Liga Mistrzów 2003/2004 (piłka nożna)

Z Historia Wisły

poprzedni sezon Rozgrywki w tym sezonie następny sezon
Wszystkie mecze I liga Puchar Polski Superpuchar Polski Puchar UEFA
Liga Mistrzów Mecze towarzyskie międzynarodowe Mecze towarzyskie Rezerwy Juniorzy i trampkarze
Kadra Statystyki Spis Sezonów


Liga Mistrzów
rozgr. data gdzie przeciwnik wynik strzelcy
II. runda el. LM 2003.07.30 dom Omonia Nikozja 5:2 (2:0) Maciej Żurawski 12 i 49’, Tomasz Frankowski 19’, Marcin Baszczyński 45’, Daniel Dubicki 70’.
II. runda el. LM 2003.08.06 wyjazd Omonia Nikozja 2:2 (1:1) Maciej Żurawski 5 i 71’.
III. runda el. LM 2003.08.13 wyjazd Anderlecht Bruksela 1:3 (0:2) Maciej Żurawski 77’ z k.
III. runda el. LM 2003.08.26 dom Anderlecht Bruksela 0:1 (0:0)


Drogi rozwoju

Rozwój to nie tylko słowo oznaczające postęp, wzrost możliwości, właściwe spożytkowanie włożonej pracy i wykorzystanie nabywanych doświadczeń. Stanowi podstawę życia wplecioną w dzieje ludzkości płynące z rzeką czasu ku nowej przyszłości. W świecie piłki to konieczność i jedyna gwarancja godziwego bytu.

Mecze Wisły z Anderlechtem na nowo uświadomiły kibicom w Polsce skalę przepaści dzielącej krajowe kluby od zachodnich, pokazując, że nawet najlepiej zorganizowanym ekipom naszej ekstraklasy daleko do spełnienia wymogów Ligi Mistrzów. Różnice było widać na każdym kroku i w niemal każdej sprawie – stadionu, zaplecza treningowego, możliwości finansowych, a także kultury gry, choć akurat w tej ostatniej kwestii przepaść nie musiała tak bardzo obciążyć Wisły, gdyż jeszcze niedawno „Biała Gwiazda” prezentowała potencjał i styl rozrywający dużo lepsze obrony niż defensywa Anderlechtu. Niestety, za sprawą letnich osłabień personalnych, ówczesna Wisła odeszła w świat chlubnych wspomnień - pięknych porywającymi akcjami, radosnych nieoczekiwanymi wynikami i szczęśliwych nową wiarą w historyczny sukces. Niestety, niekorzystne uwarunkowania znów zatriumfowały, dysproporcja siły okazała się za duża, a nadzieje złudne. Wiara pokładana w osiągniętym poziomie sportowym okazała się nieodporna na kontuzje, fanaberie i żądania zawodników, zakusy zachodnich potentatów, a także powiew zwątpienia i kadrowe błędy - piłkarze wybrali większe pieniądze, zagraniczne wojaże i chwilowe zadowolenie od szansy gry o Ligę Mistrzów. Działacze wraz z trenerem Kasperczakiem nie potrafili uchronić wypracowanego dorobku, zdobyć się na ryzyko i odważne posunięcia. Wysiłek i praca sezonu 2002/2003 został zmarnowany. Drużynę trzeba było budować na nowo. Ponownie ziścił się scenariusz przerabiany przez ostatnie lata w krajowym futbolu, wedle którego mistrz Polski zamiast wzmocnić i skoncentrować swą siłę na przełamanie bariery Ligi Mistrzów, podążył przeciwnym szlakiem, a marzenia przegrały z brutalną prozą życia.

Czy tak musi być? W jaki sposób można zasypywać różnice, by kiedyś wreszcie stanąć przed zachodnimi drużynami w blasku znakomitej dyspozycji i godziwego przygotowania - z siłą, odwagą i świadomością realnej szansy, bez zgubnego minimalizmu?

Na niedawnej konferencji prasowej z okazji podpisania nowego, 5 letniego kontraktu, Henryk Kasperczak odnosząc się do tego tematu przypomniał, że sytuacja gospodarcza Polski nie pozwala krajowym zespołom na osiąganie dużych zysków i dochodów niezbędnych dla przeprowadzania spektakularnych transferów, utrzymania szerokiej i wartościowej kadry, inwestycji na niwie infrastruktury etc. Polskie kluby obracają znacznie mniejszymi sumami niż ich zachodnioeuropejscy odpowiednicy, nie wydają adekwatnych pieniędzy na inwestycje, płacą mniejsze gaże. Płyną z nurtem innej skali wpływów, które w możnych ligach zapewniają bogate telewizje, wielotysięczne stadiony, szeroko rozbudowany marketing i ekonomiczne zaplecze, czy wreszcie renomowani sponsorzy o ogromnych możliwościach finansowych, przyciągani regularną grą w pucharach oraz wysokim poziomem boiskowej postawy. W Polsce możemy tyko o tym marzyć. Nasze kluby są niejako skazane na poszukiwanie odmiennych dróg rozwoju, gospodarowanie skromnymi środkami wedle innej skali odniesienia. Prowadzi to do licznych patologii konserwujących zaistniałą sytuację i rolę polskiej piłki jako dostarczyciela talentów dla zagranicznych ekip, pozostającego poza szansami na dołączenie do ich grona w walce o pucharowe profity. Nic więc dziwnego, że zachodnie kluby są zainteresowane utrzymaniem powyższego status quo, bo tak długo jak będzie obowiązywać, nie tylko im nie zagrozimy, ale i nie zgarniemy pieniędzy ze stołu, którym się karmią. Przepaść nadal będzie głęboka, a możliwości drenowania wchodnioeuropejskiego rynku w poszukiwaniu tego, co najlepsze, praktycznie nieograniczone. Bo siła pieniądza stawia nas na straconej pozycji.

Dla lepszego zobrazowania powyższego problemu, posłużę się przykładem konkretnej zależności. Warto zauważyć, że wzrost poziomu wyszkolenia piłkarza pociąga za sobą wzrost kosztów jego utrzymania – zawodnicy oczekują wyższych kontraktów, gry o większą stawkę, lepszych perspektyw etc. To stała i naturalna tendencja, której należy sprostać jeśli poważnie myśli się o sukcesach w Europie i zachowaniu wysokiego poziomu sportowego drużyny. Tymczasem w naszych warunkach, gdy powyższe oczekiwania oraz umiejętności czysto piłkarskie zawodników wyjdą poza granicę możliwości klubu – a więc sięgną poziomu Ligi Mistrzów – polskie zespoły stają przed widmem utraty swych gwiazd, które otrzymują lepsze oferty z zachodu lub hołdując chęci zdobycia dużo większych pieniędzy i często naiwnej wierze we własną siłę przebicia, usiłują za wszelką cenę wyjechać. Wielokrotnie w fatalnym stylu, o czym przekonuje przykład Kałużnego czy Kalu Uche. Wisła musiała zmagać się z tym problemem także w sprawie Kosowskiego. W efekcie żaden krajowy zespół nie może zbudować i utrzymać na dłuższą metę składu gotowego podołać wizji gry w Lidze Mistrzów.

Widać więc, że podstawową sprawą dla długofalowej polityki personalnej klubu jest gotowość takiego zwiększenia apanaży, bądź podpisania na tyle długich kontraktów, aby w krytycznym momencie zespół mógł obronić się przed propozycjami możniejszych ekip zatrzymując potrzebnego zawodnika. Innej drogi wiodącej do zatrzymania gwiazd po prostu brak. Wisła próbuje znaleźć obecnie następujące antidotum – wyszkolić tylu wartościowych graczy, aby w krytycznym momencie móc sobie pozwolić na odejście 2-3 bez drastycznego obniżenia jakości gry. Jest to szalenie trudne, bo statystyka i ograniczone środki finansowe oraz infrastrukturalne są przeciwko nam. Dlaczego powiem za chwilę. W tym miejscu trzeba jasno zdawać sobie sprawę, że w wieloletniej perspektywie, pragnąć nawiązać do ambitnych aspiracji, nie uciekniemy od konieczności zwiększenia wydatków i ilości gwiazd w drużynie.

Jak to pogodzić z realiami finansowymi? Czy mimo skromnych środków mamy szansę zbudować most nad przepaścią poziomów egzystencji? Zanim przedstawię możliwości, zastanówmy się co charakteryzuje silny klub, gotowy kroczyć ścieżką rozwoju? Moim zdaniem są to następujące sprawy:

a) silna kadra, z jak największą ilością graczy o możliwościach wykraczających poza ubogi standard polskiej ligi - czyli w naszych warunkach niekwestionowanych gwiazd – bez tego nie ma mowy o skutecznej walce w pucharach, a więc i zyskach niezbędnych dla rozwoju, wsparciu głównego sponsora lub właściciela drużyny. Sprawa nawet więcej niż fundamentalna, której muszą służyć pozostałe.

b) stabilna sytuacja wewnętrzna – czyli mówiąc najkrócej brak problemów finansowych, podziałów i sporów. Bez niej nie można mówić o spokojnych treningach, właściwej motywacji, poczuciu bezpieczeństwa piłkarzy, planach na przyszłość, zdrowej atmosferze.

c). Infrastruktura pozwalająca na szkolenie i rozwój posiadanych zawodników, tak aby nie gubili umiejętności, podnosili kulturę gry, wypracowywali taktykę, współpracę na murawie, styl etc. Im lepsza infrastruktura, tym też większe zadowolenie piłkarzy, którzy nie mogą tłumaczyć się nierównymi boiskami, brakiem warunków do wydajnego treningu, atmosfery nowoczesnego stadionu i wielu innych spraw, który nie wymienię, aby nie przedłużać wywodu. Wpływa bezpośrednio na ich postrzeganie miejsca pracy.

d) dobrze rozwinięty marketing przynoszący wymierne dochody, rozbudowana sieć scoutingu zapewniająca dostęp do tanich i obiecujący piłkarzy, opieka medyczna (wiadomo), profesjonalna polityka informacyjna i medialna kształtująca wizerunek zespołu, co przekłada się później na zainteresowanie potencjalnych reklamodawców itd. – sprawy może teoretycznie trochę mniej istotnie niż poprzednie, ale równie potrzebne. Zaniedbane, mogą bardzo niekorzystnie zaważyć na perspektywach drużyny.

e) liczni i oddani kibice, stanowiący najlepszy wyznacznik popularności i znaczenia zespołu – im ich więcej, tym klub może liczyć na większe wpływy z biletów i szeroko rozumianych gadżetów oraz pamiątek, zainteresowanie potencjalnych sponsorów, czy nawet naciski na władze, bo staje się niejako dobrem wspólnym i wizytówką danego regionu. Znów lepiej jest też postrzegany przez samych piłkarzy, którzy pragną grać dla jak największej ilości widzów.

Niestety, w Polskich warunkach bardzo daleko do osiągnięcia powyższych norm. Wisła musi wiele poprawić niemal w każdej dziedzinie, aczkolwiek należy zauważyć, że w ostatnich latach prawie wszędzie (poza polityką informacyjną i opieką medyczną) poczyniono wyraźne postępy. Myślę, że obecna sytuacja generuje 4 drogi rozwoju dla polskich ekip, pozwalające spełnić wspomniane warunki. Przyjrzyjmy się im.

1. Korzystanie z hojnej pomocy bogatego właściciela, który po przejęciu klubu inwestuje duże pieniądze, budując niejako zespół na nowo, a później regularnie wzmacnia. Niewątpliwie stanowi najszybszą i najbardziej wydajną drogę ku sportowej sile, wysokiej jakości gry, a w dalszej kolejności planom sforsowania bariery Ligi Mistrzów. Bo oznacza złamanie ciasnych ram wąskiego budżetu i nikłości środków, zakup najbardziej wartościowych piłkarzy krajowego rynku, rozbudowę kadry, zatrudnienie znanego trenera i tak dalej. Każdy z tych warunków jest fundamentalny dla jakości gry, a większość można spełnić jedynie za sprawą spektakularnych inwestycji. Zapewniając możliwość wartościowych transferów, zapewniamy klubowi stały dostęp do coraz lepszych piłkarzy i podnoszenie oraz zachowanie wypracowanego dorobku. Zapewniamy stabilizację ścieżki rozwoju. Ponieważ pieniądze idą wówczas na uznanych, ukształtowanych piłkarzy, nie ma ryzyka związanego z długim cyklem szkolenia - wiadomo, że zawodnik będzie dysponował określoną paletą umiejętności, na które nie musi dopiero pracować. To ogromnie ważne w naszych warunkach i stanowi gwarancję zgromadzenia w drużynie właściwego stopnia potencjału, gwarancję, której żadna inna droga automatycznie nie zapewni.

Jedynym problemem jest tu mentalność wybranego gracza, czy podejdzie do obowiązków poważnie, czy przeniesie się do nowego zespołu wyłącznie dla łatwego zdobycia pieniędzy i wygodnego wypoczynku, spijając profity znanego nazwiska. Przykład Igora Sypniewskiego pokazuje, że nie zawsze droga spektakularnych transferów pozostaje w zgodzie z pozytywnym wymiarem takich wzmocnień, ale nie można demonizować niebezpieczeństwa zatrudnienia podobnego piłkarza, bo po pierwsze przypadki typu „Sypka” nie są na szczęście powszechne, lecz marginalne. a po drugie groźba pomyłki istnieje zawsze i na każdej płaszczyźnie polityki personalnej – nawet w gronie juniorów można, cytując Sienkiewicza, „wyhodować węża na łonie”. Niektórzy przestrzegają jeszcze przed większym prawdopodobieństwem konfliktów wewnętrznych, ewentualnymi sporami o przywództwo, ambicjonalnymi tarciami między licznymi gwiazdami, ale to również nie jest czynnik dyskwalifikujący ścieżkę gromadzenia jak największej ilości gwiazd – jak już wspomniałem, klub nie może uciekać od powiększania liczby wybitnych piłkarzy w kadrze, bo uciekałby od rozwoju i stopniowego powiększania własnej siły. Na zachodzie drużyny dysponują podstawowymi jedenastkami obfitującymi niemal w same uznane nazwiska, co nie prowadzi do konfliktów i nie godzi w interes zespołu. Osobiste dążenia i ambicje piłkarzy da się pogodzić z pożytkiem dla klubu. Jest jeszcze problem mentalności polskich piłkarzy, którzy przy pierwszej lepszej ofercie z zagranicy gotowi są od razu rzucić wszystko i wyjeżdżać z kraju. Niestety, eliminacja transferów futbolistów z głośnymi nazwiskami go nie zniesie – bo i młodzi oraz obcokrajowcy dostają czasem lukratywne oferty, które „przewracają w głowach” (vide Kalu Uche).

Wracając jednak do głównego wątku – duże inwestycje dają zespołowi największe nadzieję na przyszłość i potencjalnie najlepszych graczy oraz najszybszą dynamikę rozwoju, niestety nie mogą trwać w nieskończoność, bo nawet najhojniejsi polscy bogacze mają ograniczone środki i po góra 2-3 sezonach inwestycyjnej prosperity gwałtownie redukują nakłady, a klub wraca do ubogich zależności generowanych przez ekstraklasę. Jeśli tego nie zrobi, zaczyna się zadłużać, co może prowadzić do problemów dzisiejszego Widzewa. Jeśli jednak zbyt gwałtownie obniży wydatki, pozwalając swoim asom zmienić otoczenie, grozi mu dramatyczny spadek jakość gry, bo każde osłabienie równa się obniżeniu sportowej wartości drużyny. Czyli znamienny przykład ŁKS Łódź, który po zdobyciu mistrzostwa błyskawicznie spadł do II ligi. Problemem pozostaje zatem znalezienie „złotego środka” - równowagi między redukcją wydatków, a sportowymi potrzebami drużyny. Wiśle lata 2003 nie udało się tego zrobić, szala zbyt mocno przechyliła się w stronę maksymalnych oszczędności i redukcji kosztów (obojętnie czy wyłącznie za sprawą prezesów czy suwerennej decyzji Kasperczaka) - w efekcie „Wisłą nie była kadrowo odpowiednio przygotowana na boje o Champion s Leangue”, co przyznał sam trener „Białej Gwiazdy”. Dlatego choć w świecie ekonomi brzmi to z pewnością jak herezja, w świecie sportu i jego polskich uwarunkowań, równowaga budżetowa nie może być dogmatycznym priorytetem, stojącym ponad dobrem, potrzebami i aspiracjami drużyny, lecz tylko jednym z celów wiodących ku jej świetlanej przyszłości. Musi być w służbie klubu, a nie stanowić cel sam w sobie. Bo jeśli dopuścimy do sytuacji, że rachunek ekonomiczny zupełnie zdominuje i podporządkuje inne elementy życia klubu, zapewnimy mu wprawdzie pieniądze w krótkiej perspektywie (bo w dalszej dochody spadną), lecz jednocześnie przekreślimy szanse na niwie sportowej. W skrajnym rozwoju wypadków zaowocuje to losem ŁKS-u.

Podsumowując punkt 1 można stwierdzić, że stałe wsparcie bogatego właściciela stanowi najszybszy klucz do rozwoju i najlepszą perspektywę sforsowania granicy Ligi Mistrzów – czyli przejścia przez bramę wiodącą do osiągnięcia nowego szczebla egzystencji na wszystkich płaszczyznach (od sportowej do finansowej) - im dłużej trwa, tym pozycja klubu i jego dorobek są lepsze. A później, w chwilach problemów, jest z czego rezygnować, istnieje swoisty margines bezpieczeństwa – nie trzeba zaraz obniżać drastycznie jakości gry drużyny i poświęcać marzeń na ołtarzu znacznej redukcji kosztów.

Oczywiście, droga kosztownych wydatków jest możliwością dostępną dla nielicznych szczęściarzy, bo możnych sponsorów i instytucji gotowych zainwestować duże pieniądze w piłkę nożną jest jak na lekarstwo. Wisła dostąpiła tego unikatowego szczęścia w osobie Bogusława Cupiała. Dopóki właściciel trwa w zamiarze zbudowania silnej ekipy, cierpliwie czekając na sukcesy, nie zwalniając nagminnie trenerów przy byle potknięciu i nie wyprzedaje zawodników, ścieżka ta praktycznie nie ma wad. Jej symbolicznym końcem jest sztywne „bilansowanie budżetu” wedle typowo polskich warunków – czyli na nieprzekraczalnym poziomie 20 mln złotych, które czyni prawie niemożliwym utrzymanie składu na miarę Ligi Mistrzów, o znaczących inwestycjach w infrastrukturę nawet nie wspominając. Jeśli klub do tego czasu nie przełamie bariery Champions Leangue, poważnie obniży swój poziom sportowy. Przykład Wisły to potwierdza.

2. Szkolenie, ze szczególnym uwzględnieniem młodzieży. Mam tu na myśli kupowanie młodych, zdolnych piłkarzy - często jeszcze niepełnoletnich - aby po kilku sezonach „ogrywania” i intensywnej pracy nad ich potencjałem wychować wartościowych zawodników o sporym bagażu umiejętności, adekwatnym do talentu. Jest to na pewno najtańsze rozwiązanie dla klubu, bo nie wymagające wydawania wielkich pieniędzy na transfery, ani obsługę wysokich kontraktów. Ma jednak sporo wad i niesie wiele zagrożeń.

Zacznijmy od statystyki – doświadczenie ostatniego dziesięciolecia pokazuje, że z danego pokolenia młodych szkolonych przez konkretny klub, najwyżej 1-2 nazwiska osiągają naprawdę wysoki poziom, na miarę pierwotnych możliwości. Najlepszym przykładem jest właśnie Wisła – z szerokiej grupy piłkarzy pokolenia Brożków, przed sezonem 2003/2004 tylko Strąkowi i Nawotczyńskiemu udało się wznieść na poziom predysponujący do gry w pierwszej drużynie. Kamil Kuzera, Marcin Szałęga, wspomniani Brożkowie, Karol Wójcik, Marcin Hajduk, Dominik Husejko, Przemysław Rygielski, choć też bardzo utalentowani, z różnych powodów albo stanęli, albo wręcz cofnęli się w rozwoju, nie spełniając oczekiwań. W innych polskich ekipach jest podobnie - przykładowo zaliczana do czołowych ekip w pracy z młodzieżą, Amika Wronki, z rocznika 1983 doczekała się na razie owoców tylko w postaci Burkhardta i Dudki, Groclin z rocznika 82’ wypromował jedynie Sebastiana Milę, Lech Madeja, Legia nikogo... Czyli dotykamy jednej z największych bolączek krajowego futbolu – gubienia potencjału i sukcesów zespołów młodzieżowych w „dorosłej” piłce. Problem ten trwa od bardzo dawna znacząc krajobraz polskiej „skopanej” długim pasem marnowania szans, zdolności i wypracowanego dorobku. Skąd się bierze?

Jednym z powodów na pewno jest fatalny stan infrastruktury i zaplecza treningowego – młodzi piłkarze nie mają dobrych warunków na doskonalenie umiejętności, ćwiczenie zagrań, szlifowanie techniki. Na polskich boiskach, zwanych czasem „wilczymi dołami”, poza Krakowem i Wronkami praktycznie nie da się szybko operować piłką, grać kombinacyjnie w dobrym tempie, przyjmować futbolówki „w ciemno”, bo zawsze gdzieś podskoczy, dostanie dziwnej rotacji. Czasem nie da się nawet dobrze biegać, bo zawodnik zamiast koncentrować uwagę na szybkości i mijaniu przeciwników musi patrzeć pod nogi, aby nie potknąć się na jakimś zagłębieniu czy zrytej murawie. A patrząc pod nogi traci też z oczu piłkę, nie rozwija przeglądu pola itd. To wymusza zupełnie inny styl i reakcje niż na zachodnich „dywanikach”, odmienną dynamikę akcji, a więc też model pressingu, postawy obronnej – wymieniać można długo. Dlatego większość młodych nie jest w stanie przekroczyć pewnej bariery poziomu, wyrażanej w zdecydowanym wybiciu się ponad ligowy standard – tylko absolutne wyjątki w rodzaju Żurawskiego, Kosowskiego czy Zielińskiego dają rady złamać ograniczenia fatalnej infrastruktury. Dopóki się jej nie poprawi, a boiska z równą murawą nie staną się powszechne - włącznie ze sztucznymi, na których można trenować również zimą - nie możemy liczyć, że odsetek wartościowych piłkarzy szkolonych przez klub z danego rocznika przekroczy wspomniane 1-2 nazwiska.

Drugim powodem jest poziom ligi – młodzi nie mają od kogo się uczyć, bo wszyscy naprawdę wartościowi piłkarze, mogący wymusić na nich lepsze reakcje na boisku, regularnie wyjeżdżają za granicę. Kto ma sprawdzać i weryfikować w trakcie boju o punkty zachowanie takiego Brozka? Obrońca klasy Przerywacza, Ciosa, Kaliszana? Nawet jeśli młody piłkarz nauczy się go mijać na przysłowiowe 100 sposobów, żaden może nie znaleźć zastosowania w walce z defensorem klasy Anderlechtu, bądź jakiegokolwiek zespołu Ligi Mistrzów. Bo to zupełnie inne umiejętności i styl, a także czas i sposób reakcji. Trzecią sprawą jest brak należytej opieki wychowawczej. Niestety ze smutkiem trzeba stwierdzić, ze młodymi talentami często nikt się nie zajmuje, nie koryguje trybu życia. Po podpisaniu kontraktu i wynajęciu przez klub mieszkania, zostają pozostawieni samym sobie. W efekcie bezkarnie mogą wychodzić do pubów w przededniu meczów, wracać nad ranem do domu, urządzać wyścigi samochodowe... Jedynie gdy przekroczą prawo, następuje zdecydowana reakcja pracodawców. Tymczasem od młodych trzeba cały czas wymagać postępów i zaangażowania, ciężkiej pracy, a nie tylko spolegliwie „głaskać po głowie” hołubiąc ich potencjał i tolerując wysoki prawem powiedzenia, że „młodość musi się wyszumieć”. Młodzi nie czują etosu klubu, nie maja świadomości konsekwencji złych decyzji i nie uczą się odpowiedzialności, bo brakuje jasno nakreślonych reguł, co wolno, a czego nie. I brakuje restrykcyjnych sankcji ze strony polskich drużyn, gdy „talent” złamie zasady, naraża własną karierę i przyszłość kolegów. zszarga dobre imię zespołu, obrazi trenerów. Efekty kroczenia ścieżką spolegliwości widzimy najdobitniej na przykładzie Kamila Kuzery. Tu trzeba przysłowiowego kija, nie tylko finansowej marchewki jak dowodzi na Forum Emjot. Tylko wtedy skończą się wychowawcze problemy i wzrośnie odsetek prawidłowo rozwijających się piłkarsko graczy młodego pokolenia. Oni też muszą dawać coś z siebie, a nie tylko pasożytować na pieniądzach i zaufaniu klubu.

Patrząc na te trzy powyższe ograniczenia trzeba napisać, że ścieżka rozwoju oparta na szkoleniu młodzieży w polskich warunkach niestety nie może stanowić głównego i jedynego fundamentu polityki kadrowej klubu, gdyż wówczas szybko uczyni ją niewydolną. 1-2 piłkarzy z danego rocznika to stanowczo za mało, aby zapełnić luki po wyjeżdżających regularnie za granicę gwiazdach. Model szkolenia młodzieży może więc pełnić jedynie rolę uzupełniającą.

3. Tanie transfery zawodników z niższych lig, najczęściej już ukształtowanych. Wbrew pozorom stanowią pewną opcję, o czym przekonuje przykład Odry Wodzisław, od lat utrzymującej się w czołówce ekstraklasy za sprawą regularnego sprowadzania graczy z niższych lig w miejsce odchodzących piłkarzy (np.: Radziewicz, Ziarkowski, Chałbiński, Grzyb, Jarosz, Myszor, Nowacki). Dowodem na przydatność tego modelu są też nazwiska Sikory, Moskały, Sobolewskiego, Gajtkowskiego – wszyscy zaistnieli w pierwszej lidze za sprawą transferu z niższej klasy rozgrywkowej. Atutem tej drogi jest znów umiarkowana cena piłkarzy i niskie koszty kontraktów, a także do pewnego stopnia omijanie ryzyka związanego z cyklem szkolenia – klub często nie musi uczyć zawodnika boiskowego fachu niejako od podstaw. Żeby jednak nią podążać, potrzeba dobrze rozwiniętego scoutingu w regionach, Należy regularnie obserwować mecze w niższych klasach rozgrywkowych również poza Małopolską, by poszukiwania mogły przynieść owoce. Kłopot jest spory, bo ogromna większość wyróżniających się graczy już dawno opuściła II lub III ligowe bezdroża, a ostały się najwyżej niedobitki wartościowych kandydatów. Przypomina to łowienie ostatniego szczupaka w głębokim jeziorze pełnym płotek. Trudno więc zakładać, by penetracja niższych lig mogła przynieść wielu piłkarzy wykraczających potencjałem poza skromną normę polskiej ligi, co najwyżej szerokie grono popularnych „rzemieślników” – solidnych, ale bez wielkiej przyszłości i iskry polotu niezbędnego na międzynarodowej arenie. Ponieważ zawodnicy o których tu mówimy, w większości przypadków są już piłkarsko ukształtowani, to ciężko oduczyć ich złych nawyków, przysposobić do nowego rytmu gry skierowanego ku europejskim pucharom. Zatem dla klubu mierzącego w naprawdę poważne sukcesy, transfery piłkarzy z niższych lig wzorowane na przykładzie Odry Wodzisław mogą stanowić jedynie okazjonalną perspektywę.

4. Sprowadzanie tanich piłkarzy z zagranicy. A więc model propagowany obecnie przez Wisłę która ochoczo sięga po zawodników z Czarnego Lądu (Ekwueme, Ouadja, regularnie testowani Nigeryjczycy) oraz piłkarzy, którzy z różnych powodów nie znaleźli miejsca w bogatszych ekipach (np.: Bellote, wcześniej Cantoro, Uche). Jest to na pewno bardzo wartościowa droga, bowiem wiedzie szlakami, które już zapoczątkowali inni, wykorzystując bardziej rozbudowany scouting i możliwości finansowe zachodnich klubów (np.: właśnie Espaniolu Barcelona, Bresci, Nantes) - gdzie jest lepsze szkolenie, baza, poziom i gdzie piłkarze nie trafiają przypadkiem. Wiadomo, że tych naprawdę wartościowych futbolistów z zagranicy – znajdujących się w zasięgu finansowych możliwości Wisły - możemy szukać jedynie w rezerwach uznanych ekip, ponieważ nie wygramy z nimi finansowej bity o wielkie Afrykańskie czy Południowoamerykańskie talenty. Musimy więc brać te, z których sami rezygnują, albo jak Widzew kompletne miernoty. Na szczęście ogromna większość graczy zespołów rezerwowych klubów uznanych lig ma na tyle bogaty potencjał i umiejętności, że z powodzeniem może wnieść wiele dobrego do postawy Wisły, sięgając nawet poziomu Ligi Mistrzów (vide Uche, Cantoro). Dlatego niosą tanią i niezwykle skuteczną możliwość wzmocnienia zespołu. I choć prawdopodobieństwo „trafienia” kogoś klasy Kalu Uche jest umiarkowane, w dobie prawa Bosmana i rosnącego również na zachodzie piłkarskiego bezrobocia, szansa zakontraktowania świetnego futbolisty pozostaje wystarczająco duża, by stanowić filar polityki personalnej.

Nieco inaczej wygląda sprawa z Afrykańczykami, którzy przychodzą do Krakowa w statusie graczy „bezrobotnych” lub za sprawą działających na tamtejszym rynku menadżerów. Często są bowiem zawodnikami zupełnie nieznanymi, o poziomie umiejętności nie odbiegającym od dyspozycji polskich juniorów, który usiłują nadrobić naturalnie wysoką motoryką i pustą reklamą swych promotorów. W Polsce dali się poznać od bardzo złej strony mentalnej i skandalicznego podejścia do pracodawców - symulowanie kontuzji, popularne „fochy”, oszukiwanie trenerów, pijaństwo, czy nawet odmowa udziału w meczach wielokrotnie bulwersowało opinię publiczną, dotycząc przytłaczającej większość przybyszów z Afryki. Na potwierdzenie wystarczy wymienić nazwiska Yahayi, Olisadebe, Emanuela Ekwueme, Kalu Uche, Ibrahima Sundaya, Oczywiście nigdy nie należy generalizować, niemniej powyższe przykłady dobrze obrazują skalę problemu, nakazując daleko posuniętą ostrożność w angażowaniu i „wychowywaniu” piłkarzy z Czarnego Lądu.

Podsumowując: Dla sprawnej realizacji drogi zagranicznych wzmocnień potrzeba dobrych kontaktów z odpowiedzialnymi menadżerami, oraz dużej aktywności na transferowym rynku, bo kluczem jest wykorzystywanie szans zanim zwróci na nie uwagę konkurencja. Trzeba także umiejętnie postępować z czarnoskórymi piłkarzami, którzy niestety bardzo często nie znają słowa lojalność i uczciwość, aby uniknąć takich sytuacji jak z Kalu Uche. Jeśli się uda, sprawna realizacja punktu 4 daje klubowi niezwykle obiecujące perspektywy.

5. Sprowadzanie piłkarzy dysponujących własną kartą zawodniczą, za których nie trzeba nic płacić. Rozwiązanie to ma swoje plusy, obejmując graczy z wszystkich wcześniejszych punktów poza młodzieżowcami, ale pod warunkiem, że nie jest jedyną metodą budowania silnej kadry. Bo w dobie rosnącego piłkarskiego bezrobocia i redukcji kosztów zdarza się, że na rynku pojawią się „wolni” wartościowi gracze, ale nie w ilości pozwalającej godnie zapełnić wszystkie potrzeby i luki. Trzeba także wówczas czekać, aż wybranemu zawodnikowi skończy się kontrakt, trenerzy nie mają swobody w kreowaniu swojej wizji kadry, bo muszą dopasowywać koncepcję obsady danej pozycji do sytuacji na rynku transferowym, tego kto jest „wolny”. W dodatku piłkarze w powyższym wypadku żądają zwykle dość wysokich indywidualnych umów - wykorzystując fakt, że nowy pracodawca nie ponosi kosztów związanych z wykupem ich karty. Są to kwoty niekiedy znacznie wykraczające poza granicę rozsądku i możliwości polskich ekip, najmocniej napędzające „spiralę płac”. Niemniej „bezgotówkowe” transfery stanowią ważną opcję rozwoju drużyny – potrzebną, sensowną i wartościową, jeśli towarzyszą jej i inne rozwiązania personalne, a także niebezpieczną, jeśli dogmatyczną i jedyną.

To już wszystkie główne drogi rozwoju, które moim zdaniem zasługują na uwagę, choć w wypowiedziach kibiców pojawiają się jeszcze pomysły wdrożenia nowej odmiany „pracy u podstaw” polegającej na czasowej rezygnacji z sukcesów sportowych, aby z zaoszczędzonych na kontraktach i wydatkach pieniędzy rozwijać infrastrukturę, tworzyć lepsze zaplecza dla przyszłych zwycięstw itd. Co naprawdę oznacza ta ścieżka? Czy jest realną możliwością? Obawiam się, że nie. Wprawdzie założenia drzemiące u jej podstaw z pozoru wydają się słuszne - rozwój bazy i ośrodków treningowych, marketingu, lepsze szkolenie, przejrzyste finanse – i rzeczywiście winny zaowocować przyjściem wymiernych sukcesów, ale pod warunkiem, że znajdą pokrycie w dostępnych środkach. Tymczasem istnieje poważna przeszkoda – pieniądze. Pieniądze, których nie ma, a których jeśli klub obniży poziom sportowy wyzbywając się wszystkich kosztowniejszych – a więc i najlepszych – piłkarzy będzie jeszcze mniej. Bo odejdą sponsorzy, odpadną wpływy z Canal Plus, transmisji telewizyjnych europejskich pucharów i wiele innych źródeł dochodu. Upadnie marka klubu stanowiąca szansę zdobycia pokaźnych zysków na płaszczyźnie marketingowej. A gdy to się stanie, nawet płacąc grosze na obsługę kontraktów i bieżące funkcjonowanie drużyny, nie zbudujemy nowego stadionu, zaplecza treningowego, nie powiększymy bazy, nie zapewnimy szerokiej ławki rezerwowych, nie zrobimy kroku ku zachodnim standardom - bo zwyczajnie nie będzie za co. Zmniejszą się wydatki, ale spadną i wpływy. De facto nie zmieni się więc nic na plus, gdyż nie wzrośnie pula finansowa umożliwiająca podjęcie znaczących kroków w kwestii infrastruktury, a ucierpi poziom sportowy, stanowiący dziś i w przyszłości jedyną szansę dla Wisły na wyrwanie się z błędnego koła ograniczeń polskiego świata sportu. Praca u podstaw w znaczeniu o którym mówimy legnie w gruzach jeszcze zanim się zacznie. Dlaczego wskazuję na poziom sportowy jako jedyną szansę? Bo tylko nim możemy sięgnąć zachodnich ekip - innymi sprawami nie, bo jesteśmy w nich dramatycznie zapóźnieni - i tylko on może przynieść Wiśle potrzebne pieniądze na stopniowe zasypanie tej przepaści. Patrząc realnie, polski klub piłkarski po wycofaniu się ze spektakularnych inwestycji bogatego właściciela, nie ma żadnych alternatywnych perspektyw na zdobycie godziwych środków finansowych niż europejskie puchary, ze szczególnym uwzględnieniem Champions League. Bazując na zyskach z ekstraklasy zespoły nie zrobią nic, gdyż wysokość generowanych przez nią wpływów skazuje je wyłącznie na dalszą wegetację.

Zatem wyrzeczenie się sukcesów w Europie i potrzeby stałego utrzymywania wysokiego sportowego poziomu na kilka lat, z pewnością nie zaowocuje jakże pożądanymi zmianami na lepsze, nie popchnie do przodu budowy stadionów i całego zaplecza treningowego, nie zaowocuje rozwojem marketingu, szkoleniem młodzieży. lecz zupełną utratą ożywczych perspektyw i zapaścią klubu. Nie łudźmy się, że będzie inaczej i da się pogodzić spadek wpływów z potrzebą dużych inwestycji. Nie możemy więc pójść tą ścieżką. Więcej, jest zupełnie odwrotnie - jedynie sukcesy na niwie sportowej mogą pociągnąć za sobą sukcesy na niwie rozwoju infrastruktury. To taki nasz polski paradoks. Dlatego nie można zaliczyć powyższego wyjścia do omawianych perspektyw rozwoju, niesie bowiem jedynie regres.

Która z dróg jest wiec najlepsza? Na pewno pierwsza, ale niestety nie może trwać wiecznie i dość szybko się kończy zmuszając klub do korzystania z innych rozwiązań. Każde, które wymieniłem, ma swoje zalety i wady, każde może wnieść do jakości gry zespołu wymierne pozytywy, dlatego klucz do pomyślnej przyszłości drużyny wiedzie przez umiejętne czerpanie ze wszystkich. Oczywiście można i należy wybrać jako priorytet konkretną wizję rozwoju, która będzie głównym fundamentem polityki personalnej, ale nie powinno się wyrzekać zupełnie pozostałych możliwości - bo koncentracja wyłącznie na jednej drodze oznacza niepotrzebną rezygnację z profitów i szans drzemiących w pozostałych. A w polskich warunkach nie możemy pozwolić sobie na żadne marnotrawstwo. Dlatego po uważnej analizie możliwości, wobec zaniku hojnego wsparcia bogatego właściciela, sądzę, że jako priorytet działań klubu winniśmy uznać sprowadzanie piłkarzy z zagranicy (czyli punkt 4), ściśle połączony z punktem 2 – intensywnym szkoleniem młodzieży. Tylko wówczas można zachować pożądaną stabilność kadry, polegającą na uzupełnianiu odchodzących piłkarzy wartościowymi następcami, a ilość nowych graczy gotowych podołać wyzwaniu nie okaże się znikoma i pozostanie w zasięgu ograniczonych możliwości finansowych klubu. Innej drogi wiodącej ku sukcesom i zachowaniu potencjału zespołu po prostu nie ma. Pocieszające, że działacze Wisły wraz z trenerem Kasperczakiem wyraźnie dostrzegają te perspektywy, choć martwi, że jak pokazują letnie miesiące pochopnie rezygnują z pozostałych rozwiązań, przeceniając wartość obecnej kadry i hołdując zachowawczości oraz minimalizmowi, a także okuwają kandydatury dogmatycznym łańcuchem darmowych transferów. Brakuje im też efektywności i odwagi w podejmowaniu decyzji. To należy w moim przekonaniu skorygować, aby przykładowo piłkarze typu Kryszałowicza nie trafiali do konkurencji, lecz na Reymonta. Źródło: The White Star Division


(Markus)