Henryk Reyman

Z Historia Wisły

Henryk Tomasz Reyman
Informacje o zawodniku
kraj Polska
urodzony 28.07.1897, Kraków
zmarł 11.04.1963, Kraków
miejsce pochówku Pochowany na cmentarzu Rakowickim, kwatera - pas 26, w rodzinnym grobowcu z braćmi Janem i Stefanem.
wzost/waga 178 cm / 76 kg
pozycja środkowy napastnik
reprezentacja Polski (1922-31) 9 (5)
Krakowa 16-17 (8-11)
sukcesy Mistrz Polski 1927
Mistrz Polski 1928
Puchar Polski 1926
Król Strzelców 1927 (37 goli)
kapitan reprezentacji na IO w Paryżu 1924
przebieg kariery piłkarz:
Wisła Kraków (1910-1933)

Kapitan Związkowy:
PZPN (1945-47)
PZPN (1956-58)
KOZPN (1957-1963)
Kariera klubowa
Sezon Drużyna Mecze Gole
1921 Wisła Kraków 0 (5) 0 (0)
1922 Wisła Kraków 0 (8) 0 (6-7)
1923 Wisła Kraków 0 (19) 0 (20-22)
1924 Wisła Kraków 0 (10) 0 (10-14)
1925 Wisła Kraków 0 (12) 0 (17)
1926 PP Wisła Kraków 0 (12) 0 (15-16)
1927 MP Wisła Kraków 23 (23) 37 (37)
1928 MP Wisła Kraków 24 (24) 27-31 (27-31)
1929 Wisła Kraków 19 (19) 16-17 (16-17)
1930 Wisła Kraków 22 (22) 13 (13)
1931 Wisła Kraków 19 (19) 7-8 (7-8)
1932 Wisła Kraków 17 (17) 6-7 (6-7)
1933 Wisła Kraków 6 (6) 2 (2)
Suma   130 (196) 108-115 (176-191)
W rubryce Mecze/Gole najpierw podana jest statystyka z meczów ligowych, a w nawiasie ze wszystkich meczów oficjalnych.

Kiedy z okazji 100-lecia Wisły Kraków ogłaszano dziesiątkę najlepszych sportowców naszego klubu, niektórych mogło zdziwić, kto zajął w tym plebiscycie 2., zaszczytne miejsce. Zaraz po Antonim Szymanowskim, a przed innymi piłkarzami i sportowcami, którzy w swej karierze sięgali nie tylko po tytuły mistrzów Polski, ale i medale na imprezach światowej rangi (Mistrzostwach Świata, czy Igrzyskach Olimpijskich). Tym sportowcem był Henryk Reyman, wybitny piłkarz, zdobywca mistrzowskich tytułów dla Wisły, król strzelców polskiej ligi, a po zakończeniu zawodniczej kariery człowiek oddany Wiśle do ostatnich swoich dni.

Obraz Vlastimila Hofmana przedstawiający Henryka Reymana
Obraz Vlastimila Hofmana przedstawiający Henryka Reymana

W historii Wisły nie brakowało wybitnych futbolistów. Zapewne niejeden z nich prezentował większe piłkarskie umiejętności niż Reyman, zdobył więcej trofeów i mistrzowskich tytułów, był graczem bardziej spełnionym w meczach reprezentacyjnych. Na wiślackim niebie nigdy nie brakowało piłkarskich gwiazd. Dlaczego gwiazda Henryka Reymana świeci dziś jaśniej od innych?

Odpowiedź jest prosta: by znaleźć się w galerii wiślackich sław, stać się legendą naszego klubu nie wystarczy być tylko, czy też aż…. wybitnym sportowcem. Trzeba czegoś więcej. I to coś Henryk Reyman miał. Bo Reyman to nie tylko piłkarz - legenda, ale także bohaterski żołnierz, który z bronią w ręku wykuwał zręby Rzeczypospolitej w latach 1918-1921 (w wojnie polsko-ukraińskiej, polsko-bolszewickiej i powstaniach śląskich), a potem bronił jej niepodległości w Kampanii Wrześniowej 1939 r.

Reyman to uosobienie wiślackich cnót. Piłkarz od dzieciństwa związany z Wisłą. Współczesnych zadziwia swym oddaniem i poświęceniem dla "Białej Gwiazdy". Wisła i Reyman to było jedno i nie wyobrażano Wisły bez niego, a on nie wyobrażał sobie życia bez Wisły. Do Wisły trafił w 1910 r. i pozostał jej wierny aż do śmierci. Rola Reymana w budowie futbolowej potęgi klubu była ogromna. Kiedy rozpoczynał karierę w Wiśle, klub ten był wprawdzie jednym z najstarszych w Polsce, ale nie mógł się poszczycić sukcesami sportowymi. Gdy zawieszał buty na kołku w 1933 r. Wisła była już mistrzowską drużyną, która corocznie wymieniana była w roli faworyta rozgrywek ligowych. To Reyman prowadził tę drużynę do największych sukcesów i to on narzucał charakterystyczny i rozpoznawalny w całej Polsce styl gry "Czerwonych".

To on w 1918 roku pociągnął swoim przykładem starszych kolegów i doprowadził do reaktywowania działalności klubu po wojennej zawierusze i z pełnym zapałem zaczął budować Wisłę taką, jaką nosił w swoim sercu. Miał wówczas zaledwie 21 lat, ale już wtedy wykazywał zdolności przywódcze, którymi imponował w latach następnych jako niekwestionowany lider swego zespołu. Nic dziwnego, że to właśnie jemu powierzono zaszczytny obowiązek kapitana I. drużyny w 1923 r.. Trzeba w tym miejscu dodać, że Wisła swe największe sukcesy w okresie międzywojennym osiągała bez pomocy trenera. Tak było, kiedy sięgała po Puchar Polski i dwukrotnie mistrzostwo ligi (1926-1928). Funkcję trenerską z konieczności musiał spełniać Reyman jako kapitan Wisły i to on ustalał skład i taktykę na poszczególne spotkania. Wielu wspominało po latach jego „sposób treningów, na których obecnością - mimo szeregu przeszkód zawodowych, świecił zawsze przykładem”. Przed ważnymi zawodami Reyman zbierał „reprezentacyjną jedenastkę klubu na naradę..., co świadczyło o powadze, z jaką traktowano każdy występ na boisku, a specjalnie w chwili, gdy przyszło walczyć na obcym terenie”.

Podpis Reymana.
Podpis Reymana.
Kibice Wisły nie wyobrażali sobie meczu "Czerwonych" bez jego udziału, a on swoich fanów nie zawodził. Nawet wtedy, gdy służąc np. w Wilnie musiał po nocach tułać się pociągiem, po to, żeby następnego dnia rozegrać mecz w barwach swojej ukochanej drużyny. Kiedyś wracając z manewrów wojskowych spóźnił się na mecz. Zsiadał z konia przed gmachem UJ i puścił się pędem na odległy o 2 km stadion Wisły. Gdy wpadł na stadion zapytano go, czy jest w stanie podołać trudom ciężkiego spotkania. Odpowiedział: "- Jeśli koledzy podejmą się przez kilka minut grać w dziesięciu, zanim nieco ochłonę i przebiorę się - jestem gotów...." Tak też się stało i "w kilka minut po rozpoczęciu meczu huragan braw oznajmił wejście na boisko ulubieńca widowni". Jego sportowa ambicja była wręcz przysłowiowa. Po każdej porażce i meczu bez strzelonej bramki, czynił sobie wyrzuty i mówił wprost, że „wstyd mu się będzie w Krakowie pokazać”.

Był moralnym przywódcą Wisły na boisku i poza nim. By opisać charakter tego niezłomnego Wiślaka i wpływ na swoich boiskowych kolegów warto wspomnieć jeden z najbardziej dramatycznych i wyjątkowych meczów w historii tego klubu. Był to pojedynek derbowy z Cracovią (3.05.1925). Na trzy dni przed tym meczem miał jeszcze nogę w gipsie. Uległ jednak prośbom trenera Schlossera i postanowił wyjść na boisko, by choćby asystować i "podtrzymać ducha bojowego kolegów". Zdjął w piątek rano opatrunek gipsowy i w niedzielę "wykusztykał na boisko" Wisły. I. połowa meczu była najkoszmarniejszą w historii wszystkich pojedynków derbowych. Wisła przegrywała aż 1:5. Pasiaste trybuny "szalały z upojenia". Kibice i gracze Cracovii w euforii obcałowywali się "pijani radością". Zapowiadał się pogrom Wisły w niespotykanym dotąd wymiarze.

W przerwie w szatni Wisły dokonał się jednak cud. Narzędziem opatrzności stał się Reyman, który w szatni miał się zwrócić do przyjaciół: "- Kto z was nie czuje się na siłach, aby w drugiej połowie meczu wydać z siebie wszystkie siły dla zmazania hańby, jaka w tej chwili wisi nad nami - to niech lepiej nie wychodzi na boisko. (...) Nikt nie wymaga od was samych zwycięstw. Czasem i przegrać przychodzi. Ale każdy ma prawo żądać od was ambitnej i nieustępliwej walki. Nie dopuśćcie do tego, aby ludzie uznali was za niegodnych... podania ręki. "

Wiadomo jaki był efekt tej męskiej rozmowy. Na drugą połowę wyszła już zupełnie inna drużyna Wisły. Drużyna, która pokazała swój charakter. Ludzie, których łączyło coś więcej niż tylko wspólna gra w piłkę. Dla których honor i obrona barw klubowych ukochanej drużyny nie były pustymi pojęciami. Drużyny walczącej do końca z pełnym zaangażowaniem. Niezałamującej się mimo niesprzyjających okoliczności i wydawałoby się beznadziejnej sytuacji. Jak potem wspominał: "- Postanowiliśmy grać do upadłego. Walczyliśmy jak lwy, dochodziło się do każdej piłki, nie czułem bólu... wyrównaliśmy…" Opuszczając szatnię po meczu, Reyman miał powiedzieć do swych kolegów: "Uratowaliście honor Wisły".

Do ostatniego meczu w barwach Wisły pozostał niekwestionowanym liderem swego zespołu. Jak wiele znaczył dla tego klubu okazało się po zakończeniu przez niego kariery. Gdy go zabrakło na zielonej murawie do wybuchu II. wojny światowej "Czerwoni", choć znajdowali się zazwyczaj w ścisłej czołówce polskich drużyn, nie potrafili ani razu sięgnąć po prymat w polskim piłkarstwie. Oczywiście nie należy przeceniać roli jednego piłkarza w drużynie i na boisku podczas meczu. Futbol był i pozostanie grą zespołową. Tym niemniej w historii piłki nożnej pojawiają się postacie, które nierzadko potrafią same zapewnić zwycięstwo swojej drużynie i wywierają niezapomniane piętno na grze swego zespołu. Taką osobą bez wątpienia był Henryk Reyman…


Źródło: Paweł Pierzchała "Z Białą Gwiazdą w sercu (Wiślacka legenda: Henryk Reyman 1897 -1963)", Kraków, 2006


Spis treści

Piłkarska kariera

Początki

Henryk Reyman rozpoczął swoją „karierę piłkarską” od gry w szmaciankę na placu przy ul. Jabłonowskich w Krakowie, który mieścił się naprzeciwko jego rodzinnej kamienicy. Plac ten był dość rozległym miejscem targowym, brukowanym kocimi łbami. Po południu pustoszał i był wymarzonym miejscem dla gier i zabaw mieszkającej tam młodzieży. To, że grał najpierw szmacianką, nie było wówczas czymś wyjątkowym, podobnie jak i inny etap piłkarskiej edukacji, jakim była gra piłką tenisową.

Juniorzy Wisły przed 1913 rokiem. W środkowym rzędzie, pośrodku, siedzi Henryk Reyman
Juniorzy Wisły przed 1913 rokiem. W środkowym rzędzie, pośrodku, siedzi Henryk Reyman

Do tego od dziecięcych lat bywał na krakowskich Błoniach, gdzie przyglądał się grze piłkarzy z prawdziwego zdarzenia i tym, którzy na nich się wzorowali. Często zresztą zwracał się do starszych kolegów uganiających się za piłką z prośbą: „Chłopcy, pozwólcie pokopać”. Prośby te nie zawsze skutkowały. Zamiłowanie do piłki nożnej Henryk „przejął od swoich kuzynów Tadeusza i Witolda Rutkowskich”. Rutkowscy byli graczami I. drużyny Wisły niemal od początku istnienia tego klubu i „oni też byli jego pierwszymi nauczycielami”, przepowiadając mu wielką karierę piłkarską, „ponieważ był mocnej struktury fizycznej”.

Na „poważnie” w piłkę zaczął grać w wieku gimnazjalnym, jak wspominał: „Pierwsze kroki w piłce nożnej... stawiałem w r. 1908 w studenckiej Polonji”. Przy całym szacunku dla potentatów krakowskiej piłki w okresie pionierskim, Wisły czy Cracovii, nie należy lekceważyć uczniowskich drużyn takich jak „Polonia”. Razem z Reymanem stawiali w niej bowiem pierwsze kroki tacy gracze jak Kałuża, Mielech czy Kubiński i jeśli tylko wybijali się ponad przeciętność, trafiali do czołowych klubów krakowskich. Środek ataku Polonii zarezerwowany był wówczas dla o rok starszego Józefa Kałuży. Reyman grał na pozycji prawego łącznika, a Kubiński na prawym skrzydle. „Najważniejszym momentem w dziejach naszego klubu był wyjazd do Bieżanowa, gdzie wygraliśmy w stosunku 8:5” – wspominał po latach.

W przypadku takich drużyn jak „Polonia” obowiązki i wyrzeczenia piłkarzy-gimnazjalistów były ogromne, gdyż z racji wieku i uczniowskiego charakteru „klubu” nie mogli oni liczyć na dochody z organizowanych spotkań i cały trud utrzymania drużyny spoczywał na ich barkach.

Epizod gry Reymana w „Polonii” trwał dosyć krótko. Krótki zresztą był wówczas żywot takich klasowych i gimnazjalnych klubów. Sam Reyman wspominał potem, jak to „w marcu 1910 r. jako student gimnazjalny został przez kuzyna Witolda Rutkowskiego, zawodnika i założyciela TS Wisła Kraków, wprowadzony i zapisany do juniorów Wisły, by do wybuchu wojny grać „z juniorami wzgl. w młodszych drużynach Wisły”.

Reyman jako junior Wisły miał wolny wstęp na organizowane przez klub zawody i zapewne razem z starszymi kolegami musiał pracować nad przygotowaniem boiska do gry. Rekompensowała to potem przyjemność oglądania w grze wielkich asów europejskiego formatu, przede wszystkiem z Czech, bo z tymi drużynami głównie potykała się Wisła od 1910 r. Był też świadkiem powołania przez Wisłę pierwszego polskiego związku piłkarskiego.

Zobacz więcej w osobnym artykule: Wisła a Związek Footballistów Polskich.

Przebicie się przez sito drużyn juniorskich i rezerwowych Wisły było nie lada wyczynem, gdyż dobrych graczy Wiśle wówczas nie brakowało. W roku 1914 Wisła oficjalnie dysponowała 3 drużynami (w tym minorkami). Awans do I. drużyny był więc sporym wyróżnieniem dla niespełna 17-letniego młodzieńca, jakim wówczas był Henryk Reyman. Wtedy to bowiem doceniono jego talent, wytrwałą pracę na treningach i dobrą grę w rezerwowych drużynach. Jak wspominał, właśnie w tym roku zagrał „po raz pierwszy jako środkowy napastnik w pierwszym zespole Wisły”. Dużo w tym było także przypadku, gdyż stało się to „wskutek choroby Kowala, ówczesnego środka ataku” Wisły. Młody Reyman zajął „jego pozycję” i zagrał „przeciw B.B.S.V. w Bielsku”. Mecz ten odbył się 17 maja i zakończył bezbramkowym remisem (1914.05.17 BBSV - Wisła 0:0).

Reyman rozpoczynał swoją karierę futbolową na pozycji łącznika. Warunki fizyczne i umiejętności predestynowały go jednak do gry na samym środku ataku. Właśnie na tej pozycji zadebiutował w I. drużynie Wisły i przez całą swoją karierę w barwach „Białej Gwiazdy” nie występował już na innej pozycji.

Reaktywacja Wisły i walka o utrzymanie jej przy życiu. Pierwsze powojenne lata

Wybuch wojny na długie lata przerwał tę obiecująco zapowiadającą się karierę piłkarską. Zrządzeniem losu przeszło czteroletnia przerwa w grze w piłkę nie zabiła talentu Reymana, a odniesione na wojnie rany nie okazały się na tyle groźne, by uniemożliwić mu grę w piłkę.

Po starej Wiśle pozostawało w 1918 tylko wspomnienie. Tak się przynajmniej wydawało. Mimo to chęć istnienia i przetrwania Wiślaków, mimo przeciwności losu, zadziwiała ówczesnych obserwatorów życia sportowego w Polsce. „Garstka ludzi, związana zrazu tylko nazwą, a dopiero z biegiem miesięcy i lat ukochaniem wzrastającej tradycji, garstka bezdomna, garstka wiecznych tułaczy, garstka pogorzelców, garstka – setki razy zdało się – straconych bez ratunku bankrutów – oto Wisła krakowska!” Pisał „Sport” lwowski. „Ledwie wojna przycichła, wyrastają starzy Wiślacy jakby spod ziemi, stają znowu do warsztatu pracy i potęga woli, solidarności, potęga miłości ideji i ducha tych ludzi, zwycięża”. Mężczyźni, którzy dawno wyrośli z wieku gimnazjalnego, po raz kolejny z pełnym zapałem zaczęli budować Wisłę taką, jaką nosili w swoich sercach przez lata wojny.

Jak widział ten etap funkcjonowania klubu Reyman: „Wracam ranny z frontu włoskiego. Na meczu [Cracovii] spotykam mego kolegę klubowego Szuberta i postanawiamy przystąpić do reorganizacji klubu”. Uczestniczy w tym kilku starych piłkarzy i garstka wiernych sympatyków Wisły. „Sport” lwowski tak o tym później pisał: „Stara gwardja jęła się ochoczo do pracy i szanowne, stare imię Wisły znowu wypłynęło na powierzchnię życia sportowego”. Wypłynęło, ale zrazu w nieco zakamuflowanej formie. „Pracę rozpoczęliśmy od ściągnięcia 11 zawodników, zakupna za złożone pieniądze potrzebnego sprzętu”. „Zwołuję zebranie graczy i już w następnym tygodniu gramy we Lwowie z Pogonią. Nie chcąc jednak narażać barw klubowych (bojąc się, by przez nieodpowiedni wynik nie zepsuć przedwojennej opinii Wiśle), występujemy jako Sparta. Mecz kończy się wygraną naszą 1918.07.28 Pogoń Lwów – Wisła Kraków 0:3 (28.07).

Według wydawnictw jubileuszowych Wisły rola Reymana we wznowieniu działalności klubu w 1918 była niebagatelna. Jak pisano: „dopiero r. 1918 pozwolił Wiśle dzięki inicjatywie kpt. Henryka Reymana na restytuowanie drużyny piłkarskiej i rozegranie kilku meczów z krajowymi drużynami”.

Zespół Wisły w 1919 roku. Reyman stoi trzeci od lewej
Zespół Wisły w 1919 roku. Reyman stoi trzeci od lewej

W 1918 rozegrała Wisła 7 spotkań, w tym dwa derbowe z Cracovią. Szczególnie pierwszy z nich, rozegrany 22 września wzbudził żywe zainteresowanie kibiców i obserwatorów, zwracając uwagę na talent strzelecki 21-letniego środkowego napastnika Wisły. Gracza wówczas na dorobku, liczącego zaledwie 21 lat: Cracovia grała przez całą prawie wojnę, jeszcze... przed końcem meczu prowadziliśmy 2:1. Nie wytrzymaliśmy jednak tempa i przegraliśmy 2:3. Na meczu tym strzeliłem obie bramki” – napisał zwięźle o tym pojedynku Reyman.

Lata 1918-1921 nie należały do sprzyjających jeśli chodzi o rozwój jego talentu piłkarskiego. Jako zawodowy żołnierz brał bowiem udział we wszystkich ważniejszych wojnach, jakie toczyła wówczas Polska w obronie swych granic i niepodległości. Zadziwiać musi więc fakt, że mimo to wykorzystywał każdą nadarzającą się okazję, by w meczach Wisły w tym czasie wystąpić. Rzecz jasna o systematycznym treningu i odpowiednich przygotowaniach do meczów nie było wówczas mowy. Wisła w 1919 rozegrała 14 spotkań, rok później 19. Oczywiście nie we wszystkich występował Reyman. 20 lipca 1919 r. zdążył się jeszcze zapisać w pamięci kibiców Cracovii, strzelając kolejną bramkę w meczu derbowym (3:1 dla Wisły). W następnym roku najprawdopodobniej nie wystąpił jednak ani razu. Wprawdzie anonsowano jego występ w kilku spotkaniach, bo też jego nazwisko było już wówczas magnesem przyciągającym kibiców na stadiony Krakowa i całej Polski, ale walczył on wówczas nie na zielonej murawie krajowych boisk, a na polach bitew z bolszewikami w śmiertelnym boju o niepodległość Polski.

Następny rok również nie był dla niego zbyt udany, jeśli chodzi o piłkarską karierę. Dla niego czas pokoju nastał dopiero z końcem maja, kiedy to wrócił z III. Powstania Śląskiego. Nic dziwnego, że nie prezentował wówczas wysokiej i ustabilizowanej formy, co zresztą potwierdzały recenzje prasowe. Sezon 1921 był zresztą nieudany dla całej drużyny Wisły, która zajęło dopiero 3. miejsce w rozgrywkach a-klasowych. Już wtedy doceniano jego klasę jako piłkarza będącego podporą ataku „Czerwonych”, pisząc po kolejnych spotkaniach Wisły bez jego udziału: „z Reymanem w ataku byłaby Wisła stanowczo lepiej wyszła”. W czerwcu pojawił się jednak znowu na krakowskich boiskach piłkarskich w meczu rewanżowym z Cracovią. Jego parotygodniowy rozbrat z piłką był jednak aż nadto widoczny. Mecz ten wygrała Cracovia aż 5:0! Apogeum jego kiepskiej piłkarskiej dyspozycji przypadł wówczas w lipcowych pojedynkach z drużyną Ujpest. Reyman wystąpił zarówno w drużynie Wisły, jak i ad hoc złożonej drużynie kombinowanej, która również przegrała z Węgrami. Wydarzeniem tego meczu okazała się brutalna gra gości, która wywołała awanturę na boisku i trybunach. W efekcie Reyman został wykluczony przez sędziego i musiał opuścić plac gry. Czekała na niego potem kara ze strony władz piłkarskich i w następnych meczach Wisły nie mógł wystąpić. Było to pierwsze wykluczenie z boiska w jego piłkarskiej karierze.

Do gry wrócił po paru tygodniach i ta przerwa wpłynęła zdecydowanie korzystnie na jego formę piłkarską i tym samym grę całej drużyny. Potwierdzały to jesienne wyniki Wisły. Swą skutecznością zaimponował zwłaszcza podczas tournee po Rumunii, strzelając aż 12 bramek dla Wisły.

Budując wiślacką potęgę

1923 rok
1923 rok

Rok 1922 okazał się przełomowym w jego karierze i dość szybko nazwę „Wisła” zaczęto nieodparcie kojarzyć właśnie z jego nazwiskiem. W stabilizacji jego formy sportowej niewątpliwie pomógł przydział służbowy do 20 pp, który miał swoją siedzibę w Krakowie. O wiele ważniejsze okazało się jednak dla rozwoju sportowego Wisły wybudowanie po latach starań własnego stadionu. Obiekt ten otwarto 8 kwietnia, towarzyszył temu wydarzeniu mecz towarzyski z Pogonią (4:2). Dzień później na boisko Wisły wbiegli już piłkarze w meczu o mistrzowskie punkty. Wygrana 5:0 z Jutrzenką mówiła sama za siebie. Do zwycięstwa przyczynił się również Reyman swoimi bramkami. Wraz z pozyskaniem własnego stadionu odmieniła się cała gra drużyny, która do końca sezonu walczyła zawzięcie o miano najlepszej krakowskiej jedenastki. Wraz z Wisłą rozkręcał się również Reyman regularnie trafiając do bramek rywali. Nic dziwnego, że jego dobra gra zaowocowała powołaniem do kadry narodowej, która przygotowywała się do spotkania z Węgrami.

O wygraniu rozgrywek a-klasowych decydować miał mecz rewanżowy na boisku Cracovii z „biało-czerwonymi” (25.06. Wisła-Cracovia 1:2). Nic dziwnego, że pojedynek ten wzbudził ogromne zainteresowanie pod Wawelem. 10.000 widzów na długo przed rozpoczęciem meczu wypełniło stadion. Mimo ogromu ambicji Wisła niezasłużenie przegrała ten pojedynek, grzebiąc tym samym szanse na awans do dalszego etapu gier o MP. Chwalono wprawdzie Reymana po tym spotkaniu za dobre prowadzenie ataków Wisły, ale zwycięskie laury ponownie zgarnęła Cracovia. Pechowy koniec tych rozgrywek nie może przesłonić faktu dobrej, a nawet bardzo dobrej gry Wisły wiosną tego roku. Z 10 spotkań „Czerwoni” wygrali aż 6, 1 przegrywając i 3 remisując. Byli równorzędnym rywalem Cracovii, a nawet według wielu obserwatorów przewyższali ją w prezentowanej formie. Jakościowy skok w porównaniu z rokiem ubiegłym był widoczny gołym okiem.

Nowy sezon piłkarski 1923 rozpoczynał się od razu od wielkiego uderzenia meczem Wisły z Cracovią (11.03). Meczem wygranym w dużej mierze dzięki dobrej grze Reymana (był autorem jedynej bramki meczu). Przez te rozgrywki Wisła szła jak burza, gromiąc kolejnych rywali przez siedem kolejnych kolejek. Reyman należał do głównych aktorów tego piłkarskiego popisu. Bramki strzelał w każdym spotkaniu, decydując niejednokrotnie o zwycięstwach Wisły (jak choćby w tym pierwszym meczu z Cracovią). Nic dziwnego, że w prasie tak o nim pisano: „Duszą drużyny jest Reyman, który już dawno nie był tak dobrze dysponowany, jak obecnie. Gracz ten porywa naprzód cały atak, dodaje mu życia i siły i kieruje umiejętnie jego pociągnięciami. Każdą sytuację stara się zaraz wykorzystać, co mu się dotychczas doskonale udaje”. Gole strzelał niemal z każdej pozycji, a wręcz przysłowiowe stawały się jego mocne bomby z dystansu. Potrafił strzelać gole nawet z odległości 30 metrów (jak choćby w meczu z Wawelem).

Wiślacy doznali chyba „zawrotu głowy od sukcesów”. Nie tylko zresztą oni, bo powszechnie wówczas sądzono, że Wisła ma już zagwarantowane I. miejsce w tabeli i rewanżowy mecz derbowy z Cracovią w 8. kolejce będzie tylko walką o prestiż. Piłkarze „Białej Gwiazdy” zbyt pewni siebie wyszli na boisko Cracovii (20.05) i to się zemściło. Braku koncentracji graczy Wisły oraz „lenistwu i lekkomyślności Wiśniewskiego zawdzięczała Cracovia szybko strzelone gole i zwycięstwo w tym meczu. Chwalono Reymana po tym spotkaniu za grę, ale była to wątpliwa satysfakcja po przykrej porażce: „Reyman I okazał wszystkie swoje zalety, to jest fenomenalny strzał, upór w akcji i twarde trzymanie się przy piłce”. Przegrana z Cracovią wprowadziła pewną nerwowość w szeregach Wisły. Do końca rozgrywek pozostały bowiem jeszcze dwa spotkania i w wypadku utraty 2 punktów (przyjmując wygranie przez Cracovię wszystkich pozostałych spotkań), to „Biało-czerwoni” ponownie zdystansowaliby Wisłę w mistrzostwach okręgowych.

W następnym meczu mogło dojść do niespodzianki, gdyż przy stanie 1:1 Jutrzenka miała sytuacje do strzelenia gola. „Ale w szeregach Wisły znalazł się zawodnik – Reyman – który pojął sytuację i w ostatnim kwadransie gry potrafił przechylić szalę zwycięstwa na stronę Wisły”. Ojciec zwycięstwa strzelił dla „Czerwonych” wówczas 2 gole. Powtórzył ten wyczyn w ostatnim meczu a-klasy z Sturmem.

Wisła kończyła rozgrywki z imponującym dorobkiem 18 punktów w 10 meczach, będąc bezapelacyjnie najlepszą drużyną Małopolski.. W ogromnej mierze ten sukces zawdzięczała Reymanowi, który nie tylko okazał się najskuteczniejszym strzelcem swej drużyny, ale wielokrotnie dzięki swej niebywałej dyspozycji strzeleckiej decydował o zwycięstwach Wisły w momentach dla drużyny krytycznych. Utrwalił również swą pozycję jako czołowego kierownika ataku w całej Polsce.

W finałowej rozgrywce o MP Wisła trafiła do Zachodniej Grupy i w niej upatrywano głównego faworyta do awansu do finału tych rozgrywek. Tak też się stało, choć początek gier grupowych nie był zbyt imponujący w jej wydaniu, a przykra porażka w pierwszym meczu z Wartą była przysłowiowym kubłem zimnej wody na rozpalone głowy piłkarzy i kibiców „Czerwonych”. Kubeł ten podziałał otrzeźwiająco i w następnych pojedynkach Wisła już skrzętnie gromadziła punkty i zwycięstwa. Reyman imponował równą i wysoką formą we wszystkich pojedynkach. Nawet tym przegranym z Wartą, jak pisano: „W napadzie najlepszy Reyman, którego wszystkie rzuty szły w stronę bramki”. Podobnie było w krakowskim rewanżu. Wtedy również nie udało się Wiśle pokonać Poznaniaków, a stało się to przy niemałym udziale sędziego, który „zdecydował się wykluczyć Reymana, co było zupełnie nieuzasadnionem i formalnie niedopuszczalnem, gdyż wykluczenie mogło, lub winno nastąpić bezpośrednio po gwizdku, ale nie po dyktandzie galerji i graczy, nie mówiąc już, że na rozstrzygającym meczu mistrzowskim nie wyklucza się solidnego zresztą gracza, stanowiącego ostoję partji, bez żadnego upomnienia, tembardziej, że gracz, rzekomo silnie i niebezpiecznie skontuzjowany, za kilka chwil wstał i grał bez przeszkody... aż do końca zawodów. Wykluczenie Reymana zdecydowało de facto o wyniku i pozbawiło Wisłę zasłużonego zwycięstwa, o czem świadczy przebieg gry II. połowy i całkowita przewaga Wisły, grającej z brawurą i ambicją w 10-ciu aż do samego końca”. Mecz zakończył się remisowo. Warta jednak traciła punkty w pozostałych grach grupowych, a Wisła, poza niezbyt udanymi pojedynkami z poznańską drużyną, wygrywała pozostałe spotkania pewnie. Choć decydujący o awansie do finału MP mecz z ŁKS był ciężkim pojedynkiem i zakończył się skromnym wynikiem 1:0. Wpływ na nienajlepszą formę zespołu miała lekka niedyspozycja Reymana w tym meczu, co świadczyło wyraźnie o roli jaką pełnił w zespole.

Potwierdziły to pojedynki finałowe z Pogonią. Po pierwszej, przykrej i wysokiej przegranej we Lwowie Wiślacy musieli pokonać Lwowian u siebie, by myśleć o meczu barażowym (tak mówił regulamin rozgrywek). Tak też się stało. Wisła zagrała z Pogonią (21.10) jeden z najładniejszych meczów w jej historii. „Wysyłani przez Reymana skrzydłowi i łącznicy otrzymywali piłkę w nieobsadzone miejsca i niebezpieczna sytuacja gotowa. Reyman jest znakomitym dyrygentem, nie tylko grając na środku ataku, nie tylko zapalając współgraczy i dyktując im wprost każdy krok, ale w danej chwili sam czynnie wkracza i zawsze, przy każdym strzale, jest niezwykle niebezpiecznym, jego każdy strzał jest mierzony i niezwykle silny i może siedzieć”. „Czerwoni” nie mieli w tym meczu słabych punktów i przeważali w każdej formacji. „Reyman doskonale prowadził atak, raz po raz posyłał w bój lotne, niebezpieczne skrzydła, a i sam groźnie strzelał. Zwłaszcza jego wolne rzuty, bite celnie i wzorowe technicznie, wywoływały żywe oklaski. W ogóle nigdy jeszcze Wisła za piękną grę nie była tak często oklaskiwana jak na meczu niedzielnym”. Nic dziwnego, że mecz zakończył się pewnym zwycięstwem 2:1, a pierwszego gola w meczu strzelił niezawodny Reyman.

Dodatkowy mecz o MP rozegrano w słotny listopadowy dzień w Parku Sobieskiego w Warszawie. Dramatyczny przebieg spotkania, dogrywka i szczęśliwe zakończenie dało Pogoni zwycięstwo, a Wiśle i Reymanowi „tylko” tytuł wicemistrzowski.

Kiedy podsumowywano potem ten sezon w Wiśle to okazało się, że po raz pierwszy w historii TS Wisła na czele klasyfikacji najlepszych strzelców znalazł się Reyman z dorobkiem aż 48 goli!!!. Wyprzedził znacznie najlepszego dotychczas strzelca Wisły Kowalskiego (32 trafienia). Wisła z 44 rozegranych meczów wygrała aż 30 (przegrała tylko 8). O dominującej roli Reymana w drużynie mówił też wiele fakt, że to właśnie jemu powierzono podczas klubowego zjazdu funkcję kapitana zespołu (grudzień 1923). Wymownie świadczyło to o pozycji jaką wyrobił sobie w klubie nie tylko swą grą i formą sportową, ale także zaangażowaniem w codzienne sprawy Towarzystwa. Kapitanem I. drużyny pozostał już nieprzerwanie do końca swej piłkarskiej kariery. A wcale nie była to rzecz łatwa, gdyż zgodnie z surowymi zasadami obowiązującymi w TS Wisła wystarczyły niewielkie zastrzeżenia natury moralnej związane z postawą gracza na boisku i poza nim, by nie tylko zostać pozbawionym stanowiska kapitana zespołu, ale również zostać wykluczonym z Towarzystwa.

Wiosna 1924 r. z powodu przygotowań do Olimpiady przebiegała dla piłkarzy Wisły pod znakiem gier towarzyskich. Dopiero po nieudanym występie w Paryżu jesienią tego roku przystąpiono do rozgrywek a-klasowych. Wisła zaczęła je tak, jak w poprzednim sezonie - od samych zwycięstw. Komplet punktów w dotychczasowych czterech meczach A-klasowych, do tego imponujący stosunek bramek 21:0, stawiały znowu Wisłę w charakterze faworyta rozgrywek okręgowych. 21 września przyszła jednak przykra porażka z Cracovią (0:2). Czy przyczyną porażki był fakt zmiany systemu gry Wisły z naturalnej, żywiołowej na szkolną, planowaną – pod okiem pierwszego trenera Wisły w jej dotychczasowej historii – Imre Schlossera? Niewykluczone, choć komentatorzy dostrzegali, że „Reyman – dusza i mózg Wisły, był już od dłuższego czasu pesymistą. A bez swego optymistycznego zwykle kierownika ataku Wisła nie jest niepokonaną i zwycięską drużyną”. Tak było tym razem. Wpadka z Cracovią była jednak wyjątkiem od reguły i w następnych meczach „Czerwoni” już nie spuszczali z wysokiego tonu. Podobnie jak Reyman, który w następnych pojedynkach trafiał do siatki rywali regularnie, a w meczu z BBSV ustrzelił hat-tricka i to jego „dyspozycji strzałowej” zawdzięczała Wisła pewne wygrane. O wygraniu rozgrywek decydować miał październikowy mecz rewanżowy z Cracovią.

Tłumy widzów oglądały niezwykłe spotkanie toczone z obu stron w wręcz zawrotnym tempie. Kiedy po kilku zaledwie minutach Cracovia prowadziła 2:0, zanosiło się na pogrom Wisły. Wszyscy patrzyli teraz na Reymana – jak zareaguje na wydarzenia na boisku „opoka i skała Wisły”. Od niego zależało jak zagra Wisła. Zdobył już sobie taki autorytet, że potrafił mobilizować graczy w beznadziejnych zdawałoby się sytuacjach. Sprawozdawca „Tygodnika Sportowego” pisał:
Józef Piłsudski w gronie piłkarzy Wisły
Józef Piłsudski w gronie piłkarzy Wisły
„Reyman był w nadzwyczajnej formie. Już dawno, może nigdy dotąd nie widziałem go w tak dobrej kondycji. Jako kierownik ataku pracował on znakomicie. Widział on niezwykle słabe w tym dniu skrajne pomoce Cracovii i tam szły ciągle jego podania. Indywidualnie przebijał się spokojnie i pewnie przeskakiwał zręcznie nogi przeciwników, wózkując śmiało i skutecznie. Nie strzelił on ani jednej bramki, wszystkie jednak przygotował”. Mecz zakończył się wynikiem 4:2 dla Wisły… Prymat Wisły w Krakowie został potwierdzony.

Piłkarski sezon 1924 Wisła kończyła meczem towarzyskim z Pogonią (16.11 2:3). Tym razem aspekt sportowy tego widowiska zszedł na dalszy plan. Powodem tego była obecność Marszałka Józefa Piłsudskiego. Dla Reymana postać ta była wyjątkowa.

Rozgrywki finałowe MP na szczeblu mistrzów okręgowych miano przeprowadzić wiosną 1925 roku. Zaczeły się one dla Wisły niezwykle pechowo od dwóch porażek z ŁKS i AKS. W meczach rewanżowych lepsza była Wisła, ale o wynikach ostatecznie zadecydować miały decyzje przy zielonym stoliku. Decyzją PZPN o wyjściu z grupy miał zadecydować dodatkowy mecz między Wisłą i ŁKS (11.06 we Lwowie). Reyman i jego koledzy imponowali w tym meczu ambicją i „furią rozmachu”. Nic dziwnego, że zakończył się on zwycięstwem Wisły 6:3. Był to prawdziwy pokaz dobrego futbolu ze strony Wisły.

Wysiłek włożony w ten mecz odbił się jednak na formie graczy „Czerwonych” w jakże ważnym meczu z Pogonią w finale MP (14.06 0:1). Przegrana w tym pojedynku otwierała serię niedudanych gier Wisły w tej edycji Mistrzostw Polski. Przyszły za nią porażki z Wartą u siebie i przegrana w rewanżu z Pogonią. Wisłą i jej przywódca Reyman byli najwyraźniej niedysponowani tego lata.

Ostatni mecz z Wartą był już dla Wisły tylko honorowym pożegnaniem z mistrzostwami. Przełożony przez PZPN odbył się on dopiero 30.08 w Krakowie i ukazał drzemiące w Wiśle możliwości. Wynik 5:0 mówił sam za siebie. Wisła wyraźnie zbyt późno osiągnęła dobrą formę i „dała grę wcale dobrą, utrudnioną kiepskim boiskiem”. „Dobrze grał Reyman sen. jakkolwiek małe znajdował poparcie u swych obu łączników”. Udokumentował to 3 strzelonymi bramkami, z pięciu jakie zaaplikowała Wisła Warcie. Było to zarazem pożegnanie z trenerską łąwką w Wiśle I. Schlossera, któremu Reyman dużo zawdzięczał i na jego warsztacie trenerskim wzorował się później jako selekcjoner reprezentacji Polski.

Następny sezon rozpoczął się dla Wisły pod złym znakiem. Przegrana w pierwszym a-klasowym pojedynku derbowym z Cracovią (21.03 1:2), naznaczyła te rozgrywki do końca. Przebieg meczu w pierwszej połowie nie wskazywał na porażkę Wisły, która przeważała w tej części gry i prowadziła pewnie 1:0 po strzale Reymana, który „z niezwykle trudnej sytuacji, po walce z bliska, z dwoma przeciwnikami, uzyskuje pierwszy i jak się okazało jedyny punkt dla Wisły”. Cóż z tego, że z pozostałymi rywalami Wisła wygrywała pewnie i wysoko, a Reyman występując we wszystkich spotkaniach strzelił 14 bramek, skoro w najważniejszych meczach derbowych z Cracovią Wisła schodziła z boiska pokonana. Tak było też w rewanżu. Co z tego, że „Wisła pierwszorzędnie grała w linji napadu, którą doskonale kierował Reyman I” skoro znowu przegrała 2:3 (20.06).

Reyman w kończącym się 1926 roku liczył już 29 lat. Według ówczesnych poglądów był to wiek zaawansowany. Życie boiskowe weryfikowało te poglądy. Reyman był jakby klasycznym tego przykładem, gdyż właśnie jako trzydziestolatek osiągnął największe sukcesy jako piłkarz. Trzeba ze smutkiem dodać, że głównie jako gracz klubowy, gdyż selekcjonerzy polskiej reprezentacji zdecydowanie za rzadko sięgali po niego w ważnych meczach międzypaństwowych.

Osiem lat, które minęły od chwili reaktywowania Wisły w 1918 roku do zdobycia przez nią Pucharu Polski były brzemienne nie tylko dla Reymana i jego macierzystego klubu, ale i całej polskiej piłki nożnej. Dla Reymana był to okres intensywnej edukacji piłkarskiej. Rozpoczynał go jako jeden z wielu dobrze zapowiadających się napastników, a kończył jako uznana gwiazda polskiego futbolu. Nie tylko skuteczny egzekutor, ale także kierownik napadu i całej drużyny „Czerwonych”. Wisła pod jego przewodnictwem była po prostu skazana na sukces.

Mistrzowskie lata (1926-1928)

Puchar Polski

Wisła postanowiła przystąpić do rozgrywek pucharowych w końcu sierpnia 1925. Powszechnie uchodziła za jednego z faworytów do zdobycia pucharu i ta opinia potwierdziła się w zupełności już od pierwszego meczu pucharowego ze Zwierzynieckim. Pewna wygrana 2:0 i gol Reymana w 87’ były tylko mała przygrywką do popisów pucharowych Wisły i jej snajpera. Na szczeblu okręgowym przyszło następnie rozgromienie BBSV aż 9:0. „Przede wszystkim jednak rekordowa ilość bramek jest zasługą świetnej i niezmordowanej gry Reymana I.”, który zaliczył w tym meczu na swym koncie 4 gole – pisano po meczu. Mecz był właściwie bez historii, a bielszczanie grali za miękko, „by oprzeć się energii mistrza Krakowa”, który „ostatnio wykazuje wyjątkową formę tak co do piękności, jak i skuteczności gry”. Swą skuteczność potwierdziła Wisła i w finale okręgowym, odprawiając Wawel z bagażem czterech goli (08.11 4:0).

Finały PP na szczeblu ogólnopolskim rozegrano latem przyszłego roku. Nie były to łatwe mecze dla Wisły. W ćwierćfinale przyszło "Czerwonym" zmierzyć się z ŁKS w Łodzi. Wynik meczu otworzył niezawodny Reyman, a mecz kończył się (co było już taką świecką, łódzką tradycją) w atmosferze skandalu i burd na trybunach. W wygranym półfinale z Ruchem Reyman nie mógł wystąpić, ale nie mogło go oczywiście zabraknąć w finale PP, który odbył się na początku września w Krakowie, co dawało spory handicap „Czerwonym”.

Wisła przeważała przez całe spotkanie, ale „miała ze Spartą znacznie cięższą przeprawę niż się spodziewano”. „Sparta broniła się bardzo umiejętnie i dopiero w ostatniej minucie [na 37 sekund przed gwizdkiem sędziego, jak skwapliwie to zanotowano] Reyman I zdobył decydującą o zwycięstwie Wisły bramkę”, pieczętującą zasłużone zdobycie Pucharu Polski. Tak zakończył się „finał zawodów o Puchar” Polski, który „mimo zejścia się dwu drużyn o nierównej klasie i mimo przygniatającej przewagi przez cały czas zawodów drużyny Wisły, należał do bardzo interesujących meczów, gdyż ze względu na niepewny do ostatniej chwili rezultat, trzymał widza uwagę w ciągłym napięciu”.

Trudno przecenić rolę Reymana w zdobyciu przez Wisłę Pucharu Polski. Wystąpił w pięciu meczach na 6 rozegranych. Należał nie tylko do wyróżniających się graczy swego zespołu, ale także do najskuteczniejszych. Zdobył najwięcej, bo 8 bramek w 5 meczach (na 20 w ogóle zdobytych), w tym tę najważniejszą, strzeloną w ostatniej minucie meczu finałowego. Bramkę, która dała Wiśle zwycięstwo i puchar. O tym, że był motorem akcji Wisły i jej dobrym duchem, nie trzeba nawet wspominać, gdyż tę rolę spełniał we wszystkich spotkaniach swej ukochanej drużyny.

Obraz (210 x 488 cm) upamiętniający zdobywców Pucharu Polski 1926. Reyman piąty od lewej.
Obraz (210 x 488 cm) upamiętniający zdobywców Pucharu Polski 1926. Reyman piąty od lewej.

Podwójne mistrzostwo

Reyman publicznie nie zajmował stanowiska w toczącej się w Polsce „wojnie futbolowej” wokół powołania do życia ligi piłkarskiej. Wiadomo jednak z jego późniejszych wypowiedzi, że należał do zwolenników ligi: „Uważam powstanie ligi za ważny moment w rozwoju naszego piłkarstwa. System rozgrywek dawnego PZPN-u był przeżytkiem, który nie pozwolił na szerszy rozwój”. Liga zaś „przyczyniła się… bez żadnego ‘ale’ do podniesienia naszej klasy footbalowej” i za to twórcom ligi należy się „od wszystkich zwolenników i sympatyków piłki nożnej uznanie i podziękowanie”.

Zobacz więcej w osobnym artykule: Wisła a powstanie Ligi w Polsce.

Liga najsprawiedliwiej weryfikowała siłę poszczególnych zespołów i klasę zawodników. I dla Reymana i dla Wisły ten sprawdzian wypadł znakomicie. W Reymanie widziano nie tylko motor napędowy całej drużyny, ale skutecznego egzekutora.

Wiślacy przed meczem z Legią Warszawa (2:0, 1929 r.). Reyman czwarty od lewej.
Wiślacy przed meczem z Legią Warszawa (2:0, 1929 r.). Reyman czwarty od lewej.

Wiślacy rozpoczęli skromnie od derbowego zwycięstwa nad Jutrzenką 4:0. Reyman strzelił ostatnią z bramek dla Wisły, co samo w sobie nie było niczym specjalnym. Zapoczątkowało jednak serię goli, która dała mu na zakończenie sezonu tytuł króla strzelców. Niespodziewanie dla wszystkich głównym konkurentem do zdobycia mistrzowskich laurów okazał się niemiecki klub 1.FC Katowice. Wisła miała jednak patent na Niemców, jak nikt inny w lidze. Już pierwszy mecz wygrała pewnie 3:0, mimo czasami brutalnej gry gości. Jak pisano: „1.FC. zaczyna grać ordynarnie, co chwila kilku ‘ubitych’ „Czerwonych” leży na boisku”. Z tego powodu w 30’ musiał zejść z boiska Reyman – próbowali to wykorzystać katowiczanie. Po kilku minutach bohater naszej opowieści wrócił na boisko „i inicjuje szereg przygniatających ataków Wisły”, których efektem była 3 i ostatnia bramka meczu strzelona przez Balcera. Wisła rozegrała tego dnia najlepszy do tej pory mecz ligowy, prezentując równą grę wszystkich formacji. Dzięki temu zwycięstwu umocniła się w tabeli na prowadzeniu.

W dotychczasowych meczach Reyman imponował dobrą formą i regularnością w strzelaniu bramek. Potwierdził to wymownie w meczu z TKS (19.06 7:2). Zaliczył wówczas pierwszy hat-trick w lidze.

W rundzie rewanżowej Wisła parła od zwycięstwa do zwycięstwa. Siedem bramek w jednym meczu (7:2) z Jutrzenką i ponowny hat-trick Reymana miały swoją wymowę. Kibicom szczególnie podobała się gra kapitana „Czerwonych” po pauzie. Wtedy to właśnie mecz zamienił się w pojedynek Reymana z bramkarzem gości.

O tym ile znaczył Reyman dla swego zespołu świadczyła niespodziewana porażka Wisły w następnym meczu z Wartą (14.08 2:3). Pisano: „W ataku brak było wyraźnie Reymana”. 1.FC pewnie pokonał TKS 5:2 i dzięki potknięciu Wisły zajął pierwsze miejsce w tabeli.

Dostrzegano regres formy „Czerwonych”. „Przyczyn słabej gry Wisły szukać należy zdaniem mojem w złej formie Reymana I, który bawiąc ostatnio na manewrach nie jest w najlepszej kondycji fizycznej” – pisano po skromnie wygranym meczu Wisły z Legią (21.08 1:0). Gorsza dyspozycja w tym dniu nie przeszkodziła kapitanowi „Czerwonych” strzelić zwycięską bramkę w zamieszaniu podbramkowym. Ten mecz pokazał również, że niemal wszystkie drużyny, znając klasę Reymana, przydzielały mu specjalnych opiekunów, którzy kryli go przez całe spotkanie.

Mecz Wisły z 1.FC urastał więc do rangi meczu sezonu i miał właściwie decydować o tytule mistrzowskim. Po drodze do niego Wisła musiała jeszcze stoczyć boje z TKS i Klubem Turystów. Mecz z torunianami okazał się właściwie ostrym sparingiem, w którym „Czerwoni” ćwiczyli siłę i celność swoich strzałów. Wynik 15:0 i 6 goli wiślackiego bombardiera mówiły same za siebie.

Klasę zespołu niemieckiego doceniano w prasie sportowej (szczególnie jej waleczność). Reyman nazwał pojedynek z 1.FC największym meczem w historii TS Wisła. Jakże dramatyczny przebieg tego spotkania, atmosferę boiskową i pozaboiskową znamy z choćby z relacji samego Reymana, do których odsyłamy czytelników. Reyman był ostro kryty przez całe spotkanie przez jednego z graczy 1.FC, mimo to zdołał strzelić ostatnią bramkę dla Wisły w tym meczu (gol strzelony przez Reymana do pustej bramki z karnego, po zejściu graczy niemieckich z boiska, nie jest wliczany do statystyk strzeleckich i nie we wszystkich relacjach nawet podawano, że do takiego incydentu doszło). O ogromnym napięciu towarzyszącym temu spotkaniu może świadczyć fakt, że sędzia ze zdenerwowania odgwizdał koniec meczu na kwadrans przed upływem czasu gry i dopiero po chwili zmienił decyzję.

Świętowanie mistrzostwa odłożono w Wiśle do końca sezonu. Jego namiastką była feta urządzona w willi V. Hofmana. Po meczu z Hasmoneą, Wiślacy wracali ze Lwowa nocnym pociągiem. Z krakowskiego dworca przeszli przez Błonia do domu Vlastimila Hoffmana. „Jego dom był domem dla każdego Wiślaka”. Nic dziwnego, że tej październikowej nocy Wiślacy prowadzeni przez swego kapitana udali się właśnie do niego. „Henryk Reyman zameldował sławnemu artyście zdobycie mistrzostwa. Radość była wielka i wspólna, śpiewy, najpierw hymn narodowy”.

Reyman miał podwójny powód do świętowania, gdyż sięgnął zarazem po tytuł króla strzelców. Tytuł po raz pierwszy przyznany najlepszemu strzelcowi ligi. Zdobył go z ogromną przewagą nad rywalami, strzelając aż 37 bramek. Rekord ten jest niepobity do dziś i mało prawdopodobne, by kiedykolwiek ktoś do niego się zbliżył. Więcej o tym tytule można przeczytać tutaj:

Można tylko pospekulować, co by było, gdyby liga wystartowała w Polsce wcześniej. Dla Reymana, liczącego w 1927 r. trzydzieści lat, był to ostatni moment, by udowodnić swą nieprzeciętną klasę w konfrontacji z najlepszymi drużynami i zawodnikami w Polsce. Zrobił to w imponującym stylu, udowadniając, że życie piłkarza nie kończy się na trzydziestce. Naprawdę to dopiero liga weryfikowała prawdziwą siłę poszczególnych zespołów i klasę zawodników. Teraz liczyła się wyrównana forma drużyny przez cały sezon. Pojedyncza wpadka, przegrany pechowo mecz o niczym jeszcze nie rozstrzygał. Straty można było odrobić w następnych pojedynkach.

Potwierdzenie mistrzostwa

Mecze sparingowe przed sezonem ligowym 1928 potwierdzały bardzo dobre przygotowanie Wisły. Dwucyfrowe wygrane z krakowskimi rywalami: Spartą 15:1 i Legią 12:0 miały swoją wymowę, podobnie jak 12 goli strzelonych w tych meczach przez Reymana.

Tak jak przed rokiem Reyman rozpoczął sezon ligowy skromnie, od jednego trafienia do siatki rywala, „dobrym dalekim strzałem przez obronę Ruchu”. Była to ostatnia bramka meczu 1. kolejki.

W następnym meczu z Klubem Turystów „Reyman I świetnie prowadził swą kwadrygę, strzelał często lecz niefortunnie”. Mimo to zaliczył i tym razem jedno trafienie. Podobnie było i w nastepnych meczach. Po pięciu ligowych kolejkach Wisła gromadziła komplet punktów, a w każdym z tych spotkań bramki strzelał wiślacki bombardier. Passa ta została przerwana w meczu z Legią na wyjeździe. Przed meczem redakcja „Stadjonu” wręczyła „Reymanowi I. puchar króla strzelców”, punkty zostały jednak w Warszawie. Wisła przy tym straciła przodownictwo w tabeli na rzecz 1. FC. Słabsza dyspozycja „”Czerwonych” owocowała w następnej kolejce w meczu z Warszawianką (znowu przegrana). Przełamanie tej złej passy przyszło we właściwym momencie w meczu z Polonią i liderem z Katowic. Potem Wisła grała w kratkę, przeplatając zwycięstwa z porażkami. Przykra dla kibiców była pierwsza ligowa konfrontacja z Cracovią, przegrana 1:2. Mimo to rywale nie grali wiele lepiej i w połowie sezonu Wisła traciła do liderującej Warty zaledwie 1 punkt. Jednak po przegranej z liderem na początku września 0:2 wydawało się, że marzenia o mistrzostwie trzeba odłożyć na potem. Jak pisano po meczu: „Reyman I, który mimo 24-godzinnej podróży wprost z Wilna, pracował łącznie z Balcerem za cały atak i pomoc”, był szczególnie chwalony w komentarzach pomeczowych. Właśnie służba wojskowa w Wilnie stała na przeszkodzie w osiągnięciu przez niego ustabilizowanej, wysokiej formy. To także było jedną z przyczyn jego absencji w meczach ligowych. Musiał jednak imponować hart ducha tego gracza, który po nocach tułał się pociągiem, żeby być w Krakowie, czy w innym zakątku Polski i w ciągu dnia rozegrać mecz w barwach swojej ukochanej drużyny. Po meczu natomiast z powrotem wracał do Wilna. Mimo tych przeciwności losu zadziwiał jednak swoją grą i skutecznością.

Po tej porażce Wisła spadła na piąte miejsce w tabeli, tracąc do liderującej Warty 3 punkty. Przełomem w sezonie okazał się następny mecz derbowy z Cracovią. Rozgromienie Pasów 5:1 w jednym z najlepszych meczów w historii Wisły na pewno dodawał otuchy kibicom. Podobnie jak gra Reymana, który, jak zwykle pracowity, „doskonale rozdzielał, zwłaszcza na skrzydła, piłki” (asystował m.in. przy golu Czulaka). Sam zaliczył także swoją bramkę po rzucie karnym.

Proporczyk króla strzelców
Proporczyk króla strzelców

Wisła z Reymanem na czele nie zwalniała tempa i w następnych meczach – do końca sezonu nie przegrała żadnego meczu (raz tylko remisując). Radziła sobie zresztą dobrze i bez niego, jak choćby w październikowym meczu z Legią: W Warszawie „zabrakło wodza pierwszej drużyny, kapitana Reymana, niezwolnionego przez swój odział wojskowy w Wilnie. Fakt ten... rzuca dziwne światło na stosunki panujące u nas w sporcie wojskowym. Nie chcemy wierzyć pogłoskom, jakie kursowały już na tygodnie przedtem na temat nieprzyjazdu z Wilna kierownika drużyny Wisły na wczorajszy mecz i jakie sprężyny odegrały tam swoją rolę”. Absencja Reymana w tym meczu miała po prostu wynikać z faktu, że „Czerwoni” mieli się zmierzyć z drużyną wojskową i odpowiednie czynniki zadbały o to, by „wodza Wisły” zabrakło.


Dobra gra Reymana w całym sezonie spowodowała, że selekcjonerzy reprezentacji powierzyli mu prowadzenie ataku polskiej drużyny narodowej w meczach z zawodową i amatorską drużyną Czechosłowacji. Reyman wracał więc po paru latach do reprezentacji. Spotkania te wprawdzie zostały przegrane, ale Polska pozostawiła po sobie dobre wrażenie. Szczególnie podobała się gra Reymana w meczu z czeskimi zawodowcami (2:3). Dwie bramki strzelone przez niego czołowej europejskiej drużynie miały swoją wymowę.

W lidze ”Czerwoni” gromili kolejnych rywali i pewnie zmierzali do tytułu mistrzowskiego. Wart odnotowania był pojedynek z Śląskiem Świętochłowice 9:2 (11.11) ponieważ 4 (wg różnych źródeł: od 2 do 4 bramek w tym meczu) gole strzelone przez Reymana w tym meczu pozwoliły mu na wysunięcie się na czoło listy najlepszych strzelców ligowych. Przez dłuższy czas prowadził na niej Gintel, który zadziwiał obserwatorów swą skutecznością.

Remis na zakończenie sezonu z 1.FC dawał tytuł mistrzowski Wiśle i takim też wynikiem zakończyło się to spotkanie (1:1). Warto dodać, że na prowadzenie w tym meczu Wisła wyszła po strzale Reymana.

Prasa chwaliła Wisłę za ponowne zdobycie mistrzostwa, za „ogromny chart nerwów i woli”. Zauważała przy tym, że kiedyś „unieszkodliwienie Reymana było równoznaczne z zagwożdżeniem całej siły ofensywnej” tej drużyny. Dziś jest to zespół dysponujący szerokimi i wyrównanymi rezerwami. Dodawano przy tym: „Ostoją napadu Wisły, zresztą od lat paru jest Reyman I na środku i dwaj świetni skrzydłowi”. Reyman gracz „niezastąpiony... ze względu na swe znaczenie moralne dla tej drużyny oraz rolę głównego dyrygenta całego zespołu. Zresztą nie można pominąć milczeniem jego nieprzeciętnych zdolności strzeleckich”. Dlatego należy doceniać to, że potrafił utrzymać wysoką formę przez cały sezon i niewiele stracił ze swej skuteczności ponownie sięgając po tytuł króla strzelców naszej ligi. O kontrowersjach wobec tego tytułu można poczytać tutaj:


W ligowej czołówce

Następny sezon Wisła i Reyman zaczęli nie gorzej niż mijający. Porażki doznali dopiero w 9. kolejce z Cracovią. Do tego meczu Reyman regularnie strzelał bramki w niemal każdym meczu. O przegraniu tego sezonu zadecydowała druga część sezonu. Wtedy to Wisła odniosła aż 5 porażek. Fatalna była końcówka ligi – w czterech ostatnich meczach Wisła wygrała tylko raz, tracąc aż 5 punktów i to był gwóźdź do trumny. W trakcie sezonu zdarzały się Wiśle wzloty i upadki. Do tych pierwszych na pewno można zaliczyć rewanżowy pojedynek derbowy z Cracovią, wygrany aż 5:1.

Mecz nieoczekiwanie dla wszystkich miał jednostronny przebieg. Wisła odniosła zasłużone i wysokie zwycięstwo. Grała „niezwykle ambitnie, wykazując technicznie postawioną grę, wszystkie jej linje odpowiedziały zadaniu, a niewątpliwie do ich sukcesu przyczynił się powrót Reymana, niezmordowanego kierownika napadu. On też był duszą linji napadu, grającego znakomicie”. „Strzałami swoimi przypomniał Reyman swoje najlepsze czasy”. „Reyman obrał słuszną taktykę przed pauzą. Licząc na pomoc wiatru, strzelał z każdej możliwej sytuacji i rachuby jego okazały się zupełnie trafne. Strzały te zawsze były niebezpieczne”. Bohater dnia zaliczył w tym dniu swój kolejny hat trick w lidze. I co równie ważne, zakończył tym swą strzelecką niemoc, która trwała od siedmiu kolejek (na usprawiedliwienie trzeba dodać, że w 5 meczach po prostu nie mógł wystąpić). Warto odnotować, że mecz toczył się w dżentelmeńskiej atmosferze.

Wygranie kolejnego meczu z 1.FC usadowiło nawet na krótko Wisłę na fotelu lidera. Potem nastąpiła jednak ta czarna seria 3 meczów z zaledwie jednym zdobytym punktem. Szczególnie przykra była porażka z Czarnymi aż 0:4. Reyman zagrał w tym meczu niezwykle pechowo: „Kilka bomb Reymana z kilku kroków poszło w aut lub w słupek”. Zresztą rzeczą charakterystyczną od dłuższego czasu był fakt ścisłego krycia najlepszego strzelca Wisły niemal w każdym meczu przez specjalnie dobranych opiekunów. Tak było i w meczu z Wartą (10.11) , kiedy to snajperem Wisły opiekował się skutecznie Wojciechowski.

Dla Reymana, podobnie jak i Wisły, sezon ten wydawał się niezbyt udany. Stracił bowiem miano najlepszego strzelca w lidze. Z dorobkiem 16-17 bramek nadal jednak należał do czołowych napastników i gdyby nie absencja w 5 meczach ligowych pewnie znacznie poprawiłby ten rezultat. Nadal doceniano jego instynkt strzelecki i S. Mielech po sezonie pisał: „H. Reyman po złożeniu, jeżeli są tylko centry lub auty wolne, powiększa sobie rekord goli. Słabsza forma Adamka i brak łączników są przyczyną jego gorszych wyników, gdyż mimo pewnej powolności zawsze jest groźnym”. Właśnie tu leżała przyczyna słabszej dyspozycji całego ataku Wisły w tym sezonie.

Dla Reymana koniec tego roku przyniósł znamienną zmianę w jego karierze wojskowej, co miało także niebagatelny wpływ na jego karierę piłkarską. Otóż od 1.11.1929 do 30.10.1930 odbywał on studia w Centralnym Instytucie Wychowania Fizycznego w Warszawie. W 1931 r. rozpoczął pracę w CIWF jako wykładowca i instruktor „kursów lekkich”. Zakres zajęć i ćwiczeń sportowych jakie uprawiał podczas pobytu w CIWFie na pewno pomagały mu w zachowaniu dobrej kondycji. Trudno mu było jednak pogodzić pracę instruktora w Warszawie z regularnymi grami ligowymi.

Atak „Czerwonych” nadal należał do najlepszych w lidze, choć rywale już dogonili go w skuteczności. „Kapelmistrz drużyny Reyman, wobec b. słabego Adamka i tak częstych rezerwowych łączników, czuł się często bardzo osamotniony i bezsilny wobec szybkości przeciwników.” – pisano u progu 1930 r. I taki też okazał się ten rok dla Reymana. Pisano po meczach często, że „zatracił swój piękny strzał i niezliczoną ilość świetnych piłek zaprzepaścił”. Od czasu do czasu jednak swymi bramkami przypominał swoje najlepsze strzeleckie czasy. Jak choćby w meczu z Warszawianką (30.03 3:1), kiedy to „znakomicie strzelonym rzutem wolnym” przypieczętował zwycięstwo Wisły, czy w majowym meczu z Pogonią, gdy „mimo ‘wieku’ nie ustępował swym młodym towarzyszom, pozatem zachował jeszcze swój niebezpieczny daleki strzał”.

Zresztą w miarę upływ lat zmieniał się charakter jego gry na boisku. Coraz częściej z bezbłędnego egzekutora stawał się dyrygentem gry „Czerwonych”, rozdzielając piłki i celnie obsługując podaniami partnerów.

Przy słabszej dyspozycji Reymana ciężar gry drużyny brała na siebie pomoc Wisły z niezawodnym Janem Kotlarczykiem. Wisła w zasadzie przez cały sezon liczyła się w walce o tytuł mistrzowski i nie załamał jej nawet wrześniowy pogrom jakiego doznała w meczu z Garbarnią (1:6). Z siedmiu ostatnich meczów ligowych wygrała aż 6. Wystarczyło to jednak "tylko" na zajęcie 2. miejsca w lidze. Pewność gry ”Czerwonym” w tych meczach dawała spokojna gra Reymana. Tak było w wygranych derbach z Cracovią (06.10 1:0) i tak było w meczu z Warszawianką (12.10 5:1). „Reyman zrobił swoje” – skomentowano to spotkanie, w którym jedynie przez pierwszy kwadrans gospodarze starali się uzyskać przewagę na boisku. Potem „Wisła przejęła całkowitą inicjatywę, a drużyna Warszawianki prawie nie istniała na boisku. Świetna taktycznie i technicznie gra Wisły zaowocowała 5 bramkami. Reyman I, któremu niezbyt szybkie tempo gry dogadzało, prowadził atak wzorowo. Na zmianę - to długiemi podaniami posyłał w bój skrzydła, to prostopadłemi podaniami wypuszczał łączników na przebój. Jego bramka strzelona z 25 m była majstersztykiem”. Po tym meczu Wisła wyszła na prowadzenie w lidze. Cracovia traciła do „Czerwonych” 2 punkty, ale miała dwa mecze w zapasie więcej. Ostatecznie o utracie mistrzostwa zadecydował remisowy mecz z Czarnymi 5:5 (19.10). Reyman dwoił się i troił w tym meczu: strzelił hat-tricka, asystował przy bramkach kolegów. Błąd Koźmina w ostatnich minutach gry sprawił, że mecz ten zakończył się tylko remisem.

Ligę pożegnał Reyman w Krakowie w meczu z Pogonią (30.11 3:0). W meczu tym „najlepiej wypadł atak Wisły, któremu Reyman znakomicie przewodził, wyzyskując świetnego obecnie Adamka. Trzecia bramka dla Wisły, uzyskana z 25-metrowej bomby Reymana w róg, była majstersztykiem”.

Wracając do oceny sportowych osiągnięć Wisły i Reymana w kończącym się sezonie piłkarskim warto odnotować fakt, że Reyman obok Pychowskiego i Kotlarczyka należał do tych zawodników, którzy nie opuścili żadnego meczu ligowego. Był to taki pierwszy i jedyny sezon ligowy w jego całej karierze. Świadczyło to wymownie o jego dobrym przygotowaniu kondycyjnym do gry przez cały rok. Uniknął też w tymże roku jakichś poważniejszych urazów, które wykluczały by go z gry. Jak pisano po sezonie: Reyman „jest w chwili obecnej jednym z najrozumniejszych i najbardziej rutynowanych kierowników napadu w Polsce. Gra ofensywna Wisły jest bez niego nie do pomyślenia”. Reyman stał się pomnikową postacią identyfikowaną z klubem jednoznacznie. Gdy mówiono Reyman, myślano Wisła i odwrotnie. Po prostu nie wyobrażano sobie drużyny „Czerwonych” bez niego, a liczył już wówczas 33 lata.

W następnych dwóch sezonach Reyman już zdecydowanie spuścił z tonu. Jego rola moralnego przywódcy, kierownika ataku i dobrego ducha drużyny była nadal nie do zastapienia przez żadnego z graczy. Stracił jednak wyraźnie swą skuteczność. 6-7 bramek w każdym z tych sezonów to było zdecydowanie zbyt mało jak na środkowego napastnika. Sprawozdawacy sportowi częściej wówczas zwracali uwagę na jego piłkarskie mankamenty niż udane zagrania. Nawet jak go chwalono (jak choćby w meczu z Wartą 12.04.1931 4:1) to pisano: „Nawet ciężki zazwyczaj Reyman rozruszał się, tak, że przypominał swe najlepsze czasy. Atak za atakiem rwał naprzód, każda piłka dochodziła tam, gdzie była kierowana”. Po meczu z Polonią (26 kwietnia, 3:1) pisano: „napad pracował bardzo dobrze, posunięcia były czynione planowo i z rozmysłem. Motorem był jak zwykle Reyman, który grzeszy wprawdzie powolnością i brakiem bojowości, ale rozdaje piłki tak idealnie, że w Polsce nie posiada on w tej gałęzi doot-ballu równego sobie”. Po wygranych derbach z Cracovią (4:1) pisano z kolei: „Reyman dopiero w 2-giej połowie zadowolił całkowicie, gdy wyzyskiwał nie tylko skrzydła, ale i łączników. Brak ruchliwości niejednokrotnie nie pozwala mu wyzyskać swej dużej skali rutyny”. Mecz ten miał i to znaczenie, że dawał Wiśle prowadzenie w lidze. Warto także odnotować wysoką wygraną z Ruchem (21.06 6:2), w którym „Reyman okazał się bardzo dobrym kierownikiem ataku, stwarzając równocześnie doskonałe pozycje obu łącznikom, z których Kisieliński był skuteczniejszym”. Kapitan „Czerwonych” miał wyraźnie swój dzień: strzelił 2. bramkę dla Wisły i asystował przy trzech innych.

Miesięczna przerwa w grach ligowych (do 26 lipca) i wyjazd na Łotwę nie wpłynęły ujemnie na formę Reymana i kolegów. Mecz z ŁKS Wisła rozpoczęła od energicznych ataków, mimo że grała pod słońce i już w 1’ „Reyman otrzymawszy piłkę w pobliżu pola karnego gości, mija paru ich graczy i strzela w górny róg pięknym dalekim strzałem” gola. Choć „prowadził atak i rozdzielał piłki nieźle, osobiście jednak wypadł bladziej”, jak napisano po meczu. Jedna bramka strzelona i co najmniej jedna asysta w meczu to było zdaniem sprawozdawców „Przeglądu Sportowego” zbyt mało, jak na wymagania wobec gracza tej klasy. Po tym meczu Wisła wróciła na fotel lidera ligowej tabeli.

W następnych pojedynkach „Czerwoni” grali bowiem w kratkę. I to właśnie te wahania formy w środku sezonu piłkarskiego były naprawdę przyczyną przegrania szans na mistrzostwo. Szczególnie przykre i brzemienne w skutki były porażki w derbach z Cracovią i ze słabą Lechią Lwów. Dobra końcówka sezonu nie mogła już wiele zmienić w układzie tabeli. Wisła po raz drugi z rzędu kończyła ligę na drugim miejscu – tym razem za Garbarnią. Ostatni mecz z nowokoronowanym mistrzem, toczony przy 8 stopniowym mrozie miał już tylko charakter prestiżowy. Zakończył się pewnym zwycięstwem Wisły 3:2: Kapitan „Czerwonych” „słaby do pauzy, potem był ruchliwszym” i zasłużył na miano „najrozumniejszego gracza i dobrego, kierownika napadu i drużyny”. Cała zresztą drużyna Wisły zagrała dobre spotkanie tego mroźnego listopadowego dnia.

Rok 1931 był przełomowym w karierze piłkarskiej Reymana. Był to rok pożegnań z występami w reprezentacji Polski i Krakowa, pożegnań w wielkim stylu, okraszonych nie tylko dobrą grą, ale i zdobytymi bramkami. Nic dziwnego, że Mielech pytał przed tym sezonem z nostalgią: „Kto po... Reymanie poprowadzi atak naszej reprezentacji?”. Kapitan Wisły myślał już o zakończeniu swojej kariery w drużynie „Czerwonych”. Zdawał sobie sprawę, że lata świetności ma już za sobą. Nadal prezentował dobrą dyspozycję piłkarską, a młodszym kolegom w klubie wiele do jego klasy brakowało. Choć zatracił już sporo ze swej skuteczności, kierownikiem ataku nadal pozostawał niezastąpionym. Do tego jego rola w drużynie nie ograniczała się tylko do dobrej i skutecznej gry na boisku. Jako kapitan drużyny był jej dobrym duchem na boisku i poza nim. On to w dużej mierze miał wpływ na skład I. drużyny i taktykę przyjmowaną w poszczególnych spotkaniach. Dzięki swemu autorytetowi potrafił natchnąć piłkarzy do dobrej gry w chwilach wydawałoby się beznadziejnych. Posiadając niezwykły zmysł orientacji na boisku, umiał dzięki umiejętnym roszadom w zespole i talentowi mobilizacji odwrócić losy spotkań wydawało się przegranych. Był po prostu zawodnikiem, bez którego nie wyobrażano sobie Wisły.

Jak oceniano po sezonie grę kapitana Wisły?: „Reyman na drużyny wolne był świetnym, na szybkiego przeciwnika brakło mu startu. Bez Reymana jednak Wisła zatraca styl gry w ataku”. Prognozowano też, że „najbliższe sezony nie zapowiadają się dla Wisły dobrze. Następcy Reymana w całej Polsce nie ma”. Mogą więc przyjść chude lata dla Wisły.

Henryk Reyman prowadzi defiladę piłkarzy podczas obchodów 25-lecia TS Wisła
Henryk Reyman prowadzi defiladę piłkarzy podczas obchodów 25-lecia TS Wisła

Słowa te okazały się prorocze w następnym sezonie, który Wisła zakończyła na najgorszym miejscu w historii swych ligowych występów – szóstym.

Początek sezonu upływał Wiśle bez obecności Reymana na krakowskich boiskach. Co było tego przyczyną?: „Tank Wisły, kpt. Henryk Reyman, ulubieniec sportowej publiczności Krakowa został niedawno przeniesiony służbowo do CIWF do Warszawy, skąd dojeżdżał do Krakowa na mecze [Wisły]. Obecnie z powodu przeciążenia pracą w CIWF-ie, trudno mu jest odrabiać co niedzielę orkę ligową. Toteż kpt. Reyman, bawiąc podczas świąt w Krakowie, prosił zarząd Wisły o udzielenie mu zwolnienia, na co otrzymał jednak odpowiedź odmowną. W każdym jednak razie kpt. Reyman w bież. sezonie w Wiśle grać już nie będzie. Tymczasem, by utrzymać się w kondycji, trenuje kpt. Reyman w drużynie stołecznej Legji”. Wiadomość ta wywołała wielki poruszenie w sferach krakowskich, które „nie liczą się z tym, by długoletni gracz Wisły, związany ściśle z jej historią, rzeczywiście opuścił barwy klubu macierzystego”.

Nie potrafiono zatem pogodzić się z naturalnym faktem zakończenia kariery piłkarskiej przez gracza, który wchodził właśnie w 35 rok życia. Trudno mu było pogodzić obowiązki zawodowe z grą w piłkę. Już od minionego roku poważnie myślał o przejściu na piłkarską emeryturę. Teraz jednak pod wpływem władz klubowych i opinii publicznej (kibiców) zawiadomił kierownictwo sekcji, „iż rezygnuje na razie z prośby o zwolnienie i zastrzega sobie kilka tygodni czasu do namysłu co do powzięcia decyzji”.

Niewątpliwie wpływ na zmianę decyzji i kontynuację kariery piłkarskiej w Wiśle miały nadzwyczaj kiepskie wyniki osiągane przez „Czerwonych” w pierwszych meczach ligowych. Artur, co było zrozumiałe biorąc pod uwagę jego wiek, nie potrafił jeszcze wziąć ciężaru gry na siebie i prezentować równej i wysokiej formy w każdym spotkaniu. Pierwsze ligowe mecze przegrane przez Wisłę wykazywały to aż nadto.

Reyman wrócił na boiska w 3. kolejce ligowej. Wisła nadal jednak grała w kratkę, częściej tracąc punkty niż je zdobywając. Reyman na boisku się nie oszczędzał. Widać to było choćby w czerwcowych drebach z Cracovią (12.06 2:2). Faworyzowana przed meczem Cracovia pierwsza opanowała nerwy i po 11 minutach prowadziła 2:0. Wisła nie załamała się jednak, a „atak kierowany przez niezmordowanego Reymana” doprowadził do remisu w tym meczu. „Niezmordowany” i „niestrudzony” - takimi przymiotnikami obdarzano Reymana i w następnym pojedynku derbowym z Garbarnią, tym razem wygranym 2:1. Wynik dla Wisły otworzył właśnie on w 37 minucie spotkania. Po wygranym meczu z Polonią jego grę z kolei określono jako popisy „starego dżentelmena, który gra, aby nieco rozruszać swe kości i mięśnie”. „Stary dżentelmen” potrafił jednak jeszcze niejednokrotnie pokazać lwi pazur, o czym przekonała się choćby Legia w Warszawie (11.09 3:2). Jak pisano: napad Wisły funkcjonował „doskonale co jest przedewszystkiem zasługą Reymana, który grał jak za dawnych czasów”, „świetnie kierował atakiem, doskonale wykorzystał dobrze dysponowanego Czulaka i jego podania, prostopadłe dawane Arturowi na przebój wygrały mecz”.

Wyniki osiągane przez Wisłę w całym sezonie ligowym odpowiadały w dużej mierze dyspozycji jaką prezentował w tym roku Reyman. Po raz pierwszy też jego grę oceniono krytycznie: „Reyman z Wisły należy już dzisiaj raczej do przeszłości; zawsze bardzo powolny, obecnie stał się jeszcze ociężały i nieruchliwy, a niebezpieczne ongiś ‘bomby’ dziś wiele straciły ze swej bezsprzecznie wielkiej ongiś wartości”. Na pewno przyczynił się do tego fakt, że myśląc już o zakończeniu kariery piłkarskiej, nie uczestniczył w przygotowaniach drużyny do sezonu piłkarskiego. Miał jednak, i to wcale częste, przebłyski swego talentu. Główną jego zasługą było jednak to, że umiejętnie wprowadzał do I. drużyny utalentowanych graczy. Artur już zdobył sobie u jego boku miano czołowego napastnika „Czerwonych”. „Skromny, spokojny chłopczyk” szykowany był przez Reymana na swego zastępcę już od 1931 roku. W pierwszych meczach ligowych wprawdzie niczym specjalnym się nie wyróżniał, ale wprawne oko „starego wygi” Reymana dostrzegło w nim nieprzeciętny talent, co też Woźniak potwierdził w 1932 roku.

Koniec kariery

Wicemistrz Armii w deblu w tenisie, 1933...
Wicemistrz Armii w deblu w tenisie, 1933...
i 1934 rok
i 1934 rok

Dla Reymana sezon 1933 był pożegnaniem z futbolem. Nic tego nie zapowiadało, bo i włodarze klubowi liczyli na jego grę, a on sam jakby wbrew zaawansowanemu wiekowi rozpoczął ligę w imponującym stylu, strzelając oba gole w meczu z zawsze groźnym Ruchem. Dużej urody była druga bramka strzelona „w 24-ej minucie, gdy Reyman I po wolnym rzucie ostrym strzałem umieszcza piłkę pod poprzeczką”. Nic dziwnego, że po tym spotkaniu napisano: „Świetna forma” Reymana „przypomniała jego dawne, dobre czasy. Strzał, orientacja i doskonałe podania na skrzydła, tego starego gracza musiały wszystkim bywalcom meczów zaimponować. Śmiało można powiedzieć, iż w wielkiej mierze jego gra zadecydowała o zwycięstwie Wisły”. Później już tak dobrze nie było, choć gra Reymana nie schodziła poniżej dobrego poziomu.

Atrakcyjna wycieczka futbolowa po Belgii i Francji odbiła się potem czkawką na grze Wisły. Świadczyły o tym wymownie dwa kolejne przegrane mecze. Najpierw z Garbarnią, a potem z Cracovią. Właśnie ten drugi mecz okazał się ostatnim ligowym pojedynkiem w wykonaniu kapitana Wisły. Słabo prowadzone zawody przez sędziego Rosenfelda w efekcie doprowadziły do scysji na murawie i zejścia całej drużyny Wisły z boiska.

Po 4. bramce dla Cracovii doszło do incydentu, którego konsekwencje okazały się brzemienne dla dalszej sportowej kariery Reymana. Wydarzenia na boisku Cracovii odbiły się szerokim echem w całej Polsce. „Przegląd Sportowy” napisał: „Wiemy, że w 84-ej minucie nastąpiła kontrowersja pomiędzy Reymanem I a sędzią, panem Rosenfeldem, po uznaniu przez tego, bramki, strzelonej z pozycji spalonej, po której sędzia kazał Reymanowi opuścić boisko. Gdy Reyman spełniał to polecenie, a koledzy jego chcieli pójść za nim, stary gracz reprezentacyjny stanowczym gestem kazał im wrócić na swe pozycje i walczyć do ostatniej chwili. Niestety, trwało to chwilę: Reyman wrócił w niecałą minutę na boisko i kazał drużynie swej przerwać grę. Nie wiemy z czyjego uczynił to polecenia, faktem jednak jest, iż nakazu tego pochwalić nie można”. Lepiej poinformowany w tej mierze „IKC” dodawał, że po uznaniu przez sędziego gola ze spalonego „dochodzi do scysji między sędzią a kapitanem drużyny Wisły, w rezultacie tenże zostaje z boiska usunięty. Atmosfera staje się coraz bardziej naprężona”. Drużyna Wisły chce zejść z boiska, „solidaryzując się z kapitanem drużyny, jednak tenże poleca pozostać. Wówczas zarząd Wisły, pragnąc z jednej strony dać wyraz swemu oburzeniu, żeby sędzia mógł w podobny sposób prowadzić grę, a również aby nie dopuścić do ewentualnych pożałowania godnych zajść polecił drużynie przez kapitana drużyny opuścić boisko”.

400 mecz Henryka Reymana w Wiśle. Wisła-Cracovia 1931.05.25
400 mecz Henryka Reymana w Wiśle. Wisła-Cracovia 1931.05.25

Za tego typu zachowanie zgodnie ze statutem PZPN groziły klubom i zawodnikom kary dyscyplinarne i finansowe. Nie były to surowe kary i w zasadzie nad incydentem na boisku Cracovii szybko można było przejść do porządku dziennego. Tak się jednak nie stało, a sprawę rozdmuchał na całą Polskę prezes KOZPN, a zarazem dowódca DOK Kraków gen. Mond. Wezwał najpierw do siebie Reymana i wysłuchał jego relacji. Sprawa wg Monda była poważna, gdyż dotyczyła oficera w służbie czynnej. Już kilka dni po meczu z Cracovią pojawiły się w prasie pogłoski, że Mond planuje wydać zawodowym żołnierzom zakaz gry w klubach. Generał wyjaśniał, że „nie uchodzi, aby oficer w służbie czynnej schodził z boiska wśród okrzyków i gwizdów kilkutysięcznego tłumu. Na to absolutnie zgodzić się nie możemy. Nie mogą również zdarzać się podobne wypadki, jak to miało miejsce z Jezierskim, który jest szeregowcem, a na zwróconą mu w czasie meczu przez kapitana Reymana uwagę, reaguje w sposób nieodpowiedni. To wszystko musi zniknąć”. Do tego Mond wyraźnie sugerował, że zakaz gry wojskowych obowiązujący w krakowskim okręgu powinien zostać rozszerzony na cały kraj. Decyzja ta była powszechnie krytykowana w prasie i wywołała prawdziwą burzę medialną.

Dla nas istotniejszym był fakt, że właśnie wtedy zakończyła się kariera piłkarska jednego z najlepszych napastników w historii polskiej piłki nożnej. Wprawdzie jeszcze w parę tygodni po meczu z Cracovią pisano, że „sprawa ukarania Reymana, usuniętego z boiska załatwiona będzie po dodatkowem przesłuchaniu sędziego i Reymana”. Do tego jednak nie doszło. Wisłę ukarano jedynie walkowerem (przez WGiD) i nałożono na klub 100 zł grzywny za „samowolne zejście drużyny z boiska podczas meczu”. Sam Reyman nigdy publicznie nie zabierał głosu w tej sprawie. Bardzo prawdopodobne, że był do tego zobligowany przez zwierzchników (gen. Monda). Z opowieści rodzinnych wynika, że postawiono mu wówczas pewne ulitmatum: albo zostaje w wojsku i kończy z grą w piłkę, albo musi wystąpić z wojska. Dla 36-letniego oficera, którego całe dorosłe życie związane było zawodowo z wojskiem, wyboru właściwie nie było.

Henryk Reyman musiał zrezygnować z gry w piłkę nożną. Na pewno był to dla niego cios. Bardziej jednak związany z okolicznościami, w jakich doszło do zakończenia przez niego kariery piłkarskiej. Od paru bowiem lat z racji wieku i obowiązków żołnierskich poważnie myślał o pożegnaniu się z wyczynowym futbolem. Doszło do tego jednak w momencie niespodziewanym i w atmosferze skandalu, co związane było ze „swoistą wojną” cywilnych władz piłkarskich z władzami wojskowymi. Nie tak wyobrażał sobie on i ludzie mu bliscy odejście na piłkarską emeryturę. Legendarna postać polskiego futbolu zniknęła z polskich boisk chyłkiem i niezauważenie, w sposób niegodny dla wielkiego sportowca, jakim niewątpliwie był i pozostał w pamięci kibiców.

Reprezentant Polski

Powołanie na międzynarodowe igrzyska w Antwerpii 1920r.
Powołanie na międzynarodowe igrzyska w Antwerpii 1920r.

W orbicie selekcjonerów reprezentacji Reyman znalazł się bardzo szybko i gdyby nie wojna polsko-bolszewicka w 1920 roku pewnie wyjechałby z kadrą na Olimpiadę do Antwerpii. Co więcej, zgodnie z rozkazem Naczelnego Dowództwa, powinien od 15 marca przebywać w Krakowie jako „przeznaczony do ćwiczeń na międzynarodowe igrzyska w Antwerpii”. W Krakowie jednak się nie pojawił, co dziwiło Wydział Piłki Nożnej PKIO. Nie dziwi natomiast dzisiejszego czytelnika, który wie, że wówczas jego jednostka wojskowa przygotowywała się do działań na wschodnim froncie przeciwko bolszewikom. I choć jak pisano, „jego obecność [jako piłkarza] jest w Krakowie niezbędną” – to oczywiście bardziej niezbędną okazała się jego obecność na froncie, o czym świadczyło wielokrotne nagrodzenie go Krzyżem Walecznych.

Henryk Reyman w koszulce z orłem na piersi
Henryk Reyman w koszulce z orłem na piersi

Po raz pierwszy Reyman włożył reprezentacyjną koszulkę z orłem na piersi w 1922 roku w meczu z Węgrami. Nie był to przypadek. Do tej pory bowiem obowiązek żołnierski i patriotyczny obligował go do walki orężnej z wrogami Polski. Ostatnim jej akordem był udział Reymana w III Powstaniu Śląskim (1921), dlatego do 1922 roku nie mógł swego czasu pozasłużbowego poświęcić właściwemu treningowi i grze w piłkę.

Reyman (5 z prawej) w barwach Polski przed meczem z Turcją w 1924 r. Wśród reprezentantów także Balcer, Kowalski i Adamek
Reyman (5 z prawej) w barwach Polski przed meczem z Turcją w 1924 r. Wśród reprezentantów także Balcer, Kowalski i Adamek

Rzecz jasna nie mógł w takich warunkach osiągnąć odpowiedniej formy, aby reprezentować Polskę w meczach międzynarodowych. Wystarczyło jednak zaledwie parę miesięcy 1922 r., żeby z gracza do tej pory niezauważanego, czy nawet lekceważonego, stał się szybko czołowym napastnikiem w kraju. Po czterech kolejkach gier A-klasowych Wisła gromadziła 7 punktów, przewodząc stawce drużyn i grając efektownie i skutecznie. Motorem napędowym drużyny był niewątpliwie Reyman. Ugruntowana już pozycja centra napadu Wisły i nagła eksplozja jego snajperskich umiejętności musiała zwrócić uwagę ludzi odpowiedzialnych wówczas za zestawienie drużyny reprezentacyjnej.

Polska-Węgry, 1922 rok
Polska-Węgry, 1922 rok

Pierwszy mecz reprezentacji na ziemiach polskich rozegrany z Węgrami w Krakowie miał być świętem piłkarskim. 14 maja boisko Cracovii wypełniło się po brzegi już na długo przed rozpoczęciem meczu. Oczekiwania widowni były duże, może nawet zbyt duże i jeszcze podsycane przez prasę. Reymana w debiucie najzwyczajniej zjadła trema - podobnie zresztą jak i pozostałych polskich graczy. Ustawiony obok Kałuży na prawym łączniku nie potrafił wykazać swoich walorów. Potwierdzały to opinie prasy. Najdelikatniejsza była ta, że zagrał „gorzej niż zwykle”. „Sport” lwowski krytykował za zbyt miękką grę Kałużę i Reymana. Szczególnie ten drugi: „Silny i rosły i osobiście zapewne nie tchórz, przecież długoletni oficer w pierwszej linii bojowej, nigdy nie użył swych walorów cielesnych, nie atakował ciałem Węgrów... Technicznie dobry, poza tem jednak jeszcze bez biegu i startu, w rzutach pechowiec, był najsłabszym naszym napastnikiem”.

O tym, że wart jest, by na niego postawić w kolejnych meczach, starał się Reyman udowodnić dobrą grą w Wiśle i reprezentacji Krakowa. Rok 1923 był naprawdę wyśmienity w jego wykonaniu. Nic dziwnego, że Rudolf Wacek, będąc pod wrażeniem gry centra napadu Wisły, przed meczem czerwcowym z Jugosławią widział go właśnie na środku ataku polskiej reprezentacji: „Reyman, doskonały przebojowiec, znakomity i niebezpieczny strzelec,... silny fizycznie - jeśli tylko odbędzie trening między Garbieniem i Wackiem, zgra się z nimi - z pewnością nie zawiedzie”. Selekcjonerzy woleli jednak postawić na graczy Cracovii, z których aż siedmiu wybiegło na mecz z Jugosławią co spotkało się z krytyką nawet tej prasy, która sympatyzowała z tym klubem.

„Tygodnik Sportowy”: „Reyman I. (Wisła) nie został wystawionym do Reprezentacji Polski, co uważamy za wielki błąd ze strony Komisji Trzech, gdyż jest on obecnie bezsprzecznie najlepszym strzelcem w Polsce. Tak samo błędem ze strony Komisji Trzech było urządzenie zawodów próbnych Repr. przy drzwiach otwartych, co dało powód publiczności do wyśmiewania tak doskonałych graczy Polski, jak Reymana i Wacka, którzy nie są pupilami niektórych panów, zebranych na trybunach”. W efekcie zlepek indywidualności, jak określono drużynę Polski, doznał w obecności 15.000 ludzi na stadionie Cracovii dość kompromitującej porażki z drużyną, która była wówczas raczej chłopcem do bicia niż wymagającym rywalem (3.06.1923 1:2).

Po takiej dawce krytyki prasowej wydawało się, że powrót Reymana do reprezentacji jako podstawowego zawodnika był oczywisty. Potwierdzały to nominacje selekcjonerów przewidujące dla niego miejsce w I. drużynie. O Reymanie zaczynało być głośno w całej Polsce. Niestety, nie tyle z powodu gry w reprezentacji Polski, co z powodu jego nieobecności w drużynie narodowej. We wrześniu znowu nie zagrał w meczu z Rumunami (1:1). Po fali krytyki miał pojechać na mecz reprezentacji z Finlandią. Tym razem, jak donosiła prasa, „Wyjazd Markiewicza i Reymana, jako wojskowych, z powodu równoczesnych mistrzostw armii, natrafia na trudności ze strony sfer wojskowych. Tak przynajmniej informują nas w PZPN”. Sprawa wyjazdu Reymana do Finlandii stawać miała nawet na szczeblu ministra spraw wojskowych gen. Szeptyckiego. Ostatecznie po swoistym ultimatum płk. Kruk-Schustera i odwołaniu się do honoru oficerskiego Reymana pozostał on w kraju i wywalczył 3. z rzędu tytuł mistrza Armii dla 20 pp.

Polska-Szwecja, Reyman 5 od lewej
Polska-Szwecja, Reyman 5 od lewej
Reyman dostąpił wreszcie zaszczytu ubrania koszulki z białym orłem w tym feralnym dla niego roku, jeśli chodzi o występy w drużynie narodowej. Znalazł się w składzie reprezentacji i tym razem nic już nie przeszkodziło w jego występie przed własną, krakowską publicznością 1 listopada 1923 roku w meczu ze Szwecją. Mecz zakończył się remisem 2:2. „Po Reymanie spodziewaliśmy się znacznie więcej, szczególnie po wspaniałej jego grze na meczu Wisły z Pogonią w Krakowie” – skomentował jego występ prezes PZPN. Tak to nadmierne oczekiwania co do gry jednego z graczy zderzyły się z piłkarską rzeczywistością, w której najlepszy nawet piłkarz sam meczu nie jest w stanie wygrać. Przeciwnego zdania od oficjeli piłkarsko-prasowych była krakowska publiczność, która pożegnała Polaków brawami i zniosła kilku graczy na ramionach z boiska. W „Sporcie” lwowskim napisano: „Trudne stanowisko środka ataku zajął po raz pierwszy Reyman i jak na początek wywiązał się z niego zadowalająco”, choć wykazywał brak zgrania z partnerami.

W drodze na Olimpiadę

Legitymacja olimpijska Henryka Reymana
Legitymacja olimpijska Henryka Reymana
Legitymacja olimpijska Henryka Reymana
Legitymacja olimpijska Henryka Reymana
Dyplom olimpijski Henryka Reymana
Dyplom olimpijski Henryka Reymana

Następny rok przebiegał pod znakiem przygotowań do Igrzysk Olimpijskich. W szerokiej kadrze reprezentacyjnych graczy nie mogło oczywiście zabraknąć Reymana, który miał już wyrobioną markę na krajowych boiskach. Tym bardziej, że selekcjonerem reprezentacji był wówczas A. Obrubański. W sparingach kadrowiczów (Kadra A - Kadra B) Reyman zadowalał swą formą strzelecką: „Spokojne, ale silne kierownictwo Reymana I. przy jego znakomitych strzałach (2 przecudne voleye, zakończone bramkami, zaprodukował nam Reyman na tym meczu) dają nam rękojmię dobrego motoru naszego ataku” - podsumował „Tygodnik Sportowy”. Sparingi te były też swoistą rywalizacją o to, kto poprowadzi nasz atak na Olimpiadzie w Paryżu: Reyman, czy Kałuża: Kałuża lub Reyman I. Kałuża ruchliwszy i szybszy, Reyman za to silniejszy, lepiej predystynowany bojowo, obaj jednakowo umiejętnie rozdzielają piłkę, a gdy Kałuża pozbawiony jest obecnie zupełnie strzału, Reyman słynie zaś w Polsce jako strzelec; wszystko zdaje się przemawiać za tym ostatnim” – pisał „Stadjon”.

Wszystko wskazywało, że tę rywalizację wygrał Reyman. Do czasu… dwumeczu ze Szwecję tuż przed meczem w Paryżu. Nasza pierwsza jedenastka przegrała wysoko 0:5. „Reyman mało gra skrzydłami, a kierownikiem ataku chyba rzeczywiście nie jest. Sławny ten bombardier ani razu jakoś nie strzelił” – skomentowano po meczu. Rezerwy zagrały dwa dni później z jeszcze gorszym skutkiem, bo przegrały 1:7. Świadczyło to wymownie o złym przygotowaniu piłkarzy do Olimpiady. Tej olimpijskiej wyprawie towarzyszyła zresztą całą sekwencja błędów: od wyczerpującej parodniowej wyprawy do Szwecji; przez rozegranie dwumeczu ze Szwedami; po kolejną wyczerpującą podróż do Paryża, która trwała 52 godziny (pociąg przyjechał 23.05 nocą). Wyczerpało to jeszcze bardziej zmęczonych już przecież zawodników. Dwa dni później czekał już ich olimpijski debiut w meczu z Węgrami…

Jak wspominał po latach brat Henryka, Jan: „Miałem złe przeczucia. Mimo wysokiej klasy paru naszych zawodników jak Wacek Kuchar, Józef Kałuża czy mój brat Henryk, widziałem, że zespół nie tworzy zwartej całości, a raczej zlepek indywidualistów”. Ten mankament wyostrzyły jeszcze zmiany w składzie dokonane w ostatniej chwili przed meczem. Zabrakło Gintla i Synowca, najważniejsza zmiana zaszła jednak na pozycji środkowego napadu. Próbowany od ładnych paru miesięcy na tej pozycji i to z sukcesem Reyman musiał znowu ustąpić miejsca Kałuży. Czy wpływ na to miało niezadowolenie „większości” graczy reprezentacyjnych z powodu pominięcia go jako podstawowego gracza w meczu ze Szwecją, nie wiadomo. Natomiast eksperymentowanie ze składem tuż przed naszym debiutem olimpijskim należy ocenić zdecydowanie negatywnie. Reymana przesunięto na lewego łącznika. Pozostał mu jednak zaszczyt poprowadzenia polskiej reprezentacji jako kapitanowi drużyny.

Nic dziwnego, że ten chaos organizacyjny i brak koncepcji prowadzenie naszej narodowej drużyny zaowocowały przykrą porażką 0:5 (26 maja). Poza Kucharem i Wiśniewskim resztę graczy poddano ostrej krytyce. Szczególnie dostało się graczom ataku. Kałuża poza dobrymi chęciami nie wytrzymywał tempa gry. „Sperling i Reyman nie brali więcej w grze udziału niż... sędzia autowy”– napisano po meczu.

Reyman w matni defensywy finlandzkiej
Reyman w matni defensywy finlandzkiej
Fiasko olimpijskiej eskapady rozpoczęło etap sporych eksperymentów w składzie reprezentacji. Potwierdził to następny pojedynek z Turcją (29.06). Wobec nieobecności Obrubańskiego skład ustalał I. Rosenstock. W podstawowej jedenastce dominowali piłkarze Wisły i ŁKS (po czterech). Brak było w polityce personalnej selekcjonerów jakiejś jasnej koncepcji budowania reprezentacji, ale wymuszała to sytuacja - nieobecność Obrubańskiego i bojkot reprezentacji przez niektóre kluby.
Reprezentacja Polski w 1924 na Olimpiadzie w Paryżu. Reyman stoi drugi od lewej.
Reprezentacja Polski w 1924 na Olimpiadzie w Paryżu. Reyman stoi drugi od lewej.
Reyman jako kapitan przed meczem na IO 1924
Reyman jako kapitan przed meczem na IO 1924

Reyman zagrał z Turkami na swej ulubionej pozycji. Reprezentacja Polski pozbawiona zmanierowanych „gwiazdek” zagrała dobre zawody. Podobnie jak Reyman, który strzelił też w tym meczu drugą bramkę. Niezależnie od ocen prasowych mecz ten można uznać za przełomowy w karierze reprezentacyjnej Reymana. Zdobył wówczas pierwszą bramkę dla barw Polski i oczywiście ugruntował swą pozycję w drużynie jako kierownik jej napadu (niestety, na krótko). Potwierdził to następny występ Polski w meczu z Finlandią. Odbył się on 10.08 w Warszawie (Agrykola) i zakończył zasłużoną wygraną naszej reprezentacji 1:0.. Aktywny w tym meczu Reyman raz po raz obsługiwał podaniami swoich skrzydłowych. Gorzej nieco układała mu się współpraca z łącznikami, którym często wykładał dobre piłki, a ci ich nie wykorzystywali. Wyręczył partnerów z ataku Reyman. Stało się to w 59’: „Garbień podaje naprzód Reymanowi, ten wybiega i znajduje się z piłką poza obrońcami o kilkanaście kroków przed bramką, podprowadza i faulowany przez Sydmana strzela bramkę. Sędzia gwiżdże na faul, widząc jednak, że mimo silnego pchnięcia z tyłu Reyman strzela, oddaje drugi gwizd i bramkę przyznaje. Burzliwe oklaski i okrzyki publiczności” nagrodziły tę akcję. W pomeczowej ocenie pisano: „W ataku doskonale grał Reyman [„dobry i pracowity”], najlepszy obok Kuchara gracz w drużynie. Jemu też zawdzięczamy zwycięstwo”. „Reyman dobrze umie kombinować tylko ze skrzydłami”, gdyż łącznicy grali słabo. Reyman po wielu latach, wracając pamięcią do tego meczu, wspominał, że mimo „naszej przewagi, Finowie świetnie bronili się, zwłaszcza bramkarz dokazywał istnych cudów. Wreszcie strzelona przeze mnie z 20 m ‘bomba’ zadecydowała o wyniku”.

Scena z meczu z Węgrami
Scena z meczu z Węgrami
Wyniki reprezentacji osiągane z niezbyt wymaganymi przeciwnikami nastrajały optymistycznie. Nadchodził teraz jednak czas prawdziwej próby - mecz z tradycyjnym naszym rywalem - Węgrami. Madziarzy do tej pory zawsze sprowadzali nas na ziemię i tak było tym razem. Wynik 0:4 mówił sam za siebie. O wysokiej porażce zdecydowały jednak fatalne błędy w obronie naszej drużyny. Dość powiedzieć, że nasi gracze wpakowali piłkę do własnej siatki i to dwukrotnie w 31 i 38’. Na trybunie przyglądał się grze Reymana przyszły trener Wisły Imre Schlosser. Po meczu ocenił grę polskiego ataku jako zbyt monotonną i nienależycie „rozdzieloną”. „Ma on nadzieję za rok zrobić z Reymana najlepszego centra ataku. Gdyby akcje Reymana w pierwszych minutach były uwieńczone sukcesem, jakże inaczej przedstawiał by się obraz gry”.

Porażka z Węgrami stała się gwoździem do trumny Obrubańskiego jako kapitana związkowego PZPN. Krytykowano jego personalne eksperymenty i opieranie gry reprezentacji na coraz to innych graczach. To samo potem robili jego następcy: T. Kuchar i T. Synowiec. Ludzie wprawdzie byli nowi, ale metody selekcji pozostały stare. Zdecydowanie zbyt długo trwało pobieranie nauk przez ludzi odpowiadających za wyniki drużyny narodowej. Kuchar, jak było do przewidzenia, stawiał na zawodników Pogoni. Niestety, Kuchar pomijał zawodników z innych klubów, którzy prezentowali dobrą formę i sprawdzili się już w grach reprezentacji. To samo czynił jego następca, T. Synowiec, który preferował graczy swego macierzystego klubu – Cracovii. Ofiarą tych personalnych eksperymentów stał się w pierwszym rzędzie Reyman, który zniknął z orbity zainteresowań ludzi odpowiedzialnych za zestawianie składu polskiej reprezentacji. Wpływ na jego absencję w meczach reprezentacji w latach 1925-1927 miało i to, że nie krył krytyki wobec organizacyjnych i personalnych działań PZPN i ludzi odpowiedzialnych za drużynę narodową.

Reyman (3 z prawej) wśród reprezentantów przed meczem z Finlandią 1924
Reyman (3 z prawej) wśród reprezentantów przed meczem z Finlandią 1924
Patrząc z dzisiejszej perspektywy, dziwić musi systematyczne pomijanie przez Synowca w składzie reprezentacji Polski Henryka Reymana, który w meczach o MP imponował skutecznością, strzelając sporo bramek. Gracz ten przez cały sezon nie schodził poniżej pewnego (wysokiego) poziomu gry. Nie znalazł jednak uznania wśród selekcjonerów i to na długie trzy lata, gdyż ponownie zagrał z białym orłem na piersi dopiero w 1928 r. Synowiec nie widział go nawet jako gracza rezerwowego w swojej drużynie, a prowadził reprezentację Polski przez blisko trzy lata. Nic nie tłumaczy takiego marnotrawstwa jednego z największych talentów piłkarskich jakie Polska wydała w dwudziestoleciu międzywojennym. Tym bardziej, że druga połowa lat dwudziestych należała zdecydowanie do najlepszych w jego karierze. Udowadniały to wyniki osiągane przez drużynę Wisły prowadzoną do sukcesów właśnie przez niego. Były to lata, kiedy eksplodował jego talent snajperski.

Na ile o trzyletniej nieobecności Reymana w reprezentacji Polski decydowały osobiste niechęci selekcjonerów, a na ile błędne przekonanie, że Reyman i Kałuża nie mogą grać razem ze sobą, trudno dziś stwierdzić.

Powrót do reprezentacji

Rok 1928 był rokiem powrotu Reymana do drużyny narodowej. Nieprzypadkiem łączyło się to z faktem zmian na szczytach władz piłkarskich. Z początkiem 1928 r. na czele związku stał gen. Bończa-Uzdowski, a kapitanem związkowym wybrano przez aklamację T. Kuchara. Odejście Synowca ze stanowiska dawało Reymanowi szansę, że nie będzie się ignorować jego osiągnięć i prezentowanej formy. Miał już wówczas 31 lat, co dla napastnika było już poważnym wiekiem. Potwierdził jednak swą dyspozycję strzelecką w lidze (sięgając po tytuł króla strzelców). Z powołaniem do kadry narodowej musiał jednak trochę poczekać, gdyż Kuchar nie od razu sięgnął po krakowskiego bombardiera.

Zwiedzanie Pragi przed meczem z Czechosłowacją. Reyman trzeci z prawej.
Zwiedzanie Pragi przed meczem z Czechosłowacją. Reyman trzeci z prawej.
Tadeusz Kuchar docenił wreszcie klasę Reymana i jesienią 1928 r. powołał go do kadry narodowej. Come back Reymana nastąpił podczas zorganizowanego przez Czechosłowację turnieju słowiańskiego z okazji dziesięciolecia niepodległości naszych południowych sąsiadów. Co było równie ważne, znowu mógł wystąpić na swej ulubionej pozycji w ataku. W turnieju wystąpiły dwie drużyny czechosłowackie (zawodowa i amatorska), Polska i Jugosławia. Polska miała rozegrać swój pierwszy mecz z czeskimi zawodowcami. Wygrywający miał wystąpić w finale imprezy, przegrany w meczu o 3. miejsce. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że Polacy skazani byli na porażkę. Niewiadomą pozostawał w zasadzie tylko rozmiar przegranej. Tak też się stało, choć przegrana 2:3 wstydu nam nie przynosiła. Mecz mógł się jednak zakończyć pogromem naszej reprezentacji, gdyby nie jeden gracz w koszulce z białym orłem – był nim Henryk Reyman. Przy stanie 3:0 dla gospodarzy to właśnie on wraz z Wackiem Kucharem wzięli ciężar gry na swoje barki. Fortuna nagrodziła Wiślaka dwoma wyjątkowej urody trafieniami. Zaczęło się w 65’. Wtedy to właśnie „niespodziewany wypad Reymana, mijającego po kolei trzech Czechów i zdobywającego... pierwszą bramkę odmienia sytuację. Napad Polski przychodzi częściej do głosu i już w 2 min. później znowu Reyman, otrzymując od Kuchara piłkę i z ciężko wypracowanej pozycji strzela drugą bramkę” Bezstronna widownia pożegnała naszych graczy brawami za ten naprawdę niezły pokaz futbolu. W polskiej prasie sportowej pisano: „Zawody udowodniły, że wrodzone Polakom poczucie honoru i ambicji i w sporcie potrafi dokonać wielkich rzeczy”. Reyman stał się cichym bohaterem tego przegranego spotkania. Strzelić 2 bramki czeskim zawodowcom to był nie lada wyczyn. Nic dziwnego, że jak pisano, właśnie wysiłkom Reymana „zawdzięczyć należy w wielkiej mierze ten zaszczytny wynik dla sportu polskiego”.
Zaproszenie na herbatkę do Prezydenta RP
Zaproszenie na herbatkę do Prezydenta RP

Powrót do reprezentacji wiślackiego bombardiera zaznaczył się więc strzelonymi dwiema bramkami. Niestety, nie udało się naszym zawodnikom zregenerować sił na następne spotkanie w turnieju. Dzień później zagraliśmy z czechosłowackimi amatorami i przegraliśmy w obecności 15.000 widzów 0:1.

Mecz ten był ostatnim spotkaniem Kuchara jako kpt. związkowego PZPN. Jednak jego następca Stefan Loth niewiele zmienił w zasadach selekcji polskich zawodników do kadry narodowej. Rok 1928 (następne lata zresztą tak samo), jeśli chodzi o występy „Biało-czerwonych”, przebiegał pod znakiem sporych zmian kadrowych w drużynie narodowej. Tradycyjnie już stosowano w doborze graczy reprezentacyjnych zasadę: jeśli gra Kałuża, to nie może grać Reyman i odwrotnie. Druga połowa lat 20-tych to dominacja Kałuży, jeśli chodzi o występy w barwach narodowych. Biorąc pod uwagę formę prezentowaną przez obu graczy, można bez ryzyka błędu stwierdzić, że była to przewaga niezasłużona.

Prawie rok musiał czekać Reyman na kolejne powołanie. Stało się to przed meczem z amatorami Austrii. W pierwszych meczach sezonu z amatorami Austrii (2.06 5:1) i Czechosłowacji (4.08 2:2) pozycję kierownika ataku naszej reprezentacji Loth powierzył znowu Kałuży. Reyman brany był pod uwagę w pierwszym naszym występie w ramach rozgrywek o Puchar Europy Środkowej amatorów (z Austrią), jednak w tym meczu nie wystąpił. Dopiero remis naszej reprezentacji z czeskimi amatorami sprawił, że ponownie sięgnął po piłkarskiego wygę z Wisły. Zagrał on dopiero w kończącym sezon piłkarski spotkaniu z Austrią w Grazu. Skład reprezentacji Polski oparty został na graczach Wisły (5) i klubów warszawskich. Nic dziwnego, że gra układała się Polakom dobrze w tym meczu, w czym niemała zasługa samego Reymana. Mecz zakończył się pewną wygraną 3:1, a grę wiślackiego bombardiera lakonicznie i celnie skomentowała prasa: „Potężny Reyman miał najwięcej kłopotu z lekką piłką, która uciekała mu spod nóg, toteż dopiero po pauzie stanął na zwykłej wyżynie, dyrygując spokojnie i celowo partnerami. Ze strzałami nie miał szczęścia. Raz bowiem z najpewniejszej pozycji nastrzelił rękę bramkarza austriackiego, poczem piłka poszła na róg.... Pozatem niemałą rolę odegrał też wielki wpływ moralny Reymana na współtowarzyszy, którzy karnie podporządkowali się jego dyspozycjom i autorytetowi”. Powyższa opinia ukazuje, jaką pozycję wyrobił sobie Reymana poprzez lata gry na wysokim poziomie na boiskach i swą postawą moralną poza nimi. Nie był to już tylko piłkarz ceniony za swą grę. Doceniano teraz jego wpływ moralny na drużynę. Taką pozycję w środowisku piłkarskim w całej jego historii potrafili sobie wyrobić tylko nieliczni gracze. Sam Reyman po meczu podkreślał przede wszystkim zasługi kolegów: „Z radością i zadowoleniem podkreślić muszę nadzwyczajną ambicję i ofiarność całej jedenastki, która przysporzyła Polsce laurów sportowych. Wszyscy dali z siebie maximum, to też wszystkim należy się podzięka”. A prasa austriacka, chwaląc grę Kotlarczyka i Martyny pisała: „w Reymanie mieli goście dobrego kierownika, którego akcje były zawsze celowe”.

Wydawało się, że po tym meczu Reyman na stałe powrócił do reprezentacji. Po tym spotkaniu Polska usadowiła się na I. miejscu, w trzech spotkaniach osiągając 5 pkt. O dziwo, w spotkaniu z Węgrami Loth ponownie postawił na Kałużę i graczy krakowskich (co nie znaczy wiślackich, gdyż z Wisły grało tylko dwóch zawodników) i mecz ten niespodziewanie przegraliśmy. Dlatego przed rewanżem z Austrią Loth ponownie postawił na Reymana, gdyż udowodnił w Grazu, że potrafi poprowadzić drużynę do zwycięstw. Sekundować mu mieli także 3 inni Wiślacy - widocznie Loth liczył na powtórkę z ubiegłorocznego meczu tych drużyn - wtedy również nasza reprezentacja oparta została na piłkarzach Wisły. Zapewne także był to ukłon w stronę krakowskich kibiców, gdyż mecz miano toczyć na stadionie Wisły.

Mecz z Austrią był okazją do rehabilitacji i taką też się stał jak pisano: atak Polski grał dobrze i składnie - „Reyman pracuje doskonale”. Potwierdza to w 11’, gdy „odebraną piłkę Kotlarczyk wystawia Reymanowi między stojących niemal na linji środkowej, źle ustawionych obrońców. Wspaniały 40-metrowy bieg Reymana, piękny niezawodny strzał i okrzyk triumfu widowni obwieszcza prowadzenie Polski 1:0”. Duszą ataku polskiej jedenastki był Reyman. Strzelał, obsługiwał podaniami partnerów i tak było do końca tego meczu pewnie wygranego przez Polaków 3:1.

W komentarzach prasowych po meczu chwalono w zasadzie każdą z formacji. „Napad polski działał tak, jak właśnie napad piłkarski pracować powinien, zwłaszcza jeśli chodzi o dwu graczy - Reymana i Balcera. Każdy ich ruch, każde zagranie piłki dążyło najprostszymi, ale zarazem w danym wypadku najlepszymi i najbardziej skutecznymi metodami do ostatecznego celu każdego napastnika - zdobycia bramki”. Słusznie dostrzegano też, że „poza umiejętnościami zwyciężył świetny duch całej drużyny, jej morale”, w czym niemałą zasługę miał Reyman. Dzięki temu zwycięstwu Polska ponownie wyszła na I. miejsce w rozgrywkach, faktycznie zapewniając sobie tytuł najlepszej amatorskiej drużyny środkowej Europy.

Pożegnanie z reprezentacją. Podsumowanie

Rok 1931 okazał się ostatnim, jeśli chodzi o występy Henryka Reymana w reprezentacji Polski. Poprzedni sezon należał zdecydowanie do najlepszych w historii jego występów w drużynie narodowej. Nie ulega wątpliwości, że głównie dzięki jego dobrym występom przeciw Austriakom Polska sięgnęła po Puchar Amatorów Europy Środkowej. Liczył wówczas 33 lata. Jego wiek robił wrażenie na ludziach zestawiających drużynę narodową. Kiedy dublerzy Reymana na pozycji środkowego napastnika nie sprawdzali się, a reprezentacja odnosiła przykre i raczej niespodziewane porażki z drużynami niżej notowanymi, wtedy ponownie przypominano sobie o jego istnieniu dla podratowania upadającego prestiżu reprezentacji i sięgano po wielokrotnie sprawdzonego „repa” Henryka Reymana. Tak było w wypadku jego ostatniego występu w barwach Polski. Powołanie do reprezentacji przyszło po przykrej dla Polski porażce z Czechosłowacją. 14 czerwca dostaliśmy w Warszawie baty od naszych południowych sąsiadów 0:4. Nadwątlony prestiż polskiej piłki przyszło ratować w Rydze przeciwko Łotwie głównie graczom Wisły, prowadzonym do boju przez niezawodnego weterana Reymana. Miało to zadać kłam ubiegłorocznym zarzutom, że Wisła celowo utrudnia swym graczom występy w reprezentacji Polski.

Polacy przed meczem z Łotwą (5:0). Reyman szósty od lewej
Polacy przed meczem z Łotwą (5:0). Reyman szósty od lewej
Symplicjusz Zwierzewski, Bronisław Makowski i Henryk Reyman przed meczem Polska-Łotwa (1931)
Symplicjusz Zwierzewski, Bronisław Makowski i Henryk Reyman przed meczem Polska-Łotwa (1931)

Mecz toczył się przy stałej przewadze Polski. „Ton jej akcjom nadawała prawa strona ataku z Reymanem na czele. Jemu też należą się w pierwszym rzędzie gorące słowa uznania. Ten ‘weteran’ napastników prowadził atak stylowo, jego gra z Kossokiem i Szczepaniakiem przypominała najlepsze czasy”. Dzięki oparciu się na graczach Wisły widać było zgranie poszczególnych formacji, a gra mogła się podobać. Nic dziwnego, że mecz zakończył się naszą pewną wygraną 5:0. W końcówce spotkania uśmiechnęło się też snajperskie szczęście do Reymana, który „przebija się przez pomocnika, obrońcę i strzela piątą bramkę”. Klasę Reymana i polskiej drużyny docenili gospodarze, chwaląc Polaków za dobrą technikę i przyziemną grę, do której Łotysze nie byli przyzwyczajeni. O kapitanie reprezentacji Polski Łotysze napisali: „Reyman jako center napadu w istocie rządził partnerami, ustawiał ich, zmuszał do gry celnymi podaniami, a przy tym wystawiał piłki, które po łatwym uderzeniu trafiały wprost do naszej bramki. Dwakroć dał szansę prawemu łącznikowi, dwakroć lewemu, a w końcu, jakby w finale dramatu, sam zadał sztych. Tak czynią wielcy mistrzowie, a on pokazał nam się jako dyrygent, który kierować może każdą orkiestrą piłkarską. Z pewnością poprowadzi naszych sympatycznych rywali do zwycięstw światowych, o jakich jeszcze usłyszymy”.

Mecz z Łotwą okazał się ostatnim z występów Reymana w reprezentacji Polski. Tak kończyła się jego 10-letnia przygoda i zaszczyt bronienia barw narodowych.

Reprezentacja Polski przed Łotwą. Reyman stoi trzeci od prawej.
Reprezentacja Polski przed Łotwą. Reyman stoi trzeci od prawej.

Dorobek występów Reymana w reprezentacji Polski to 12 spotkań (w tym 9 uznawanych dzisiaj za oficjalne). Patrząc z dzisiejszej perspektywy, nie wydaje się to dużo. Trzeba jednak pamiętać, że przed wojną reprezentacja Polski rzadko rozgrywała więcej jak 4 mecze w roku - stąd gracz mający za sobą 10-letnią karierę reprezentacyjną mógł maksymalnie zaliczyć takich występów około trzydziestu (jeśli fortuna mu sprzyjała, był ciągle w wysokiej formie, unikał kontuzji i był zauważany przez selekcjonerów).

Jak to się stało, że gracz o tak nietuzinkowych umiejętnościach, prezentujący wysoką formę przez całą swą karierę piłkarską, zaliczył „tylko” 12 występów w I. reprezentacji. Pierwsza i najważniejsza (bo czysto sportowa) przyczyna to po prostu sportowa rywalizacja o pozycję na środku ataku z innymi graczami, głównie Józefem Kałużą.

Drugi powód to „twórczość selekcjonerska” kolejnych kapitanów związkowych PZPN. Wwywodzący się z lokalnych środowisk piłkarskich selekcjonerzy (początkowo głównie z Krakowa i Lwowa) preferowali graczy ze swego okręgu czy nawet klubu, który darzyli sympatią. Tak dochodziło do dość kuriozalnych sytuacji, kiedy to np. Synowiec faworyzował nadmiernie graczy Cracovii w okresie, gdy stracili prymat nie tylko w rozgrywkach o mistrzostwo Polski, ale nawet własnego okręgu.. Reyman do pupilów kapitanatu nie należał. Skandalem można nazwać fakt, że w latach 1925-1927 przy ustalaniu kadry narodowej nie widziano go nawet jako gracza rezerwowego.

Inną przyczyną, która nie pozwoliła Reymanowi na rozegranie większej ilości spotkań w drużynie narodowej, była jego kariera wojskowa. Paradoksalnie nie tyle związane to było z jego obowiązkami jako żołnierza zawodowego (choć uzyskanie zgody przełożonych i znalezienie wolnego czasu na wyjazdy na mecze Wisły czy reprezentacji Krakowa i Polski wobec codziennych powinności żołnierskich nie było rzeczą łatwą). Powodem stała się gra w pułkowych zespołach piłkarskich w ramach rozgrywek o mistrzostwo armii. Okazało się, że dla niektórych dowódców wojskowe rozgrywki piłkarskie były ważniejsze od reprezentowania barw Polski na arenie międzynarodowej. Jeśli terminy gier reprezentacji Polski kolidowały z terminami meczów zespołów pułkowych, rozgrywki armijne miały pierwszeństwo. Na tym tle właśnie wybuchł skandal dość obszernie opisany w tym rozdziale, a dotyczący występu Reymana w meczach z krajami nadbałtyckimi (1923). W efekcie Reyman w meczach z Finlandią i Estonią nie zagrał. Pośrednim efektem całej tej afery stała się pewna wstrzemięźliwość w powoływaniu do kadry zawodowych wojskowych (szczególnie grających tak, jak Reyman w 20 pp., gdyż inni dowódcy nie wykazywali takiej determinacji w zatrzymywaniu swoich graczy w pułku).

Nieszczęśliwie dla Reymana lata jego najwyższej formy piłkarskiej przypadają także na czas rozłamu w piłkarstwie polskim, co było związane z powstaniem ligi. Konflikt Liga - PZPN zaowocował na krótką metę dyskwalifikacją przez PZPN zawodników biorących udział w rozgrywkach ligowych. Poważniejsze dla polskiego piłkarstwa okazało się jednak znaczne ograniczenie gier reprezentacji Polski na arenie międzynarodowej. Dość powiedzieć, że w 1927 r. rozegrano tylko jedno spotkanie, w którym „oczywiście” Reyman nie zagrał.

Zobacz więcej w osobnym artykule: Wisła a powstanie Ligi w Polsce.

Sam Reyman podsumował swoje występy w koszulce z białym orłem skromnie: „W reprezentacji Polski grałem 13 razy, na środku ataku, wzg. na prawym łączniku. Za największe sukcesy uważam mecz z pierwszą zawodową drużyną Czechosłowacji w Pradze, podczas uroczystości dziesięciolecia, gdzie wobec kilkudziesięciotysięcznej publiczności przegraliśmy zaszczytnie 2:3. Jugosławia przegrała wtedy z Czechami 1:7. Najmniejszym sukcesem była nasza wygrana 3:1 w decydującym meczu o puchar z Austrią w Grazu oraz ostatnie zwycięstwo w Rydze. W ogóle grałem przeciwko Węgrom, Szwecji, Turcji, Finlandii, Czechosłowacji, Austrii i Łotwie”.

Na koniec garść statystyki: Henryk Reyman rozegrał w reprezentacji 12 spotkań (w tym 3 nieoficjalne), strzelając 6 bramek (w tym jedną w spotkaniu nieoficjalnym). Reprezentacja przegrała wówczas 6 spotkań (1 u siebie 5 na wyjeździe, licząc w to grę na Igrzyskach Olimpijskich), wygrała 5 (3 gry u siebie 2 na wyjeździe) i zremisowała jedno z Szwecją w Krakowie. Widać, że gra na własnym boisku była poważnym atutem w występach polskiej reprezentacji. A ponieważ z tych 12 gier 7 rozegraliśmy na wyjeździe, to nie dziwi ujemny bilans tych występów. W zasadzie reprezentacja Polski nie sprawiła podczas tych gier jakichś miłych niespodzianek (jaką byłoby np. pokonanie Węgier). Z drugiej strony nie zaliczyła żadnej wpadki, wygrywając wszystkie spotkania z drużynami niżej od niej notowanymi. Stosunek bramek: 17:25, a więc Reyman strzelił przeszło 1/3 goli przypadających na reprezentację Polski w tych spotkaniach, co jest dość wysoką średnią. Najczęściej obsadzaną przez niego pozycją był środek ataku. Jedynie kiedy grał razem z Kałużą, obsadzał pozycję łącznika. Tak prezentuje się reprezentacyjny dorobek wybitnego, choć niespełnionego piłkarza, jeśli chodzi o występy w drużynie narodowej.

Mecze w Reprezentacji Polski

Pogrubiono występy Reymana jako Wiślaka.

W reprezentacji Krakowa

Jak pisał Reyman: „ten kto został reprezentantem swego miasta... naprawdę na to zasługiwał i by to osiągnąć, musiał solidnie popracować. Bo był to prawdziwy zaszczyt i wyróżnienie, które każdy cenił”. Świadczyło to wyraźnie o randze spotkań międzymiastowych dla polskich piłkarzy w okresie międzywojennym. W latach dwudziestych Kraków nie miał równorzędnego konkurenta w Polsce poza „małym” wyjątkiem, jakim była konfrontacja z reprezentacją Lwowa. Spotkania z Lwowem w ramach rozgrywek o Puchar Żeleńskiego, a potem Wazę Żeleńskiego stanowią wyjątkową jakość, jeśli chodzi o spotkania międzymiastowe w Polsce w okresie II RP, dlatego zasługują na odrębne potraktowanie.

Śledząc występy Reymana w barwach Krakowa widać wyraźnie, że bardzo zależało mu na występach w tych najbardziej prestiżowych spotkaniach, a więc na krajowym podwórku z Lwowem i w meczach międzynarodowych Krakowa. Oczywiście to nie od niego zależało czy wystąpi w tym, czy innym spotkaniu.

Chronologicznie pierwszym występem Krakowa po odzyskaniu przez Polskę niepodległości było spotkanie z Lwowem w ramach wznowionych rozgrywek o Puchar Żeleńskiego. Te właśnie rozgrywki zdominowały występy Krakowa w ciągu najbliższych kilku lat. Toczono je już od 1912 r. Ich inicjatorem był ówczesny prezes ZPPN prof. Ludwik Żeleński. Były to pierwsze systematyczne rozgrywki typu pucharowego na ziemiach polskich i jak słusznie zauważył S. Mielech, „do czasu rozegrania pierwszego meczu międzypaństwowego... były największym wydarzeniem piłkarskim i jedynym przeglądem najlepszych piłkarzy w Polsce”. Puchar miała zdobyć ta drużyna, która pierwsza pokona rywala trzy razy z rzędu. W wypadku remisu zaczynano liczyć kolejne zwycięstwa od początku. Jak się okazało, rozgrywki trwały przeszło trzynaście lat, w czasie których rozegrano 17 spotkań.

Karykatura Henryka Reymana i Mieczysława Balcera
Karykatura Henryka Reymana i Mieczysława Balcera

Cieszyły się niesłabnącym zainteresowaniem kibiców i wywoływały największe emocje ze wszystkich meczów międzymiastowych, jakie rozegrano w Polsce do dnia dzisiejszego. Co więcej, po zakończeniu wojny, „w zmienionych warunkach politycznych rywalizacja obu miast nie straciła nic na sile, a nawet wzmogła się na jakiś czas, bo zainteresowanie spotkaniami Lwowa z Krakowem ogarnęło całą Polskę”. Traktowano je bowiem nieoficjalnie jako pojedynki o prymat dwóch najstarszych i najlepszych wówczas ośrodków piłkarskich w Polsce.

Na rywalizację międzymiastową nakładała się też osobista rywalizacja graczy krakowskich i lwowskich o miano najlepszych polskich futbolistów (w tym Reymana, Kałuży, Batscha i Kuchara). Ponieważ w pierwszej połowie lat dwudziestych reprezentacja Polski opierała się głównie na graczach tych dwu ośrodków (z przewagą zawodników krakowskich), piłkarze w takich potyczkach chcieli udowodnić, że to oni właśnie zasługują na powołanie do kadry narodowej.

Pierwszy mecz o Puchar Żeleńskiego rozegrano 2.06.1912 roku w Krakowie. Zakończył się on zasłużoną wygraną Krakowa 3:1. Ostatni w cyklu tych rozgrywek miał miejsce we Lwowie 6.09.1925 - wygrał go Kraków w stosunku 3:2, zdobywając puchar na własność. Rzecz charakterystyczna, że zarówno w pierwszym spotkaniu, jak i w ostatnim nie brał udziału Reyman. O ile występ Reymana w pierwszym meczu był niemożliwy ze względu na jego wiek, o tyle jego nieobecność w ostatnim nie pozwoliła mu na cieszenie się ze zdobytego trofeum. To miało swoje znaczenie, gdyż należał do graczy, którzy najczęściej bronili barw Krakowa w latach 1919-1925. Co więcej, to jego grze i zawodnikom Wisły podwawelski gród zawdzięczał, że nie przegrał wcześniej tych rozgrywek.

Dorobek występów Reymana w rozgrywkach o Puchar Żeleńskiego okazał się najbogatszy, jeśli chodzi o wszystkie jego występy w barwach Krakowa: 8 rozegranych spotkań, z czego 5 zwycięstw, zaledwie jedna porażka i 2 remisy. W ilości rozegranych spotkań w całych rozgrywkach wyprzedzali go tylko Kałuża i Synowiec, ale ci gracze zaliczyli po 5 występów w reprezentacji Krakowa już przed I. wojną światową. Ciekawostką był fakt, że właśnie Kałuża był jedynym zawodnikiem, który wystąpił w pierwszym i ostatnim spotkaniu Pucharu Żeleńskiego. W okresie 1919-1925 to właśnie Reyman legitymował się największa ilością gier. Równa, wysoka forma we wszystkich niemal spotkaniach gwarantowała dobrą grę Krakowa i sukcesy. Waga osiąganych pod jego przewodem zwycięstw była spora. Wymienić tu można mecz z 17.09.1922 we Lwowie. Zwycięstwo w tym spotkaniu (2 z rzędu) otwierało przed rewanżem w Krakowie szansę na zakończenie z sukcesem tych rozgrywek. Najważniejsza okazała się wiktoria we Lwowie (14.09.1924) odniesiona siłami Wisły i Krumholza. Z perspektywy czasu można śmiało powiedzieć, że miała znaczenie przełomowe dla całych rozgrywek. W beznadziejnej wydawało się sytuacji Wisła odniosła dla Krakowa bezcenne zwycięstwo, rozpoczynając tym samym marsz po ostateczny triumf. Stanowiła też przełom psychiczny, udowadniając, że we Lwowie można wygrać, mimo przeciwności losu. W ośmiu meczach Reyman strzelił 5-7 bramek. Jak na jego snajperskie umiejętności nie był to imponujący wynik, ale stanowiło to blisko połowę goli strzelonych przez Kraków w tych rozgrywkach. Zaimponował też rolą rozgrywającego i obsługującego celnymi podaniami partnerów, którzy zamieniali je na bramki. Stosunek bramek w meczach z jego udziałem to 14:7. Śmiało więc można zaryzykować twierdzenie, że był jednym z głównych autorów sukcesów odniesionych przez reprezentację Krakowa w meczach ze Lwowem. Nigdy nie odmawiał Rosenstockowi występów w reprezentacji Krakowa przeciw Lwowowi, co przecież zdarzało się innym graczom. Świadczyła o tym ilość gier, jakie rozegrał w ramach tych rozgrywek. Stanowiły one przecież połowę jego występów w barwach podwawelskiego grodu. Pokazuje to jak prestiżowo traktował te występy. A trzeba tu dodać, że rozgrywki te kończyły się przecież w czasie narastającego konfliktu Wisły z Rosenstockiem i szerzej KOZPN.

Reprezentacja Polskiej Armii 1927r. Reyman stoi czwarty od lewej
Reprezentacja Polskiej Armii 1927r. Reyman stoi czwarty od lewej

Kontynuacją tych jakże udanych rozgrywek miały być gry o Wazę Żeleńskiego, gdyż Puchar zdobył już na własność Kraków. „Piękna waza miała dla następnych pokoleń być bodźcem do podtrzymania szlachetnej rywalizacji obu miast”. Regulamin rozgrywek był taki sam jak poprzednich. Okazało się jednak, że nie można dwa razy wejść do tej samej rzeki. Gry te nie cieszyły się już taką popularnością, a dodatkowo były toczone nieregularnie. Reyman zagrał tylko w jednym spotkaniu i to u schyłku swojej kariery piłkarskiej. Odbył się on 14.06.1931 r. w Krakowie na boisku Wisły. Było to żywe spotkanie, obfitujące w grad goli z obu stron. Serię tych goli rozpoczął właśnie Reyman celnym strzałem już na początku meczu. Jak się okazało, było to pierwsze z serii trzech kolejnych zwycięstw dających Krakowowi zwycięstwo w tych rozgrywkach. Wazę Żeleńskiego zdobył Kraków w 1935 r., a więc parę lat po zakończeniu przez Reymana kariery piłkarskiej.

Gry Krakowa z innymi polskimi miastami nie miały już tego ciężaru gatunkowego. Dysproporcja umiejętności i poziomu gry była zbyt duża na korzyść Krakowa, szczególnie w pierwszej połowie lat dwudziestych. Stąd w wypadku tych spotkań bardziej mieliśmy do czynienia z propagandą futbolu w różnych regionach Polski niż z sportowym aspektem tych gier.

W spotkaniach Krakowa z reprezentacjami innych polskich miast Reyman wystąpił zaledwie trzykrotnie. Kraków pod jego wodzą wygrał 2 razy i przegrał pechowo ostatni mecz z Łodzią, osiągając korzystny stosunek bramek 10-8. Z czego on sam strzelił 3 gole.

Osobny rozdział, choć niezbyt imponujący jeśli chodzi o ilość gier Reymana w reprezentacji Krakowa, stanowią konfrontacje międzynarodowe z jego udziałem. Jeśli wierzyć dostępnym dziś źródłom, Reyman w międzynarodowych potyczkach reprezentacji Krakowa zagrał także trzykrotnie.

Statystyka

Teraz statystyki. Dorobek występów Reymana we wszystkich spotkaniach Krakowa. Według klubowej statystyki rozegrał 14 gier i strzelił w nich 7 bramek (w rzeczywistości 16 meczów i 10-11 goli) na ogólną liczbę 63 gier, jakie rozegrała wówczas reprezentacja Krakowa. Gdyby jednak od tej dość imponującej liczby odjąć spotkania, które rozgrywano w tym samym czasie i takie, które pokrywały się z terminami gier reprezentacji Polski (kilkanaście spotkań) - to uzyskamy liczbę około 50 spotkań. Z tego Reyman zagrał w blisko 30% gier. Niewątpliwie sam także wprowadzał pewną gradację gier w reprezentacji Krakowa. Najbardziej cenił występy w ramach Pucharu Żeleńskiego i gry z wymagającymi rywalami zagranicznymi (Turniej 4 miast w Wiedniu w 1930 r.). Pozostałe gry nie cieszyły się już takim poważaniem i miały charakter bądź komercyjny, bądź propagandowy.

W sytuacji, gdy w kraju W. Grabski przeprowadził reformę monetarną, wzmacniając złotego, w KOZPN można było odnieść wrażenie, że mieliśmy do czynienia z inflacją gier reprezentacji Krakowa po 1924 roku i to nawet galopującą. Nadmiar gier, podobnie jak ich brak, może także zaszkodzić. Dostrzegał to Reyman. W nadmiarze takich gier i powoływaniu do reprezentacji zbyt dużej ilości graczy (nie zawsze na to zasługujących swą grą) widział upadek prestiżu reprezentacji, skoro dostać się do niej „nie jest dla większej ilości graczy żadnym specjalnym zaszczytem”. Dla niego występy w barwach swojego miasta czy kraju były czymś wyjątkowym i przynoszącym splendor. Niestety, tak w wypadku występów reprezentacji Krakowa nie zawsze było. Aspekt „kasowy”, propagandowy (w złym znaczeniu tego słowa) wielu organizowanych spotkań górował nad ich wymiarem sportowym i honorowym. Nie zawsze wina spadała na okręgowy związek piłkarski w Krakowie. Także kluby stawiały swój interes niejednokrotnie nad interesem reprezentacji Krakowa. O konflikcie Wisły z Rosenstockiem była już mowa. Inne kluby także nie były bez winy. Kontraktowały spotkania w terminach, o których było wiadomo, że są zarezerwowane dla gier reprezentacji Krakowa. W efekcie ich zawodnicy nie występowali w zespole swego miasta. Interes klubowy był ważniejszy. Tak powstawało błędne koło swarów i niesnasek na linii KOZPN – kluby, co nie służyło ani jednym, ani drugim. Najbardziej poszkodowani pozostawali w takich sporach właśnie piłkarze. Grali przecież (szczególnie w pierwszym okresie po zakończeniu działań wojennych) nie dla korzyści materialnych. Powołanie do reprezentacji miasta czy kraju było więc dla nich ukoronowaniem wysiłku włożonego w tę pasjonującą grę.

Mecze w reprezentacji Krakowa

  • 1919.10.12 Kraków - Lwów 3:1 (1:1). Gol.
  • 1921.06.29 Kraków - Lwów 2:1 (2:1). Gol w 36’.
  • 1921.07.07 Wisła/Cracovia/Makkabi - Ujpesti T. E. Budapeszt 1:3 (1:1).
  • 1921.10.02 Lwów - Kraków 1:1 (1:0). Gol w 25’.
  • 1922.05.30 Sztokholm - Kraków 0:1 (0:0).
  • 1922.09.17 Lwów - Kraków 4:1 (2:0). Gol w 78’?
  • 1922.09.18 Przemyśl - Kraków 3:1 (2:0). Gol w 40'.
  • 1923.06.10 Kraków - Lwów 0:0.
  • 1923.09.16 Lwów - Kraków 1:2 (1:2). Gol: w 20’ k.
  • 1924.09.14 Lwów - Kraków 1:0 (0:0). Gol: z karnego wątpliwy.
  • 1925.06.07 Kraków - Lwów 2:1 (1:0).
  • 1930.05.31 Budapeszt - Kraków 1:6 (1:3). (mecz w Wiedniu).
  • 1930.06.01 Zagrzeb - Kraków 5:1 (2:0). Gol. (mecz w Wiedniu).
  • 1930.09.28 Kraków - Poznań 3:2 (1:1).
  • 1931.06.15 Kraków - Lwów 5:4 (3:3). Gol w 9’.
  • 1931.08.24 Kraków - Łódź 4:5 (2:3). Gole 2 (3' i 48’).

Derby

Debiut w derbach z Cracovią Reyman zaliczył już we wrześniu 1918 roku, w przegranym 2:3 meczu, w którym jednak strzelił wszystkie bramki dla Wisły. Bramki strzelać lubił jak mało kto, ale te w meczach z „biało-czerwonymi” smakowały wyjątkowo. Charakterystyczne, że ostatni mecz w jego karierze był właśnie pojedynkiem derbowym. Rozegrano go w lidze 11 czerwca 1933 roku (1:4; wo- 0:3). Mecz zakończył się skandalem związanym z zejściem drużyny Wisły z boiska na kilka minut przed końcowym gwizdkiem sędziego. Sportowy wymiar spotkania zszedł na dalszy plan w relacjach prasowych z tego meczu. Nic zresztą dziwnego, bo sam mecz stał się początkiem wydarzeń wykraczających daleko poza sam incydent boiskowy, który wcale do wyjątkowych w polskiej piłce wówczas nie należał.

Ale po kolei. Mecz nie układał się po myśli Wisły, która do feralnej 84 minuty meczu przegrywała 1:3. Wtedy to padła 4. bramka dla Cracovii, według graczy Wisły strzelona z pozycji spalonej. Wywołało to „kontrowersję” między prowadzącym ten mecz sędzią Rosenfeldem a kapitanem „Czerwonych” Reymanem. W efekcie sędzia kazał Reymanowi opuścić boisko. Razem z nim chcieli to uczynić pozostali gracze Wisły. Reyman jednak „stanowczym gestem kazał im wrócić na swe pozycje”. Chwilę potem jednak (zapewne na skutek interwencji kierownictwa klubu) kazał swej drużynie „przerwać grę” i tak też się stało. W konsekwencji WGiD zweryfikował ten mecz jako walkower dla Cracovii, a sprawę ukarania Reymana miano załatwić po „dodatkowem przesłuchaniu sędziego i Reymana”. Nie wiadomo czy do takiego przesłuchania doszło i jakie były tego wyniki. Wiadomo jedno: był to ostatni mecz Reymana w jego karierze piłkarskiej. Powodem wcale nie było jednak jego zachowanie na boisku i prawdopodobne kary ze strony władz piłkarskich. Sprawa bowiem wykroczyła daleko poza sam incydent na stadionie Cracovii. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można powiedzieć, że stała się pretekstem wydania przez władze wojskowe zakazu gry żołnierzy w klubach cywilnych. Wskutek zdecydowanej interwencji PZPN zakaz ten cofnięto, ale zaczęto likwidować sekcje wyczynowe w klubach wojskowych, ograniczając uprawianie sportu tylko do garnizonu. Doprowadziło to do upadku wielu klubów wojskowych. Nie wnikając w motywy decyzji wojskowych stwierdzić wypada, że wywołała ona niemały regres w rozwoju polskiej piłki nożnej. Przy tym stała się przyczyną przedwczesnego zakończenia kariery piłkarskiej przez Henryka Reymana i to w jakże przykrych okolicznościach.

Rzecz ciekawa, że zarówno pierwszy mecz derbowy z Cracovią z udziałem Reymana, jak i ostatni zakończył się porażką Wisły. Te porażki spinają jakby klamrą całą historię pojedynków z udziałem Reymana, które wpisywały się złotymi zgłoskami w historię polskiej piłki nożnej. Wywoływały ogromne emocje wśród kibiców i piłkarzy. W ich ocenie można było w piłce przegrać niemal wszystko tylko nie pojedynek w ramach „świętej wojny”. Tak też te mecze traktował Reyman. Jeśli zsumujemy wszystkie pojedynki derbowe z jego udziałem, począwszy od 1918 roku aż po ostatni mecz w 1933 r., to zaimponować musi ilość spotkań z jego udziałem. W ciągu 15 lat rozegrano 40-41 spotkań, z czego Reyman wystąpił co najmniej w 33. W tych grach Wisła 13 razy przegrywała, 13 razy wygrywała (stosunek bramek 68:58 dla Wisły). Reyman zdobył 20-21 goli, a więc około 30%.

Rzeczywiście imponujący dorobek, który w zasadzie mówi wszystko o tym, czym dla niego były te spotkania. A trzeba tu dodać, że na przeszkodzie w jego występach stawała wojna (1918-1921), służba w odległych od Krakowa garnizonach i miastach (Wilno, Warszawa) oraz częste kontuzje. I on te trudności przezwyciężał. Bywało, że jechał nocą pociągiem z drugiego krańca Polski, by w dzień rozegrać mecz w Krakowie. Nawet fizyczna niedyspozycja powodowana kontuzjami nie była wystarczającym powodem, by z pojedynku z Cracovią zrezygnować. Nie trzeba go było specjalnie namawiać, żeby w dwa dni po zdjęciu gipsu z nogi zagrał (i to jak) w jedynym i jakże dramatycznym meczu roku 1925 (5:5 (1:5)), a takich przykładów było więcej.

I jeszcze jedna charakterystyczna rzecz. W tych pojedynkach wznosił się niemal zawsze na wyżyny swoich umiejętności. W zasadzie nie było w jego wykonaniu meczów słabych. Nawet, gdy był w słabszej dyspozycji, potrafił się szczególnie zmobilizować do takich spotkań. Wreszcie nie można zapomnieć o jego kapitalnej roli jako dobrego ducha drużyny, ponieważ potrafił natchnąć swych klubowych kolegów wolą walki i entuzjazmem w najcięższych momentach, gdy sytuacja na boisku wydawała się beznadziejna. Był kapitanem drużyny w pełnym tego słowa znaczeniu. Jego naturalne cechy przywódcze, podparte własnym przykładem potrafiły działać cuda. I takie cuda się zdarzały, choćby przypomnieć pojedynki z 1924 (4:2 (0:2)) lub 1925 (5:5 (1:5)). W latach 20-tych potrafił sam rozstrzygać losy pojedynków, imponując skutecznością i snajperskimi umiejętnościami. U końca swojej kariery potrafił umiejętnie kierować poczynaniami swoich kolegów, celnymi podaniami otwierając drogę do bramki rywala. Nie był jednak nigdy pazerny na strzelanie goli i widząc lepiej ustawionego kolegę, obsługiwał go dobrym podaniem. Choć był pewnym egzekutorem rzutów karnych, potrafił w ostatniej chwili zrezygnować z ich wykonania na rzecz młodszego kolegi, jako zachętę do lepszej gry (1923 5:1, Czulak). Tak zdobywał sobie zaufanie i szacunek kolegów, którzy wiedzieli, że zawsze mogą liczyć na niego na boisku i poza nim. Piłka nożna, będąc grą kontaktową i wywołując częste emocje graczy, uzewnętrznia charakter człowieka. O Reymanie pisano z reguły (pomijając nieszczęsny incydent z ostatniego meczu derbowego), że charakteryzował się w grze dżentelmeńską postawą. Grał zawsze ostro, zdecydowanie, ale w ramach przepisów i nie pozwalał sobie na obrażanie rywala na boisku. Jeśli pisze się o stosunku do niego publiczności (nie tylko wiślackiej), to na pierwszym miejscu wymienia się w tym kontekście słowo „szacunek”. Nie należał do ludzi zbytnio komunikatywnych, bratających się z publicznością, ale swą postawą na boisku i poza nim wzbudzał należny respekt. I takim pozostał w pamięci kibiców Wisły i Cracovii.

Piłkarskie walory

Wbrew pozorom nie był wysoki. Liczył 176 cm wzrostu. Solidna budowa ciała i wiążąca się z tym spora waga sprawiała, że nie należał do zawodników zwrotnych i imponujących szybkością. To był właściwie jego jedyny piłkarski mankament. Z tego też względu lepiej sobie radził na boiskach suchych. Znakomita zazwyczaj kondycja, siła fizyczna i wytrzymałość niwelowała te mankamenty.

Poza tym posiadał wyjątkową umiejętność właściwego ustawiania się na boisku i wychodzenia na pozycje. Sam zresztą mówił, że „zazwyczaj potrafił przewidzieć sytuację na boisku i ustawić się akurat tam gdzie trafiała piłka”. Waga ciała była także jego atutem. Należał bowiem do zawodników, którzy nie unikali twardej, męskiej walki na boisku i te walory były mu w tym pomocne.

„Był typem napastnika-przebojowca, odważny, twardy w grze, chętnie szedł na przebój, z reguły kończąc go strzałem”. Gdy się już rozpędził, to w zasadzie nikt nie mógł go zatrzymać w pędzie na bramkę.

Jak większość wybitnych graczy krakowskich w tym okresie należał do piłkarzy, którym piłka nie przeszkadzała w grze. „Jego technika użytkowa była bez zarzutu” zarówno, jeśli chodzi o przyjęcie, jak i prowadzenie piłki. „Miał spośród wszystkich [krajowych] rywali najlepiej opanowaną technikę strzału oraz podania”. Co więcej, jak pisano, „centry zbierał dobrze oboma nogami”. Potrafił prowadzić krótką, techniczną grę kombinacyjną z częstymi przyjęciami piłki, jak i uruchamiać nagłymi przerzutami na wolne pole skrzydłowych, grając z pierwszej piłki.

Najbardziej imponowały ówczesnym kibicom strzały i zdobywane gole. Bramki strzelał Reyman z rzutów wolnych i karnych, z samotnych przebojów i po podaniach swych partnerów, po rzutach rożnych i w zamieszaniu podbramkowym. Strzelał przy tym każdą dozwoloną częścią ciała: od nieco pogardzanego wówczas szpica po głowę (choć trzeba przyznać, że w grze „głową raczej się nie wyróżniał”).

Tak powstawał portret Henryka Reymana w ogrodzie Vlastimila Hofmana
Tak powstawał portret Henryka Reymana w ogrodzie Vlastimila Hofmana

Według Jana Reymana, który „podziwiał swego brata za siłę strzałów... tylko Martyna mógł mu dorównać”. Anegdotyczna, a zarazem prawdziwa historia mówiącą w zasadzie wszystko o dynamicie w jego nogach dotyczy spotkania Wisły z rumuńską drużyną Fulgerul (1927). Reyman strzelił wówczas Rumunom 4 bramki, w tym jedną w biegu z woleja z 18 metrów. Jego strzał był tak silny, że bramkarz rumuński nie tylko wraz z piłką wpadł do bramki, ale i stracił na kilka minut przytomność. W latach jego piłkarskiej świetności tak pisał o jego umiejętnościach strzeleckich S. Mielech: „Jest dobrym specjalistą od rzutów wolnych jak strzałów z pozycji. Strzał ma silny i celny, centry zbiera dobrze oboma nogami. Specjalności jego są górne strzały, czyste, bez fałszu, bite podbiciem. Technikę takiego strzału posiadają tylko najwybitniejsi strzelcy zagraniczni. Stosunkowo mało strzela bramek głową, ponieważ operuje przeważnie z tyłu, za polem karnem. Z tego też powodu mniej bramek zdobywa z przebojów, niż z centra lub wyrobionej sobie pozycji”.
"Z czasem Reyman stał się specjalistą w prowadzeniu gry skrzydłowymi. Długie lata gry długiemi podaniami nie pozbawiły go umiejętności i gry krótkiej, którą doskonale nawiązywał z partnerami. Te zalety czyniły Reymana przygotowanym do prowadzenia ataku reprezentatywnej drużyny polskiej w jakiemkolwiek zestawieniu”. Cechą dla niego charakterystyczną było bowiem to, że potrafił jak nikt wykorzystywać naturalne predyspozycje swoich partnerów na boisku. Wisła posiadała imponujących szybkością skrzydłowych i nieco słabszych łączników. Nic dziwnego, że grę drużyny opierał na skrzydłach, na czym cierpiała nieco kombinacyjna gra z łącznikami. Jego przerzuty na wolne pole do skrzydłowych („na fora”) imponowały ówczesnym obserwatorom. Był znakomitym taktykiem i gdy widział, że skrzydłowi Wisły są niedysponowani bądź ostro kryci przez rywali, zmieniał sposób gry drużyny i grał kombinacyjnie z łącznikami. Gdy długie podania na skrzydła zawodziły, „prostopadłemi podaniami wypuszczał łączników na przebój”. Sam zresztą także niejednokrotnie wykorzystywał prostopadłe podania, jakimi go zwykle obsługiwał środkowy pomocnik Wisły i reprezentacji Polski Jan Kotlarczyk.

Gdyby przeanalizować styl gry Wisły narzucony tej drużynie przez Reymana, można by również wysnuć wniosek, że był on inicjatorem nowego sposobu gry na polskich boiskach. Można w nim odnaleźć pewne elementy systemu WM (wprowadzonego przez Arsenal w 1930 r.). Szczególnie chodzi tu o grę skrzydłowych, wypuszczanych w bój przez Reymana, których rola nie ograniczała się jak dawniej do biernej roli „wyrabiania trójce środkowej pozycji do strzelania bramek (centrami)”. Gra Reymana, jak i naturalne predyspozycje Adamka i Balcera, wymuszała na nich rajdy do pola karnego i strzelanie „na własną rękę do bramki” - co było cechą charakterystyczną dla systemu WM. Rolą środkowego napastnika przy takim sposobie gry były przeboje i „strzelanie do bramki przy każdej okazji”. Reyman spełniał to zadanie bezbłędnie. Co więcej, charakterystyczny dla jego gry był fakt, że mimo to nie tracił umiejętności kierownika napadu.

Właśnie umiejętność kierowania atakiem Wisły czy drużyn reprezentacyjnych Polski i Krakowa, była kolejnym atutem w jego grze. Już u progu jego wielkiej kariery pisano, że jest „pełen zrozumienia gry” i wspaniale „rozdziela piłki”.

Przy końcu swojej kariery zatracił nieco swoją skuteczność. Coraz bardziej brakowało mu szybkości i zwrotności. Był jednak nadal „niezastąpiony... ze względu na swe znaczenie moralne dla tej drużyny oraz rolę głównego dyrygenta całego zespołu”. Przychodzące z wiekiem piłkarskie wady nadrabiał rutyną i doświadczeniem. Piłkarskie rzemiosło, polegające na dobrym ustawianiu się na boisku, grze bez piłki i szybkim podejmowaniu z reguły trafnych decyzji, pozwalało mu prezentować nadal wysoką klasę na polskich boiskach – do końca piłkarskiej kariery.


Źródło: Paweł Pierzchała "Z Białą Gwiazdą w sercu (Wiślacka legenda: Henryk Reyman 1897 -1963)", Kraków, 2006


Selekcjoner reprezentacji Polski

Pierwsze podejście

Reyman wracając do Krakowa po wojennej peregrynacji niemal od razu włączył się w prace zmierzające do reaktywowania KOZPN i PZPN. Był w komisji przygotowującej zjazd PZPN i brał w nim udział. Wtedy też przedstawiciele 8 już istniejących związków okręgowych wybrali Reymana do zarządu związku jako kapitana związkowego. Był to spory dowód zaufania. Trzeba przyznać, że trudno było wówczas znaleźć lepszego kandydata na to stanowisko. Reyman był już wówczas postacią legendarną w polskiej piłce. Cieszył się przy tym niekłamanym autorytetem jako działacz sportowy i oficer Wojska Polskiego. Dla Reymana piłka nożna stanowiła centrum zainteresowań i tej prośbie nie mógł odmówić. Już kilka dni później odbyło się z jego udziałem pierwsze plenarne posiedzenie Zarządu PZPN. Przedstawił wówczas koncepcję swej pracy na tym stanowisku. Powzięto uchwałę, że Reyman będzie co miesiąc na kolejnych posiedzeniach zarządu przedstawiał listę 40 najlepszych piłkarzy, którzy w danej chwili będą brani pod uwagę przy zestawianiu reprezentacji Polski.

Zawiadomienie PZPN o wyborze Henryka Reymana na Kapitana Związkowego
Zawiadomienie PZPN o wyborze Henryka Reymana na Kapitana Związkowego

Kapitan związkowy ustalał nie tylko skład reprezentacji, ale także nadawał „ogólny kierunek działania. Treningi prowadził i bezpośrednią opiekę nad drużyną w czasie meczu sprawował wówczas trener związkowy..."

Kraków dominował wówczas w polskim piłkarstwie, co przypominało niemal do złudzenia sytuację z pierwszych lat II RP. Potwierdzał to w konfrontacji z krajowymi i zagranicznymi rywalami. Reyman przyjął dość oryginalną metodę selekcji najlepszych futbolistów. Już po pierwszych konfrontacjach międzyokręgowych przedstawił zaleconą przez władze PZPN na II posiedzeniu zarządu swoistą listę rankingową 40 najlepszych w Polsce piłkarzy, „którzy wchodzić będą w rachubę przy zestawieniu reprezentacji narodowej. Lista ta będzie co miesiąc uzupełniana graczami, którzy wykazywać będą poprawę formy i będzie przedstawiana przez ppłk. Reymana na posiedzeniu plenarnym zarządu PZPN” – informowano w prasie. Pierwsza lista piłkarzy zestawiona została na podstawie własnych obserwacji Reymana i doniesień z poszczególnych okręgów. Dominowali na niej gracze krakowscy.

Przy tej okazji Reyman podzielił się swoimi opiniami o stanie polskiej piłki i perspektywach na przyszłość: „Ppłk Reyman oświadczył, iż w bieżącym sezonie piłkarskim nie uważa za wskazane rozgrywanie przez reprezentację piłkarską Polski spotkań międzypaństwowych ze względu na niski jeszcze stosunkowo poziom gry naszych piłkarzy, który spowodowała długoletnia okupacja niemiecka. Niemniej jednak uważa, że spotkania poszczególnych klubów czy okręgów z drużynami zagranicznymi przyniosą niewątpliwe korzyści naszym piłkarzom”. Zgodnie z zapowiedziami Reyman po takich meczach dokonał ponownej weryfikacji swej listy najlepszych w Polsce graczy.

Prawdziwą weryfikacją formy polskich i krakowskich piłkarzy okazały się spotkania z drużynami czeskimi. Najpierw zmierzyły się z nimi krakowskie zespoły klubowe. Spotkania drużyn klubowych przygotowywały grunt pod mecze reprezentacji Krakowa z naszymi południowymi sąsiadami. By przygotować najlepiej naszych piłkarzy do tych meczów zarząd PZPN postanowił, zgodnie z sugestią Reymana, urządzić 5-dniowy obóz treningowy w Zakopanem (1-5.10). Wziąć w nim miało udział 26 zawodników.. Jak wspominał potem S. Habzda: „na obozie treningowym w Zakopanem Reyman mógł przekonać się, jak siła i urok prostych, lecz głębokich treścią, a tak serdecznych słów hypnotyzowały niesforną brać piłkarską. Otwierając przed nimi szeroki świat swych wspomnień”, uczył „ich elementarnych nieraz zasad techniki i taktyki footbalu, kładąc w pierwszym rzędzie nacisk na postawę moralną, godną wybrańców, którym przypadł zaszczyt reprezentowania barw narodowych”.

W pierwszym meczu z Prażanami Kraków przegrał (6.10 1:3). Dzień później z Czechami spotkała się nieoficjalna reprezentacja Polski (Polska Południowa). Samo spotkanie, choć zakończyło się porażką 0:2, na długo pozostało w pamięci kibiców, gdyż oba zespoły pokazały bardzo ładną grę (Przekrój nr 27/1945 na str. 3 zamieszcza 4 zdjęcia z tego meczu).

Karykatura kapitana związkowego PZPN
Karykatura kapitana związkowego PZPN

Wszystkie te spotkania miały służyć właściwemu przygotowaniu kadrowiczów do planowanego przez PZPN meczu międzypaństwowego ze Szwecją. Ostatecznie nic z tych planów nie wyszło i na powojenny debiut reprezentacja Polski musiała jeszcze dość długo poczekać.

U progu 1946 r. Reyman miał już spore rozeznanie, jeśli chodzi o poziom sportowy prezentowany przez poszczególne okręgi i zawodników. Władze PZPN były zadowolone z jego pracy jako selekcjonera. Nic dziwnego, że na rozpoczynającym nowy sezon piłkarski Walnym Zgromadzeniu PZPN (16-17.02 w Krakowie) wybrano go ponownie kapitanem związkowym.

Niezdecydowano się jeszcze wystawić reprezentacji Polski w oficjalnych meczach międzypaństwowych. W praktyce jednak do takich konfrontacji doszło, ale pod płaszczykiem występów czy to reprezentacji polskich związków zawodowych, czy drużyn okręgowych. Taki charakter miało tournee „reprezentacji związków zawodowych” po Francji. Dla Reymana powołującego zawodników do tej drużyny najważniejszy był walor szkoleniowy całej wyprawy.

W tym roku nadal nie zdecydowano się na wystawienie oficjalnej reprezentacji Polski. Według Reymana było na to jeszcze za wcześnie. Podobnie więc jak w roku ubiegłym w konfrontacjach międzynarodowych sprawdzały się jedenastki klubowe i okręgowe. Ze szczególną uwagą śledzono pod Krakowem mecz Wisły z Armią Renu, gdyż był to „pierwszy powojenny kontakt krakowskiego klubu z piłkarzami zachodniej Europy i na dodatek z cieszącymi się nadzwyczajną reputacją futbolistami angielskimi”. Spotkanie to (18.06 2:2) nie zawiodło oczekiwań kibiców i stało na wysokim poziomie. Reyman był obecny na meczu. Jako dyrektor UWFiPW zasiadał wówczas w loży honorowej. Przed meczem, jak i w jego przerwie chodził jednak do szatni piłkarzy.

Po tournee we Francji kolejną konfrontacją międzynarodową najlepszych polskich piłkarzy był pojedynek z Torpedo Moskwa. Odbył się on 8.08 w odbudowywanej z ruin Warszawie i wywołał ogromne zainteresowanie kibiców. Tym razem wyselekcjonowani przez Reymana gracze występowali pod szyldem reprezentacji PZPN, a do meczu przygotowywał ich jako trener Wacław Kuchar, co zwiastować miało systematyczną współpracę dawnych boiskowych przyjaciół. Sklecona ad hoc jedenastka musiała stawić czoła moskiewskim graczom i sędziemu. Nic dziwnego, że mecz zakończył się remisem 1:1, a toczył się w bardzo gorącej atmosferze stworzonej przez kibiców na trybunach i piłkarzy na boisku.

Innym sprawdzianem kadrowiczów było tournee reprezentacji Śląska po Szkocji. Odbywało się ono w ścisłym porozumieniu z Reymanem, który uzgadniał skład tej reprezentacji m.in. z Stefanem Kisielińskim i T. Synowcem. Dwaj ostatni opiekowali się piłkarzami podczas tego tournee.

W listopadzie Reyman ogłosił kolejną listę 40 najlepszych piłkarzy Polski. Widać w niej było spore zmiany i pewną wyraźną tendencję. Systematycznie w ciągu roku malała liczba graczy krakowskich. Tym razem znajdowało się na niej 15 piłkarzy z Krakowa, 8 z Śląska, 7 z Warszawy, 4 z Poznania, 3 z Łodzi i po jednym z Tarnowa i Kielc. Przy końcu roku Reyman był zadowolony z postępów czynionych przez polskich piłkarzy. Wysoko ocenił międzynarodowe potyczki polskich klubów i okręgów. Szczególnie mecze Śląska i Wisły/Cracovii z Armią Renu, gdyż graliśmy z zawodowymi piłkarzami angielskimi. Co do meczu Reprezentacji PZPN z Torpedo to stwierdził wyraźnie, że Polska „po raz pierwszy po wojnie, uzyskała po pięknej, ambitnej i po męsku prowadzonej grze wspaniały wynik 1:1”, a niewiele brakowało by ten mecz wygrała. Równie wysoko ocenił tournee Śląska na Wyspach Brytyjskich. Bowiem nie dość, że Anglicy opłacali nasz pobyt, to my uczyliśmy się „od nich kunsztu piłkarskiego i wygrywania z nimi”.
Można śmiało stwierdzić, że był wówczas właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Poza tym liczył się z fachowymi opiniami i potrafił pod ich wpływem zmieniać zdanie.

Nowy rok zaczynał się tradycyjnie corocznym Walnym Zgromadzeniem PZPN (22-23.02). Tym razem odbyło się ono w Łodzi (po raz pierwszy i ostatni w historii). Podczas obrad Reyman złożył „obszerne sprawozdanie” ze swej działalności. Praca Reymana i zarządu zyskała uznanie zebranych działaczy. Nic dziwnego, że absolutorium udzielono zarządowi przez aklamację, a przy wyborze nowych władz nie zaszły żadne poważniejsze zmiany.

Dla polskiej piłki nowy sezon piłkarski okazał się brzemienny w wydarzenia. Przez cały rok odbywały się eliminacyjne spotkania, które ostatecznie wyłoniły 14 najlepszych ligowych drużyn w Polsce. Do tego po raz pierwszy na międzynarodowej arenie zadebiutowała po wojnie oficjalna reprezentacja Polski. Niemal dwa lata gier kontrolnych polskich klubów, nieoficjalnych reprezentacji naszego kraju i reprezentacji okręgowych z zagranicznymi rywalami przyczyniły się do wzrostu poziomu polskiej piłki. Dodatkowo poprzez reaktywowanie rozgrywek ligowych uporządkowano wreszcie system gier o mistrzostwo Polski, wracając do sprawdzonych już przed wojną rozwiązań. Wszystko to dawało pewną gwarancję, że w debiucie powojennym polskiej drużyny narodowej nie dojdzie do blamażu.

W połowie maja Reyman przetestował kadrowiczów (występujących jako Polska Północna) z drużyną Słowacji. Skromna wygrana 3:2 dała selekcjonerowi, jak to określił, „przegląd materiału, którym mogę rozporządzać. Okazuje się, że obóz kondycyjny jest koniecznie potrzebny. Braki kondycyjne i brak zgrania rzuca się bowiem w oczy wyraźnie”. Obóz taki zorganizowano i od 27 maja pod wodzą Kuchara piłkarze przygotowywali się do meczu z Norwegią.

Rywal nie był zbyt wymagający, ale Polacy grać mieli na wyjeździe w Oslo (11.06). Powołując piłkarzy do kadry na to spotkanie Reyman kierował się przede wszystkim ich doświadczeniem i ograniem. Według M. Filka, dla którego był to pierwszy i ostatni występ w reprezentacji Polski, na wyniku meczu z Norwegami zadecydowały niewłaściwe przygotowania do tego spotkania. Trzeba w tym miejscu wyjaśnić, że Reyman jako kapitan związkowy miał decydujący wpływ na powoływanie zawodników do kadry narodowej i selekcję ostatecznej jedenastki. Liczono się także z jego sugestiami dotyczącymi przedmeczowych założeń taktycznych. Zwykle przed meczami spotykał się z piłkarzami i starał się ich odpowiednio zmobilizować do gry. W trakcie spotkania zwykle nie siedział na ławce rezerwowych z piłkarzami, lecz na trybunie honorowej. Nie miał więc bezpośredniego kontaktu z piłkarzami i spotykał się z nimi z reguły w szatni przed meczem i podczas przerwy. Tak było podczas spotkań rozgrywanych w Polsce. Za granicę z reprezentacją nie wyjeżdżał wskutek „braku zgody władz”, a przecież większość oficjalnych spotkań w 1947 r. nasza drużyna narodowa rozegrać miała na wyjeździe. Dlatego jedynie na kilka dni przed meczem i wyjazdem zagranicznym kadry narodowej mobilizował piłkarzy i wydawał im polecenia co do sposobu gry. S. Flanek pamięta, jak m.in. „na lotnisku przed odlotem samolotu z piłkarzami Reyman brał każdego z zawodników pod rękę i omawiał z nimi taktykę i mówił im jak mają grać w nadchodzącym spotkaniu”.

Właściwym treningiem zawodników na zgrupowaniach i przed spotkaniami międzynarodowymi zajmowali się trenerzy. Od ubiegłego roku stanowisko to zajmował W. Kuchar. Współpraca Reymana z Kucharem układała się do tej pory bardzo dobrze. Tak też było przed wyjazdem do Norwegii. Kadrowiczów skupiono przed meczem na specjalnym zgrupowaniu, które odbywało się na obiektach Legii. Reyman często gościł na tym zgrupowaniu i swoje personalne decyzje konsultował z Kucharem. Jak można sądzić po relacjach uczestników tego zgrupowania, wyraźnie przedobrzono w treningu. Według M. Filka, Kuchar niemal zagonił zawodników na warszawskim zgrupowaniu, co odbiło się potem na grze w Oslo.

Przed odlotem do Oslo okazało się, że z reprezentacją nie może wyjechać Reyman. Ówczesny reprezentant Polski S. Flanek wspomina taki obrazek z lotniska przed odlotem samolotu, kiedy to „podeszło do niego kilku panów w cywilnych ubraniach. Porozmawiali z nim i musiał z nimi wracać. Nawet z nami się nie pożegnał”. Być może władze obawiały się, że będzie chciał pozostać na stałe za granicą. Z różnych relacji wynika, że niemal do ostatniej chwili wydawało się, że do jego wyjazdu dojdzie i dopiero na lotnisku poinformowano go: „Niestety, panie kapitanie PZPN, nie otrzymał Pan pozwolenia na wyjazd”.
Mecz zakończył się dla Polaków porażką 1:3.

Mimo porażki mecz w Oslo zapoczątkował całą serię gier międzypaństwowych naszej narodowej jedenastki. Ciekawostką był fakt, że spośród następnych 6 spotkań, aż 5 odbyło się na wyjazdach. Reyman jako kapitan związkowy odpowiadał jedynie za zestawienie polskiej reprezentacji w trzech pierwszych meczach, gdyż po odmowie wydania mu paszportu na wyjazd do Czechosłowacji złożył rezygnację z piastowanej funkcji.

Jedynie mecz z Rumunią odbył się w Polsce. Przed wyjazdem do czeskiej Pragi na kolejny mecz reprezentacji Reyman był umiarkowanym optymistą. Uważał, że nasi piłkarze są dobrze przygotowani kondycyjnie i liczył na remis w tym meczu (który, biorąc pod uwagę dysproporcję sił obu drużyn byłby naszym sukcesem). Formalnie wchodził w skład ekipy wyjeżdżającej do Czech. Trzy dni przed meczem w Pradze jednak po raz drugi potraktowany został jako persona non grata. Jak poinformowano lakonicznie w prasie: „Niestety i teraz kapitan związkowy nie uzyskał odpowiednich dokumentów”. „Po prostu, nie wydano mu paszportu”. Nic dziwnego, że tę swoistą recydywę potraktował jako obrazę jego oficerskiego honoru i przesłał do PZPN pismo następującej treści: „Zmuszony trudnościami oraz ciężkimi warunkami pracy, z ubolewaniem zgłaszam z dniem 30.8 br. moją rezygnację ze stanowiska kapitana związkowego PZPN-u. Wszelkie wyjaśnienia oraz sprawy dotyczące likwidacji związane z moją funkcją, załatwię i przekażę listownie”. „Sport” przy tej okazji wyjaśniał czytelnikom, że „dla nikogo nie jest tajemnicą, że decyzję powyższą powziął ppłk Reyman na skutek niemożności wyjazdu z drużyną polską do Czechosłowacji”.

W całej tej aferze paszportowej nie należy pomijać aspektu czysto sportowego, gdyż Reyman jako kapitan związkowy dla właściwej oceny formy poszczególnych piłkarzy i ich przydatności do kadry narodowej musiał oglądać ich występy w meczach międzypaństwowych. W 1947 r. miał tylko jedną taką okazję w Warszawie podczas meczu z Rumunią. Pozostałe mecze rozgrywali Polacy za granicą i skoro nie mógł wyjeżdżać z reprezentacją na te mecze, to jego praca jako selekcjonera, który poważnie traktuje swoje obowiązki, mijała się z celem. Mógł oczywiście kurczowo trzymać się stanowiska i opierać się w swojej pracy na doniesieniach współpracowników, ale na to nie pozwalał mu honor.

Oceniając pracę Reymana jako kapitana związkowego PZPN w tych pierwszych powojennych czasach należy mieć na uwadze fakt, że z polskimi piłkarzami nie mógł wyjeżdżać na mecze za granicę i choć miał wpływ na powołania piłkarzy do kadry przed tymi spotkaniami, to trudno go czynić w pełni odpowiedzialnym za grę i wyniki Polaków w tych konfrontacjach. Formalnie nadal pozostawał na stanowisku kapitana związkowego PZPN „do czasu wyjaśnienia sprawy”. Faktycznie obowiązki selekcjonerskie piłkarska centrala powierzyła po meczu z Czechosłowacją „komisji trzech” i ten stan trwał aż do przyszłorocznego zjazdu piłkarskich władz. Tym samym po nieco ponad dwuletnim okresie kończyła się „przygoda” Reymana jako pierwszego powojennego selekcjonera naszej reprezentacji narodowej. W tym czasie przyczynił się do odbudowy z powojennych ruin polskiego futbolu i wprowadził ponownie na arenę międzynarodową piłkarzy z białym orłem na piersiach. „Dobrze oceniał możliwości i umiejętności poszczególnych piłkarzy. Jego wadą było natomiast to, że nie mógł zrozumieć zmian, jakie zaszły w psychice zawodników od czasów, gdy on występował na boisku. Był znacznie lepszym znawcą futbolu niż psychologiem” – tak oceniał jego kompetencje mianowany później na stanowisko selekcjonera M. Szymkowiak.

Występy polskich piłkarzy w pierwszych meczach międzypaństwowych naznaczone były porażkami, ale pewnie inaczej być nie mogło, biorąc pod uwagę spustoszenia jakie pozostawiła po sobie w naszym kraju II. wojna światowa – tak, jeśli chodzi o bazę sportową i organizacyjną naszego futbolu, jak i żniwo osobistych tragedii, które nie ominęło również środowiska piłkarskiego. W takich okolicznościach potrafił jednak Reyman systematyczną i konsekwentną pracą jako selekcjoner wybrać najlepszych w Polsce piłkarzy. Poprzez konfrontacje reprezentacji okręgowych i nieoficjalne występy kadry PZPN wyselekcjonował ścisłe grono zawodników, którzy rozpoczęli na razie bez powodzenia, ale odważnie i z honorem, rywalizację na arenie międzynarodowej. Swoiste świadectwo jego kompetencji wystawili mu później jego następcy na tym stanowisku, powołując do reprezentacji Polski tych samych zawodników. Po prostu lepszych wówczas nie było.

Statystyka meczów reprezentacji Polski w 1947 – do momentu złożenia przez Reymana rezygnacji z funkcji kapitana związkowego PZPN.
Obejmuje tylko spotkania oficjalne:

  • 11.06.1947 Oslo. Polska – Norwegia 1:3 (0:0).
  • 19.07.1947 Warszawa. Polska – Rumunia 1:2 (0:1).
  • 31.08.1947 Praga. Polska – Czechosłowacja 3:6 (0:1).

Drugie podejście

W kapitanacie Kruga. 1956

Od lewej: Reyman, Krug i Derda
Od lewej: Reyman, Krug i Derda

Rola Reymana w odbudowie zniszczonych w czasach stalinowskich struktur piłkarskich była trudna do przecenienia. Należał do ludzi o mocnym charakterze i z pomocą przyjaciół starał się jesienią 1956 r. podczas nieoficjalnych konferencji z działaczami piłkarskimi z innych regionów stworzyć nieformalne porozumienie osób, które wywierałyby nacisk na władze sportowe. Grupa prąca do zmian okazała się na tyle silna, że podczas warszawskiej narady działaczy piłkarskich z całej Polski (20-23.09), połączonej z pierwszymi wyborami do władz Polskiej Sekcji Piłki Nożnej (22.09), udało się jej umieścić na wysokich stanowiskach w Sekcji swych czołowych przedstawicieli. Przewodniczącym reaktywowanego kapitanatu związkowego wybrano Cz. Kruga, a współpracować z nim mieli Reyman i F. Dyrda (wówczas jeszcze ze Stalinogrodu). Powrót odsuniętych w czasach stalinowskich od pracy w sporcie starych działaczy, których wymownym przykładem był Reyman, dawał gwarancję, że jest to dopiero początek zmian.

Reyman, choć spoczywały teraz na nim obowiązki członka kapitanatu, był bardzo aktywny w tym czasie. On sam i skupiona wokół niego grupa ludzi zmiany w funkcjonowaniu SPN traktowali jako etap zmierzający do reaktywowania dawnych związków sportowych: PZPN i związków okręgowych. J. Frandofert twierdzi: „Jego rola w reaktywowaniu PZPN po latach stalinowskich była ogromna, jeździł po kraju i gdzie tylko mógł szukał sojuszników w tej sprawie”. Zaowocowało to reaktywowaniem KOZPN (6.12) i PZPN (9.12) przy okazji zwołanego w tym celu plenum SPN GKKF.

Reyman nie stronił wówczas od wypowiadania publicznie ocen o stanie polskiego piłkarstwa, choć czynił to ostrożnie. Jeśli chodzi o perspektywy poprawy złego stanu rzeczy w polskiej piłce, to stwierdzał wprost, że starzy „działacze nie naprawią w przeciągu kilku dni tego, co się zepsuło przez kilka lat”.

Jesień 1956 r. była w życiu Reymana okresem niezwykle bogatym w wydarzenia. Swoją aktywność przy reaktywowaniu związków piłkarskich musiał godzić z pracą zarobkową i pełnieniem społecznie funkcji członka kapitanatu zestawiającego reprezentację Polski do kolejnych międzypaństwowych meczów. W ciągu niespełna trzech tygodni nasza reprezentacja rozegrała aż 3 spotkania, których wyniki świadczyły o tym, że optymistyczna atmosfera zmian w polskiej piłce nożnej odbiła się wyraźnie i na grze naszych kadrowiczów. Wygrane z Norwegią (w Warszawie 28.10 5:3) i Finlandią (w Krakowie 4.11 5:0) oraz remis na gorącym stanbulskim terenie z Turcją (16.11 1:1) mówiły same za siebie.

Kapitanat starał się wówczas pracować przy otwartej kurtynie, jak gdyby odreagowując miniony okres, kiedy to decyzje personalne podejmowano w zaciszach nie tyle sportowych, co partyjnych gabinetów. Przyjęta koncepcja pracy trzyosobowego kapitanatu wykazywała już wtedy swoje wady. Różnice zdań trzech silnych osobowości przy ustalaniu kadry narodowej musiały wcześniej czy później prowadzić do konfliktów. Poza tym, przy przyjętym zespołowym sposobie pracy odpowiedzialność za ewentualne błędy kapitanatu się rozmywała.

Na czele kapitanatu. Eliminacje do MŚ. 1957

Rok 1956 r. zaczynał się pod auspicjami stalinowskiej struktury sportu rządzonej przez niekompetentnych partyjnych biurokratów, a kończył się reaktywowaniem PZPN oraz związków okręgowych i powrotem do pracy w piłce nożnej doświadczonych działaczy z autorytetem.

Z początkiem 1957 r. Reyman piastował kilka odpowiedzialnych funkcji w polskiej piłce: wiceprezesa TS Wisła, kapitana związkowego KOZPN, członka kapitanatu PZPN. Zjazdy KOZPN i PZPN oficjalnie potwierdziły ten stan rzeczy. Lutowe Walne Zgromadzenie PZPN (16-17.02) nie dokonało większych zmian we władzach związkowych. Prezesem nadal pozostawał Glinka. Istotne było jednak to, że funkcję kapitana związkowego powierzono wówczas Reymanowi, a jako jego zastępców wybrano Dyrdę i Ziemiana. Zadanie jakie postawiono na zjeździe Reymanowi i jego współpracownikom było jasne – przygotowanie reprezentacji do meczów w eliminacjach do mistrzostw świata.

"Lekarze" polskiego piłkarstwa. Reyman pierwszy z lewej.
"Lekarze" polskiego piłkarstwa. Reyman pierwszy z lewej.

Prasa przyjęła nominację Reymana na ogół pozytywnie, choć widać było pewne regionalne różnice i sympatie. Warszawski „Przegląd Sportowy” wypowiadał się o Reymanie z lekkim dystansem. Przedstawiając jego sylwetkę Lechowski pisał, że „jest ogólnie cenionym działaczem piłkarskim”, ale „z powodu długiej rozłąki z piłkarstwem, nie jest on w pełni zorientowany w obecnej rzeczywistości. Na wiele spraw patrzy bowiem z perspektywy przeszłości. Jako przykład służyć może jego wypowiedź o czystym amatorstwie”. Ma natomiast rację, „gdy podkreśla, że prócz pieniędzy istnieje też taki sposób na dobrą grę, jak praca wychowawcza i przywiązanie do barw klubowych”.

Stan polskiej piłki był więc dość opłakany, a wyzwania przed nią stojące ogromne. W 1957 r. rozpoczynały się eliminacje do Mistrzostw Świata w Szwecji. Polacy odcięci przez lata od kontaktów z światową piłką mieli teraz trudne zadanie pokonania w rozgrywkach grupowych reprezentacji ZSRR, która rok wcześniej zdobyła złoty medal olimpijski. Drugim rywalem Polaków był nieliczący się wówczas w Europie zespół Finlandii. Patrząc trzeźwo, szanse na awans były tylko teoretyczne, ale po latach rejterady z najważniejszych imprez piłkarskich wyzwanie to trzeba było podjąć...

Reyman uważał, „że w meczach o tak wyjątkowym znaczeniu jakimi będą spotkania naszej reprezentacji ze Związkiem Radzieckim – oprócz walorów technicznych i kondycyjnych decyduje dyspozycja psychiczna”. A ta się ukształtuje w meczach ligowych i spotkaniach międzynarodowych. Dlatego życzył piłkarzom przełamania kompleksu niższości. Aby mieć właściwe rozeznanie w formie poszczególnych graczy oglądał mecze ligowe. Uważał, że w tym sezonie nie możemy sobie pozwolić na „eksperymentowanie ze składem drużyny A” ze względu na ważny mecz z ZSRR w czerwcu. Sprawdzeniem formy reprezentacyjnych piłkarzy miały być sparingi i mecz towarzyski z Turcją.

Przed pierwszym meczem eliminacyjnym z ZSRR Reyman najpierw wyselekcjonował szeroką 22-osobową kadrę piłkarzy. Spośród nich wybrana miała być już 16, która miała wyjechać do Moskwy. Okazało się, że wpływ na wybór piłkarzy do polskiej reprezentacji nie leżał tylko w rękach Reymana. J. Frandofert podkreśla, że wywierały wówczas na niego naciski różne „wpływowe” osoby, które życzyły sobie „uwzględnienia w składzie piłkarzy godnych wyjazdu do Kraju Rad”. Można więc przyjąć, że zaproponowany przez niego skład nie w pełni odpowiadał jego przekonaniom. Tym niemniej jako kapitan związkowy brał na siebie odpowiedzialność za taki, a nie inny wybór graczy. Personalne propozycje Reymana uzyskały akceptację Zarządu PZPN.

Wydaje się, że wobec powszechnej krytyki gry naszego ataku i raczej pochlebnych ocen gry obronnej Reyman zdecydował się postawić w meczu z ZSRR na defensywę. Wielkiego pola manewru taktycznego nasz selekcjoner nie miał. W diametralnie odmiennej sytuacji była drużyna naszych przeciwników, która dysponowała swymi najlepszymi piłkarzami.

Nic dziwnego, że na Łużnikach 23.06 zwyciężyć mogła i pewnie zwyciężyła drużyna gospodarzy. Wynik 3:0 mówił sam za siebie i odzwierciedlał to co się działo na boisku. Po meczu w pokoju 201 hotelu Leningrad odbyło się towarzyskie spotkanie Polaków z piłkarskimi działaczami ZSRR (z udziałem Glinki, Reymana i Lechowskiego).
Na pytanie Antipenoka, czy dobrze zestawił skład podstawowej jedenastki, Reyman miał odpowiedzieć, że „nie”.
Na kolejne pytanie: ile razy selekcjoner może się pomylić, odpowiedział również krótko – „trzy”.
Niekryjący zadowolenia Antieponok odparł, że to dobrze, bo trzeci raz będzie w Polsce. Z perspektywy czasu można by zadać kolejne pytanie, które wówczas nie padło: Czy z piłkarzy jakich miał wówczas do dyspozycji mógł wybrać lepszą jedenastkę? Według piszącego te słowa: nie!

Reyman, na którego głównie posypały się gromy po przegranej w Moskwie, przed następnymi meczami eliminacyjnymi do MŚ przestał liczyć się z nieformalnymi naciskami z zewnątrz co do składu polskiej kadry narodowej. W zasadzie do końca eliminacji miał głos decydujący, jeśli chodzi o personalne wybory. Wprawdzie wymieniał ze swoimi zastępcami uwagi, ale „gdy go nie przekonali, to stawiał na swoim”.

Zresztą trzeźwo patrząc na siłę polskiego i radzieckiego zespołu, należało z góry wkalkulować porażkę w moskiewskim meczu. Szczęśliwie dla nas regulamin eliminacji do MŚ był tak skonstruowany, że w wypadku równej ilości punktów zdobytych przez dwa zespoły, o awansie nie decydował stosunek zdobytych bramek, a dodatkowy mecz rozegrany na neutralnym terenie. Przyjmując z góry, że Finlandia pozostanie tylko dostarczycielką punktów, należało wygrać nawet w najskromniejszych rozmiarach mecz rewanżowy z ZSRR. Papierowe kalkulacje trzeba było teraz wypełnić rzeczywistą treścią.

Mecz z Finami wygraliśmy pewnie (5.07 3:1). Ta wygrana zdecydowanie poprawiła humory w polskiej ekipie.

Ważnym etapem przygotowań do spotkania rewanżowego z ZSRR miały być towarzyskie potyczki kadrowiczów, najpierw w Hiszpanii przy okazji otwarcia stadionu Nou Camp, a potem w Bułgarii. Przed samym spotkaniem z ZSRR rozegrano także szereg sparingów. Wyniki tych konfrontacji i forma kadrowiczów nie nastrajała niestety optymizmem.

Nic dziwnego, że Reyman stwierdził po tych sprawdzianach, „że największą nadzieję na mecz w Chorzowie pokłada... w publiczności”. „Życzliwi doradcy” także nie ułatwiali mu zadania. Uważali np., że Cieślik (jeden z nielicznych wyróżniających się polskich piłkarzy) jest już „za słaby” i w Chorzowie nie powinien grać. Reyman jednak zdecydowanie stawiał na Cieślika.

Charakterystyczna dla nastrojów przedmeczowych była wypowiedź wiceprezesa PZPN Zatke, skierowana w stronę Reymana na konferencji prasowej: „Oto siedzi między nami człowiek, który w niedzielę zostanie wyniesiony ze stadionu chorzowskiego na rękach i na jego cześć będzie odśpiewane triumfalne ‘Sto lat’, albo też nikt nie pozostawi na nim suchej nitki, nawet my członkowie zarządu PZPN nie wstrzymamy się od krytyki”. Presja oczekiwań na dobry wynik reprezentacji Polski była ogromna. Ostatnie dni przed tym historycznym meczem były więc bardzo stresujące dla Reymana, który nie miał wielu sojuszników, jeśli chodzi o swoje personalne wybory. Ostatnie dni i godziny przed meczem spędzał z kadrowiczami i starał się ich mobilizować do dobrej gry. Nie były to zachęty materialne, jakich niektórzy piłkarze oczekiwali, mimo to wielu z nich do dziś pamięta sens tych wypowiedzi.

Tak wspominał je po czterdziestu latach Edmund Zientara: „Odprawy przed meczami z ZSRR – słowa w nich zapadające zapamiętałem jako patriotyczne wystąpienia, a nie wykłady dotyczące założeń taktycznych dotyczących danego spotkania piłkarskiego. Np.: „gramy z bolszewikami, lub Moskalami. Nie mamy czołgów ani dział, ale mamy nasze gorące polskie serca”. To słownictwo przeszło do klasyki moich wspomnień z tego meczu, bardziej je pamiętam aniżeli skład zespołu i fragmenty gry. To było to, czego potrzebowaliśmy najbardziej. Wielu z nas miało coś do załatwienia osobistego z tym przeciwnikiem, aczkolwiek dotyczyło to tylko boiska piłkarskiego”.

Nie wszyscy tak to odbierali, o czym w dość przypadkowych okolicznościach przekonał się Reyman. Zwierzał się potem z goryczą: „Ja przed meczem w Chorzowie mam do nich płomienną przemowę, podkreślam honor noszenia koszulki z Białym Orłem na piersi, wskazuję na zaszczyt zobowiązujący do dania z siebie maksimum wysiłku. Chłopcy przytakują, chyba chwyciło!... Wstąpiłem jeszcze, tuż przed rozpoczęciem meczu, w pewne „ustronne miejsce”; słyszę za chwilę – wchodzi kilku piłkarzy, dzielą się wrażeniami. Jeden z nich, nasz popularny „bombardier”, stawiany na obecnym świeczniku, mówi: „Pierunie, ładnie ten Rajmon godo o tym orle, ale lepiej by powiedzioł, jaką premie PZPN wypłaci nam za mecz”. Widzi pan, redaktorze, dla nich rozmowa o Orle, to mowa-trawa”. Tak przedstawiała się uładzona wersja tego incydentu.

'Mecz z ZSRR chciało oglądać podobno aż 387 tysięcy widzów. Oficjalnie sprzedano 98 tysięcy biletów, choć naprawdę kibiców było jeszcze więcej. Przed samym spotkaniem Reyman (jak to miał w zwyczaju) mobilizował piłkarzy okrzykiem: „Orły do boju!”. Pogoda nie była najlepsza i w ten pamiętny niedzielny dzień bezustannie siąpił deszcz, co jednak nie ostudziło gorącej atmosfery wśród zgromadzonych na Stadionie Śląskim kibiców. Atmosfera ta przeniosła się na polskich piłkarzy, którzy dali z siebie wszystko. Nic dziwnego, że „ruskie mieli strach w oczach” – jak to potem określił trafnie S. Florenski. „Byliśmy świadkami rzadkiego triumfu hartu woli, serca i niewyczerpanych ambicji nad umiejętnościami, doświadczeniem i siłą”. Okazało się po raz kolejny, że Polacy potrafią się zmobilizować w krytycznych momentach. W zasadzie wszyscy polscy piłkarze zaimponowali w tym dniu sercem do gry. „Ostra zaprawa na przygotowawczym zgrupowaniu dała rezultat... Cała nasza drużyna grała bardzo dobrze” – mówił po meczu bohater spotkania Cieślik. Poza tym nasza drużyna była bardzo dobrze przygotowana taktycznie do tego spotkania. Do tego bramki dla naszej drużyny padały w ważnych psychologicznie momentach (tuż przed przerwą i zaraz po przerwie), podłamując psychicznie graczy ZSRR. Dla porządku podajmy, że wygraliśmy ten mecz 2:1.

Po meczu szał radości ogarnął piłkarzy, trenerów, działaczy i kibiców. Szymkowiak niósł na rękach Cieślika, Woźniak Brychczego, który opuszczał boisko z wysoką gorączką, Foryś z radości ucałował najbliższą osobę, „która była pod ręką – płk Reymana”, a kibice śpiewali naszym piłkarzom „Sto lat”. Niekryjący radości Reyman mówił na gorąco: „Jesteśmy przejęci tym pięknym meczem. Było to historyczne zwycięstwo odniesione nad przeciwnikiem o wysokiej technice i wspaniałej kondycji".

Reyman zdawał sobie sprawę, że wygrana w Chorzowie przedłuża tylko szanse na awans do MŚ. By ich nie stracić, należało teraz pokonać w Polsce zespół Finlandii (co wydawało się formalnością) i czekać na barażowy mecz z ZSRR na neutralnym terenie. Z Finami wygraliśmy łatwo i przyjemnie 4:0.

W Polsce zdawano sobie sprawę, że sukces w meczu barażowym może przynieść Polakom jedynie tak samo dobra gra, jak w meczu chorzowskim. Czy stać ich było ponownie na taki wysiłek fizyczny i psychiczny miało się okazać w Lipsku, gdyż tam miano rozegrać dodatkowe spotkanie z piłkarzami z Kraju Rad. Nasi działacze piłkarscy chcieli rozegrać ten mecz w bardziej sprzyjającym i neutralnym miejscu, np. Austrii czy Jugosławii. Rosjanie odrzucali te propozycje. Ostatecznie o miejscu rozegrania barażu zadecydowały władze polityczne i z tym faktem PZPN musiał się pogodzić. PZPN chciał, by mecz z ZSRR odbył się dopiero po rozgrywkach ligowych, czyli najwcześniej 24.11. Tak też się stało. Wydaje się, że była to błędna decyzja. Piłkarze byli już przemęczeni sezonem, w okresie roztrenowania. Można było mecze ligowe po prostu przenieść na późniejszy termin albo wyłączyć graczy reprezentacyjnych z gier ligowych, by przygotowywać ich do tego najważniejszego spotkania w całej powojennej historii.

Prasa pełna była komentarzy i proponowanych składów. Przeważał optymizm i opinia, że mecz z ZSRR można wygrać. Podczas wrocławskiego zgrupowania kadrowiczów, Reyman zachęcał naszych piłkarzy, by codziennie pili rano szklankę miodu z ciepłą wodą: „Chłopcy pijcie miód! To świetny środek wzmacniający samopoczucie i regenerujący energię, zużytą na treningu. Znacie świetnego trenera niemieckiego Seppa Herbergera? Tak, to on dzięki karmieniu miodem swych graczy doprowadził drużynę NRF w roku 1954 do mistrzostwa świata”.

Atmosfera w drużynie była dobra, co można wnosić także z tej „miodowej” anegdoty. Brychczy bowiem sugerował Reymanowi, że najlepszy „jest miód kasztelański”, co reszta zawodników przyjąć miała wybuchem śmiechu. Sądząc z tego typu przekomarzań, stosunki łączące Reymana z piłkarzami były przyjazne, choć z zachowaniem właściwego dystansu i szacunku. Jako kapitan związkowy „rozmawiał z zawodnikami nie tylko o sprawach piłkarskich” – twierdził R. Koncewicz. Tak Reymana wspomina np. czołowy wówczas reprezentant Polski Edmund Zientara: „Płk Reyman był osobą niewątpliwie nietuzinkową, a dla piłkarzy ówczesnego czasu pewnego rodzaju oryginałem. Jego sposób prowadzenia przedmeczowych odpraw, tubalny głos, patriotyczne wstawki – to było coś innego. Był to szczególny czas dla Polski (lata 56-58). Dlatego też odprawy, np. przed meczami z ZSRR – słowa w nich zapadające, zapamiętałem jako patriotyczne wystąpienia, a nie wykłady dotyczące założeń taktycznych dotyczących danego spotkania piłkarskiego. W mojej pamięci utrwalił się jako człowiek bezpośredni, bezinteresowny, mocnej postury z donośnym żołnierskim głosem. Kochał Polskę, polską piłkę – to z niego przebijało. Już wówczas był człowiekiem jakby z innej epoki w stosunku do ówczesnego trudnego czasu. Kiedy pytaliśmy skąd u niego nawyk głośnego, donośnym głosem wypowiadania się oświadczył: ‘Panowie we wrześniu 39 mój głos porywał pułk do ataku'”.

Przed meczem w Lipsku już tradycyjnie Reyman miał kłopot z właściwym zestawieniem ataku. Wyjazdowi do NRD towarzyszyły niedociągnięcia organizacyjne. Razem z drużyną nie pojechał lekarz. Do Lipska reprezentacja jechała pociągiem, a nie zalecanym przez Reymana samolotem. Ewald Cebula dołączył do ekipy później „jako turysta” i razem z ekwipunkiem sportowym wiózł wiadro z miodem. Miód ten „miał dodać zawodnikom sił w walce o zwycięstwo, a tym samym wyrównać w jakimś stopniu braki w wyszkoleniu”.

Reyman na pytania o przyjętą w meczu taktykę odpowiadał krótko: „Atak i jeszcze raz atak. To najlepsza recepta na wygranie tego meczu. Z kondycją jest zupełnie dobrze, napad ‘rozstrzelał się’, z miejsca więc ruszymy do natarcia”.

Zaakceptowany przez władze PZPN wybór Lipska jako miejsca rozegrania meczu barażowego z ZSRR nie był najszczęśliwszy. Wprawdzie z Polski udało się do NRD kilka tysięcy kibiców, ale ginęli oni w morzu stutysięcznej enerdowskiej widowni, która kibicowała piłkarzom radzieckim (wśród niej znajdowała się zresztą kilkunastotysięczna grupa stacjonujących tam żołnierzy sowieckich). Nic dziwnego, że na trybunach dominowała czerwień rozdawanych przez organizatorów meczu flag. Tym samym Polacy mieli walczyć przy niechętnej widowni, a wsparcie kibiców było wówczas dużym atutem, o czym przekonano się podczas meczu w Chorzowie. W meczu barażowym drużyna ZSRR okazała się lepsza od naszej narodowej jedenastki i wygrała pewnie 2:0.

Reyman ze smutkiem skomentował grę drużyny radzieckiej i polskiej: „Byli lepsi, grali bardzo kolektywnie, a Netto karmił ciągle swój atak piłkami, wiązał akcje, był na każdym miejscu. U nas, niestety, zabrakło takiej matki”.

Szukanie przyczyn naszej porażki w Lipsku w złym zestawieniu podstawowej jedenastki, złym przygotowaniu kondycyjnym, technicznym i taktycznym do meczu, błędach organizacyjnych kierownictwa polskiej ekipy było zrozumiałe, biorąc pod uwagę ogromne nadzieje jakie wiązano z tym meczem. Wszak byliśmy wówczas o krok od największego sukcesu w całej powojennej historii polskiej piłki nożnej (awansu do MŚ). Podobnie możemy zrozumieć ówczesne emocjonalne, wypływające z rozgoryczenia, a więc nie zawsze sprawiedliwe oceny występów polskiej reprezentacji w tym czasie. Z dzisiejszej perspektywy trzeba się jednak pokusić o wyważoną i sprawiedliwszą ocenę: byliśmy wówczas po prostu piłkarsko gorsi od drużyny ZSRR. Ogromnym wysiłkiem pracy i ambicji potrafiliśmy ich pokonać w Chorzowie, ale taki cud zdarza się raz na wiele lat, a nie dwa razy do roku, jak tego chcieli niepoprawni optymiści. Oczywiście należało stworzyć optymalne warunki dla przygotowań polskiej ekipy przed meczem z ZSRR. Nie udało się to w pełni, ale za to nie odpowiadał Reyman. Do niego należało wyselekcjonowanie najlepszych polskich zawodników do gry w Lipsku. Miał również wpływ na przyjęcie taktyki w poszczególnych spotkaniach. Nie wszyscy wiedzieli o nieoficjalnych i pozasportowych naciskach, by do kadry narodowej powoływał tych, a nie innych graczy. Tym niemniej za powołania piłkarzy do reprezentacji brał odpowiedzialność i od niej się nie uchylał.

Koniec roku jak zwykle był okresem podsumowań. Był to rok szczególny, w którym po raz pierwszy od blisko dwudziestu lat przystąpiliśmy do eliminacji do MŚ. Przyniósł kibicom wiele sportowych wrażeń i jedno pamiętne, zwycięskie spotkanie z ZSRR w Chorzowie, które do dziś uważa się za jedno z najbardziej liczących się w historii polskiej piłki nożnej. Bilans gier reprezentacji Polski kierowanej przez Reymana przedstawiał się następująco: na 7 rozegranych spotkań Polska wygrała 3 razy, tyle samo przegrała, remisując jedno spotkanie. Również bilans bramkowy był niemal remisowy: 10-9.

Koniec selekcjonerskiej kariery. 1958

Rok 1958 rozpoczął się od piłkarskich konferencji, na których oceniano występy naszej reprezentacji narodowej. Niestety, często oprócz merytorycznych wystąpień bywały one okazją do niewybrednych ataków na Reymana ze strony osób, które czuły się odsunięte od pracy z reprezentacją. Tak było np. podczas obradującej w pierwszych dniach stycznia w Warszawie konferencji trenerów ligowych (4-6.01).

Pracę Reymana jako kapitana związkowego najpierw pozytywnie zweryfikowano podczas Walnego Zgromadzenia KOZPN. Wybrano go też wówczas do grona delegatów na zjazd piłkarskiej centrali. Już pierwszego dnia zjazdu Reyman złożył zgromadzonym delegatom sprawozdanie z prac kapitanatu i występów polskiej reprezentacji.

Mimo ataków Reyman zachował stanowisko kapitana związkowego po zjeździe, a zadecydować o tym miał, wg sportowej prasy warszawskiej, sojusz śląsko-krakowski. Formalnie Reyman wyszedł więc zwycięsko z tej potyczki zjazdowej, ale było jasne, że jego przeciwnicy będą się starali wykorzystać każde jego potknięcie do usunięcia go ze stanowiska.

Reymanowi przyszło pracować w podobnych warunkach jak w minionym sezonie, ale Ziemiana zastąpił w kapitanacie Szymaniak, a trenerem kadry mianowano A. Niemca. Po przegranych eliminacjach do MŚ, rok 1958 dawał okazję do przetestowania w reprezentacji graczy młodego pokolenia i tak też się działo w tym roku. Stąd wyniki osiągane przez reprezentację narodową w meczach towarzyskich nie były najważniejsze. Za każdy jednak słabszy występ reprezentacji zarówno A, jak i B, spadały na głowę Reymana gromy ze strony nie przebierających w słowach sprawozdawców sportowych. Charakterystyczne było to, że optujący w ubiegłym roku za odmładzaniem kadry narodowej „Przegląd Sportowy”, gdy takowych powołano do kadry przed meczem z Irlandią, miał wątpliwości, czy nowo powołani piłkarze na to zasługują. Można odnieść wrażenie, że niezależnie od tego co zrobiliby selekcjonerzy – opieraliby się na doświadczonych zawodnikach, czy stawiali na młodszych – byłoby to przyczyną krytyki warszawskiej prasy.

Legitymacja honorowego członka PZPN
Legitymacja honorowego członka PZPN

Spotkanie z Irlandią rozegrano w Chorzowie w sporym upale jak na tę porę roku (11.05 2:2). Mecz wg prasy nie był wielkim widowiskiem i Polacy na tle dość szablonowo grających gości zaprezentowali się blado. Skład podstawowej jedenastki opierał się na sprawdzonych i doświadczonych zawodnikach. In plus zaskoczyła obserwatorów w tym meczu gra rozpoczynającego reprezentacyjną karierę Jezierskiego.

Brak Reymana w polskiej ekipie wyjeżdżającej do Danii na następny mecz towarzyski był symptomatyczny i wpisywał się w politykę jaką wobec niego prowadzono w PZPN. Dla zbyt wielu osób stawał się osobą niewygodną jako „człowiek innych przekonań i przedwojenny oficer”. Dlatego atakowano go w prasie i zaczęto uniemożliwiać oglądanie zagranicznych rywali polskiej reprezentacji podczas meczów wyjazdowych. Tłumaczono to „brakiem środków w PZPN na te wyjazdy”. Wyjazd do Danii był tego pierwszym i wymownym przykładem. Mecz z Duńczykami w Kopenhadze był przeciętnym widowiskiem (25.05 2:3), ale Polacy wykazali w nim charakter, gdyż, przegrywając 0:3, potrafili zmniejszyć rozmiary porażki i atakowali do końca spotkania.

Następny mecz ze Szkocją, przygotowującą się do udziału w MŚ nasza reprezentacja miała rozegrać w Polsce. Na murawę stadionu 10-lecia wybiegło trzech nowych, obiecujących kadrowiczów zawodników: Nowara, Majewski i Norkowski (dwaj ostatni zaliczyli już debiut w Danii). I ta mieszanka rutyny z młodością zdała egzamin, choć mecz ze Szkotami zakończył się naszą porażką (1:2). Nic dziwnego, że Reyman chwalił zawodników za ambitną grę do końca, a samo spotkanie uznał za ciekawe i stojące na dobrym poziomie.

W kolejnym meczu z NRD miano zagrać na 4 frontach (reprezentacje I., II., młodzieżowa i juniorzy).
Reyman z przygotowaniami do meczu z NRD nie miał tym razem wiele wspólnego, gdyż przebywał wówczas w Szwecji, podglądając w grze najlepsze drużyny świata. Tym razem pieniędzy w PZPN nie zabrakło i do Szwecji wybrała się pięcioosobowa ekipa związku z trenerami Jesionką, Górskim i Reymanem jako przedstawicielem kapitanatu. Reyman w Szwecji na bieżąco robił wraz z innymi członkami polskiej ekipy notatki. Jak wspominał Rotter: „Pułkownik miał wszystko skrzętnie ponotowane, umiał przy tym barwnie i porywająco opowiadać”. Występował nawet w audycji radiowej, gdzie sugerował, że powinniśmy się w Polsce wzorować na systemie gry Brazylijczyków.

Przed kolejnym z towarzyskich spotkań w tym roku, meczem z Węgrami, rywala Polaków uważano, nie bez słuszności, za „poprawnie grający zespół, bez większych indywidualności, dobrze jednak wyszkolony, twardy i bojowy”. Z Węgrami zagraliśmy jednak słabo i przy 90.000 widowni przegraliśmy 1:3 (14.09). Według „Przeglądu Sportowego” w ostatnim kwadransie meczu kibice wyli pod adresem Reymana: „Reyman na boisko” i zaczęli opuszczać stadion. Po meczu nastroje kibiców miały być fatalne i domagano się głowy kapitana związkowego. Z ledwo skrywaną satysfakcją pisał o tym „Przegląd Sportowy”, a z zażenowaniem prasa krakowska, która dziwiła się, że za przegrany mecz nie winiono na trybunach kiepsko grających piłkarzy, a Reymana, „dlatego że ustalił skład i spośród całej plejady ligowych graczy wybrał do reprezentacji Polski zawodników najlepszych”.

Ofiarą fatalnych nastrojów po tym meczu stał się Reyman. PZPN najwyraźniej nie panował nad sytuacją, a może nie chciał zapanować. Ponieważ powszechna była wówczas opinia, że nadszedł najwyższy czas na zmiany w funkcjonowaniu piłkarskiej centrali, skierowanie ataków na jednego człowieka było bardzo wygodne dla oficjeli z PZPN. Żywili oni fałszywe przekonanie, że usunięcie Reymana bez zasadniczej reformy systemu szkoleniowego załatwi sprawę.

Tak też się stało. Sam zresztą Reyman optował wówczas w prywatnych rozmowach za połączeniem funkcji selekcjonera PZPN z funkcją trenera. Sam trzymający się w życiu twardych zasad i mający oficerskie poczucie honoru nie znajdywał już zrozumienia u funkcjonującego w innym „świecie” pojęciowo-moralnym stołeczno-śląskiego towarzystwa. Zwracał się parokrotnie do władz PZPN „o „zluzowanie” go z funkcji”. I tak też uczyniono, ale w skandalicznej formie i atmosferze. Po prostu korzystając z tego, że przebywał wówczas na urlopie zarząd PZPN sam ustalił skład kadry narodowej na zbliżający się mecz wyjazdowy z Irlandią.

Z wspomnień bliskich Reymanowi osób wiadomo, że bardzo przeżywał fakt odsunięcia go od pracy z reprezentacją Polski. Stać za tym miała według jego słów „koalicja działaczy warszawskich”. Do zjazdu PZPN miał jednak sporo czasu na pogodzenie się z tą decyzją. Metodę faktów dokonanych miało zatwierdzić Walne Zgromadzenie PZPN. Należało jednak zadbać o to, by wśród delegatów z związków okręgowych do Warszawy trafili odpowiedni ludzie, którzy postanowienia zarządu PZPN usankcjonują. Tak też się stało.

Podczas swego wystąpienia na zjeździe PZPN Reyman zadał zebranym pytanie, które nie uzyskało odpowiedzi: „Jak tu wszyscy jesteście, coście zrobili dla Reprezentacji?”. Delegatów widocznie bardziej interesowała walka o stołki w związku. Jaśniejszym momentem obrad było nadanie przez aklamację tytułów honorowych członków PZPN seniorom polskiego piłkarstwa: Lustgartenowi, Heliodorowi Konopce i Reymanowi – czemu towarzyszyły długie oklaski zakończone śpiewem „sto lat”.

Reyman żegnał się wówczas z aktywną pracą w strukturach PZPN. Pozostawała mu teraz praca w KOZPN i swym klubie – Wiśle.

Podsumowanie

Podsumowując ten etap życia Henryka Reymana trudno o jednoznaczne oceny. W sumie reprezentacja Polski pod wodzą Reymana w 15 spotkaniach odniosła 5 zwycięstw, 6 porażek, 4 remisy. Stosunek bramek 28:24. Statystykę tę psuje fatalny rok 1958 z 3 porażkami i 2 remisami. W sumie były to wyniki na miarę naszych możliwości. Biorąc pod uwagę notoryczne kłopoty personalne związane z kontuzjami i dyskwalifikacjami czołowych naszych piłkarzy, możemy stwierdzić, że reprezentacja Polski prezentowała się w tym czasie dobrze, szczególnie w latach 1956-57. W 1957 r. byliśmy o krok od awansu do MŚ. Biorąc pod uwagę siłę radzieckiego futbolu, okazało się, że tego kroku nie mogliśmy uczynić. Wygrywaliśmy z reguły z zespołami od siebie słabszymi (z wyjątkiem pamiętnego meczu z ZSRR w Chorzowie), a przegrywaliśmy z drużynami silniejszymi, choć i tu zdarzyły się przykre porażki z Turcją i Węgrami w Polsce.

Porównując z perspektywy czasu wyniki polskiej reprezentacji w okresie, kiedy miał bezpośredni wpływ na selekcję najlepszych polskich piłkarzy z latami, gdy tego wpływu był pozbawiony, możemy śmiało stwierdzić, że nasza drużyna narodowa na pewno nie grała wówczas gorzej. Zaryzykujmy nawet stwierdzenie, że rok 1957 był najlepszym rokiem dla naszej drużyny narodowej aż do przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, kiedy to zaczęliśmy najpierw osiągać sukcesy w piłce klubowej, a potem pod wodzą trenera Górskiego na arenie międzynarodowej. Trzeba dodać, że Reyman pracował w warunkach o wiele gorszych od jego następców.

Rok 1958 nie był udany dla naszej reprezentacji. Jesienią 1958 r. polską reprezentację czekał tylko jeden międzypaństwowy mecz (z Irlandią) i zwykła kultura wymagała, by poczekać z podsumowaniem gry naszej drużyny narodowej i rozliczeniami na koniec sezonu piłkarskiego. Zmian personalnych dokonać można było po paru miesiącach na corocznym zjeździe PZPN przy okazji wyborów nowych władz. Zarządowi PZPN wyraźnie zabrakło przed meczem z Irlandią nie tylko kultury, ale i zwykłej kindersztuby. Niewykluczone także, że spieszono się z odsunięciem Reymana od reprezentacji, by postawić delegatów na zjeździe przed faktem dokonanym. Samowola zarządu PZPN połączona z łamaniem przepisów statutu nie mogła pozostać bez reakcji ze strony Reymana. Chodziło już teraz tylko (i aż) o obronę zasad na jakich funkcjonować powinien związek piłkarski w przyszłości. Tę walkę o zasady Reyman podjął i niestety przegrał, gdyż na zjeździe PZPN sprawą złamania statutu związku przez jego zarząd specjalnie się nie zajmowano. Nic dziwnego, że w takiej sytuacji Reyman zrezygnował z pracy w strukturach piłkarskiej centrali, ograniczając swą aktywność tylko do swego macierzystego okręgu i poświęcając czas pracy w swoim macierzystym klubie.

Jak bardzo przesadzone były głosy krytyki kierowane pod jego adresem świadczą słabe wyniki polskiej reprezentacji osiągane w następnych latach już za kadencji Kruga i Koncewicza. Charakterystyczne, że w roku śmierci Henryka Reymana podczas poprzedzającej sezon piłkarski konferencji trenerów i kierowników polskich klubów piłkarskich, na której omawiano przyczyny słabych wyników naszej reprezentacji narodowej, padały te same zarzuty i argumenty co pięć czy osiem lat wcześniej.

Henryk Reyman na boisku Wisły przyjmuje gratulacje od Żmudzińskiego. Lata 50-te
Henryk Reyman na boisku Wisły przyjmuje gratulacje od Żmudzińskiego. Lata 50-te

Działo się to wszystko w roku śmierci Henryka Reymana – wielkiego „sportowca, dżentelmena, patrioty i idealisty”, jak o nim przy tej okazji napisano. Dopiero z chwilą jego odejścia na wieczny odpoczynek zdano sobie sprawę jak wiele polska piłka straciła wraz z jego śmiercią. Z wielu okolicznościowych wspomnień warto zacytować słowa Stanisława Habzdy: „Płk. Henryk był nie tylko dla Krakowa czymś więcej, niż działaczem czy świetnym zawodnikiem. Był on chyba – jakimś symbolem fair play, fantastycznym wręcz rzecznikiem czystości, idealizmu w naszym sporcie. I ta właśnie atmosfera, którą mimo woli wokół siebie roztaczał, te żelazne zasady ‘starej szkoły’, od których nigdy nie zrobił najmniejszego odstępstwa, mimo iż nieraz były one już nieżyciowe, czy trochę ‘staromodne’ – wszystko to sprawiało, że nazwisko jego wymawiało się zawsze z najwyższym szacunkiem”. Tak pozostało zresztą do dziś i w powodzi zalewających nas informacji o tym, kto, gdzie i za jak duże pieniądze kopie skórzany balon na zielonej murawie, warto przypominać postacie, dla których gra w piłkę była życiową pasją, a przywiązanie do barw klubowych nie było pustym pojęciem!


Źródło: Paweł Pierzchała "Z Białą Gwiazdą w sercu (Wiślacka legenda: Henryk Reyman 1897 -1963)", Kraków, 2006


Statystyka

Mecze reprezentacji Polski w latach 1956-1958 kiedy członkiem kapitanatu i kapitanem związkowym PZPN był Henryk Reyman:

  • 1956. Kapitanat SPN przy GKKF (przewodniczący: Cz. Krug, członkowie: Henryk Reyman i Feliks Dyrda).
    • 28.10.1956 Warszawa. b. Stadionu Dziesięciolecia. Polska-Norwegia 5:3 (4:0).
    • 04.11.1956 Kraków. b. Wisły. Polska-Finlandia 5:0 (2:0).
    • 16.11.1956 Stanbuł. Polska-Turcja 1:1 (1:1).
  • 1957. Po reaktywowaniu PZPN: kapitan związkowy: Henryk Reyman; zastępcy: F. Dyrda i Józef Ziemian.
    • 19.05.1957 Warszawa. Polska-Turcja 0:1 (0:1).
    • 23.06.1957 Moskwa. Łużniki. Polska-ZSRR 0:3 (0:1).
    • 05.07.1957 Helsinki. Polska-Finlandia 3:1 (1:0).
    • 29.09.1957 Sofia. Polska-Bułgaria 1:1 (1:0).
    • 20.10.1957 Chorzów. Stadion Śląski. Polska-ZSRR 2:1 (1:0).
    • 03.11.1957 Warszawa. Polska-Finlandia 4:0 (2:0).
    • 24.11.1957 Lipsk. Polska-ZSRR 0:2 (0:1).
  • 1958, Kapitan związkowy: Henryk Reyman, zastępcy: F. Dyrda i Stanisław Szymaniak.
    • 11.05.1958 Chorzów. Polska-Irlandia 2:2 (1:1).
    • 22.05.1958 Kopenhaga. Polska-Dania 2:3 (1:3).
    • 01.06.1958 Warszawa. Polska-Szkocja 1:2 (0:1).
    • 28.06.1958 Rostock. Polska-NRD 1:1 (0:1).
    • 14.09.1958 Chorzów. Polska-Węgry 1:3 (0:1).
    • 05.10.1958 Dublin. Irlandia - Polska 2:2 (2:2).
      • do ostatniego meczu sezonu z Irlandią w Dublinie selekcji dokonał Zarząd PZPN bez udziału Reymana.

Żołnierskie i okupacyjne losy

1918 - 1939

Do Wojska Polskiego wstąpił z chwilą odzyskania przez Polskę niepodległości w listopadzie 1918 r. W latach 1918-20 brał udział niemal we wszystkich wojnach, jakie prowadziła II. RP w obronie swych granic i niepodległości.
Pamiątkowa tablica w Kutnie
Pamiątkowa tablica w Kutnie

Jako podporucznik 3 pp. dowodził I. kompanią tego pułku w wojnie polsko-ukraińskiej (1918/1919), biorąc udział m.in. w bitwie pod Gródkiem, będąc w Grupie p. Gen. Zielińskiego, później p. Pułk. Gerdy i p. Bryg. Minkiewicza. „W walkach pod Przemyślem zostaje ranny i przewieziony do szpitala w Krakowie".

Z początkiem 1919 r. trafił jednak razem z 11 pp. na Śląsk Cieszyński, o który Polska toczyła spór z Czechosłowacją i „bierze udział w walkach… w rejonie Skoczowa-Karwiny-Jabłonkowa” w grupie „ob. Kowalewskiego”, przychodząc w sukurs polskim oddziałom dowodzonym przez gen. Latinika.

Latem w rejonie Sosnowca bierze udział „w pracach organizacyjnych i przygotowawczych do I. Powstania Śląskiego”. Dowodzi wówczas kompanią karabinów maszynowych.

Jesienią tegoż roku zostaje zawodowym żołnierzem. Wraz z przyjęciem na stałe do służby w Wojsku Polskim został przydzielony do 20 pułku piechoty. Dzieje się to prawdopodobnie na przełomie 1919/1920 r. W ramach tego pułku przechodzi cały szlak bojowy w wojnie polsko-bolszewickiej, biorąc udział w szeregu zwycięskich bitw. Do najcięższych walk 20 pp z bolszewikami doszło pod Zamoszem 26.05. W następnych tygodniach pułk toczył zacięte walki pod Nowikami i Mackami, a potem (po przerzuceniu transportem kolejowym) na południe od Korostenia (w tym z jazdą Budionnego). W tychże odewrotowych walkach poniósł też spore straty.

8.07 w walce na bagnety opanował Szpanów, po czym w odwrocie na rz. Styr stoczył kolejne boje. Warto przy tym zaznaczyć, że cały czas zachował zdolność ofensywnych wypadów na pozycje nieprzyjacielskie. 2.08 krwawo bił się pod Klekotowem, by w połowie tego miesiąca, cofając się na Lwów, stoczyć walki pod Chałupami i Polonicą. Od końca sierpnia pułk brał skuteczny udział w natarciach m.in.: na Obornię i Gliniany, które zdobył po ciężkiej walce. Wrzesień przyniósł kolejne sukcesy (zdobycie Firlejówki, Krasnego, Skniłowaczy, Sasowa). „Wiadomość o zakończeniu działań wojennych zastała pułk w Surażu”. Październik przyniósł już tylko bezkrwawy marsz pułku w kierunku Wołoczysk. Pobyt na wschodnich rubieżach Polski trwał do końca grudnia i w tym też miesiącu pułk wrócił koleją do Krakowa, co kończyło „półtoraroczny bojowy okres dziejów 20 Pułku Piechoty Ziemi Krakowskiej”. Za udział w wojnie polsko-bolszewickiej Reymana czterokrotnie odznaczono Krzyżem Walecznych.

Po ukończeniu Szkoły Podchorążych w Warszawie trafił ponownie do 11 pp. Stacjonował on początkowo w Poznaniu, a następnie został przeniesiony na Śląsk. „W początkach maja 1921 r. z grupą oficerów 6-tej dywizji w Krakowie został oddelegowany do Dowództwa Wojsk Powstańczych w Szopienicach” (pod komendę płka Mielżyńskiego i mjra Rostworowskiego). „W III. Powstaniu Śląskim bierze czynny udział w grupie wschodniej frontu wewn.” mjra Krzewińskiego. Następnie walczył „w Grupie Operacyjnej 16-go pp. w walkach w rejonie Bytom, Gliwice pod dowództwem kpt. Dyaczyńskiego”. W bojach w okolicach Bytomia po raz trzeci w życiu został ranny.

II. wojna światowa i okupacja

Wybuch II. wojny światowej zastał go jako dowódcę I. batalionu 37 pp. (ten wchodził w skład 26 DP). Z chwilą wybuchu wojny mianowano go na podpułkownika. Początkowo pułk miał bronić umocnień wokół Wągrowca koło Bydgoszczy w ramach Armii „Poznań”. Po kilku dniach, działając już w ramach Armii „Pomorze” pułk rozpoczął odwrót w kierunku Inowrocławia, by 13 września dotrzeć nad Bzurę (na wschód od Łowicza). Cofających się żołnierzy 37 pp często atakowali dywersanci (szczególnie podczas przemarszu przez Bydgoszcz), ale pułk i cała dywizja nie brali udziału w walce. I. Batalion pułku stanął w rejonie Gągolina Północnego, pozostałe pod Emilianowem. Według zamierzeń dowództwa Armii „Pomorze” atak na Skierniewice i opanowanie masywu leśnego miał umożliwić Armii „Poznań” oderwanie się od nieprzyjaciela i pójście na Warszawę.

Natarcie miało biec rzeką, odkrytym terenem, przez pola i podmokłe łąki w nocy na 14 września, najpóźniej rankiem tego dnia. 37 pp miał nacierać na Bolimów, na lewym skrzydle dywizji wzdłuż rzeki Rawki. Pierwszy rzut natarcia stanowił miały I. i II. batalion 10 pp oraz I. i II. batalion 37 pp. Zdobycie Bolimowa było zadaniem kluczowym. W krwawych walkach udało się dowodzonemu przez Reymana batalionowi dotrzeć pod Bolimów. Decyzją dowódcy dywizji atak jednak przerwano i rozpoczęto wycofywanie jednostek pod Gągolin.

Noc na 15 września była ciężka dla całej armii, a pułk toczył zacięte walki nad Bzurą przez cały dzień. W I. batalionie po wycofaniu z natarcia zostało niespełna 300 żołnierzy, których na nowo trzeba było sformować w kompanie w Gągolinie Południowym. Przez cały 15 września trwały walki o Kompinę, obrona skonsolidowana była na północnym brzegu Bzury. Tego dnia Niemcy przeprawili się przez Bzurę w rejonie Kozłowa i opanowali odcinek autostrady warszawskiej i olszynowe laski po obu stronach traktu wiodącego do Gągolina Południowego i czekali na posiłki.

Polacy nie mogli temu przeciwdziałać gdyż byli mocno ostrzeliwani przez artylerię wroga. Wieczorem dowódca pułku udał się na odprawę do sztabu dywizji, a szefowie batalionów do sztabu pułku. Zgodnie z wydanymi rozkazami polskie oddziały miały ruszyć do natarcia o 6 rano następnego dnia z podstawy wyjściowej przez Kozłów Szlachecki Nowy i Stary na Miedniewice. I. batalion miał uderzyć w ciągu nocy na 16 września na Kozłów Szlachecki Nowy. „W pierwszym batalionie 37 pułku trwały gorączkowe przygotowania. Major Reyman z podporucznikiem Danielewskim starali się dopilnować wszystkiego osobiście. Dokonali przeglądu kompanii i plutonów, rozmawiali z dowódcami, troszczyli się o zaopatrzenie żołnierzy w amunicję”. Mimo uzupełnień batalion liczył ok. 300 bagnetów. Późnym wieczorem batalion opuścił zabudowania Gągolina Południowego i ruszył polnym traktem na wschód. Droga rozwidlała się (na południe prowadziła do Kozłowa Szlacheckiego). Dowódca czaty informował Reymana, że w Kozłowie stwierdzono obecność nieprzyjaciela. Nie można więc było iść w szyku zwartym. Major zatrzymał więc batalion, wskazał dowódcom kompanii kierunki posuwania się, po czym udał się z ppor. Danielewskim na punkt dowodzenia. Kompanie rozwinęły się w szyk luźny. Punkt dowodzenia Reymana był z II. kompanią. Siąpił deszcz i w ciemności niewiele można było zobaczyć. Do Kozłowa było ok. 200 m. kiedy Niemcy zaczęli ostrzeliwać szpicę oddziałów. Polakom nie udało się zaskoczyć Niemców (co było ich zamiarem) - stało się odwrotnie. Szpica musiała mimo ostrzału związać ogniem nieprzyjaciela by pozwolić batalionowi na rozwinięcie sił. Wtedy artyleria niemiecka cała siłą zaczęła bić w pole na którym, rozwijał natarcie batalion. Na niemieckie stanowiska padły granaty z dział zamaskowanych w Gągolinie. Był to dogodny moment dla ataku na niemieckie pozycje. Szpica ruszyła, ale przygwożdżona ogniem została zdziesiątkowana. I. batalion zaskoczony atakiem musiał opanować chwilowe zamieszanie. Nikt nie wycofał się ani nie uciekł. Kompanie zajmowały stanowiska czołgając się w otwartym polu. Niemcy skryci za drzewami strzelali jak do kaczek. Ponieważ do zabudowań Kozłowa Polacy mieli ok. 500 metrów atak był jakby z góry skazany na niepowodzenie. Musiano jednak podjąć ten wysiłek, gdyż żołnierze będąc na szczerym polu poddawani byli coraz silniejszemu ostrzałowi nieprzyjaciela. „Major Reyman chciał przyśpieszyć ruch batalionu do przodu, aby jak najprędzej wyjść z zasięgu tego niszczącego ognia, lecz żołnierze mogli jedynie pełznąć, krwawo okupując metr po metrze pola. Odważniejsi ginęli, nie zdoławszy wykonać nawet krótkiego skoku.” Minęła północ, batalion powoli wychodził z zasięgu ognia artylerii. Jednak wkrótce artyleria skróciła ogień i piekło zaczęło się od nowa. I. kompania starała się uchwycić piaszczysty wzgórek po lewej stronie natarcia, II. kompania dopadła leżących po prawej stronie Kozłowa domków (co stanowiło pewną zasłonę przed pociskami). „Major Reyman zamierzał - po podciągnięciu do przodu lewego skrzydła kompanii - uderzyć stąd na zachodnią flankę stanowisk niemieckich i opanować Kozłów Szlachecki”. Okazało się to niewykonalne, gdyż lewe skrzydło nacierało otwartym polem. Tylko nielicznym udało się dotrzeć na około 200 metrów od stanowisk niemieckich. II. kompania nacierająca kierunkowo znalazła się w najcięższej sytuacji (żołnierze pełzli rowami przydrożnymi). Udało im się doczołgać do załamania terenu, dalej nie dało rady. Dowódca kompanii wysłał z meldunkiem żołnierza do majora Reymana informując go, że kompania nie może posuwać się dalej. Kiedy kurier dotarł do miejsca gdzie miał nadzieję zastać dowódcę batalionu okazało się, że stanowisko dowodzenia już nie istniało, gdyż wybuchy rozniosły je doszczętnie. „Sanitariusze usiłowali wynieść spod ognia rannego w nogi majora Reymana”, a Danielewski zginął. Rankiem Niemcy wzmocnieni posiłkami przeszli do kontruderzenia, Polacy zaczęli się wycofywać. Z resztek I. i III. batalionu próbowano w Gągolinie zorganizować nowe kontruderzenie, dla Reymana jednak wojna się już skończyła. Punkt sanitarny zorganizowany był w jednym z domów Gągolina. Po opatrzeniu ewakuowano rannych do szpitala polowego w Boczkach. Ponowiony atak na Kozłów nie udał się i Polacy musieli opuścić Gągolin. Plan bitwy Kutrzeby nie powiódł się.

Henryk Reyman ranny trafił do niewoli niemieckiej i „został przewieziony jako jeniec wojenny do szpitala w Rawie Mazowieckiej”. Na przełomie 1939/1940 r. Reymana czekał los jeńca oflagu. Przy pomocy żony udało mu się jednak zbiec ze szpitala i z wieloma perypetiami dotrzeć do Krakowa.

Jak potem uniknął nie tylko oflagu, ale i niechybnej śmierci, jaka go czekała z rąk hitlerowskich siepaczy, którzy poszukiwali go potem listem gończym w związku z likwidowaniem V. kolumny niemieckiej podczas Kampanii Wrześniowej? Niemcy oskarżali dowódcę pułku Kurcza o to, że w czasie marszów odwrotowych wydawał rozkazy strzelania do cywilów (Niemców). Wiązało się to z faktem sądzenia przez wojskowe sądy polowe dywersantów niemieckich ujętych z bronią w ręku. Podczas kampanii wrześniowej oddziały podległe Reymanowi musiały likwidować takie akcje dywersyjne, a ujętych z bronią w ręku Niemców przekazywać do dowództwa. Właśnie w tej sprawie toczyła się potem rozprawa w Inowrocławiu przeciwko dowódcy 37 pp. W związku z tymi wypadkami także Reyman był poszukiwany przez Prokuraturę przy Sądzie Specjalnym w Inowrocławiu od 1940 r.

Machina hitlerowskich organów ścigania ruszyła pełną parą w lutym 1940 roku. Przebieg śledztwa i poszukiwań pozwala jednak stwierdzić, że sława i skuteczność niemieckiej policji kryminalnej, Gestapo i Prokuratury w czasie wojny była mocno przesadzona (przynajmniej w wypadku Reymana). Po pierwsze nie potrafiono zidentyfikować rzekomych „ofiar”. Po drugie przez bardzo długi czas nie potrafiono nawet ustalić właściwych danych personalnych wysokiego przecież rangą oficera Wojska Polskiego. Ponieważ prowadzącemu sprawę Naczelnemu Prokuratorowi przy Sądzie Specjalnym w Hehensalza nie udało się ustalić jego miejsca pobytu postanowił on 22 IV 1941 roku „tymczasowo przerwać dochodzenie” przeciwko niemu, a „list gończy opublikować:
a) w niemieckiej księdze poszukiwań;
b) w specjalnej księdze poszukiwań dla Polaków;
c) wiadomość o liście gończym do rejestru karnego”.

Sprawę poszukiwań scedowano teraz na warszawskie Gestapo, do którego przesłano pismo z „uzasadnieniem rozkazu aresztowania.... przeciwko byłemu majorowi Henrykowi Rejmanowi”. „W wypadku jego ujęcia” prokurator prosił o doprowadzenie aresztowanego do właściwego sądu. Informował o tym wszystkim Ministerstwo Sprawiedliwości w Berlinie nadzorujący pracę Prokuratury w Inowrocławiu Naczelny Prokurator w Poznaniu. Dodając, że wysłał za Reymanem (przebywającym „prawdopodobnie w Generalnym Gubernatorstwie”) „list gończy” i wszczął „akcję poszukiwawczą”, choć postępowanie przeciwko niemu „tymczasowo z powodu nieobecności” poszukiwanego zawiesił. Zawieszenie sprawy nie trwało to zbyt długo, gdyż Ministerstwo Sprawiedliwości Rzeszy monitowało w następnym roku Prokuraturę w Hehensalza o składanie sprawozdań „ze stanu postępowania”. Co ciekawe „sprawa karna... z powodu morderstwa” dotyczyć miała już tylko samego Reymana. W połowie 1942 roku Prokuratur w Poznaniu słał sprawozdania do Berlina informując, że: „oskarżony Rejman nie jest dotąd jeszcze ujęty. Postępowanie ujęcia w toku. W razie ujęcia będę dalej składał sprawozdania”. Są to ostatnie dokumenty w tej sprawie do jakich udało się dotrzeć. Dlatego niewiele więcej można powiedzieć o dalszym rozwoju całej sprawy. Z informacji Henryka Reymana zamieszczonych w oficjalnych życiorysach wynika, że miał być on skazany zaocznie „na karę śmierci”. Biorąc pod uwagę wagę zarzutów było to możliwe, ale niestety nie udało się dotrzeć do świadectw, które by to bez wątpliwości potwierdzały.

Po ucieczce z niemieckiego szpitala Reyman ukrywał się w Krakowie i planował przedostanie się na Węgry. Takie plany miał także jego młodszy brat - Jan, który był już wówczas czynnie zaangażowany w działalność konspiracyjną w ZWZ. Wtedy też zapewne doszło do nawiązania przez ukrywającego się Henryka kontaktu z byłym prezesem Wisły - Tadeuszem Orzelskim. Orzelski „na początku wojny stanął na czele Okręgowej Rady Politycznej Służby Zwycięstwu Polsce w Krakowie”. „Stary „wiślak”, w tym czasie szef służby finansowej ZWZ zwolnił piłkarza ze służby w podziemnej organizacji. Był zbyt znany, a ryzyko wpadki było duże. Tym bardziej, że wyznaczono za jego ujęcie wysoką nagrodę pieniężną” . Nazwisko jego rychło zresztą znalazło się w opublikowanym „wykazie poszukiwanych dla Generalnego Gubernatorstwa”. Nic dziwnego, że w obawie o jego życie rodzina postanowiła ukryć go poza Krakowem. Pierwszym tego typu schronieniem był klasztor w Łagiewnikach. Jednak i Łagiewniki okazały się zbyt blisko Krakowa i tam także nie czuł się bezpiecznie, gdyż został rozpoznany przez granatowego policjanta. Po rodzinnej naradzie postanowiono wywieźć go w okolice Tarnobrzega.

Okazało się, że Tarnobrzeg okazał się ostatnim okupacyjnym przystankiem w życiorysie Reymana. W Tarnobrzegu przebywał aż do 1945 r. pracując w Zarządzie Dóbr Tarnowskich w Dzikowie. O wiele mniej szczęśliwie ułożyły się losy jego rodziny. Zmaltretowana i schorowana matka zmarła w 1944 r. Jego młodsi bracia czynnie zaangażowali się w działalność konspiracyjną jako żołnierze ZWZ. Młodszy brat Stefan został już w 1940 r. „aresztowany po odkryciu tajnej drukarni w Krakowie. Trafił potem do Oświęcimia, gdzie został rozstrzelany pod ścianą śmierci w bloku 11” . Więcej „szczęścia” miał Jan. Aresztowany w 1941 r. zdołał przeżyć katowanie na Montelupich, Oświęcim, transport słynnym szlakiem śmierci przez Pszczynę i Wodzisław do Gross-Rosen i kolejny obóz w Dora-Mittelbau. Stamtąd też uciekł i tułając się po lasach wrócił do kraju po zakończeniu okupacji niemieckiej.

Najstarszy z Reymanów przeżył okupację oficjalnie pracując jako gajowy i leśniczy w majątku Tarnowskich. Mieszkał przez cały ten czas z rodziną Rawskich w małym parterowym domku przy ul. Kasynowej 9a (obecnie Sokolej).

Reyman przez cały okres pobytu w tarnobrzeskim ukrywał swoją tożsamość i nawet gajowi nie wiedzieli, że „jest przedwojennym oficerem” i znanym sportowcem. Nie udzielał się także towarzysko i śmiało można by powtórzyć za jego żoną, że się „ukrywał w lasach”. Tak prezentowała się oficjalna codzienna strona życia podczas jego pobytu w Tarnobrzegu.

O tej nieoficjalnej wiemy niestety bardzo mało. Z fragmentarycznych relacji wiadomo, że jeszcze podczas jego pobytu w Krakowie z powodu poszukiwania go przez Gestapo i faktu, że był osobą powszechnie znaną zwolniono go ze służby w konspiracji i kazano się ukryć poza Krakowem. Znając jego charakter i wojskową przeszłość trudno jednak uwierzyć, by przez cały okres okupacji nie angażował się w podziemną działalność. Dzięki pomocy pana Jana Rawskiego z Tarnobrzega udało się ustalić, że według dostępnych danych nie pełnił żadnej oficjalnej funkcji we władzach „Obwodu ZWZ/AK Tarnobrzeg”, jak i Inspektoratu „Mleczarnia” kierowanego przez mjr Tumanowicza. Ponieważ „cały Zarząd Dóbr Tarnowskich obsadzony był przez ludzi z Armii Krajowej, których zatrudniała hr. Róża Tarnowska, zapewniając im dokumenty i utrzymanie”. Reyman miał więc niemal codzienny kontakt służbowy z żołnierzami AK a zarazem pracownikami w majątku Tarnowskich. Ważniejsze były jednak jego „częste spotkania z Zygmuntem Szewerą ps. „Cyklop”..., który w strukturach organizacyjnych ZWZ/AK Tarnobrzeg, w latach 1940-1942 jako major rezerwy pełnił funkcję adiutanta komendanta obwodu, prowadził referat I organizacyjny” i stał na czele Wojskowej służby Ochrony Powstania. Według syna Zygmunta Szewery, Tadeusza, „Henryk Reyman jako podpułkownik należał do kadry ZWZ/AK i dlatego nie występował w strukturach organizacyjnych obwodu Tarnobrzeg”, a jego pobyt „był dla wielu utajniony. Pan T. Szewera przypomina sobie, że w 1940 roku Władysław Jasiński, komendant Jędrusiów, musiał już znać H. Reymana, bo miał posyłać na rozmowę z nim panią Bogumiłę Gutry. W jakiej sprawie?” - tego nie wiadomo. Tego typu kontakty sygnalizują wyraźny związek Reymana z konspiracyjnymi władzami.

Z dostępnych relacji wynika, że Reyman nie brał udziału w bezpośrednich akcjach konspiracyjnych w tarnobrzeskim. Co biorąc pod uwagę jego stopień wojskowy było w pełni zrozumiałe. Wiadomo jednak na pewno o udziale Reymana w akcji przewożenia broni do Warszawy. Potwierdza to zarówno Jan Krysa jak i Jan Rawski. Ten ostatni wspomina: „W 1943 czy 1944 roku do naszego ogrodu zaczęła co pewien czas przyjeżdżać furmanka ze skrzyniami i koszami wiklinowymi z rybami i rakami. Jacyś ludzie w obecności Henryczka przekładali żywe ryby i raki z jednej skrzynki do drugiej obkładając je pokrzywami. W czasie takiego przeładowywania zauważyłem kiedyś jak do skrzynek z rybami, pod pokrzywy kładziono broń. Potem furmanka zawoziła skrzynki nad Wisłę, gdzie ładowano je na galar. W tym czasie wujek Henryk również wyjeżdżał na kilka dni. Po okupacji opowiadał, że woził te skrzynki do Warszawy, gdzie odbierała je niemiecka firma handlująca rybami. Wśród przesyłanych ryb i raków były oznakowane umownie skrzynki z bronią, które wcześniej z galaru w Warszawie odbierał goniec podjeżdżając rikszą”. Broń była chowana również w przewożonej karpinie (pniakach), a transportowano ją także pociągiem.

Tak w skrócie przedstawiał się okupacyjny rozdział w życiu Reymana. Fragmentaryczność danych na ten temat nie pozwala w pełni odpowiedzieć na pytanie jaką rolę pełnił Reyman w konspiracji.

Weryfikacja

Wraz z końcem okupacji Henryk Reyman powrócił do Krakowa (luty/marzec 1945 r.). Wtedy też na wezwanie w „celu rejestracji oficerów” zgłosił się do Rejonowej Komisji Uzupełnień w Krakowie. Po usunięciu ze stanowiska dyrektora WUWF w Krakowie. MON poddało go weryfikacji przed Okręgową Komisją Weryfikacyjną nr 11. Stawił się przed nią 24 listopada 1949 roku. Opinia komisji była do przewidzenia: „oficer zawodowy sprzed 1939 r. - Szkoła Pchor. Piech. Warszawa 1921, syn urzędnika, bezpartyjny, służył w legionach, brał udział w wojnie ze Zw. Radz. 1918/21 jako zawodowy, w czasie okupacji w ruchu konspiracyjnym nie brał udziału i życiem społeczno-politycznym się nie interesuje, do ustroju ustosunkowany z rezerwą, zdolny do służby nieliniowej, dla wojska bez wartości. 1 rok więzienia w zawieszeniu za nadużycie władzy, notowany w UB…, obecnie nie chce się zabrać do jakiejś konkretnej pracy”.

Opinia ta brzmiała jak wyrok. W takich to okolicznościach kończyły się związki Henryka Reymana z armią. Do służby wojskowej już nigdy nie powrócił.


Źródło: Paweł Pierzchała "Z Białą Gwiazdą w sercu (Wiślacka legenda: Henryk Reyman 1897 -1963)", Kraków, 2006


Kalendarium życia

Spis ludności Krakowa z 1910 roku - informacje o rodzinie Reymanów
Spis ludności Krakowa z 1910 roku - informacje o rodzinie Reymanów
  • 28.07.1897 - w krakowskiej kamienicy przy Placu Jabłonowskich przychodził na świat pierwszy męski potomek średniej rangi urzędnika pocztowego Władysława Reymana i Franciszki z domu Czerny.
  • 05.09.1897 - w Parafii św. Szczepana w Krakowie zostaje ochrzczony według obrządku rzymsko-katolickiego.
  • 03.09.1908 - rozpoczyna naukę w gimnazjum im. Jana III Sobieskiego w Krakowie.
  • 1908 - gimnazjalna „Polonia” staje się pierwszym klubem w piłkarskiej karierze Henryka Reymana.
  • 16.03.1910 – za namową kuzynów Rutkowskich wstępuje do TS Wisła i nieprzerwanie broni jej barw jako piłkarz do 1933 r.
  • 17.05.1914 – debiutuje w I. drużynie Wisły w bezbramkowym meczu z BBSV w Bielsku.
  • 1914 - podejmuje naukę jako prywatysta w Akademii Handlowej w Krakowie (jego studia w tejże Akademii budzą poważne wątpliwości i kończą się w 1915 r.).
  • Sierpień 1914 – zgłasza akces do Legionów J. Piłsudskiego.
  • 14.11.1914 nominowany na chor. piechoty 3 pp Legionów Piłsudskiego.
  • Wiosna 1916 - zostaje przydzielony jako szeregowy do 13 Infanterie Regiment („Krakowskich Dzieci”).
  • Jesień 1916 – trafia do szkoły jednorocznych w Nowym Sączu.
  • Wiosna 1917 – kończy szkołę oficerską w Opawie.
  • Wiosna 1917 - trafia wraz z 13 pułkiem na front wschodni, gdzie służy do końca tego roku. Podczas walk w Karpatach i na Bukowinie dowodzi plutonem i szybko awansuje na chorążego.
  • Koniec 1917 – zostaje przeniesiony do 20 Galizisches Infanterie Regiment „Hainrich Prinz von Preussen” (potocznie zwanych „cwancygierów”). Jako żołnierz tego pułku doczekał Reyman końca wojny. Jako oficer tego pułku bierze udział w walkach na froncie włoskim początkowo jako chorąży, a potem podporucznik (leutnant), dowodząc w kolejnych ofensywach plutonem i kompanią karabinów maszynowych. Zarazem jest członkiem Organizacji "Wolność", konspiracyjnego związku skupiającego polskich żołnierzy walczących w szeregach armii austriackiej w latach 1917-1918. Za zgodą płk. Edwarda Śmigłego-Rydza Organizacja "Wolność" była ekspozyturą Polskiej Organizacji Wojskowej. Jej członkowie uczestniczyli czynnie w rozbrajaniu Austriaków w Tarnowie i Krakowie na przełomie października i listopada 1918 roku.
  • Połowa czerwca 1918 - w ciężkich bojach nad rzeką Piavą zostaje poważnie ranny.
  • 12.07.1918 – powraca jako rekonwalescent do Krakowa.
  • Lipiec 1918 – reaktywuje wraz z kolegami działalność TS Wisła.
  • 28.07.1918 - Lwów. b. Pogoni. Sparta (Wisła) - Pogoń 3:0 - pierwszy udokumentowany występ w 1918 r.
  • 22.09.1918 – pierwsze derby z Cracovią i pierwsze gole w barwach Wisły.
  • Początek listopada 1918 – rozpoczyna służbę jako ochotnik w odrodzonym Wojsku Polskim.
  • Przełom 1918/1919 – walczy jako podporucznik 3 pp. w wojnie polsko-ukraińskiej.
  • Styczeń/Luty 1919 – walczy w 11 pp z Czechami o Śląsk Cieszyński.
  • Lato 1919 – bierze udział „w pracach organizacyjnych i przygotowawczych do I. Powstania Śląskiego”.
  • Wrzesień 1919 - składa wniosek o przyjęcie go do Wojska Polskiego jako zawodowego żołnierza.
  • 12.10.1919 - b. Cracovii. Kraków - Lwów 3:1 - debiut w reprezentacji Krakowa w meczu o Puchar Żeleńskiego i pierwsza strzelona bramka.
  • Przełom 1919/1920 r. zostaje przydzielony do 20 pułku piechoty Ziemi Krakowskiej.
  • Wiosna-Jesień 1920 – jako ppor. 20 pp bierze udział w wojnie polsko-bolszewickiej. Za odwagę na polach bitew zostaje parokrotnie odznaczony Krzyżem Walecznych.
  • 12.06.1921 – kończy Szkołę Podchorążych Piechoty w Warszawie.
  • Maj 1921 – bierze udział w III. Powstaniu Sląskim.
  • 14.05.1922 - b. Cracovii. Polska - Węgry 0:3 - reprezentacyjny debiut.
  • 24.06.1923 – wygranie rozgrywek a-klasowych.
  • 07.10.1923 Wisła-Iskra 8:3 - pierwszy hat-trick w karierze w finałach Mistrzostw Polski.
  • 04.11.1923 Wisła-Pogoń Lwów 1:2 - przegrany finał o MP.
  • 02.12.1923 - podczas Walnego Zgromadzenia TS Wisła Reyman przyjmuje zaszczytną funkcję kapitana I. drużyny.
  • 29.06.1924 - b. ŁKS. Polska - Turcja 2:0 - pierwszy gol w reprezentacji.
  • 01.07.1924 - zostaje mianowany kapitanem WP.
  • 16.11.1924 - uczestniczy w meczu z Pogonią Lwów, który zaszczycił swą obecnością Marszałek J. Piłsudski.
  • 03.05.1925 - b. Wisły. Wisła - Cracovia 5:5 - pamiętny mecz derbowy. Od 1:5 do 5:5 i 4 gole Reymana – najwięcej w meczach derbowych w jego karierze.
  • 18.10.1925 - Wisła - Zwierzyniecki 2:0 - debiut w rozgrywkach o Puchar Polski i pierwsza strzelona bramka.
  • 05.09.1926 - Wisła - Sparta 2:1 - krakowski finał gier o PP. Gol strzelony przez Reymana w ostatniej minucie meczu daje zwycięstwo i Puchar Polski Wiśle.
  • 03.04.1927 - Wisła - Jutrzenka 4:0 - ligowy debiut i pierwszy gol w kolekcji późniejszego króla strzelców.
  • 19.06.1927 - Wisła - TKS Toruń 7:2 - pierwszy ligowy hat-trick.
  • 11.09.1927 - Wisła - TKS Toruń 15:0 - najwyższe zwycięstwo w lidze i najwięcej strzelonych bramek (6).
  • 1928 - służba w 5 pp. Legionów w Wilnie.
  • 19.02.1928 - b. Olszy. Wisła - Sparta 15:1 - najwięcej, bo 8 goli strzelonych w meczu towarzyskim w karierze.
  • 03.06.1928 - Wisła - Cracovia 1:2 - pierwsze ligowe derby i honorowa bramka na koncie.
  • 01.07.1928 - Lwów. Wisła-Pogoń 7:4 - aż 5 goli strzelonych lwowskiej Pogoni w jednym meczu – takim osiągnięciem nie mógł się nikt pochwalić w Polsce.
  • 27.10.1928 - Praga. b. Sparty. Polska - Czechosłowacja 2:3 - dwa gole strzelone w reprezentacji.
  • 1929 – trafia jako słuchacz do Centralnego Instytutu Wychowania Fizycznego mieszczącego się na Bielanach. Kurs oficerski wychowania fizycznego CIWF w roku szkolnym 1929/30 kończy z wynikiem dobrym.
  • 22.09.1929 - Wisła - Cracovia 5:1 - pierwszy hat-trick w ligowych derbach.
  • 1930-1932 - pracuje jako instruktor i kierownik „kursów lekkich” CIWF od roku szkolnego 1930/31 do 1932/33.
  • 05.07.1931 - Ryga. Polska - Łotwa 5:0 - ostatni występ i ostatnia bramka w reprezentacji.
  • 24.08.1931 - Kraków - Łódź 4:5 - pożegnanie z reprezentacją Krakowa okraszone dwoma strzelonymi bramkami.
  • 24.05.1933 - Paryż. Wisła - Racing Club de Paris 0:1 - ostatni występ Reymana w rywalizacji międzynarodowej.
  • 12.06.1933 - b. Cracovii. Wisła - Cracovia 1:4 - ostatni mecz ligowy w karierze i pierwsze wykluczenie z boiska w lidze…
  • 1934 – bierze udział w „Kursie unifikacyjnym dowódców batalionów i pułków w Centrum Wyszkolenia Piechoty WP w Rembertowie”.
  • 01.04.1934 - po ukończeniu „Kursu unifikacyjnego” zostaje mianowany majorem WP.
  • 1935 - przeniesiony do 37 pp. Ziemi Łęczyckiej, obejmuje dowództwo I. batalionu tegoż pułku.
  • 1936 - Jest współzałożycielem „wielosekcyjnego WKS Boruta Kutno, działającego w oparciu o 37 pp.”. Dzięki jego wysiłkom „PZPN zgodził się na przeniesienie z Włocławka do Kutna siedziby Zachodniego Podokręgu Piłki Nożnej” (jest jego prezesem).
  • 24.05.1936 - podczas klubowego jubileuszu prezes Wisły, T. Orzelski, wręcza Reymanowi „dyplom honorowego kapitana drużyny”.
  • 26.12.1936 – bierze ślub w krakowskim kościele garnizonowym św. Agnieszki z Lidią Dudek „według obrządku rzymsko-katolickiego”.
  • Wrzesień 1939 – bierze udział w Kampanii Wrześniowej jako dowódca I. batalionu 37 pp. Mianowany podpułkownikiem.
  • 15/16.09 Bitwa nad Bzurą - w ataku na Kozłów Szlachecki Reyman zostaje ciężko ranny i dostaje się do niewoli niemieckiej.
  • Luty/Marzec 1940 – ucieka ze szpitala dla jeńców wojennych w Rawie Mazowieckiej i przedostaje się do Krakowa.
  • Wiosna-Jesień 1940. Poszukiwany przez Gestapo ukrywa się w Krakowie, a potem w klasztorze w Łagiewnikach.
  • Jesień 1940. Wyjeżdża na fałszywych papierach w okolice Tarnobrzega. W Zarządzie Dóbr Tarnowskich w Dzikowie pracuje jako gajowy i leśniczy. Przebywa tam do końca wojny.
  • Luty/Marzec 1945 - powraca do Krakowa.
  • Marzec/Kwiecień – uczestniczy w pracach zmierzających do reaktywowania działalności PZPN i związków okręgowych.
  • 29.06.1945 – bierze udział w Walnym Zgromadzeniu PZPN.
  • 10.07.1945 – wybrany przez nowopowstałe władze PZPN oficjalnie obejmuje funkcję kapitana związkowego – tak wówczas określano selekcjonera reprezentacji Polski.
  • 1946 - obejmuje stanowisko wiceprezesa TS Wisła.
  • Luty 1946 – na Walnym Zgromadzeniu PZPN ponownie zostaje wybrany kapitanem związkowym.
  • 1946 - zostaje mianowany dyrektorem Wojewódzkiego Urzędu Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojskowego. Formalnie rozkaz wiceministra MON w/s organizacji WUWFiPW został wydany 29.03.1946.
  • 22-23.02.1947 - kolejny Zjazd PZPN akceptuje jego działania jako kapitana związkowego i powierza mu dalsze pełnienie tej funkcji.
  • 11.06.1947 – debiut wybranej przez niego reprezentacji w meczu międzypaństwowym z Norwegią w Oslo. Sam Reyman nie mógł oglądać swych podopiecznych w akcji, bo odmówiono mu wydania paszportu…
  • 30.08.1947 - przesyła do PZPN pismo następującej treści: „Zmuszony trudnościami oraz ciężkimi warunkami pracy, z ubolewaniem zgłaszam z dniem 30.8 br. moją rezygnację ze stanowiska kapitana związkowego PZPN”. Stało się w związku z ponownym odmówieniem mu wydania paszportu.
  • 31.08.1947 - Zestawiona przez niego reprezentacja przegrywa w Pradze z Czechosłowacją. Jest to ostatni występ reprezentacji Polski prowadzonej przez Reymana w 1947 r.
  • 1948 - skazany na 1 rok więzienia w zawieszeniu za nadużycie władzy w atmosferze oskarżeń i podejrzeń właściwych dla tego czasu.
  • 06.02.1949 - Walne Zgromadzenie TS Wisła w kinie Scala uchwala przystąpienie do zrzeszenia sportowego Gwardia. Henryk Reyman skwitował ten fakt, zwracając się do M. Gracza: "Mieciu, straciliśmy na świetności..."
  • 24.11.1949 - staje przed Okręgową Komisją Weryfikacyjną nr 11 LWP i zostaje uznany za oficera „dla wojska bez wartości”.
  • Maj 1955 – w „Sportowcu” po wielu latach przerwy ukazuje się wywiad z H. Reymanem pod wymownym tytułem: „Jak strzelać bramki. Henryk Reyman. Postrach bramkarzy”. Zwiastuje to odwilż w polskim sporcie.
  • 22.09.1956 - Reyman na czele ruchu odnowy w polskiej piłce wraz współpracownikami doprowadza do zmian władz Polskiej Sekcji Piłki Nożnej przy GKKF i wchodzi w skład Kapitanatu Cz. Kruga.
  • 28.10.1956 - wygrana z Norwegią w Warszawie 5:3 pierwszym meczem Reymana jako członka kapitanatu.
  • 06.12.1956 – przy niemałym udziale Reymana dochodzi do reaktywowania KOZPN.
  • 09.12.1956 - Reyman wraz ze zwolennikami doprowadza do reaktywowania działalności PZPN.
  • 27.01.1957 r. - Walne Zgromadzenie KOZPN w Krakowie wybiera nowe władze, powierzając funkcję kapitana związkowego Reymanowi. Sprawować będzie tę funkcję do swojej śmierci.
  • 16 i 17.02.1957 - Walne Zgromadzenie PZPN dokonuje wyboru nowych władz związku i powierza funkcję kapitana związkowego Reymanowi.
  • 04.03.1957 – na fali odwilży Reyman obejmuje funkcję I. wiceprezesa TS Wisła do spraw sportowych.
  • 01.05.1957 - Kraków-Śląsk 5:2. - pierwszy mecz Reymana jako kapitana związkowego KOZPN. Mecz o Puchar Kałuży.
  • 20.10.1957 - Chorzów. Stadion Śląski. Polska-ZSRR 2:1 - prowadzeni przez selekcjonera H. Reymana biało-czerwoni wygrywają „mecz z podtekstami” nie tylko sportowymi w eliminacjach do Mistrzostwa Świata.
  • 24.11.1957 - Lipsk. Polska-ZSRR 0:2 - przegrany mecz barażowy z Sowietami o prawo występu na MŚ w Szwecji.
  • 1958 - Zjazd PZPN potwierdza mandat Reymana do prowadzenia reprezentacji Polski.
  • 14.09.1958 – przegrany mecz z Węgrami ostatnim spotkaniem reprezentacji prowadzonej przez Reymana.
  • Luty 1959 – Zjazd PZPN przyznaje Reymanowi tytuł „honorowego członka PZPN”.
    Pogrzeb Henryka Reymana
    Pogrzeb Henryka Reymana
  • Marzec 1959 - podczas Walnego Zgromadzenia TS Wisła przyznano Reymanowi tytuł „honorowego prezesa TS Wisła”. Traci jednak realny wpływ na działania klubu, gdyż od tej pory nie zasiada nawet w szerokim zarządzie TS Wisła.
  • 20.03.1960 - obchodzi złoty jubileusz. Mija bowiem równo pięćdziesiąt lat odkąd za namową swego kuzyna trafił do Wisły w wieku niespełna 13 lat.
  • 19.01.1963 – Ostatni zjazd Okręgu Krakowskiego PZPN z udziałem Reymana.
  • 1963 – Chory na raka trafia do szpitala przy ul. Skawińskiej, gdzie po paru tygodniach umiera 11 kwietnia 1963 roku.
  • 16.04.1963 - oficjalna uroczystość pogrzebowa. „Trumnę owiniętą w sztandar klubowy Wisły wynieśli” z lokalu OKPZPN piłkarze „Białej Gwiazdy”. Następnie przy dźwiękach orkiestry wojskowej ruszył ul. Basztową obok Barbakanu kondukt pogrzebowy. Po złożeniu jej do grobu wielotysięczny tłum oddał hołd wielkiemu sportowcowi, działaczowi, żołnierzowi, a przede wszystkim prawemu człowiekowi, „który piłce oddał całe swoje serce”.


Źródło: Paweł Pierzchała "Z Białą Gwiazdą w sercu (Wiślacka legenda: Henryk Reyman 1897 -1963)", Kraków, 2006


Historia występów w barwach Wisły Kraków

*Poniższa statystyka nie uwzględnia spotkań klasy A w latach 1923-1926

Podział na sezony:

Sezon Rozgrywki M 0-90 grafika:Zk.jpg grafika:Cz.jpg
1923 Eliminacje MP 6 6     6   2
1923 Finały MP 3 3     1    
1925 Eliminacje MP 5 5     8    
1925 Finały MP 4 4     3    
1925 Puchar Polski 3 3     6    
1926 Puchar Polski 2 2     2    
1927 Ekstraklasa 23 23     37    
1928 Ekstraklasa 24 24     27(-31?)*    
1928 Mecz unieważniony 1 1          
1929 Ekstraklasa 19 19     16(17?)    
1930 Ekstraklasa 22 22     13    
1931 Ekstraklasa 19 19     7(8?)    
1932 Ekstraklasa 17 17     7(6?)    
1933 Ekstraklasa 6 6     2   1
Razem Ekstraklasa (I) 130 130     109   1
Eliminacje MP (EMP) 11 11     14   2
Finały MP (FMP) 7 7     4    
Puchar Polski (PP) 5 5     8    
Mecz unieważniony (#P) 1 1          
RAZEM 154 154     135   3

* Spore wątpliwości budzi liczba strzelonych bramek w sezonie 1928. Więcej szczegółów w artykule Henryk Reyman - król strzelców

Lista wszystkich spotkań:

Ilość Roz. Data Miejsce Przeciwnik Wyn. Zm. B K
1. (1)EMP1923.08.12WyjazdWarta Poznań2-4  
2. (2)EMP1923.08.19WyjazdIskra Siemianowice5-0   
3. (3)EMP1923.08.26WyjazdŁKS Łódź6-1  
4. (4)EMP1923.09.09DomWarta Poznań1-1  grafika:Cz.jpg
5. (5)EMP1923.09.30DomŁKS Łódź1-0   
6. (6)EMP1923.10.07DomIskra Siemianowice5-0 grafika:Cz.jpg
7. (1)FMP1923.10.14WyjazdPogoń Lwów0-3   
8. (2)FMP1923.10.21DomPogoń Lwów2-1  
9. (3)FMP1923.11.04WyjazdPogoń Lwów1-2   
10. (7)EMP1925.03.29WyjazdŁKS Łódź1-2   
11. (8)EMP1925.04.05WyjazdAKS Chorzów3-0  
12. (9)EMP1925.04.19DomAKS Chorzów3-0  
13. (10)EMP1925.05.10DomŁKS Łódź3-1  
14. (11)EMP1925.06.11WyjazdŁKS Łódź6-3  
15. (4)FMP1925.06.14WyjazdPogoń Lwów0-1   
16. (5)FMP1925.06.21DomWarta Poznań1-2   
17. (6)FMP1925.07.12DomPogoń Lwów0-1   
18. (7)FMP1925.08.30DomWarta Poznań5-0  
19. (1)PP1925.10.18DomZwierzyniecki Kraków2-0  
20. (2)PP1925.10.25DomBBSV Bielsko9-0   
21. (3)PP1925.11.08DomWawel Kraków4-0  
22. (4)PP1926.06.29WyjazdŁKS Łódź3-0  
23. (5)PP1926.09.05DomSparta Lwów2-1  
24. (1)I1927.04.03WyjazdJutrzenka Kraków4-0  
25. (2)I1927.04.10DomRuch Chorzów2-0  
26. (3)I1927.04.24DomHasmonea Lwów3-1   
27. (4)I1927.05.03WyjazdPolonia Warszawa1-2  
28. (5)I1927.05.08DomCzarni Lwów4-0  
29. (6)I1927.05.15WyjazdŁKS Łódź0-0   
30. (7)I1927.05.22DomWarta Poznań4-1  
31. (8)I1927.05.29Dom1.FC Katowice3-0  
32. (9)I1927.06.16WyjazdWarszawianka Warszawa2-0  
33. (10)I1927.06.19WyjazdTKS Toruń7-2  
34. (11)I1927.06.26WyjazdPogoń Lwów1-4   
35. (12)I1927.07.24WyjazdCzarni Lwów3-2  
36. (13)I1927.07.31DomWarszawianka Warszawa8-2  
37. (14)I1927.08.07DomJutrzenka Kraków7-2  
38. (15)I1927.08.21DomLegia Warszawa1-0  
39. (16)I1927.08.28WyjazdRuch Chorzów4-0  
40. (17)I1927.09.0?DomŁKS Łódź3-1  
41. (18)I1927.09.11DomTKS Toruń15-0  
42. (19)I1927.09.18DomUnion Touring Łódź5-1  
43. (20)I1927.09.25Wyjazd1.FC Katowice2-0  
44. (21)I1927.10.02DomPolonia Warszawa7-1  
45. (22)I1927.10.09DomPogoń Lwów0-2   
46. (23)I1927.10.16WyjazdHasmonea Lwów2-2  
47. (24)I1928.03.18DomRuch Chorzów4-0  
48. (25)I1928.03.25WyjazdUnion Touring Łódź3-0  
49. (26)I1928.04.01DomCzarni Lwów3-0  
50. (27)I1928.04.15WyjazdTKS Toruń7-2  
51. (28)I1928.04.22DomWarta Poznań3-2  
52. (29)I1928.05.03WyjazdLegia Warszawa0-1   
53. (30)I1928.05.13WyjazdWarszawianka Warszawa1-2   
54. (31)I1928.05.17DomPolonia Warszawa7-2  
55. (32)I1928.05.20Dom1.FC Katowice3-2  
56. (33)I1928.06.03WyjazdCracovia Kraków1-2  
57. (34)I1928.06.24DomPogoń Lwów6-1  
58. (35)I1928.07.08DomŁKS Łódź2-4   
59. (36)I1928.08.05DomTKS Toruń9-0  
60. (37)I #P1928.08.15WyjazdŁKS Łódź1-2   
61. (38)I1928.08.19WyjazdRuch Chorzów1-1   
62. (39)I1928.09.02WyjazdWarta Poznań0-2   
63. (40)I1928.09.09DomCracovia Kraków5-1  
64. (41)I1928.09.16WyjazdCzarni Lwów3-2   
65. (42)I1928.09.30WyjazdPolonia Warszawa7-2  
66. (43)I1928.10.07DomHasmonea Lwów4-1   
67. (44)I1928.10.21WyjazdPogoń Lwów2-0   
68. (45)I1928.11.01DomUnion Touring Łódź5-0  
69. (46)I1928.11.11DomŚląsk Świętochłowice9-2  
70. (47)I1928.11.18Wyjazd1.FC Katowice1-1  
71. (48)I1928.11.25WyjazdŁKS Łódź1-2   
72. (49)I1929.03.31DomWarszawianka Warszawa4-2  
73. (50/37)I1929.04.07WyjazdŁKS Łódź2-2  
74. (51)I1929.04.21WyjazdPogoń Lwów4-2   
75. (52)I1929.04.28DomLegia Warszawa2-0  
76. (53)I1929.05.05DomGarbarnia Kraków5-2  
77. (54)I1929.05.09DomCzarni Lwów4-4  
78. (55)I1929.05.26DomPolonia Warszawa4-2  
79. (56)I1929.05.30WyjazdRuch Chorzów2-2  
80. (57)I1929.06.09WyjazdCracovia Kraków1-3   
81. (58)I1929.06.16WyjazdWarta Poznań0-5   
82. (59)I1929.06.29DomUnion Touring Łódź5-0  
83. (60)I1929.07.14Dom1.FC Katowice2-1   
84. (61)I1929.08.11DomŁKS Łódź1-4   
85. (62)I1929.09.22DomCracovia Kraków5-1  
86. (63)I1929.09.29Wyjazd1.FC Katowice4-2   
87. (64)I1929.10.13WyjazdLegia Warszawa0-1   
88. (65)I1929.10.22WyjazdCzarni Lwów0-4   
89. (66)I1929.11.10DomWarta Poznań0-0   
90. (67)I1929.11.17WyjazdPolonia Warszawa4-3  
91. (68)I1930.03.30DomWarszawianka Warszawa3-1  
92. (69)I1930.04.13DomWarta Poznań1-1   
93. (70)I1930.04.20WyjazdGarbarnia Kraków3-1   
94. (71)I1930.04.27WyjazdŁKS Łódź2-0   
95. (72)I1930.05.03WyjazdPogoń Lwów2-2  
96. (73)I1930.05.18WyjazdPolonia Warszawa4-3  
97. (74)I1930.05.25DomŁTS-G Łódź1-0  
98. (75)I1930.06.08DomCracovia Kraków1-2   
99. (76)I1930.06.22DomRuch Chorzów4-2  
100. (77)I1930.07.06WyjazdLegia Warszawa2-3   
101. (78)I1930.07.13WyjazdCzarni Lwów2-4   
102. (79)I1930.08.03WyjazdRuch Chorzów4-0   
103. (80)I1930.08.10DomŁKS Łódź1-0   
104. (81)I1930.08.31DomPolonia Warszawa2-2  
105. (82)I1930.09.07DomGarbarnia Kraków1-6   
106. (83)I1930.09.14DomLegia Warszawa1-0   
107. (84)I1930.09.21WyjazdŁTS-G Łódź4-1  
108. (85)I1930.10.06WyjazdCracovia Kraków1-0   
109. (86)I1930.10.12WyjazdWarszawianka Warszawa5-1  
110. (87)I1930.10.19DomCzarni Lwów5-5  
111. (88)I1930.11.02WyjazdWarta Poznań1-0   
112. (89)I1930.11.30DomPogoń Lwów3-0  
113. (90)I1931.03.29WyjazdWarszawianka Warszawa5-2   
114. (91)I1931.04.12DomWarta Poznań4-1   
115. (92)I1931.04.19DomGarbarnia Kraków0-0   
116. (93)I1931.04.26WyjazdPolonia Warszawa3-1   
117. (94)I1931.05.03WyjazdPogoń Lwów1-2   
118. (95)I1931.05.17WyjazdCracovia Kraków4-1  
119. (96)I1931.05.24DomCzarni Lwów5-1   
120. (97)I1931.05.31DomLechia Lwów1-2  
121. (98)I1931.06.04WyjazdLegia Warszawa0-1   
122. (99)I1931.06.21DomRuch Chorzów6-2  
123. (100)I1931.06.28WyjazdŁKS Łódź3-2   
124. (101)I1931.07.26DomŁKS Łódź4-1  
125. (102)I1931.08.02DomPogoń Lwów2-2  
126. (103)I1931.08.15WyjazdRuch Chorzów0-2   
127. (104)I1931.08.31DomPolonia Warszawa3-0   
128. (105)I1931.09.06DomCracovia Kraków1-2  
129. (106)I1931.09.13WyjazdCzarni Lwów2-1   
130. (107)I1931.09.27WyjazdLechia Lwów0-2   
131. (108)I1931.11.29WyjazdGarbarnia Kraków3-2   
132. (109)I1932.05.08WyjazdPogoń Lwów0-1   
133. (110)I1932.05.16DomCzarni Lwów3-0   
134. (111)I1932.05.22WyjazdWarta Poznań3-8  
135. (112)I1932.05.26Dom22 pp. Siedlce5-2  
136. (113)I1932.06.12DomCracovia Kraków2-2   
137. (114)I1932.06.19WyjazdGarbarnia Kraków2-1   
138. (115)I1932.06.29WyjazdPolonia Warszawa1-0  
139. (116)I1932.07.17DomRuch Chorzów1-1  
140. (117)I1932.07.24WyjazdWarszawianka Warszawa6-0  
141. (118)I1932.09.11WyjazdLegia Warszawa3-2   
142. (119)I1932.09.18WyjazdRuch Chorzów0-5   
143. (120)I1932.09.25DomWarta Poznań0-3   
144. (121)I1932.10.09DomGarbarnia Kraków2-2   
145. (122)I1932.10.16WyjazdCzarni Lwów2-2   
146. (123)I1932.10.23Wyjazd22 pp. Siedlce0-3   
147. (124)I1932.11.06DomPogoń Lwów2-1  
148. (125)I1932.11.27DomPolonia Warszawa2-0  
149. (126)I1933.04.09DomRuch Chorzów2-0  
150. (127)I1933.04.23WyjazdRuch Chorzów0-1   
151. (128)I1933.04.30WyjazdWarta Poznań2-1   
152. (129)I1933.05.03DomCracovia Kraków1-1   
153. (130)I1933.05.29DomGarbarnia Kraków0-2   
154. (131)I1933.06.10WyjazdCracovia Kraków0-3  grafika:Cz.jpg

Statystyki rozgrywek A-klasy

  • Statystyki rozgrywek A-klasy z lat dwudziestych zamieszczamy osobno. Nie są one uwzględniane w ogólnych zestawieniach, gdyż nie udało nam się skompletować wszystkich składów meczowych Wisły w tych rozgrywkach (zobacz listę spotkań z brakującym składem).
Ilość Roz. Data Miejsce Przeciwnik Wyn. Zm. B K
1.A1921.05.08DomMakkabi Kraków1-1  
2.A1921.06.05 WyjazdCracovia0-5   
3.A1921.06.16 WyjazdMakkabi Kraków3-3   
4.A1922.03.19DomSturm Bielsko5-3   
5.A1922.04.02DomCracovia1-1   
6.A1922.04.09WyjazdJutrzenka Kraków5-0   
7.A1922.04.23WyjazdBBSV Bielsko4-0   
8.A1922.04.30WyjazdMakkabi Kraków0-0   
9.A1922.05.21DomMakkabi Kraków5-0   
10.A1922.06.11WyjazdSturm Bielsko2-0   
11.A1922.06.25WyjazdCracovia1-2   
12.A1923.03.11DomCracovia1-0   
13.A1923.03.17DomJutrzenka Kraków6-0   
14.A1923.03.25WyjazdBBSV Bielsko2-1   
15.A1923.04.15DomWawel Kraków4-0   
16.A1923.04.22DomSturm Bielsko4-0   
17.A1923.04.29DomBBSV Bielsko2-0   
18.A1923.05.06WyjazdWawel Kraków3-1   
19.A1923.05.27WyjazdCracovia2-4   
20.A1923.06.17WyjazdJutrzenka Kraków3-1   
21.A1923.06.24WyjazdSturm Bielsko4-0   
22.A1924.08.03DomBBSV Bielsko4-0   
23.A1924.08.15WyjazdJutrzenka Kraków5-0   
24.A1924.08.24WyjazdOlsza Kraków5-0   
25.A1924.09.06DomJutrzenka Kraków7-0   
26.A1924.09.21WyjazdCracovia0-2   
27.A1924.09.28DomWawel Kraków3-0  ? 
28.A1924.10.05WyjazdBBSV Bielsko5-2   
29.A1924.10.12DomCracovia4-2   
30.A1924.10.19WyjazdWawel Kraków1-2    
31.A1924.10.26DomOlsza Kraków3-0   
32.A1926.03.21DomCracovia1-2   
33.A1926.04.01WyjazdWawel Kraków5-0  ]]  
34.A1926.04.11WyjazdJutrzenka Kraków2-1   
35.A1926.04.25WyjazdBBSV Bielsko2-1   
36.A1926.05.16DomWawel Kraków2-1   
37.A1926.06.13 WyjazdMakkabi Kraków4-3   
38.A1926.06.20WyjazdCracovia2-3   
39.A1926.06.27DomBBSV Bielsko2-1   
40.A1926.07.18DomJutrzenka Kraków3-0   
41.A1926.08.01DomMakkabi Kraków7-0   

Kącik poetycki

Królowi strzelców


Musisz napastniku poznać prawdę bolesną
Że choćbyś dniem ćwiczył, i nocą – aż do rana
To i tak twe wysiłki w beznadziei sczezną
Nie pobijesz rekordu Henryka Reymana.

— Dariusz Zastawny, Stuletnia nasza historia, czyli Wisła Kraków, Biała Gwiazda w słów orszaku i obrazkach


Przyśpiewki

Przyśpiewka kibicowska z lat dwudziestych


Dlaczego nasza Wisła
tak dobrze jest zgrana
Dlaczego robią bramki?
Bo mają Reymana.

— autor nieznany, "Przegląd Wieczorny" 1929


Przyśpiewka kibicowska z lat kariery piłkarskiej


Zaraz, zaraz za chwileczkę,
Reyman strzeli pod poprzeczkę!.

— autor nieznany, Konieczny, Kukulski, Najlepsi piłkarze świata, Warszawa 1978.


Jedenastka stulecia Wisły

Henryk Reyman został wybrany do jedenastki stulecia Wisły Kraków w plebiscycie zorganizowanym w 2005 roku. Zobacz więcej

Wideo

Film "Henryk Reyman - #Legend" przygotowany przez popularny kanał internatowy Futbolove (konsultacja merytoryczna: Paweł Pierzchała - historiawisly.pl)


Honorowy Prezes Ludwik Miętta-Mikołajewicz o Wiśle i Henryku Reymanie

Prasa o Reymanie: materiały źródłowe

Tygodnik Sportowy 1923

ROK III. KRAKÓW, DNIA 3 CZERWCA 1923 ROKU. NR. 17. Reyman I. (Wisła) nie został wstawionym do Reprezentacji Polski, co uważamy za wielki błąd ze strony Komisji Trzech, gdyż jest on obecnie bezsprzecznie najlepszym strzelcem w Polsce. Taksamo błędem ze strony Komisji Trzech było urządzenie zawodów próbnych Reprez. przy drzwiach otwartych, co dało powód publiczności do wyśmiewania tak doskonałych graczy Polski, jak Reymana i Wacka, którzy nie są pupilami niektórych panów, zebranych na trybunach.



ROK III. KRAKÓW, DNIA 18 WRZEŚNIA 1923 ROKU. NR. 33.

Wyjazd Markiewicza i Reymana, jako wojskowych, z powodu równoczesnych mistrzostw Armji, natrafia na trudności ze strony sfer wojskowych. Tak przynajmniej informują nas w PZPN. Komentarze najzupełniej zbyteczne. Mistrzostwa Armji są ważniejsze, niż międzynarodowe reprezentacyjne zawody.

Raz, Dwa, Trzy: Ilustrowany Tygodnik Sportowy. 1932, nr 8

Henryk Reyman

Rola jego rozpoczęła się bowiem dopiero w roku 1918, w momencie reaktywowania działalności Wisły, wstrzymanej od r. 1914 na skutek wojny światowej. W drużynie tej obejmuje Reyman kierownictwo ataku. Skompletowana dość dorywczo drużyna, posiada dzięki Reymanowi b. dobry atak. Właściwy poziom swych umiejętności wykazuje on dopiero po roku 1920. Posiadając, w ataku skrzydłowych, jak Adamek i Balcer, czyni z nich najgroźniejszych skrzydłowych polskich. Reymann staje się specjalistą w prowadzeniu gry skrzydłami, którzy nie tylko stwarzają pozycje, ale sami świetnie strzelają. Do takiej gry zmusza go też w pewnej mierze brak odpowiednich łączników. Ci zatem stają się właściwie tylko pomocniczem uzupełnieniem trójki Rejman skrzydłowi.

Przez szereg lat jest równocześnie strzelcem rekordowym. Świetnie rozdzielający piłki skrzydłowym otrzymywał też od nich piłki gotowe do strzału, co uskuteczniał pierwszorzędnie. Postrachem bramkarzy były jego rzuty wolne, nadzwyczaj precyzyjne i silne Długie lata gry długiemi podaniami nie pozbawiły go umiejętności i gry krótkiej, którą doskonale nawiązywał z partnerami. Te zalety czyniły Reymana zawsze przygotowanym do prowadzenia ataku reprezentatywnej drużyny polskiej w jakiemkolwiek zestawieniu. One też i dziś, mimo lat, nie pozwalają mu wycofać się z drużyny, której ostoją był przez kilkanaście lat.

Siłą rzeczy zwiększona powolność ruchów i osłabienie jakości strzałów, nie umniejszają korzyści, jakie nadal drużynie przynosi jego kierownictwo ataku. Najstarsi z pozostałej szóstki

Raz, Dwa, Trzy: Ilustrowany Tygodnik Sportowy. 1932, nr 15

O WSTĄPIENIU REYMANA I DO LEGJI mówią obecnie w warszawskim światku piłkarskim. Cały Kraków sportowy nie wierzy, aby gracz ten znany z przywiązania do swych barw klubowych (w których grał 15 lat i przyjeżdżał na zawody ligowe niemal co niedzielę z Wilna) u schyłku swej karjery Sportowej zechciał ją na szwank narazić.



Artykuły prasowe H. Reymana

Raz, Dwa, Trzy: Ilustrowany Tygodnik Sportowy. 1933, nr 2

(Wywiad z wodzem krakowskiej „Wisły “, a s e m naszego piłkarstwa kpt. Rey m a n e m ). Wszystkim zwolennikom piłkarstwa dobrze jest znaną postać kpt. Henryka Reymana. który przez kilkanaście lat z rzędu prowadzi atak krakowskie, Wisły do- sukcesów. Znaczenie tego gracza doskonale odzwierciedlają wyniki tych meczów, w których on brał udział — w porównaniu z temi, w których go brakło. Kpt. Reyman przeszedł kilkanaście kampanij mistrzowskich, to też to, co mówi o reformie mistrzostw ten zasłużony dla polskiego piłkarstwa gracz, zainteresuje niewątpliwie każdego z naszych Czytelników.

Kraków, w styczniu.

Rozmowę z kpt. Reymanem rozpoczynamy od pytania zasadniczego, czy w piłkarstwie polskiem jest naprawdę lak źle, jak wszyscy obecnie sądzą.

— Niewątpliwie jest bardzo niedobrze — odpowiada kapitan. — Przyczyny jednak zła doszukują się teoretycy naszego piłkarstwa zupełnie gdzieindziej, niżby Doszukać należało. Według mnie źródło zła leży w ogólnym materjalnym kryzysie. Gracze nasi rekrutują się przeważnie ze sfer bardzo niezamożnych, toteż nie można się dziwić, że niejeden z nich poszukuje względnie łatwego zarobku, jaki może znaleźć tu i ówdzie w zakresie sportu. Rzecz prosta, że względnie łatwo zarobione pieniądze wydaje się bardzo łatwo, a raz wyprowadzony z zasad gracz, domaga się coraz większych korzyści od klubu. W dzisiejszych czasach nie trudno o jednostki słabszego charakteru, które dają się skusić obietnicami materialnych korzyści i z tego powodu zanika coraz bardziej przywiązanie do barw klubowych.

Dlatego też jestem częściowo zwolennikiem t. zw. karencji, której wprowadzenia domagają się niektórzy działacze dla piłkarzy. Z jednej strony karencja ta, rzecz prosta, będzie rodzajem niewoli dla graczy, z drugiej jednak, kto wie, czy nie zapobiegnie ona zbyt częstej zmianie barw klubowych bez istotnego powodu. Jeżeli jednak karencja ta ma odnieść jakikolwiek skutek, to nie może być mowy o żadnych wyjątkach, żadnej komisji, która poszczególne wypadki miałaby badać i ewentualnie zezwalać wyjątkowo na przeniesienie się graczy. Przy obecnych stosunkach, w których mówi się otwarcie o rozmaitych „kombinacjach“, nieledwie przekupstwach, nikt nie miałby zaufania do takiej komisji, a jej decyzje łatwo mogłyby wydać się podejrzanemi. Gdyby kluby pracowały nad swoim narybkiem, wychowując go na bardziej ideowych podstawach, nie starając się o rozmaite „zagraniczne nabytki“, wówczas cała ta historja. o ileby wogóle stałaby się aktualną, to nie osiągnęłaby nigdy takich rozmiarów, jak się to dzieje obecnie.

— Jaki system uważa pan kapitan za najracjonalniejszy w obecnym układzie rzeczy?

- Jedno jest dla mnie zupełnie jasnem, że żaden : opublikowanych projektów nie przedstawia się idealnie. a przeważna ich część posiada zdecydowane luki. Tak np. projekt powiększenia Ligi i podziału jej na dwie grupy nie wytrzymuje krytyki ze względów finansowych. Publiczność, która dziś szybko się orjentuje w tabeli ligowej, nie wiedziałaby zupełnie o co chodzi i gubiłaby się w dwóch równolegle prowadzonych tabelach, u tak dla niektórych ważne sprecyzowanie miejsca nietyle pierwszego czy ostatniego, ile właśnie jednego ze sernikowych byłoby niemożliwem. Oczywiście naraziłoby to piłkarstwo na utratę szeregu zwolenników, a wiele meczów musiałoby przynieść deficyt. Kluby już dzisiaj bardzo zadłużone popadłyby w opłakany stan, gdyż niewiele osób interesowałoby się meczami pierwszej rundy. Poza tern projekt ten posiada wielką wadę pod względem sportowym. Mianowicie podział na południe i północ krzywdzi w wielkim stopniu południe. Na północy bowiem na szereg lut naprzód kluby Legja, Warta i ł,KS miałyby zapewniony udział w rozgrywkach finałowych o pierwsze miejsce. Na południu natomiast Cracovii, Wisła, Garbarnia, Pogoń, Czarni, Kuch i Podgórze musiałyby toczyć naprawdę zacięte boje, aby zakwalifikować się do finału. Krzywda ta jest zbyt widoczna, aby ją jeszcze szczegółowo omawiać.

Według mnie, jedynie racjonalnym projektem, mogącym naprawdę wprowadzić poprawę w naszem piłkarstwie jest projekt zmniejszenia ilości klubów ligowych do dziesięciu, a nawet ośmu. Wtedy każdy mecz posiadałby znaczenie prawie że decydujące. Kluby nie mogłyby się „pocieszać“, że jeszcze „nadrobią“ stracone punkty i każdy mecz byłby interesujący. Mniejsza ilość meczów ligowych pozwoliłaby większej ilości publiczności uczęszczać na nie, co nie pozostawałoby bez wpływu na poprawę materjalną klubów. Gracze nie byliby przemęczeni zbyt wielką ilością rozgrywek i byłby czas na zorganizowanie meczów międzynarodowych.

Przy tej okazji muszę powiedzieć kilka słów o tych właśnie meczach międzynarodowych. Ogół za dużo się po nieb spodziewa. Zagraniczna drużyna pierwszej klasy angielska, austrjacka czy węgierska czy włoska nie przyjedzie dziś za małem wynagrodzeniem. Domaga się odrazu kontraktu na kilka meczów, a pretensje finansowe są tego rodzaju, że żaden klub ich nie wytrzyma. Liczenie zaś na to, że poziom piłkarstwa polskiego podniesie się przez spotkania międzynarodowe, jest także optymizmem. Rozgrywanie zaś meczów z drużynami mniej wartościowymi, z któremi możnaby było nawiązać kontakt na skutek mniej wygórowanych żądań finansowych, nic opłaciłoby się. W każdym razie przy zmniejszeniu ilości klubów ligowych możnaby było rozgrywać większy ilość spotkań międzypaństwowych, które posiadają bezsprzecznie większą wartość, niż spotkania poszczególnych drużyn. System ligowy przyjęty dziś w całej Europie musi posiadać walory, skoro nietylko, że żadne państwo nie pozbywa się go, lecz przeciwnie coraz to nowe na wzór Anglji pragną u siebie wprowadzić ten system. Zmniejszenie ilości klubów ligowych przewiduję w ten sposób), że przez dwa lata spadałyby z ligi dwa ostatnie w tabeli kluby, a wchodziłby tylko jeden.

Chodziłoby jedynie o zniwelowanie zbyt wielkiej różnicy, jaka istnieje między ligą a kl. A., co jest powodem, że kluby tak panicznie obawiają się spadku z ligi, który w wielu wypadkach oznacza całkowitą dekadencję. Uważam, że projekt stworzenia trzech lig okręgowych, jako „przejścia“ byłby może najlepszym.

— Czy pan kapitan nie obawia się jednak, ze finanse mniejszych klubów nie wytrzymają lig okręgowych?

— Nic sądzę, gdyż zmniejszenie ilości klubów ligi państwowej stworzy wiele wolnych terminów, które będzie można wypełnić, właśnie meczami ligi okręgowej. Ryliśmy świadkami na meczach o wejście do ligi, że tego rodzaju mecze posiadają swą publiczność, a więc i w tym wypadku publiczność zbierałaby się licznie, niżli dzisiejszych meczach A kl. Uważam tylko, że powinna być stworzona żyw sza wymiana między klubami lig okręgowych, a kl. A, dlatego koniecznem jest, aby co roku z każdej ligi okręgowej spadały dwa ostatnie w talieli kluby, a dwa wchodziły z kl. A. Trzeba wziąć pod uwagę, że kluby wchodzące w skład lig okręgowych jeździłyby na innych warunkach, niż kluby ligowe. Odległości bowiem byłyby znacznie niniejsze, nie trzeba byłoby więc używać sleepingów itd. Przy dalszych zaś odległościach, jakie wchodziłyby pod uwagę w okręgowej lidze północnej, PZPN, z którego, jak dotychczas. kluby nie mają żadnych prawie korzyści, mógłby udzielać pewnych subwencyj.

Wszystkie jednak te projekty nie będą życiowo praktyczne, o ile nie zmieni się atmosfery, panującej w noszeni piłkarstwie. Dopóki będzie się mówiło otwarcie o tein. Że dany kłuli płaci tyle a tyle swym graczom w jakiejkolwiek bądź formie, dopóki będą krążyły pogłoski o sprzedawaniu punktów przez kluby ligowe, renumeracjach, które otrzymują gracze za zwycięskie bramki itd., dopóty nie będzie u nas dobrze. Młodzi bo wiem gracze, wchodząc w zgangrenowaną atmosferę, panującą obecnie w piłkarstwie. łatwo ulegną zarazie i gruntowna sanacja stanic się przez to niemożliwą. (Mierna tendencja naprawy stosunków przemawiałaby bardzo na korzyść tych, którzy pracują w piłkarstwie, jednakowoż niektóre projekty są „szyfr zbyt białym ściegiem", aby nie można się było dopatrzeć kryjących się za niemi interesów klubowych, a groźba PZPN u, że ustąpi ze swych stanowisk, o ile jego projekt nie przejdzie, stawia z miejsca całą dyskusję i inne projekty poza nawiasem i tembardziej nie może zasługiwać na specjalne uwzględnienie.

Jak więc widzimy, kwestja naprawy polskiego piłkarstwa interesuje żywo także i głównych aktorów rozgrywek. tj. graczy, a głębokie ujęcie z punktu widzenia idei przez kpt. Reymana rzuca nam nowe światło na cały ten problem. Nie należy wątpić, że głos tego lak zasłużonego zawodnika zaważy w znacznym stopniu na szali całej dyskusji, zwłaszcza, że kpt. Reyman zalicza się do sportowców najwyższej klasy, a jego długoletnia praca, zarówno w T. S. Wisła, jak i w C. I. W. E. oraz szeregu pokrewnych instytucyj gwarantuje, że myśli, rzucone przezeń są wynikiem długoletniego doświadczenia i dokładnej znajomości stosunków. W. D.



CZY DAWNIEJ BYŁO LEPIEJ?

Raz, Dwa, Trzy: Ilustrowany Kuryer Sportowy. 1935, nr 52

CZY DAWNIEJ BYŁO LEPIEJ?

Po ostatnich niepowodzeniach naszego piłkarstwa zewsząd słyszeć się dają głosy, domagające się reformy obecnych stosunków w tej najpopularniejszej gałęzi sportu. W głosach tych, przepojonych nieraz prawdziwą troską o przyszłość naszego sportu, przebija się nuta: dawniej było znacznie lepiej. Niestety często widać w tem zbyt wiele subiektywizmu i zbyt wiele krzywdzących zdań dla dzisiejszego stanu naszego piłkarstwa. Pragnę przeto, mając najdłuższy stosunkowo związek z czynnem życiem piłkarskiem i nie tracąc do dziś dnia dlań zainteresowania, odmalować sine ira et studio wierny obraz dawniejszych a dzisiejszych stosunków.

Czem się różnimy od młodych? — oto pytanie, które najczęściej zadaje się dzisiaj staremu zawodnikowi. Postaram się na nie w krótkości odpowiedzieć.

Dzisiejszego stanu piłkarstwa nie można określać, jak to robi wielu moich kolegów, jako kompletnego upadku i ruiny. Owszem i w bieżącym sezonie byłe świadkiem wielkich wyczynów i pięknych meczów. Dość wspomnieć międzynarodowe zawody w sezonie letnim Wisły i Cracovii z Ujpesti. Wyniki Cracovii 2:3 i Wisły 1:1 z mistrzem zawodowym Węgier w pełnym jego składzie mówią same za siebie.

A wreszcie w sezonie jesiennym mecz ligowy Wisły z Pogonią — czyż nie dał więcej zadowolenia i emocji, niż zmaganie się pseudo-reprezentacji Polski z Rapidem wiedeńskim w Warszawie? Nie można przeto w czambuł potępiać dzisiejszych piłkarzy.

Nie da się również porównać np. formy mistrza Polski z r. 1921 Cracovii z, formą Pogoni w latach 1924—1926 lub Wisły z r. 1927-1928 lub wreszcie Ruchu z r. 1934. gdyż różne czynniki

decydowały o wielkości, czy stylu tych zespołów. Inne przecież było tempo gry np. w r. 1921, a inne w latach późniejszych, inną była znów gra przy dawniejszym systemie ofsidowym, a inna znów po zmianie odnośnych przepisów. Innych wreszcie umiejętności i zalet żądały od piłkarza mistrzostwa okręgowe, a innych długotrwałe, zacięte boje ligowe, gdzie twardość, siła fizyczna zaczęły odgrywać podobną rolę, jak i zagranicą, przyzwyczajoną do tego rodzaju walk mistrzowskich. Zresztą dawniej jeden lub dwa zespoły wybijały się ponad inne, podczas gdy dzisiaj obserwuje się coraz większe wyrównanie klasy.

Najlepszą tego ilustracją jest chyba tegoroczna tabela ligowa, w której właściwie wszystkie kluby, za wyjątkiem Polonii, dzieli różnica zaledwie jednego punktu — wreszcie do ostatniego momentu wrzała zacięta walka między ośmioma klubami o utrzymanie się w szeregach elity. Ciężkie boje ligowe żądały od klubów i zawodników zachowania jak największego spokoju i równowagi w decydujących momentach. Tymczasem nasz typ piłkarza, tak łatwo się podniecającego, stanął przed niełatwem przez to zadaniem i stąd też byliśmy nierzadko świadkami w ub. sezonach, że podenerwowanie było nieraz czynnikiem, decydują­ cym o klęsce najlepszej nawet drożyny w spotkaniu z najsłabszym zespołem. Ale dawało to zawsze dużo emocji widzom i budziło zainteresowanie wśród zwolenników piłkarstwa, a widownię utrzymywało stale w napięciu.

Jestem z zasady zwolennikiem systemu ligowego nietylko z tych względów, iż na jego miejsce nie można znaleźć nic lepszego, ale dlatego, iż w nim widzę lepszą przyszłość polskiego piłkarstwa i je dyną możliwość utrzymania się footballu polskiego na lepszej wyżynie. Tylko Liga zmusza kluby i zawodników do pracy nad sobą! Pod jednym zato względem górowaliśmy bezsprzecznie nad młodszą generacją.

Materjał, z którego rekrutował się dawniejszy sportowiec, był w większej swej części bardziej inteligentny, dzięki dopuszczeniu szkolnej młodzieży do klubów (względnie patrzeniu na to przez palce ze strony władz szkolnych). Dziś, do klubu, na skutek zmienionych warunków gospodarczych, przychodzi często ten, kto pragnie tą drogą otrzymać zajęcie, względnie chce pomóc sobie w karjerze życiowej. Ale trudno, kryzys wszędzie wycisnął swoje piętno. Lecz skoro moralność upadła w calem społeczeństwie, to dlaczego piłkarz ma być jakimś osobliwym pod tym względem wyjątkiem? Dawniej było inaczej, nas, starych zawodników łączyło większe koleżeństwo i przywiązanie do barw klubowych, a stąd i większa ambicja, zarząd klubu traktował zawodników, jako swych młodszych kolegów, a dziś, niejednokrotnie, jak wyrobników. Nic dziwnego, iż dzisiejszy stan rzeczy wywołuje u starych działaczy klubowych zniechęcenie i odsuwanie się od pracy w klubie, co stanowi największą lukę w pracy sportowej całego społeczeństwa.

Na zakończenie wrócić pragnę do największej może bolączki naszego sportu piłkarskiego, t. j. do kwestji sędziowskiej Nie mamy dobrych sędziów, względnie można ich bez trudu policzyć na palcach jednej ręki. Stąd zawody nie dają często wiernego obrazu sił, wiernego przeglądu umiejętności poszczególnych zawodników, czy też całych nawet drużyn. Tu muszą wreszcie interweniować odpowiednie czynniki, aby ująć energicznie w swe ręce kwestję szkolenia sędziów i dopuszczać starych graczy do udziału w jak najczęstszem kierownictwie zawodów. Inaczej będziemy świadkami strat i błędów w piłkarstwie nie do powetowania!

Zobacz też

Zdjęcia, pamiątki i dokumenty Henryka Reymana

Requiescat in pace

Grób braci Reymanów na Cmentarzu Rakowickim.