 krakowianki zmierzą i się w swojej hali w meczu Pucharu Klubowych Mistrzów Europy z francuską drużyną Stade Francais Paryż.

Na kilkadziesiąt godzin przed pierwszym gwizdkiem sędziów spotkania Georgija Awaliszwili (ZSRR) i Laszlo Krala (Węgry) poprosiliśmy o krótką rozmowę kapitana wiślaczek Halinę Iwaniec.

Przede wszystkim proszę przyjąć serdeczne gratulacje za znakomitą postawę podczas mistrzostw Europy.

Dziękuję. Nigdy nie myślałam.

że zajdziemy aż tak daleko — do finału, ale tym razem naprawdę zagrałyśmy chyba nawet powyżej swoich możliwości.

Radość z medalu trwa oczywiście nadal, ale zbliża się nowy sezon i trzeba obecnie myśleć o przygotowaniu jak najlepszej formy na ligę i na Puchar Europy.

Właśnie, jutro gracie pierwszy mecz pucharowy. W jakiej jesteście formie, na co mogą liczyć kibice, co zmieniło się w drużynie? Z formą jest jeszcze różnie, szwankuje zgranie zespołu. Ale trzeba pamiętać, że wiele tygodni nie trenowałyśmy razem.

Grażyna Jaworska i ja występowałyśmy w ME. pozostałe koleżanki brały natomiast udział w międzynarodowych turniejach w Warszawie, Bratysławie i Linzu. Poza tym mamy, tego nie można ukryć, kłopoty, kadrowe. Odeszły Mariola Pawlak i Barbara Wiśniewska, z powodów rodzinnych (macierzyństwo) nie trenuje Lucyna Januszkiewicz, Młode zawodniczki, te które już z nami ćwiczą, Jaskurzyńska. Bazyszyn i Lenczowska nie przestawiły się jeszcze na inny, bardziej wyczerpujący reżim treningowy. Nietrudno zauważyć, że w tym sezonie będzie trudniej.

Czy także w meczach z Francuzkami? W tym przypadku jestem raczej optymistką. Powinniśmy awansować do następnej rundy, choć trzeba podkreślić, iż Stade Francais posiada w składzie kilka niezłych koszykarek m. in, reprezentantki Francji Ekambi, ??iidotti i Simonetti, Amerykankę O Connor Dziękuję za rozmowę.

JERZY SASORSKI

Echo Krakowa. 1984, nr 49 (8 III) nr 11587

12 LAT gry w zespole Wisły i 7 tytułów mistrzyń Polski zdobytych wspólnie z koleżankami, 250 występów w reprezentacji i 2-krotnie wicemistrzostwo Europy, zwycięstwa w najrozmaitszych plebiscytach — oto krótka, sportowa, wizytówka jednej z najlepszych polskich koszykarek — HALINY IWANIEC. Panią Halinę znamy głównie z boiska, gdzie znakomicie dyrygowała zespołem, popisywała się celnymi rzutami. Ale przecież jest jeszcze inna Halina Iwaniec — nie w sportowej koszulce, ale w swetrze i w spódnicy. Halina Iwaniec — żona i matka, — Sport na poziomie, który Pani reprezentuje, wymaga wielu wyrzeczeń, pochłania mnóstwo czasu. Odbywa się to kosztem życia prywatnego. Jak Pani połączyła swoje obowiązki sportowe z rodzinnymi? — To fakt. W domu byłam gościem, zdarzały się sytuacje, że musiałam z niego wyjeżdżać na długie miesiące. Szczególnie dużo czasu pożerała reprezentacja, przygotowania do sezonu.

Dobrze, że była babcia, która zajęła się moim synem, Tomkiem.

Ma on teraz 6 lat i zaczyna edukację w zerówce. Nie wiem, co bym zrobiła bez jej i męża pomocy. Pod moją nieobecność Tomek zaczął siedzieć, później chodzić. I choć przegapiłam te momenty, będąc daleko od domu, martwiłam się. jak sobie radzi, żeby przypadkiem nie zrobił sobie krzywdy.

— Mąż Ryszard — także były koszykarz — nie był chyba zachwycony Pani wyjazdami? — Podchodził do mojej pasji ze zrozumieniem, choć były momenty, że miał już wszystkiego dość, ale takie kryzysowe sytuacje zdarzają się w każdym małżeństwie.

— Po meczu, wyczerpującym treningu, co Pani lubi robić najbardziej? — Najlepiej czuję się w kuchni na taborecie, gdy robię na drutach. To moje ulubione zajęcie i ulubione miejsce w domu.

Rok temu dostaliśmy nowe mieszkanie, w końcu z dużą kuchnią. Okupuję ją, nie tylko ale także mąż i dziecko. Po latach, kiedy byłam na ogół w domu gościem, teraz staram się być gospodynią i ponadrabiać zaległości. Uwielbiam gotować, a szczególnie przepadam za włoską kuchnią, za wszelkiego rodzaju zapiekankami. Poprzednio dużo piekłam, głównie serniki, szarlotki i makowce. Obecnie jednak szwankuje mi piec i robię to coraz rzadziej.

— Niech Pani zdradzi inne swoje gusta? T"F Bardzo lubię kwiaty, a szczególnie frezje. Ostatnio opanowała mnie mania robienia domu na zielono, muszę się tylko podciągnąć w literaturze z tego tematu.

— A więc sport i dom. A wizyty u znajomych, inne rozrywki jak: teatr, kino, dancing.

— Na dancingi nie chodzimy.

Wolimy siedzieć w domu. Podobnie spędzamy sylwestra, tylko w gronie rodzinnym. A poza tym nie miałabym odpowiedniej kreacji. Dopiero ostatnio odzwyczajam się od spodni a przyzwyczajam do spódnicy. Zycie w ciągłych rozjazdach na walizkach spowodowało, że ubieram się raczej na sportowo, lubię rzeczy dżinsowe i sportowe obuwie.

Grunt żeby były gustowne.

— Gdzie Państwo spędzają urlopy? — Do tej pory nie byliśmy jeszcze nigdzie całą rodziną, może w tym roku uda nam się spędzić wspólnie wakacje. Jak się nie ma co się lubi, to lubi się co się ma. Jeśli jestem w domu, to z utęsknieniem czekam na słoneczną niedzielę. Wybieramy się wtedy do Zoo. Ja oglądam słonia, mogłabym tam stać całymi godzinami. Jest taki strasznie stary a przy tym bardzo pogodny.

— Czy jest Pani przesądna? — Nie. Wychodzę z założenia, że i czarny kot może szczęście przynieść jeśli tylko tego się chce.

— Nie żałuje Pani, że wybrała taki model życia, że potoczyło się ono tak, a nie inaczej? — Nie żałuję, że tak pokierowałam swoim życiem. Pasuje chyba do mojej osobowości. Mam jednak czasem momenty, że lękam się przyszłości. Szczególnie, gdy zaczną się bóle kręgosłupa, gdy trudno będzie rozruszać mięśnie. Ale nie ma nic za darmo.

Lata uprawiania sportu muszą się odbić na zdrowiu.

Dziękuję za rozmowę.

PIOTR S. PŁATEK


Echo Krakowa. 1986, nr 22 (31 I/ 1/2 II) nr 12068

PRZED tygodniem pisałem o tym, że znakomita koszykarka ostatnich lat — Halina Iwaniec, po urodzeniu drugiego dziecka, wznowiła treningi, ale że ćwiczy tylko dla potrzeb filmu szkoleniowego, w którym ma pełnić rolę demonstratorki. W koszykarskich kręgach Krakowa krąży jednak uporczywie wieść, że popularna „Samanta” da się namówić do powrotu na boisko.

— Pani Halino, wraca Pani do gry? — Nie jestem jeszcze całkowicie na to zdecydowana — odpowiada. Miałam długą przerwę, zaczęłam biegać, trenować dopiero niedawno, na prośbę trenera Miętty, który chciał abym była demonstratorką w filmie szkoleniowym, który przygotowuje.

Gdy wróciłam na boisko „koszykarski instynkt”, chęć gry bardzo się nasiliły. Uległam namowom i postanowiłam spróbować.

— Czy już jutro zobaczymy Panią w pojedynku z zespołem szczecińskich Czarnych? — Nie wiem. Decyzja jest trudna. Jeżeli się przydam drużynie to spróbuję, ale boję się o formę. Dziś — rozmawialiśmy w środę — nie potrafię z całą pewnością powiedzieć czy wystąpię na boisku już przeciwko Czarnym. czy może dopiero w wyjazdowym meczu z warszawską Polonią. Mam po prostu tremę.

Trudno się dziwić „Samancie” że obawia się powrotu na boisko.

Ma przecież na swym koncie wspaniałe sukcesy, cieszy się w koszykarskim światku wielkim autorytetem. Jaki będzie start po powrocie, po długiej przerwie? Jak będzie grała, jak przyjmą ja kibice? To pytania, na razie, bez odpowiedzi.

Na co liczy Zdzisław Kassyk, ściągając na powrót do zespołu p. Halinę? — W obecnej sytuacji kadrowej zespołu — mówi trener — to będzie z całą pewnością poważne wzmocnienie dla Wisły.

Halina miała przerwę spowodowana urlopem macierzyńskim. Nie grała długo, ale przecież pewnych rzeczy się nie zapomina.

Doświadczenie Haliny, jej rutyna, jej znakomity zmysł kombinacyjny, inteligencja w grze, to są kolosalne atuty. Chciałbym aby zagrała już w sobotę, przeciwko Czarnym. odwlekanie decyzji nie ma sensu. Mecz z Polonią gramy w trzy dni po spotkaniu z Czarnymi, więc formy przez tak krótki czas, w jakiś zdecydowany sposób nie poprawi. A gdy zacznie grać, będzie to najlepszy sposób powrotu wysokiej formy.

— Mówi Pan o kłopotach kadrowych Wisły. Nie grają T. Czelakowska, M. Perucka, ale pojawiła się ostatnio na boisku Regina Kwak. To chyba wzmocnienie zespołu? -Z całą pewnością tak. Ta dziewczyna imponuje pracowitością. sumiennością w treningach. zaangażowaniem emocjonalnym. Po ciężkiej operacji, wraca do zdrowia, pełni sił. ćwiczy bardzo intensywnie. Jeszcze nie demonstruje wszystkich swych możliwości, lecz jeżeli nie ustanie w wysiłkach, będzie padał z takim zapałem trenowała. Wisła zyska w jej osobie bardzo pożyteczną zawodniczkę.

Tyle wieści z wiślackiego obozu. W tym tygodniu krakowianki podejmują Czarnych Szczecin i powinny mecz wygrać bez większych kłopotów, jako że zespół gości to jedna ze słabszych drużyn naszej ligi.


Gazeta Krakowska. 1987, nr 268 (16 XI) nr 12062

20 lat pod koszem

...Jak ten czas szybko leci.

20 lat minęło jak zaczynałam grać w koszykówkę w Stali Stalowa Wola. W 1972 roku przyjechałam do Krakowa, do Wisły i w barwach tego klubu zakończyłam karierę sportową na wiosnę bieżącego roku. 20 lat pod koszem — to kawał czasu, a jednak minęło to bardzo szybko, nawet za szybko.

Pozostały wycinki prasowe i zdjęcia, medale i puchary, no i wspomnienia. A byłoby co wspominać, można by nawet napisać książkę. Jestem obecnie na urlopie wychowawczym i dzięki temu mam trochę więcej czasu dla siebie. który chcę wykorzystać, by uporządkować pamiątki, założyć album. To przecież Już historia.

Właściwie dwukrotnie kończyłam karierę sportową Najpierw w 1984 roku, kiedy to zeszłam z parkietu i zaczęłam trenować młodzież. Ta moja pierwsza praca zawodowa (jestem absolwentką krakowskie] AWF) pasjonowała mnie, była bardzo przyjemna. Lubię młodzież i myślę, ze ona mnie również polubiła. Ćwiczyliśmy w niewielkich salkach szkolnych o różnych porach, a dzieci musiały dojeżdżać często z odległych osiedli, co było dla nich i ich rodziców sporym u trudnieniem. Praca z młodzieżą nie jest łatwa, dał się zauważyć u dziewcząt brak systematyczności i wytrwałości, niechętnie powtarzały jakież ćwiczenia, twierdząc, że ten element gry mają już opanowany. Nie mogły zrozumieć, że tylko wytężoną pracą mogą dojść do doskonałości, zadowalały się bylejakością. Zauważyłam też, że młodzież jest obecnie słabsza fizycznie, po dwóch, trzech okrążeniach niewielkiej przecież sali miały już dość, chwytały je Kolki Klub zapatrzony jest tylko w drużyny ligowe, a grupy młodzieżowe traktuje trochę po macoszemu, brakowało nam na przykład sprzętu, musiałam ponadto załatwiać wiele spraw, którymi powinni się zająć powołani do tego pracownicy Wisły. Pracę z młodzieżą przerwałam, bo urodziłam córkę, a pod koniec sezonu 1985/86 powróciłam znów na parkiet. W Wiśle była trudna sytuacja personalna i postano­ wiłam pomóc koleżankom. Grałam też cały następny sezon, zakończony zdobyciem tytułu wicemistrzowskiego.

Ta drużyna, do której po­ wróciłam była Już jednak inna. Inna była choćby atmosfera. Kilka porażek było zupełnie niepotrzebnych. Przy większym zaangażowaniu, woli walki mogłyśmy wygrać. Nie lubię takich głupich porażek Niektóre młodsze koleżanki zbyt szybko wpadały w samozadowolenie. Dzieliła nas zbyt duża różnica wieku, nie zawsze mogłyśmy się zrozumieć. Ponadto okazało się. że jestem wypalona psychicznie. Przez wiele lat w Wiśle i w reprezentacji ciężar gry spoczywał między innymi na mnie i wtedy nie odczuwałam tego balastu. Bez obawy podejmowałam ryzykowne i brzemienne w skutki decyzje, nie wpędzało mnie to w stresy, zdenerwowanie. Po powrocie do wiślackiej drużyny nie byłam już tak odporna jak kiedyś.

I to wszystko zadecydowało, że postanowiłam ostatecznie zejść z parkietu, rozstać się z moją ukochaną koszykówką.

Nie. pożegnania oficjalnego jeszcze nie było. Może kiedyś będzie, a może o tej tradycji zapomniano w klubie? Przejście do codziennego, zwykłego trybu życia nie było wcale łatwe. Długo nie mogłam przyzwyczaić się do tego. że już nie idę dwa razy dziennie na trening, że nie jadą w sobotą i niedzielę na mecze. Mam dwoje dzieci i zajęć w domu jest sporo, a mimo to dość długo czułam się jakoś nieswojo, czegoś mi brakowało. Zycie sportsmenki wcale nie jest łatwe Każda dziewczyna marzy o tym. by mieć własny dom dzieci i musi wybierać, podejmować trudne decyzje. Czy zdecydować się teraz na dziecko, czy może nieco później, bo właśnie zbliża się olimpiada czy mistrzostwa świata? A potem zaczynają się kolejne kłopoty związane z wychowaniem dziecka Zwłaszcza kadrowiczki są w trudnej sytuacji, częste wyjazdy na zgrupowania i zawody powodują że są gośćmi w domu Na szczęście w takich chwilach pomagała mi babcia, opiekując się Tomkiem.. Wyjeżdżając na zgrupowania często wymykałam się po cichu z domu, bo syn bardzo przeżywał każde rozstanie na dłuższy czas ze mną. Nie chciałam widzieć jego łez. bo zawsze płakał. Później, gdy był już nieco starszy brałam go ze sobą na zgrupowania, chociaż i to nie było łatwe, bo przecież w czasie treningów zostawał sam, ale byliśmy razem i przez to czułam się psychicznie lepiej. Chciałabym, aby Tomek albo Izabela uprawiali sport, grali w koszykówkę. Tradycje rodzinne trzeba podtrzymać, moja siostra była koszykarką. a mój brat występuje obecnie w pierwszoligowej Stali Stalowa Wola. Tomek jednak nie za bardzo garnie się do sportu, może więc Izabela pójdzie w ślady mamy? Chciałabym. aby moje dzieci uprawiały sport, bo jest to wspaniała przygoda. którą warto przeżyć Można nawiązać przyjaźnie nauczyć się samodzielności, zwiedzić kawał świata. Sport jest bardzo dobrą szkołą życia. Są też ujemne strony, o których już wspomniałam, ale mają charakter marginesowy. Mówi sią, że współczesny sport, ogromne obciążenia treningowe, mogą odbić się niekorzystnie na zdrowiu i zapewne jest w tym sporo racji. Mnie kontuzje na szczęście omijały. Nie odczuwam też obecnie żadnych dolegliwości zdrowotnych, chociaż niewykluczone, że za kilka lat dadzą znać o sobie.

Jednakże mimo wszystko plusów jest znacznie więcej. Córki mają także moje koleżanki klubowe Kaluta. Kosińska oraz Januszkiewicz i wszystkie marzą też o tym. by ich pociechy zagrały kiedyś w Wiśle. Rosną więc nasze następczynie i myślę, że godnie nas zastąpią.

Po urlopie wychowawczym wrócę chyba do pracy trenerskiej, będę pracować z młodzieżą. Nie, nie podjęłabym pracy z pierwszym zespołem koszykarek Chyba mam jeszcze za mało doświadczenia jako szkoleniowiec, jestem też za miękka, a poza tym wydaje mi sią. że drużynę kobiet powinien prowadzić mężczyzna. Co prawda reprezentacje koszykarek radzieckich i amerykańskich trenowały kiedyś kobiety, osiągając bardzo dobre wyniki, ale z mojego do świadczenia jako zawodniczki wiem, że jednak lepsze efekty osiąga trener mężczyzna Szkoleniowiec musi być nie tylko świetnym fachowcem, ale także psychologiem, mieć autorytet i poważanie wśród zawodniczek Nie może być na przykład człowiekiem niechlujnym. źle ubranym, bo kobiety tego nie lubią. Ideałem trenera i wzorem dla mnie jest Ludwik Miętta.

Najbardziej cenię sobie z sukcesów sportowych dwukrotne zdobycie z koleżankami z reprezentacji wicemistrzostwa Europy i zajęcie siódmego miejsca podczas mistrzostw świata. Z Wisłą siedem razy sięgnęłam po mistrzostwo Polski. Niestety nie udało mi sią wziąć udziału w igrzyskach olimpijskich, chociaż dwukrotnie byłyśmy bardzo blisko celu, prześladował nas jednak pech tak podczas turnieju przedolimpijskiego w Hamilton jak i w Warnie Może moja córka będzie miała więcej szczęścia i uda jej się wziąć udział w olimpiadzie?...

Wspomnienia HALINY IWANIEC spisał TADEUSZ GÓRSK