Juliusz Oleksik

Z Historia Wisły

J. Oleksik z zawodu był hydraulikiem.

Urodził się 25 marca 1918 roku w Krakowie jako syn Władysława i Antoni z domu Głowniak.

W piłkę nożną na poważnie zaczął grać w czasie okupacji, głównie w drużynie Wodociągów w ramach rozgrywek o okupacyjne mistrzostwo Krakowa...

Wojenne losy

Juliusz Oleksik – aresztowany 16 kwietnia 1942 r. w Kawiarni Plastyków w Krakowie. Więzień KL Auschwitz od 24 kwietnia. Oznaczony nr 32547. Rozstrzelany 27 maja przy bloku XI.

Lubowieckiego i Oleksika Niemcy aresztowali zupełnie przypadkowo i, jak się wydaje, nie miało to nic wspólnego z działalnością konspiracyjną. Po prostu 16 kwietnia 1942 r. znaleźli się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Przebywali wówczas w Kawiarni Plastyków, która mieściła się przy ul. Łobzowskiej 3 i zostali tam aresztowani wraz z liczną grupą aż 198 osób: w tym artystów-plastyków i aktorów. Była to typowa dla tamtych mrocznych czasów hitlerowska akcja odwetowa „za zamach na wyższego oficera SS, dokonany na lotnisku rakowickim”. Aresztowani jako zakładnicy wszyscy zostali przewiezieni dwoma transportami do KL Auschwitz z końcem kwietnia. „Ponumerowano ich w obrębie 3289 – 32585 i 33091 – 33190”. Niektórych z nich obarczono w początkach maja różnymi pracami obozowymi.
W przesłanym przez krakowskie Gestapo telegramie do oddziału politycznego obozu „zawarte było polecenie zlikwidowania wszystkich więźniów w treści jego wymienionych. W jakieś dwa tygodnie później, dokładnie w dniu 27 maja 1942 r. zlikwidowano 168-u więźniów z tych obu transportów. W książce stanów dziennych wykazani są jako zmarli pod datą 27.5. 1942 r.” Zwłoki tych więźniów przewieziono potem przez obóz do krematorium i tam spalono.
Jak przebiegała ta egzekucja wiemy z relacji naocznych świadków:
„...27 maja (...) dosłyszeliśmy jakiś ruch na górze i na dziedzińcu bloku. Poznaliśmy głosy kierownika oddziału politycznego – Grabnera, Lagerführera Aumeiera, kierownika biura zatrudnienia Schwarza. Był też jeden nieznany nam głos. Cała ta ważna czwórka wiodła ściszoną rozmowę stojąc obok wylotu czworokątnej rury, prowadzącej do naszego okienka. Po chwili usłyszeliśmy kroki kilku osób na dziedzińcu i głośną zapowiedź blokowego:
„Za zamordowanie szefa lotnictwa niemieckiego w Krakowie jesteście skazani na śmierć.” Po tej zapowiedzi padły kolejno cztery strzały z broni małokalibrowej. Za chwilę znów ta sama zapowiedź, a po niej cztery strzały. Rozmowa u wylotu rury naszego okienka ucichła. Nadsłuchujemy z kolegą i ogarnia nas coraz większa trwoga, bo masakra trwa bez przerwy. Czyżby to było „oczyszczanie bunkrów”? W minutowych odstępach czasu powtarzała się ta sama ochrypła zapowiedź blokowego, po niej cztery strzały i głuchy odgłos padających ofiar.
W jednej z czwórek, zanim padł strzał, ktoś zawołał: „Niech żyje Polska”!
– Was sagt der Hund? – zapytał Aumeier.
Blokowy przetłumaczył. Aumeier zaczął wymyślać na Polaków, że ma z nimi kłopoty, że trudni
są do ujarzmienia... ale on się z nimi rozprawi, już niedługo nie będzie tu żadnego Polaka.
Rozstrzeliwanie nie ustaje. Naliczyliśmy już ponad 160 strzałów...”

...
„Około dziesiątej rano, na podwórzu bloku 11... W pewnej chwili usłyszałem pojedyncze słowo niemieckie.
Rozumiałem te dobitnie akcentowane
– Krakau...Luftwaffe...erschossen...
Skandujący głos skończył i natychmiast tłumacz po polsku.
– Za to, że mieliście coś wspólnego... z szefem lotnictwa niemieckiego w Krakowie, zostajecie rozstrzelani.
Słuchałem w osłupieniu. Co to znaczy – „mieliście coś wspólnego”?
Mówi przecież do ludzi, którzy za kilkanaście sekund będą umierać. Pewnie stoją teraz, lub klęczą pod ścianą śmierci i słuchają dziwnych słów. Zresztą może już nawet nie słyszą?
Dopiero następny Doilmetscher prawidłowo wyjaśnił ludziom, dlaczego umierają. W odwet za zamach na wyższego oficera SS, na lotnisku Rakowice w Krakowie, zostajecie rozstrzelani jako zakładnicy. Nie słyszałem strzałów, chociaż pancerz mojego „okienka” wywietrznika znajdował się pięć metrów od ściany straceń. Widziałem ich jednak. Czułem poprzez beton i żelazo. Ze skrępowanymi kolczastym drutem rękami, podchodzą po pięciu. Klękają pod ścianą śmierci. Ale nie słyszę strzałów. Jedynie w sporych ostępach czasu pojedyncze, rewolwerowe. Pewnie zabijają automatycznym pistoletem do uboju bydła. O tym mówiło się w obozie. Przystawiony z tyłu głowy pistolet i zwolniona iglica uderza w potylicę. Zabija. Nie zawsze precyzyjny „strzał, poprawia Ssmański rewolwer.
I to właśnie słyszałem.
Od początku egzekucji liczyłem. Starałem się liczyć.
– Pięciu... Dziesięciu... Już pięćdziesięciu. Już stu...
– Niech żyje Polska!!!
Głośny, bardzo głośny był ten wstrząsający okrzyk.
Bez ceremonii plutonu egzekucyjnego, w atmosferze bezkarnego morderstwa, wśród czterech ścian dziedzińca „jedenastki”, trzeba było nie tylko odwagi, ale przede wszystkim siły, zwyczajnej fizycznej siły. Aby pokonać bezwład własnego ciała, aby starczyło oddechu na całe życie, żeby się głos nie załamał, żeby zdążyć zanim padnie śmiertelne uderzenie. Wiedział chyba o tym siedzący na pancerzu „okienka” mojej celi Lagerfuhrer Aumeier.
– Das was eine polnische Schwein – rozległ się aż w mojej celi jego zaskakująco silny, metalicznie charakterystyczny, głos. Była w tym krzyku wściekłość, ale była też i bezsilność. Może żałował, że kula nie zraniła jedynie umierającego z Polską na ustach. Powinien był dłużej umierać.
– Przestałem liczyć. Biegałem po ciemnej celi, czekając kiedy otworzą się drzwi i przyjdą po mnie. Wiedziałem, że zdarzyło się to w czasie zbiorowych egzekucji. Niekiedy w ten sposób opróżniano bunkier.
– Egzekucja trwała jeszcze chyba godzinę. Potem na dziedzińcu słychać było tylko odgłosy świadczące o sprzątaniu. Wreszcie wszystko ucichło.
– Leżałem na betonie, zwinięty w „kłębek”, w bezwładnym odrętwieniu. Zerwałem się dopiero na brzęk klucza w drzwiach celi. Ssman wzywał mnie na górę. Zwrócono mi pasek i z innymi więźniami ustawiono na dziedzińcu. Dziedzińcu śmierci. Mój kapo był wśród nas. Podszedł do mnie Hanys, który od kilku tygodni pełnił obowiązki funkcyjnego na bloku 11. Dowiedziałem się, że rozstrzelano ponad 160 więźniów z dwóch krakowskich transportów. Wszyscy aresztowani w dwóch akcjach gestapo, w Kawiarni Plastyków” przy ulicy Łobzowskiej. Krew płynęła rynsztokiem. Trzy godziny trwało wywożenie ciał i usuwanie śladów”.

1



Galeria