Paolo Terziotti

Z Historia Wisły

Paolo Terziotti
Paolo Terziotti

Paolo Terziotti (ur.18 maja 1971 roku we włoskiej Weronie), trener przygotowania fizycznego w sztabie Macieja Skorży. Po rozstaniu Skorży z Wisłą, przeszedł wraz z nim do Legii Warszawa. W czerwcu 2015 objął funkcję fizjologa Lecha Poznań gdzie będzie współpracował z Maciejem Skorżą.

Paulo Terziotti jest fizjologiem, absolwentem uniwersytetu w Veronie, gdzie się również doktoryzował. Do Polski sprowadził go Marek Koźmiński. Przed okresem pracy przy Reymonta Terziotti współpracował z Górnikiem Zabrze i Dyskobolią. Jest autorem wielu naukowych publikacji.

We Włoszech Paolo Terziotti był członkiem zespołu muzycznego Peligro, który nagrał płytę pt. Bluveleno.

Czytaj też:

Blog Paolo Terziottiego

Artykuły. Wywiady

Włoch w Polsce

Data publikacji: 26-06-2009 17:03


Miał być naukowcem, piłki nie lubił, wolał ewentualnie pośpiewać przygrywając sobie na gitarze. Poznajcie przedziwne koleje losu Paolo Terziottiego – Włocha, którego los pokierował do Polski.

Ten materiał ukazał się w 84. numerze newslettera Wisły Kraków.

Trener Skorża powiedział nam, że namawiał pana co pół roku do przyjścia do Wisły. Dlaczego więc dopiero teraz, czy właśnie teraz? Miałem propozycję z Czech, więc sobie pomyślałem, że mogę spróbować sił w innym kraju. Poza tym, szczerze mówiąc, trochę się bałem. Mówiłem: „Maciej – tam w trzy lata było ośmiu trenerów. Ja chciałem stabilności w pracy.” Teraz mogę powiedzieć, że to był wielki błąd, bo przecież mogłem zdobyć dwa mistrzostwa Polski. Z drugiej strony znam trochę kolejny język, poznałem kraj – to są te dobre strony mojej decyzji.

Czy to osoba trenera Skorży zadecydowała o tym, że przyszedł pan do Wisły?

Pracowałem już z kilkoma trenerami i mogę powiedzieć, że Maciej to super trener. Jest obecnie najlepszym trenerem w Polsce.

Z trenerem Skorżą utrzymujecie kontakty czysto zawodowe, czy zostaliście też dobrymi znajomymi?

Według mnie to trzeba rozdzielić: tu jest praca, tu jest życie prywatne. Łączenie pracy i życia prywatnego przynosi problemy. Miałem taki problem z Wernerem Liczką. Mogę o nim powiedzieć, że on jest moim kumplem. Z tego jednak nie ma pozytywów w pracy, a wręcz pojawiają się problemy.

Trener Skorża wiele mówi o pana wykształceniu. Jakie uczelnie w takim razie pan kończył?

Mam trochę wiedzy. Jestem osobą, która nie jest zbyt często obecna w piłce nożnej, ponieważ kończyłem i AWF we Włoszech i Akademię Medyczną. Połączyłem dwie dziedziny, które nie są łączone zbyt często. Mogę więc rozmawiać i o piłce nożnej, i z lekarzami. Mam za sobą dziesięć lat nauki, które przekładam teraz na praktykę. Poza tym mam kurs profesjonalnego trenera fizjologa, który robiłem przy Włoskim Związku Piłki Nożnej. Wiąże się z tym śmieszna historia, bo zostałem wysłany tam przez PZPN. We Włoszech zdziwili się, że z Polski przyjechał do nich Włoch (śmiech).

A skąd pomysł na połączenie takich dwóch kierunków?

Chciałem zostać na uniwersytecie. Jeszcze siedem, osiem lat temu, gdyby ktoś mnie zapytał, to powiedziałbym, że w przyszłości widzę się jako naukowca, jako wykładowcę.

Co w takim razie spowodowało, że został pan trenerem?

To były problemy na uczelni. Pokłóciłem się z kilkoma profesorami, a z tym zbiegła się propozycja od pana Koźmińskiego pracy w Górniku Zabrze. Zdecydowałem się wtedy przyjechać do Polski i zostać trenerem. Dla mnie to była ciekawa propozycja, więc przystałem na nią. No i robię to już sześć lat.

Miał pan w tym czasie propozycje pracy we włoskich klubach?

Nie za bardzo chcę tam pracować. Przecież ja nazwisko wyrobiłem sobie w Polsce. Poza tym we Włoszech nie mam zbyt dużych szans pracować w czołowych klubach. Tu znam dużo więcej osób ze środowiska trenerskiego, więc na pewno łatwiej jest mi otrzymać propozycję pracy. Jeżeli teraz wróciłem do Polski, to znaczy, że chcę zostać tu jak najdłużej.

Może więc w takim razie w Polsce będzie pan kontynuował karierę naukową?

W Polsce mógłbym ewentualnie zostać jeszcze wykładowcą, ale nie wiem, czy to jest możliwe. Poza tym mam złe doświadczenie z profesorami: oni są mało praktyczni, mają swoją hierarchę, w którą za bardzo nie można ingerować. Tam się nie liczą wyniki, tylko to, kogo znasz. W piłce nożnej o twojej przyszłości decydują osiągnięcia. Tu ważne jest zaufanie między trenerami. Bez niego praca nie idzie, nie da się stworzyć poukładanej drużyny. Oczywiście, że mogą przytrafić się konflikty, ale one muszą być w dobrej drużynie. Jak nie ma konfliktów, to nie będzie wymiany poglądów, dzięki której powstaje zespół.

W Wiśle pojawiły się już takie twórcze konflikty?

Mogę powiedzieć, że z trenerem Skorżą mam wiele różnic w zdaniach na temat przygotowania fizycznego drużyny. To jednak jest potrzebne – teraz każdy może przekazywać drugiej stronie, co ma w głowie, pokazywać swoje racje. Trener, z którym nie ma się takiej wymiany zdań, jest ci potem obojętny. Pracowałem na przykład z Edwardem Lorensem. Po dwóch tygodniach podszedłem do niego i powiedziałem, że chyba nie bardzo będziemy współpracować. On odpowiedział: „Rzeczywiście”. Nie miałem z nim żadnego konfliktu – on pracował jak trener, jak miałem zadbać o przygotowanie fizyczne i tyle. Teraz wiem już, że z nim nie mogę pracować. Oczywiście, możemy się spotkać i zamienić kilka zdań, ale to będzie wszystko.

Trener Skorża powiedział, że zadba pan o dietę zawodników Wisły. Możemy się w takim razie spodziewać kuchni śródziemnomorskiej przy Reymonta?

Nie chcę za bardzo ustalać dietę. Trener Skorża tego chce, ale ja uważam, że od tego powinni być dietetycy. Jak potrafię ocenić dietę, ale nie chcę jej przygotowywać. Niestety, w klubie nie ma dietetyka, więc musimy się jakoś tym zająć. Zobaczymy jeszcze, jak to będzie. To taki jeden nasz konflikt (śmiech).

Jak wypada porównanie Wisły i Banika Ostrawa okiem fizjologa?

Jest niewielka różnica, ale jest. Banik to wielka firma w Czechach. Mają świetną historię prowadzenia drużyn młodzieżowych. Jankulovski czy Barosz to przecież ich wychowankowie. Czesi mają lepszą organizację niż Polacy. Dlaczego tak jest – tego nie wiem. Polska piłka ma dużo do roboty. Popatrzcie: tu mieszka prawie 40 milionów ludzi, a przecież talentów nie ma tylu, co w Czechach, które maja tylko osiem milionów obywateli. To skądś musi się brać.

W Wiśle też jest dużo do zrobienia?

Kto to wie. Myślę, że jest sporo pracy. Klub jeszcze musi się rozwijać organizacyjnie, rozbudowując w dalszym ciągu sztab szkoleniowy. Tu jest „afera”, bo jest dwóch trenerów przygotowania fizycznego, a to przecież żadna nowość, jeśli chodzi o inne kraje. Teraz sztab szkoleniowy ilościowo jest na poziomie niezłego europejskiego klubu. Nie ma więc co szukać sensacji. W reprezentacji Niemiec w trakcie Mistrzostw Świata pracowało pięciu trenerów przygotowania fizycznego i nie było problemu. We Włoszech z kolei w każdym zespole Młodej Ekstraklasy jest trener przygotowania fizycznego.

Jakiej włoskiej drużynie kibicował pan w młodości?

Nigdy nie kibicowałem jakiemuś klubowi, w ogóle mało interesowałem się piłką nożną.

A teraz – zainteresował się pan piłką?

Musiałem się zainteresować (śmiech). Nie interesowałem się piłką nożną, a teraz zajmuję takie stanowisko – trochę jaja chyba! (śmiech).

Po powrocie do domu ogląda pan mecze piłki nożnej?

Często mówię, że mam piłkę nożną po dziurki w nosie w pracy, więc w domu jej nie chcę. Oczywiście, gdy jest jakiś ważniejszy mecz, to go oglądam. Tu też staram się oddzielić pracę od życia prywatnego. Dla mnie piłka nożna to praca. Jestem trochę inny niż osoby normalnie pracujące w piłce nożnej - jestem takim teoretykiem, który stara się przełożyć od momentu pracy jako trener swoją wiedzę na praktykę.

A innymi sportami się pan interesuje?

Moimi ulubionymi sportami są siatkówka i futbol amerykański oraz rugby. Futbolem amerykańskim pierwszy raz zainteresowałem się, gdy zobaczyłem w filmie Olivera Stone’a „Męska gra”. Wcześniej myślałem, że to taki głupi sport. Dopiero po obejrzeniu filmu zobaczyłem w nim to coś. Siatkówka natomiast dla mnie jest wspaniała – to myślenie, taktyka.

W wolnym czasie za to podobno zajmuje się pan muzyką.

Jestem maniakiem muzyki! (śmiech). Gram na gitarze – nie wiem czy dobrze, ale za to dobrze śpiewam. Jeżeli to nie będzie wielkim problemem, w wolnym czasie będę chciał robić koncerty w Krakowie w małych klubach. To będzie oczywiście dla zabawy, bez jakiejś wielkiej reklamy. W ich trakcie gram na gitarze i śpiewam.

Śpiewa pan po włosku, czy po polsku też?

Muszę się nauczyć po polsku niektórych kawałków. Chciałbym na przykład nauczyć się tekstów T-Love. To moja ulubiona polska grupa. Poza tym szukam muzyki – od takiej na pianinie po twardy metal. Tylko nie pop. Jak ktoś mnie pyta, czy lubię Erosa Ramazottiego, to mówię, że nie!

Jak udało się panu tak dobrze mówić po polsku?

Jestem tu cztery lata – to przecież dużo, żeby nauczyć się języka. Widziałem Polaków, który we Włoszech po roku już świetnie porozumiewali się po włosku. Znam Polaków, którzy po wakacjach we Włoszech już świetnie mówią po włosku, a w Czechach spotkałem ludzi, którzy nie będąc we Włoszech świetnie mówili w tym języku. Słowiańskie języki są tak trudne, mają tak skomplikowaną gramatykę, że wam łatwo przychodzi uczenie się innych języków. Ja na przykład mam cały czas problemy z odmianą w polskim. Z drugiej strony znam Włocha, który jest w Polsce 10 lat, ma tu dziewczynę, z którą rozmawia po angielsku, bo po polsku nie potrafi w ogóle. Gdy do nich przychodzę, ja rozmawiam z nią po polsku, a on nas nie rozumie (śmiech).

Brakuje panu Włoch?

Trzydzieści lat już żyłem we Włoszech, więc już mi wystarczy! (śmiech). Wracam do ojczyzny na wakacje, czy w wolnym czasie. Połączenia lotnicze z Krakowa mam dobre, więc w sumie można wsiąść w samolot i polecieć do Włoch nawet na jeden dzień.

Dziękujemy za rozmowę.

Dziękuję.

Rozmawiali: Marcin Górski i Daniel Kołeczek

Biuro Prasowe Wisły Kraków SA



Źródło: wisla.krakow.pl