Józefa Ledwig

Z Historia Wisły

Józefa Ledwig, z domu Bęben (ur. 18 kwietnia 1935 roku w Szerzynach w Małopolsce) - siatkarka Wisły, dwukrotna brązowa medalistka olimpijska, dwukrotna srebrna medalistka Mistrzostw Europy, brązowa medalistka Mistrzostw Świata, trzykrotna Mistrzyni Polski.

Józefa Ledwig jest jedną z najlepszych zawodniczek sekcji siatkówki w historii TS Wisła. Broniła barw Towarzystwa przez 12 lat (1961-1972), zdobywając w tym czasie... 11 medali Mistrzostw Polski (trzy złote, trzy srebrne, pięć brązowych). W latach 1958-1970 wystąpiła w 216 meczach Reprezentacji.

Józefa Ledwig - siatkarka, Zasłużony Mistrz Sportu, dwukrotna medalistka olimpijska. Fot. P. Krassowski, J. Podlecki, pocztówka kolekcjonerska z 1981 roku.
Józefa Ledwig - siatkarka, Zasłużony Mistrz Sportu, dwukrotna medalistka olimpijska. Fot. P. Krassowski, J. Podlecki, pocztówka kolekcjonerska z 1981 roku.
Jan Janowski, Krystian Czernichowski, Józefa Ledwig i Bohdan Likszo na Olimpiadzie w Tokyo
Jan Janowski, Krystian Czernichowski, Józefa Ledwig i Bohdan Likszo na Olimpiadzie w Tokyo

Do zespołu Wisły dołączyła w styczniu 1961 roku. Debiut nie wypadł zbyt okazale, ale mimo to komentatorzy zauważali, że jest to "siatkarka o bardzo dużych możliwościach i sądzić należy, że po zgraniu z resztą zespołu, poważnie wzmocni szeregi Wisły" (Echo Krakowa). Przewidywania te okazały się prawdziwe. Co więcej, Józefa Ledwig szybko i na wiele lat stała się kluczową zawodniczką reprezentacji Polski, z którą wywalczyła medale na turniejach o najwyższej światowej randze i w której pełniła także funkcję kapitana.

Józefa Ledwig została odznaczona Krzyżem Kawalerskim i tytułem Zasłużonego Mistrza Sportu. Po zakończeniu kariery zawodniczki kontynuowała pracę w sekcji siatkówki Wisły jako działacz.

Spis treści

Zdjęcia, medale, dyplomy i inne pamiątki Józefy Ledwig

Lista sukcesów w Wiśle

  • 1961 - brązowy medal Mistrzostw Polski
  • 1961 - Puchar Polski
  • 1962 - brązowy medal Mistrzostw Polski
  • 1963 - brązowy medal Mistrzostw Polski
  • 1965 - brązowy medal Mistrzostw Polski
  • 1966 - srebrny medal Mistrzostw Polski
  • 1967 - złoty medal Mistrzostw Polski
  • 1968 - brązowy medal Mistrzostw Polski
  • 1969 - złoty medal Mistrzostw Polski
  • 1970 - złoty medal Mistrzostw Polski
  • 1971 - srebrny medal Mistrzostw Polski
  • 1972 - srebrny medal Mistrzostw Polski

Lista sukcesów w Reprezentacji

  • 1962 brązowy medal Mistrzostw Świata w ZSRR
  • 1963 srebrny medal Mistrzostw Europy w Rumunii
  • 1964 brązowy medal Igrzysk Olimpijskich w Tokio
  • 1967 srebrny medal Mistrzostw Europy w Turcji
  • 1968 brązowy medal Igrzysk Olimpijskich w Meksyku

Biografia

Józefa Ledwig, z domu Bęben, urodziła się 18 kwietnia 1935 roku w Szerzynach w Małopolsce. Ojciec Jan Bęben, mistrz kowalski, był nauczycielem zawodu. Mama Anna nie pracowała - prowadziła dom i zajmowała się wychowaniem dzieci.

Ani rodzice, ani cztery siostry Józefy nie podzielali sportowych pasji Józi, ograniczając się do kibicowania. Rodzice oczekiwali od swoich pięciu córek takiego pokierowania życiem, by ”po skończeniu szkoły iść do pracy i na siebie zarobić”, dlatego wybór Józi nie został przyjęty z entuzjazmem, choć oczywiście - zaakceptowany.

Na początku była zabawa ze sportem. Dwunastoletnia Józia zapisała się na zajęcia gimnastyczne w katowickim Ogniwie. Wkrótce jednak podziękowano jej, gdyż w krótkim czasie nadmiernie urosła. Chcąc nie chcąc od 1952 roku zaczęła grać w siatkówkę w Unii RSW Prasa, gdzie trafiła pod skrzydła pierwszego w swoim życiu profesjonalnego trenera, którym był dziennikarz, Zbigniew Chojnacki.

Kolejnym ważnym krokiem w karierze okazało się przejście w 1955 roku do katowickiego KS Baildon, gdzie pod okiem trenera Nagórskiego doskonaliła umiejętności siatkarskie, natomiast u trenera Norberta Czepali równocześnie uprawiała lekkoatletykę, specjalizując się w skoku wzwyż i pchnięciu kulą. Kiedy jednak nadszedł czas podjęcia decyzji o wyborze jednej dyscypliny, bez większego wahania postawiła na siatkówkę.

„Miałam jakiś ciąg do siatkówki. Namawiali mnie też, pamiętam, że był to trener Wierzbicki, do koszykówki. Zaprowadził mnie raz na trening i nie spodobało mi się. Było za dużo styczności między zawodniczkami, szarpania się, popychania. Więcej nie poszłam.”

W 1958 roku jako zawodniczka Baildonu Józefa została powołana do polskiej kadry B, trenowanej przez Janusza Batora. Rok później pojawiła się w pierwszej drużynie narodowej, prowadzonej przez ówczesnego trenera Wisły, Zbigniewa Szpyta, który przekonał utalentowaną zawodniczkę do zmiany barw klubowych. „Chciałam grać w siatkówkę w lepszych klubach z lepszymi klubami. Z Baildonem weszłyśmy wprawdzie do pierwszej ligi, ale od razu spadłyśmy. Dlatego dałam się namówić Zbyszkowi Szpytowi i jesienią 1960 roku już byłam wiślaczką. Resztę formalności załatwili działacze obu klubów. Wiem, że w rozliczeniu piłkarze Wisły zagrali z Baildonem, dochód z meczu przeznaczono dla Baildonu. Poza tym Baildon dostał za mnie pięć nowych piłek do siatkówki.”

Zapytana o trenera, który najmocniej zapisał się w jej pamięci, bez wahania wymienia Stanisława Poburkę. „To trener kadry nauczył mnie najwięcej. Niestety po Tokio odszedł do reprezentacji Meksyku. Po nim był Benedykt Krysik i on nas prowadził do kolejnej olimpiady i kolejnego medalu. W Wiśle też miałam dobrych trenerów, najpierw był Szpyt, potem na trzy lata przyszedł Moszczak, potem znowu Szpyt.”

Grę w biało-czerwonych barwach Józefa Ledwig wspomina z wyraźnym wzruszeniem. Kadra pozwoliła jej nie tylko osiągnąć sukces i zwiedzić świat, ale przede wszystkim poznać niezwykłych, wciąż ważnych w jej życiu ludzi.

„Jako zespół byłyśmy bardzo fajne wszystkie. Oczywiście z niektórymi siłą rzeczy spotykałam się częściej, choćby ze względu na przydział pokojów na zgrupowaniach. Na początku mieszkałam z Marysią Golimowską, a potem już zawsze z Krysią Czajkowską. Tak się akurat ułożyło, ale całość to była jedna fajna paczka.” Kadrowiczki z czasów olimpiad w Tokio i Meksyku spotykają się do dziś, przynajmniej raz w roku. I tak jak kiedyś, wciąż mogą liczyć na siebie wzajemnie.

„W Wiśle też było fajnie” – dodaje pani Józefa. „Jestem w stałym kontakcie z Elą Porzec, wydzwaniamy do siebie z Wandą Wiechą, nieco rzadziej, ale jednak. Wybudowaliśmy sobie z mężem domek w Zawoi, Wandzia właśnie tam przyjeżdża raz w roku i na trochę zostaje, żebyśmy się nagadały. Ale one akurat były i w kadrze i w Wiśle. Z samymi wiślaczkami co roku organizujemy sobie gdzieś w restauracji czy kawiarni ‘jajeczko’ na Wielkanoc i spotkanie opłatkowe na Boże Narodzenie.”

Poproszona o porównanie dawnej i obecnej siatkówki Józefa Ledwig opowiada: „Przedtem siatkówka była inna, inne przepisy, inaczej się grało, wolniej. Nie można było przykładowo przełożyć rąk nad siatką, serwować po siatce. Grało się do piętnastu. Teraz jest zdecydowanie ciekawiej, bardziej dynamicznie, szybko. Często oglądam siatkówkę, bo lubię, nadal mnie cieszy. Jeśli zaś porównać moje czasy z obecnymi, to zmieniły się wszystkie dyscypliny bez wyjątku. Najważniejsza różnica jest jednak taka, że kiedyś nie grało się za pieniądze, symboliczne wynagrodzenie dostawały tylko kadrowiczki. Kluby i Polski Związek Siatkówki pokrywały to, co dziewczynom potrącono za nieobecność w pracy. Myśmy grały dla przyjemności, dla satysfakcji, dla siebie, dla kraju, dla klubu, nie myślało się o pieniądzach. Powołanie do Reprezentacji Polski było wielkim zaszczytem, marzeniem wszystkich trenujących. Każdy pracował jak najciężej, by móc zagrać dla Polski.”

Józefa Ledwig miała opinię pracowitej, konsekwentnej, twardej zawodniczki. „Rzeczywiście na treningach się nie obijałam” - wspomina. Na parkiecie była postacią wiodącą, potrafiła odnaleźć się na każdej pozycji, choć mogło się wydawać, że najlepiej czuła się w ataku. „Kiedyś A to były dwie rozgrywające, B – wszechstronne, które odbierały, broniły i atakowały, C – broniły, ale przede wszystkim atakowały. Ja byłam B”.

Po Meksyku większość kadrowiczek zrezygnowała z kadry, ale Związek nie pozwolił Józefie tak po prostu odejść. Do Krakowa przyjechała delegacja, której udało się namówić zawodniczkę na kolejny rok gry. Wówczas pełniła też funkcję kapitana Reprezentacji Polski. Łącznie w latach 1959-1970 wystąpiła w 116 meczach Biało-Czerwonych.

TOKIO

„W Tokio mieszkałyśmy w czteropiętrowym budynku – same kobiety, reprezentantki różnych krajów. Panowie nie mieli tam wstępu. Budynek był szczelnie ogrodzony i pilnie strzeżony. Sama wioska była bardzo duża, mężczyźni mieszkali w piętrowych domkach. Oni nie mieli prawa nas odwiedzać, natomiast my mogłyśmy kolegów odwiedzać kiedy tylko miałyśmy ochotę. Po wiosce poruszaliśmy się na rowerach, które w ogromnej liczbie były do dyspozycji olimpijczyków. Brało się rower z jednego miejsca, zostawiało w drugim. Często jeździliśmy do międzynarodowego centrum, tam słuchaliśmy muzyki, podziwialiśmy różne występy. Jeśli opuszczaliśmy teren wioski, na przykład na zakupy, to raczej grupowo, żeby się nie zgubić. Opiekował się nami delegat z ambasady polskiej w Japonii, najczęściej była to kobieta. Jeśli chodzi o kontakty ze sportowcami innych krajów, trudno było się dogadać, więc raczej przebywaliśmy w polskim gronie.”

"Przed igrzyskami wiadomo było, że Rosjanki i Japonki są poza zasięgiem. I faktycznie Japonki wygrały wszystko, tylko my sensacyjnie urwałyśmy im jednego seta. Nawet Rosjanki przegrały z nimi 3:0. I wcale nie chodzi o to, że gospodarzom mury pomagały, one rzeczywiście były najlepsze. Trenowały w sposób nieznany wówczas w Europie. Reszta ekip walczyła o brąz. I nam się udało. Grało się wtedy każdy z każdym, nie było eliminacji. Ten medal był, jak się okazało, łatwiejszy do zdobycia niż w Meksyku, gdzie grało osiem drużyn, w Japonii po raz ostatni było sześć".

MEKSYK

„W Meksyku mieszkałyśmy w dziesięciopiętrowym wieżowcu, siatkarki miały dla siebie oddzielne piętro. Kobiety, podobnie jak w Tokio, były odizolowane i pilnie strzeżone. Wizyty kolegów nie wchodziły w grę, natomiast my mogłyśmy odwiedzać ich bez ograniczeń. W Meksyku opiekowała się nami pani Renia, polskiego pochodzenia. Bardzo się polubiłyśmy, potem długo do siebie pisałyśmy. Ofiarowałam jej mój kapelusik, będący częścią oficjalnego stroju. Tak bardzo się jej ten kapelusik podobał. Również meksykańskie siatkarki bardzo nas polubiły, od jednej z nich, Luizy, dostałam na pamiątkę srebrną bransoletkę z wygrawerowanym imieniem ‘Jozefa”, było to niezwykle miłe. Z Meksykankami znałyśmy się wcześniej, trener Poburka przywiózł je przed olimpiadą na turniej do Polski, dziewczyny zamieszkały w Zakopanem, pierwszy raz widziały śnieg! Zorganizowaliśmy im wtedy kulig z pochodniami, poczęstunek w gospodzie wiejskiej, były szczęśliwe, cały czas się śmiały.”

"W Meksyku zaczęłyśmy 13 października od pokonania Korei 3:2. Z biedą. To było straszne. Kiedy Koreanki wyszły i zaczęły grać, to myśmy zgłupiały. Nawet się nie zorientowałyśmy, kiedy one już prowadziły 2:0. Takie były szybkie. Nie mogłyśmy się opanować. Dopiero krzyki trenera nas uspokoiły i zaczęłyśmy grać swoją siatkówkę. Wygrałyśmy, ale z biedą. Był jeszcze jeden trudny mecz, z Meksykankami, kiedy również po wielkich mękach wygrałyśmy 3:2. Z Japonkami i Rosjankami przegrałyśmy gładko do zera, Czeszki, Peruwianki i Amerykanki z kolei dały się łatwo ograć, starczyło na brąz."

Z reprezentacyjnych imprez najwyższej rangi Józefa Ledwig przywiozła pięć medali, niestety, ani razu nie udało się sięgnąć po złoto. Na krajowym podwórku też nie było to łatwe. Pierwsze złoto z Wisłą zdobyła w 1967 roku, w siódmym roku gry przy Reymonta. Dla uczczenia drugiego w dziejach klubu mistrzostwa siatkarki spaliły kapelusz trenera Szpyta przed wejściem do hali. Każda musiała przeskoczyć nad ogniem. "Ponadto na zakończenie klub zorganizował nam przyjęcie. Wręczono nam nagrody. Dostałyśmy składane walizki z materiału w kratkę. Bardzo ładne i zgrabne, w sam raz na meczowe wyjazdy. Wtedy jeszcze nie było medali za mistrzostwo, wręczali tylko dyplomy, klub dostawał puchar. Zresztą w reprezentacji nie było lepiej, po Meksyku dostałyśmy za medal 216 dolarów do podziału na cały zespół i trenera. Kupiłam wtedy na pamiątkę srebrny łańcuszek z broszą i kalendarzem Azteków."

Kącik poetycki

Na Józefę L.


Pękały w szwach parkiety
Nie tylko krajowe
Po zbiciach jak z rakiety
Madame Ledwigowej.

— Dariusz Zastawny, Stuletnia nasza historia, czyli Wisła Kraków, Biała Gwiazda w słów orszaku i obrazkach


Czytaj też:

  • A. Gowarzewski, Kolekcja Klubów - Wisła, wyd. GiA, Katowice 1996, str. 204

W Tokyo jako jedyne ugrałyśmy seta z najlepszymi wówczas w świecie Japonkami. Pamiętam, że na meczu był cesarz z rodziną. Wiadomo było, że ZSRR i Japonia są poza zasięgiem. Wygrałyśmy wówczas z Rumunkami i miałyśmy medal. Byłam po kontuzji - skręcenie stawu skokowego - dlatego w pierwszych meczach trener Poburka wpuszczał mnie tylko na zmiany, potem noga była już lepsza i grałam częściej w szóstce. Za brązowy medal nic nie dostałyśmy. Takie były czasy. Po Meksyku była już premia - podzielono... 216 dolarów na cały zespół i trenera Krysika. Kupiłam wtedy na pamiątkę srebrny łańcuszek z broszą i kalendarzem Azteków, do dziś go noszę. Drugi medal, w Meksyku, było ciężej zdobyć niż w Tokio. Rosjanki i Japonki były znowu nie do pokonania, natomiast pozostałe rywalki okazały się bardzo mocne - Amerykanki, Czeszki, Peruwianki, Meksykanki i Koreanki. Te ostatnie sprawiły nam najwięcej kłopotów. Dzięki siatkówce poznałam świat, mam wielu przyjaciół. Dziewczyny z naszej drużyny olimpijskiej łączą więzi przyjaźni. Spotykamy się od dziesięciu lat niemal co roku, możemy liczyć na siebie w każdej sytuacji.