Józefa Ledwig

Z Historia Wisły

Józefa Ledwig, z domu Bęben (ur. 18 kwietnia 1935 roku w Szerzynach w Małopolsce) - siatkarka Wisły, dwukrotna brązowa medalistka olimpijska, dwukrotna srebrna medalistka Mistrzostw Europy, brązowa medalistka Mistrzostw Świata, trzykrotna Mistrzyni Polski.

Józefa Ledwig jest jedną z najlepszych zawodniczek sekcji siatkówki w historii TS Wisła. Broniła barw Towarzystwa przez 12 lat (1961-1972), zdobywając w tym czasie... 11 medali Mistrzostw Polski (trzy złote, trzy srebrne, pięć brązowych). W latach 1958-1970 wystąpiła w 216 meczach Reprezentacji.

Józefa Ledwig - siatkarka, Zasłużony Mistrz Sportu, dwukrotna medalistka olimpijska. Fot. P. Krassowski, J. Podlecki, pocztówka kolekcjonerska z 1981 roku.
Józefa Ledwig - siatkarka, Zasłużony Mistrz Sportu, dwukrotna medalistka olimpijska. Fot. P. Krassowski, J. Podlecki, pocztówka kolekcjonerska z 1981 roku.
Jan Janowski, Krystian Czernichowski, Józefa Ledwig i Bohdan Likszo na Olimpiadzie w Tokyo
Jan Janowski, Krystian Czernichowski, Józefa Ledwig i Bohdan Likszo na Olimpiadzie w Tokyo

Do zespołu Wisły dołączyła w styczniu 1961 roku. Debiut nie wypadł zbyt okazale, ale mimo to komentatorzy zauważali, że jest to "siatkarka o bardzo dużych możliwościach i sądzić należy, że po zgraniu z resztą zespołu, poważnie wzmocni szeregi Wisły" (Echo Krakowa). Przewidywania te okazały się prawdziwe. Co więcej, Józefa Ledwig szybko i na wiele lat stała się kluczową zawodniczką reprezentacji Polski, z którą wywalczyła medale na turniejach o najwyższej światowej randze i w której pełniła także funkcję kapitana.

Józefa Ledwig została odznaczona Krzyżem Kawalerskim i tytułem Zasłużonego Mistrza Sportu. Po zakończeniu kariery zawodniczki kontynuowała pracę w sekcji siatkówki Wisły jako działacz.

Spis treści

Zdjęcia, medale, dyplomy i inne pamiątki Józefy Ledwig

Lista sukcesów w Wiśle

  • 1961 - brązowy medal Mistrzostw Polski
  • 1961 - Puchar Polski
  • 1962 - brązowy medal Mistrzostw Polski
  • 1963 - brązowy medal Mistrzostw Polski
  • 1965 - brązowy medal Mistrzostw Polski
  • 1966 - srebrny medal Mistrzostw Polski
  • 1967 - złoty medal Mistrzostw Polski
  • 1968 - brązowy medal Mistrzostw Polski
  • 1969 - złoty medal Mistrzostw Polski
  • 1970 - złoty medal Mistrzostw Polski
  • 1971 - srebrny medal Mistrzostw Polski
  • 1972 - srebrny medal Mistrzostw Polski

Lista sukcesów w Reprezentacji

  • 1962 brązowy medal Mistrzostw Świata w ZSRR
  • 1963 srebrny medal Mistrzostw Europy w Rumunii
  • 1964 brązowy medal Igrzysk Olimpijskich w Tokio
  • 1967 srebrny medal Mistrzostw Europy w Turcji
  • 1968 brązowy medal Igrzysk Olimpijskich w Meksyku

Biografia

Józefa Ledwig, z domu Bęben, urodziła się 18 kwietnia 1935 roku w Szerzynach w Małopolsce. Ojciec Jan Bęben, mistrz kowalski, był nauczycielem zawodu. Mama Anna nie pracowała - prowadziła dom i zajmowała się wychowaniem dzieci.

Ani rodzice, ani cztery siostry Józefy nie podzielali sportowych pasji Józi, ograniczając się do kibicowania. Rodzice oczekiwali od swoich pięciu córek takiego pokierowania życiem, by ”po skończeniu szkoły iść do pracy i na siebie zarobić”, dlatego wybór Józi nie został przyjęty z entuzjazmem, choć oczywiście - zaakceptowany.

Na początku była zabawa ze sportem. Dwunastoletnia Józia zapisała się na zajęcia gimnastyczne w katowickim Ogniwie. Wkrótce jednak podziękowano jej, gdyż w krótkim czasie nadmiernie urosła. Chcąc nie chcąc od 1952 roku zaczęła grać w siatkówkę w Unii RSW Prasa, gdzie trafiła pod skrzydła pierwszego w swoim życiu profesjonalnego trenera, którym był dziennikarz, Zbigniew Chojnacki.

Kolejnym ważnym krokiem w karierze okazało się przejście w 1955 roku do katowickiego KS Baildon, gdzie pod okiem trenera Nagórskiego doskonaliła umiejętności siatkarskie, natomiast u trenera Norberta Czepali równocześnie uprawiała lekkoatletykę, specjalizując się w skoku wzwyż i pchnięciu kulą. Kiedy jednak nadszedł czas podjęcia decyzji o wyborze jednej dyscypliny, bez większego wahania postawiła na siatkówkę.

„Miałam jakiś ciąg do siatkówki. Namawiali mnie też, pamiętam, że był to trener Wierzbicki, do koszykówki. Zaprowadził mnie raz na trening i nie spodobało mi się. Było za dużo styczności między zawodniczkami, szarpania się, popychania. Więcej nie poszłam.”

W 1958 roku jako zawodniczka Baildonu Józefa została powołana do polskiej kadry B, trenowanej przez Janusza Batora. Rok później pojawiła się w pierwszej drużynie narodowej, prowadzonej przez ówczesnego trenera Wisły, Zbigniewa Szpyta, który przekonał utalentowaną zawodniczkę do zmiany barw klubowych. „Chciałam grać w siatkówkę w lepszych klubach z lepszymi klubami. Z Baildonem weszłyśmy wprawdzie do pierwszej ligi, ale od razu spadłyśmy. Dlatego dałam się namówić Zbyszkowi Szpytowi i jesienią 1960 roku już byłam wiślaczką. Resztę formalności załatwili działacze obu klubów. Wiem, że w rozliczeniu piłkarze Wisły zagrali z Baildonem, dochód z meczu przeznaczono dla Baildonu. Poza tym Baildon dostał za mnie pięć nowych piłek do siatkówki.”

Zapytana o trenera, który najmocniej zapisał się w jej pamięci, bez wahania wymienia Stanisława Poburkę. „To trener kadry nauczył mnie najwięcej. Niestety po Tokio odszedł do reprezentacji Meksyku. Po nim był Benedykt Krysik i on nas prowadził do kolejnej olimpiady i kolejnego medalu. W Wiśle też miałam dobrych trenerów, najpierw był Szpyt, potem na trzy lata przyszedł Moszczak, potem znowu Szpyt.”

Grę w biało-czerwonych barwach Józefa Ledwig wspomina z wyraźnym wzruszeniem. Kadra pozwoliła jej nie tylko osiągnąć sukces i zwiedzić świat, ale przede wszystkim poznać niezwykłych, wciąż ważnych w jej życiu ludzi.

„Jako zespół byłyśmy bardzo fajne wszystkie. Oczywiście z niektórymi siłą rzeczy spotykałam się częściej, choćby ze względu na przydział pokojów na zgrupowaniach. Na początku mieszkałam z Marysią Golimowską, a potem już zawsze z Krysią Czajkowską. Tak się akurat ułożyło, ale całość to była jedna fajna paczka.” Kadrowiczki z czasów olimpiad w Tokio i Meksyku spotykają się do dziś, przynajmniej raz w roku. I tak jak kiedyś, wciąż mogą liczyć na siebie wzajemnie.

„W Wiśle też było fajnie” – dodaje pani Józefa. „Jestem w stałym kontakcie z Elą Porzec, wydzwaniamy do siebie z Wandą Wiechą, nieco rzadziej, ale jednak. Wybudowaliśmy sobie z mężem domek w Zawoi, Wandzia właśnie tam przyjeżdża raz w roku i na trochę zostaje, żebyśmy się nagadały. Ale one akurat były i w kadrze i w Wiśle. Z samymi wiślaczkami co roku organizujemy sobie gdzieś w restauracji czy kawiarni ‘jajeczko’ na Wielkanoc i spotkanie opłatkowe na Boże Narodzenie.”

Poproszona o porównanie dawnej i obecnej siatkówki Józefa Ledwig opowiada: „Przedtem siatkówka była inna, inne przepisy, inaczej się grało, wolniej. Nie można było przykładowo przełożyć rąk nad siatką, serwować po siatce. Grało się do piętnastu. Teraz jest zdecydowanie ciekawiej, bardziej dynamicznie, szybko. Często oglądam siatkówkę, bo lubię, nadal mnie cieszy. Jeśli zaś porównać moje czasy z obecnymi, to zmieniły się wszystkie dyscypliny bez wyjątku. Najważniejsza różnica jest jednak taka, że kiedyś nie grało się za pieniądze, symboliczne wynagrodzenie dostawały tylko kadrowiczki. Kluby i Polski Związek Siatkówki pokrywały to, co dziewczynom potrącono za nieobecność w pracy. Myśmy grały dla przyjemności, dla satysfakcji, dla siebie, dla kraju, dla klubu, nie myślało się o pieniądzach. Powołanie do Reprezentacji Polski było wielkim zaszczytem, marzeniem wszystkich trenujących. Każdy pracował jak najciężej, by móc zagrać dla Polski.”

Józefa Ledwig miała opinię pracowitej, konsekwentnej, twardej zawodniczki. „Rzeczywiście na treningach się nie obijałam” - wspomina. Na parkiecie była postacią wiodącą, potrafiła odnaleźć się na każdej pozycji, choć mogło się wydawać, że najlepiej czuła się w ataku. „Kiedyś A to były dwie rozgrywające, B – wszechstronne, które odbierały, broniły i atakowały, C – broniły, ale przede wszystkim atakowały. Ja byłam B”.

Po Meksyku większość kadrowiczek zrezygnowała z kadry, ale Związek nie pozwolił Józefie tak po prostu odejść. Do Krakowa przyjechała delegacja, której udało się namówić zawodniczkę na kolejny rok gry. Wówczas pełniła też funkcję kapitana Reprezentacji Polski. Łącznie w latach 1959-1970 wystąpiła w 116 meczach Biało-Czerwonych.

TOKIO

„W Tokio mieszkałyśmy w czteropiętrowym budynku – same kobiety, reprezentantki różnych krajów. Panowie nie mieli tam wstępu. Budynek był szczelnie ogrodzony i pilnie strzeżony. Sama wioska była bardzo duża, mężczyźni mieszkali w piętrowych domkach. Oni nie mieli prawa nas odwiedzać, natomiast my mogłyśmy kolegów odwiedzać kiedy tylko miałyśmy ochotę. Po wiosce poruszaliśmy się na rowerach, które w ogromnej liczbie były do dyspozycji olimpijczyków. Brało się rower z jednego miejsca, zostawiało w drugim. Często jeździliśmy do międzynarodowego centrum, tam słuchaliśmy muzyki, podziwialiśmy różne występy. Jeśli opuszczaliśmy teren wioski, na przykład na zakupy, to raczej grupowo, żeby się nie zgubić. Opiekował się nami delegat z ambasady polskiej w Japonii, najczęściej była to kobieta. Jeśli chodzi o kontakty ze sportowcami innych krajów, trudno było się dogadać, więc raczej przebywaliśmy w polskim gronie.”

"Przed igrzyskami wiadomo było, że Rosjanki i Japonki są poza zasięgiem. I faktycznie Japonki wygrały wszystko, tylko my sensacyjnie urwałyśmy im jednego seta. Nawet Rosjanki przegrały z nimi 3:0. I wcale nie chodzi o to, że gospodarzom mury pomagały, one rzeczywiście były najlepsze. Trenowały w sposób nieznany wówczas w Europie. Reszta ekip walczyła o brąz. I nam się udało. Grało się wtedy każdy z każdym, nie było eliminacji. Ten medal był, jak się okazało, łatwiejszy do zdobycia niż w Meksyku, gdzie grało osiem drużyn, w Japonii po raz ostatni było sześć".

MEKSYK

„W Meksyku mieszkałyśmy w dziesięciopiętrowym wieżowcu, siatkarki miały dla siebie oddzielne piętro. Kobiety, podobnie jak w Tokio, były odizolowane i pilnie strzeżone. Wizyty kolegów nie wchodziły w grę, natomiast my mogłyśmy odwiedzać ich bez ograniczeń. W Meksyku opiekowała się nami pani Renia, polskiego pochodzenia. Bardzo się polubiłyśmy, potem długo do siebie pisałyśmy. Ofiarowałam jej mój kapelusik, będący częścią oficjalnego stroju. Tak bardzo się jej ten kapelusik podobał. Również meksykańskie siatkarki bardzo nas polubiły, od jednej z nich, Luizy, dostałam na pamiątkę srebrną bransoletkę z wygrawerowanym imieniem ‘Jozefa”, było to niezwykle miłe. Z Meksykankami znałyśmy się wcześniej, trener Poburka przywiózł je przed olimpiadą na turniej do Polski, dziewczyny zamieszkały w Zakopanem, pierwszy raz widziały śnieg! Zorganizowaliśmy im wtedy kulig z pochodniami, poczęstunek w gospodzie wiejskiej, były szczęśliwe, cały czas się śmiały.”

"W Meksyku zaczęłyśmy 13 października od pokonania Korei 3:2. Z biedą. To było straszne. Kiedy Koreanki wyszły i zaczęły grać, to myśmy zgłupiały. Nawet się nie zorientowałyśmy, kiedy one już prowadziły 2:0. Takie były szybkie. Nie mogłyśmy się opanować. Dopiero krzyki trenera nas uspokoiły i zaczęłyśmy grać swoją siatkówkę. Wygrałyśmy, ale z biedą. Był jeszcze jeden trudny mecz, z Meksykankami, kiedy również po wielkich mękach wygrałyśmy 3:2. Z Japonkami i Rosjankami przegrałyśmy gładko do zera, Czeszki, Peruwianki i Amerykanki z kolei dały się łatwo ograć, starczyło na brąz."

Z reprezentacyjnych imprez najwyższej rangi Józefa Ledwig przywiozła pięć medali, niestety, ani razu nie udało się sięgnąć po złoto. Na krajowym podwórku też nie było to łatwe. Pierwsze złoto z Wisłą zdobyła w 1967 roku, w siódmym roku gry przy Reymonta. Dla uczczenia drugiego w dziejach klubu mistrzostwa siatkarki spaliły kapelusz trenera Szpyta przed wejściem do hali. Każda musiała przeskoczyć nad ogniem. "Ponadto na zakończenie klub zorganizował nam przyjęcie. Wręczono nam nagrody. Dostałyśmy składane walizki z materiału w kratkę. Bardzo ładne i zgrabne, w sam raz na meczowe wyjazdy. Wtedy jeszcze nie było medali za mistrzostwo, wręczali tylko dyplomy, klub dostawał puchar. Zresztą w reprezentacji nie było lepiej, po Meksyku dostałyśmy za medal 216 dolarów do podziału na cały zespół i trenera. Kupiłam wtedy na pamiątkę srebrny łańcuszek z broszą i kalendarzem Azteków."

Galeria

Kącik poetycki

Na Józefę L.


Pękały w szwach parkiety
Nie tylko krajowe
Po zbiciach jak z rakiety
Madame Ledwigowej.

— Dariusz Zastawny, Stuletnia nasza historia, czyli Wisła Kraków, Biała Gwiazda w słów orszaku i obrazkach


Czytaj też:

  • A. Gowarzewski, Kolekcja Klubów - Wisła, wyd. GiA, Katowice 1996, str. 204

W Tokyo jako jedyne ugrałyśmy seta z najlepszymi wówczas w świecie Japonkami. Pamiętam, że na meczu był cesarz z rodziną. Wiadomo było, że ZSRR i Japonia są poza zasięgiem. Wygrałyśmy wówczas z Rumunkami i miałyśmy medal. Byłam po kontuzji - skręcenie stawu skokowego - dlatego w pierwszych meczach trener Poburka wpuszczał mnie tylko na zmiany, potem noga była już lepsza i grałam częściej w szóstce. Za brązowy medal nic nie dostałyśmy. Takie były czasy. Po Meksyku była już premia - podzielono... 216 dolarów na cały zespół i trenera Krysika. Kupiłam wtedy na pamiątkę srebrny łańcuszek z broszą i kalendarzem Azteków, do dziś go noszę. Drugi medal, w Meksyku, było ciężej zdobyć niż w Tokio. Rosjanki i Japonki były znowu nie do pokonania, natomiast pozostałe rywalki okazały się bardzo mocne - Amerykanki, Czeszki, Peruwianki, Meksykanki i Koreanki. Te ostatnie sprawiły nam najwięcej kłopotów. Dzięki siatkówce poznałam świat, mam wielu przyjaciół. Dziewczyny z naszej drużyny olimpijskiej łączą więzi przyjaźni. Spotykamy się od dziesięciu lat niemal co roku, możemy liczyć na siebie w każdej sytuacji.


Gazeta Krakowska. 1964, nr 81 (6 IV) nr 4918

Siatkarka Wisły Józefa Ledwig za wielokrotne reprezentowanie barw Polski oraz za osiągnięcia na arenie międzynarodowej otrzymała odznakę „Mistrza sportu” nadaną przez GKKFiT. Przedstawiciele KOZPS i klubu TS Wisła przed spotkaniem ligowym z Drukarzem złożyli gratulacje i wręczyli wiązanki kwiatów tej sympatycznej zawodniczce. Dołączamy się do tych gratulacji.


Gazeta Krakowska. 1967, nr 1 (2 I) nr 5868

Japońskie fatum Józefy Ledwig

Japońskie fatum pani Ledwig jest niezwykle przyjemne. Kraj kwitnącej wiśni dwukrotnie gościł już siatkarkę Wisły, reprezentantkę Polski JÓZEFĘ LEDWIG. Daleka i męcząca wyprawa, lecz któżby nie chciał przez kilka tygodni przebywać w Japonii! Regularnie co parę lat. Zaczęło się od występu polskiej reprezentacji siatkówki kobiet w 1962 r., potem wyjazd w 1964 r. na olimpiadę do Tokio no iw styczniu 1967 r.

— mistrzostwa świata w Japonii, a więc Japonia po raz trzech Proszę opowiedzieć o swych egzotycznych wyprawach.

1962 rok, dwa tygodnie atrakcyjnego pobytu w Japonii. Przelot samolotem na trasie Warszawa — Paryż — Hamburg — Alaska — Tokio a w drodze powrotnej przez Indie. Trzydzieści sześć godzin w powietrzu.

Mieszkałyśmy w stylowym hotelu japońskim.

Spanie na matach, kimona, laczki na nogach. Do obiadu podawano kilkanaście dań, wybierałam najprostsze, popijając świetną zieloną gorzką herbatą. Przygrywała orkiestra, nil t jednak nie tańczył.

Byłam w operze, 5 godzinny spektakl. Na scenie sami mężczyźni. Jeśli sztuka wymagała roli kobiecej — grał ją przebrany mężczyzna. Głosowo aktorzy doskonali, wspaniałe dekoracje i stroje a jednak trudno było wysiedzieć pięć godzin. Nie znałam języka japońskiego, opera była dla mnie niezrozumiała, męcząca.

Rozegrałyśmy w Japonii cztery spotkania, wszystkie przegrałyśmy do zera.

Zdobyć choć jednego seta z fantastycznie grającą drużyną japońską było ponad nasze możliwości. Na każdym meczu — komplet widzów. Tak kulturalnej publiczności nie spotkałam dotąd w żadnym kraju.

Podczas akcji — kompletna cisza, gdy piłka spadała na podłogę — huragany braw.

A Jak było na olimpiadzie w Tokio?

Przede wszystkim olbrzymie emocje sportowe.

Przebieg uroczystości otwarcia igrzysk, przebieg poszczególnych konkurencji, podniosły nastrój pozostawiły niezapomniane przeżycia. Byłam pod urokiem tego największego święta sportowego na świecie. Mistrzostwa świata czy Europy mają przecież mniejszą rangę.

Turniej siatkówki przyniósł wielki sukces naszej drużyny — brązowy medal. To tak łatwo po­ wiedzieć — brązowy medal olimpijski. Sportowiec startujący niekiedy wiele lat nie może doczekać się takiego momentu.,. Wygrałyśmy wówczas w walce o trzecie miejsce z Rumunią 3:0.

Stałyśmy się prawdziwą rewelacją turnieju olimpijskiego „urywając” seta niezrównanym Japonkom.

Miejscowa prasa szeroko komentowała to wydarzenie nie szczędząc pochwał.

Niewiele miałam czasu na zwiedzanie Tokio, na rozrywki. Większość wolnego czasu spędzałam w wiosce olimpijskiej. Był tam świetnie wyposażony klub, telewizory i inne rozrywki. Ambicją większości zawodniczek było... zdobycie roweru do jazdy po terenach wioski olimpijskiej.

Taka moda. Omal czasem nie dochodziło do kraks, a jednak jeździłyśmy niezwykle brawurowo.

Za kilka dni czeka Panią „nowa przygoda japońska”?

Tak. Były jakieś perypetie z umiejscowieniem mistrzostw świata. W końcu zadecydowano — styczeń 1967 r., Japonia. Jestem w kadrze, forma zdaje się nie najgorsza, po raz trzeci spotkam się więc z uroczymi Japonkami, poraź trzeci dosięgnie mnie „fatum japońskie”.

Cieszyłabym się bardzo gdyby w tej tak atrakcyjnej podróży wzięły udział jako reprezentantki kraju moje koleżanki klubowe Porzec i Wiecha. Byłaby okazja po powrocie do kraju na wspólne wspomnienia krakowskie...

Co myśli Pani o Meksyku?

W siatkówkę zaczęłam grać w 1954 roku. Prawdziwa kariera sportowa zaczęła się jednak w 1958 r.

— od awansu do kadry narodowej. Olimpiada w Meksyku odbędzie się w 1968 r.

— a więc w dziesięciolecie moich startów w reprezentacji Polski.

Chciałabym ten „jubileusz” obchodzić w Meksyku...

Czy jest szansa na powtórzenie sukcesu Wisły z 1959 r.?

Niełatwo jest odpowiedzieć na to pytanie jednej zawodniczce. O sukcesie drużyny decyduje postawa całego zespołu. W 1959 r.

zdobyłyśmy tytuł mistrza Polski. Stać nas chyba w tym sezonie na sięgnięcie po najwyższe trofeum krajowe. Klasą gry nie ustępujemy innym zespołom, nie najlepiej jest niekiedy z odpornością psychiczną drużyny.

Kończymy rozmowę ż Józefą Ledwig, Zasłużonym Mistrzem Sportu. Dziękując za podzielenie się z naszymi czytelnikami wspomnieniami z wypraw japońskich, zamawiamy się na następne rozmowy po powrocie siatkarki Wisły z Japonii i... Meksyku.


Echo Krakowa. 1968, nr 268 (14 XI) nr 7227

Jeśli wszystkie nasze siatkarki są tak miłe i sympatyczne jak p. Józefa LEDWIG to wcale nie dziwota, że podbiły serca gorących Meksykańczyków. Uznano je zgodnie za najładniejsze dziewczęta Igrzysk, a przy tym grały na medal? — Nie przyszło to łatwo — mówi p. Józefa. Zanim zagarnęłyśmy olimpijski brąz musiałyśmy stoczyć kilka ostrych pojedynków. No, a wspomnienie pierwszego meczu z Koreą płd., którym obroniłyśmy pięć piłek meczowych jeszcze dziś budzi we mnie dreszcz przerażenia! .

— Która z dwóch ostatnich Olimpiad zrobiła na Pani większe wrażenie? : — Organizacyjnie — Olimpiada w Tokio.

Cała machina grała tam jak w zegarku. W Meksyku na wszystko odpowiadano „maniana” —.,jutro, ale goszczono nas serdecznie, z prawdziwie południową wylewnością. Oprócz wspomnianych Igrzysk brała Pani udział w mistrzostwach świata w Rio de Janeiro i w Moskwie, oraz. w. mistrzostwach Europy w Con stancy i Izmirze.

Jest więc Pani doświadczoną zawodniczkom. Proszę powiedzieć, czy siatkówka to trudny sport? — Bardzo. Trzeba być wygimnastykowanym, sprawnym fizycznie i dużo trenować.

Nie zostaje wiele czasu dla siebie

Zresztą każda dziedzina sportu uprawiana wyczynowo wymaga pracy wyrzeczeń. Z sentymentem wspominam chwile, kiedy w katowickim Baildonie uprawiałam lekkoatletykę jedynie dla przyjemności. Później pokochałam siatkówkę.

Teraz będę musiała skończyć..., — Rozmowę ze mną? — Nie, występy w reprezentacji narodowej. Grałam w niej bez przerwy 10 lat to wystarczy. Najlepsza chwila na odejście — po olimpijskim sukcesie. Trzeba być realistką,. umieć podjąć „męską” decyzję i zostawić po sobie przyjemne wrażenie — Ktoś mi kiedyś powiedział, że są trzy rodzaje pożegnań: radosne np. z mamusią żony, miłe np. z tomem poezji Przybosia i smutne np. z ulubionym sportowcem, w tym przypadku — z Panią.

— No? jeszcze trochę pogram w klubowym zespole Wisły...

— To znaczy, że nie wszystko stracone? W imieniu kibiców dziękuję! Rozmawiał: Ślusarczyk


Gazeta Krakowska. 1972, nr 252 (23 X) nr 7667

Pożegnanie z siatkówką

Nie mogę oswoić się z myślą, ze nie będziemy już oklaskiwać Jej na boisku, w momentach, kiedy z piekielną siłą posyła piłkę przez siatkę na stronę rywalek, kiedy wyskakuje do bloku, odbiera niezwykle silne piłki, czy precyzyjnie serwuje.

Józefa Ledwig zeszła z boiska siatkówki w pełni sportowej chwały. Kilka dni temu żegnało ją kierownictwo klubu GTS „Wisła", działacze sekcji, koleżanki i trenerzy.

Kwiaty, słowa uznania i łzy wzruszenia towarzyszyły temu jakże wzruszającemu momentowi.

Mówi się często, że trzeba wiedzieć kiedy wycofać się ze sportu. Czy słowa te jednak mogą odnosić się. do pani Józefy? Jeszcze przecież nie tak dawno, bo dwa lata temu, siatkarka Wisły występowała z powodzeniem w reprezentacji Polski kapitanując zespołowi. W swoim klubie — jak nazywa Wisłę — była podporą zespołu, zawodniczką grającą niezwykle ofiarnie, z sercem. To właśnie ona swoim poświęceniem i zachowaniem na boisku, wolą walki, podrywała nieraz swoje koleżanki do wspaniałych zwycięstw, do sukcesów, które zapisały się chwałą w historii klubu, w historii polskiej siatkówki.

Józefa Ledwig, tak jak wiele jej koleżanek, zetknęła się ze sportem bardzo wcześnie.

Już w szkole uprawiała gimnastykę i lekkoatletykę, osiągając w tych dyscyplinach niemałe sukcesy. Wysoką, wszechstronnie wysportowaną zawodniczkę, dostrzegł kiedyś trener Zbigniew Nagórski z Baildona i zaciągnął ją nieomal siłą do klubu. W krótkim czasie trener „zmontował” silną drużynę siatkówki kobiet, grającą później w I lidze. Wyróżniała się w niej pani Józefa. W 1958 r. zawodniczka Baildonu, odznaczająca się nieprzeciętnymi walorami sportowymi trafiła do kadry narodowej. Ale na ławce rezerwowych siedziała dość długo, aby wreszcie zagrać w prawdziwym międzynarodowym meczu. Było to w Lodzi z okazji 30-lecia Polskiego Związku Siatkówki. Pamięta jak dziś, w turnieju tym grały świetne Rosjanki i Czechosłowaczki.

Ich przeciwnikiem w narodowej drużynie w biało-czerwonym dresie debiutowała pełna tremy pani Józefa.-Na dobre weszła do kadry w 1959 r.

i grała w niej nieprzerwanie do 1969 r.

W gablocie pamiątek sportowych w Jej mieszkaniu na widocznych miejscach wyłożone są brązowe medale olimpijskie z Tokio i Meksyku. To najcenniejsze trofea, a obok nich brązowy medal z mistrzostw świata w Moskwie, srebrne medale mistrzostw Europy z Konstancy i Izmiru, dyplomy mistrzów i wicemistrzów Polski. W etui Złoty Krzyż Zasługi, Brązowy im.

Janka Krasickiego, medale za wybitne osiągnięcia sportowe, odznaki mistrza i zasłużonego mistrza sportu. Nie zmieściło się tu wiele cennych pamiątek, które pani Józefa przywiozła z licznych swoich wypraw do wielu krajów Europy i świata. Przeglądam grube albumy pełne zdjęć. Odżywa w nich historia tamtych, pełnych chwały dni. Zdjęcia z olimpiady tokijskiej mimo woli pozwalają mi wrócić także do osobistych wspomnieli, kiedy to wraz z garstką polskich dziennikarzy i kibiców zagrzewaliśmy nasze panie do walki, kiedy wraz z nimi fetowaliśmy sukces i brązowy medal. Historia startów i sukcesów tej fenomenalnej siatkarki zawarta jest też na pożółkłych wycinkach prasowych, wklejonych do grubej księgi. Odczytuję jeden z nich. „Gazeta Krakowska” z roku 1967 w artykule pt. „Japońskie fatum Józefy Ledwig”, pisze z nieukrywanym żalem, że z powodu wycofania się Polski z mistrzostw świata w siatkówce kobiet, J. Ledwig nie dane będzie odwiedzić po raz trzeci Kraju Kwitnącej Wiśni. Ale potem były inne wojaże opromienione sławą i sukcesami.

Wszystkie one żyją głęboko w świadomości sławnej sportsmenki, opisuje je niezwykle szczegółowo, ilustrując wszystko materiałami zdjęciowymi i pamiątkami. Warto chyba spisać te wspomnienia, zostawiając ślad tamtych jakże pięknych i wzruszających dni.

Przez 12 lat Józefa Ledwig związana była z „Wisłą”, tyle też lat klub, jego działacze, trener Zbigniew Szpyt — służyli Jej radą i pomocą. Te dwanaście lat to nieprzerwane pasmo zwycięstw pod siatką wiślanek, w których ogromny udział ma właśnie zawodniczka reprezentująca niezwykle sportowy spokój, zaciętość w walce i umiłowanie sportu, dla którego poświęciła się bez reszty.

Tak jak powiedziała mi pani Józefa, czas teraz na wypełnienie luki jaką stworzył sport, morderczy trening, liczne wyjazdy na mecze i turnieje. Czas na pracę zawodową i wypełnianie dnia teatrem, kinem, rozrywką, porządkowaniem licznych pamiątek, zbiorów znaczków pocztowych i sportowych.

A sport? Trudno jest rozstać się z siatkówką, refleksjach, odpoczynku, pani Józefa wróci chyba na halę sportową. Na pewno jednak w innym niż dotychczas charakterze. Dane Jej już było wykazać na kilku zgrupowaniach swoje sportowo-pedagogiczne umiejętności.

Siatkówka, ten jakże piękny i widowiskowy sport ma w naszym kraju nie tylko wielu kibiców, ale i zapalonych entuzjastów. Wciska się przebojem do szkól, na place osiedlowe, na wiejskie boiska. Józefa Ledwig może i powinna i być dla niego nie tylko świetlanym wzorem. (RM)


Gazeta Krakowska. 1986, nr 93 (21 IV) = nr 11584

Józefa Ledwig należała do najlepszych polskich siatkarek w latach sześćdziesiątych. Zaczęła grać w siatkówkę w 1952 roku w katowickiej Unii. W trzy lata później przeszła do Baildonu. Była podporą zespołu i głównie dzięki niej drużyna pięła się po szczeblach rozgrywek, awansując najpierw do II ligi, a potem nawet do ekstraklasy. Józefa Ledwig swoją grą zaczęła wzbudzać zainteresowanie trenerów kadry narodowej.

Najpierw powołana została do drugiej reprezentacji Polski, po kilku miesiącach awansowała do pierwszej. Baildon na krótko zadomowił się w ekstraklasie, po spadku do II ligi Józefa Ledwig postanowiła zmienić barwy klubowe i za namową trenera kadry narodowej Zbigniewa Szpyta przeniosła się do Krakowa do Wisły. W swej karierze rozegrała wiele spotkań, których stawką były medale mistrzostw Polski, mistrzostw świata i olimpijskie, ale najbardziej utkwił jej w pamięci pierwszy mecz w barwach „Białej gwiazdy” w 1960 roku. Była już wtedy znaną zawodniczką. Debiutowała w meczu z AZS Warszawa i chciała się pokazać krakowskiej publiczności z jak najlepszej strony. A tu taki wstyd! Może nerwy, « może brak zgrania z koleżankami spowodowały, że pani Józefie grało się źle i w sumie wypadła znacznie poniżej swych możliwości. Nie obeszło się oczywiście bez łez.

Później szło już znacznie lepiej.

Józefa Ledwig grała w Wiśle przez 12 lat 4 z wyjątkiem jednego sezonu zawsze zdobywały krakowianki któryś z medali mistrzostw Polski, a trzy razy wywalczyły tytuł najlepszej drużyny w kraju.

W latach sześćdziesiątych mieliśmy silną drużynę narodową siatkarek, w której brylowała Józefa Ledwig. Największe wrażenie z występów międzynarodowych pozostawiły w jej pamięci olimpiady. Igrzyska mają zawsze niepowtarzalną atmosferę. Już sama ceremonia otwarcia zawodów, barwna, uroczysta i podniosła, dostarcza niezapomnianych przeżyć. A przecież dochodzą też emocje sportowe.

Józefa Ledwig dwukrotnie brała udział w turnieju olimpijskim. Po raz pierwszy w Tokio w 1964 roku. Liczono na wysokie miejsce Polek. I nie zawiodły. Przegrały tylko z mistrzyniami Europy — Rosjankami oraz z mistrzyniami świata — Japonkami, które w Tokio były bezkonkurencyjne i pewnie zdobyły mistrzostwo olimpijskie. Ale właśnie z siatkarkami Kraju Kwitnącej Wiśni zagrały najlepszy chyba mecz, „urwały” jednego seta Japonkom, co nie udało się żadnej innej reprezentacji. Polki zdobyły brązowy medal. W cztery lata później Józefa Ledwig pojechała na olimpiadę do Meksyku.

I znów Rosjanki i Japonki były poza zasięgiem Polek.

W meczu o brązowy medal spotkały się z Koreą Południową.

Nasze reprezentantki zaczęły słabo, przegrywały w setach 0:2 i wydawało się, że powrócą bez medalu. Później role się odwróciły. Polki potrafiły się zmobilizować, zaczęły grać coraz lepiej i zwyciężyły 3:2. Józefa Ledwig przywiozła więc z Meksyku drugi medal olimpijski. Również brązowy.

Nie były to jedyne sukcesy międzynarodowe pani Józefy.

Zdobyła wraz z reprezentacją Polski dwa razy brązowe medale mistrzostw świata i dwa srebrne medale mistrzostw Europy. Dużych emocji dostarczyły jej mistrzostwa świata w 1962 roku w Moskwie. O trzecia miejsce Polki walczyły wówczas z drużyną NRD. Aby zdobyć brązowy medal i zarazem prawo startu w Igrzyskach Olimpijskich w Tokio musiały wygrać w setach 3:0. Nie było to łatwe. Losy każdego seta ważyły się do ostatniej piłki.

Niemki były równorzędnymi partnerkami Polek i tanio skóry nile sprzedały. Nasze siatkarki wygrały do zera I zdobyły brązowy medal oraz paszporty olimpijskie.

W sumie przez 11 lat Józefa Ledwig występowała w drużynie narodowej, w której rozegrała 217 spotkań. W 1972 roku zakończyła karierę sportową i wycofała się zupełnie z życia sportowego. Urodziła córkę i syna, poświęcając cały czas dla rodziny. Ale po 13 latach powróciła znów do sportu, do Wisły. Została kierownikiem pierwszej drużyny siatkarek tego klubu. Ma obowiązki głównie organizacyjne, ale służy także radą szkoleniową, z czego trener M. Zawartka chętnie korzysta.

Co zmieniło się w siatkówce w ciągu ostatnich 20 lat? „Sporo — mówi Józefa Ledwig.

— Zmienił się trochę styl gry; trochę przepisy, ale przede wszystkim poprawiły się tzw.

warunki socjalne zawodniczek.

Gdy ja występowałam na boisku, to wszystkie pracowałyśmy do południa, a dopiero wolne chwile przeznaczałyśmy na sport. Dostawałam kilkaset złotych — łącznie z kadrowym — na dożywianie, ale to były symboliczne sumy”.

Pani Józefa nie rozstała się z piłką. Raz w tygodniu w hali Wisły spotyka się z koleżankami, z którymi nie tak dawno wspólnie występowała. Walczą zacięcie pod siatką, tyle że już nie o punkty ligowe, lecz dla własnej przyjemności. Niewykluczone też, że za kilka lat w zespole Wisły pojawi się znów zawodniczka o nazwisku Ledwig. Córka pani Józefy trenuje bowiem cd pewnego czasu w Wiśle i zamierza pójść w ślady swej utytułowanej mamy.

TADEUSZ GÓRSKI