Sezon 1925 (piłka nożna)

Z Historia Wisły

Wersja z dnia 16:15, 6 lut 2021; Zdzis (Dyskusja | wkład)
(różn) ← Poprzednia wersja | Aktualna wersja (różn) | Następna wersja → (różn)
poprzedni sezon Rozgrywki w tym sezonie następny sezon
Wszystkie mecze, Mistrzostwa Polski, Puchar Polski, Mecze towarzyskie międzynarodowe, Mecze towarzyskie z rywalami krajowymi,
Turnieje, Rezerwy, Juniorzy
Kadra Statystyki Spis Sezonów


Spis treści

Sezon 1925

Gry mistrzowskie. Grupa Południowa

Pieczęć Sekcji Piłki Nożnej TS Wisła z 1925 roku
Pieczęć Sekcji Piłki Nożnej TS Wisła z 1925 roku

Zanim piłkarze wyszli na boiska, pierwsze miesiące 1925 r. spędzili „zabawowo”. Organizowane przez klub zabawy oprócz swego charakteru towarzyskiego i integrującego środowisko przynosiły też niemały dochód. I tak zabawa, która odbyła się 5.01 przyniosła 300 zł dochodu. Tańce prowadził bezinteresownie Edward Stopa (jeden spośród trzech związanych z Wisłą braci).
Działacze z kolei walczyli o należne Wiśle wpływy we władzach piłkarskich. Ponieważ nieprzyjęto wiślackich kandydatur do obsadzenia funkcji związkowych w KOZPN- TS Wisła nie desygnowało swych przedstawicieli do Zarządu i Wydziałów i po burzliwych obradach delegaci Wisły opuścili salę obrad. Dzięki sojuszowi z klubami śląskimi i poznańskimi udało się Wiśle natomiast utrzymać wpływy w PZPN. Piłkarze byli dalecy od angażowania się w te działania. Wojujący z Dembińskim „Tygodnik Sportowy” pisał wprawdzie o rzekomym liście graczy „Czerwonych”, krytykującym politykę izolacji prowadzoną przez zarząd Wisły, ale nie znajduje to potwierdzenia w innych źródłach. Coś jednak było na rzeczy skoro 1925 r. okazał się ostatnim rokiem Dembińskiego, jako prezesa klubu.
Rozgrywki finałowe Mistrzostw Polski miano przeprowadzić wiosną tego roku. Radosna twórczość działaczy PZPN tym razem podzieliła finalistów na 3 grupy - co po części można było wytłumaczyć powstaniem Toruńskiego OZPNu. Tym razem mistrzowie okręgowi grać mieli w trzech grupach (liczących po trzy drużyny), co dwuznacznie określono jako system „trzy po trzy”. Wisła trafiała do I. grupy z mistrzami Śląska i Łodzi (okazały się nimi drużyny AKS i ŁKS). Grano każdy z każdym, systemem mecz i rewanż. Pogoń jak zwykle trafiała do najsłabszej grupy z reprezentantami Wilna i Lublina. Zwycięzcy grupowi grać mieli takim samym systemem już o tytuł mistrzowski.
Wydawało się, że drużyna jest dobrze przygotowano do sezonu. Dwucyfrowe wyniki osiągane na krakowskim podwórku z Koroną czy Podgórzem o tym może nie świadczyły, bo różnica klas zespołów była zbyt duża. Pokonanie jednak Ruchu (5:1) i BBSV (10:3) wydawały się to potwierdzać.
Ruch był wówczas reklamowany jako najlepsza drużyna z Górnego Śląska i zawiódł w meczu z Wisłą. Poza ambicją i ofiarną grą niczym nie zachwycił. Nic dziwnego, że w relacjach z tego meczu padały dość mocne słowa: „sądząc z gry z Wisłą, do "ekstra" klasy Ruchowi jeszcze dość daleko... Cała gra stała pod widocznym znakiem silnej przewagi Wisły, która w zupełności opanowała pole gry i dyktowała tempo”. Podobnie było w rywalizacji boiskowej z BBSV, podczas której Wisła zaprezentowała doskonałą grę i mogła strzelić w tym meczu jeszcze więcej bramek. Co więcej, je strzeliła, ale cierpiący na nadmierną tuszę sędzia Rząsa, który miał widoczne kłopoty z poruszaniem ich nie uznał z powodu rzekomych spalonych.

Wiślacy imponowali w meczach towarzyskich skutecznością. Przed rozpoczęciem gier grupowych patrzono więc z optymizmem na szanse Wisły. Dlatego wyniki i forma prezentowana przez Wisłę w dwu pierwszych meczach zaskoczyła wszystkich in minus. Już pierwszy mecz z ŁKS w Łodzi (29.03) przyniósł pierwsze rozczarowanie. Choć po prawdzie to warunki atmosferyczne w dużej mierze zadecydowały o przebiegu meczu: „Pogoda wstrętna. Mokry, gęsty śnieg sypał prawie poziomo przy silnym wietrze. Boisko śliskie i błotniste”. Nic dziwnego, że „fizycznie cięższa drużyna Wisły nie mogła się poruszać dość szybko na rozmokłym boisku i nie pokazała gry, jakiej się po niej spodziewano. Nawet Reyman nie błyszczał. ŁKS sprawniejszy łatwiej dawał sobie radę z terenem, no i grał ofiarniej”. Dopiero przegrywając 2:0 zerwali się Wiślacy do walki i mimo coraz gorszych warunków atmosferycznych zdołali strzelić bramkę kontaktową. Mimo sporej przewagi, nie udało im się jednak do końca meczu strzelić wyrównującego gola.
Przed meczem z AKS atmosfera stała się napięta. Z powodu szkalujących artykułów po meczu Wisły z Ruchem w pismach górnośląskich („Polonja” i „Schlesischer Kurier”) działacze „Czerwonych” zwrócili się do PZPN o przeprowadzenie śledztwa w tej sprawie i (sic!) zapewnienie Wiśle bezpieczeństwa na meczu z AKS w Królewskiej Hucie.
W meczu z AKS na Śląsku aura tym razem sprzyjała graczom dosłownie i w przenośni (5.04 3:4). Nie można tego powiedzieć o Fortunie, która wyraźnie była po stronie gospodarzy. AKS był typową śląską drużyną: zgraną, grającą twardo, szybko i ambitnie. Co ważniejsze, u siebie nie zwykła przegrywać spotkań. W związku z tym na Śląsku spodziewano się zwycięstwa biało-zielonych. Wisła powszechnie uważana „za typową bojową drużynę, trafiła na lepszego od siebie 'bojownika'„. Cóż z tego, że przeważała technicznie nad rywalem skoro szczęście było po stronie AKS. Wydaje się także, że nieco zlekceważyła rywala (Kotlarczyk dojechał na mecz na kilka minut przed jego rozpoczęciem) i to się srodze zemściło. Dość powiedzieć, że przegrywała już w tym meczu 1:4. Jak pisano po meczu „Gdyby Reyman i Kowalski grali od samego początku z taką ambicją i staraniem, jak pod koniec zawodów, gdy Amatorski prowadził 4:1 - to z pewnością wynik byłby odwrotny”. Słabo wypadł atak Wisły, a „Reyman nie znalazł współpracy u swych łączników, sam zaś miał trudne zadanie z dobrym Dudą”. Okazało się, że ostre krycie najgroźniejszego strzelca i kierownika ataku „Czerwonych” wystarczyło na pokonanie faworyta tej grupy. „Wisła mimo – albo może właśnie z powodu – swej „koronkowej” gry – uległa”. Po tej porażce Wisła była praktycznie bez szans na zwycięstwo w grupie. Zostały jej wprawdzie rewanżowe mecze z ŁKS i AKS u siebie, ale tylko remisowa rywalizacja Łodzian z AKSem dawała jej cień szansy na wygranie grupy. Oczywiście przyjmując, że mecze rewanżowe „Czerwoni” wygrają z rywalami i to w wysokim stosunku. Przed meczem rewanżowym z AKS Wiślacy rozpoczęli tegoroczną rywalizację międzynarodową dwumeczem z Nuselsky Praga (12/13.04 1:0 i 2:2). Goście byli czołową, zawodową drużyną czeską. Prezentowali techniczną i kombinacyjną grę i uchodzili za faworyta tych spotkań. Mimo to w pierwszym spotkaniu przegrali z grającą rezerwowymi Wisłą. Bohaterem meczu okazał się młodszy z Reymanów, strzelając zwycięską bramkę z podania swego brata na pięć minut przed końcowym gwizdkiem sędziego. Rewanż zapowiadał się więc interesująco, gdyż goście pałali żądzą rewanżu. Tym razem Wisła wystawiła najsilniejszy skład, na jaki ją było stać. Mecz z tego też powodu był bardzo interesującym widowiskiem. Wisła zagrała ofiarnie i nie ustępowała rywalowi, prowadząc otwartą grę. Dwukrotnie na prowadzenie wychodzili w nim goście i dwukrotnie wyrównywali stan spotkania „Czerwoni”. I tym razem ostatnią bramkę dla Wisły strzelił młodszy z Reymanów, przyćmiewając swą dobrą grą starszego brata. Chwalono potem Wisłę za te spotkania, gdyż wyniki świadczyły wyraźnie, że dorównujemy poziomem gry „do najlepszych drużyn europejskich".
Dobra i gra i takież wyniki w konfrontacji z Nuselsky nastrajały optymistycznie przed rewanżami w grach mistrzowskich.
Przegrana Wisły w pierwszym meczu z AKS, z nieznanym bliżej Krakowianom rywalem ściągnął tłumy widzów na mecz rewanżowy pod Wawelem. Tym bardziej, że wieść gminna niosła o możliwym walkowerze dla Wisły z powodu gry w AKS optantów na rzecz Niemiec. AKS zawiódł oczekiwania kibiców. Jego grę określono jako „typowo niemiecką” opartą na kondycji fizycznej, biegach i parciu do przodu. A to nie wystarczy w pojedynkach z dobrze technicznie grającymi rywalami. Poza szybkością i siłą w jego grze brak było systemu. Był ciąg na bramkę, ambicja i wytrwała walka. „Wisła przewyższała przeciwnika znacznie większą rutyną, lepszą dyspozycją strzałową, lepszem ustawianiem się i górowała technicznie”. Jak to potem skomentowano: na normalnym boisku i w normalnych warunkach krakowskie drużyny pokazują swą klasę i dystans między nimi a prymitywnie grającymi drużynami przyjezdnymi. Sam mecz nie był jednak wcale spacerkiem dla Wisły i zaczął się znowu pechowo, gdyż to goście strzelili pierwszego gola w meczu. „Szybko jednak obraz gry się zmienia i Wisła wyrównywa prawie natychmiast, by w kilka minut uzyskać drugą bramkę. Wolne Reymana stają się obecnie przysłowiowe - są to strzały o zadziwiającej sile, technice i celności”. Do przerwy gra była w miarę wyrównana. Po przerwie w „27 min. Adamek dostaje dobrą piłkę od Gierasa, podciąga pięknie, podaje prawemu łącznikowi, ten sprytnie puszcza piłkę do Reymana I, który nader efektowną bombą podnosi wynik do 3:1”. Po karnym dla gości (wykorzystanym) było trochę nerwowo, ale końcowe minuty i 2 bramki Wisły rozstrzygają o wyniku, który mógłby być wyższy gdyby nie 2 niewykorzystane karne przez Wisłę. Nic dziwnego, że po meczu chwalono Wisłę, która jako „całość grała doskonale, wyróżniał się w ataku Reyman I. i Kowalski, w pomocy Kotlarczyk”.


Pierwsze punkty zdobyte przez Wisłę i dobra gra „Czerwonych” wlały trochę otuchy w serca kibiców i piłkarzy Wisły. Do tego oficjalny protest złożony przez TS Wisła w/s gry w barwach AKS optantów miał realne szanse powodzenia. Zarząd PZPN postanowił bowiem, że „optanci - „przyznający się do niemieckiej narodowości i obywatelstwa gracze na Górnym Śląsku nie mogą należeć do PZPN jako ‘obcokrajowcy”. Te decyzje zarządu zyskały uznanie delegatów na walne zgromadzenie PZPN 5.04 1925 r. „Przegląd Sportowy” w tym kontekście przypominał, że ten sam problem dotyczył i bramkarza Görlitza z lwowskiej Pogoni. Jednak lwowski klub był zbyt wielkim potentatem by mogła mu grozić jakakolwiek kara z powodu gry w jego barwach optanta. Kary mogły dotknąć tylko maluczkich. Taka to była wówczas piłkarska sprawiedliwość.

Lepszej gry Wisły nie potwierdziła tego konfrontacja międzynarodowa ze znanym już z ubiegłego roku wiedeńskim Slovanem. W pierwszym meczu Wisła (znowu z kilkoma rezerwowymi) nie sprostała wyraźnie lepszym w tym dniu gościom i przegrała w przykrym stosunku 2:5. „Czerwoni" grali w tym meczu dziwnie ospale i jedynie na początku II. połowy się nieco ożywili. Wtedy to właśnie „nieuchronny zda się strzał Reymana idzie tuż koło słupka”. Zupełnie innym widowiskiem był drugi mecz. Wiślacy wzmocnili swą obronę i od razu widać było poprawę ich gry. Goście, widząc nieskuteczność swych ataków, zaczęli grać ostro co skończyło się wykluczeniem z gry ich 2 zawodników. Na początku II. połowy zdołali jednak strzelić bramkę z wyraźnego spalonego. Wisła atakowała do końca spotkania i stworzyła kilka dogodnych sytuacji do strzelenia goli. Mimo to fortuna wyraźnie sprzyjała gościom i to samo można powiedzieć o prowadzącym te zawody arbitrze, który w ostatnich minutach gry nie podyktował należnego Wiśle rzutu karnego. Publiczność po meczu chciała pobić sędziego (dzięki interwencji graczy i działaczy Wisły jednak na szczęście do tego nie doszło).
Reyman należał do tych piłkarzy „Czerwonych”, którzy mecze ze Slovanem zapamiętali na dłużej, a „pomagała mu w tym niewątpliwie odniesiona wskutek ostrej gry gości kontuzja”. Nogę w gipsie trzymał jednak zaledwie parę dni, gdyż wskutek namowy działaczy klubowych przed meczem derbowym z Cracovią ściągnął gips z nogi by wzmocnić siłę piłkarską i moralną drużyny.

Derby stulecia


Tym samym przed rewanżowym meczem mistrzowskim z ŁKS Wisła stoczyła heroiczny bój w spotkaniu towarzyskim z Cracovią remisując 5:5, choć przegrywała już 1:5. Forma jej wyraźnie zwyżkowała, a gracze wykazywali niezwykły hart ducha.
Warto więc poświęcić kilka zdań temu meczowi, gdyż był to jedyny pojedynek derbowy między Wisłą i Cracovią w tym. Do tego najbardziej dramatyczny w historii wszystkich spotkań toczonych w ramach „świętej wojny”.
Grano na boisku Wisły w obecności 4-6000 widzów. Murawa była błotnista, grząska i pod wodą stojąca. Do tego siąpił deszcz. Z tego też powodu krótka gra kombinacyjna wzięła w łeb. Otoczka meczu wobec toczącej się wojny działaczy obu klubów dodawała dodatkowych pozasportowych emocji temu pojedynkowi. Stąd pierwsze minuty meczu były nerwowe z obu stron. Wisła atakowała od początku spotkania, ale pierwsza nerwy opanowała Cracovia i po kwadransie gry prowadziła ze strzału Chruścińskiego 1:0. Wisła wyrównała "w 28 minucie przez Reymana, z przeboju". Następił teraz dla Wisły najczarniejszy kwadrans w historii wszystkich pojedynków derbowych. Kolejno: Ciszewski, Chruściński, ponownie Ciszewski oraz Kubiński zmuszają do kapitulacji bramkarza gospodarzy. "Trybuny [zajmowane przez zwolenników „Pasów”] szaleją z upojenia". Kibice i gracze Cracovii w euforii obcałowują się "pijani radością". Sędzia Rosenfeld kończy pierwszą połowę meczu, która zapowiada pogrom Wisły i najwyższą przegraną w historii wszystkich dotychczasowych pojedynków derbowych.
Jak pisano później w prasie, w takiej sytuacji jaka była po pierwszej połowie każda inna drużyna by się już poddała. W szatni Wisły dokonał się jednak cud. Narzędziem opatrzności stał się Reyman, któremu przypadła rola mobilizatora całej drużyny. Wiadomo, że zwrócił się do nich: „kto z was nie czuje się na siłach, aby w drugiej połowie meczu wydać z siebie wszystkie siły dla zmazania hańby. jaka w tej chwili wisi nad nami - to niech lepiej nie wychodzi na boisko”. „Nikt nie wymaga od was samych zwycięstw. Czasem i przegrać przychodzi. Ale każdy ma prawo żądać od was ambitnej i nieustępliwej walki. Nie dopuśćcie do tego, aby ludzie uznali was za niegodnych ... podania ręki”. Wiadomo też jaki był efekt tej męskiej rozmowy. „Postanowiliśmy grać do upadłego. Walczyliśmy jak lwy, dochodziło się do każdej piłki, nie czułem bólu ... wyrównaliśmy”. Na drugą połowę wyszła już zupełnie inna drużyna Wisły. Drużyna, która pokazała swój charakter. Zespołu ludzi, których łączyło coś więcej niż tylko wspólna gra w piłkę. Dla których honor i obrona barw klubowych ukochanej drużyny nie były pustymi pojęciami'. Drużyny walczącej do końca z pełnym zaangażowaniem, ostro (ale w ramach przepisów). Nie załamującej się mimo niesprzyjających okoliczności i wydawało by się beznadziejnej sytuacji. Gracze Cracovii wyszli na boisko pewni swego i zaczęli grę nonszalancko popisując się niepotrzebnym wózkowaniem. Gra początkowo była otwarta i zmienna z obu stron. Szybko jednak okazało się, że biało-czerwoni nie wytrzymują meczu kondycyjnie. Receptą Reymana na zniwelowanie strat w tym meczu okazało się umiejętne wykorzystywanie skrzydłowych. Pomoc Cracovii nie była w stanie ich powstrzymać. Na efekty nie przyszło długo czekać. Wisła udowodniła, „że jest drużyną przede wszystkim kapitalnie postawioną duchowo”. Już w 11' Reyman "podwyższa skromną hipotekę swej drużyny". Kilka minut później strzela swojego gola Balcer. Gracze Cracovii zaczynają tracić nerwy, choć nikt jeszcze nie wierzył, że Wisła jest w stanie wyrównać stan meczu. A jednak to co niemożliwe stało się faktem. „Reyman pracował wyśmienicie” w tym spotkaniu i fortuna nagrodziła jego wysiłki zapisując na jego konto 2 ostatnie gole w tym meczu (ostatniego na 10 minut przed „końcem meczu, wśród niesłychanego entuzjazmu zwolenników Wisły”). Mecz kończył się w zapadających ciemnościach, litościwie zakrywających wstyd malujący się na twarzach graczy Cracovii, którzy zamiast niebywałego triumfu musieli w ostatnich minutach gry walczyć o utrzymanie remisu w tym dramatycznym spotkaniu. Jak pisano w pomeczowych komentarzach: pobić w drugich 45 min. "tak wysoko zwycięskiego i poważnego przeciwnika 4:0, to wyczyn stokrotnie jeszcze wyższy" niż wyczyn Cracovii z I połowy. W Wiśle wszyscy zasłużyli na pochwałę. "Reyman I pracował z niebywałem poświęceniem, nagrodziła go przynajmniej hojnie fortuna aż czterema strzelonymi bramkami" - dodajmy strzelonymi chorą nogą. Jak twierdził potem sam Reyman „nie było ... w Polsce piłkarza, który strzeliłby białoczerwonym 'czwórkę„. „Opuszczając szatnię po meczu Reyman miał powiedzieć do swych kolegów: "Uratowaliście honor Wisły”. W komentarzach prasowych żałowano, że Wisła tak nie gra w Mistrzostwach Polski.

Grupa Południowa. Dokończenie rozgrywek


Wiosna piłkarska w Polsce i mistrzowskie rozgrywki finałowe w 1925 r. przebiegały w atmosferze protestów, karzących decyzji władz piłkarskich i odwołań od nich. Tak naprawdę to nie było wcale pewne, czy decyzje WGiD będą ostateczne. Ostatnią instancją zawsze pozostawał Zarząd, a w ostateczności Zjazd PZPN. Jedno było pewne: na pewno nie służyło to dobremu wizerunkowi polskiej piłki w kraju i za granicą. Przed meczem z ŁKS wydawało się nawet, że Wisła zgarnie komplet punktów za 3 wcześniejsze mecze. W wypadku meczów z AKS sprawa wydawała się jasna. Gracze tego klubu Majzner i Janeczek optowali na rzecz Niemiec w plebiscycie i dlatego wobec nich zastosowano przepisy dotyczące obcokrajowców. Wisła złożyła także protest w/s występów w barwach ŁKS nieprawidłowo zgłoszonego do gry Romana Jańczyka i szanse uznania tego protestu także były spore.
Niezależnie od zakulisowych zabiegów działaczy klubowych to właśnie mecz z Łodzianami miał zadecydować o dalszym uczestnictwie Wisły w rozgrywkach mistrzowskich. Ewentualna strata punktów na własnym boisku praktycznie eliminowała Wisłę z dalszych rozgrywek. Kadrowo sytuacja Wisły po meczu z Cracovią nie przedstawiała się wesoło po dyskwalifikacji Kowalskiego i kontuzji paru podstawowych zawodników. Sam Reyman, podpora i mózg drużyny, jeszcze na prę dni przed meczem z Cracovią miał nogę w gipsie. Na wyraźną prośbę działaczy Wisły wystąpił w tym meczu ale kontuzja nie była jeszcze wyleczona. Tydzień po wyczerpującym pojedynku z Cracovią musiał znowu wyjść na boisko z wyraźnie chorą nogą. Po prostu nie wyobrażano sobie wygrania meczu z ŁKS bez jego udziału. Potwierdził to mecz z Łodzianami (10.05 3:1), który zaczął się niezwykle pechowo dla „Czerwonych”, gdyż już w 5’ Czulak doznał zwichnięcia nogi i właściwie do końca spotkania statystował na boisku. Trzeba w tym miejscu dodać, że ówczesne przepisy nie przewidywały zmian w trakcie meczu (z wyjątkiem bramkarzy).
Zwycięstwem wzięła Wisła zasłużony rewanż za klęskę w Łodzi coprawda po zacieklej walce. Była to typowa gra o punkty, ostra za strony Wisły, a mocno brutalna ze strony łodzian”. Jak pisano „Reyman - trochę mniej niż zwykle wybijał się na pierwszy plan, gdyż widocznie 'szanował się'. W chwilach zapomnienia o chorej nodze - był w zwykłej formie. W takim momencie strzelił pierwszą bramkę z ostrego, krótkiego podania Adamka, nieodpartą bombę w górny róg. Sobociński nie mógł się ruszyć”. O dziwo w II. połowie to Wisła gniotła rywali strzelając następne bramki. Honorowy gol dla ŁKS padł na kilka minut przed końcem spotkania i nie zmienił obrazu tego meczu.
W ten sposób Wisła kończyła rozgrywki grupowe z dwiema porażkami i dwoma zwycięstwami odniesionymi na boiskach. ŁKS poza porażką z Wisłą w Krakowie odniósł same zwycięstwa. Ale pozostawała jeszcze kwestia walkowerów. W najbardziej optymistycznym wariancie to przy zielonym stoliku mogło się zadecydować, że to właśnie „Czerwoni” awansują dalej. Takie też były pierwsze decyzje WGiD, który „w większości swej złożony z członków TS Wisła” w swym biuletynie informował o w.o. także w meczu ŁKS-Wisła. Sprawa ta była jednak wątpliwa i zarząd PZPN miał ostatecznie podjąć decyzję w tej sprawie. Tak też się stało. Zatwierdził on walkowery przeciwko AKS (dwukrotnie Wiśle i raz ŁKS) i anulował w.o. przeciwko ŁKS. Decyzją PZPN o wyjściu z grupy miał zadecydować dodatkowy mecz między tymi drużynami (11.06 we Lwowie). Iście Salomonowa decyzja przecinała serial protestów i odwołań. O wszystkim miało zadecydować boisko. Decyzja ta wydawała się słuszna. Choć termin meczu wybrany został nieszczęśliwie. Bowiem trzy dni później miał się odbyć także we Lwowie pierwszy mecz finałowy zwycięskiej drużyny z Pogonią. Dodatkowe spotkanie z ŁKS miało znaczenie nie tylko sportowe, ale i honorowe, bo trzeba było udowodnić na boisku, że się jest drużyną lepszą.
Wisła przygotowywała się do tego pojedynku meczami towarzyskimi z drużynami krajowymi i zaagranicznymi (m.in. Czarnymi 3:3 i Hasmoneą 1:1 na turnieju zorganizowanym przez 19 pp.).
Mecz z Czarnymi okazał się najpiękniejszym spotkaniem w tym turnieju. Dobra gra z obu stron i szybkie tempo zadowoliło licznie zebraną publiczność. Na Wiśle spoczął bowiem obowiązek poprawienia reputacji krakowskiej piłce po przegranym w kiepskim stylu przez Cracovię meczu z Pogonią 0:3 (do tego gracze Cracovii zachowywali się niesportowo). Ciekawostką było to, że grano tylko 80 minut „z powodu wyjazdu wczesnego gości”. Wynik 3:3 odzwierciedlał przebieg wydarzeń na boisku.
Wcześniej, bo 21 maja zagrali z Vrsovice Praga (2:3). Zdecydowany pech prześladował Wisłę w jej meczach międzynarodowych w tym sezonie. Dziesiątkowana kontuzjami, przegrywała pojedynki, w których wcale nie była drużyną gorszą. Tak też było w pojedynku z praskimi Vrsovicami. Była to drużyna dopiero zdobywająca sobie pozycję w czeskim futbolu. Dziś znana jest pod nazwą Bohemians. Czesi zaprezentowali się w Krakowie przyzwoicie. Fatalny stan boiska zalanego w połowie wodą nie pozwalał na ładną kombinacyjną grę. Stąd samo spotkanie miało przebieg chaotyczny. Wisła, nie dość, że osłabiona brakiem kontuzjowanych graczy, to jeszcze musiała grać bez szeregu „graczy zdyskwalifikowanych 'jadowicie' przez władze sportowe”. Stąd po obu stronach Henryka wystąpili jego dwaj bracia jako łącznicy. Młodsi Reymanowie mimo, że nie byli jeszcze podstawowymi graczami Wisły prezentowali się dobrze w tym meczu. W I. połowie na prowadzenie wyprowadził Wisłę właśnie najmłodszy z nich kiedy to „ostrą oślizgłą od błota piłkę Adamka” wpakował do siatki gości. Czesi szybko wyrównali, wykorzystując kontuzję i nieobecność Pychowskiego na boisku. Początek II połowy należał jednak do gości, którzy szybko strzelili 2 gole. Wynik mecz ustalił najstarszy z braci Reymanów, po rzucie karnym w ostatnich minutach gry.


Na 4 dni przed meczem z ŁKS gracze Wisły w sile 6 osób (z Reymanem na czele) musieli jeszcze bronić honoru Krakowa w meczu ze Lwowem. Ten jak zwykle zacięty pojedynek wyczerpywał nadmiernie siły „Czerwonych” przed jakże ważnymi pojedynkami z ŁKS i, jak przypuszczano, z Pogonią.
Mecz z ŁKS wzbudził olbrzymie zainteresowanie we Lwowie (11.06). Kilkutysięczna widownia sympatyzowała z Łodzianami. Po prostu uważano ŁKS za drużynę słabszą od Wisły i chciano, by Pogoń właśnie z nimi zagrała w rozgrywce finałowej. Do tego Wiśle na pewno nie sprzyjała atmosfera wytworzona po przyznaniu jej walkowerów w meczach z AKS. Okazało się, że nieprzychylna atmosfera panująca na stadionie zdopingowała „Czerwonych” do lepszej gry. Wisła pokazała grę „wspaniałą, pozbawioną znamion brutalności, emocjonującą, ambitną i ofiarną”. „Stosuje system angielsko-węgierski”. „Trójkąt Gieras-Adamek-Balcer z Reymanem, jako wykonawcą, jest może jedynym w Polsce i przypomina najlepsze czasy MTK”, pisano z pewną przesadą, mając na uwadze, że prowadził tę drużynę jako trener Węgier Schlosser. Tym niemniej Wisła odniosła zasłużone zwycięstwo dzięki „bitnemu napadowi, rozumiejącemu się wybornie, przebojowemu i dobrze strzelającemu. Oś jego Reyman I może sobie w dużej mierze sukces ten przypisać”. 3 gole w tak ważnym meczu w pełni uzasadniały tę opinię. Reyman i jego koledzy imponowali w tym meczu ambicją i „furią rozmachu”. Do przerwy był remis 2:2, choć Wisła po bramkach Reymana prowadził już 2:0. Mimo przewagi Wisły udało się ŁKSowi nie tylko wyrównać stan pojedynku do przerwy, ale i niespodziewanie uzyskać prowadzenie w meczu ma dwadzieścia minut przed jego końcem. Huragan braw na trybunach witał to niespodziewane rozstrzygnięcie. „Lecz był to śpiew konającego łabędzia”. Przygniatająca przewaga Wisły dała jej już w minutę później wyrównanie (Adamek), „A Reyman z centry Balcera uzyskuje prowadzenie”. Dramat na widowni trwał bo Wisła dobiła ŁKS w ostatnich minutach meczu, strzelając dalsze 2 gole. Był to prawdziwy pokaz dobrego futbolu ze strony Wisły.

Grupa Finałowa


Wysiłek włożony w ten mecz odbił się jednak na formie graczy „Czerwonych” w jakże ważnym meczu z Pogonią (14.06). Trzy dni na regenerację sił zawodników nie wystarczyły. Decyzja PZPN nakazująca rozegranie meczu z Pogonią zaraz po spotkaniu z ŁKS była co najmniej niefortunna. Dawała Lwowiakom niewątpliwie fory, którzy dodatkowo dobrze przygotowali się taktycznie do tego spotkania. Taktyka Pogoni w tym meczu polegała na unieszkodliwieniu najgroźniejszych graczy Wisły: Gulicz przeszkadzał Adamkowi, Hanke natomiast trzymał Balcera. Gdy dodamy do tego, że „Reyman był niedysponowany”, będziemy mieli obraz tego meczu, w którym pomoc unieszkodliwiła napad Wisły także częstymi i ostentacyjnymi faulami. Choć nie był to najlepszy mecz, a tempo nie było zbyt wysokie to wynik pozostawał sprawą otwartą do końca spotkania. Jak się okazało rzut karny dla Pogoni w 14' min. meczu (faul na Garbieniu miał podobno miejsce przed polem karnym) rozstrzygnął losy tego spotkania. W trakcie I. połowy doszło do dość komicznej sytuacji kiedy to sędzia odgwizdał jej koniec w 36 min., jednak „poinformowawszy się między widzami co do faktycznego czasu” nakazał dalszą grę. Ściany pomagały gospodarzom tego pojedynku o czym świadczyło nie podyktowanie rzutu karnego dla Wisły po ręce Olearczyka w 38. W końcówce spotkania próbował poderwać jeszcze do walki „Czerwonych” Reyman - niestety bez efektu bramkowego.


Mecz z Pogonią był pierwszym pojedynkiem w finałowej grupie Mistrzostw Polski. Oprócz tych dwóch drużyn do tego etapu gier awansowała również poznańska Warta. Grać miano każdy z każdym (mecz i rewanż). Porażka z Pogonią nie przesądzała więc jeszcze o niczym. Trzeba było się zmobilizować i walczyć o punkty w następnych meczach. Pech jednak prześladował „Czerwonych” i w następnych grach. Tydzień po spotkaniu we Lwowie tym razem gościli w Krakowie Wartę (21.06 1:2). Mecz rozpoczął się z 20 minutowym opóźnieniem, gdyż sędzia Mandl z Warszawy korzystał z niezbyt punktualnego PKSu. I znowu „Czerwoni”, choć wcale nie byli zespołem gorszym, przegrali ten mecz. Co więcej, przez większą część spotkania posiadali optyczną przewagę, o czym świadczyła choćby statystyka oddawanych rzutów rożnych (8:1). Zawodzili jednak strzałowo. Do tego w II. połowie z powodu kontuzji zmuszony został do zejścia z boiska Krupa. Mimo to, grając w 10-ciu, mieli do końca spotkania przewagę. Grali jednak zbyt nerwowo, a Warta ładną początkowo grę zamieniła „pod koniec w murowanie bramki i w odsyłanie piłki byle dalej lub na aut”.
Porażka z Wartą w zasadzie przekreślała widoki Wisły na zdobycie mistrzostwa. Tym bardziej, że Pogoń, wygrywając w Poznaniu z Wartą 4:1, stawała się zdecydowanym faworytem Mistrzostw Polski. Tylko nadzwyczaj korzystny zbieg okoliczności dawałby jej jeszcze szanse na odniesienie korzystnego rezultatu. Należało wysoko wygrać z Pogonią i Wartą i czekać na potknięcie mistrza Polski we Lwowie z Poznaniakami. Było to mało prawdopodobne.


Mecz rewanżowy z Pogonią (12.07) był więc w zasadzie meczem o honorowe pożegnanie się z mistrzostwami. Honor ten Wisła uratowała, mimo porażki w tym spotkaniu. Jak pisano: „Wisła była dziś doskonale usposobioną, grała z nastrojem, ślepe szczęście za to było niepodzielnym udziałem jej przeciwnika. Przegrała drużyna lepsza, która w ciągu całego prawie czasu gry miała przewagę na wszystkich linjach”. Chwalono Reymana, który „b. dobry...umiejętnie kierował całą drużyną”. Jednak „doskonale trzymany, nie był w stanie sam nic zrobić”, a łącznicy zawodzili. Po silnej ulewie stan boiska był fatalny (murawę zepsuły dodatkowo rezerwy, rozgrywając przed meczem spotkanie z Jutrzenką II). Jedyna, jak się okazało, bramka meczu padła zaraz po rozpoczęciu gry: Balcer dał sobie odebrać piłkę przez Słoneckiego, ten podał następnie do Kuchara, który „lekkim długim strzałem uzyskuje już w 2 minucie pierwszy i ostatni, a zarazem decydujący o mistrzostwie punkt”. Aktywny Reyman oddawał potem „cały szereg bomb”, jednak „wszystko grzęźnie w rękach Görlitza”. Pogoń nie przebierała w środkach i gra nabierała ostrości. Doszło nawet do „zapasów bokserskich” między Balcerem i Olearczykiem. Słabo dysponowany sędzia Rosenfeld był sarkastycznie wyklaskiwany przez niezadowolonych z wyniku kibiców przez całe spotkanie i kończył mecz o zmroku wśród nieprzychylnych okrzyków kibiców krakowskich. Pogoń zapewniła sobie tym meczem 3. z rzędu tytuł mistrzowski.


Ostatni mecz z Wartą był już dla Wisły tylko honorowym pożegnaniem z mistrzostwami. Przełożony przez PZPN odbył się on dopiero 30.08 w Krakowie i ukazał drzemiące w Wiśle umiejętności.
Goście przyjechali w nieco osłabionym składzie (bez Stalińskiego, Spojdy i Nizińskiego) i to było od razu widać na boisku. Braki personalne i kondycyjne nadrabiali zbyt ostrą grą, co wywoływało mocne niezadowolenie na trybunach. Nie do takiej gry przyzwyczaili goście we wcześniejszych meczach krakowską publiczność. Wisła wyraźnie zbyt późno osiągnęła dobrą formę i „dała grę wcale dobrą, utrudnioną kiepskim boiskiem”. Szczególnie podobał się atak Wisły, który „rwał w przód, w szczególności skrzydła dobrze posyłane w bój przez Reymana I”. Dobrą grę udokumentował Reyman 3 strzelonymi bramkami z pięciu jakie zaaplikowała Wisła Warcie. Jubilat Adamek za rozegranie setnego meczu w barwach Wisły otrzymał pamiątkowy sygnet przed tym spotkaniem. Sierpniowe spotkanie z Wartą było ciekawe także z tego względu, że był to ostatni mecz w Krakowie toczony wg starych przepisów o spalonym. Jak można sądzić stary przepis o spalonym nie był korzystny dla wiślackich napastników (wysokich, mocno zbudowanych) i preferował drużyny grające defensywnie. Zmiana przepisu o spalonym niewątpliwie sprzyjała drużynom posiadającym dobrych napastników, stawiającym na atak, a takim zespołem była Wisła. Dostrzegali to bystrzy obserwatorzy spotkań piłkarskich pisząc: „Zdaje się, że nowe przepisy dogadzają Czerwonym, którzy rozumnie wyzyskują stwarzające się sytuacje”.

Podsumowanie i futbolowe ostatki


Mecz z Wartą był ostatnim meczem w mistrzostwach, a zarazem pożegnalnym występem na trenerskiej ławce I. Schlossera, któremu kontrakt wygasał z końcem tego miesiąca. Sierpień był w ogóle czarnym miesiącem dla trenerów w Krakowie. W Cracovii w końcu sierpnia pozbyto się Kożelucha (za zaniedbywanie obowiązków); w Makkabi Farmera (za brak kompetencji); w Wiśle Schlossera („zarzucając mu brak energii”). Choć tak naprawdę wpływ na te posunięcia miały też kłopoty finansowe związane z utrzymywaniem trenerów. Niemalże wykłócanie się o pieniądze to był stały wątek pobytu Schlossera w Krakowie. Na początku sierpnia wydawało się, że rozstanie z Wisłą nastąpi w zgodzie. Tak się nie stało. W związku z tym postanowiono wcześniej zakończyć z nim współpracę. Okoliczności rozstania Schlossera z Wisłą nie były sympatyczne, a szkoda bo wykonał on kawał dobrej roboty trenerskiej, który procentował jeszcze latami.
Ostatecznie Wisła zajęła ostatnie, 3. miejsce w finałach Mistrzostw Polski, wygrywając zaledwie jeden mecz z czterech, jakie rozegrała. Czy był to sukces? Na pewno apetyty Wisły były o wiele większe...


Druga część sezonu piłkarskiego dla Wisły przebiegała pod znakiem gier towarzyskich. Toczyła je ze zmiennym szczęściem i obok przykrych porażek odnosiła też pewne i efektowne wygrane.
Warto w tym kontekście wymienić ostatni mecz międzynarodowy Wisły w tym sezonie. Wprawdzie w sierpniu nie doszło do planowanego tournee Wisły po Czechach. Na początku tego miesiąca odbył się jednak kolejny mecz czesko-wiślacki. Tym razem zakontraktowano na grę w Krakowie Slavię z Koszyc. Była to typowa drużyna walki, która braki techniczne nadrabiała atletyczna i ostrą grą. Tak też było w meczu z Wisłą i wcześniejszym z Jutrzenką (2:0). Goście nie przebierali w środkach by utrzymać korzystnym wynik (bramka dla gości padła po błędzie Łukiewicza). Wisła choć miała przewagę w polu przegrała z przeciwnikiem od niej gorszym, gdyż zagrała tym razem bez ambicji.

Najwyżej jednak należy ocenić październikowy mecz z Pogonią w Krakowie. „Czerwoni” mieli w nim parę rzeczy do udowodnienia sobie i swoim kibicom. Była to okazja do rewanżu za dwukrotne pechowe porażki w Mistrzostwach Polski i dwie przegrane w grach towarzyskich. Pewna wygrana 5:0 i hat trick Reymana mówiły same za siebie. Zemsta na najbardziej utytułowaej polskiej drużynie była słodka, ale tytuł mistrzowski ponownie wędrował do Lwowa.
Jak pisano po mecz: „Wiśle udała się wreszcie wielka gra. Już nic sam wynik, osiągnięty z mistrzem Polski i to w stosunku tak wysokim, lecz forma graczy Wisły i praca całości drużyny każą ten dzień zaliczyć do większych triumfów. Pogoń wystąpiła do piątych z rzędu w tym roku zawodów z Wisłą (wszystkie poprzednie wygrane) w kompletnym składzie... Wisła z rezerwowym Skrynkowiczem na miejscu Kaczora i Reymanem III na lewym łączniku. Bądź co bądź walczyły ze sobą dwie prawieże najlepsze drużyny Polski i smutno by było, by spotkanie takich przeciwników nie stało na wyżynie klasy. To też przez cały czas gry, z wyjątkiem może ostatnich minut pierwszej połowy, gra miała przebieg istotnie pierwszoklasowy i w pełni zadowoliła licznych widzów, nie mówiąc o nasyceniu lokalnej ambicji... Wisła wygrała spotkanie z Pogonią dzięki doskonałej grze pomocy i pracy swych skrzydeł".
Ostatnim akordem futbolowym Wisły w tym roku był pojedynek z wojskową drużyną 20 pp. Pojedynek o tyle ciekawy, że w barwach wojskowych wystapił H. Reyman i co więcej strzelił swemu macierzystemu klubowi bramkę z rzutu karnego (29.11 5:1 dla Wisły).

Rok 1925 jeśli chodzi o jego organizację przez PZPN był kolejnym zachwianym sezonem piłkarskim. Przełożenie rozgrywek aklasowych z powodu Igrzysk Olimpijskich nadal skutkowało. By zapełnić jakoś pustkę piłkarską jesienią tegoż roku postanowiono rozegrać cykl spotkań o piłkarski Puchar Polski. Wisła przystąpiła do nich późną jesienią pewnie wygrywając eliminacje okręgowe. Szkoda tylko, że wysoka forma „Czerwonych” przyszła tak późno.
W sumie można ocenić pozytywnie występy Wisły w całym sezonie. Awans do finałów mistrzostw Polski i zajęcie 3. miejsca nie było może na miarę oczekiwań kibiców i działaczy „Czerwonych”. Ale był to wynik więcej niż przyzwoity. Wymowę tego osiągnięcia osłabiała nieco atmosfera skandalu, jaka towarzyszyła tegorocznym rozgrywkom o mistrzowskim w ich etapie grupowym (protesty, odwołania i walkowery). Koniec roku należał jednak znowu zdecydowanie do Wisły, o czym świadczyły wymownie wyniki osiągnięte w meczach o Puchar Polski.
W Wiśle z końcem sezonu przyszedł czas na porządkowanie spraw organizacyjnych. Nowym prezesem Towarzystwa wybrano Z. Bieżeńskiego - bankowca, człowieka niezwykle zasłużonego dla polskiego sportu, który m.in. był wiceprezesem Komitetu Olimpijskiego i odpowiadał za pozyskanie pieniędzy potrzebnych na wysłanie polskiej ekipy olimpijskiej, jako kierownik akcji finansowej. Bieżeński jako jedyny przedstawiciel Wisły pozostawał we władzach krakowskiego związku piłkarskiego po wycofaniu się z nich wszystkich pozostałych osób związanych z Wisłą.
Odejście z tego stanowiska Dembińskiego mogło świadczyć o próbie załagodzenie sporu między TS Wisła a KOZPN. Sporu który tak naprawdę nikomu nie służył. Dembińskiemu dla osłody powierzono funkcję kierownika sekcji piłkarskiej w Wiśle.
Wymagania piłkarzy Wisły wobec klubowych włodarzy nie były wówczas duże. Zdawali sobie bowiem sprawę z ciężkiej sytuacji finansowej klubu. Jednak jako zawodnicy chcieli mieć zapewnione pewne minimum przyzwoitych warunków. Np. podczas wyjazdów na mecze odpowiednią ilość pożywienia i jazdę choćby II klasą pociągu. Podczas meczu zaś choćby wodę do picia i umywania się. Nie były to zbyt wygórowane żądania, ale z ich zaspokojeniem nie zawsze było najlepiej. W takich m.in. sprawach interweniował Henryk Reyman jako kapitan I drużyny. Towarzystwo było biedne. Zaraz po wojnie poważnym wydatkiem był zakup „3 piłek po najtańszej cenie” i zamówienie „koszul dla I drużyny”. Później wcale nie było o wiele lepiej. Gracze byli wszakże ubezpieczeni ale w wypadku słabego zdrowia gracze mieli się zwracać do pp. Budzisza i Orzelskiego, którzy wskazywali „lekarzy bezpłatnych”. Charakterystyczny przypadek zdarzył się, gdy podczas jednego z meczów toczonych w tzw. dniu PZPN jeden z zawodników stracił zęba. Kwotę ewentualnego odszkodowania postanowiono potrącić z należnych PZPN w najbliższych zawodach pieniędzy. Dla oszczędności niezwykle obrotny Kopeć kupował nawet materiał na spodenki. Nic dziwnego, że jednego z graczy drużyny rezerwowej ukarano naganą za zabranie buta z szatni. Natomiast innego zawodnika wydalono z Towarzystwa za wzięcie bez zezwolenia z szatni spodenek i sztućców. Rodzice mieli zwrócić te niezwykle cenne przedmioty, a jeśli nie, to grożono delikwentowi sprawą sądową. Na każdy dodatkowy wydatek, związany np. z kupnem pamiątek związanych z jubileuszem piłkarzy, urządzano specjalne składki. Liczono się po prostu z każdym groszem. Doszło nawet do tego, że gdy PZPN zwrócił się do Wisły o oddanie do „dyspozycji kpt. związkowego” zawodników na planowany mecz Polska Północna-Polska Południowa: „uchwalono że ze względów ciężkiego położenia finansowego odmówić oddania graczy na te zawody”.

Źródło: Paweł Pierzchała "Z Białą Gwiazdą w sercu (Wiślacka legenda: Henryk Reyman 1897 -1963)", Kraków, 2006

cytaty pochodzą z ówczesnej prasy sportowej i codziennej
„Przeglądu Sportowego”, „Stadionu”, „Sportu” lwowskiego, „Kuriera Sportowego”. Tekst oparto również na protokołach z posiedzeń władz TS Wisła i wydawnictwach jubileuszowych TS Wisła.

Pierwsze piłkarskie trofeum w II RP - Puchar Polski 1925/26

1925 - rozgrywki okręgowe

Skąd się wziął pomysł takich rozgrywek? – Odpowiedź jest prosta jak historia piłki nożnej – z Anglii. Kto próbował ją przeszczepić na polski grunt? Odpowiedź jest równie prosta – anglofil Adam Obrubański, który właśnie na wyspach brytyjskich zdawał egzamin sędziowski. Człowiek od zarania związany z Wisłą. Szara eminencja nie tylko tego klubu, ale też i PZPN w latach dwudziestych. Poważne propozycje zorganizowania rozgrywek o Puchar Polski pojawiły się już podczas Walnego Zgromadzenia PZPN w lutym 1923 r. Wówczas pomysł tego typu rozgrywek nie zyskał aprobaty delegatów. Ponowiono tę propozycję rok później. Inicjatorzy chcieli poprzez stworzenie tych rozgrywek ożywić sezon wiosenny pozbawiony meczów o mistrzostwo okręgowe z powodu Igrzysk Olimpijskich w Paryżu i przy okazji zasilić fundusz olimpijski dochodami z tych spotkań. Wzorowano się przy tym na niesłychanie popularnych na Wyspach Brytyjskich rozgrywkach. PZPN opracował wstępny regulamin gier, a następnie rozpisał w tej sprawie referendum. Związki okręgowe miały do 9.12 zdecydować czy akceptują te propozycje. Miał być to puchar przechodni, a więc przewidywano kontynuację tych rozgrywek. Gry rozpocząć się miały najpierw w okręgach w klasach A i B obowiązkowo (w C fakultatywnie). Gospodarz spotkania miał być losowany, a w trzech ostatnich grach pary miały być łączone również losowo. Po zakończeniu rozgrywek w okręgach przystąpić miano do rozgrywek międzyokręgowych, w których mieli brać udział zwycięzcy okręgowi. Drużyny przegrywające automatycznie odpadały z dalszych gier . Regulamin gier o Puchar Polski został zaakceptowany przez okręgi i władze PZPN (16.09 przez Zarząd) i jesienią 1925 r. ruszyły pełną parą, choć zmodyfikowano nieco zasady tych rozgrywek. Wisła postanowiła przystąpić do rozgrywek pucharowych w końcu sierpnia. Powszechnie uchodziła za jednego z faworytów do zdobycia Pucharu i ta opinia potwierdziła się w zupełności. Nie można tego powiedzieć o innych uznanych w Polsce firmach piłkarskich, które odpadły już w ramach rozgrywek okręgowych. Nie obyło się również bez małych skandali, jakim było np. powtórzenie finałowego meczu w okręgu warszawskim między Legią i Warszawianką „z powodu brutalności w grze”. Rozgrywki warszawskie zresztą zasłynęły z szeregu zaciętych gier. Już w półfinale Polonia przegrała z Warszawianką 2:3 po bardzo ostrym meczu. W Łodzi z kolei doszło do unieważnienia zawodów z powodu nieprawidłowości w ich przeprowadzeniu. Zarząd ŁOZPN rozpisał nowe terminy gier i te spotkania rozegrano już w prawidłowy sposób . Drużyny spoza Małopolski bardzo poważnie potraktowały te rozgrywki. Zespoły do tej pory niżej notowane poprzez Puchar Polski chciały pokazać się na piłkarskiej mapie naszego kraju. Na szczęście w KOZPN obyło się bez podobnych atrakcji i rozgrywki pucharowe przeprowadzono sprawnie i w terminie. Cieszyły się umiarkowanym zainteresowaniem kibiców. Z udziału w rozgrywkach zrezygnowała Cracovia. Mimo, że biało-czerwoni znajdowali się wówczas w mizernej formie sportowej pojedynek derbowy z Wisłą na pewno wywołałby duże zainteresowanie w mieście. Do tego reklama tych spotkań była nienajlepsza. Sądząc po relacjach prasowych można odnieść wrażenie, że dla wielu dziennikarzy sport futbolowy zaczynał się i kończył tylko na jednej drużynie i jeśli tylko jej w rozgrywkach brakowało to tracili nim zainteresowanie. Do tego dochodził niezbyt fortunny termin rozgrywania spotkań okręgowych (październik/listopad). Późnojesienny okres nie rozpieszczał kibiców ładną pogodą. Dzisiaj próbuje deprecjonować te rozgrywki, sugerując, że nie uczestniczyło w nich szereg czołowych drużyn krajowych. Choć udział w tych rozgrywkach był dobrowolny, w zasadzie zabrakło w nich z drużyn klasowych tylko (dla innych aż) Cracovii i drużyn lwowskich (rozbitych psychicznie w głośnej aferze o zawodowstwo). Dlatego nie ma powodu by podważać rangę sportową tych rozgrywek. Tym bardziej, że Cracovia zakończyła rozgrywki a-klasowe na odległym miejscu, ustępując nie tylko Wiśle, ale i Jutrzence. A to, że nie obyło się w Pucharze bez niespodzianek, jakimi było wyeliminowanie kilku czołowych klubów polskich przez niżej notowane, to tradycyjnie jest już specyfiką tych rozgrywek do dnia dzisiejszego. Niestety nie były one najlepiej zorganizowane i z powodu słabej znajomości ich reguł w niektórych okręgach doszło nawet do powtórzenia szeregu gier.

Pierwszym meczem Wisły jak to określano „o puhar PZPN” w ramach okręgowych rozgrywek było spotkanie „mistrza okręgu” z „wybijającą się wśród drugoklasowych, ambitną drużynę Zwierzynieckiego”. Jak zauważano „spotkanie takie mogło być ciekawem ze względu na możność porównania poziomu gry obu klas, tembardziej że były to zawody puharowe, gdzie każdy daje z siebie maksimum wysiłku”. Pojedynek ten przyniósł „Czerwonym” pewną, choć skromną wygraną 2:0. Piłkarze Zwierzynieckiego różnicę klas dzielącą ich od Wisły nadrabiali ambicją i prowadzili do przerwy dość wyrównany pojedynek (ustępując „rutyną i techniką bronili się zaciekle”). Sprzyjało temu i pewne zlekceważenie przez a-klasowców rywala, który „wykazywał wielką siłę oporu”, a ich bramkarz M. Koźmin udowadniał, że zna się na swoim fachu. Do tego "Czerwoni" w I. połowie grali przeciw silnemu wiatrowi. Po pauzie wyższość Wisły nie ulegała już wątpliwości, choć została udokumentowana bramkami dopiero w końcówce meczu. Najpierw solowa „akcja Adamka, ładnie przez Reymana I wypuszczonego, przynosi pierwszą bramkę [75’]. Drugą strzela Reyman I z rzutu wolnego” na trzy minuty przed zakończeniem spotkania, „a piłkę, łatwą zresztą do obrony, puszcza bramkarz Zwierzynieckiego przez zręczny trick Adamka, który ją w ostatnim momencie przeskoczył”. Ciekawostką jest fakt, że mecz ten nie figuruje w publikowanych do tej pory, oficjalnych statystykach jako mecz Wisły w ramach Pucharu Polski. Nie ulega jednak żadnej wątpliwości, że był to mecz ćwierćfinałowy tych rozgrywek na szczeblu okręgu. Rozegrano go na boisku Wisły, podobnie jak następny pojedynek z BBSV. Gospodarza według regulaminu rozgrywek wyznaczano przez losowanie i szczęście wyraźnie sprzyjało Wiśle. W półfinale na szczeblu okręgu Wisła zmierzyła się z BBSV w końcu października. Mimo śliskiego i błotnistego boiska Wisła potwierdziła w tym spotkaniu doskonałą formę, a jej gra stała na bardzo wysokim poziomie. Czasy gdy drużyny bielskie z powodu bliskości Wiednia były groźne dla najlepszych polskich zespołów należały już do przeszłości - stwierdzał lakonicznie sprawozdawca z tego meczu. Wisła „bawiła się z przeciwnikiem”, pakując do jego bramki 9 goli (do przerwy 5:0). „Przede wszystkim jednak rekordowa ilość bramek jest zasługą świetnej i niezmordowanej gry Reymana I.”, który zaliczył w tym meczu na swym koncie 4 gole. Mecz był właściwie bez historii, a Bielszczanie grali za miękko „by oprzeć się energii mistrza Krakowa”, który „ostatnio wykazuje wyjątkową formę, tak co do piękności jak i skuteczności gry”. Ponieważ w drugim spotkaniu Wawel pokonał pewnie Jutrzenkę 3:0 finałowy mecz na szczeblu okręgu między tymi drużynami zapowiadał się interesująco. Spodziewano się wprawdzie zwycięstwa Wisły, ale po cichu liczono się również z niespodzianką, gdyż Wawel uchodził za solidną drużynę, do tego potrafiącą grać ostro. Mimo niepogody mecz 8. listopada oglądało 1000 osób. Zwolennicy Wawelu tylko do przerwy mieli nadzieję na korzystny wynik tego spotkania. Jak pisano po spotkaniu Wisła tradycyjnie I. połowę potraktowała niezbyt serio, stąd rezultat bezbramkowy do pauzy. Po przerwie nastąpiło jednak kilka minut, który wstrząsnęły graczami Wawelu, zabierając im ochotę do dalszej gry. Podczas padającego deszczu „już w 3 minucie bije Reyman I, rzut wolny za faul Hyli na Adamku. Piłka skierowana ku bramce, obija się o nogi kilku obrońców i wchodzi w siatkę”. ”Czerwoni” zabrali się teraz „należycie do pracy i uzyskali zupełną przewagę nad swym przeciwnikiem. Napad Wisły prowadzony dość ociężale przez Reymana I., któremu śliski teren nie pozwolił na rozwinięcie należytej działalności, oparł się po pauzie prawie w całości na grze obu łączników”. W efekcie po 9 minutach gry wynik brzmiał 3:0. Ostatni gol padł na minutę przed końcem spotkania po strzale Adamka. Tak po prawdzie to Wisła strzeliła w tym meczu 6 bramek (2 nie uznał jednak sędzia). Pewna wygrana z Wawelem stawiała Wisłę w roli głównego faworyta rozgrywek pucharowych. Jak zauważano w „Przeglądzie Sportowym”: „Jak było do przewidzenia Wisła wyszła z okręgowych gier o puhar zwycięsko, zapewniając sobie udział w wiosennych grach międzyokręgowych. Zarazem stwierdzić wypada, że dotychczasowe rozgrywki w Krakowie nie obudziły żywszego zainteresowania i, z powodu usunięcia się od rozgrywek Cracovii, Wisła jako faworyt nie była narażona na żadne niespodzianki. Tem nie mniej rozgrywki puharowe, jako nowość, zdają się mieć zapewnione stałe powodzenie po tegorocznej próbie”.



Źródło: Paweł Pierzchała "Z Białą Gwiazdą w sercu (Wiślacka legenda: Henryk Reyman 1897 -1963)", Kraków, 2006

cytaty w tekście pochodzą z ówczesnej prasy sportowej i codziennej: "Przeglądu Sportowego", "Stadionu", "Ilustrowanego Kuriera Codziennego", "Kuriera Sportowego", "Kuriera Poznańskiego" oraz z publikacji A. Gowarzewskiego, Lwów i Wilno, kolekcja klubów oraz protokołów z posiedzeń władz TS Wisła.

Ważniejsze wydarzenia

  • 15 marca - pierwszy mecz Wisły z Ruchem 5:1.
  • 3 maja odbyły się jedne z najbardziej emocjonujących derbów w historii. Do przerwy było 1:5. Po pauzie koncert gry w wykonaniu „Białej Gwiazdy” i remis 5:5. Cztery gole w tym meczu zdobył Henryk Reyman.
  • 21 maja w przegranym meczu z Vrsovicami po raz pierwszy na boisku pojawili się razem trzej bracia Reymanowie, występując w linii ataku.
  • 26 maja - pierwszy mecz międzypaństwowy na stadionie Wisły. Polska przegrywa z Węgrami 0:2, a biało-czerwone stroje przywdziewają w tym meczu Witold Gieras i Kazimierz Kaczor.
  • 11 czerwca - barażowy mecz o wejście do grupy finałowej MP rozegrano we Lwowie. Wisła pokazała w tym meczu grę „wspaniałą, pozbawioną znamion brutalności, emocjonującą, ambitną i ofiarną”, czym przekonała do siebie negatywnie nastawioną publiczność. Wynik 6:3 mówił sam za siebie.
  • 14 czerwca - trzy dni na regenerację sił nie wystarczyły. W pierwszym meczu finałów MP Wisła przegrywa we Lwowie z Pogonią 0:1.
  • 12 lipca - mecz ostatniej szansy w MP. Przegrana na własnym boisku z Pogonią 0:1 rozwiewa wszelkie wiślackie nadzieje.
  • 30 sierpnia - Wisła-Warta 5:0 na honorowe zakończenie rozgrywek mistrzowskich. Ostatni mecz w roli trenera Wisły Schlossera i ostatni mecz „Czerwonych” wg starych przepisów gry o spalonym.
  • W finałach MP Wisła zaledwie na 3. miejscu.
  • Sierpień. Decyzja TS Wisła o przystąpieniu do rozgrywek o Puchar Polski była formalnością, gdyż inicjatorem pucharowych bojów był Adam Obrubański – szara eminencja Wisły i PZPN.
  • 18 października - inauguracja rozgrywek o PP w wykonaniu Wisły. B-klasowy Zwierzyniecki nie był w stanie zagrozić Wiśle i przegrał 0:2. Józef Adamek i Henryk Reyman autorami pierwszych bramek dla Wisły w tych rozgrywkach.
  • 25 października - 8 listopada - kolejne przeszkody pucharowe wzięte. Pogrom BBSV 9:0 i pewna wygrana z Wawelem 4:0 dają Wiśle zwycięstwo w okręgu i prawo do gry na szczeblu międzyokręgowym.

Prasa

Artykuły prasowe. Piłka nożna 1925