Kibice Wisły na meczach reprezentacji Polski

Z Historia Wisły

Spis treści

Kibice Wisły na meczach reprezentacji,statystyka:

  • 1992.10.14 Rotterdam Holandia-Polska-10 osób
  • 1993.05.19 San Marino-Polska-100 osób
  • 1993.05.29 Polska-Anglia w Chorzowie-2000 osób
  • 1993.09.08 Anglia-Polska w Londynie-50 osób
  • 1994.05.04 Polska-Węgry w Krakowie na stadionie Hutnika-1500 osób
  • 1994.11.16 Polska-Francja w Zabrzu-120 osób
  • 1995.03.23 Rumunia-Polska w Bukareszcie-20 osób
  • 1995.04.25 Polska-Izrael w Zabrzu-40 osób
  • 1995.06.07 Polska-Słowacja w Zabrzu-50 osób
  • 1995.08.16 Francja-Polska w Paryżu-100 osób
  • 1995.09.06 Polska-Rumunia w Zabrzu-500 osób
  • 1995.10.11 Słowacja-Polska w Bratysławie-15 osób
  • 1996.09.04 Polska-Niemcy w Zabrzu-30 osób
  • 1996.01.09 Anglia-Polska w Londynie-30 osób
  • 1996.11.10 Polska-Mołdawia w Katowicach-80 osób
  • 1997.04.02 Polska-Włochy w Chorzowie-600 osób
  • 1997.05.31 Polska-Anglia w Chorzowie-500 osób
  • 1997.06.14 Polska-Gruzja w Katowicach-25 osób
  • 1997.09.06 Polska-Węgry w Warszawie-11 osób
  • 1997.09.24 Polska-Litwa w Olsztynie-2 osoby
  • 1998.09.06 Bułgaria-Polska w Burgas-10 osób
  • 1999.03.27 Anglia-Polska w Londynie-20 osób
  • 1999.09.08 Polska-Anglia w Warszawie-5 osób na stadionie,pozostałe 35 nie wchodzi na mecz
  • 2000.10.07 Polska-Białoruś w Łodzi-45 osób
  • 2001.03.24 Norwegia-Polska w Oslo-10 osób
  • 2001.03.28 Polska-Armenia w Warszawie-10 osób,nie udaje im się wejść na mecz
  • 2003.11.16 Polska-Serbia w Płocku-40 osób
  • 2007.11.19 Dublin Irlandia-Polska-40 osób,emigranci przebywający w Irlandii
  • 2008.09.06 Polska-Słowenia we Wrocławiu-60 osób
  • 2009.10.10 Czechy-Polska w Pradze-50 osób nie dojeżdża na mecz
  • 2013.02.06 Irlandia-Polska w Dublinie-30 osób


Statystka obejmuje liczby kibiców,znane osobie ,która ją tworzyła,nie oznacza to,że na pozostałych meczach kadry narodowej kibice Wisły nie byli obecni.

1992.10.14 Holandia-Polska w Rotterdamie :

Na meczu reprezentacji narodowej z Holandią w Rotterdamie, wiślaków było zaledwie kilku, a Cracovii autokar,ci drudzy zaatakowali skromną delegację wiślaków. Przy pomocy Lechii, Śląska i kilku legionistów Cracovia dostała lekkie smary.

Źródło:Fan Śląsk nr.2.1995 rok


1993.05.19 San Marino-Polska (Serravalle):

Na ten mecz z San Marino wybrało się nas 84 osoby. Jeden autokar i mercedes z 24 miejscami. Wyruszyliśmy spod hali Wisły w poniedziałek o 8.00. Każdy miał po 2, 3 butelki wódki. Przygotowani byliśmy na zrobienie Heysel w San Marino, ponieważ Cracovia wybierała się 1 autobusem a chcieliśmy im odpłacić za Rotterdam. Wisły było 7 osób a na nas rzuciły się żydki – Cracovia – w około 30 osób. Gdyby nie Śląsk i Lechia, to by nas zajebali. Przez to musieliśmy się wycofać w inny sektor i rozwiesić flagę TS WISŁA. Około jedenastej przekroczyliśmy granicę, każdy miał już dobrze w czubie. W Zilinie mieliśmy mieć większy postój – 1 godzina. Była gdzieś około 13.00. Wszyscy z autokaru wysypaliśmy się w okrzykiem: Polska! Polska! Polska! Wszyscy się chowali po bramach. Poszliśmy w grupie na rynek po wódę i piwo, które na Słowacji jest dwa razy tańsze. Ruszyliśmy w sześć osób do restauracji, a tam widząc co się dzieje zamknęli restauracją, a my wkurzeni zaczęliśmy na tarasie rozwalać krzesła i przewracać stoły. Cała obsługa tej knajpy zbladła i pouciekała do lokalu.Widząc to wracamy do autokaru i okazuje się, że nie pojedziemy dalej bo ktoś rozwalił taras przed restauracją. A my cisza, nie przyznajemy się – jest 10 do 15 policjantów przez autokarem a tu przyjeżdża ten gość z restauracji w asyście policjantów i pokazuje między innymi na mnie. Mnie policjanci pod ręce i do skody policyjnej, ale kumple zaczęli dymić i mnie puścili. Ale rozstaliśmy się z dwoma kumplami, których zawinęli na rynku i wydalili ze Słowacji. Z godziny zrobiło się 3 godziny. Szczęśliwie puścili nas dalej. Byliśmy zaopatrzeni w wódkę i piwo aż do San Marino bo tam droga. W Rimini, to jest koło San Marino byliśmy we wtorek ok. 16.00. Wszyscy wylegliśmy z dopingiem i zatrzymaliśmy się w hotelach przy samym Adriatyku. Z piętnastoma osobami byliśmy w jednym hotelu. Wszyscy okupywali bary, gdzie piliśmy piwo, wódkę i wino, bo tanio. Wszyscy byli pijani. Dowlokłem się z kumplami do hotelu a tu hotel rozwalony, szyby powybijane. Właściciel hotelu pozbierał paszporty tym którzy wykupili noclegi. Wyrzucił nas – poszliśmy spać nad Adriatyk. Było O.K. Rano oddał nam paszporty ale kazał zapłacić za szkody. Szczęśliwie opuściliśmy Rimini. W San Marino byliśmy o 11.00 – byliśmy jako pierwsi. Tu się dołączył do nas Mercedes z 24 osobami, z kibolami Wisły. Byliśmy pod stadionem, a mecz był o 19.00, dozbroiliśmy się w pałki, bo akurat była budowa przy stadionie. Mieliśmy taki plan – jak Cracovia będzie wysiadać to my a autokar kamieniami i będziemy pod drzwiami do autokaru stać i kasować po kolei. Była gdzieś 15.00 a Cracovii jeszcze nie było. Po chwili wtaczają się dwa autokary – myśleliśmy, że to Pasy. Ruszyliśmy na nich a tu Śląsk! To my z hasłem: WISŁA wita WROCŁAW a Śląsk: WROCŁAW wita WISŁĘ. Jest do meczu 2, 3 godziny. Czekamy, pijemy ze Śląskiem, jest O.K. A Cracovii nikt. Nie przyjechali, ponieważ na granicy słowacko-austriackiej wydzierali się, kpili z celników, itp. Mieli szczęście – gdyby nie to, byśmy ich rozwalili, że nawet nie wracaliby do kraju autokarem. Przyjechało jeszcze paru palantów z Legii 5-6 osób, dwie wycieczki i 10 osób z Lecha. W sumie 250 osób. Był doping przez cały mecz. ŚLĄSK – WISEŁKA – LECHIA GDAŃSK. Takie wyjazdy na pewno się powtórzą. Po meczu Śląsk pojechał do Rimini, chcieli żebyśmy z nimi jechali ale musieliśmy wracać.


Źródło:zin Kibice Piłkarscy nr 1.


1999.03.31 Polska-Szwecja w Chorzowie:

W 1999 (coś na wiosnę) Polacy mieli zagrać w Chorzowie na stadionie Śląskim ze Szwecją. Nie pamiętam już czy był to kolejny z serii meczów ostatniej szansy reprezentacji czy też zwykły meczyk jakich wiele. W każdym razie my obmyśliliśmy sprytny plan aby mecz ten zapisał się w annałach potyczek po przekątnej Błoń.

Teraz wszystko trzeba było dobrze dograć.

Mecz jak zawsze wieczorem, planowo skład mieszany z chłopakami znad morza. Trzeba jakoś się ucharakteryzować by się w tym wszystkim nie pogubić i między sobą nie trzaskać. Krakowski skład ustalony został na 60 osób i tyle też zamówionych zostało niebiesko-biało-czerwonych kominiarek z napisem Wisła na potylicy. My już się nie pogubimy.

Transport. Udało się znaleźć bardzo dobry autokar by nie rzucać się w oczy stróżom prawa a była to jeszcze końcówka czasów gdy ogólnie bractwo kibicowskie przemieszczało się nie najwyższej klasy autokarami. My bogatsi o handlowe kontakty wynikające z pucharowych wyjazdów załatwiliśmy taki z wyższej półki z wyposażeniem w postaci kierowcy. Już zresztą piałem o kierowcy i autokarze w opisie meczu Polska-Anglia parę stron wstecz.

Ostatnia część planu najtrudniejsza - potrzebna była jedna, niepozorna osoba charakteryzująca się zimną krwią oraz kompletnie nie znana na krakowskim podwórku "kibicowskim" (nazwijmy go Panem niepozornym)

Gdy już wszystko dopięte było na ostatni guzik nadszedł dzień prawdy = piłkarska środa. Zbiórka gdzieś tam o którejś tam i 60 osób wyrusza w kierunku Katowic. Oczywiście jak każdy mieszkaniec Krakowa wie miasto nasze pozornie duż wcale takie nie jest. Wieści, szczególnie te dotyczące dwóch klubów roznoszą się lotem błyskawicy. Tak więc wiedzieliśmy że w tym samym kierunku, tego samego dnia i w podobnym celu wyrusza inna strona miasta - ta pasiasta.

Ci wyruszyli tym razem pociągiem, nie wiedząc że od początku podróży towarzyszy im z boku Pan niepozorny. Wcześniej znaliśmy mniej więcej godzinę odjazdu rywali więc my wyruszyliśmy odpowiednio wcześniej.

Tak bowiem nakazywał plan.

W tamtych latach przed meczami reprezentacji na Patelni w Sosnowcu (plac przy dworcu) oraz w okolicznych uliczkach i knajpach zjeżdżała się jedna opcja kibicowskiej Polski. Można było pogadać/wypić z Zagłębiem Sosnowiec/Legią/Pogonią/Śląskiem/Lechią/Motorem/Widzewem oraz innymi ekipami powiązanymi z wyżej wymienionymi. Druga opcja której trzon stanowiły ekipy Arki/Cracovii/Lecha oraz od przypadku Ruchu/Tychów spotykała się raczej już na stadionie bądź też w pojedynczych wypadkach w Bytomiu wraz z tamtejszą Polonią którą łączą przyjazne stosunki z Arką.

I tym razem Patelnia była miejscem zbiórki naszej "grupy". ale oficjalnej. Tam też skupiły sę wszelkie siły policyjne i inne tałatajstwa. My wraz z Lechią umówiliśmy się na stadionie Zagłębia Sosnowiec. Po dotarciu do Sosnowca i obserwacji z bezpiecznej odległości Patelni stwierdzamy że nie ma się co szwendać gdyż wokół jest niebiesko, zabieramy więc bardzo konkretną 40 osobową ekipę z Gdańska i udajemy się na stadion. Oczywiście by nie wzbudzać tam sensacji rozchodzimy się po okolicznych skwerkach posilając się i gasząc pragnienie.

Wciąż jesteśmy w kontakcie z Panem niepozornym który informuje nas o ruchach/potencjale/wyposażeniu Cracovii. Wiemy więc już że jedzie ich około 80-90 i że są ekipą, z którą powinniśmy dać sobie radę.

Obliczamy czas, jaki potrzebny nam będzie na dotarcie w sam raz na dworzec w Mysłowicach by stawić się nań dokladnie wtedy kiedy i stawi się tam pociąg z Cracusami. Mamy jeszcze trochę czasu. Niestety w kontakcie z Lechistami byli również Legioniści, którzy bardzo zapragnęli wziąc udział w tym wydarzeniu. Czekamy więc jeszcze na Legionistów. Czas mija prędko a Warszawiaków jak nie było tak nie ma. Oczywiście różnice zdań co do czekania i nie czekania na nich ale przeważa opcja że skoro już się umówiliśmy to nie nawalamy. Niestety czas operacyjny mija i opcja "Mysłowice" odpada, trudno - trzeba będzie działać w Chorzowie/Katowicach.

Informujemy o zmianie planów Pana niepozornego oraz warszawiaków zmieniając miejsce zbiorki na pewien katowicki parking. Legioniści obiecują juz się nie spóźnić. W Katowicach czekamy na ustronnym parkingu...czekamy i czekamy i oczywiście kurwasz mać się nie doczekujemy. Coś tam znowu stanęło Warszawiakom na przeszkodzie. Wkurwieni postanawiamy w końcu zrobić tak jak było ustalone na początku - Kraków/Gdańsk.

Zostawiamy autokar i udajemy się 100 osobową bandą w kierunku stadionu. Drogi co nie miara, środków transportu nie znamy, psów dużo się kręci i patrzą spod oka na naszą grupą ale że idziemy sobie spokojni, uśmiechnięci i bez żadnego wyposażenia to i oni nie są upierdliwi.

Powoli zapada zmrok.

Stadion Śląski położony jest na granicy Chorzowa i Katowic, otoczony jest wielkim parkiem. W końcu znajdujemy się w tym parku. Telefon do Pana niepozornego, informacja do której kasy udaje się Cracovia (na Śląskim jest ich bowiem trochę i są z kilku stron stadionu), synchronizacja zegarków i postanawiamy dopaść kolegów zza Błoń przy kasie gdyż wchodzenia na mecze repry nie jest płynne i wiadomym jest że postoją tam chwilę.

Gdy dostajemy telefon, że Cracusy są już pod kasą "x" (dajmy na to - przepraszam za luki w pamięci) i że dołącza do nich kilak osób z Gdyni czy Poznania postanawiamy ruszać. w kompletnych ciemnościach przerabiamy parę ławek na podręczne oręże. Toporne ławki pękają niczym zapałki pod kilkoma wielkimi gdańszczanami. Z tym ekwipunkiem ruszamy w kierunku świateł stadionu, widzimy już kasy, idziemy spokojnie żeby nie wzbudzić podejrzeń, przyśpieszamy kroku . . . . STAAAAAAĆĆ POLICJAAAA

k...a, wokół nas robi się niebiesko, niczym @#$%& trolle gady wypełzają z ciemności, cichutko odkładamy deseczki w w krzaki więc afery nie ma ale zostajemy otoczeni i przetrzymani. A Cracusy wchodzą sobie tymczasem w niewiedzy na stadion. Pan niepozorny już do nich odbija wkurwiony naszym niepowodzeniem.

Z psim ogonem w końcu dostajemy się pod kasy, ale już swoje prowadzące na sektor na który mamy bilety - vis a vis sektora Cracovii i sprzymierzeńców.

Naszego wkurwienia nie muszę opisywać...coś jakby mi mama usmażyła kurczaka, ziemniaczki, zrobiła suróweczke, pomachała talerzem przed nosem i wyjebała wszystko za okno.

Wchodzimy na sektor i widzimy poruszenia jakiejś ekipy na nasz widok, szybka rozkminka - to Tychy. Jedziemy z nimi. Pierwsi lecą w ich kierunku Lechiści gdyż ci pierwsi weszli na sektor. Poruszanie po zatłoczonym krzesełkowym sektorze jest ciężkie więc przewaga odległości miedzy uciekającymi a peletonem pościgowym się nie zmniejsza. Widząc to postanawiamy w kilkanaście osób przechytrzyć wszystkich i wracamy na górę sektora by jego koroną dostać się do wyjścia w kierunku którego kierują się uciekający chyba Tyszanie. Lecimy już górą i widzimy że w oczekiwanym miejscu pojawia się jakaś ekipa, rozgląda się i widząc nas udaje się w naszym kierunku. Idziemy na siebie spokojnie, 40 metrów topnieje do 30-20 ... k...a spore typy ...10-8 ... coś mi nie pasuje ... 6-4 ... już jesteśmy prawie ryj w ryj ... przecież to Lechia !

Stoimy naprzeciw siebie jak głupki i rozglądamy się gdzie rozpłynęła się ekipa która powinna być między nami ale w ogarniającym nas tumulcie jest to już niemożliwe.

Agrrrrrr

Wracamy na sektor, hymn, race, mecz.

Na dole sektora w pewnym momencie pokazują się jakieś niebiesko-białe kominiarki. Ktoś rzuca hasło "k...a Hutnik". Nie trzeba nikogo namawiać - mała lawina kieruje się w ich stronę. W pewnym momencie, z mojej perspektywy znikąd, wyłaniają się niebieskie żółwie, szarżują na nas. Chwilowa wymiana ciosów, gaz w ryj i trzeba się wycofać. Matko Boska, te kominiarki to nie był zbyt dobry pomysł, gaz dostaje się pod kominiarkę i twarz cierpi katusze. Widzę że niemal wszyscy zrywają je z twarzy. Interwencja psów na sektorze znakomita...my się rozpływamy a Ci pacyfikują zwykłych ludzi...musiałem opanowywać jakiegoś małolata miejscowego który zaczął dostawać jakichś spazmów,

W przerwie meczu próbujemy się przedostać na drugi koniec stadionu do kolegów z Cracovii/Lecha/Arki/Ruchu, niestety ochrona sektorze środkowym/honorowym jest solidna i musimy obejść się ze smakiem...wykorzystując 45 minut wolnego czasu gadam ze znajomymi Widzewiakami.

Koniec meczu. chodzą jakieś słuchy że ekipa przeciwna ma podejść niepostrzeżenie z tłumem zwykłych ludzi by się z nami zmierzyć. Zbieramy się więc z kilkoma ekipami (Legia/Widzew/Lechia/Sosnowiec) i czekamy. Mija 5 minut, mija 10...ludzki tłum się już znacznie rozrzedził. Stwierdzamy że to musiał być bleff i postanawiamy odnaleźć jeszcze samą Cracovię, na trasie czy w Krakowie. Uzgadniamy z pozostałymi że my idziemy (autokar bowiem mieliśmy zostawiony dość daleko) a oni jeszcze poczekają. Dochodzimy do autokaru, zabieramy kilku znajomków z Białegostoku i jedziemy ich odwieźć do Sosnowca.

W drodze dostajemy telefon spod stadionu że ekipy ALCR jednak się pojawiły i po kilku minutach dość wyrównanych walk pokonały/rozgoniły naszych sprzymierzeńców.

U nas wścieklizna w autokarze, k...a brakło nam kilku minut, oczywiście kłótnie czy to był pomysł, jak to trzeba było zrobić, co jest źle a co dobrze.

P odwiezieniu Jagiellonii do Sosnowca, pędem udajemy się z powrotem do Krakowa, Cracsa jest pociągiem więc będziemy pierwsi, noc się jeszcze nie skończyła.

Docieramy do Krakowa, zwalniamy kierowcę i przesiadamy się na swoje samochody. Udajemy się w okolice Łobzowa gdzie za kilkanaście minut powinien pojawić się pociąg z Katowic z naszym potencjalnym łupem.

Niestety wokół Łobzowa w ch.j policji. Staramy się ustawić gdzieś z boku, po cichu, poczekać aż gorące chwilę miną. Niestety kręci się parę cywilnych polonezów wiadomego pochodzenia. Kryminalna krąży. Dzisiaj już z atrakcji nici. Musimy się rozjechać.

W ten sposób z dnia który mógł być naprawdę udany dla polskie reprezentacji...he he...żartuję, z dnia który mógł być udany dla nas pozostaje dzień naszej porażki gdyż po meczu zabrakło nas tam gdzie powinniśmy być a ALCR pochulały sobie po parku. Nie wiem czy nasza 60 osobowa obecność by zmieniła przebieg bitwy ale każdy zamiast się tego domyślać wolałby tam zostać i się przekonać.


Źródło:http://www.kibice.net/forum/index.php

1999.09.08 Polska-Anglia w Warszawie-wspomnienia kibica Wisły:

Ten mecz już długo wcześniej zapowiadał się interesująco. Układy na kadrze funkcjonowały w pełni - wyklarowały się dwa silne obozy, jeden skupiony wokół Arki/Lecha/Pasów drugi trochę bardziej rozbudowany ale nie tak silnie scalony to nasz w którym egzystować musiały ze sobą takie kosy jak Legia-Wisła czy Pogoń-Lechia. Bez wnikania w szczegóły nadmienię że na 3 miesiące przed tym meczem na gościnnych występach zaogniliśmy stosunki na lini my-Zagłębie Sosnowiec. Po prostu w pewnym miejscu pomyliliśmy Ich z Legią i potraktowaliśmy nieulgowo. Myślałem że na ten meczyk znajdzie się więcej chętnych ale, może z powodu środy i bardzo małej szansy obejrzenia meczu liczba nasza zatrzymała się na bodaj 35 osobach. W drogę do stolicy wyruszyliśmy z niezłym ekwipunkiem gdyż tego dnia mogło an nas czyhać wiele "atrakcji" a liczba nie była naszym atutem. Spodziewaliśmy się standardowej wojny na kadrze z Arką/Lechem i Cracovią, z tymi ostatnimi powinniśmy podążać jedną drogą więc czujność była wzmocniona. Do tego jak już wcześniej wspomniałem spodziewać się mogliśmy próby zemsty ze strony Zagłębia sosnowiec i Legii za wspomniane już wydarzenia. Bo na reprezentacji niby układ jest ale historia często pokazywała że jest to krucha "instytucja". Autokar trafił nam się wyjątkowo luksusowy, wysoki, z toaletą, na 60 osób...zresztą wystarczy powiedzieć że dzień po meczu miał być środkiem podróży pewnego biura turystycznego do Hiszpanii. Tak więc podroż upłynęła świetnie gdyż każdy miał niemal dwa miejsca dla siebie. Do tego kierowca był naprawdę równym gościem i nie uprzykrzał zbytnio życia. Jeszcze przed wyjazdem atrakcją stał się jeden z nas, do którego notabene teraz min skierowana może być flaga WIERNOŚĆ, który był tak głodny że pożarł naraz to co było pod ręką czyli ... 3 kilo bananów i słoik musztardy...na serio. Spodziewaliśmy się ze policja również tego dnia będzie czujna i postanowiliśmy dobrze schować nasze "przedłużacze rąk". z pomocą przyszedł kierowca który w tym celu udostępnił nam toaletę (nam pozostały przystanki w lesie) i odkręcił od niej klamkę w razie wizyty policjantów w autokarze. Jadąc dostajemy telefony od Lechii, już przebywającej w Warszawie, że najprawdopodobniej odbędzie się tego dnia ustawiona walka z angielskimi chuliganami. Nie powiem większość z nas była podekscytowana tym faktem gdyż taka gratka nie zdarza się na co dzień a do tego skonfrontować swe siły mieliśmy z najsłynniejszymi przecież chuliganami w Europie. A wiadomo że na takim sprawdzianie każdy chciałby wypaść jak najlepiej. Tak więc pełni nadziei zbliżaliśmy się do Warszawy. Już kilkadziesiąt kilometrów przed nią pokazał nam się 100 metrów przed nami policjant z lornetką, po oblukaniu zapewne naszych rejestracji wyjął lizaka (nie słodycze oczywiście) i nakazał zjazd na pobliski parking. Dziwne. Tutaj naszym oczom ukazał się trochę przygniatający widok, kilkanaście radiowozów i full gadów. Oczywiście wysiadka, rewizja nas i autobusu. Na pytanie o toaletę i brak klamki kierowca skwitował ze jest awaria i nie da się otworzyć itd. Uwierzyli = kamień z serca. Pewnie gdyby nie pomoc kierowcy już tam zakończylibyśmy podróż tego dnia. W końcu psy się odpierdalają i jedziemy dalej. W Warszawie kierujemy się we wskazane telefonicznie miejsce. Ponieważ nie do końca wierzymy w to ze do walki dojdzie, nie do końca wiemy gdzie jesteśmy i nie chcemy robić przypału sprzęt zostaje w autokarze. Spotykamy się z chłopakami z Młodych Orłów (Lechia) oraz Teddy Boys (Legia), jest jeden gość ze Śląska Wrocław (grali tego dnia jakiś mecz i dlatego ich nie było). Okropnie zdziwił nas to że było w Warszawie Zagłębie Sosnowiec, Pogoń Szczecin i Widzew Łódź a nie byli na miejscu zbiórki. Nie wnikam czemu do umówionej liczby około 100 osób właśnie zakwalifikowano nas a nie Ich. Liczbowo rozkład sił wyglądał mniej więcej tak że nas było 35 a Lechii i Legii było po około 40 może ciut więcej osób. Kierowani przez Legionistów przemieszczamy się do Parku Saskiego. Tam czekamy na Anglików tocząc rozmowy z niektórymi Warszawiakami (choć z większością omijamy się szerokim łukiem i spojrzeniami spode łba). Opowiadają wydarzenia ostatniej doby dla nich ten mecz zaczął się już dzień wcześniej i od tamtej pory na Starówce co rusz dochodziło do spięć między angielskimi "lads" a polskimi chuliganami. Dowiadujemy się że angielska grupa do bicia została zaopatrzona w wydrukowane mapki ze wskazaną droga do miejsca konfrontacji. Jak już wcześniej wspomniałem nie za bardzo do końca jeszcze wierzyliśmy że wszystko dojdzie do skutku oraz jako "persona non grata" staliśmy trochę z boku. Nagle coś zrobiło się ciemno, stojąc na skraju parku widzimy wychodząca z niego "ławę" typów.Rzut oka i wiadomo angole, krótkie spodenki, koszule na wierzchu lub przewiązane w pasie, niektórzy w łapach sprzęt a niektórzy browar. Inny styl chuliganki niż polski. U nas raczej typ że tak to nazwę sportowy - każdy rozgrzewa stawy, mięśnie. No ale tak jak napisałem, od Angoli robi się ciemno. Wysuwają się niczym cień z parku, na pewno było ich więcej niż 100 (nas zresztą też), oceniam ich na mniej więcej 150 osób. Pierwsze linie obu grup już nawiązują bezpośredni kontakt, jak na filmach historycznych pierwsze skrzyżowanie mieczów, w tym wypadków noży dwóch Angoli z dwoma Polakami (wielkimi od jodu ). Angole w szoku gdyż gabaryty wśród Polaków naprawdę spore a przecież dla nich jesteśmy egzotyką, nic o nas nie wiedzą i taktuję zapewne jak my Rumunów czy Ruskich. Opisywane psychologiczne pierwsze skrzyżowanie zdecydowanie na korzyść Polaków, my jako że staliśmy z 30 metrów dalej dobiegamy do linii frontu. Widać w oczach Anglików zawahanie. Jak wyszli z parku rozbujani, pewnie siebie, idący po łatwe zwycięstwo (jak zawsze w całej Europie) tak Ci z dalszych szeregów stanęli wryci i pokazali chwilę słabości. I to był ich błąd. Zgrało się to wszystko w sekundę z naszym wbiegnięciem w nich i zaczęło się k...a ... braveheart :) Angole z wyjątkami biorą odwrót, wyjątki próbujące walki są od razu torpedowani...lądują na glebie. Może jestem kurcze troszkę zboczony ale wyglądało to świetnie...goście stojący do nas twarzami, czyjś wyskok, kop w ryj i syn Albionu na glebie. Oczywiście zaraz nad gościem wiruje kilka osób by wykluczyć go z dalszej potyczki. Peleton podąża na wskroś przez park za stadem Anglików. Ci topnieją, grupki próbujące podjąć walkę za każdym razem przegrywają je i pozostają na trotuarze , jak nazwałby to Warszawiak. Nie mam pojęcia ile to trwa gdyż w takiej sytuacji człowiek jest w lekkim amoku i szczerze pisząc nie za bardzo się kontroluje. Anglicy wylatują z parku z drugiej strony i przebiegają przez skrzyżowanie z torowiskiem. Na końcówce parku obracają się by spróbować jeszcze walczyć. Słychać policyjne syreny. Legioniści powoli się wycofują słysząc to, zostajemy niemal samą Wisłą, kilku z Lechii i Legii. Nie że jesteśmy jakieś kozaki ale nawet nie znamy terenu i wolimy zostać w grupie niż się rozbiegać. Teraz spięcie z Anglikami na pasach, angole wykorzystują swoje stanowisko na torowisku i leci na nas grad kamieni. Z naszej strony to samo. Patrzę a koło mnie stoi kolo w koszulce piłkarskiej jakiegoś angielskiego klubu. W amoku nikt dokładnie się nie przyglądał a się okazuje że kilku nie mających sił uciekać stoi między nami. Ładuje gościowi się z butem na klatkę i facet ląduje na glebie, jeszcze strzał by przygnieść go do gleby ale nie ma za dużo czasu gdyż kamory świszczą wokół i odbijają się od chodnika. Już widać radiowozy, podnoszę głowę i widzę podobny jak w moim przypadku widok, kilku Angoli na glebie i chłopaki nad nimi. Ale teraz gdy zagrożenie z strony psów stało się już widoczne nerwy puszczają wszystkim i się rozbiegamy po kilka/kilkanaście osób. Na szczęście trafiam do grupy z jakimś Legionistą który dobrze zna rewiry i prowadzi nas w jakieś bezpieczne miejsce. Nie znam się na geografii naszej stolicy ale Kolumnę Zygmunta poznam. Pod nią lądujemy. Idzie jakiś chłop w koszulce piłkarskiej klubu w Wysp. Krótki pokaz elokwencji i językoznawstwa "where are you from?" "...yyyy...." "where are you from!?" "i'm from Germany...Bremen" chwila zawahania po czym koleś z Krk któremu widać szok bitewny jeszcze nie spadł odpowiada "na pewno k...a" i nokautuję gościa najlepszym cisem łbem w pysk jaki kiedykolwiek widziałem...Angol leci do tyłu z dwa metry i udaje nieżywego. Idziemy dalej ale tych Angoli wokół sporo...ale większość unika spojrzeń, to nie ci od mocnych wrażeń a że Wyspiarzy tego dnia przybyło chyba z 2 tysiące to są na każdym kroku. Nie lejemy już nikogo, trzeba się dostać pod stadion. Kierowani nadal przez Legionistę tułamy się jakimiś tramwajami, autobusami. Widać kursujące radiowozy i przyglądających się psów z nich, już wiedzą o awanturze w Saskim. Rozdzielamy się na jeszcze mniejsze grupy. Gdzieś w centrum cumuję z jakimiś typami z Wawy, Gdańska i Krk na obiadku. Teraz letarg i sielanka, czas ukoić nerwy, rozmowy w knajpce z sympatycznymi Warszawiankami, piwko i tego typu uspokajacze. W końcu spotykamy się większą grupką i udajemy się pod stadion. Legioniści w drodze informują nas że bardzo cięte jest na nas sosnowieckie Zagłębie. Trochę ciężko by w tej chwili jesteśmy porozbijani na grupki. Trafiamy do jakiegoś parku w okolicy stadionu, przechodzimy nim i mijamy grupkę Zagłębia i Legii. Kolesie z Zagłębia wyglądają naprawdę konkretnie. Krzywe spojrzenia ale do niczego nie dochodzi...być może łagodzi sytuację obecność z nami typów z Lechii i u nich chłopaków z Legii. Zaraz mijamy Widzew, Motor, rozmowy ze znajomymi z całej Polski...w czasie tych wszystkich meczów repry znamy się już z gościami z tych ekip osobiście. Ciągle oczekiwanie na Triadę (Arka-Lech-Cracovia) ale i nieustające opisy przeżyć sprzed kilku godzin z parku. Każdy opisuje jak to widział ze swojej perspektywy, każdy dodaje nowe szczegóły , informacje prasowe powoli docierają do nas ... kilkunastu angoli rannych w tym kilku ciężko...kilku pociętych kosami. Oczywiście podejrzenie pada na nas ale daję sobie łeb uciąć że to nikt od nas...wszystko bowiem zostało w autokarze...my do końca nie wierzyliśmy że będzie ta ustawka. Bilety na mecz ma chyba tylko 6-8 osób od nas. Legia proponuje jakieś fałszywki, kserówki, drogie oryginały itp. Stwierdzamy jednak że chuj ze stadionem, oglądnijmy mecz w jakiejś knajpie przy piwku. Ci co mają iść na mecz idą a my ładujemy się na chwilę w autokarze i odpoczywamy. Krótki przegląd okolicy w poszukiwaniu knajpy z telewizorem zakończony niepowodzeniem. W końcu wpadamy na pomysł najprostszy z prostych...przecież mamy TV w autokarze. Parkujemy z 200 metrów od stadionu (jak się idzie od Powiśla zawsze na Legię to mijając krytą skręca się w lewo nad kanał i sektor dla gości, my staliśmy z 50 metrów dalej w przód). Zapraszamy do środka kilkunastu chłopaków z Polonii Bydgoszcz, którzy również kręcą się bez koncepcji wejścia na stadion. Muszę przyznać ze jak na tak nieznaną grupę charakteryzowali się naprawdę imponującymi gabarytami. Popijamy piwko, oglądamy mecz, gadamy z Bydgoszczanami a doping i odgłosy ze stadionu mamy na żywo tuż obok (wyłączamy w ogóle głos w TV). W pewnym momencie ze stadionu słychać szum, wrzawę i po chwili TV pokazuje spięcie między sektorami Anglików i Polaków. W centralnym miejscu sławna czerwona flaga Wisły. W pewnym momencie znika a my dostajemy kurwicy bo myślimy ze zdobywają ją Anglicy. Między sektorami widać latające race. Musimy dostać się na stadion. Mam pomył gdyż dwa lata wstecz wbijałem się na Żyletę od tyłu w kilka osób przez jakieś garaże na mecz Polska-Węgry. Niestety opisywałem już naszą miejscówkę a wobec tego ze była położona ,tuż za sektorem Anglików powitało nas chyba z 300 psów i zapory z barierek oraz szaleniec na koniu (standard w WuWuA). W takiej liczbie jaka prezentujemy (40 osób) nawet nie ma się co ośmieszać. Rezygnujemy z próby dostania się na stadion. Na szczęście okazuje się że flaga Wisły jest w rękach Wiślaków, na stadionie uspokaja się i mecz dobiega końca. Jedziemy pod źródełko (knajpa Legii) gdzie przychodzą ekipy z całej Polski. Legioniści po telefonicznych rozmowach z Anglikami przekazują że synowie Albionu rozdrażnieni przed meczową porażką chcą rewanżu. Pada propozycja miejsca - pod Pałacem Kultury, Angole będą szli na Centralny a my mamy gdzieś czekać. Udajemy się tam i parkujemy autokar z drugiej strony Pałacu. Przy głównej trasie jest sporych rozmiarów ogródek z krzesłami itp itd. Siedzimy sobie popijając piwo, dozbrajając się, jedząc i obserwujemy zjazd innych ekip z Polski. Tutaj już dokładnie nie mogę stwierdzić jakie kluby były bo ciemno było jak skur... było już cos koło 23-ej. W końcu słychać a wręcz czuć zbliżający się tłum Angoli. W ciemnościach nic nie widać ale słychać wrzaski i śpiewy. Muszę przyznać że o ile przed meczem organizacja była super o tyle teraz było więcej chaosu, trochę się niepokoiłem o wynik tej potyczki.Tym bardziej że nie znamy nawet liczby Angoli, a jak idą k...a wszyscy? 2000 ? Jednak tym razem policja była szybsza, na nieszczęście dla Anglików. Kaski wpadają do naszego ogródka i wymiatają nas na chwilę z niego. Gdyby Angole wpadli chyba by wygrali. My po chwilowym wycofaniu, dozbrajamy się i wracamy gdyż trasą przed ogródkiem właśnie maszeruje kilkuset Angoli. Nie wiem jak się zaczęło ale psów już tutaj nie było a jak wpadłem na ulicę już wszystko się działo...ekipy z Polski z ciemności wskakują na Angoli z boku i z tyłu. Ci w szoku. Krótkie walki spowodowane tym ze wpadamy bezpośrednio w ich watahę ale, ogólnie Anglicy dra zelówy na Centralny, który mają ze sto metrów przed sobą. Nie wiem co się działo na początku ich peletonu ale domyślam się że poszła panika i uderzyli w tych psów którzy nas wcześnie wymietli z knajpy i teraz szli przed Anglikami z przodu. Widok był taki że go nie zapomnę do końca życia W ruchy był cały sprzęt ogródkowy i knajpy. W końcu znów lecą psy i trzeba się zmywać albo grać głupa. Jako że autokar mamy 30 metrów dalej nam pozostaje kleić głupa. Widzę kilku stojących gości z tobołami i przyglądających się całej bitwie z boku. Podbijam do nich i udaję że stoję z nimi. "szto eta ?" słyszę (ooo goście zza wschdniej granicy) goście z wybałuszonymi oczami patrzą na mnie oczekując że im nie wiem co oznajmię, ze trzecia wojna światowa czy co? odpowiadam "eta tolka futbol miacz ... Polska-Anglia". Kiwają ze zrozumieniem i dalej stoją w szoku nie wiedząc co sobą począć. Ja za to wiem, opuszczam ich i widząc że psy wracają do swoich podopiecznych Anglików, udaję się do autokaru. Nie muszę dodawać że po takich wyczerpujących wydarzeniach zjadłbym konia z kopytami i wypił beczkę piwa. Na szczęście okazuje się że dosłownie 10 metrów obok naszego autobusu stoi taki autobus unieruchomiony przerobiony na całodobową jadłodajnię. Zaszyci w ciemnościach autokaru (nie świecimy świateł by nie zwabić psów których mnóstwo stoi 100 metrów od nas chroniąc dojścia do Centralnego) wychodzimy po 3-4 osoby do "restauracji" i wracamy z zakupami. w ten sposób możemy oglądać bezpiecznie manewry psów, pożywiając się przy okazji. Nie odjeżdżamy jednak gdyż Legioniści informują nas (a jest już koło północy) że jest jeszcze grupa anglików chętna na kolejny rewanż znów w Parku Saskim. Mediacje jednak z Anglikami przedłużają się o wiele za długo, owszem może i dla Legionistów to był kąsek bo byli u siebie wmieście ale dla nas poruszanie się takim autokarem po nieznajomych terytoriach w środku nocy w chwili gdy setki policjantów trzepią miasto w poszukiwaniu takich jak My to już za duże ryzyko. Do tego dochodzi zmęczenie całym dniem i zaczynają się dywagacje czy jest sens jeszcze zaczekać oraz tłuc się w parku nocą (to byłby już zupełny hardcore). Powoli przeważa opinia o bez sensie takiego czegoś. Do tego rozmowy między stronami coś się nie kleją. W końcu ulegamy namową kierowcy, który jak już wspominałem następnego dnia miał tym samym autokarem zapieprzać do Hiszpanii, udajemy się w drogę powrotną do Krakowa. Wraz z nami wraca dwóch Wrocławian, którzy nie mają czym wracać a i wizyta na centralnym nie była wtedy dobrym rozwiązaniem. Byłem tak zmęczony a miejsca było tak dużo że usnąłem chyba nim jeszcze wyjechaliśmy ze stolicy. Wszyscy zresztą chyba popadali jak muchy. Gdy się obudziłem szok, gdzie my k...a jesteśmy? Spodek! Dopiero po chwili doszło do mnie ze kierowca okazał się naprawdę gość i podwozimy chłopaków ze Śląska do Katowic gdyż z Krakowa nie mieli dobrych pociągów. Znów zasnąłem a gdy się obudziłem to było już jasno a my dojeżdżaliśmy do hali Wisły gdzie zaparkowany miałem samochód. Powrót do domu w chwili gdy rodzice wychodzili do pracy, standardowe pytanie "O KTÓREJ MIAłEŚ BYĆ ?!?!" (przed wyjściem twierdziłem ze koło północy) ale już po chwili spałem jak niedźwiedź.

Autor:RWD Źródło: wislakrakow.com -forum

Wspomnienia kibica Wisły opublikowane w magazynie To My Kibice.
Wspomnienia kibica Wisły opublikowane w magazynie To My Kibice.




2003.11.16 Polska-Serbia w Płocku,relacja Śląska-Wisły-Lechii:

Na stadion wchodzimy w 150 osób:Lechia Gdańsk 60,Śląsk Wrocław 50.Wisła Kraków 40.Od razu dochodzi do pierwszego starcia ,miejscowi uciekają (wśród nich Górnik Zabrze.Drugie starcie Płock i Górnik ruszają uzbrojeni w długie noże i dechy.,cofamy się ok.15 metrów.Udało nam się rozebrać szybko kiosk z pamiątkami i mając te kilka patyczków ruszmy na Górnika.Dochodzi do konkretnego starcia na sektorze.Kolejne trzecie starcie na korzyść koalicji Wrocław-Gdańsk-Kraków trwa dłuższą chwilę i wygląda bardzo efektownie.Kilku miejscowych dostaje konkretny oklep.Cały stadion krzyczy ,,wypier...".Na koniec Górnik i Płock uciekają przez płot ze stadionu.Jak zwykle Górnika z nożami.Od nas 1 ranny dostał ławką w głowę,ale po hospitalizacji zabieramy go ze sobą.Po meczy dzwonimy do Górnika i locka z propozycją walki ,,banda na bandę",ale odmawiają,tłumacząc się,że wielu z nich zostało zatrzymanych.

Autor:Lechia Wisła Śląsk Hooligans Źróło:To My Kibice nr.12,2003 rok.


Skan relacji z magazynu To My Kibice.
Skan relacji z magazynu To My Kibice.


2013.02.06 Irlandia-Polska w Dublinie:

WISŁA LONDYN - RELACJA Z DUBLINA: Podróży do Irlandii nie będę opisywał. Napomnę tylko, że zbieramy się w paręnaście osób na lotnisku w Stansted i lecimy samolotem razem z Petrochemią. W Dublinie czekają już na nas bracia z Lechii (LGFCE), Śląska i reszta ekipy ( Polonia Przemyśl, Unia Tarnów ). Razem wbijamy się do autobusu jadącego do centrum. Tam szybko meldujemy się we wcześniej zarezerwowanym hotelu i wybijamy w miasto coś zjeść i wypić. Na mieście widocznych parę ekip ( m. in. GKS Tychy, GKS Jastrzębie, Widzew z Ruchem ) ale wszystko przebiega kulturalnie i bez żadnych spin. Rozdzielamy się i umawiamy na określoną porę pod hotelem. Po odwiedzeniu pubów i miejscowych lokali serwujących prowiant zbieramy się pod hotelem i wyruszamy na stadion. W drodze odpalamy trochę świeczek i pełni werwy i zapału meldujemy się pod stadionem. Wejście szybkie i sprawne bez szczegółowego trzepania. Zajmujemy miejsce w narożniku sektora za bramką. Rozwieszamy debiutujące flagi : Wisły EmigranTS, reprezentacyjną Polonii Przemyśl, LGFCE Patriots + trans ku pamięci Dawida Zapiska i baner Patriae Fidelis. Z meczu może tylko kilka ciekawostek. Pikole rozkładają sektorówkę w barwach Polski do góry nogami, przechodzi tak przez całą trybunę aż do naszej miejscówki gdzie odwracamy ją, odpalając przy tym kilka rac. Małe przepychanki z miejscową Gardą ( jeden po małej przekopce ląduje na dole sektora ) i w sumie na tym koniec atrakcji z samego meczu. Doping słaby - za dużo pikników - najwięcej ludzi skakało do znanego wszystkich hitu disco polo z ostatnich miesięcy ignorując przeważnie doping zarzucany przez bardziej ogarniętych ludzi. Około 85 minuty wychodzimy z sektora i postanawiamy "umilić" nieco życie sąsiadce z gorszej strony Błoń ( na oko 15-20 osób ) ale do niczego niestety nie dochodzi. Zawijamy ze stadionu czekając jeszcze kilka minut pod na okazję do drugiego "podejścia". Widząc jednak, że zbieramy się w większą grupę ci co zawsze kierują nas w stronę centrum. Później mały melanż w hotelu bądź na mieście i idziemy grzecznie spać. Na drugi dzień zbieramy się razem wymeldowujemy z hotelu i uderzamy ponownie do pubu po drodze wyjadając wszystkie pączki z polskiego sklepu ( tłusty czwartek). Stamtąd łapiemy autobus na lotnisko gdzie w kolejce do samolotu spotykamy grupę ŁKSu ( kultura i fason ). Pięciu starozakonnych chowa sie za ŁKS-em dla niepoznaki w smyczkach ełksy, którzy ochoty do napinki nie mieli. Nie tylko z tego powodu zostajemy wyproszeni przez psiarnię i rozdzielamy się na mniejsze grupy żeby nie złapać przypału. Zmuszeni jesteśmy załatwiać nowe loty na następny dzień. Po kilkunastogodzinnym koczowaniu na lotnisku w końcu udajemy się w podróż powrotną. Kilka osób zostało zawiniętych na dołek o czym dowiadujemy się na drugi dzień. To na tyle. Pozdro dla wszystkich obecnych - oficjalnie ok. 65 osób w tym TKWM, Polonia Przemyśl, Unia Tarnów i kilku chłopaków z Mazura Pisz. Ogólnie po Dublinie i Irlandii pozostaje niesmak. Piknikowi kibice Irish byli podczas EURO w Polsce wychwalani, mimo, że chlali na potęgę, a my zostaliśmy potraktowani jak bydło: zakaz sprzedaży alkoholu, zamykanie pubów, gdy tylko się pojawiliśmy, odzywki policji (Gardy) typu „Hi Hitler” oraz eskorta z sektora praktycznie do centrum miasta. I fakt, że to był mecz przyjaźni zaskakuje, bo zostaliśmy potraktowani jak śmieci. WDD

Autor:naczerwono

Źródło:http://skwk.pl/

Zobacz Galerię: