Puchar Polski 2004/2005 (piłka nożna)

Z Historia Wisły

poprzedni sezon Rozgrywki w tym sezonie następny sezon
Wszystkie mecze I liga Puchar Polski Puchar UEFA Liga Mistrzów
Mecze towarzyskie międzynarodowe Mecze towarzyskie Turnieje Rezerwy Juniorzy starsi
Juniorzy młodsi Trampkarze
Kadra Statystyki Spis Sezonów


Spis treści

Faza grupowa

Puchar Polski
rozgr. data gdzie przeciwnik wynik strzelcy
Grupa 1/1 PP 2004.09.22 wyjazd Tłoki Gorzyce 3:0 (2:0) Arkadiusz Głowacki 8’, Maciej Żurawski 33 i 47’.
Grupa 1/2 PP 2004.11.24 wyjazd Szczakowianka Jaworzno 2:1 (0:0) Tomasz Frankowski 74 i 83’.
Grupa 1/3 PP 2004.10.24 wyjazd Koszarawa Żywiec 2:0 (1:0) Marek Zieńczuk 45’, Tomasz Frankowski 67’.
Grupa 1/4 PP 2004.11.10 dom Tłoki Gorzyce 2:0 (0:0) Damian Gorawski 10’, Marek Zieńczuk 84’.
Grupa 1/5 PP 2004.11.28 dom Szczakowianka Jaworzno 4:0 (3:0) Mirosław Szymkowiak 5’, Mauro Cantoro 13 i 54’, Arkadiusz Głowacki 41’.
Grupa 1/6 PP 2004.12.01 dom Koszarawa Żywiec 4:0 (1:0) Maciej Żurawski 45 i 70’, Marek Zieńczuk 52 i 66’.


Tabela grupy 1

Tabela grupy 1
msc drużyna m pkt zw r p br
1. Wisła Kraków 6 18 6 0 0 17-1
2. Koszarawa Żywiec 6 8 2 2 2 5-8
3. Szczakowianka Jaworzno 6 8 1 3 2 12-10
4. Tłoki Gorzyce 6 1 0 1 5 4-19


Faza pucharowa

Puchar Polski
rozgr. data gdzie przeciwnik wynik strzelcy
1/8 PP 2005.03.16 dom Polonia Warszawa 5:0 (4:0) Jakub Błaszczykowski 3’, Tomasz Kłos 18’, Maciej Stolarczyk 39 i 59’, Maciej Żurawski 41’.
1/8 PP 2005.04.12 wyjazd Polonia Warszawa 2:2 (2:0) Tomasz Kłos 4’, Paweł Brożek 38’.
1/4 PP 2005.05.11 wyjazd Pogoń Szczecin 0:0
1/4 PP 2005.05.17 dom Pogoń Szczecin 1:0 (0:0) Tomasz Kłos 85’.
1/2 PP 2005.06.06 dom Zagłębie Lubin 1:0 (1:0) Paweł Brożek 6’.
1/2 PP 2005.06.15 wyjazd Zagłębie Lubin 1:3 (0:1) Maciej Żurawski 74’.

Podsumowanie

Bajkopisarz Liczka

Bajki i przypowieści, podobnie jak przysłowia są czasem sumieniem i mądrością narodów. Mogą odgrywać bardzo pozytywną rolę, ucząc, przekazując ponadczasowe prawdy, bawiąc, kształtując charaktery. Ale mogą tez być wygodną ucieczką w fikcję i sprytnym wykrętem dla niekompetencji, prowadzącym do groźnych patologii.

W Wiśle ostatnimi czasy nie możemy narzekać na brak rożnych, często niezwykle fantazyjnych historii i opowieści. Klub w swojej wewnętrznej polityce dba, aby nikomu nie było nudno, często wedle maksymy, że jak "jak nie może być dobrze, to niech przynajmniej będzie śmiesznie". Prawda i fikcja miesza się w strumieniu zdarzeń, budząc nie tylko chaos, ale i niesmak, jak choćby 17 stycznia przy sprawie oferty Krylii Sowietów Samara, kiedy to rzecznik podaje informację, którą zaraz dementuje prezes, lub po ostatniej kolejce ligowej, gdy sytuacja się powtórzyła (tym razem w odniesieniu do losów pieniędzy uzyskanych za zbliżającą się sprzedaż Żurawskiego). Liczby zapewnień, a mówiąc dosadniej bajek, że wszystko idzie w dobrą stronę, drużyna robi postępy itd., oraz obietnic bez pokrycia, zarówno transferowych, jak i dotyczących jakości gry, trudno zliczyć. Kibice słyszą więc bajki często. I jedni mogą podziwiać fantazję i ocierającą się o bezczelność odwagę ich twórców, drudzy burzyć się bezsilnie na wyrzucenie świata rozsądku poza nawias dominującej fikcji - szukając białych chusteczek dla otarcia łez goryczy, lub dosadniejszych form zamanifestowania sprzeciwu i troski wobec niektórych zupełnie nie przystających do rzeczywistości opowieści i prawd. A jest kogo podziwiać, bo od kiedy do klubu trafił Werner Liczka, szybko udowodnił, że należy do najwybitniejszych przedstawicieli bajkowego krasomówstwa.

Pierwszą, jakże znamienną bajeczkę opowiedział zgromadzonym widzom już w dniu objęcia funkcji pierwszego trenera w Wiśle. Tego pamiętnego 14 grudnia rozległy się następujące słowa: - Nie będę robił rewolucji w drużynie Wisły. (...) Nie ma sensu zmieniać taktyki. Bo u mnie też obowiązuje system 4-4-2. Wisła świetnie radzi sobie w ataku, tu też niewiele trzeba zmieniać.. Widzieliśmy później, jak „niewiele” zmieniła się taktyka, sposób i styl gry Wisły, oraz zachowania poszczególnych zawodników. Jak „niewiele” upadła jakość ataku pozycyjnego, gry kombinacyjnej, gry bez piłki, konstrukcji, czy nawet odbioru. Najlepiej podsumował to obiektywnie kompetentny człowiek z zewnątrz, Czesław Michniewicz 9 czerwca na łamach „Gazety Wyborczej”: - Wszyscy wiemy, jak grała Wisła jesienią, gdy odprawiała wszystkich z trzema, czterema bramkami. I wiemy, jak gra teraz. Różnica jest kolosalna. A przecież żadnych poważnych różnic w tej bajce miało nie być, a jeśli już, to tylko na lepsze...

Początek baśniowej przygody sympatycznego Czecha z Wisłą wypadł więc niezwykle efektownie. Ale później wcale nie było coraz gorzej, a lepiej, jeszcze barwniejszych bajek przybywało: - Baza treningowa? Niedługo będzie na poziomie najlepszych czeskich klubów! – obwieszcza Liczka 17. grudnia 2004r. (Gazeta Wyborcza). Faktycznie, widzimy tu niesamowity postęp, nasza baza treningowa błyskawicznie i „niedługo” równa do infrastruktury Sparty, czy Slovana, a nawet ją przewyższa, bo w przeciwieństwie do tamtych potrafi stać się niewidzialną. Wspaniała bajka! - Jestem przekonany, że Wisła bez Szymkowiaka może być jeszcze mocniejsza, bo nie będzie polegać tylko na jednym zawodniku – czaruje dalej Liczka (Dziennik Polski, przed rundą wiosenną). Tak, oczywiście, siła naszej drugiej linii, oraz całej gry ofensywnej zaiste wzrosła, co widać było choćby po ilości prostopadłych podań do napastników, oraz tempie i różnorodności rozegrania. Jak widzimy, baśnie Liczki mimo upływu dni nic nie traciły ze swojej fantazji.

Idźmy więc jeszcze dalej: - Musimy prezentować najlepszą formę w najważniejszych dla nas spotkaniach (Sport, 16 marzec 2005r). Mecz z Legią, wymieniany obok pojedynku derbowego jako najistotniejszy w rundzie wiosennej znów potwierdził „bajeczny” talent tej wypowiedzi Liczki. Opowieści Czecha potrafiły też wspaniale łagodzić nastroje: -Jesteśmy mocni i nasza wartość rośnie. Jestem przekonany, że kierunek mojej pracy jest dobry, że nie ma innego sposobu, a czy przyniesie oczekiwane efekty czas pokaże – mówi po meczu we Wronkach. Efekty kierunku tej pracy istotnie doskonale obnażył czas, a zwłaszcza wspomniane już spotkanie z Legią oraz pojedynki z Lechem, Zagłębiem, czy Pogonią w Pucharze Polski.

Skoro jesteśmy już przy „portowcach”, również im Werner poświęcił jedną z bajek, zapewne także po to, aby pomoc dobremu kumplowi po fachu, Bohumilowi Panikowi: - Obecna Pogoń pod względem gry defensywnej to jeden z najlepszych polskich zespołów (11 maj, Gazeta Wyborcza). A najlepszy dowód na to dała Pogoń w meczach z GKS Katowice, Polonią Warszawa, Legią czy Cracovią, kiedy Borys Peskovic regularnie musiał sięgać do siatki. I to nie raz. Dziwne też, że ta rzekomo najlepsza defensywa w Polsce ledwo wystarczyła na zapewnienie sobie pewnego ligowego bytu dopiero w przedostatniej kolejce. Ale dobry bajkopisarz w słowach i lichemu materiałowi potrafi nadać stalową siłę.

Najlepsze było jednak dopiero przed kibicami Wisły, nad wyraz cierpliwie znoszącymi ciężar tych opowieści. Kilkanaście dni przed pamiętnym meczem z Legią, do którego niestety nie sposób nie wracać, usłyszeli od Liczki: - Widzę, że nastąpiła duża poprawa w naszej organizacji gry, - Jeszcze nie jest wszystko OK, ale z każdym meczem będzie lepiej, chcemy poprawiać automatyzmy („Gazeta Wyborcza” 9. maj), oraz - Mamy opracowaną solidną bazę pressingu i odbioru piłki (12 maj, znów Gazeta Wyborcza). Dlatego ci, co dali wiarę, przeżyli podwójnie nieprzyjemny szok na Lazienkowskiej, gdzie „solidna baza pressingu i odbioru piłki” przypominała szwajcarski ser i tętniła nieprawdopodobnym, prawdziwie bajkowym chaosem.

Ale Liczka się nie zrażał. Ciągle trwał na swoim stanowisku i epatował dobrym humorem, ignorując własne opowieści z kwietnia, typu: - Nie zamierzam przekonywać kibiców do siebie tłumaczeniem, tylko pokazać im, że zespół robi postępy (27 kwiecień, Gazeta Wyborcza) . I pokazał Pan, aż za dobitnie, zwłaszcza na Łazienkowskiej, oraz z Lechem i Zagłębiem. - Nie zgadzam się z taką opinią, że przez całą rundę gramy brzydko i archaicznie (18 kwiecień, Gazeta Wyborcza). Cóż, żyjemy w wolnym kraju, gdzie nawet z oczywistymi faktami nie każdy musi się zgadzać. Liczka świeci tu wspaniałym przykładem.

Dobry bajkopisarz musi umieć także swobodnie rozbudowywać własne historie, ożywiać je nowymi szczegółami i wersjami, najlepiej umiejętnie podkreślającymi swoją inwencję i zasługi, by jeszcze bardziej uwiarygodniać przekaz, podnosić jego wartość, budzić zaufanie. Werner Liczka, jako wytrawny gawędziarz i mistrz kreacji własnego wizerunku, doskonale to rozumie i nigdy nie trzyma się sztywno jednego modelu opisu zdarzeń. Widać to najlepiej na przykładzie ewolucji wizji kadry klasowego zespołu, którą zaprezentował: - Muszę mieć w kadrze osiemnastu dobrych piłkarzy - mówi Werner 17 grudnia dla „Gazety Wyborczej”. To wersja pierwsza, „soft”, pięknie przechodząca w kolejne. Wersja „medium” obwieszcza bowiem „w kadrze chcę mieć 23 zawodników w tym trzech bramkarzy” (również z grudnia 2004r.). Jest jeszcze wersja „hard”, z 17 czerwca obecnego roku - Chcę mieć w kadrze 25 zawodników głodnych sukcesów (Gazeta Wyborcza). To mały przykład na kreatywność, zdecydowanie i płynność myślenia przybysza z Ostrawy.

Drugi, jeszcze okazalszy przykład dają liczne odwołania do zawodników, których szkolił. Wersja nr 1: - Moi zawodnicy to Baros, Galasek, Lastuvka, Jankulovski, Sionko (15 grudzień, relacja z konferencji prasowej).Wersja nr 2:- Mój system się sprawdził, wykształcił Barosów, Jankulovskich, Repków, Bolfów, Galasków (Rzeczpospolita). Wersja nr 3: - Za mnie mówią nazwiska piłkarzy, których wychowałem i którymi się zajmowałem (...): Nedved, Poborsky, Smicer, Kouba, Srnicek(14 marzec, znów Rzeczpospolita). Czyż nie pięknie mnożą się te nazwiska na chwałę naszego wybitnego trenera? Opowieść kwitnie i żyje własnym życiem, jakże efektownie i płynnie. Dobrze, że Ronaldo, Zidane, Ronaldinho, Nesta, Vieira, Buffon, Del Piero, Henry, Rivaldo, Khan, Gerrard, Rooney, Cole, Lampard, etc. nie są Czechami, bo zapewne wtedy ta mnogość wersji jednej historii byłaby jeszcze większa i tak przytłaczająca, że nawet bracia Grimm mogliby wpaść w poważne kompleksy. O, przepraszam, w końcu czerwca powstała już i wersja nr 4 opowieści o wybitnych piłkarzach, z którymi Liczka miał do czynienia, tym razem z Maciejem Zurawskim w roli „prowadzonego” zawodnika.

Ale barwność opowieści to nie koniec zalet dobrego bajkopisarza. Musi jeszcze umieć efektownie i bez zająknięcia wykręcić się z niewygodnych tez, niespełnionych obietnic, ewidentnych błędów i fałszywych deklaracji. Ale i tu Liczka jest niedoścignionym mistrzem: - Nie obiecywałem poprawy gry obronnej, tylko wyższy i szybszy odbiór piłki - oznajmia w magazynie Liga Plus Ekstra po ostatniej kolejce ligowej. Całe tłumaczenia sprowadza do tezy, że „poprawa gry obronnej nie polega na tym żeby tracić mniej bramek, to polega na szybszym odbiorze piłki przy polu karnym przeciwnika". A wszystko przez to, że Andrzejowi Twarowskiemu zachciało się posłużyć statystyką i przypomnieć grudniowe obietnice Liczki, że „chce poprawić grę w defensywie” , oraz że Wisła „będzie tracić mniej bramek” . Tymczasem traci średnio o połowę więcej niż dawniej, więc skoro nie można zaprzeczyć faktom, Liczka uczy jak zwinnie zaprzeczyć samemu sobie.

Innym rozwiązaniem jest całkowite pogrzebanie niewygodnych deklaracji w mrokach przeszłości, nie pamiętanie o nich i ignorowanie dawnych słów. - Musimy wydobyć z tych zawodników wszystkie umiejętności. Jak patrzę na Arka Głowackiego, to widzę świetnego obrońcę, najlepszego w Polsce. Jeśli nim nie będzie, znaczy, że robimy coś źle - stwierdza Liczka 15 grudnia (Gazeta Wyborcza). Niestety, Głowacki po strasznie słabej rundzie jesiennej z pewnością nie jest tym najlepszym obrońcą w Polsce. Zanotował poważny regres, nawet młokos Szałachowski i nieco starszy G. Bronowicki „wozili go” w Łęcznej jak chcieli. A więc, jak sam Pan powiedział trenerze, robi Pan coś źle. Zawalił Pan też inną zapowiedź: - Pierwszy etap mojej pracy polega na tym, aby w dobrym stylu zdobyć mistrzostwo Polski(Interia.pl, koniec kwietnia). Człowiek honoru po fiasku takich deklaracji wyciągnąłby wobec siebie jakieś konsekwencje, ale w namacalnej rzeczywistości, honor jak widać jest towarem deficytowym. Nic dziwnego, że niektórzy wolą uciekać w bajki lub amnezję.

Gorzej, gdy w przypływie szczerości, lub nieuwagi samemu zdemaskuje się własną hipokryzję i wymówki: - Musimy grać ofensywnie. Polski fan futbolu nienawidzi taktycznej gry, piłkarskich szachów. Trzeba się do tych wymogów dostosować. Przecież walczymy o kibica – zapowiada Liczka 6 maja na łamach „Gazety Wyborczej”. Niestety biedak pod wpływem coraz większego stresu i niezadowolenia kibiców najwyraźniej zapomniał o złożonej zaledwie dzień wcześniej zupełnie innej wypowiedzi, jaskrawo przeczącej i demaskującej tą nową: - Deklaracje, że będziemy grać ofensywnie, widowiskowo, to są tak zwane gadki. (Dziennik Polski, 5 maj). Brawo Panie trenerze za szczerość i nieopatrzne, ale jakże odważne przyznanie się do własnego pustosłowia i skłonności manipulacyjnych. Ale wielu Pan nie docenił, bo to, że wstawia pan tłumom różne fałszywe „gadki”, było już faktem znanym od dawna, więc nie wszystkich ta niespodziewana szczerość zaskoczyła.

Skoro jesteśmy już przy kibicach.... Występują w czeskich bajkach ochoczo i w różnorakiej roli: - Czystą ocenę może dać tylko kibic. Najważniejsze jest, aby przychodził z chęcią na mecz i wychodził ze stadionu zadowolony (wywiad dla Interii.pl, koniec kwietnia) – to rola podmiotowa i weryfikująca. - Kibic, nie rozumie, dlaczego obiektywnie patrząc Chelsea jest lepsza niż Wisła. On tego nie rozumie, ale i nie chce zrozumieć (znów wywiad dla Interii) – to rola czarnego charakteru i tępego, zacietrzewionego głupka, mało chwalebna, ale za to jakże wygodna dla reżysera spektaklu! - Musimy przyciągnąć ludzi na stadion, bo oni przyciągną pieniądze (15 grudzień, Gazeta Wyborcza) - rola wabika, którego trzeba jakoś ściągnąć i wykorzystać. - Wszyscy mniej więcej wiedzą, jaki jest styl gry drużyn, które trenuję. Chodzi o to, żeby dawać kibicom radość, grać efektownie (Rzeczpospolita 14 marzec) – rola łatwowiernego dzieciaka, który nie potrafi dostrzec oczywistej sprzeczności między „stylem drużyn Liczki”, a „efektowną grą”.

Ale kibice nie muszą czuć zafrasowania, że z przypisanych im przez Liczkę ról, tylko pierwszej okazali się godni i nie dali się zamknąć w pozostałych jak niemi słudzy, bo dla Czecha i tak „liczy się zespół, tylko zespół i jeszcze raz zespół.” (Gazeta Wyborcza 17 luty). Więc dla nich i tak nie ma w jego „filozofii stosowanej” miejsca. Skoro już o niej mówimy, a wielu długimi godzinami próbowało dostrzec choć jeden pozytywny efekt tej filozofii dla Wisły, zobaczmy u źródła, jak ma wyglądać: - Nasza filozofia będzie taka: gramy piłkę z wariacjami, polotem, a nie sztywną, bez inicjatywy - prawi Liczka („Gazeta Wyborcza”, 17 luty). A więc tak powinniśmy odbierać schematyczny styl gry w ofensywie, polegający głownie na długim podaniu od Kłosa za linię obrony rywala, który jeden z forumowiczów obrazowo i dosadnie opisał następująco: „Ja do ciebie, ty do mnie, on do Kłosa, a ten wykop do przodu” - to piłka „z wariacjami” , nie wariacka dla zespołu mierzącego w rozwój i LM. Natomiast brak skutecznego ataku pozycyjnego ( „jest niepotrzebny” – wywiady Liczki z lutego), szybkich akcji kombinacyjnych, dynamicznych oskrzydlających, technicznej gry na małej przestrzeni etc. - powinniśmy odbierać jako „futbol z polotem i inicjatywą”. Liczka naprawdę potrafi zadziwiać swoimi opowieściami.

Ale popełnia tu pewien błąd, bo nawet opowiadając bajki, trzeba je dopasować do możliwości występujących w nich bohaterów. Mówiąc obrazowo, nie każda drużyna piłkarska ma wykonawców takich jak Polonia Warszawa czy Górnik Zabrze, by taktyka musiała pomijać stosowanie ataku pozycyjnego, gry kombinacyjnej, szybkiego operowania piłką, gry technicznej, do których ci piłkarze nie mają umiejętności. To, że dla nich jedynym rozwiązaniem jest długi wykop od obrońców, by zadecydowała szybkość, a nie posiadane wyszkolenie, jeszcze nie oznacza, że tak samo musi być w zespole o klasie Wisły, który pozbawiony możliwości sprzedania swych naturalnych atutów i umiejętności będzie się dusił, grzązł w chaosie. Dlatego, gdy Liczka w swoich bajkach każe mocarzom typu Waligóry i Wyrwidęba podnosić źdźbła trawy, bo jego taktyka i myślenie jest dopasowane do pracy z cherlakami, to szybko mu oklapną, zmizernieją, strącą humor i zaczną powtarzać za pewnym znanym i bardzo szanowanym „Łowcą” trofeów, że ich „forma sięgnęła dna” , a cała bajka stanie się nudna i odstręczająca od stadionu. Tak samo, gdy wyposaży „Kota w butach” w ciasne i uwierające trampki, to słuchacze nie zobaczą wówczas siedmiomilowych susów. Ale ta wada czeskiego bajarza zapewne jeszcze długo nie zostanie skorygowana, bo w innym stylu i na innym poziomie opowieści operować nie umie. Czego dał zresztą pośrednio wyraz w słowach wygłoszonych 15 grudnia: - Nie powiedziałbym, że Polonia czy Górnik były słabsze od Wisły. Wiemy więc, dlaczego i w Wiśle stosuje podobne rozwiązania.

Ale nawet jeśli Liczka nie umie odpowiednio wykorzystać i ocenić swoich bohaterów, potrafi jak nikt inny na świecie ich zachwalać i promować, niczym średniowieczny bard budując im otoczkę sławy, chwały i heroicznych czynów. Oto najbarwniejsze przykłady: O Pawle Brożku: - To najzdolniejszy polski napastnik. Powiem więcej, on może zostać jednym z najlepszych napastników w historii polskiej piłki! To chłopak "ekstremalny". Gdy ma piłkę przy nodze, staje się demonem. Gorzej, jeżeli tej piłki nie ma. (Super Express). Co racja, to racja, piłkarz bez piłki nie jest tak groźny i nie strzela tylu bramek jak z piłką... Ale to nie koniec wychwalania młodego napastnika: - Brożek ma technikę, koordynację lepszą od Milana Barosa – ocenia Liczka dla „Gazety Wyborczej”. Tylko w takim razie dlaczego do diaska ten fenomen nie tylko nie zdobył wiosną w lidze żadnej bramki, nie zaliczył ani jednej asysty, ale nawet nie oddał jednego, celnego i groźnego strzału podczas rozgrywek ekstraklasy? Król strzelców Euro 2004 faktycznie może się obawiać, że zostanie przyćmiony przez Pawła, zwłaszcza, jak będzie dłużej pracował pod ręką Liczki...

Idźmy dalej, bo ten sam model porównań i promocyjnych pochwał obejmował i innych zawodników: - Hernani ma takie same cechy jak Arek Głowacki - mówi Liczka 12 maja. Niektórym kibicom włosy zjeżyły się na głowie przy tym porównaniu, bo jakże zestawiać chyba najwolniejszego i najmniej ruchliwego obrońcę ligi, który słabiutko gra „jeden na jeden”, budzi litość zwrotnością, dynamiką, pewnością interwencji i ustawianiem się, z byłym reprezentantem Polski? Cóż, może zapomniał dodać, że Hernani ma takie same cechy, ale wtedy, gdy Głowacki jest ciężko kontuzjowany...? Nie, w końcu mówimy o bajkach, gdzie nawet mrówka może być większa i silniejsza od słonia... Raz wtóry trzeba po prostu pogratulować czeskiemu gawędziarzowi talentu i fantazji.

Warto wspomnieć na jeszcze jedną promocyjną opowieść - Sprowadzony właśnie Vidliczka był w czeskiej lidze w trójce najszybszych graczy – mówi dumnie Werner L. do dziennikarzy z całej Polski po podpisaniu kontraktu z rodakiem. Niestety, w sporcie o wartości piłkarza nie decyduje sama szybkość, ani waleczność, czy młodość i „głód sukcesów” , a wyszkolenie, o czym sympatyczny „Vlastek” prędko boleśnie się przekonał. Zresztą Liczka coś przeczuwał już przed pierwszymi zajęciami: - Od razu mu powiedziałem, że w samej Wiśle jest co najmniej siedmiu-ośmiu szybszych. Bał się przyjść na pierwszy trening - no i po co było tak stresować swojego protegowanego? Od razu pokazywać mu, że z jego wyszkoleniem w Wiśle nie ma za wiele do szukania, gdyż szybkością nie nadrobi innych braków? Nie lepiej było mu w spokoju pozwolić kopać piłkę na czeskiej prowincji, zamiast wciskać „gadki” , że „potrafi wchodzić w pojedynki 1 na 1, 2 na 1(!)” (15 marzec, strona oficjalna Wisły Kraków SSA), zsyłać na ławkę rezerwowych, rzucać po różnych, coraz to dziwniejszych pozycjach, bo nigdzie nie mógł pozytywnie zaistnieć, wreszcie siebie i jego narażać na ośmieszenie?

Liczka potrafi świetnie promować także polską ekstraklasę i wyjaśniać powody porażek. Winni są wszyscy, tylko nie on, a najczęściej przyczyny obiektywne: - Widząc grę naszych przeciwników w ostatnich meczach, dochodzę do wniosku, że polska liga zrobiła spory postęp pod względem taktycznym – tłumaczy powody długiej serii remisów Wisły 20 kwietnia, niepomny na to, że tak słabo grających polskich klubów, na czele z seryjnie gubiącymi punkty Legią, Groclinem i Amicą nie oglądaliśmy już od wielu, wielu lat. Ale to tylko drobny, nieistotny szczegół. Dla Liczki sprawa wygląda dokładnie na odwrót - Cieszcie się, że np. między poziomem taktycznym Legii z roku 2001, a obecnym jest ogromna różnica. Widzę postęp – mówi w jednym z wywiadów. On tak na poważnie? – ktoś spyta. Niestety tak, rzekome postępy polskiej ligi nie są żadnym przejęzyczeniem, bo Liczka potwierdza je jeszcze po raz trzeci, w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”: - Poziom polskiej ligi się obniża? – pyta Rafał Stec. - Idzie w górę. Polska piłka jest bliska sukcesów – odpowiada Werner Liczka. Dalsze pytania już są zbędne, „jaki koń jest każdy widzi”. Bracia Grimm jednak mogą wpaść w ogromne kompleksy.

Ale ktoś powie, że wszystko, co złe w tej bajce i poza nią, to nie wina Liczki, a zarządu, bo Czech był tylko marionetką, bezwolnym sługą, który musiał tańczyć jak mu zagrają, gadać co powiedzą, a nawet kłamać pod przymusem. Cóż, ten pogląd rozwiewa najlepiej sam Liczka: - Na pewno zachowam swobodę w działaniu. Wziąłem na siebie zbyt dużą odpowiedzialność, by pełnić rolę marionetki (Gazeta Krakowska, 15 grudzień). A może to wina piłkarzy, nie tego sympatycznego bajkopisarza? Ale przecież Liczka deklaruje „piłkarze robią to, co do nich należy” (Interia, koniec kwietnia), „mamy zespół, który ma ambicje” (17 luty Gazeta Wyborcza). „Czasami muszę moich chłopaków w Wiśle odciągać od treningu, żeby nie przesadzili” (14 marzec, Rzeczpospolita), - Jeszcze niedawno zarzucano nam, że Wisła jest wypalona, że wielu graczy myślami jest już w innych klubach. Ale okazało się, że nie! Doszedłem z piłkarzami do porozumienia, "złapali" w końcu o co mi chodzi - kategorycznie oznajmia Liczka.

A więc piłkarze nie tylko nie byli wypaleni, jak dziś niektórzy usiłują wmówić tłumom, ale i doskonale rozumieli jego taktykę i po prostu wdrażali ją najlepiej jak to było możliwe. Więc może winna jest jednak taktyka, nie oni? Oczywista odpowiedź narzuca się sama. Zwłaszcza, jeśli przyjrzymy się strategii pracy Liczki: - Nieważne, kto jest zawodnikiem, kto jest trenerem. Ważny jest klub. Gdy zawodnik mówi, że jest nieprzygotowany, to pierwsze pytanie, jakie zadaje mu kibic brzmi: - Czy ty jesteś profesjonalistą? (wywiad dla Interii.pl). Zabawne, bo niektórzy z pewnością zadaliby najpierw pytanie „dlaczego jesteś nieprzygotowany”? I „kto Cię przygotowywał, że jesteś nieprzygotowany”? Ale spójrzmy szybko na inną łączącą się z tym problemem wypowiedź trenera: - Nie chodzi o to, żeby pracować dużo i długo, tylko skutecznie (...) jestem przekonany, że tylko systematyczną, ciężką pracą można dojść do jakiś wyników (ponownie wywiad dla Interia.pl), - Nie liczy się metoda, tylko wynik (Gazeta Wyborcza 17 czerwiec). Można spytać: to jak nie chodzi o ciężką pracę i metodę, a o wynik, a drugim razem nie o wynik, a o ciężką pracę i metodę, to o co właściwie chodzi, panie trenerze poza nieudolnym „plątaniem się w zeznaniach”? Czyżby o to, co powiedział Pan kiedyś dla „Gazety Wyborczej”: - Właściciel wymaga, by zawodnik był szybki, silny, mądry, dobry technicznie. Ale skąd on ma to wszystko umieć? No tak, po tym retorycznym pytaniu już wiemy, że na pewno nie od Pana. Ma Pan zatem pełne prawo się żalić, zapominając, kto za tą naukę odpowiada.

Dowiódł chwilowej szczerości Czech dał też 30 maja, także na łamach „Gazety Wyborczej”: - Praca w tak ambitnym klubie jest dla mnie jak zabawa. To też wiele wyjaśnia, pokazując dlaczego stosowane dziś przez Wisłę rozwiązania taktyczne przynoszą efekt bardziej rozrywkowo-komediowy niż wyzwalający pełen potencjał zawodników.

Swoją drogą „taktyka” Liczki to rzeczywiście jakieś dziwne zjawisko, musi być niezwykła i szalenie skuteczna oraz frapująca, skoro w Czechach sprawiała, że tamtejsi zawodnicy zasypiali, a inni trenerzy „pukali się w głowę”. Ale oddajmy tu głos Liczce, który sam o tym opowie: - Kiedy przychodziłem do Wisły, to się bałem zgrai gwiazd, która nie będzie w stanie męczyć się nad taktyką tyle, ile trzeba. Okazało się, że tym sprawom mogę poświęcić więcej czasu niż w Czechach! Nasza mentalność to niechęć do taktyki, jak robiłem tam zajęcia z wideo dłuższe niż 30 minut, wszyscy zasypiali. Tutaj nie ma problemu. Widać Wiślacy są cierpliwsi, a ta taktyka działa lepiej niż niejeden środek nasenny... I druga wypowiedź Liczki: - Kiedy w Czechach zacząłem wprowadzać wzory podpatrzone na Zachodzie, ludzie pukali się w głowę(!) (14 marzec, Rzeczpospolita). Może po prostu dlatego, że problem leży w rozumieniu i sposobie wdrażania tych wzorów przez Liczkę, a nie w nich samych? W końcu to „wdrażanie” jak wiemy przyniosło Liczce zaiste oszałamiające sukcesy sportowe, takie, że zszokowani rodacy szybko przepędzili go z ojczyzny na północ, by oświecał inne, bardziej zacofane ludy swoją cudowną strategią i „wzorami zaczerpniętymi z zachodu” , oraz jakże pięknymi opowieściami, niezrozumianego i niedocenionego geniusza... Czesi to jednak mądry naród, a jaki uczynny!

Jaka przyszłość czeka zatem naszego wspaniałego bajarza? Czy przetrwa kolejne zawieruchy, podchody rzekomo nieżyczliwych ludzi nie potrafiących dostrzec w nim geniusza i dalej będzie oświecał swoimi pięknymi opowieściami lud przy Reymonta w Krakowie? Dokąd poprowadzi Wisłę? Czy zadziała mechanizm, który sam zapowiedział 22 kwietnia: gdybym powiedział, że przebudowa, opracowywanie nowego systemu, potrwają dwa lata, to jutro pan Cupiał by mnie zwolnił? Chyba nie, bo już parę dni później na pytanie „Ile czasu dał pan sobie na przebudowę Wisły?” Odpowiedział:- Przebudowanie zespołu to może być kwestia roku, dwóch, trzech - i nic się nie stało. Ale mimo to kibice nadal będą wierzyć, że kiedyś szkodliwe bajki się wyczerpią i przyjdzie czas zmian, nowej rzeczywistości, w której fikcyjne opowieści nie będą bezkarne, a sprytni bajkopisarze żyją jedynie na kartach zakurzonych ksiąg.

Bolesław Szczęsny Herbaczewski mawiał: „Prawda jest naga. Nic dziwnego, ze tak wielu ludzi ją omija – przez wrodzoną pruderię”. Oby ta pruderia i strach przed odpowiedzialnością za kardynalne błędy przestały wreszcie królować nad interesem i dobrem Wisły. Oby ożywcze przebudzenie osób zaczarowanych przez sprytnego gawędziarza nie było niemożliwe, bo wówczas dawne sukcesy Wisły i rodząca nadzieję na kolejne jakość gry, zostaną następną, tym razem rzewną i nostalgiczną bajką.


(Markus) Źródło: The White Star Division