Jerzy Włodarczyk

Z Historia Wisły

Jerzy Włodarczyk - trener przygotowania lekkoatletycznego w zespole koszykarek Wisły Can-Pack od sezonu 2005/2006.

Jerzy Włodarczyk: Z optymizmem patrzę w przyszłość

30 sierpnia 2007

Zawodniczki, pierwszy trener i „cała reszta”. Gdy drużyna wygrywa, czasami zapomina się o tym, że ojców sukcesu jest wielu. Przedstawiamy jednego z nich - trenera Jerzego Włodarczyka, który czuwa nad przygotowaniem lekkoatletycznym wiślaczek. Szkoleniowiec opowiada o swoich zawodowych sukcesach, o roli, jaką odgrywa w zespole Wisły Can-Pack oraz zdradza tajniki treningu mistrzyń Polski.

- Kiedy lekkoatletyka pojawiła się w Pana życiu i dlaczego poświęcił się Pan właśnie tej dziedzinie?

- Byłem zawodnikiem, biegałem na 400 metrów i mam na swoim koncie dwa tytuły wicemistrza Europy. Lekkoatletyka to moja pasja, której cały czas się poświęcam. Po zakończeniu kariery zawodniczej byłem trenerem, a teraz przekazuję swoją wiedzę w zakresie gier zespołowych. W tej chwili sport poszedł tak bardzo poszedł do przodu pod względem szybkości i skoczności, że do osiągania wyników na poziomie europejskim i światowym potrzebne jest porządne przygotowanie. W dzisiejszych czasach trener powinien być specjalistą. Nie można robić wszystkiego, bo jest to trudne i zawsze pozostanie pewien niedosyt. Mój wkład polega na tym, żeby uruchomić, wzmocnić zawodników. To jest dla mnie wyzwaniem - żeby w zespole było mało urazów, a dużo satysfakcji z tego, co dziewczyny robią i by ten czas był dla nich pełną radości przygodą.

- Jak trafił Pan do sekcji koszykówki kobiet?

- Wcześniej przygotowywałem zawodników z wielu dyscyplin. Zajmowałem się trialem - współpracowałem m.in. z Tadeuszem Błażusiakiem i innymi liczącymi się zawodnikami. Później był cross, wyścigi samochodowe - prowadziłem Michała Kościuszkę, który jest w tej chwili najmłodszym mistrzem Polski. W międzyczasie przygotowywałem hokeistów, takich jak Marcin Kolusz - zawodnik grający dziś w lidze czeskiej czy Tomasz Rajski - mistrz Polski z drużyny Podhala Nowy Targ. Miałem także swój udział w sukcesach rugbistów Juvenii i piłkarzy z ligi niemieckiej. Jeżeli widzę zespól i ludzi, którzy chcą coś osiągnąć - trenera z marzeniami czy zawodników, którzy chcą się realizować poprzez sport i odnosić sukcesy, to chętnie podejmuję współpracę. Moja rola nie ogranicza się wyłącznie do tego, by mówić zawodnikom, co mają robić, ale też żeby ich uczyć - jak taki trening powinien wyglądać, co robić, by poznać swój organizm i w jakim kierunku się rozwijać. Taka praca daje mi olbrzymią satysfakcję.

- Nie czuje się Pan niedoceniany? Drużyna odnosi sukcesy, a kibice czasami zapominają, że jest ktoś jeszcze, poza pierwszym trenerem i koszykarkami.

- Prowadziłem kadrę Polski sprinterów (400-metrowców) i wyglądało to tak, że jeżeli zawodnik odnosił sukcesy, to był wielki, a kiedy wyników nie było, wina spadała na trenera. Miałem inne zadania, nabrałem dystansu i pogodziłem się z faktem, że każdy ma swoją cześć pracy do wykonania. Jeżeli zespół dobrze funkcjonuje to przychodzą efekty i jest czas na radość. Nie muszę już nikomu udowadniać, że się na tym znam, bo wyniki mówią same za siebie. Na przykład zawodnik, którego prowadzę od trzech lat - Henryk Szost (m.in. wicemistrz Polski w maratonie i mistrz Polski w półmaratonie) za miesiąc będzie walczyl o minimum olimpijskie. Cieszy mnie widok zadowolonych sportowców, którzy nie narzekają na urazy - to motywuje do dalszej pracy.

Wracając do koszykówki, dominacja Wisły w lidze nie podlega dyskusji. Czy zatem można jeszcze cokolwiek poprawić?

- Uważam, że w tej drużynie tkwią ogromne możliwości. W Krakowie jest wspaniały trener, który jest fachowcem z najwyższej półki i tworzy świetny zespół. Zawodniczki, które w tej chwili są w Krakowie robią duże postępy. Z optymizmem patrzę w przyszłość. Dawniej trenerzy najczęściej skupiali się na wytrzymałości, dużo się biegało. Uciekam od tego biegania, bo od tego są na przykład badania tlenowe, natomiast my skupiamy się na pracy siłowo-skocznościowo-szybkościowej. Z trenerem Piecuchem udowodniliśmy, że potrafimy przygotować koszykarza, o którego biły się uniwersytety w Stanach Zjednoczonych, więc nawet w Polsce można osiągać wyniki na poziomie najlepszych. Widać to też po grających w Wiśle Amerykankach, które cieszą się zajęciami, bo jest to dla nich coś nowego, pewne urozmaicenie.

- Doskonałym przykładem na efekty Pana pracy z dziewczynami są ogromne postępy Doroty Gburczyk, zwłaszcza pod względem szybkościowym.

- To mądra dziewczyna, która zdaje sobie sprawę z tego, że wchodzenie w okres startowy bez przygotowania wstępnego może skończyć się urazem. To kolejny sezon, kiedy rozpoczynamy spokojną pracę troszkę wcześniej i to się sprawdza. Taka praca daje dużo radości i jest nawet ważniejsza niż medal. Dorota jest prawdziwą profesjonalistką, osoby takie jak ona mobilizują mnie do pracy.

- Jak ocenia Pan wprowadzenie sport-testerów jako kolejnego elementu wspomagającego treningi?

-Szanuję każdą decyzję trenera, bo to naprawdę kompetentna osoba. Dzięki testerom możemy zobaczyć więcej. Oczywiście, Henryka Szosta prowadziłem do tytułu i bez nich, ale w grach zespołowych jest inna mentalność i takie rozwiązania są dla nas cenne. Oko ludzkie bywa zawodne, także popieram ten pomysł - to doskonała nauka i kolejne wyzwanie.

Rozmawiali Damian Juszczyk i Krzysztof Zakrzewski

Źródło: wislacanpack.pl