Krzysztof Bukalski - wywiad 16.04.2025
Z Historia Wisły
Wywiad z Krzysztofem Bukalskim w Legends Corner w Fan Shopie Wisły Kraków przeprowadzony 16 kwietnia 2025 r. przez Michała Gelatę.
Krzysztofie, jesteś wychowankiem Wandy Kraków, gdzie szkolił Cię legendarny trener, odkrywca talentu Andrzeja Iwana – śp. Marian Pomorski. Jednak gdy byłeś jeszcze juniorem, sięgnął po Ciebie Hutnik Kraków. Jak to się stało, że w wieku 15 lat dołączyłeś do tej drużyny?
Rzeczywiście miałem to szczęście, że zaczynałem w Wandzie pod okiem trenera Mariana Pomorskiego, który przywiązywał bardzo dużą wagę do techniki. A trafiłem tam dlatego, ponieważ Andrzej Iwan mieszkał na moim osiedlu, 200 metrów ode mnie. Całe osiedle tylko czekało, aż Andrzej się pojawi na boisku szkolnym. Nie miałem jednak szczęścia i nie miałem okazji go tam spotkać. Ale pierwszy mecz z udziałem Iwana obejrzałem w wieku 10 lat. Właśnie pan Marian Pomorski zabrał nas po meczu z Wawelem, w którym nota bene dał mi „wędkę”, bo nie wiedziałem, co to jest spalony [śmiech]. I przyjechaliśmy tutaj na Reymonta, siedziałem na starym stadionie od strony Parku Jordana. Andrzej Iwan grał, strzelił gola, a Wisła wygrała z ŁKS-em 1:0.
A do Hutnika rzeczywiście trafiłem w wieku niespełna 15 lat, w ósmej klasie szkoły podstawowej. Miałem jeszcze pół roku szkoły i trafiliśmy na Suche Stawy. Wiem, że były rozmowy pana Mariana Pomorskiego z Wisłą i z Hutnikiem. Niewiele miałem do powiedzenia w tym temacie jako młody chłopak. Z Wandy do Hutnika przyszedłem z Mirkiem Waligórą i już po pół roku zdobyliśmy medal Mistrzostw Polski na Spartakiadzie Młodzieży. Dosyć szybko nam to poszło. Po 6 miesiącach, odkąd trafiłem do Hutnika, dostałem pierwsze powołanie do reprezentacji Polski juniorów. Dlatego chciałem podkreślić, że nauczyłem się grać w piłkę na tym poziomie w Wandzie Kraków.
W sezonie 1989/90 Hutnik z 19-letnim Krzysztofem Bukalskim w składzie wywalczył pierwszy historyczny awans do Ekstraklasy. Jak scharakteryzowałbyś drużynę Władysława Łacha, która dokonała tego historycznego osiągnięcia?
To było genialne pokolenie piłkarskie, zresztą tak jak tutaj – w Wiśle: Kusto, Kmiecik, Kapka i reszta. Takiego pokolenia już później nie było. Następnym topowym pokoleniem, które w Wiśle zdobywało tytuły było już za ery pana Bogusława Cupiała, ale składało się w większości zawodników sprowadzonych. Niewielu było wychowanków, aczkolwiek z regionu byli przecież Artek Sarnat, Tomek Kulawik, czy ja. Kazimierz Węgrzyn z Biłgoraja, ale z Krakowem był związany. Było to genialne pokolenie. My do tego pokolenia Wisły lat 70. próbowaliśmy doszusować i niekoniecznie nam się to udało. Oni zdobywali medale na mistrzostwach świata, na olimpiadach. Z tego co niedawno rozmawiałem z panem Zdzisławem Kapką, to mówił, że w pewnym momencie w drużynie było około 15 reprezentantów Polski, z juniorami, z młodzieżowymi reprezentacjami i z pierwszą reprezentacją. Coś nieprawdopodobnego.
Udało Ci się po ostatnim meczu Hutnika ze Stilonem Gorzów, pieczętującym awans do I ligi, zatrzymać koszulkę, czy kibice pozbawili Cię pamiątki?
Nie, chyba każdy musiał oddać koszulkę. I nie tylko koszulkę, ale także pozostałą część garderoby. Uciekaliśmy do szatni jak się dało. Rzeczywiście było to spore wydarzenie. Hutnik od wielu, wielu lat starał się o wywalczenie awansu na poziom Ekstraklasy. Wówczas to była pierwsza liga, nienazywana Ekstraklasą. Dopiero nam udało się to osiągnąć. To była świetna grupa wychowanków młodego pokolenia z Krakowa. Romuzga, Koźmiński, Bukalski, Waligóra. To są nazwiska, które zna każdy kibic piłki nożnej.
Hutnik Kraków podobnie jak Igloopol Dębica, który awansował wtedy z Wami do I ligi, wspierany był przez duży zakład przemysłowy. W przypadku Hutnika była to oczywiście Huta im. Lenina. Zakład ten mocno ucierpiał po transformacji ustrojowej po roku 1989, co zbiegło się z Waszym awansem. Odczuliście te problemy jako zawodnicy pierwszej drużyny?
Zdecydowanie tak. Byliśmy, z tego co się orientuję, wówczas chyba z najmniejszym budżetem w Ekstraklasie, a mieliśmy naprawdę bardzo fajny zespół. Nie było kokosów, nie było szału, ale tragedii też nie było. Klub starał się nam jakoś zabezpieczyć odpowiednie środki. Mieliśmy bardzo fajny okres. W tej drużynie Hutnika było pięciu reprezentantów Polski: Koźmiński, Węgrzyn, Bukalski, Waligóra, Tomek Hajto. Nie wiem czy jeszcze kogoś nie pominąłem, ale była to po prostu bardzo silna drużyna. Siłę stanowiły chłopaki z Huty.
Warto wspomnieć w kontekście tych problemów finansowych, że ten historyczny pierwszy mecz debiutancki Hutnika w Ekstraklasie mógł nie dojść do skutku. Stanął pod znakiem zapytania. Piłkarze zagrozili, że nie podpiszą nowych kontraktów i nie wyjdą na murawę. Ostatecznie tak się nie stało.
Na pewno do tego by nie doszło. Powiedzmy sobie szczerze, że każdy z nas jakoś walczył o swoje. Przecież piłkarz to też zawód, choć wtedy tak się nie mówiło. My z tego żyliśmy i utrzymywaliśmy rodziny. Chcieliśmy zabezpieczać byt na przyszłość. Wiadomo, że piłka nożna to jest tylko krótki okres w życiu. A później trzeba żyć, funkcjonować. Walka o kontrakty to była normalna rzecz, ale na pewno wyszlibyśmy na boisko. Tam były mocne rozmowy, ale rzeczywiście i klub stanął na wysokości zadania, a zawodnicy też się troszeczkę ugięli. Wszyscy doszli do porozumienia. Wszyscy bardzo chcieliśmy zagrać w tej Ekstraklasie, więc wszystkim nam zależało.
Ostatecznie do klubu zawitał sponsor Stanisław Kmita i rozpoczął się nowy okres w historii Hutnika. Anegdota głosi, że wkładał pieniądze piłkarzom do kanapek, które rozdawał im w autokarze. To m.in. dzięki niemu Hutnik przez te 7 sezonów utrzymywał się w Ekstraklasie?
Nie, Pan Stanisław nam bardzo dużo pomagał, był dobrym bodźcem. Motywował nas, za strzelenie gola przeznaczał nam premie. Oczywiście pomagał nam jeśli chodzi o obiady, czy wspomagał nas posiłkami między treningami. Oczywiście to był duży koszt dla takiego restauratora. Natomiast to nie było główne źródło utrzymania klubu, więc oczywiście duży szacunek dla Pana Stanisława, bo każdy, kto daje własne pieniądze, na taki szacunek zasługuje. Ale na pewno nie był to taki sponsor, jak dzisiaj się to rozumie.
W składzie Hutnika zebrała się wtedy bardzo fajna grupa kolegów, przyjaciół, 7 kawalerów, 4 żonatych. Jeździliście razem nad morze, spędzaliście Sylwestra, uczestniczyliście w weselach...
Jesteś dobrze poinformowany! [śmiech]
Staram się dobrze przygotowywać do wywiadów! Wielu wspomina, że takiej atmosfery jak wtedy była w Hutniku nie zaznało już w żadnym innym klubie.
Rzeczywiście ta atmosfera była tam wyjątkowa, rodzinna. Jeździliśmy razem na wakacje i spotykaliśmy się po meczach na kolacji z rodzinami, z dziećmi, bez względu na wynik. Oczywiście wtedy, gdy graliśmy u siebie. Staraliśmy się te spotkania kultywować. Omawialiśmy wtedy mecze, więc była tzw. „dogrywka”. Dużo sobie wzajemnie wyjaśnialiśmy. To było bardzo fajne, bo po każdym meczu ktoś do kogoś mógł mieć żal, pretensje. Zostało to wszystko szybko tłumaczone, wyjaśniane i nastawialiśmy się na kolejny mecz. Mieliśmy taki zespół ludzi, każdy z nich miał w sobie chęć zwycięstwa w otoczeniu umiejętności. To była drużyna „zadziorów”, oprócz tego bardzo dobrze wyszkolona technicznie. Przecież Andrzej Sermak był znakomitym piłkarzem, który dzisiaj w Ekstraklasie byłby gwiazdą. Na te czasy miał troszeczkę pecha, bo równolatkiem był Piotrek Nowak czy Leszek Pisz, więc on był trzeci w kolejce. I tutaj miał rzeczywiście trudną sytuację, lecz był naszym liderem na boisku.
W tych latach korupcja w polskiej piłce nożnej była na początku dziennym. Istnieje teoria jednego z piłkarzy Hutnika, że w czasie, kiedy grałeś w tej drużynie, sędziowie i władze PZPN nie chcieli dopuścić was do pierwszych miejsc w górnej części tabeli, które gwarantowałyby awans do europejskich pucharów. Kilka meczów do końca, a tabela była już „poukładana”. Zgodziłbyś się z tą teorią?
Na pewno działy się dziwne rzeczy. Mieliśmy decydujący mecz z Zagłębiem Lubin. My jako beniaminek byliśmy wtedy na drugim miejscu. I gdybyśmy ten mecz wygrali, a mogliśmy go wygrać, a nawet nie przegrać, to dalej bylibyśmy w grze o tytuł mistrza Polski, chyba na pięć kolejek przed końcem sezonu. Ten mecz zdecydował, przegraliśmy go 1-0, ale bramka padła kuriozalna. Może tylko z tego względu, że bramkarz nie dogadał się ze stoperem, a gość z połowy boiska przelobował bramkarza. Idealnie mu skoczyła, idealnie wbiegł, idealnie strzelił. Sędzia by tego nie zrobił.
W 1995 roku Henryk Apostel powołał Cię do reprezentacji Polski. Zadebiutowałeś w meczu z Litwą i zadomowiłeś się w kadrze narodowej na kolejne trzy lata. Jak wspominasz ten czas?
Każdy młody chłopak marzy o tym, żeby zagrać w reprezentacji. Dosyć długo czekałem na to powołanie. Dzisiaj te powołania dostaje się troszeczkę wcześniej. Byłem w bardzo dobrej formie, co zostało dostrzeżone dopiero po półtora roku. Bardzo się ucieszyłem z tej decyzji selekcjonera. Debiut w Ostrowcu, wynik 4-1, asysta. Mogło być lepiej, mogłem coś strzelić, natomiast wszedłem tylko na 30-35 minut. Udało mi się asystować przy bramce Waldka Jaskulskiego. Dobrze zacząłem tę przygodę z reprezentacją.
Ta przygoda kontynuowała się w kolejnych latach. 17 meczów w reprezentacji Polski to spory dorobek.
Wówczas tak, bo dzisiaj tych meczów jest więcej. Wtedy to było tylko kilka meczów w roku.
Dokładnie. Wróćmy pamięcią do meczu z 29 czerwca 1995 roku, kiedy mierzyliście się z reprezentacją Canarinhos w brazylijskim Recife. Drużynie wtedy udzielił się dość rozrywkowy nastrój, zapowiadało się na katastrofę, a ostatecznie to Mistrzowie Świata mieli trudny orzech do zgryzienia i ledwo wyciągnęli zwycięstwo 2-1.
Jakby ktoś zobaczył ten mecz, to by nie uwierzył. Ponad 50 tysięcy ludzi na stadionie, mocna ulewa przed meczem. No i taka ciekawostka: nie dojechał sędzia międzynarodowy, Brazylijczyk. W drugiej minucie Wojtek Kowalczyk wycięty w polu karnym równo z trawą. Bez reakcji. Wtedy powinniśmy już prowadzić 1-0. Bardzo mile wspominam ten mecz, aczkolwiek często oglądałem takiego zawodnika, na którego przyszło mi grać w tym meczu. Nazywał się Roberto Carlos. Jak sobie wpuszczał piłkę koło mnie, to tylko patrzyłem gdzie on jest [śmiech]. Na szczęście za mną stali obrońcy. Żarty, żartami, ale rzeczywiście to było wyjątkowe wydarzenie w karierze każdego piłkarza – zagrać przeciwko Mistrzom Świata na ich terenie. I byliśmy blisko tego, żeby tego meczu nie przegrać. Nie zagraliśmy wcale tak słabo.
Kolejny mecz również nie należał do łatwych. Mierzyliście się w Paryżu z przyszłymi Mistrzami Świata – reprezentacją trójkolorowych. Pamiętasz pojedynki z Zinedinem Zidanem?
No tak, to późniejsi Mistrzowie Świata. Pamiętam, nawet oglądałem ten mecz kiedyś. Jeszcze wtedy Zizou był aż tak wielkim graczem, jak wówczas Djorkaeff. Grali też Lizarazu, Dugarry, Thuram i tak dalej. Niektórzy z nich zagrali w Parmie, z którą mierzyliśmy się później. Oczywiście możliwość występowania przeciwko takim piłkarzom brazylijskim czy francuskim to świetna sprawa. Może uprzedzę pytanie. Przeciwko Anglikom także, gdzie również grał Beckham i spółka. Może nie zagrałem dużo meczów, ale udało mi się wystąpić przeciwko fantastycznym piłkarzom i fantastycznym drużynom w tamtych czasach.
Twoim umiejętnościom piłkarskim zaufał również kolejny selekcjoner reprezentacji, pan Antoni Piechniczek. Później nastał czas kadencji Janusza Wójcika. Czy słynne jego powiedzenie „kiełbasy do góry i golimy frajerów” zagościło również w szatni reprezentacji Polski?
No nie, trener troszeczkę już był starszy i bardziej wyważony. Natomiast tego temperamentu i tej charyzmy oczywiście nikt mu nie zabierał. On ją miał i to się zawsze przekładało na zespół. Był osobowością, zdobył medal olimpijski, i w takim stylu – Wójcikowi należy się wielki szacunek za to, co zrobił. Później w pierwszej reprezentacji nie miał już tak dobrych wyników, ale na pewno zasłużył na swoją szansę.
Wracając do Twojej kariery klubowej: odszedłeś następnie z Hutnika do belgijskiego Genk zaraz przed awansem drużyny z Suchych Stawów do europejskich pucharów. Miałeś też podobno propozycje z Anglii czy z ligi włoskiej. Dlaczego nie doszło do tych transferów?
Z tego, co ja wiem, Hutnik miał zbyt wygórowane warunki. Natomiast nikt z taką konkretną propozycją nie zgłosił się do mnie. Były wymieniane 2-3 kluby. Był też klub hiszpański, ale nie dostałem konkretnej oferty. Miałem konkretną ofertę z Japonii, z Casino Salzburg z Austrii, ale nie doszło do tych transferów. Ta ostatnia propozycja pojawiła się, gdy grałem już w Belgii. Klub mnie również stamtąd nie puścił, więc tak się odbyło, jak się odbyło.
W belgijskiej Erste Klasse miałeś świetne wejście, grałeś mecze od deski do deski, strzeliłeś 5 bramek, zaliczyłeś 3 asysty. Był to też czas dosyć intensywnej gry w piłkę. Sporo było tych meczów, które rozegrałeś w premierowym sezonie.
Tak, dosyć sporo. Tam jeszcze był Puchar Ligi, oprócz tego Puchar Belgii i jeszcze taki regionalny puchar. Tych meczów było bardzo dużo. Do tego pojawiała się reprezentacja, ale to dopiero po pierwszym sezonie. Dobrze się czułem w Belgii. Miałem zaufanie trenera, mieliśmy bardzo silny zespół. To był beniaminek, lecz mieliśmy w tej drużynie chyba 7 czy 8 reprezentantów różnych krajów. Z tego siedmiu reprezentantów Belgii, reprezentant Węgier, Islandii, Gwinei…
A jak oceniasz poziom ligi belgijskiej w tym czasie? Był on według Ciebie wysoki?
Zdecydowanie wyższa intensywność gry niż w idze polskiej i wyższy poziom. Natomiast w momencie, kiedy już wracałem do Wisły, to Wisła była zespołem, który mógłby włączyć się do walki o mistrzostwo w Belgii.
Płynnie przeszliśmy do Twojego transferu do Wisły Kraków po dwóch sezonach gry w Genk. Transfer odbył się tuż po pojawieniu się w Krakowie TeleFoniki. Byłeś jednym z pierwszych piłkarzy, których zakontraktował prezes Bogusław Cupiał, choć mogłeś równie dobrze wylądować na Wyspach Kanaryjskich.
Była taka propozycja. Natomiast tutaj, nie wiem czy byłem jednym z pierwszych, którzy podpisali kontrakt – bardziej jednym z pierwszych, którzy podjęli rozmowy w tej sprawie. Przeciągaliśmy się w tym temacie z panem prezesem Stanisławem Ziętkiem, którego serdecznie pozdrawiam, bo ostatecznie wynegocjowaliśmy ten kontrakt. Trwało to dosyć długo – podpisaliśmy ten kontrakt w Sylwestra, a pan Bogusław powiedział, że jak dzisiaj nie podpiszę, to już nic z tego nie będzie. O tym wszystkim dowiedziałem się później. Natomiast rzeczywiście – ja bardzo chciałem zagrać w Wiśle, bo jako mały chłopak wiedziałem, jakim Wisła jest klubem i tutaj byłem tutaj na pierwszym meczu w życiu. Andrzej Iwan strzelał gole, więc marzyłem, żeby być na tym stadionie, grać na tym boisku, być w tym klubie. I spełniłem to marzenie, choć oczywiście miałem ich więcej. Z Hutnikiem chciałem wygrać Mistrzostwo Polski, lecz zdobyłem brązowy medal. W Wiśle udało mi się zdobyć złoty medal mistrzowski, w Belgii wygrałem Puchar Belgii, więc trochę tych marzeń spełniłem – włącznie z grą w reprezentacji.
Otrzymałeś medal za zwycięstwo w Pucharze Belgii? W tym meczu już nie zagrałeś, bo nie było Cię już w tym klubie.
Nie, nie, ja już byłem tutaj, w Wiśle. Natomiast jak wiadomo, że jeżeli zawodnik rozpoczyna edycję pucharu, to już jest przypisany do niego. Ja byłem podstawowym zawodnikiem, grałem w meczach pucharowych, więc należy mi się to.
W kontekście transferu do Wisły – w dzisiejszych czasach jest nie do pomyślenia, że w Polsce można było zarabiać więcej niż w Belgii. Tymczasem tutaj właśnie tak było.
Tak, ja nie wiem, jak zarabiali inni zawodnicy, którzy wracali, ale podejrzewam, że to miało znaczenie. Tak jak już wcześniej mówiłem, piłkarz to też zawód. Podpisałem tutaj bardzo dobry kontrakt. Byłem bardzo zadowolony. Warunki bardzo dobre, premie były super, drużyna była świetna. Budowało się coś fajnego. Oczywiście było to ryzyko ze strony zawodnika, który miał tam już jakąś renomę. Wyrobiłem ją sobie za granicą, w Belgii.
Podobno pod Wawel mógł trafić również Twój przyjaciel z Hutnika, Mirosław Waligóra.
Tak, Mirek był tutaj i rozmawiał w tym samym czasie, co ja. To było pomiędzy świętami Bożego Narodzenia a Sylwestrem. Mirek się nie zdecydował. Nie wiem, jaka była przyczyna, a mógł być w Wiśle królem strzelców. Tak zdecydował, został w Lommel – później został tam nawet radnym miejskim. Jest osobistością w tym środowisku.
Arek Głowacki w jednym z wywiadów wspomniał, że Wisła Bogusława Cupiała miała w tym czasie „gen nieprzegrywania”. Porażki były praktycznie nieakceptowalne. Piłkarze wznosili się na wyżyny, żeby sprostać wymaganiom władz. A pewnych meczów po prostu nie można było przegrać, bądź nie można było ich przegrać wysoko. Czy według Ciebie tego nastawienia brakuje dzisiejszym piłkarzom Wisły?
Nie można tego porównać. To byli inni zawodnicy o innej jakości. Inny poziom rozgrywkowy. W większości reprezentanci. Czy brakuje... Na pewno ci wszyscy zawodnicy chcą, bo to widać, że chcą, że się starają. Nie można im zarzucić jakiegoś braku zaangażowania. Pytanie, czy już mają tę jakość, czy oni jeszcze ją wypracują. Myślę, że przed większością z nich jest szansa na to, żeby się poprawić. A na pewno tę jakość poprzez grę z lepszymi zespołami w wyższej lidze podnosi się codziennie w treningu. Na pewno trener na to zwraca uwagę, więc myślę, że pomału będzie się to podnosić. Natomiast nie można tego przełożyć jeden do jednego – to były inne realia, inna jakość, inni piłkarze. Reprezentanci Polski i różnych krajów.
Wracając do twojej kariery w Wiśle. Twój pierwszy sezon na Reymonta skończyliście na trzecim miejscu, co umożliwiło awans do europejskich pucharów. Zaczęło się od meczów z Trabzonsporem. Podobno Na wyjeździe tureccy kibice nie pozwolili wam pospać i wypocząć przed meczem.
Kibice nie pozwolili nam pospać przed meczem, a kucharze nie pozwolili nam spokojnie podejść do meczu. Tam działy się różne rzeczy. Na szczęście wygraliśmy ten mecz. Zapomnieliśmy o wszystkim, ale były sensacje i żołądkowe, i niepokój przed hotelem. Odpowiednio nas tym zmotywowali.
Później przyszły mecze z Mariborem, następnie słynne spotkanie z Parmą, które wiadomo, jak się zakończyło. Według Ciebie ta ówczesna Wisła miała szansę na awans do Ligi Mistrzów?
Tak, zdecydowanie tak. Szkoda, wiadomo co się wydarzyło. Wszyscy tego żałują. Ja do dzisiaj nie potrafię zrozumieć, dlaczego ja zostałem za to ukarany. Bo ja, Rysiek Czerwiec i wszyscy moi koledzy z boiska, my zostaliśmy ukarani za coś, na co nie mieliśmy żadnego wpływu. Zresztą chyba nigdy wcześniej, ani nigdy później nikt nie został w ten sposób ukarany. Nie rozumiem tego do dzisiaj. Nie potrafię sobie tego wytłumaczyć. I to jest ogromna szkoda dla sportu, dla klubu.
Był to z pewnością duży smutek dla piłkarzy i kibiców. Lecz w kolejnym sezonie udało się zdobyć złoty medal Mistrzostw Polski – jedyny w Twojej karierze. Jak pamiętasz ten sezon, ten sukces?
Wychodziliśmy na boisko, byliśmy tak pewni siebie, tak mocni, że każdy mecz chcieliśmy wysoko wygrać. Na sześć kolejek przed końcem mieliśmy tytuł w kieszeni. Osiemnaście punktów przewagi, to była zupełna deklasacja. Każdy gra po to, żeby zdobyć tytuł Mistrza Polski. Udało się ten tytuł zdobyć na własnym stadionie, co było dodatkowym szczęściem. Później była feta i nieprawdopodobna radość.
Niedługo później przytrafiła Ci się poważna kontuzja, która wyeliminowała Cię z gry na kolejne półtora roku. Zaważyła też poniekąd na Twojej dalszej karierze. Jakie były jej okoliczności?
Z tą kontuzją to było tak. Sparing w Myślenicach, kontakt, kolano, operacja, zabieg. Wcześniej miałem rezonans magnetyczny i coś tam niestety pokazało się, co nie powinno się pokazać. W związku z tym była jedna operacja, druga… Wróciłem do piłki dopiero po ośmiu miesiącach. Aczkolwiek lekarze po tym urazie powiedzieli mi, że to już jest koniec. Nie ma takiej możliwości, żebym wrócił do piłki. Ja się zawziąłem, bo nie chciałem się z tym pogodzić. Czułem wewnętrznie, że lekarze nie mają do końca racji. Rehabilitowałem się, częściowo pomógł mi klub, częściowo leczyłem się prywatnie w Belgii, w Austrii, we Włoszech, w Niemczech. No i wróciłem, wbrew temu co lekarze powiedzieli. Wróciłem na najwyższy poziom rozgrywkowy. Cieszę się z tego bardzo, mam ogromną satysfakcję, bo naprawdę walczyłem. Trenowałem cztery razy dziennie. Zaczynałem o 7:00, kończyłem 20:00 basenem i tak przez cztery miesiące, dzień w dzień, po to, żeby wrócić z powrotem do sportu. Udało się. To jest dobra rada dla młodszych, dla starszych – żeby się nie poddawać. Nawet jak lekarz powie, że się nie da, to uwierzcie mi: wiara czyni cuda.
Po Twoim szczęśliwym i pełnym zaangażowania dojściu do zdrowia poszedłeś na wypożyczenie do GKS-u Katowice, żeby odbudować formę. Przyszedł mecz na Reymonta, przyjechałeś z Katowicami tutaj, podszedłeś do rzutu wolnego i strzeliłeś pierwszego gola.
No tak.
Jak kibice przyjęli tę bramkę, było zaskoczenie?
Na szczęście nie wygraliśmy [śmiech]. Oczywiście, że chciałem strzelić gola, zawsze chcę strzelić gola, obojętnie w jakiej grałem drużynie. Tak się stało, że strzeliłem Wiśle. Wolałbym, żeby to było w drugim kierunku, ale akurat byłem w Katowicach. Wisła wtedy wygrała ten mecz ostatecznie 3-1.
Po powrocie z Katowic miałeś nadzieję na kontynuowanie kariery Wiśle i walkę o miejsce w pierwszym składzie?
Oczywiście, że bardzo chciałem. Natomiast muszę też powiedzieć z czystym sumieniem, że pomimo starań i ogromnego wysiłku nie byłem jeszcze gotowy po kontuzji, po tej rehabilitacji, wejść na wysoki poziom. Potrzebowałem większego ogrania, trochę więcej czasu, Wisła już nie była w tym momencie, żeby czekać na Bukalskiego, bo miała już w zanadrzu kilka innych nazwisk. Trzeba było zrozumieć tę całą sytuację i przyjąć z pokorą to, co się działo później.
Patrząc na Twoje piłkarskie dossier, transfer z Wisły Kraków do włoskiej Fiorenzuoli wydaje się sporym zaskoczeniem. Był to wtedy bodajże czwarty poziom rozgrywkowy we Włoszech.
Trzeba było wrócić do sportu, do piłki, do dobrej dyspozycji. To była może nie tyle gra, co rehabilitacja. Ja większość czasu spędziłem tam na dochodzeniu do zdrowia, na powrocie do formy fizycznej. Jak mówiłem wcześniej, lekarze nie dawali mi tych szans. Potem znowu je odbierali, ale ja tak się uparłem, że jeszcze później zagrałem ponad 100 meczów w Ekstraklasie.
Jednak przed tą Ekstraklasą był jeszcze epizod w beniaminku cypryjskiej Ekstraklasy Nea Salamina, gdzie odbudowałeś swoją formę strzelecką. Odpowiadał Ci śródziemnomorski klimat?
Oj, bardzo. Życzę wszystkim, żeby mogli sobie pojechać tam na rok, pomieszkać. Oni nazywają to siga-siga. Spokojnie, spokojnie, powoli, powoli. Jeśli chodzi o pensję, to odbywa się to tak samo. Generalnie polecam, bo to jest piękny kraj. Najlepiej jechać tam w okresie jesiennym, kiedy jest trochę zieleni, bo w lecie wszystko jest wysuszone na wiór. Ale jest pięknie, spokojnie, wszystko dzieje się powoli. Bardzo fajny okres w moim życiu, aczkolwiek nie udało nam się utrzymać w lidze. Przyczyny były bardziej wewnątrzklubowe niż sportowe.
Karierę zakończyłeś w Górniku Zabrze. Byłeś podstawowym zawodnikiem drużyny. Przez ponad dwa lata pełniłeś funkcję kapitana. Był to jednak trudny czas i zmian właścicielskich, i walki o utrzymanie w Ekstraklasie. Ty jednak pokazałeś swój charakter. Po trudnej kontuzji wróciłeś na najwyższy poziom rozgrywkowy.
Dostałem propozycję. Ja już miałem kończyć karierę, wracając z Cypru. Podjąłem rękawicę. Dostałem propozycję z Górnika i tam też było fajnie. Kaziu Moskal poszedł tam w tym samym czasie. Byliśmy jak bratnie dusze. Właścicielem był dawny kolega z Hutnika, Marek Koźmiński. To on mnie namówił, żeby tam pójść i jeszcze trochę pograć. Jak to ujął, żeby pomóc Górnikowi. Piękny okres, 4.5 roku, 2 lata z opaską. Bardzo trudne czasy, jeśli chodzi o kwestie materialne. Ale to budowało charakter i wolę walki w tej drużynie. Środowisko Ślązaków jest specyficzne, trzeba umieć się dostosować, zrozumieć, polubić. Bardzo dobrze czułem się na Śląsku. Efekty tego były takie, że zostałem wybrany kapitanem. Do dzisiaj mam tam bardzo dobre relacje. Zresztą w każdym klubie, w którym grałem, mam bardzo dobre relacje.
Po zakończeniu swojej piłkarskiej kariery zostałeś trenerem. Prowadziłeś choćby Przebój Wolbrom, Dalin Myślenice, Garbarnię Kraków. Dlaczego dzisiaj nie kontynuujesz tego zawodu?
Bycie trenerem to jest piękny zawód i chciałbym się w nim spełniać. Zacząłem pracę na niskim poziomie. Chciałem tego dotknąć. Nie chciałem zaczynać od góry, choć miałem propozycję z Tychów jako grający trener, gdzieś w drugiej czy pierwszej lidze. Spokojnie, jako trener trzeba zobaczyć z drugiej strony, jak to wszystko wygląda. Ja ponad 20 lat byłem zawodowym piłkarzem. W pewnym momencie chciałem trochę odpocząć od mediów, od piłki. Czułem zmęczenie. Z perspektywy czasu można powiedzieć, że trzeba było jednak brać się za robotę w piłce. Natomiast zszedłem na niższy poziom i tam zaczynałem trenerkę. Z jednej strony - jest tam świetna szkoła. Natomiast z drugiej – są ogromne problemy organizacyjne, finansowe, gdzie kluby po prostu nie miały pieniędzy na to, żeby utrzymać trenera. Zwykle brali trenerów, którzy byli na miejscu. „Przepraszam, panie Krzyśku, nie możemy dalej kontynuować” – tak się to odbywało.
Ale miałem fajny okres w Garbarni, gdzie utrzymaliśmy się jako beniaminek. Bardzo fajna praca, fajna drużyna, ludzie, chłopcy. Przebój Wolbrom, jak już poszedłem tam, to mieli 11 punktów na 11 kolejek przed końcem, więc szanse na utrzymanie były iluzoryczne. Byłem w Lotniku Kryspinów, krótki epizodzik, też bardzo fajny. Pomogłem tam przyjacielowi, który mnie o to poprosił.
Dalin to ciekawa historia, bo jak przyszedłem tam do szatni, to pewnie nikt nie uwierzy, ale było 8 zawodników na 10 dni przed startem trzeciej ligi. No i tak sobie powiedziałem: „panie prezesie, co tu się dzieje? Pan mnie tu zaprosił do prowadzenia drużyny, a tu nie ma w ogóle zawodników?” „No tak liczymy, że Pan może ich przyciągnie”. Rzeczywiście przy współpracy ze znajomymi trenerami, z synem, który miał bardzo dobre rozeznanie wśród zawodników, udało nam się stworzyć ekipę, która w pierwszej rundzie na jesień zdobyła tylko 15 punktów, natomiast już w rundzie wiosennej, zajęliśmy trzecie miejsce w tabeli i utrzymaliśmy się w ostatnim meczu na wyjeździe golem w 85. minucie. Fajne przeżycie.
Zamierzasz w przyszłości wrócić do zawodu trenera?
Nie wykluczam tego. Obecnie pracuję jednak w zupełnie innej branży, w nieruchomościach. Zarządzam paroma centrami handlowymi tu w regionie i poza Krakowem.
Pracujesz w branży deweloperskiej. Przejście z okresu kariery piłkarskiej do etapu postpiłkarskiego w Twoim przypadku odbyło się dosyć bezboleśnie, co nie jest regułą, jeśli chodzi o byłych piłkarzy.
Tak, to jest to, co mówiłem na samym początku. Mieliśmy taką myśl już w Hutniku przy podpisywaniu kontraktów, że trzeba zabezpieczać się na przyszłość. Wiedziałem, że ten okres, te zarobki kiedyś miną i że trzeba do tego momentu się jakoś przygotować. Przygotowywałem się do niego solidnie, natomiast różnie to bywało. Były trudne momenty. Po skończeniu gry miałem bardzo trudny okres, natomiast jak to w biznesie: raz na górze, raz na dole. Na szczęście „pykło” i jakoś poszło to do przodu. W tym momencie rozwijamy się jeszcze i działamy w tej branży nieruchomościowej. Natomiast piłka to jest coś, co mam w genach, co mam we krwi, z czym żyję na co dzień i o czym często myślę.
Tak i w piłkę nadal grasz – w oldbojach Wisły Kraków. Czy teraz na wiosnę, w rozgrywkach nowego sezonu, będziemy mogli obejrzeć się na boisku?
Ja bym bardzo chciał, tylko żeby jeszcze Achilles chciał tak samo. Robię wszystko, żeby jeszcze się poruszać z chłopakami. Jest teraz fajny zaciąg młodszych zawodników, którzy ciągną grę. Był taki moment, że myśmy ciągnęli, teraz są następni – taka jest kolej rzeczy. Bardzo fajnie, że grają, że przychodzą, angażują się. Chciałbym w tym uczestniczyć i szykuję formę, żeby jeszcze się pokazać. Biegam, ruszam się, staram się podtrzymać dobrą dyspozycję i dbać o siebie, żeby jeszcze za bardzo nie odstawać. Nie jest łatwo.
[Pytania od publiczności]
Nie tak dawno Gianluigi Buffon wspominał drogę do finału Pucharu UEFA z Parmą, pamiętał Wisłę i wspomniał, że to wtedy sobie uświadomił, że trzeba się bardzo postarać, żeby dojść do finału. Czy z perspektywy boiska była to tak mocna drużyna?
Tak, to była bardzo mocna drużyna. Nie wiem, czy ktoś pamięta ten mecz, tam były takie dwa zdarzenia z Lilianem Thuramem i Danielem Dubickim. Dwa takie same faule w tym samym miejscu na boisku i za jeden faul Thuram dostał żółtą kartkę, a za drugi nie. To była 40. minuta, i on powinien ewidentnie wylecieć z boiska. Po pierwsze nie wyleciał, po drugie ta sytuacja z Dino Baggio. Tam byli sami reprezentanci Argentyny, Włoch, Francji, Kolumbii. Grało tam chyba czterech, czy pięciu mistrzów świata, więc to była bardzo dobra drużyna. Tutaj na Reymonta wynik 1-1. Odzwierciedlałoby przebieg gry, gdyby nie fakt, że zostaliśmy tak nieuczciwie potraktowani przez sędziego, bo ewidentnie Thuram powinien wylecieć z boiska. Mnie po nocach śni się sytuacja, w której Tomek Frankowski nie trafił. Udało mi się dobrze strzelić, Buffon odbił piłkę wprost pod jego nogi i Tomek nie trafił w bramkę. To też był taki fajny moment, bo prowadzilibyśmy w tym meczu… Grałem na Verona, który był w Argentynie, w Parmie, liderem zespołu. Nie było lekko, ale to była ogromna przyjemność i satysfakcja, że w drodze do tego tytułu, żaden z zespołów z którym mierzyła się Parma, nie osiągnął tak korzystnego wyniku jak my. Większość zespołów przegrywała z nimi oba mecze. I mogliśmy też w końcówce, w Parmie, wyrównać, mogły być karne, różnie mogło się to potoczyć, ale rzeczywiście to był najsilniejszy zespół przeciwko któremu grałem w piłce klubowej.
Dzień dobry, Tomek Madej. Chciałem wrócić jeszcze do sezonu mistrzowskiego 1998/99. Czy wtedy był to indywidualnie najlepszy sezon w Pana karierze, czy może wcześniej w Hutniku, jak strzelał Pan kilkanaście bramek w sezonie?
Piłka nożna jest grą zespołową, więc zdobycie tytułu mistrza Polski, rozgrywanie meczów przeciwko Legii, Widzewowi, z pretendentami… Był bardzo super okres, wyższy poziom. Natomiast indywidualnie, to rzeczywiście więcej goli strzelałem w Hutniku, zdecydowanie najwięcej, bo w ostatnich dwóch latach w Hutniku w jednym 11, w drugim 13 goli. Asyst nikt nie liczył, nie liczył też nikt tych podań otwierających, jak to dzisiaj Remek Jezierski w Canal+. Jednak to Wiśle to osiągnąłem najwyższy poziom.
Chciałem jeszcze spytać, z kim się Panu w drugiej linii w Wiśle najlepiej współpracowało, z którym zawodnikiem Pan żył, że rozumiecie się bez słów.
Z Tomkiem Kulawikiem grało się bardzo dobrze, świetnie czułem się z nim na boisku. Z Ryśkiem Czerwcem również. Byli to bardzo inteligentni piłkarze, więc nie potrzebowaliśmy dużo czasu, żeby się zrozumieć. Aklimatyzacja też była ważna, bo w Wiśle wszyscy zawodnicy przychodzili wówczas przy tym pierwszym zaciągu reprezentantów i zawodników wybijających się w naszej Ekstraklasie. Było to coś, co nas szybko cementowało – atmosfera w szatni. Ci chłopcy, którzy tutaj byli przed nami bardzo ciepło nas przyjęli i widać było, że nam ufają. My też mogliśmy im zaufać od początku. Za to mogę podziękować. Było pytanie, najlepsza atmosfera była w Hutniku. Tak – była kapitalna, natomiast ten okres w Wiśle również był bardzo dobry. Również spotykaliśmy się wspólnie z żonami, graliśmy fajne mecze.
Czy faktycznie tak bardzo tłoczno było na treningach po Twoim przyjściu tutaj przed rundą wiosenną sezonu 1997/98. Krążyły legendy na ten temat. Ponad 40. zawodników, nie mieściliście się na boisku – może to Was tak scalało jako drużynę?
Był taki moment, gdzie był taki dosyć mocny zaciąg za trenera Wojciecha Łazarka. Byliśmy na obozie w Zakopanem i w hali trenowało chyba z 40 piłkarzy. Tylko trener Łazarek potrafił zorganizować trening. Patrzyliśmy na każdego, kto przychodził, z dużym zainteresowaniem, bo po pierwsze, chcieliśmy rywalizować, po drugie – chcieliśmy wzmacniać się, a po trzecie chcieliśmy pokazać swoją wyższość. Przypominam sobie te fajne powiedzenia trenera Łazarka. Oczywiście był to żart, ale kiedyś wychodził po schodach jeden z zawodników, a trener Wojtek Łazarek patrzył na Jurka Kowalika i mówił: „Jurek zobacz jak on chodzi. Nie bierzemy go”. Oczywiście to nie miało nic wspólnego z faktami, bo ten zawodnik został u nas, ale trener miał takie żartobliwe podejście do zawodników.
Krzysztofie, dziękujemy za rozmowę!
A ja chciałem podziękować za zaproszenie. Oczywiście, tak jak kolega wspomniał, zaproszenie w zamian za Rafała Boguskiego (pierwotnie gościem Legends Corner miał być tego dnia Rafał Boguski, jednak rozchorował się - przypisek historiawisly.pl), ale tak czy inaczej jest to zaproszenie do grupy, do ludzi, do sympatyków, które bardzo cenię, w której chciałem się znaleźć. Oczekiwałem takiego zaproszenia. Zdarzyło się, że mogłem z niego skorzystać. Więc bardzo dziękuję za to przyjęcie, za pytania, za to, że kibicujecie. Życzę Wam, żebyście mieli dużo jeszcze bardzo pozytywnych wrażeń. Nie tylko w tym sezonie, ale już w każdym następnym. No i życzę Wam, żeby Wisła rosła na miarę Waszych oczekiwań. Dziękuję.
Wideo