Mecze towarzyskie międzynarodowe 1957 (piłka nożna)

Z Historia Wisły

poprzedni sezon Rozgrywki w tym sezonie następny sezon
Wszystkie mecze, I Liga, Puchar Polski, Mecze towarzyskie międzynarodowe, Mecze towarzyskie i sparingi,
Rezerwy Juniorzy
Kadra Statystyki Spis Sezonów
Mecze międzynarodowe
rozgr. data gdzie przeciwnik wynik strzelcy
TM 1957.04.22 dom Rapid Wiedeń 1:1 (0:0) Marian Machowski 78’.
TM 1957.05.19 dom Dynamo Bukareszt 0:5 (0:3) Marian Machowski, Antoni Rogoza.
TM 1957.06.16 dom WMS Warna 1:0 (0:0) Antoni Rogoza 70'.
TM 1957.06.26 dom Toerekves Budapeszt 2:2 (2:0)
TM 1957.07.07 wyjazd ŠK Žilina 3:2 (2:1)
TM 1957. 07.09 wyjazd Spartak Martin 0:0
TM 1957.07.12 Reprezentacja Żiliny 2:1 (2:0)
TM 1957.10.06 wyjazd Valenciennes 1:2 (0:0) Roman Jurczak 47’.
TM 1957.10.08 wyjazd RC Lens 1:1 (0:0) Adam Michel 55’?
TM 1957.10.12 wyjazd RAC-WAC Casablanca 0:0
TM 1957.10.16 wyjazd Anderlecht Bruksela 1:9 (0:7) Ryszard Jędrys.
TM 1957.11.06 dom Tatran Presov 2:1 (1:1) Marian Morek 6’, Antoni Rogoza 89’


Spis treści

Galeria

Relacje prasowe

‎‎‎‎
‎‎‎‎
‎‎


Krakowscy i śląscy kibice zobaczą podczas świat Fortunę z Dusseldorfu

‎‎

Echo Krakowa. 1957, nr 45 (22 II)

Krakowscy i śląscy kibice zobaczą podczas świat Fortunę z Dusseldorfu. W pierwszy dzień świąt Fortuna grać będzie w Krakowie z Wisłą, a następnego dnia w Chorzowie z Ruchem

Wisła we Francji i Belgii. X

‎‎

Echo Krakowa. 1957, nr 231 (3 X)

DŁUGO i dużo mówiło się już od dawna o wyjeździe na zachód piłkarzy krakowskiej Wisły. Wszystko było jednak okryte mgłą tajemniczości. Ostatecznie jednak znany menażer J. Ukraińczyk pozytywnie załatwił tournee Wisły do Francji, Maroka i Belgii.

Ale oddajmy głos tym, którzy na ten temat mogą najwięcej powiedzieć...

Właśnie kończy się ostatni, środowy trening. Boisko opuszczają ostatni zawodnicy. Jeszcze tylko pobranie sprzętu, krótka odprawa z kierownictwem i spać.. Dziś rano ekipa naszych I-ligowców wyjechała już do Warszawy, skąd wieczorem odjeżdża pociągiem dalekobieżnym przez Berlin do Paryża.

— Nasz wyjazd jest przewidziany na 15 dni — informują nas kierownik ekipy mjr Gliński i towarzyszący drużynie członek zarządu TS Wisła — mgr Kogutek.

— W zasadzie pierwszym celem naszej podróży jest Maroko, ale p. Ukraińczyk czyni w Paryżu starania, abyśmy wystąpili na zielonej murawie już w niedzielę, w meczu z I-ligowym US Valenciennes a następnie 8 bm., tj. we wtorek, w Tours.

Wszystko to jednak będzie zależeć od tamtejszych władz, ponieważ w tej chwili dysponujemy jedynie francuskimi wizami tranzytowymi.

Największa atrakcja czeka nas w Maroku, a ściślej w Casablance, gdzie 13 bm. przeciwnikiem naszym będzie miejscowa drużyna, która jest niemal równoznaczna z reprezentacją kraju.

Jaki poziom gry będzie reprezentował ten egzotyczny przeciwnik — nie wiadomo. Jedziemy — można powiedzieć — w nieznane. Po powrocie na stary kontynent ostatni mecz rozegramy 16 bm. w Belgii, gdzie przeciwnikiem naszym będzie czołowy zespół kraju — SC Anderlecht. Do domu wracamy 18 lub 19 bm., tak aby zdążyć jeszcze do Chorzowa na międzypaństwowy mecz Polska—ZSRR.

Dziękujemy pp. Glińskiemu i Kogutkowi za informacje i dodajemy tylko, od siebie., że trener A. Woźniak zabiera ze sobą 16 zawodników: Leśniaka, Machowskiego II, Monicę, Kawulę, Budka, Snopkowskiego, Jędrysa, Jurczaka, Michla, Machowskiego I, Wł. Kościelnego, Rogozę, K. Kościelnego, Budeka, Gamaja i Ogielę. Sądzę, że mogę w imieniu czytelników życzyć wiślakom najlepszych wyników, i godnego reprezentowania ojczyzny postawą nie tylko na zielonej murawie.

Rozmawiał: J. FRANDOFERT

Piłkarze krakowskiej Wisły w drodze na Czarny L

‎‎

Gazeta Krakowska. 1957, nr 236 (3 X) nr 2907 ąd

Z piłkarzami „Wisły” na trasie Paryż — Casablanca — Bruksela

‎‎

Gazeta Krakowska. 1957, nr 257 (28 X) nr 2928

‎‎


Artur redivivus?

Szybko minęły dwa dni pobytu, nadeszła niedziela. Początek meczu naznaczony był na godz. 1S. Pora odpowiednia, boisko również niezłe, a co dziwniejsze, pokryte trawą. Mimo że to przecież październik, upał dawał się mocno we znaki. Rano padał deszcz, potem rozpogodziło się, a termometr wskazywał blisko 40 st. C — wspomina ten pamiętny dla siebie dzień trener „wiślaków” Artur Woźniak.

— Poważnie się wówczas zastanawiałem — mówił dalej relacjonując swe wrażenia z Casablanki — czy nie ubrać koszulki i nie wziąć udziału w grze. Sytuacja była wręcz katastrofalna. Mieliśmy do dyspozycji 14 zawodników (Garnij i Obiela pojechali z Paryża wprost do Brukseli, a z nich Rogoża, Leśniak i Kawula nie mogli w ogóle z powodu wysokiej gorączki podnieść się z łóżka. Pozostałym zawodnikom również wiele brakowało do normalnej formy — niektórzy odczuwali jeszcze przykrości przelotu i raptownej zmiany klimatu.

drużyna Casablanki składała się z piłkarzy dwóch klubów — TAS i RAC. O umiejętnościach naszych przeciwników nie wiedzieliśmy przed meczem nic — po raz to pierwszy przecież polscy footbaliści gościli na Czarnym Lądzie. Już pierwsze jednak zagrywki pozwoliły poznać, że Marokańczycy „grają dobrą piłkę”. Szybcy w polu, dobrze technicznie wyszkoleni — ustępowali jednak Wiśle wyraźnie w taktyce. Toteż, kiedy minął początkowy napór i wyszumiał się afrykański temperament, przewaga krakowian była bezsporna W ciągu II połowy meczu napastnicy gospodarzy oddali na bramkę Machowskiego zaledwie dwa strzały. Krakowianie nie schodzili w tym czasie niemal z pola karnego miejscowych — cóż, kiedy zawiódł atak, nie potrafiąc kilkakrotnie wykorzystać 101-procentowych sytuacji.

Po meczu, który ostatecznie zakończył się bezbramkowo, i który bardzo obiektywnie prowadził arbiter arabski, uprzejmi gospodarze podejmowali całą ekipę polską w domku klubowym z zachowaniem Przewidzianej w takich wypadkach ceremonii.

Podano arabską herbatę z mięty i marcepany. Mimo trudności we wzajemnym porozumieniu się, panował serdeczny nastrój. Niestety, czasu na pogwarki i wzajemne poznawanie obyczajów było niewiele. Pora odlotu samolotu zbliżała się szybko. Jeszcze tylko krótkie pożegnanie z mieszkającymi w Casablance Polakami, do których nie docierają żadne wieści z kraju, i o których nikt się nie troszczy, przejazd na lotnisko i znowu start w mrokach nocy.

Krakowska plotka na paryskim bruku

Casablankę dzieli od Paryża w linii prostej ponad 2-000 km i 5 godzin lotu. W stolicy Francji piłkarze Wisły wylądowali w poniedziałek w godzinach rannych. Krótki odpoczynek w hotelu — i w dość szybkim tempie zwiedzanie miasta, które wywarło na wszystkich urokiem swoich zabytków, lawiną samochodów na ulicach, wielkomiejskim ruchem oraz orgią świateł i stubarwnych neonów wielkie wrażenie.

Wieczorem przy kolacji poruszenie. Telefon z Krakowa. Zaniepokojony głos zapytuje: co tam się z wami dzieje? Z dalszych słów wynika, że ponieważ w meczu w Casablance nie brali udziału. Gamaj, Ogiela, Rogoża, Kawula i Leśniak, w Krakowie rozeszła się plotka, iż wymieniona piątka „wybrała wolność”. O azyl, według tej samej informacji, miał również prosić autor reportażu. Uspokajamy rozmówcę, kwitując gromkim śmiechem krakowską plotkę, która dotarła do nas nawet w Paryżu.

Jubilatka w gościnie u jubilata

Ekspres z Paryża w ciągu krótkiego czasu przewiózł całą ekipę do Charleroi, miejscowości leżącej już w Belgii. Stąd, autokarem do Brukseli, rozlokowanie w hotelu i bez żadnej zwłoki przejazd na stadion Anderlechtu. Kiedy we wtorek wieczorem na bocznym boisku tego pięknego obiektu piłkarze krakowscy przeprowadzali rozgrzewkę i trening, zebraliśmy tymczasem kilka informacji o przeciwniku, najgroźniejszym chyba z czwórki rywali, z którą zmierzyła się Wisła w czasie całego tournée.

Okazało się, że w zespole FC Anderlecht, kilkakrotnego mistrza Belgii, gra sześciu zawodników, którzy reprezentowali już uprzednio swój kraj w spotkaniach międzypaństwowych. Byli to; pomocnicy Lippens i Van der Wilt oraz czterech graczy ataku: Jurion, Degelas, Vanderbosch i De Wael. Doskonałą opinią cieszył się również stoper Dacseu, były reprezentant węgierskiej drużyny narodowej B. Tej wyborowej „jedenastce” krakowianie przeciwstawić się mogli ze znacznie uszczuplonym zapasem sił. Męczące podróże, rozgrywanie zawodów o nożnej wirze, a przede wszystkim „azjatka”, zdekompletowały zespół.

Tak oto przedstawiał się przed meczem wykładnik możliwości obu drużyn — jubilatek. Warto bowiem dodać, że o ile Wisła obchodziła jubileusz 50-lecia w ub. roku, to Anderlecht, jeden z najstarszych klubów belgijskich będzie święcić podobną uroczystość w 1958 r.

Dlaczego w Brukseli gra się we środy?

Zawody rozegrane być miały późnym wieczorem we środę. Dlaczego akurat w tym dniu? Nie jest to bynajmniej przypadkiem, że międzynarodowe spotkania piłkarskie w Brukseli odbywają się najczęściej właśnie w środku tygodnia. We środy do stolicy Belgii przyjeżdża na giełdę sporo ludzi interesu, którzy oczywiście po załatwieniu swoich spraw chętnie pozostają na zawodach.

Różne kraje mają pod tym względem specyficzne terminy, w których zawsze można być pewnym powodzenia imprezy.

Tak więc np. w Barcelonie, rokrocznie organizowane są mecze piłkarskie przed południem w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia. Miejscowy zwyczaj nakazuje bowiem składanie sobie życzeń właśnie w czasie meczu.

Kołki — rzecz ważna

Cały dzień był właściwie ciepły i pogodny — ale kiedy na około 1/2 godz. przed rozpoczęciem meczu cala drużyna znalazła się na stadionie Anderlechtu, zaczął mżyć kapuśniaczek. Chyba przejdzie... Uwagę wszystkich pochłonęło zresztą w tym czasie oglądanie boiska. Z czterech wysokich masztów stalowych potężne reflektory rzucały snopy światła na murawę, której jaskrawa, nienaturalna jakoś w tym oświetleniu zieleń, kłuła oczy. Niestety, gdy gracze przebierali się w szatni, rozlało się na dobre. W przeciągu kilkunastu minut, boisko stało się miękkie jak gąbka i śliskie.

Powitanie drużyn skrócono w strumieniach deszczu do minimum. Już pierwsze akcje pozwoliły stwierdzić, jak nierówne są szanse. Atak za atakiem sunęły na bramkę Leśniaka. Pomoc i obrona krakowska nie mogła utrzymać szybkich jak błyskawica napastników Anderlechtu. Po kilkunastu minutach gdy sprawa była już przesądzona — gospodarze prowadzili 5:0, do przerwy zdobyli jeszcze dwie dalsze bramki.

Gdy podczas pauzy odwiedziłem drużynę w szatni, panował tam grobowy nastrój, Uwagi trenera i kierownictwa ekipy dodały jednakże piłkarzom otuchy, toteż w drugiej połowie grali już lepiej, tracąc tylko dwie bramki i zdobywając honorowy punkt.

Nie ma co ukrywać, że mecz z Anderlechtem nie przysporzył Wiśle sławy. Uzyskany wynik nie może być jednak w żadnej mierze miernikiem wartości krakowskiego zespołu. Przewaga gospodarzy nie była wcale tak miażdżąca, jak to wskazuje wynik cyfrowy. Gdyby nie deszcz, krakowianie stoczyliby z pewnością bardziej wyrównaną walkę — w warunkach jakie panowały po ulewie, ślizgali się oni natomiast po boisku w butach o centymetrowych zaledwie korkach jak łyżwiarze po lodzie. Do zawodników nie można mleć żadnej pretensji. Chorzy, zmęczeni, (w okresie meczu trener Artur musiał dokonywać licznych zmian, gdyż zawodziła kondycja) — dali z siebie maksimum wysiłku, na jaki ich wówczas było stać.

— Chcielibyśmy —podkreślali krakowianie na pożegnalnym bankiecie — gościć Anderlecht w naszym mieście. Sądzimy, że spotkanie miałoby inny przebieg...

Z porażki wyciągnięto zresztą natychmiast naukę: już nazajutrz w drodze powrotnej cała drużyna zakupiła sobie w Essen (NRF) najlepszej jakości futbalki.

Przymierzanie obuwia odbywało się przy tym przed... aparatem Rentgena. Do każdej pary butów piłkarze przywieźli ponadto moc zapasowych wymiennych korków plastykowych, o różnej długości. Deszcz i błotniste boisko nie będą już więc chyba teraz przeszkodą...

Wyciągnąć właściwe wnioski

Występ w Brukseli zakończył dwutygodniowe tournée Wisły. Jakie są jego rezultaty? Wyjazd wypadł nie bardzo w porę. Nasze drużyny piłkarskie kończą już sezon, podczas gdy zarówno we Francji jak i w Belgii mistrzostwa prowadzone systemem jesienno-wiosennym dopiero niedawno się rozpoczęły. Tamtejsze zespoły są więc w „pełnym gazie”, co już dawało im z góry, obok atutu własnego boiska, znaczny handi cap. Wydaje się ponadto, że jak na tak krótki okres czasu, wybrano zbyt długą trasę, a przy tym niezbyt pomyślnie dla krakowian rozstawiono przeciwników. Nie mężna też wreszcie zapominać o destrukcyjnym działaniu grypy, na którą chorowali prawie wszyscy piłkarze. Gdyby podróż ograniczyła się tylko do miast francuskich i belgijskich, gdyby ponadto mecz z Anderlechtem grano jako drugie względnie trzecie spotkanie, nie doszło by z pewnością do tak przykrej porażki.

Jedno jest pewne: w bardzo trudnych dla krakowian okolicznościach, grając na nieznanym sobie terenie, o późnej porze i przy świetle elektrycznym, do czego przecież nasi zawodnicy nie byli w ogóle przyzwyczajeni, mając za przeciwników rutynowane zespoły złożone z zawodowców, z którymi trzeba było walczyć często wstawszy z łóżka, kiedy tylko gorączka nieco spadła, zespół w całości zdał ciężki egzamin, wykazując prawdziwie sportową postawę i przywiązanie do barw klubowych.

Pod względem sportowym spotkania rozegrane w czasie tournée wykazały jednak, że piłkarze Wisły muszą jeszcze wytrwale pracować nad swoimi umiejętnościami.

Mecze w Valenciennes czy w Brukseli, spotkania z przeciwnikami grającymi szybko i ostro, obnażyły bezlitośnie wszystkie braki techniczne i taktyczne. Należy się więc spodziewać, że tak kierownictwo sekcji, trener, jak i poszczególni zawodnicy potrafią stąd wyciągnąć odpowiednie wnioski. Poczynione obserwacje stylu gry zagranicznych drużyn zostaną chyba w pełni wykorzystane w podnoszeniu kwalifikacji całego zespołu krakowskiego, z myślą, by uzyskiwane przez Wisłę wyniki tak na boiskach krajowych jak i zagranicznych, były w przyszłości coraz to lepsze.

Dla kibiców zaś — na koniec — jeszcze jeden interesujący szczegół. Dzięki właściwej gospodarce w czasie pobytu we Francji i Belgii Wisła zaoszczędziła pewną kwotę dewiz, co pozwoli już w roku przyszłym sprowadzić do Krakowa jedną z czołowych drużyn I ligi angielskiej praż czołowy zespół włoski.

Z piłkarzami »Wisły« na Czarnym Lądzie

‎‎

Echo Krakowa. 1957, nr 252 (28 X)


PRZED kilkoma dniami wróciła do Krakowa ekipa piłkarzy Wisły, którzy odbyli tournee po Francji, Belgii i Maroku.

O wynikach poszczególnych spotkań informowaliśmy Czytelników „Echa“ na bieżąco. Dziś na podstawie rozmów z kierownikiem ekipy mjr. Glińskim publikujemy informacje o wizycie krakowian na Czarnym Lądzie.

Była to pierwsza dotychczas wyprawa polskich sportowców do Maroka.

Po sukcesie w Tours, gdzie nasza Wisła zremisowała z FC Lens 1:1, trzeba było wracać natychmiast do Paryża. Tam na lotnisku czekał na Polaków wielki, czteromotorowy samolot linii „Royal Air Maroc“, który z szybkością 450 km na godz. „przerzucił piłkarzy z Paryża do Casablanki. Miasto to, zwane „perłą Maroka" jest wielkim portem handlowym, i stolicą businessmenów przeróżnego kalibru. Obok banków, domów handlowych i hoteli, posiada liczne kabarety, domy gry, portowe meliny oraz domy schadzek. Piękne nowoczesne dzielnice o europejskiej architekturze kłócą się z nędznymi lepiankami, które zamieszkują biedacy.

EGZOTYKA Wszystko to oczarowuje cudzoziemca. Każdy zakątek miasta pachnie egzotyką. Tuż obok hoteli, w których cieniu rozlokowano parkingi „Cadillaców" „Mercedesów" czy „Jaguarów", brodaci kupcy w turbanach rozbijają swe stragany. Pomarańcze z tzw. drugiego zbioru, kosztują zaledwie 50 fr. Jest to mniej więcej tyle, ile kosztuje tam kilka dobrych jabłek.

SPACER W CIENIU PALM

Pierwszą czynnością każdego turysty po przybyciu do Casablanki jest... spacer.

Sportowcy muszą jednak być w tym poczynaniu powściągliwsi od innych, tym bardziej, ż% czekają ich zawody. Każdy, choćby najmniejszy ubytek sił, może być powodem niedyspozycji na boisku.

Zwłaszcza, że w tej szerokości geograficznej klimat jest trudny do zniesienia. W dzień temperatura utrzymuje się między 30 a 35 stopni Celsjusza.

Zwiedzanie miasta ogranicza się więc do okolic hotelu.

I tu, o dziwo, niemal na krańcu świata, o 3,5 tys. km od kraju, spotyka się Polaków. Jednym z nich jest hrabia Lubisz von Sadowski.

Później przy filiżance małej czarnej, zwierza się on ze swych kolei losu. Syn przedwojennego konsula w Berlinie, znalazł się podczas wojny we Francji, a obecnie pracuje w recepcji hotelu „Majestic" w Casablance.

NIE POMOGŁY PRZESTROGI

— Uważajcie na tutejszy klimat — ostrzegał Sadowski.

Tymczasem nie na wiele zdały się przestrogi... Fala grypy nie ominęła tego kraju. Na dzień przed meczem rozchorował się Rogoża oraz Kawula i Leśniak. W parę godzin później nabawili się grypy Snopkowski, Budka i Budek. Do spotkania z teamem czołowych pierwszoligowych klubów Casablanki, RAC i TAC, przystąpiono więc w osłabionym składzie. Warto przytoczyć co pisze prasa marokańska o występie piłkarzy Wisły.

„MAŁY MAROKAŃCZYK" Mamy przed sobą kilka pism, wychodzących w Maroku. Najobszerniejsze i najbardziej szczegółowe sprawozdania zamieszcza „Le Petit Marocaine" („Mały Marokańczyk"), pióra red. Daniela Pilarda.

„Świetna gra Salaha (nazwisko bramkarza gospodarzy — przyp. red.), uniemożliwiła piłkarzom polskim zadokumentowanie cyfrowo swej wyższości technicznej. Grypa sprawiła gościom wiele kłopotu, uniemożliwiając grę bramkarzowi Leśniakowi, stoperowi Kawuli, i środkowemu napastnikowi Rogozie. Także pozostali Polacy, którzy wybiegli na boisko stadionu im.

Marcela Cerdan, musieli zabrać z szatni tabletki aspiryny i flaszki syropów".

W dalszym ciągu sprawozdawca „Małego Marokańczyka" podkreśla, że goście z dalekiego kraju pokazali grę na dobrym poziomie technicznym.

„Brakło im jednak wykończenia pod bramką. Inna sprawa, że na przeszkodzie skierowania piłki do naszej bramki stanął świetny w tym dniu Salah".

Inne pismo, „La Vigie Marocaine" żałuje, że Wisła nie wystąpiła ze wszystkimi reprezentantami kraju. Sprawozdawca tego pisma, red.

Henry Zimmel, pisze bowiem, że w barwach Wisły gra aż sześciu reprezentantów kraju — Leśniak, Kawula, Rogoża, Budka, Machowski i Snopkowski.

„— Niewątpliwie brak trzech najlepszych zawodników (Rogoży, Leśniaka i Kawuli), odbił się na grze polskiego zespołu. Nasi zawodnicy zasłużyli na słowa pochwały, że z tak silnym przeciwnikiem potrafili uzyskać zaszczytny wynik bezbramkowy".

DWA GRZYBY W BARSZCZ

Tyle prasa marokańska.

Szkoda, że w niektórych gazetach krajowych nie wyczytaliśmy o chorobie, która dotknęła Wiślaków w Casablance. Późniejsza porażka w Belgii jest przecież konsekwencją grypy. Inna sprawa, że niesłuszne jest organizowanie długich tournee, kiedy w ciągu kilku zaledwie godzin następuje zmiana klimatu o ok. 20 stopni Celsjusza.

Te przysłowiowe dwa grzyby w barszcz wiele zaszkodziły krakowskiej drużynie.

POWRÓT DO.PARYŻA Wróćmy jednak do Casablanki. Po rozegranym meczu pozostało niewiele czasu do spakowania manatek. Dziś przyjemnie jednak, z perspektywy kilkunastu dni, wspominać ostatni spacer wzdłuż bulwarów. Szybko, nieuchronnie zbliżała się godzina odjazdu. Jeszcze tylko telefon z Krakowa — dzwoniła redakcja „Echa" — i ostatnie pożegnanie . z miastem, którego prawdopodobnie więcej się nie zobaczy. Przelotny uśmiech rzucony pięknej Arabce i... lotnisko. Tam czeka samolot i całonocna podróż, a w perspektywie — Paryż — stolica świata J. FRANDOFERT

Wspomnienia

Władysława Machowskiego

W 1957 roku pojechaliśmy do Maroka. To był jeden taki wyjazd w ciągu pięciu lat, wtedy drużyny nie jeździły tak często - może jedynie Legia Warszawa czy Górnik Zabrze. W naszym przypadku do było dwutygodniowe tournée: przejazdem przez Niemcy, Francja, Maroko i w drodze powrotnej Belgia. We Francji graliśmy z Valenciennes i Lens, bronił Leśniak, ja byłem na rezerwie. W Paryżu w restauracji było tyle sztućców, że my nieobyci nie wiedzieliśmy, który jest do czego. Opowiadano nam, że jeszcze dawniej, gdy przyjechała jakaś drużyna z naszej części Europy - możliwe, że to też Wisła - to podano wodę w małych salaterkach. Oczywiście po to, żeby umyć ręce, jeżeli się zabrudzą przy jedzeniu. Towarzystwo tego nie wiedziało i wypili wodę, powodując nie lada konsternację. Mało tego, dali nam kiwi. No dobrze, jak dali, to zjem. Nie obierałem! Bo nie wiedziałem. Patrzyli na mnie dziwnie.

Mieszkaliśmy niedaleko Luwru. Ale to było tak zorganizowane, że nikt nie pomyślał, żeby nam - chłopakom zza żelaznej kurtyny - jakiś Luwr pokazywać. Jeszcze by nam się w głowie przewróciło! Zobaczyliśmy pałac tylko z daleka, wsiedliśmy do autokaru i pojechaliśmy na lotnisko. Coś takiego się podziało pomiędzy chłopakami, że Leśniak i kilku innych zostało w Paryżu. Zostaliśmy zakwaterowani w hotelu w Casablance, było przyjęcie powitalne, na którym podawano arabską herbatę miętową. Przed zwiedzaniem miasta ostrzegano nas, żeby nie dawać żadnych pieniędzy dzieciom na ulicach. Ja widząc takiego biednego malucha dałem mu jakiś grosz - za chwilę cały sznur dzieciaków biegł za nami! Do Maroka przyjechaliśmy tylko częścią drużyny, ale mecz był zakontraktowany, więc trzeba było go rozegrać. Zremisowaliśmy 0:0. Boisko było twarde jak beton. Strojów bramkarskich na taki teren nie było - ani nakolanników, ani nałokietników, ani spodni watowanych - nic. Rzut i upadek na to boisko było jak skok na beton. Byłem potem tak umordowany, że zasnąłem w pokoju twardym snem, nie mogli mnie dobudzić. Mało brakowało, a drużyna wyjechałaby beze mnie! Stamtąd pojechaliśmy do Belgii, gdzie zaskoczyły nas śniadania: jedna bułeczka, dżemik, kosteczka masła. Popatrzyliśmy po sobie - przecież chłopaki przyjechali zza żelaznej kurtyny, to potrzebują zjeść! A tu plasterek wędlinki… Graliśmy z Anderlechtem, bronił Leśniak, więc ja na rezerwie. Tak się ułożyło, że wynik po kolei był 1:0, 2:0, 3:0, 4:0, 5:0, 6:0, 7:0… Przy takim wyniku trener woła do mnie „do bramki”! Bo Bronkowi nie szło. Ale co to znaczy, że jemu nie szło? Przecież wszyscy zawodnicy tak grali… Nie ugrałem dziesięciu czy piętnastu minut, gdy przeciwnik mi wjechał sam na sam, rzuciłem mu się pod nogi, dostałem kolanami w twarz. Rozbił mi wargę, wybił trzy zęby. Krew się lała, ja lewo żywy zostałem zabrany do karetki, do szpitala na szycie. Nic potem nie mogłem jeść, byłem karmiony przez rurkę. Tak się dla mnie skończył ten mecz, a przegraliśmy 9:1. Takie baty! Każdy nos na kwintę spuścił i nawet nie było o czym rozmawiać…

Teraz to już nie ma znaczenia, ale biłem się przez pewien czas z myślami - że przecież można było zostać tam na zachodzie. Nic mnie nie trzymało - nawet dziewczyny wtedy nie miałem, a takie siermiężne warunki. Ale tak się życie ułożyło, nie uciekłem. A bywało w tym czasie sporo takich przypadków.

Źródło: Władysław Machowski, wywiad 17.01.2021