O juniorach i szmaciance - mówi M. Gracz - 1951

Z Historia Wisły

O juniorach i szmaciance mówi Mieczysław Gracz

Przegląd Sportowy nr 59 26.07.1951 str. 4

O juniorach i szmaciance mówi Mieczysław Gracz

Popularny "Mesu" Gracz, potrząsając radośnie pucharem zdobytym w meczu Gwardia-Wojsko biegł z cenną nagrodą do szatni.

- Gratulujemy zwycięstwa - mówię do kapitana "Gwardzistów" - mistrza sportu, najpopularniejszego chyba na naszych boiskach piłkarza.

- Prawdę mówiąc - uśmiecha się Gracz - to nam się dzisiaj udało. Nie bardzo zasłużyliśmy na to zwycięstwo. Wojsko dobrze grało, a my jesteśmy zmęczeni częstymi ostatnio spotkaniami..

- Panie Mieczysławie - przeskakuję na temat "zasadniczy" - czy można z panem pomówić na temat toczącej się w "Przeglądzie Sportowym" dyskusji o piłce nożnej.

- Bardzo chętnie. Czytam każdy artykuł piłkarski z wielkim zapałem. Jeśli tylko można, wtrącę moje trzy grosze do dyskusji, ale trochę później..

- Idzie o zagadnienie szmacianki i juniorów, rozpocząłem w kilka godzin później. Jak się pan zapatruje na te zagadnienia poruszone przez Szeder-Seidla w wywiadzie udzielonym "Przeglądowi Sportowemu" po meczu Polska-Węgry w Budapeszcie?

- To jest jedno z najważniejszych zagadnień piłkarstwa. My Gwardia Kraków, mamy wspaniały przykład na sobie. Większość dziś grających zaczęło kiedyś razem od szmacianki, później zdobyliśmy mistrzostwo Polski juniorów, a wreszcie po wojnie raz wicemistrzostwo Polski, dwa razy mistrzostwo, a obecnie jesteśmy na czele ligi.

Teraz gra nas już niewielu z tych, co na Grzegórzkach kopało szmaciankę, ale zmiany następowały łagodnie i można powiedzieć, że jest w naszym zespole duch tej drużyny, którą przed wielu laty, na grubo przed wojną przyjęła "Wisła"

- Może pan coś opowie o tej drużynie szmacianki?...

- Wie pan, prawdę mówiąc to myślę, że Szeder-Seidl mówiąc o szmaciance nie myślał o niej dosłownie, a chyba nie myślał też tylko o tym, żeby młodzież grała szmacianką, tenisówką, lanką czy czymkolwiek. Z tego jeszcze nie będzie dużego pożytku. Idzie o to czy kluby interesują się asami szmacianki. Dopiero wtedy, gdy mistrzowie szmacianki trafią do klubu i zyskają należytą opiekę, będzie z nich wielki pożytek dla piłkarstwa... tak jak było z nami.

- No nareszcie - westchnąłem. Więc jak było z wami?

- U nas w szkole nauczycielem był Kałuża, wielokrotny reprezentant Polski, najlepszy chyba środkowy napastnik w historii polskiego piłkarstwa. Uczył nas polskiego, ale my również chcieliśmy posiąść piłkarskie wiadomości Kałuży, a nie tylko gramatykę czy ortografię, o których wykładał na lekcjach języka polskiego.

Czy pan sobie może wyobrazić, jak my graliśmy najmniejszą nawet piłeczką, gdy patrzył na nas mistrz Kałuża. Mieliśmy wzór, wspaniały wzór. Graliśmy tak na Grzegórzkach przez wiele lat. Rośliśmy, jak by się wszystko zdawało na pociechę "Cracovii" (Grzegórzki to był jej teren) a trafiliśmy do "Wisły".

- Jak to było?

- Największe marzenie szmaciankowca, to dostanie się na porządny mecz. Furtką, przez parkan, byle jak, aby być na meczu i nie zapłacić za bilet, bo pieniędzy przecież nie było. Nie wiem czy przypadkiem czy też działając z pełną świadomością, jeden z działaczy ówczesnej Wisły wpadł na pomysł godny polecenia dziś każdemu kierownikowi sekcji piłkarskiej, myślącemu o przyszłości klubu. Przed jakimś meczem zawołali całą naszą "bandę" i prowadzą na boisko. - Kto przejdzie pod barierką bez schylania się, ten nie będzie płacił za bilet - powiedziano nam. Ja przeszedłem bez schylania, inni wyżsi ode mnie, musieli się schylać, ale i oni też nie zapłacili. I w ten sposób pod barierką dostaliśmy się do "Wisły"

Później graliśmy mecz "Grzegórzki" to znaczy my spod barierki) z którymiś juniorami Wisły. I zostaliśmy już w "Wiśle" tworząc zespół, dla którego skończyła się szmacianka. Tak zaczęli karierę Jurowicz, Serafin (ten z CWKS), Legutko (grał do niedawna na środku pomocy), Giergiel (b. prawoskrzydłowy), Rupa i trochę później Mordarski oraz ja. Stworzyliśmy trzon zespołu, który zdobył mistrzostwo Polski juniorów po paru latach.

- Pan trafił do I drużyny najszybciej - podpowiadam Graczowi...

- Trafiłem pierwszy, ale nie wyrywano mnie z zespołu juniorów. Grałem z nimi bez przerwy. Zgranie młodych, to przecież grunt. A poza tym junior drużyny może się za szybko wykończyć. W lidze grali i grają ostro, zresztą nie tylko w lidze. Dlatego - dla młodego piłkarza awans do I drużyny może oznaczać często koniec kariery. Nie wytrzymuje on fizycznie ciężkich spotkań, grając z silniejszymi nie ma możności błyszczeć tak, jak wśród młodzieży. Zamiast poprawiać technikę, uczy się często niestety faulów itd., sam pada ofiarą kontuzji...

Jest jeszcze jedna sprawa. Zdolny junior to przeważnie "zapchajdziura" w I drużynie. Wstawia się go do składu wszędzie tam, gdzie powstała luka na skutek nieobecności seniora. I chłopak zamiast robić postępy, cofa się.

- Ja zawsze grałem w środkowej trójce. Najwięcej na prawym łączniku. Z innymi kolegami postępowano tak samo. Do dziś, grają na tych pozycjach, na zaczęli na Grzegórzkach, gdy graliśmy w szmaciankę - kończy "Mesu" Gracz.

Kariera mistrza sportu Gracza, zasłużonego mistrza sportu Jurowicza, reprezentantów Polski Mordarskiego, Serafina i Giergiela oraz ich kolegów z krakowskiej Gwardii - to przykład wzorowego choć może przypadkowego rozwiązania problemu szmacianki i juniorów przez klub. Na tym przykładzie powinniśmy się dziś wzorować w klubach, myśląc o podniesieniu poziomu polskiego piłkarstwa.