Ludwik Miętta-Mikołajewicz, wywiad 25.02.2010

Z Historia Wisły

Wywiad przeprowadzono 25.02.2010 dla portalu historiawisły.pl. Tekst autoryzowany.

Historia Wisły: Jak rozpoczęła się Pana przygoda z koszykówką?

Ludwik Miętta-Mikołajewicz: Jak każdy młody chłopiec trafiający do sportu zacząłem od piłki nożnej. W 1946 roku zapisałem się do drużyny juniorów Wisły. Jednak po krótkim okresie rzuciłem piłkę nożną i zająłem się bardzo mocno koszykówką. Mój nauczyciel wychowania fizycznego w nieistniejącym już IV liceum im. Sienkiewicza, prof. Edward Szostak, koszykarz i olimpijczyk z Berlina z 1936 roku, przekonał mnie i grupę moich kolegów o słuszności uprawiania właśnie koszykówki. Trenowałem również piłką ręczną (która wtedy nazywała się szczypiorniakiem, grało się w jedenastoosobowych składach na boiskach piłkarskich), jednak przede wszystkim koszykówkę. Nie byłem pierwszoplanowym zawodnikiem, choć parę lat grałem w pierwszej drużynie Wisły, wygrywając Spartakiadę, zdobywając wicemistrzostwo Polski.

Historia Wisły: Wkrótce został Pan trenerem Wisły.

Ludwik Miętta-Mikołajewicz: Kariera trenerska bardzo mnie ciągnęła. Warunki jakie mi stworzono w ówczesnym Klubie Sportowym Zryw sprawiły, że objąłem drużynę koszykarek tego klubu i prowadziłem ją przez dwa lata. Zryw to był klub działający przy Dyrekcji Okręgowej Szkolnictwa Zawodowego. Ale kiedy dziewczynki kończyły szkołę, przeszliśmy z całą drużyną do Wisły. Nakłonił mnie do tego profesor Jan Janowski, późniejszy rektor Akademii Górniczo-Hutniczej, wicepremier w rządzie Tadeusza Mazowieckiego. Wisłę prowadził wtedy pan Jerzy Groyecki, pełniąc jednocześnie funkcję trenera koszykarek i koszykarzy. W pewnym momencie skład żeńskiej drużyny Wisły bardzo mocno się wykruszył. Z zawodniczkami ze Zrywu uzupełniliśmy wtedy skład tej drużyny i od trenera Groyeckiego przejąłem wówczas prowadzenie koszykarek. To był rok 1956 i od tego czasu przez dwadzieścia siedem lat trenowałem koszykarki Wisły, zdobywając z nimi w sumie czternaście tytułów mistrza Polski i cztery tytuły wicemistrza Polski. Jednocześnie w latach 1963-68 i 1979-88 pełniłem funkcję trenera kadry narodowej koszykarek – czyli mówiąc krótko reprezentacji Polski – z którą to drużyną zdobyłem dwukrotnie wicemistrzostwo Europy, w latach 1980 i 1981. Do tego także brązowy medal w 1968 roku, czyli jeszcze w czasie tej pierwszej kadencji. Tu trzeba dodać, jak już o tym mówimy, że dwukrotnie prowadziłem reprezentację Europy: raz na 40-lecie FIBA w 1974 roku, przeciwko reprezentacji Francji w Clermont-Ferrand, i w 1981 roku we włoskiej Casercie przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Z Francją wygraliśmy, natomiast Związek Radziecki wówczas, ze swoją Siemionową liczącą 218 centymetrów wzrostu, był praktycznie nie do pokonania i ten mecz przegraliśmy. Potem, po zakończeniu prowadzenia drużyny żeńskiej, przez dwa lata prowadziłem na prośbę zarządu Wisły drużynę koszykarzy, zdobywając z nią w 1984 roku wicemistrzostwo Polski. Na tym praktycznie moja trenerska kariera w Wiśle się zakończyła. Objąłem na krótko funkcję szefa wyszkolenia klubu, a w 1989 roku, po zmianach ustrojowych, zostałem przez Walne Zgromadzenie Delegatów Wisły wybrany prezesem, którą to funkcję pełnię do dzisiaj. Tyle na temat mojej osoby. Natomiast wydaje mi się, że trzeba coś więcej powiedzieć o koszykówce.

Historia Wisły: Jak zatem przebiegały losy koszykówki w Wiśle?

Ludwik Miętta-Mikołajewicz: Koszykówka powstała w Wiśle w 1928 roku jako sekcja gier sportowych, bo tak to się wtedy nazywało. Nie przetrwała jednak długo, bo kłopoty finansowe, jakie się zrodziły, spowodowały że ta sekcja po paru latach umarła śmiercią naturalną, czyli została rozwiązana. Jednak w 1936 roku krakowska YMCA rozwiązała swoją sekcję koszykówki mężczyzn. Ta drużyna w całości przeszła do Wisły, właśnie z prof. Szostakiem, z dr Stokiem, który był bardzo wybitnym koszykarzem, królem strzelców Mistrzostw Europy w 1946 roku w Genewie. I w ten sposób odbudowano koszykówkę w Wiśle. Lata okupacji przerwały naturalnie działalność sekcji, ale zaraz w 1945 roku, po opuszczeniu przez Niemców Krakowa, odtworzono ją. Odbył się w sali krakowskiej YMCA przy ulicy Krowoderskiej turniej, w którym już brała udział drużyna koszykarzy Wisły. W 1946 roku zawiązano również żeńską drużynę Wisły, składała się ona głównie z lekkoatletek. Doktor Halina Łaptaś-Oszastowa, Maria Kowalówka-Kalczyńska, Janina Legutko – to zawodniczki, które były lekkoatletkami, wybitnymi zresztą, i jednocześnie grały w koszykówkę i w siatkówkę. Tak to się wtedy organizowało. Jako koszykarki zdobyły one w 1952 roku wicemistrzostwo Polski, wicemistrzostwo wygrali również koszykarze w 1947 roku. Ale taka bardzo mocna drużyna koszykarzy zawiązała praktycznie się w 1954 roku, kiedy po raz pierwszy drużyna Wisły wygrała mistrzostwo Polski. Od tego czasu zaczęło się pasmo sukcesów Wawelskich Smoków, bo tak się określało drużynę koszykarzy Wisły. Kilkakrotnie zdobywali mistrzostwo Polski. Najcenniejsze były te lata, kiedy mistrzostwa zdobywaliśmy równocześnie, i koszykarze i koszykarki: 1964, 1968 i 1976 rok. To były te lata, kiedy koszykówka zdobyła Kraków, można było określać wtedy Kraków jako stolicę polskiej koszykówki.

Niestety zmiany jakie nastąpiły po 1989 roku bardzo utrudniły dalszą działalność sekcji, zwłaszcza koszykówki mężczyzn. Próbowaliśmy męską drużynę jeszcze potem odtwarzać, wspólnie z Unią Tarnów, ale w sumie nie bardzo się to powiodło. Dzisiaj drużyna koszykarzy Wisły niestety jest na dole tabeli drugiej ligi i nie podtrzymuje tych wielkich tradycji Wawelskich Smoków – z kilku powodów. Pierwszy powód to, jak mawiano za czasów Napoleona: nie ma armat. Dlatego nie można wystrzelić. Natomiast w naszym przypadku nie ma też „kasy”, nie ma pieniędzy na utrzymanie drużyny koszykarzy. Poza tym nie ma hali. Hala, w której mogliby grać koszykarze, musiałaby mieć przynajmniej te pięć tysięcy miejsc dla widzów. Podobnie zresztą jak jest w tej chwili z koszykarkami, gdzie na mecze Euroligi przychodzi nadkomplet widzów i hala niemal pęka w szwach. Do tego jeszcze dochodzi problem ze zmianą przepisów gry, które zmuszają do powiększenia pola gry, co w naszej hali się nie mieści i stoimy teraz przed problemem co z tym dalej zrobić. Z tym się będziemy musieli uporać. Na szczęście jesteśmy blisko realizacji pomysłu wykonania nowej hali i myślę, że uda się nam w tym roku przystąpić do jej budowy.

Historia koszykówki Wisły jest bardzo bogata, te tytuły mistrzów Polski koszykarzy, koszykarek, mistrzostwo Polski juniorów, juniorek, to wszystko sprawiło, że po piłce nożnej koszykówka jest na pewno dyscypliną numer dwa w Białej Gwieździe. Te wielkie tradycje Wawelskich Smoków i koszykarek z lat, kiedy zdobywaliśmy mistrzostwo Polski niemal co roku, w tej chwili podtrzymywane są przez koszykarki. Dzięki pozyskaniu znaczącego sponsora, jakim jest firma Can-Pack, utrzymują się one cały czas na powierzchni tabeli zdobywając trzy razy z rzędu mistrzostwo Polski. W zeszłym roku się to nie udało, ale teraz dziewczyny walczą o dobre miejsce w Eurolidze [Wywiad przeprowadzono pomiędzy pierwszym i drugim meczem ćwierćfinałowym Euroligi – przyp. Historia Wisły].

Historia Wisły: Gdzie odbywały się mecze i treningi przed wybudowaniem hali?

Ludwik Miętta-Mikołajewicz: Hala powstała w 1953 roku. Do czasu wybudowania tej hali wszystkie krakowskie drużyny, i Wisła, i Cracovia, i AZS, rozgrywały swoje mecze w hali Sokoła. W 1948 roku Sokół został przez ówczesne władze zlikwidowany i hala należała do Wojewódzkiego Komitetu Kultury Fizycznej. W tej hali rozgrywane były wszystkie mecze koszykarek i koszykarzy, zarówno ligowe, jak i na niższych szczeblach, w tej hali również trenowano. Naturalnie wówczas inny był wymiar czasu treningowego niż dzisiaj, ale czasem trenowaliśmy nawet do godziny 23, bo tak długo była hala zajęta, tak była intensywnie wykorzystywana.

Historia Wisły: Chciałbym też zapytać o reorganizację sportu polskiego pod koniec lat 40-tych i włączenie Wisły do pionu gwardyjskiego. Czy klub miał jakikolwiek wpływ na tę decyzję?

Ludwik Miętta-Mikołajewicz: Ja wtedy byłem małym chłopcem, więc osobiście nie miałem na to naturalnie żadnego wpływu. To był wybór ówczesnych działaczy. Były dwie możliwości, jedna to było połączenie się z Kolejowym Klubem Sportowym Olsza, a druga to wstąpienie do Zrzeszenia Sportowego „Gwardia”. Ówcześni działacze wybrali tą druga drogę i tak to trwało do 1989 roku. Czy Wisły na tym zyskała? Na pewno tak. Co prawda straciła nazwę, bo nazywała się Gwardia, ale nie tylko Wisła była w takiej sytuacji, wszystkie kluby były w tak zwanych Zrzeszeniach Sportowych. Cracovia – Ogniwo, Garbarnia – Związkowiec, Korona – Włókniarz, tak się to wtedy nazywało. Te lata 1949-56 były dla klubu niezwykle trudne, bo nie udało się wtedy utrzymać tradycji, nazwy i barw, które przecież cieszyły się wielką sympatią kibiców. To trwało do odwilży, czyli do 1956 roku, kiedy udało się wrócić do starych nazw i przywrócono nazwę TS Wisła, akurat na Jubileusz 50-lecia. To było wielkie wydarzenie, że wracamy do starej nazwy, obchodziliśmy bardzo uroczyście ten Jubileusz. Już za czasów mojej prezesury takimi dużymi wydarzeniami było na pewno 90-lecie i przede wszystkim 100-lecie, które udało się bardzo uroczyście zaakcentować.

Historia Wisły: Zastanawiające są wydarzenia z 1952 roku. To był rok olimpijski i reprezentacja Polski była przygotowywana do udziału w igrzyskach. Czy to prawda, że zawodnicy z reprezentacji zostali jak gdyby odsunięci od rozgrywek ligowych?

Ludwik Miętta-Mikołajewicz: Tak, taka była sytuacja w 1952 roku. Wtedy nie istniał Polski Związek Koszykówki, bo związki zostały rozwiązane. Istniały sekcje poszczególnych dyscyplin sportu przy Głównym Komitecie Kultury Fizycznej. Podjęto decyzję o wycofaniu zawodników kadry narodowej z rozgrywek ligowych i kadra przygotowywała się do Igrzysk Olimpijskich w Helsinkach. Niestety, trudno mi powiedzieć z jakiego powodu, ale Polski Komitet Olimpijski i Główny Komitet Kultury Fizycznej podjęły decyzję o nie wysłaniu reprezentacji koszykarzy na olimpiadę do Helsinek. W zamian za to reprezentacja Polski koszykówki kobiet i mężczyzn wyjechała na takie długie tournée po Chinach.

Historia Wisły: Jakie miało to znaczenie dla Wisły, że zawodnicy z reprezentacji zostali odsunięci od rozgrywek ligowych?
Ludwik Miętta-Mikołajewicz: Myśmy wtedy na pewno mieli szansę na Mistrzostwo Polski. Pacuła, Wójcik, Dąbrowski i Wężyk zostali przesunięci do reprezentacji narodowej i graliśmy bez naszych podstawowych zawodników. Wtedy zdobyliśmy wicemistrzostwo Polski, przegrywając to mistrzostwo ze Spójnią Łódź.

Historia Wisły: W zamian przyszło zdobycie Pucharu Polski. Chciałbym zapytać o mecz półfinałowy, który podaje się w niektórych źródłach jako przykład politycznych nacisków na wynik sportowy. Jakie były okoliczności tego spotkania?

Ludwik Miętta-Mikołajewicz: Niechętnie do tego wracam, dlatego że było to wydarzenie bez precedensu. Mecz Wisła – Cracovia rozgrywany był na otwartym boisku, mniej więcej w tej okolicy, gdzie dzisiaj znajduje się wejście na stadion piłkarski. Wygrała ten mecz praktycznie Cracovia, ale dopatrzono się nieprawidłowości w mierzeniu czasu gry i ówczesny przedstawiciel Głównego Komitetu Kultury Fizycznej – Kowalewski – podjął decyzję o powtórzeniu tego spotkania. Do tego meczu Cracovia nie przystąpiła. Skończyło się to takim bardzo nieprzyjemnym dysonansem, o którym wolałbym zapomnieć, bo nie przyniósł on chwały nikomu, ani Wiśle, ani Cracovii, ani ówczesnym władzom.

Historia Wisły: Czy mógłby Pan scharakteryzować w paru słowach trenera Jerzego Groyeckiego? Jakim był człowiekiem, jakim był trenerem?

Ludwik Miętta-Mikołajewicz: To był człowiek, który był zarażony koszykówką. On sam zaczął grać w AZSie krakowskim, ale potem został zaangażowany do Wisły jako trener. Dla nas wszystkich był wzorem. Traktował koszykówkę z pasją, traktował jako swoje niemalże credo życiowe i tym nas wszystkich pozarażał. Ja jestem wychowankiem Groyeckiego, za takiego się uważam. On głównie (poza prof. Szostakiem w liceum, o którym wspominałem), zaraził nas nie tylko koszykówką, ale tą pasją do koszykówki, stosunkiem do zawodniczek, do zawodników. Mówię „nas”, bo jego wychowankiem był również Jerzy Bętkowski, który prowadził długie lata koszykarzy i Jan Mikułowski, który ze mną razem przeszedł tą całą drogę od profesora Szostaka poprzez Wisłę. Myśmy wszyscy byli zarażeni, naturalnie w dobrym tego słowa znaczeniu, przez Jerzego Groyeckiego. On był barwną postacią, grał na fortepianie, bardzo interesował się literaturą – można go nazwać człowiekiem renesansu.

Historia Wisły: A prof. Jan Janowski? Jakim on był człowiekiem, jaka była jego rola w Wiśle?

Ludwik Miętta-Mikołajewicz: Profesor Jan Janowski był najpierw kierownikiem drużyny, potem kierownikiem sekcji i siłą napędową sekcji koszykówki kobiet i mężczyzn przez długie lata. W głównej mierze jemu, jego talentom organizacyjnym i talentom szkoleniowym Jerzego Groyeckiego należy zawdzięczać powstanie i rozwój koszykówki w Wiśle.

Historia Wisły: Czy mógłby Pan też w kilku zdaniach powiedzieć o kolegach z drużyny, jak Jacek Arlet, Tadeusz Pacuła?

Ludwik Miętta-Mikołajewicz: Myśmy żyli ze sobą bardzo blisko. Jacek Arlet był z troszkę innego pokolenia, w momencie kiedy myśmy wchodzili do drużyny to on już był dla nas wielkim autorytetem. Był też bardzo sympatycznym i otwartym człowiekiem, stwarzał nam, młodym, dobre możliwości rozwoju, przy nim bardzo wiele żeśmy się nauczyli. Pokolenie moje to Tadeusz Pacuła, Stefan Wójcik, Zdzisław Dąbrowski, Maciej Wężyk, Jerzy Bętkowski. Większość z nich niestety, poza Jerzym Bętkowskim, odeszła przedwcześnie i nie ma już ich wśród nas, ale byli to wspaniali koledzy i wspaniali koszykarze.

Historia Wisły: Jako trener prowadził Pan drużynę koszykarek przez 27 lat, zdobywając 14 razy mistrzostwo Polski. Z czego wynikała tak długa, wieloletnia hegemonia? Bo nie można powiedzieć, że to było jedno, jakieś szczególne pokolenie koszykarek, skoro trwało to tak długo.

Ludwik Miętta-Mikołajewicz: Trudno mi powiedzieć, z czego to wynikało. Zapewne przede wszystkim z dobrego doboru składu drużyny, z bardzo dobrej pracy szkoleniowej, zaangażowania dziewczyn. To był powód dla którego właściwie przez trzy pokolenia zawodniczek udało się utrzymywać drużynę na topie w rozgrywkach o mistrzostwo Polski. Trzeba mocno podkreślić, że zawdzięczamy to temu, że dziewczyny dały się zachęcić do podjęcia ciężkiej pracy. Dodatkowo była bardzo ostra rywalizacja z ŁKSem, bo on też miał wtedy silną drużynę. Dzięki tej rywalizacji i dzięki zaangażowaniu zawodniczek udało się osiągnąć takie sukcesy.

Historia Wisły: Czy mógłby Pan opowiedzieć o najważniejszych zawodniczkach z tych lat pracy?

Ludwik Miętta-Mikołajewicz: Było ich dużo. Gdy zdobywaliśmy pierwsze tytuły mistrza Polski, czyli w latach 1963-67, trzon drużyny stanowiły Alina Szostak-Grabowska, Krystyna Likszo, Janina Wojtal, Irena Górka. Potem doszła do nich młodsza Barbara Nowak-Rogowska-Wiśniewska. Jeszcze później, w latach 70-tych, ciągle grała Wojtal i Wiśniewska, ale doszły do nich Halina Iwaniec i Halina Kaluta, zawodniczki które udało mi się wypatrzeć w niższych klasach rozgrywkowych. Halina Iwaniec była ze Stalowej Woli, a Halina Kaluta z Bolesławca. Z drużyn grających w niższych klasach przyszły na studia do Krakowa. Doszła do nich jeszcze Lucyna Januszkiewicz, Teresa Starowieyska, Elżbieta Biesiekierska i one stanowiły wtedy o sile tej drużyny. Pod koniec lat 70-tych już przestała grać Wojtal, przestała grać Kaluta, pojawiły się Grażyna Jaworska-Seweryn, Marta Starowicz i Anna Jaskurzyńska. To były zawodniczki, które wtedy decydowały o obliczu drużyny. Jaskurzyńska była niezwykle dobrą zawodniczką na pozycji środkowej, mimo tego, że nie była jak na dzisiejsze parametry wysoka. Miała tylko 182 centymetry wzrostu, co dzisiaj jak na gracza środkowego jest nie do pomyślenia, ale ona była bardzo skuteczna, została nawet królową strzelczyń mistrzostw Europy w Kadyksie w 1987 roku.

Historia Wisły: Wspominaliśmy o Janie Janowskim. Jednym z działaczy sekcji koszykówki była również Jadwiga Kirschanek. Czy może Pan o niej w kilku słowach opowiedzieć?

Ludwik Miętta-Mikołajewicz: Tak, Jadwiga Kirschanek była zawodniczką sekcji koszykówki, tej utworzonej w 1946 roku. Ona przed wojną mieszkała w Łodzi i tam rozpoczęła grę w koszykówkę. Po wojnie przeniosła się do Krakowa i zaczęła tutaj grać w Wiśle. Grała przez parę lat i w momencie, kiedy ja objąłem drużynę koszykarek w 1956 roku, to panią Jadwigę Kirschanek poprosiłem o pełnienie funkcji kierownika drużyny. Pełniła ją przez kilka lat, później po niej tę funkcję przejęła doktor Halina Oszastowa.

Historia Wisły: Mistrzostwa Polski były przepustką do europejskich pucharów.

Ludwik Miętta-Mikołajewicz: Oczywiście, mistrzostwa Polski były przepustką do europejskich pucharów. Rozegraliśmy w nich kilkanaście sezonów, trzykrotnie byliśmy w półfinale Klubowego Pucharu Europy. Ale najcenniejszy sukces był w roku 1970. Po wyeliminowaniu w dwumeczu Sparty Praga, bardzo silnej drużyny, trafiliśmy wówczas w finale niestety na TTT Ryga. O Siemionowej już wspominałem. Ryga była wtedy nie do pokonania i przegraliśmy obydwa mecze, w Krakowie i w Rydze. W 1966 roku, kiedy nie było jeszcze Siemionowej, ale Ryga wówczas też już była bardzo silna, wygraliśmy z nimi mecz w Krakowie. Było to bardzo cenne zwycięstwo. W sumie te mecze pucharowe były dla nas o tyle niezwykłe, że były przepustką na świat. Wyjeżdżało się do Włoch (z Sesto San Giovanni walczyliśmy trzykrotnie), do Francji, do Hiszpanii, do Holandii, nie mówiąc już o krajach tak zwanych demoludów. Była to wielka atrakcja w ówczesnych siermiężnych czasach.

Historia Wisły: Ale zdarzało się też, że te europejskie puchary były rozgrywane w Afryce. Mam na myśli Maroko.

Ludwik Miętta-Mikołajewicz: Tak. To był nasz pierwszy w ogóle start w Pucharze Europy po wygraniu pierwszego mistrzostwa Polski w 1963 roku. Wówczas kraje basenu morza Śródziemnego należały do europejskiej strefy FIBA. Do dzisiaj tak jest z Izraelem, natomiast wszystkie pozostałe kraje już w tej chwili należą do afrykańskiej strefy. Wówczas jednak Maroko należało do europejskiej strefy. W czasie mistrzostw Europy we Wrocławiu w 1963 roku odbyło się losowanie Pucharu Europy i wylosowano nas jako partnera dla drużyny ASPTT. ASPTT to był skrót przedsiębiorstwa pocztowego francuskiego i marokańskiego, to było krótko po opuszczeniu przez Francję swej kolonii w Maroku. Doszliśmy wówczas do porozumienia z kierownictwem tamtejszej drużyny o rozegraniu obydwu meczy w Maroku, na to się FIBA zgodziła. Jedno spotkanie graliśmy w Casablance, a drugie w Rabacie, oba naturalnie wygrywając wysoko. Byliśmy tam przez dziesięć dni, utrzymywani przez Marokańczyków. Na koniec rozegraliśmy jeszcze pokazowe spotkanie w bazie żołnierzy amerykańskich tam stacjonujących. W ogóle wtedy pojawienie się drużyny w krótkich spodenkach i bez kwefów wywoływało sensację. Jak nasze dziewczyny, wysokie przecież, pokazały się na targu niezakwefione, to musiały budzić tam sensację. Wywoływało to wielkie zdziwienie. A jeszcze ukazał się wówczas w marokańskiej prasie artykuł to tym, że kobieta ma 181 centymetrów wzrostu i jest inżynierem. Mowa o Barbarze Szydłowskiej, która skończyła studia na Politechnice, była już inżynierem i miała właśnie 181 centymetrów wzrostu – było to dla nich wydarzeniem na czołówkę w prasie. Był to zatem bardzo ciekawy wyjazd pod względem turystycznym, mniej ciekawy sportowo.

Historia Wisły: Już Pan o tym wspominał, ale prosiłbym o rozwinięcie okoliczności przejścia jako trener z drużyny żeńskiej do drużyny męskiej koszykówki. To było, jak Pan mówił, na prośbę zarządu klubu. Skąd taka prośba?

Ludwik Miętta-Mikołajewicz: Ta propozycja wyszła od drużyny, to chłopcy zwrócili się do zarządu z prośbą o przejęcie przeze mnie drużyny. Ja wtedy przestałem prowadzić drużynę żeńską, ale byłem takim „ober trenerem”, to znaczy wprowadzałem Piotra Langosza jako swojego następcę do drużyny koszykarek. W taki sposób doszło do tej zmiany.

Historia Wisły: Proszę rozwinąć temat reprezentacji Polski. Pan równolegle pracował z Wisłą i z reprezentacją. Jak się łączyło te dwie funkcje?

Ludwik Miętta-Mikołajewicz: Było to dla mnie bardzo trudne. Musieliśmy tak układać kalendarz, aby terminy się nie nakładały i nie kolidowały ze sobą. Udało się to jakoś godzić, było o tyle łatwiej, że znaczącą część reprezentacji Polski stanowiły zawodniczki Wisły, jako najsilniejszej drużyny, jako Mistrza Polski. Najtrudniejszy dla mnie był ten okres, kiedy równocześnie prowadziłem drużynę koszykarzy. Nie było to łatwe, ale niezwykle atrakcyjne i przyjemne, bo ja lubię trudności. Tak się składało, że miałem w Zakopanem obóz reprezentacji Polski koszykarek przed turniejem kwalifikacyjnym do Igrzysk Olimpijskich w Los Angeles, a grała jeszcze liga męska, w której byłem trenerem Wisły. Miałem trening od 16 do 18 w Zakopanem z kadrą narodową koszykarek, wsiadałem w samochód i na 20 przyjeżdżałem do Krakowa na trening koszykarzy. Wieczorem prowadziłem ten trening i rano wsiadałem znów w samochód i jechałem z powrotem do Zakopanego, do koszykarek.

Swoją drogą, współpracowałem wtedy z Janem Blecharzem, obecnie profesorem Akademii Wychowania Fizycznego. Pracę w sporcie rozpoczynał przy mnie i swoją pracę doktorską napisał właśnie na temat kadry koszykarek. Potem, jak wiadomo, był przez długie lata opiekunem Małysza, wspólnie z profesorem Żołądziem.

Historia Wisły: Następnie z funkcji trenera przeszedł Pan do roli działacza i prezesa klubu. To było na przełomie lat 80-tych i 90-tych.

Ludwik Miętta-Mikołajewicz: Już będąc trenerem zajmowałem się również innymi sprawami, nie tylko szkoleniowymi, trenerskimi. Bardzo blisko współpracowałem z Janem Janowskim, można powiedzieć że byłem jego prawą ręką jeśli chodzi o wykonywanie spraw organizacyjnych. Między innymi to ułatwiło mi potem objęcie funkcji działacza. Przeszedłem dobrą szkołę pełniąc przez trzy lata funkcję szefa szkolenia klubu. Potem zostałem prezesem, co było o tyle łatwiejsze, że klub znałem od podszewki: wszystkie jego problemy, wszystkie jego tajniki. Dzięki temu udaje mi się do dzisiaj tę funkcję pełnić. Już powoli dobiega ona końca, ale te 20 lat jakoś udało mi się przejść bez większych wpadek.

Historia Wisły: A co uważa Pan za największy sukces tego okresu prezesury?

Ludwik Miętta-Mikołajewicz: Wie Pan, sukcesów się nie liczy na ogół, bardziej się liczy wpadki. Na szczęście większych wpadek nie było… Ja zastałem klub w bardzo trudnej sytuacji. Rok 1989 był taką cezurą, kiedy zmieniły się zasady finansowania sportu. W latach tak zwanej komuny, kluby utrzymywane były przez zakłady pracy, przez wojsko, czy przez ówczesną milicję. W 1989 roku wycofano te zasady finansowania i klub przeszedł na własny rozrachunek. Trzeba było jakoś to wszystko łatać, nie było to łatwe i do tej pory nie jest łatwe. Na pewno żałuję, że w wielu przypadkach zmuszeni byliśmy ograniczyć działalność klubu, między innymi zawieszając sekcję lekkiej atletyki, kiedy nie było szans na jej finansowanie. Później zawiesiliśmy czasowo sekcję pływacką, niedawno odtworzyliśmy ją w kategorii Masters. Sukcesy były przede wszystkim dwa: jeden, że udało się klub utrzymać w tej trudnej sytuacji na tym poziomie na którym jest. W tej chwili – nie licząc klubów przy akademiach wychowania fizycznego, które mają wiele sekcji z racji specjalizacji prowadzonych w poszczególnych dyscyplinach sportu – jesteśmy chyba jedynym klubem, który posiada i prowadzi 11 sekcji i ma ponad 1000 członków. I drugi sukces, że udało się pozyskać znaczących sponsorów. Ważne było namówienie właścicieli Telefoniki na przejęcie drużyny piłkarskiej. Spowodowało to, iż drużyna, która borykała się z olbrzymimi kłopotami, znalazła sposób finansowania dzięki utworzeniu spółki. Wprawdzie jest to odrębny podmiot gospodarczy i administracyjny, ale są to dalej barwy Wisły i wszyscy wiedzą, że jest to Wisła, że jest to Biała Gwiazda, która ma ponad sto lat. Gdyby nie ta decyzja w 1997 roku o pozyskaniu Telefoniki najpierw jako sponsora a potem właściciela Wisły, to prawdopodobnie piłkarskiej Wisły na tym poziomie by nie było. Sukcesem było też pozyskanie firmy Can-Pack jako sponsora drużyny koszykarek. Tu jest odmienna sytuacja, gdyż sekcja koszykówki działa dalej w strukturach Towarzystwa, nie jest spółką akcyjną a Can-Pack nie jest właścicielem, tylko typowym sponsorem. Te rzeczy uważam za swoje największe sukcesy, bo bez nich nie byłoby takich wyników, jak kilka tytułów Mistrza Polski piłkarzy i koszykarek.

Wielkim problemem są obiekty. Stadion jaki jest, to wszyscy widzimy, na szczęście jest w tej chwili wykańczany i mam nadzieję, że w tym roku zostanie oddanych do użytku. Oprócz stadionu ważna jest hala sportowa – to są dwa obiekty, bez których klub nie może porządnie funkcjonować. Kiedy zostałem prezesem, zastałem stadion w katastrofalnym stanie, z rozebranymi trybunami po stronie zachodniej, zdewastowanymi trybunami po stronie wschodniej, bez trybun za bramkami, czyli po stronie północnej i południowej. Udało się odbudować ze środków miasta i Urzędu Kultury Fizycznej trybunę A i B po stronie zachodniej. W tej chwili mam nadzieję, że ten stadion nabierze już wyglądu godnego Europy.

Historia Wisły: Jeżeli już jesteśmy przy remoncie stadionu, to proszę powiedzieć, kiedy wyburzono trybunę starego stadionu i część kolumnady od strony alei 3-go Maja?

Ludwik Miętta-Mikołajewicz: Po kolei. Pierwsze boisko Wisły (nie nazywajmy tego stadionem) powstało w 1914 roku na terenie obecnych Oleandrów. Stąd, z tego boiska wyszła Pierwsza Kadrowa na Kielce. Potem to boisko zostało zniszczone, uległo spaleniu. Naturalnie rozbudowa Krakowa spowodowała, iż później te tereny nie zostały już przeznaczone na sport. W 1921 roku ówczesny zarząd miasta podjął jednak decyzję o przekazaniu Towarzystwu Sportowemu Wisła tak zwanych terenów powyścigowych, czyli tego obszaru położonego tuż za Parkiem Jordana. I ten teren Wisła dostała, zniwelowali go ówcześni działacze i zawodnicy i wybudowali boisko wraz z trybunami. One też zostały zniszczone, ale potem odbudowane. Trybuna, o którą pan pyta, stała do 1954 roku, kiedy oddano stadion, który teraz był rozebrany i przebudowany. Natomiast tę kolumnadę od strony południowej częściowo rozebrano w roku, w którym wyznaczono na stadionie Wisły finał etapu Wyścigu Pokoju. Konieczny był wjazd na stadion i w związku z tym rozebrano środkową część tych trybun, pozostawiając tylko dwa boczne pylony i tak to przetrwało do czasów obecnych. Ten stadion był zaprojektowany przez architekta Jeleńskiego, ale był odzwierciedleniem w dużej mierze stadionu Dynamo Tbilisi. Ja byłem na tym stadionie, graliśmy tam mecz koszykówki z reprezentacją Polski w 1964 roku. Jak wszedłem na ten stadion, to tak poczułem się, jakbym był na stadionie Wisły.

Historia Wisły: Bardzo dziękuję za rozmowę.