Sezon 1931 (piłka nożna)

Z Historia Wisły

poprzedni sezon Rozgrywki w tym sezonie następny sezon
Wszystkie mecze, I liga, Mecze towarzyskie międzynarodowe, Mecze towarzyskie i sparingi, Turnieje,
Rezerwa Juniorzy
Kadra Statystyki Spis Sezonów


Spis treści

Sezon 1931

Jubileusz 25-lecia

Runda wiosenna

Drużyna Wisły, choć bez trenera, została starannie przygotowana do sezonu. Nic dziwnego, że stabilny skład i grupa rutynowanych i wybitnych graczy stawiał Wisłę znowu w gronie faworytów rozgrywek. Tym bardziej, że był to rok jubileuszowy. 25-lecie klubu chciano uczcić tytułem mistrzowskim.
W nadchodzący sezon Wisła wchodziła z nowymi nadziejami. Czasy jednak były trudne dla rozwoju sportu w Polsce. Kryzys gospodarczy kładł się cieniem na rozwój klubów. Wisła kondycję finansową opierała na dochodach z meczów piłkarskich i składek. W związku z kryzysem spadała jednak frekwencja na trybunach i malały dochody. Szczególnie dotkliwie odczuła to Wisła i spadek liczby widzów dotknął ją w szczególny sposób co może świadczyć, że gros kibiców „Czerwonych” wywodziła się z niezbyt zamożnych środowisk. Potwierdza to fakt, że wraz z poprawą sytuacji gospodarczej w Polsce (i tym samym statusu materialnego potencjalnych kibiców) frekwencja ta ponownie wzrosła do czołowych w polskiej lidze . Na początku lat trzydziestych wydatki Towarzystwa wraz z rozwojem kolejnych sekcji wzrastały. Klub musiał ratować się pożyczkami prywatnymi. Ze względów finansowych musiał również w tym roku zrezygnować z zatrudnienia trenera. Oczekiwano wyraźnie pomocy finansowej ze strony władz gminnych. Jeśli chodzi o stronę sportową to prezes Wisły Bieżeński widział dobre perspektywy przed drużyną piłkarską, która miała być stopniowo odmładzana. Uważał zmniejszenie ligi do 10 klubów za pożądane. Opowiadał się także za utrzymaniem amatorstwa - co zapewne było związane z kryzysem i kłopotami finansowymi klubów.
Nowym kierownikiem sekcji został Czesław Delekta. Henryka Reymana po raz siódmy z rzędu wybrano kapitanem zespołu. Z racji pełnionej funkcji, a bardziej jeszcze autorytetu, jaki posiadał w klubie, właśnie on wspólnie z Delektą i Obrubańskim „ustalali pracę w sekcji i taktykę gry” w poszczególnych spotkaniach . Prasowe prognozy przedsezonowe, oparte w dużej mierz na wiadomościach wiślackich włodarzy były lakoniczne: „ w drużynie czerwonych nie znajdziemy nabytków. Szkielet jej opierać się będzie na dotychczasowych wypróbowanych w twardych bojach ligowych zawodnikach, a uzupełnienie ich tworzyć będą własne rezerwy... Przeprowadzone od początku lutego racjonalne treningi sprawiły, że zawodnicy czują się doskonale, nastrój wśród drużyny jest bardzo dobry, tak, że rok jubileuszowy przyniesie Wiśle niewątpliwie dalsze sukcesy”.

„Czerwoni” rozpoczęli sezon dopiero w końcu marca kiedy inne drużyny miały już na koncie nawet po dwa mecze. Wcześniej rozegrali szereg spotkań towarzyskich, głównie z drużynami krakowskimi z niższych klas, strzelając w pięciu meczach aż 38 bramek! (tracąc zaledwie 7). Cztery pewne wygrane i tylko jeden remis pozwalały komentatorom twierdzić, „że drużyna wicemistrza znajduje się w doskonałej kondycji fizycznej”. Prawdziwym sprawdzianem wiślackiej formy miał być jednak mecz z Legią. „Mimo atrakcyjności swej, zawody przedstawicieli czołowej ekstraklasy polskiej nie ściągnęły na boisko Wisły tłumów publiczności. Czy powodem tego były ukazujące się na zachodzie ciemne chmury, czy też ludzie nie ocknęli się jeszcze ze snu zimowego, dość że na widowni znalazło się więcej, niż 2000 osób. Bezpośrednio przed meczem spadł deszcz i potworzył na boisko istne bajora i bagna, które uniemożliwiały normalną grę. To też zawody te można traktować jedynie jako dobry kondycyjny trening dla obu drużyn, gdyż gracze musieli dużo sił zużyć na to, aby piłkę "wyciągnąć" z wody”. Remisowy wynik 2:2 nie mówił więc wiele o formie obu zespołów. Pewna wygrana ze Zwierzynieckim 7:0 na tydzień przed pierwszym meczem ligowym pozwoliła jednak pochopnym obserwatorom stwierdzić, że „Wisła znajduje się w dobrej formie i nie posiada słabych stron, to też do pierwszego spotkania ligowego przystąpi zupełnie przygotowana”.
Pierwszy rywal ligowy nie był zbyt wymagający (Warszawianka 29.03 5:2). Na mecz ten przyszło w Warszawie sporo kibiców, mimo przenikliwego zimna i silnego wiatru. Wisła zaprezentowała się stołecznej widowni jako drużyna kompletna i zgrana. Imponowali szczególnie swą grą skrzydłowi Wisły, zdobywając 4 z pięciu bramek. Do przerwy Warszawianka grała z wiatrem i to jej wyraźnie pomogło w strzeleniu jedynej bramki w tej części gry. Wisła, grając nie tyle z rywalem, co przeciwko wiatrowi, „nie mogła wykazać swoich walorów” do pauzy. Po przerwie Wisła „gniecie niemal bez przerwy” rywala i aplikuje mu aż pięć bramek. Uzyskała w tej części gry taką przewagę, że „poza kilku momentami nie schodziła prawie zupełnie z połowy biało-czarnych”. Pewne zwycięstwo nad słabym rywalem nie dawało jeszcze odpowiedzi co do dyspozycji „Czerwonych”. Choć po meczu twierdzono: „uważać możemy zespół czerwonych za jednego z czołowych kandydatów do szczytnego tytułu, kandydatów, mogących rościć do niego pretensje nie tylko ze względu na prawo starszeństwa tytułu i tradycji, lecz przedewszystkiem rzetelnej pracy i wysiłku sportowego. Bo co tu dużo mówić: Wisła jest w chwili obecnej zespołem zmontowanym doskonale i każdy gracz wie, co do niego należy, zna doskonale zakres swej działalności i możliwości zarówno własnych, jak i swych partnerów”.
Teraz czekał ich międzynarodowy mecz z zespołem III Kerulet. Tradycyjnie okazją do tego spotkania stały się Święta Wielkanocne. Tym razem w Krakowie gościła czołowa drużyna węgierska. Kibice „Czerwonych” spragnieni od dłuższego czasu oglądania swych pupili w tego typu konfrontacjach stawili się licznie na stadionie Wisły. Węgierscy zawodowcy nie zawiedli oczekiwań publiczności dając pokaz „doskonałej techniki, pięknego opanowania piłki”. Do tego, jak pisano, „rzucała się na pierwszy rzut oka rozumna gra gości, gdzie w każdem podaniu dominowała jakaś myśl”. O dziwo, Węgrzy ustępowali Wiślakom w indywidualnych akcjach. Ciekawa i ładna gra z obu stron obfitowała w dużą liczbę strzelonych bramek. Niestety o jedną okazali się lepsi gości wygrywając 4:3. Ponieważ obie drużyny grały ofensywnie i o zwycięstwo mecz podobał się kilkutysięcznej widowni. Co ciekawe, to właśnie Wisła stwarzała w tym dniu niebezpieczniejsze sytuacje podbramkowe, ale jej gracze „bawili się niepotrzebnie zbyt długo w bezproduktywną, zbyt często kombinację”. Był to jedyny międzynarodowy pojedynek Wisły w tym roku.

Spotkanie to pozwoliło graczom Wisły utrzymać dobrą dyspozycję do następnego meczu ligowego. A rywal tym razem był już wymagający. Warta zaliczała się od paru lat do ścisłej czołówki ligowej, więc z zainteresowaniem oczekiwano na jej przyjazd do Krakowa (12.04). Obie drużyny zaprezentowały kibicom żywą grę, obfitującą w sytuacje zmieniające się jak w kalejdoskopie. Nic dziwnego, że mecz ten określono jako „pokaz wysokiej umiejętności piłkarskich poszczególnych graczy”. Niespodziewanie bowiem prowadziła do przerwy 1:0. Co skłoniło obserwatorów do stwierdzenia, że „Wisła już drugi swój mecz ligowy rozgrywa w ten sposób, że zdawałoby się kładzie większy nacisk na drugą połowę zawodów. To co pokazali czerwoni po przerwie, rzadko się na boiskach naszych ogląda”. Po pauzie na boisku dominowała tylko jedna drużyna. „Nawet ciężki zazwyczaj Reyman rozruszał się, tak że przypominał swe najlepsze czasy. Atak za atakiem rwał naprzód, każda piłka dochodziła tam, gdzie była kierowana”. Nic dziwnego, że po dwudziestu minutach wynik brzmiał 3:0. Warta praktycznie nie istniała na boisku, a Wisła parła w huraganowych atakach na bramkę Warty. Ładna kombinacyjna gra przyniosła jej jednak tylko jednego gola w końcówce meczu. „Warta, mimo, że nie grała źle, natrafiła na dobrze dysponowaną w tym dniu Wisłę, która szczególnie po pauzie pokazała grę koncertową, i to było przyczyną jej tak stosunkowo wysokiej cyfrowo porażki”.
Po dwóch kolejkach na czele z kompletem punktów znajdowała się Wisła, ŁKS i Ruch. Cracovia w 3 grach zdobyła 3 punkty, a Pogoń nawet nie rozpoczęła jeszcze sezonu ligowego. Kibice byli jednak do tego już przyzwyczajeni.
„Czerwoni” rozpoczęli sezon dobrze i kibice z niecierpliwością czekali na następny mecz z Garbarnią (19.04 0:0). W pierwszych kilkunastu minutach mecz był prawdziwym pokazem futbolu z obu stron. Zmienne akcje, sytuacje podbramkowe, ładne kombinacje, strzały - to były cechy charakterystyczne tego spotkania. Potem niestety gra się zaostrzyła i drużyny bardziej dbały o obronę niż o atakowanie. Co chwila zresztą ktoś leżał na murawie kontuzjowany. Nic dziwnego, że skończyło się na bezbramkowym remisie. Nic dziwnego, że właśnie to „polowanie na kości przeciwnika” zwróciło głównie uwagę komentatorów: „Gdyby jednak nie częste nadużywanie siły fizycznej i niezgodne z zasadami sportowemi „wchodzenie” w przeciwnika, co powodowało przerwy wywołane znoszeniem graczy z boiska, to możnaby jeszcze nie narzekać. Ten „system” gry, polegający na zmniejszaniu ilości graczy strony przeciwnej, nie może się nie tylko podobać, ale musi wzbudzić niesmak wśród najbardziej zagorzałych zwolenników piłki nożnej. Ktoś złośliwy obliczył, że co dziesięć minut musiał jeden z zawodników leżeć na ziemi chwilowo unieszkodliwiony. Takiego „sportu” nikt sobie życzyć nie może...”.

Następny mecz Wisły z Polonią określono jako „pełen emocji”, a grę Wisły „piękną choć ostrą”. „Mecz faworyta Warszawy z najgroźniejszą obecnie drużyną ligową, był magnesem niebylejakim. Zresztą stawka, o jaką szła gra, była też nie do pogardzenia bo drużyna wychodząca z walki zwycięsko, sadowiła się na czele tabeli. Tylko, że Wisła prymat swój umacniała, Polonia zaś go zdobywała”. W Warszawie Wisła rozpoczęła mecz w imponującym stylu: „opanowała całkowicie sytuację, popisując się w polu techniką, świetnym balansem ciała, nadzwyczajnym zrozumieniem i ustawianiem się”. „Huraganowe ataki „Czerwonych” walą na bramkę Kisielińskiego raz po raz. Przewaga Wisły jest tak wielka, że wydaje się, iż to grają drużyny z dwu różnych klas”. Widownia, widząc jak grała Wisła, „oniemiała, jakby porażona impetem Wiślaków”. Smaczkiem tego meczu była także rywalizacja dwóch braci Kisielińskich. Jak napisano o tym pojedynku: „Na udry z sobą szli bracia Kisielińscy”. Walerian pognębił brata i przy stanie 2:2 strzelił na 6 minut przed końcem meczu zwycięską bramkę dla Wisły. Sam mecz miał dwa oblicza. W I. połowie dominowała Wisła, a jej „napad pracował bardzo dobrze, posunięcia były czynione planowo i z rozmysłem. Motorem był jak zwykle Reyman, który grzeszy wprawdzie powolnością i brakiem bojowości, ale rozdaje piłki tak idealnie, że w Polsce nie posiada on w tej gałęzi doot-ballu równego sobie”. Reyman nie wytrzymał szybkiego tempa gry i w II. połowie doszła do głosu Polonia. Pomagał jej w tym sędzia, gwiżdżąc, czy trzeba czy nie, spalone (np. Reymana gdy otrzymał piłkę od gracza Polonii!!!). Dlatego gra w tej części nie była już tak interesująca, a tempo spotkania wyraźnie siadło. W sumie Wisła wygrała zasłużenie, prezentując grę zespołową, opartą na dobrej technice, bojowości i wierze we własne siły.
W czterech meczach zgromadzili „Czerwoni” 7 punktów. Ruch w 3 meczach pięć. Polonia po 5 spotkaniach tyle samo. 4 punkty miała na swym koncie Garbarnia, ale rozegrała tylko 3 mecze.
Stabilny skład Wisły procentował dobrą grą. Nie widać było braku w zespole Makowskiego, czy Czulaka. W następnym pojedynku z Pogonią dało się jednak odczuć zmianę bramkarza. Zastępujący Koźmina Olewski zawinił w tym meczu 2 bramkę, co dało Pogoni niespodziewane zwycięstwo 2:1 (3.05). Mecz od pierwszych sekund miał charakter zaciętej, twardej walki, choć był nieco chaotyczny. Wisła była drużyną o lepszej klasie, „zabrakło jej jednak – co jest u tej twardej drużyny najdziwniejsze – umiejętności wygrania” i „wykazała niedostateczną szybkość, tudzież nieorjentowanie się w sytuacjach podbramkowych”. Godnie prezentując szkołę krakowską, „Czerwoni” nie mieli w tym dniu szczęścia. Przez godzinę trwała wyrównana gra, potem przewagę uzyskała Wisła. Pogoń jednak mądrze się broniła, w końcówce grając na czas. Technicznie ustępowała Wiślakom, ale braki nadrabiała ambicją i zapałem (w czym celował Kuchar): „Ambicja Lwowian góruje nad hyperkombinacją lepszego zespołu krakowskiego”. O wyniku meczu rozstrzygnął incydent z początku II. połowy gry. Wtedy to „bramkarz Wisły chwyta piłkę, która Łagodny wybija mu nieoczekiwanie i tak szczęśliwie, że piłka pada wprost pod nogi Motylewskiego” i tak padł 2 gol dla Pogoni. Wisła zerwała się do ataku, ale przyniosło jej to tylko rzut karny wykorzystany przez Kisielińskiego. Wisła do końca spotkania dążyła do wyrównania, a Pogoń w końcówce broniła się niemal całą drużyną na swoim polu karnym. Okazało się to skuteczne i przyniosła gospodarzom pierwsze zwycięstwo nad Wisłą od 3 lat. Co ważne, mecz toczony był w sportowej atmosferze. „Przywitanie się Reymana z Kucharem przed zawodami miało szczególnie serdeczny charakter, co publiczność przyjęła entuzjazmem. Całe szczęście, że zakaz PZPN-u co do całowania się graczy odnosi się tylko do zawodników własnej drużyny, w przeciwnym razie obydwu kapitanów spotkałaby kara” . Trzeba w tym miejscu wyjaśnić, że WGiD wydał wówczas „zakaz całowania się graczy po strzeleniu bramki”, gdyż nie było to fair w stosunku do rywala.
Ta przegrana kosztowała Wisłę utratę pierwszego miejsca w lidze. Zajął je Ruch po wygranej z Polonią 3:0 i zrównaniu się punktami z Wisłą (7). Miał do tego jeszcze jeden mecz w zapasie. Garbarze nie zaczęli sezonu w najlepszym stylu i po kolejnych remisach zajmowali miejsce w środku tabeli. Teraz na Wisłę czekał mecz derbowy z Cracovią (17.05). Pasy spisywały się w lidze słabiutko i zajmowały miejsca w dolnych rejonach tabeli. Do tego do meczu z Wisłą przystępowali mocno osłabieni. Faworytem była więc Wisła - jeśli w meczach derbowych w ogóle można mówić o faworycie. Przewidywania tym razem sprawdziły się co do joty i „Czerwoni” wygrali pewnie 4:1. Tylko do przerwy biało-czerwoni dotrzymywali kroku Wiśle i gra była wyrównana. Wisła zaczęła mecz ostro i „z miejsca narzuca ostre tempo podjeżdżając pod bramkę gospodarzy”. Szybko też strzela gola (w 5’ Lubowiecki) i równie szybko go traci (w 7’). W końcówce tej części gry lepsze wrażenie sprawiała Cracovia ale wynik się nie zmienił. Po przerwie dominowała na boisku już tylko jedna drużyna. O wyniku tego meczu zadecydowała 5. minuta po przerwie, kiedy to Otfinowski, nie bez własnej winy, dwukrotnie wyjmował piłkę z siatki. Dwa ostatnie gole dla Wisły strzelił Reyman, przypominając, że był przecież dwukrotnie królem strzelców polskiej ligi.
Dzięki temu zwycięstwu Wisła ponownie objęła prowadzenie w ligowej tabeli, w 6 meczach gromadząc 9 punktów. Ruch miał o jeden punkt mniej, a Legia dwa (przy 5 rozegranych spotkaniach).
Okazja do rewanżu dla Cracovii przyszła bardzo szybko, gdyż w Zielone Święta Wisła obchodziła hucznie swój jubileusz. W jego ramach przewidywano m.in. turniej czterech drużyn z Cracovią i Czarnymi i Pogonią. Mecz z Czarnymi był zarazem meczem ligowym. Z Cracovią przyszło się Wiśle zmierzyć towarzysko. Po dłuższej przerwie wrócił właśnie w tym meczu na krajowe boiska Kałuża. Sam mecz był ciekawym widowiskiem, a „żywa, ambitna gra obu zespołów prowadzona była na ogół ‘fair'". Wisła grała dzień wcześniej mecz z Czarnymi i po prostu nie wytrzymała tempa gry. Przegrywała do przerwy 1:3. W przerwie meczu wręczony wybitnym piłkarzom Wisły upominki za bronienie barw Wisły. Były to m.in. pierścienie. Reyman otrzymał dodatkowo zegar Omega za rozegranie 400 meczów w koszulce z białą gwiazdą. Wracając do meczu to Wisłę stać było na zryw w II. połowie meczu i doprowadzenie najpierw do stanu 2:3, a potem 3:4. Takim też wynikiem skończył się ten pojedynek, który nieco popsuł świąteczny nastrój jubileuszu. Jak zresztą podsumowano potem pojedynki Wisły z krajowymi rywalami to okazało się, że jedynie sąsiadka z drugiej strony Błoń miała dodatni bilans gier z Wisłą. Honorowy protektorat nad jubileuszem Wisły objął sam Rydz Śmigły, a w komitecie honorowym znalazło się szereg wybitnych osobistości z metropolitą Sapiehą, Marianem Dąbrowski (red. IKC), czy Kornelem Makuszyńskim (wielkim sympatykiem Wisły - szczególnie jej filii zakopiańskiej). Oprócz tego, jak zwykle w takich wypadkach różni oficjele z wojewodą i prezydentem miasta. Uroczystości tradycyjnie uświetniała msza św. w Kościele O. Kapucynów. Przed meczem z Cracovią odbyło się szereg imprez sportowych uświetniających 25-lecie klubu: odbyły się zawody lekkoatletyczne, mecze siatkówki, koszykówki i szczypiorniaka. Potem przyszła kolej na mecz ligowy z Czarnymi, który zarazem toczony był w ramach turnieju (24.05 5:1). Wisła odniosła w nim zasłużone zwycięstwo, choć początek spotkania wcale tego nie wróżył. Czarni zagrali bowiem „wcale składnie i celowo” i prowadzili nawet 1:0. Kiedy jednak Wisła uporządkowała grę obronną, nie potrafili poważnie zagrozić bramce „Czerwonych”. W miarę upływu czasu coraz wyraźniej widać był braki techniczne poszczególnych graczy Czarnych (poza Janem Reymanem). W Wiśle brylował Balcer w ataku (autor hat tricka), który już do przerwy po dwu trafieniach wyprowadził swoją drużynę na prowadzenie. Po przerwie grała właściwie tylko Wisła i wynik został rozstrzygnięty w pierwszym kwadransie, kiedy to padły trzy gole. Mogło być ich znacznie więcej, ale Wiślacy nie wykorzystali szeregu dogodnych sytuacji podbramkowych. Nic dziwnego, że po tym meczu, pozostając pod wrażeniem jubileuszu Wisły „Raz, Dwa, Trzy” pisał: „Miniony okres przeszła Wisła zwycięsko, wznosząc swój herb klubowy, białą gwiazdę na czerwonem polu, coraz wyżej, sięgając dumnie po najzaszczytniejsze tytuły w sporcie polskim... po tytuły mistrzowskie i godnie reprezentując barwy nasze w spotkaniach międzynarodowych. Dziś może Wisła spojrzeć z dumą na dorobek minionego okresu przeszłości, który jej zapowiada piękną świetlaną przyszłość”. Sporo w tym było świątecznej kurtuazji, choć i Ikac zauważał, że w meczu tym widać było wyraźnie dzielącą obie drużyny różnicę futbolowej klasy.
Chyba zbytnio uwierzyli piłkarze Wisły w swą szczęśliwą gwiazdę w następnych dwu meczach ligowych. W pierwszym podejmowali Lechię - lwowskiego beniaminka ligowego. W związku z tym w Krakowie spodziewano się gradu bramek dla Wisły, choć Lechia wcześniej wygrała w Warszawie z Polonią i Legią. Okazało się, że ambicja i dobra gra obronna wystarczyła, by biało-zieloni odnieśli zwycięstwo w dawno nie widzianym w Krakowie upale (31.05 1:2). „Wisła zawiodła w zupełności, bo cóż z tego, że ustawicznie posuwała się pod bramkę Lechji, kiedy akcje jej nie miały żadnego zakończenia”. Nic dziwnego, że do przerwy spotkanie to było wyrównane. Mecz rozstrzygnął się w II. połowie meczu. Najpierw goście w 71 minucie objęli prowadzenie. „W 30-ej min. po dłuższej wędrówce piłki po polu karnem Lechji, Reyman szpicem wyrównuje” (z podania Lubowieckiego). Wisła atakowała i chciała rozstrzygnąć mecz na swoją korzyść. Niespodziewanie jedna z kontr Lechii dała jej zwycięskiego gola na dwie minuty przed końcem spotkania. Przegrana lidera ligi u siebie była sensacją tej kolejki. Na szczęście dla Wisły Ruch również przegrał (z Legią 0:1). Wisła prowadziła więc po 8 kolejkach w lidze z dorobkiem 11 punktów. Ruch tracił jeden punkt do lidera.
W następnej kolejce czekał Wisłę wyjazd do Warszawy na mecz z Legią (4.06 0:1). Z tą drużyną nigdy Wiśle nie grało się łatwo, a w ostatnich latach wyniki zwykle oscylowała wokół jednobramkowej wygranej jednej lub drugiej drużyny. Tak też było i tym razem. Jak napisano po meczu był to „najpiękniejszy mecz sezonu i świetna gra Legii grającej kombinacyjnie w ataku i dobrze obstawiającej graczy Wisły”. Wisła niestety potwierdziła w tym meczu pewien spadek formy. W I. połowie warszawskiego meczu stać ją było zaledwie na jeden celny strzał na bramkę wojskowych. Dobra gra obrony pozwoliła jej jednak utrzymać bezbramkowy wynik w tej części gry. Po przerwie zagrała o wiele lepiej. Szczególnie w ataku. Po części wymuszał to wynik, gdyż w 59’ Legia objęła prowadzenie w tym meczu. Wisła, chcąc wyrównać, „doszła do głosu” i atakowała do końca spotkania - bezskutecznie. Mecz podobał się kibicom, gdyż obie drużyny „grały ostro, twardo, po męsku i z dużą dozą umiejętności”. W Wiśle zawiedli jedna skrzydłowi, a i „Reyman pokazał kilka tylko celowych podań”.


Ponieważ Ruch pauzował w lidze Wisła utrzymała jeszcze pozycję lidera. Ale tuż za nią ze stratą 1 punktu gromadziły się: Warta, Pogoń i Legia. Ciekawostką był fakt, że aktualny mistrz Polski, Cracovia, okupowała wówczas ostatnią pozycję w tabeli po przegranej z Wartą (1:2). Garbarze znajdowali się również w dole tabeli z dorobkiem 7 punktów, ale mieli o 2 rozegrane mecze mniej od Wisły i teoretycznie mogli się z nią zrównać punktami w wypadku ich wygrania. Świadczyło to wymownie o niesłychanym wyrównaniu poziomu gry polskich drużyn w tym sezonie. Przy takim spłaszczeniu tabeli trudno było wymieniać murowanych faworytów tych rozgrywek. Wisła, jeśli chciała liczyć się w tej stawce, musiała wreszcie zacząć wygrywać. Okazją ku temu nadarzyła się następnej kolejce. Rywalem Wisły był Ruch (21.06 6:2). Jak napisano, był to „najlepszy mecz Wisły w sezonie”. A, że grały ze sobą czołowe drużyny ligowe wynik miał swoją wymowę. Wisła nie zawiodła licznie zebranych kibiców mając „w obu częściach gry wprost świetne okresy nie pozwalając przeciwnikowi dojść do głosu”. Zastosowała na wybieganych przeciwników dobrą taktykę „gry krótkiej, przyziemnej, którą dosłownie wypompowano linję pomocy Ruchu” - co widać było szczególnie w drugiej połowie meczu. Atak „Czerwonych” „nadspodziewanie wiele strzelał, choć nie zawsze szczęśliwie i celnie”. „Reyman okazał się bardzo dobrym kierownikiem ataku, stwarzając równocześnie doskonałe pozycje obu łącznikom, z których Kisieliński był skuteczniejszym”. Kapitan „Czerwonych” miał wyraźnie w tym meczu swój dzień: strzelił 2 bramkę dla Wisły i do tego asystował przy trzech innych. Szczególnie porażające dla gości okazało się osiem minut (między 20 a 28), kiedy to koncertowo grająca Wisła strzeliła aż 4 bramki.
Legia i Warta również wygrały swoje mecze i ustępowały Wiśle (gromadzącej 13 oczek) jednym punktem. Garbarze wygrali z Czarnymi 6:1 i systematycznie pięli się w górę tabeli.
Forma Wisły rosła, co dostrzegł kapitan związkowy i przed meczem z Łotwą powołał do kadry narodowej aż 11 zawodników z tego klubu (z Reymanem na czele). Wcześniej czekał jednak „Czerwonych” trudny mecz w Łodzi z ŁKS (28.06 3:2). Mecze Wisły w Łodzi zawsze się cieszyły ogromną popularnością i tak było i tym razem: "Wisła była zawsze atrakcją piłkarskiej Łodzi i każdy jej mecz cieszył się rekordową frekwencją widzów. Zainteresowanie jednak, jakie towarzyszyło niedzielnemu meczowi exmistrza Ligi z ŁKS-em było wprost olbrzymie”. Wisła rozpoczęła mecz z słońcem i od razu mocno zaatakowała. Niespodziewanie w 7' ładna kombinacyjna akcja Łodzian dała im prowadzenie. Dalsze minuty nie wróżyły Wiśle sukcesu. Gra otwarta z obu stron szybko przenosiła się z jednej połowy na drugą. Z czasem zwiększyła się agresywność Wisły: jej „pomoc i atak pracują wspaniale. Reyman rozdziela doskonale piłkę, prowadząc atak jak na sznurku”. Wisła „wprowadza widownię w podziw„. „Całkowicie opanowuje boisko i popisuje się piękną grą”. Na efekty nie trzeba było długo czekać i już do przerwy Wisła prowadziła 2:1 po golach Kisielińskiego. Kiedy 4 minuty po przerwie Reyman „wysuwa piłkę Lubowieckiemu, który w pełnym biegu umieszcza ją pod poprzeczkę” zanosiło się na pogrom. ŁKS otrząsnął się jednak z przewagi Wisły i groźnie atakował do końca meczu. Przyniosło mu to tylko kontaktowego gola. Wisła nie wytrzymała meczu kondycyjnie i w końcówce broniła już tylko korzystnego wyniku. W sumie gra Wisły podobała się, „zdobywając uznanie i aplauz nawet u nieprzychylnie początkowo nastawionej publiczności”. O zwycięstwie zadecydował w dużej mierze fakt, że „atak kierowany przez Reymana nie znajdował przeszkody ze strony pomocników ŁKS-u”. Poza tym Wisła górowała nad ŁKSem dobrym ustawianiem się, celnymi podaniami, umiejętnym przerzucaniem gry, świetną orientacją, startem i grą głową. To wystarczyło do odniesienia cennego, choć niewysokiego zwycięstwa.
Wisła umocniła się w ligowej tabeli z dorobkiem 15 punktów na półmetku rozgrywek. Z tym, że głównie rywale mieli jeszcze parę spotkań do rozegrania. Druga Legia miała 12 punktów i dwa mecze zaległe. Garbarnia 9 punktów i trzy mecze do rozegrania. Gracze Wisły wyjechali teraz na Łotwę, gdzie pokonali pewnie i wysoko gospodarzy 5:0. Był to ostatni mecz Reymana w koszulce z białym orłem. Uciążliwa podróż i zmęczenie meczem w Łodzi nie przeszkodziły piłkarzom Wisły (bo aż siedmiu ich zagrało w tym meczu) w zaprezentowaniu dobrej gry. Reyman zagrał jedno z lepszych spotkań w swej reprezentacyjnej karierze i jak pisano „'weteran' napastników prowadził atak stylowo, jego gra z Kossokiem i Szczepaniakiem, przypominała najlepsze czasy”. Strzelił też ostatnią bramkę meczu będąc „trzonem moralnym i technicznym naszej reprezentacji”. Po powrocie do kraju pytano co sądzi „kapitan lidera Ligi o tegorocznych rozgrywkach ligowych”. Reyman odpowiedział, że za faworytów uważa „Wisłę, Legię i Garbarnię. Jakkolwiek są możliwe niespodzianki, to jednak w normalnych warunkach tylko te drużyny mogą pretendować do tytułu mistrza. Możliwem jest również, że i Warta odegra poważną rolę. Ostatnio wysuwa się coraz bardziej na czoło”. Prognoza ta sprawdziła się co do joty choć kolejność pierwszej trójki na zakończenie rozgrywek ligowych była nieco inna.
Liga tymczasem nadrabiała zaległości. Do ścisłej czołówki dołączyła Pogoń, która po zwycięstwie nad Garbarnią w 11 meczach zgromadziła 16 punktów, a więc o jeden więcej od Wisły. Obserwatorzy pisali, że zawdzięczała to odmłodzeniu składu. Warta z Legią na półmetku gromadziły po 14 punktów. Garbarze nadal nie tracili szans i po 11 grach uzbierali 13 punktów. Nieregularność rozgrywanych spotkań i spłaszczenie ligowej tabeli powodowały, że drużyny tasowały się w czołówce niemal co tydzień.

Runda rewanżowa


Kuriozalnie, Wisła rundę rewanżową rozpoczynała z drużyną, z którą grała poprzednio, a więc z ŁKS. „Czerwonych”, mimo wahań formy, nadal uważano za „arystokracją naszego piłkarstwa” i zaliczano do faworytów rozgrywek. Mecz z ŁKS wydawał się to potwierdzać (26.07 4:1). Miesięczna przerwa w grach ligowych i wyjazd na Łotwę nie wpłynęła ujemnie na jej formę. Wisła rozpoczęła mecz od energicznych ataków mimo, że grała pod słońce i już w 1'„Reyman otrzymawszy piłkę w pobliżu pola karnego gości, mija paru ich graczy i strzela w górny róg pięknym dalekim strzałem” gola. Sam mecz był ciekawym widowiskiem, a „gra obfitowała w ustawicznie zmieniające się sytuacje pod obu bramkami”. „Czerwonym” brakowało jednak wykończenia akcji celnymi strzałami. Atak Wisły rozegrał się dopiero w końcu gry. Dzięki temu zwycięstwu Wisła ponownie objęła przodownictwo w tabeli, gdyż Pogoń pauzowała. Garbarze pewnie pokonali Lechię 4:1 i zgłaszali aspiracje do zajęcia czołowego miejsca w lidze. Wisłę czekał teraz mecz na szczycie z Pogonią (2.08). Mecz o punkty, ale przede wszystkim o prestiż. Bowiem w tym sezonie Pogoń wreszcie grała w lidze tak, jak oczekiwali od niej lwowscy kibice. Jak się okazało dokuczliwy upał i zbyt ostre tempo gry forsowane przez Wisłę przez pierwsze pół godziny odbiło się na losach tego meczu, gdyż Pogoń wykorzystała zmęczenie Wisły. Gra Wisły od pierwszych minut była wyśmienita. Pogoń nie potrafiła nawet zbliżyć się do jej bramki. Jak pisano „w ataku miejscowych wybijał się Reyman i grający za Adamka na skrzydle Czulak”. Pogoń jak zwykle grała ambitnie i twardo i, co było nowością, dobrze taktycznie i technicznie. Grano niezwykle ostrożnie z obu stron. Pierwszy gol meczu padł w 18’: „po centrze Czulaka piłkę dostaje Reyman i oddaje ją Balcerowi, który strzela nieuchronnie”. Dopiero po tej bramce Koźmin zapoznaje się po raz pierwszy z piłką, bo Pogoń chce wyrównać i prze do przodu. Szczęście uśmiecha się do gości na minutę przed końcem I. części gry. Po przerwie nieco lepsze wrażenie sprawiali goście i to oni objęli prowadzenie 2:1 w 57 minucie. 4 minuty później w zamieszaniu podbramkowym najwięcej przytomności umysłu zachowuje Reyman i trafia o siatki gości. Warto odnotować, że stało się to w momencie gdy „Czerwoni” grali w osłabieniu, gdyż wcześniej boisko musiał opuścić Józef Kotlarczyk. Wisła przeważała już do końca spotkania: „opanowując grę i z małemi przerwami [była] ciągle panem sytuacji”. Nie potrafiła jednak wykorzystać szeregu dogodnych sytuacji - pisał w „Raz, Dwa, Trzy” po meczu recenzujący występy Wisły Józef Kałuża!!!. Mecz ten okazał się brzemienny w skutkach i odcisnął jakieś piętno na graczach Wisły. W następnych pojedynkach grali bowiem w kratkę. I to właśnie te wahania formy w środku sezonu piłkarskiego były przyczyną przegrania szans na mistrzostwo. Po meczu z Pogonią Wisła nadal jednak przewodziła stawce ligowców z 18 punktami w 13 meczach. Czekał ją jednak teraz wyjazd na Śląsk i mecz z Ruchem (15.08 0:2). Wisła bez Balcera i Lubowieckiego okazała się drużyną niezgraną. Ruch z kolei rozegrał najlepszy mecz w sezonie, górując nad Wisłą, o dziwo, taktycznie i technicznie. „Czerwoni” dali się zepchnąć do obrony od pierwszych minut tego meczu i już do przerwy dali sobie strzelić 2 gole, które zadecydowały o ostatecznym rezultacie. W II. połowie Wisła atakowała, ale nie stwarzała zbyt wielu sytuacji strzeleckich. W ten sposób „Ruch wygrał z Wisła pierwszy raz w lidze ku niezadowoleniu publiczności, która w większości składała się z przyjezdnych”!!!
Ponieważ Garbarze wygrali z Pogonią 3:1 - Wisła utrzymała pozycję lidera z taką samą ilością punktów i gier jak Lwowianie (14-18). Garbarze wyszli na trzecią pozycję z dorobkiem 17 punktów i jednym meczem zaległym. Mieli więc szanse wyprzedzić oba te zespoły. Takie szanse zachowywała też Warta, która była wprawdzie dopiero piąta z 14 punktami, ale rozegrała aż trzy spotkania mniej od prowadzącej dwójki. Wszystko w lidze było więc jeszcze możliwe.
Dwutygodniową przerwę w lidze wykorzystała reprezentacja Polski grając z Rumunią (23.08 2:3) i reprezentacja Krakowa, która dzień później spotkała się z Łodzią o Puchar „Ekspresu Łódzkiego” (4:5). W obu tych meczach nie zabrakło piłkarzy Wisły.
Wisła wróciła na ligowe boiska meczem z Polonią (31.08 3:0). Mecz ten nie był dobrym widowiskiem, a gra Wisły zadowoliła kibiców tylko w I. połowie. Wtedy to padły wszystkie bramki. W drugiej części gry „Czerwoni” utrzymywali już tylko wynik z poprzednich 45 minut, a Poloniści załamani obrotem wydarzeń na boisku nie byli w stanie poważnie zagrozić bramce Wisły. Ciekawostką był fakt strzelenia pierwszej bramki przez grającego dopiero 2. mecz ligowy Artura Woźniaka. „Skromny, spokojny chłopczyk” szykowany był przez Reymana na swego zastępcę. W pierwszych meczach ligowych jeszcze niczym specjalnym się nie wyróżniał, ale wprawne oko „starego wygi”, jakim był Reyman dostrzegło w nim nieprzeciętny talent. 17-latek wobec obowiązującego zakazu należenia uczniów do klubów występował tylko pod swoim imieniem-pseudonimem. Tak już potem zostało. Nawet wtedy gdy zakończył swoją edukację gimnazjalną.
Garbarnia, Warta i Legia wygrały swoje mecze i w tabeli niewiele się zmieniło. Prowadziła Wisła (15 meczów - 20 punktów) przed Garbarnią (14-19), Legią i Pogonią (14-18).
Nastroje kibiców Wisły zmieniały się jak na huśtawce, a powodowała je kapryśna forma ich ulubieńców. Po meczu z Polonią były dobre, ale popsuły się wyraźnie po derbach z Cracovią (6.09 1:2). Wisła prezentowała się w rozgrywkach z reguły jako drużyna „typowo bojowa, jakby predestynowana do rozgrywek ligowych”. Cracovia natomiast z grą kombinacyjną, ale za miękką i nerwową w wypadku porażek i strat bramek zasługiwała na miano „mimozy”. Tym razem oblicze „mimozy” zaprezentowała Wisła. Co było przyczyną tej porażki: „Błędy taktycznie („kierownika napadu”, który forsował prawe skrzydło) i nieopanowanie nerwowe, a przedewszystkiem braki w konsolidacji drużyny, która nie przedstawia już tego jednolitego, wytrenowanego zespołu, co dawniej i wśród trudniejszych warunków łatwo może ulec załamaniu”. Wisła rozpoczęła spotkanie zbyt nerwowo i po 12 minutach przegrywała już 0:2. Do tego kopnięty w pierś Koźmin musiał opuścić boisko zaraz na początku II. połowy. Słaba gra pomocy wpływała na dyspozycję ataku „Czerwonych”. „Pracowity Reyman miał ciężkie zadanie, wobec małej użyteczności gry obu skrzydłowych... Z konieczności oparł Reyman grę na obu łącznikach”, ci jednak nie wrócili do dobrej dyspozycji. Po przerwie udało się Reymanowi szybko strzelić kontaktową bramkę, ale było to wszystko co osiągnęli „Czerwoni” w tym meczu, choć starali się atakować do końcowego gwizdka sędziego. Był to zarazem ostatni mecz w barwach Wisły Emila Skrynkowicza, który w półtora miesiąca potem zmarł, pogrążając w żalu cały sportowy Kraków. Niespodziewane zwycięstwo Cracovii (okupującej dotychczas dolne rejony tabeli) pogorszyło „Wiśle widoki na zdobycie mistrzostwa”. Garbarnia bowiem wykorzystała szansę i po zwycięstwie nad Legią 3:0 objęła przodownictwo w tabeli, a miała jeszcze zaległy mecz do rozegrania.
Wisłę czekał teraz wyjazd do Lwowa na mecz z Czarnymi (13.09). Czarni do tej pory byli w lidze drużyną pechową dla Wisły, gdyż traciła ona w pojedynkach z Lwowiakami punkty decydujące niejednokrotnie o mistrzostwie. „Spotkanie Czarnych z Wisłą utrzymało się do pewnego stopnia w ramach tradycji. Wprawdzie Wisła szczęśliwie uratowała oba punkty, jednak wynik był do ostatniej chwili niepewny, praczem Czarni byli co najmniej zespołem równorzędnym i w zupełności zasłużyli na jeden punkt. Zabrakło im jednak szczęścia. Utraciwszy pierwszą bramkę jeszcze przed pauzą, zdołali po przerwie zasłużenie wyrównać, by niemal w ostatniej chwili umożliwić przeciwnikowi zwycięstwo z dość przypadkowej sytuacji. Zawody miały w całem tego słowa znaczeniu przebieg dramatyczny. Obie strony walczyły, szczególnie po przerwie z wielką dozą ambicji i ofiarności, zaprzepaszczając przytem szereg dobrych pozycyj”. Wisła wygrała ten mecz 2:1 strzelając zwycięskiego gola w ostatniej minucie przy zapadających ciemnościach. Z meczem tym związana jest kolejna legendarna historia obrazująca hart ducha i niespożyte siły drzemiące w piłkarzach Wisły. Dotyczyła ona Balcera. Piłkarza, o którym złośliwi mówili, że jest niewątpliwym i niespełnionym talentem... lekkoatletycznym. We Lwowie właśnie udowodnił, że jest jak najbardziej spełnionym lekkoatletą i wybitnym piłkarzem. Otóż właśnie wtedy na stadionie Pogoni odbywały się mistrzostwa Polski w lekkiej atletyce. Balcer startował w swojej koronnej dyscyplinie - dziesięcioboju. Jak bardzo jest to wyczerpująca dyscyplina sportu nie trzeba chyba wyjaśniać. Rywalizację w 10 konkurencjach dziesięcioboiści rozstrzygają w ciągu dwóch kolejnych dni, a kończy ją bieg na 1500 metrów. Podczas lwowskich zawodów Balcerowi towarzyszył jego przyjaciel - Reyman. Przed ostatnią konkurencją było wiadomo, że skrzydłowy Wisły musi wygrać z Wieczorkiem (AZS Wilno) wyraźnie (około 120 metrów) by sięgnąć po tytuł mistrza Polski. Czyni to z największym wysiłkiem, a „po przebiegnięciu linii mety wpada w ramiona swojego serdecznego druha i przyjaciela Henryka Reymana, który na równi z Balcerem cieszy się z sukcesu wiślaka” . W tym samym dniu (po paru zaledwie godzinach „odpoczynku”) Balcer zagrał w meczu Wisły z Czarnymi i to on właśnie w ostatniej minucie przed końcem spotkania strzelił zwycięską bramkę na 1:0. Mimo zmęczenia nie mógł po prostu zawieść liczących na jego pomoc kolegów.
Garbarze zremisowali z Wartą (2:2), Pogoń pokonała Warszawianką (3:1). Te wyniki sprawiły, że na czele ligowej tabeli znajdowały się oba krakowskie kluby. O jeden punkt mniej miała Pogoń i Legia. Piąta Warta zgromadziła 19 punktów, ale rozegrała o 2 mecze mniej od Wisły i miała szanse na objęcie prowadzenia w lidze gdyby je wygrała. Każda z tych drużyn miała więc jeszcze szanse na wygranie ligi. Nie mogła sobie jednak pozwolić na utratę punktów w meczu z słabszymi rywalami. To jednak przytrafiło się Wiśle i to w meczu z zajmującą ostatnie miejsce w lidze Lechią. Grano we Lwowie (27.09 0:2) i jak na wrześniową porę w niecodziennych warunkach pogodowych: „Prawdę powiedziawszy Wiśle nic nie szło. Zdawało się czasami, że piłka formalnie nie chce wejść do siatki, a kiedy napór Wisły rósł z minuty na minutę, kiedy zdawało się, iż wyrównujące bramki padną lada moment, w grę wdały się inne czynniki, a mianowicie deszcz, a potem śnieg, który okazał się najlepszym sprzymierzeńcem gospodarzy, łamiąc zupełnie gości.
Wisła przechodzi obecnie kryzys... o tyle boleśniejszy, iż przyszedł w chwili jak najmniej odpowiedniej gdy o każdy punkt toczy się zażarta walka na finiszu”.
Cóż, taki już urok piłki, że drużynie lepszej zdarza się przegrywać. Krótkie boisku 4-go pułku sprzyjało obronie. Lechia w zasadzie tylko w I. połowie starała się grać z kontry, w II. części gry praktycznie zamknęła się na własnej połowie. „W tym okresie wyróżnił się Reyman, który pracuje z wielką ofiarnością, dążąc do wyrównania. Wszystkie wysiłki jednak są bezskuteczne, co powoduje załamanie się psychiczne w szeregach Wisły”. Wisła nie mogła więc rozwinąć skrzydeł, ale posiadała w tym meczu przygniatającą przewagę. Bramki straciła w ostatnich minutach I. i II. połowy (w tym tę drugą bezpośrednio z rzutu rożnego). Szczęściem w nieszczęściu bya fakt przegrania meczu przez Garbarnię (z ŁKS 0:1). Inne czołowe drużyny skwapliwie gromadziły punkty i tabela ligowa przedstawiała się następująco: Garbarnia (17 gier - 22 punkty), Wisła (18-22), Pogoń (17-22), Warta (16-21), Legia (17-21). Różnica między pierwszą a piątą drużyną wynosiła tylko jeden punkt. „Czerwoni” mieli tyle samo punktów co lider i zyskiwali jednopunktową przewagę nad pozostałymi rywalami. Wystarczyło jednak by drużyny mieszczące się ich plecami wygrały swoje mecze i Wisła mogła spaść na 5. miejsce w tabeli. Przegrana z Lechią była brzemienna w skutkach i poważnie ograniczała szanse na wygranie ligi. Wisłę czekały jeszcze mecze z najgroźniejszymi rywalami: Wartą, Legią i Garbarnią i w wypadku zwycięstw wszystko było jeszcze możliwe. Oprócz tego Wiśle pozostawał tylko jeden mecz z słabą Warszawianką.
Wisła zaimponowała bardzo dobrą końcówką. Z 4 pozostałych meczów wygrała 3 i zremisowała 1. Do tego zmuszona była w tych spotkaniach grać bez kilku czołowych zawodników. Od paru spotkań brakowało w jej składzie Skrynkowicza i Adamka. Do nich dołączyli Czulak, Bajorek i Reyman. Atak został więc zdekompletowany. Reymana zastępował „Artur”. Woźniak zadebiutował w I. drużynie Wisły w przegranym meczu z Ruchem 0:2 (15.08). Przy Reymanie grywał jako łącznik. Wskutek absencji Reymana w najbliższych trzech meczach ligowych zajął należną mu pozycję środkowego napastnika. Zmiennicy wiślackich podpór spisali się nadzwyczaj dobrze. Artur, Stefaniuk i Lubowiecki godnie zastąpili swych starszych kolegów i w 3 najbliższych meczach zdobyli 5 punktów. Szczególnie ważne były 2 pierwsze mecze wygrane z Wartą w Poznaniu (4.10 2:1) i Legią w Krakowie (18.10 3:1).
Po meczu z Wartą z pewnym zdziwieniem oceniano: „Własne boisko Warty, własna publiczność, przegrana Wisły 0:2 z Lechją, którą Warta rozgromiła 7:0, wreszcie dobra forma drużyny – wszystko to upoważniało do przypuszczenia, że zespół gospodarzy zdobędzie zwycięstwo i w drodze po tytuł mistrza Polski utrwali się u szczytu tabeli. Warta wkroczyła na boisko w pełnym składzie, Wisła bez Skrynkowicza, Adamka i Reymana. Kto w tych okolicznościach mógł wątpić o zwycięstwie ulubieńca publiczności? Nawet gracze Wisły przed meczem przyznali, że szanse ich stoją kiepsko i liczyli się z możliwością porażki.
Tymczasem… Tymczasem odmłodzona Wisła zagrała świetnie i wygrała zasłużenie... Wisła słabych punktów nie miała. Wszyscy stanęli na wysokości zadania, walcząc do ostatniej minuty z niezwykłą zaciętością, zdobywając się na najwyższy wysiłek. Na szczególne wyróżnienie zasługują juniorzy Wisły Artur i Oleksik”. Właśnie Artur strzelił pierwszą bramkę meczu, a trzeba dodać, że liczył wówczas niespełna 18 lat. Chwalono Artura za grę również w meczu z Legią, wytykając mu „piórkową wagę” - co biorąc pod uwagę młodzieńczy wiek było przecież zrozumiałe.

Po tych meczach wydawało się, że Wisła wykorzystuje szansę na zdobycie mistrzostwa. Czekał ją teraz pojedynek u siebie z Warszawianką i, jak się wydawało, mecz o wszystko z Garbarnią. Garbarze bowiem nie wypuszczali szansy z rąk i wygrywali wszystko co się dało w lidze (z Cracovią 4:2 i Polonią 3:2). Po przegranej Warty z ŁKS (0:4) w zasadzie w walce o mistrzostwo liczyły się tylko 2 krakowskie jedenastki. Garbarze mieli tyle samo punktów zdobytych co Wisła (po 26), ale o jeden rozegrany mecz mniej. Do tego mieli zdecydowanie lepszy stosunek bramek od Wisły, co w wypadku zdobycia przez obie drużyny tej samej ilości punktów dawało im mistrzostwo. Wisła musiała więc wygrać następny mecz z Warszawianką, pokonać potem Garbarzy i dodatkowo liczyć na stratę co najmniej jednego punktu przez „brązowych”. Ci jednak wygrali z Warszawianką 3:1 i czekał ich pojedynek z słabą, ale walczącą o utrzymanie się w lidze, Lechią. Kiepsko ułożony kalendarz gier powodował, że w przedostatniej kolejce Garbarze grali w sobotę (7.11) z Lechią, a Wisła dzień później z Warszawianką. Brązowi nie wypuścili niepowtarzalnej szansy z rąk i pokonali pewnie Lwowian 4:0, co dawało im już mistrzostwo bez względu na to czy Wisła wygra z nimi w ostatnim meczu sezonu. Nic dziwnego, że mecz z Warszawianką nie miał już znaczenia dla „Czerwonych”. Warszawianka natomiast walczyła jeszcze o prawo gry w lidze. Mecz nie wzbudził więc specjalnych emocji pod Wawelem i przyniósł grającym z determinacją gościom remis 1:1. Było jednak coś niepokojącego w grze Wisły, co dostrzegali uważni obserwatorzy: „W drużynie obecnego i prawdopodobnie przyszłego wicemistrza coś się popsuło, być może chwilowo. Kto wie czy gracze, z których ogromna większość przeszła całą młóckę ligową, nie są poprostu przemęczeni” – komentował nie bez racji „Przegląd Sportowy”.

W tabeli Wisła spadła teraz na 3. miejsce, gdyż Pogoń po pokonaniu Polonii wyprzedziła Wisłę o jeden punkt. Ostatni mecz z Garbarnią (przełożony przez władze piłkarskie na koniec sezonu), który miał być najważniejszym meczem całego sezonu ligowego był już teraz spotkaniem głównie o prestiż. Choć nie tylko, gdyż w meczu tym chodziło też „o zdobycie ewent. wicemistrza Ligi, jak i nieoficjalnego tytułu mistrza Krakowa, a jeszcze bardziej o moralne jego znaczenie w rodzaju udokumentowania swej wyższości. Zwycięzcą wyszła Wisła, która pobiła świeżo upieczonego mistrza i to na jego boisku, dając dowód, iż nie jest w każdym razie od niego gorszą w obecnej formie”.
Słuszne pretensje do władz ligowych może mieć Kraków za przesunięcie aż na koniec sezonu rozgrywki dwóch lokalnych rywali, pretendujących do zajęcia czołowego miejsca w tabeli. Bo spotkanie to stanowiło dla sportowego świata nielada atrakcję, obiecującą dreszcz wrażeń i emocyj. A tymczasem co? Mróz, przeszło 8 stopni, dość silny wiatr, śliskie i twarde boisko, na które każdy upadek groził bolesnemi konsekwencjami, oto tło meczu będącego do pewnego stopnia finałem tegorocznych mistrzostw. Podziwiać też należy wytrwałość oraz ambicję tych 22 „ofiar” sportu, które naprzekór wszelkim przeciwnościom, walczyły całych 90 minut aż do końcowego gwizdka” – pisano o okolicznościach rozgrywania tego meczu.

Jednym zdaniem: finał nie godny tej klasy rozgrywek. Nic dziwnego, że mecz wywołał ograniczone zainteresowanie kibiców. Ci jednak co przyszli nie żałowali. Piłkarze mimo ekstremalnych warunków do gry walczyli ambitnie przez całe spotkanie (niektórzy z nich czapkach i rajstopach). Mecz był żywy ze zmiennymi akcjami z obu stron. Początkowo przeważał świeżo upieczony mistrz. Z czasem Wisła opanowała nerwy i zaczęła poważnie zagrażać bramce Garbarzy. Pierwsza też strzeliła bramkę w tym meczu (26’ Kisieliński). Brązowi szybko wyrównali i równie szybko stracili kolejną bramkę, kiedy to Reyman „po otrzymaniu piłki od własnych tyłów wychodzi coraz bardziej naprzód, wypracowuje sobie doskonałą podbramkową sytuację i niespodziewanie podaje biegnącemu po przeciwnej stronie Kisielińskiemu, który w pełnym biegu głową zdobywa drugą bramkę” (ostatnią bramkę w tym sezonie, którą podsumowywał zdobycie króla strzelców). Kapitan „Czerwonych” „słaby do pauzy, potem był ruchliwszym” i zasłużył na miano „najrozumniejszego gracza i dobrego, kierownika napadu i drużyny”. Cała zresztą drużyna Wisły zagrała dobre spotkanie w II. połowie. Szybko strzelona bramka na początku tej części gry dała jej zwycięstwo, gdyż Garbarzy stać było tylko na strzelenie kontaktowego gola na 2:3.

Podsumowanie


Wygrana z mistrzem miała swoją wymowę, ale „Czerwoni” kończyli ten sezon w poczuciu pewnego niedosytu. Szanse na zdobycie mistrzostwa były bowiem w tym roku duże. Tradycyjnie już słaby środek rozgrywek i strata punktów z słabszymi rywalami były głównymi powodami przegrania ligi. Wisła uważana za jednego z faworytów rozgrywek przegrała swe szanse w meczu z Cracovią (wtedy utraciła przodownictwo w tabeli), a przede wszystkim w przegranym dwumeczu z słabą Lechią, która jako jedyna zdobyła na Wiśle 4 punkty. Tak to oceniał m.in. w „Raz, dwa, trzy” J. Kałuża podsumowując sezon piłkarski anno domini 1931 . Inną nie mniej ważną przyczyną były częste (wymuszone) zmiany w składzie. Przede wszystkim śmierć Skrynkowicza, wycofanie się z gry Adamka i absencja w końcówce Reymana. Dlatego S. Mielech uważał wygranie ligi przez Garbarnię za zasłużone. O „Czerwonych” pisał: „Wisła przechodzić zaczyna kryzys. Drużyna oparta na Reymanie, Kotlarczykach, Pychowskim, Adamku i Balcerze, zmuszona była oglądnąć się za nowemi siłami. Injekcja nowej krwi sprowadziła gorączkę wyników” . „Reyman na drużyny wolne był świetnym, na szybkiego przeciwnika brakło mu startu. Bez Reymana jednak Wisła zatraca styl gry w ataku”. Prognozował też, że „najbliższe sezony nie zapowiadają się dla Wisły dobrze”. Mogą więc przyjść chude lata dla Wisły. Prognozy „Przeglądu Sportowego” były dla Wisły nie były bardziej optymistyczne. J. Grabowski, będąc najwyraźniej pod wrażeniem wyników Wisły od chwili powstania ligi, tak pisał: „Jeśliby spróbować przeprowadzić klasyfikację najlepszych klubów ligowych za ostatnie pięć lat rozgrywek, to niewątpliwie pierwsze miejsce zdobyłaby ponad wszelką konkurencję, krakowska Wisła. Pierwsza w latach 1927 i 1928, trzeci w r. 1929, druga w r. 1930-ym, w roku bieżącym potrafiła Wisła również utrzymać przy sobie zaszczytny tytuł wicemistrza polskiej ekstraklasy piłkarskiej. Interesujące to zestawienie mówi samo za siebie. Klub, który w ciągu pięciu lat ciężkich bojów o punkty potrafił zawsze grać w konkurencji 12-tu, a nawet większej ilości rywalek pierwsze skrzypce. Klub , który piastuje po dwa tytuły mistrzowskie i wicemistrzowskie, a jeden raz tylko „zniżył się” do trzeciego miejsca, niewątpliwie zasługuje na miano bastionu piłkarstwa polskiego.

Nie trzeba bowiem zapominać, że jeszcze przed stworzeniem Ligi Wisła była również jedną z najgroźniejszych rywalek bezkonkurencyjnej wtedy Pogoni, a tyle lat chlubnej działalności świadczy nie tylko o racjonalnem kierownictwie i dobrym treningu pierwszej drużyny, lecz – co jest o wiele ważniejsze – o wyrabianiu sobie kadr młodych talentów, które w odpowiednim czasie zmieniłyby starzejących się luminarzy pierwszego zespołu. Wszystkie te objawy prawdziwego zdrowia sekcji piłki nożnej w Wiśle można łatwo zaobserwować. Chociaż bowiem na pozór zdawałoby się, że skład 1-ej drużyny jest od lat ciągle ten sam, wystarczy przypomnieć sobie jak jeszcze niedawno znane nazwiska Kaczora, Wiśniewskiego, Krupy, Czulaka czy Kowalskiego, aby uświadomić sobie, że jednak zmiany te zachodzą jakkolwiek niezauważalnie, ale temniemniej stale.
Rok bieżący był pod tym względem wyjątkowo ciężki. Ubył więc z jej szeregów nazawsze słynny obrońca ś. p. Skrynkowicz, pomału wycofuje się również ze stałego czynnego udziału długoletni kapitan drużyny i jej generalny dyrygent w boju kpt. Reyman oraz obrońca Pychowski. Próby z zamianą tych filarów graczami młodymi jakkolwiek przeprowadzone w czasie bodaj czy nie najgorętszych walk o punkty wypadły na ogół bardzo dobrze. Rzecz jasna – doświadczenia i rutyny boiskowej nie zastąpi największy zapał młodości i najlepiej przyswojona nawet teorja. A jeśli zespół pozbawiony swego trzonu ofensywnego potrafi opierać się skutecznie, a nawet zwyciężać najtęższych nawet przeciwników krajowych, to przecież mówi dostatecznie wiele o wartości narybku drużyny. Przyglądając się tegorocznej tabeli, widzimy, że Wisła pod jednym względem wyprzedziła nawet mistrzowską Garbarnię: oto nie straciła ona w żadnym meczu więcej niż 2 bramki, podczas gdy Garbarni zdarzyło się to raz, właśnie w ostatniej grze z Wisłą. Poza tem z drużynami czoła tabeli wiślacy uzyskali na ogół lepsze niż Garbarnia. Natomiast ciemną plamą na tegorocznym dorobku graczy z białą gwiazdą na piersiach były dwie klęski 1:2 i 0:2 z ostatnią w tabeli Lechją. Niezrozumiałe te przegrane z najsłabszym klubem naszej ekstraklasy zamienione na należne Wiśle sukcesy, kreowały by ją na bezkonkurencyjnego mistrza z trzema punktami przewagi nad Garbarnią, która odebrała czerwonym wraz z Pogonią trzy punkty. Drugie miejsce w tegorocznej tabeli zawdzięcza Wisła ostatniemu zwycięstwu nad Garbarnią 3:2, oraz stosunkowi bramek 53:30, który jest o drobne ułamki lepszy od bilansu Legji, brzmiącego 57:34.
Skład Wisły w 1932-im kształtować się będzie najprawdopodobniej w sposób następujący: Koźmin; Pychowski, Oleksik; Kotlarczyk II, Kotlarczyk I, Bajorek, Stefaniuk, Lubowiecki, Artur, Kisieliński, Balcer.
Koźmin Bohater meczu z Garbarnią jest niewątpliwie jednym z czołowych bramkarzy polskich. Gdyby do jego talentu dodać jeszcze równość formy, miałby on zapewnione stałe miejsce w naszej reprezentacji. Para obrońców jest jakby syntezą obecnego stanu Wisły: obok weterana Pychowskiego – nowicjusz Oleksik. Pychowski, jeden z najlepszych naszych taktyków dopełniony młodością i zapałem Oleksika stanowi z nim parę wcale niełatwą do zgryzienia.
Pomoc jest żelaznym kapitałem czerwonych. Bracia Kotlarczykowie dopełnieni czy to Bajorkiem czy Makowskim stanowią ciągle najlepszą formację klubową w Polsce.
Napad jak i obrona przechodzi obecnie ewolucję odmładzania. Po ostatecznem zdaje się, wycofania Adamka na prawej stronie ustabilizowali się bodaj definitywnie Stefaniuk i już dobrze wciągnięty do gry w pierwszej drużynie Lubowiecki. Na środku młody Artur coraz częściej zastępuje wycofującego się pomału kpt. Reymana. Jedynie na lewej stronie widzimy „starych” Kisielińskiego i Balcera. Czy Wisła zmontowana w ten sposób zdoła utrzymać swe czołowe stanowisko, trudno rzecz jasna przewidzieć. W każdym razie lekko nie przyjdzie jej to z pewnością. Konkurencja doskonale zmontowanych i operujących graczami w pełni sił i rozkwitu Garbarni i Legji oraz tężejącej z roku na rok Pogoni, może łatwo sprawić, że drużyna krakowska po raz pierwszy w r. 1932-im zapozna się bliżej z klubami środka tabeli”.

Przyczyn hegemonii Wisły i innych krakowskich zespołów w lidze próbował dociec i Kałuża. Według niego Wisła, „posiadając w swych szeregach Reymanów, też wywodzących się z Błoń, łączy zalety szkoły krakowskiej z wyzyskaniem szybkości i wagi ciała. Oparta o doświadczenie rekordowego internacjonała Węgier Schlossera jako trenera, staje się... czołową drużyną Polski i jest mistrzem w r. 1927 i 1928”. „Okres Wisły, spędzony w Lidze, wyniósł ją ku szczytom piłkarstwa polskiego. Drużyna jej z walk ligowych wyniosła sobie miano bojowej, owianej duchem walki do ostatniej chwili, nie ulegającej nigdy nawet w najgroźniejszych dla siebie chwilach depresji psychicznej, tak zgubnej dla innych drużyn” . Te cechy dały jej mistrzowskie laury i stałe miejsce w czołówce najlepszych klubów ligowych w latach następnych. Oceniając klasę zawodników „Czerwonych” zaczynał od Koźmina. Bramkarz Wisły doskonały technicznie, imponował świetnymi warunkami fizycznymi. W obronie wybijał się Pychowski, mądry taktyk. Śmierć Skrynkowicza przyniosła poważne osłabienie tej formacji „Czerwonych”. Występujący w niej: Oleksik imponował szybkością, a Kotlarczyk II wszechstronnością. Pomoc „Czerwonych” decydowała tak o grze obronnej, jak i napadu. Nierówna dyspozycja tej formacji z Kotlarczykiem i Bajorkiem była przyczyną niespodziewanych porażek. Atak Wisły został w trakcie sezonu rozbity: Adamek wycofał się pod koniec sezonu; po złamaniu nogi nie doszedł do siebie, zastępował go Stefaniuk (nie tak szybki ale dobry kombinator i gracz dobrze centrujący). Balcer jak zwykle imponował ofiarnością, szybkością, przebojowością i silnym strzałem (musi jednak dostawać dobre piłki od partnerów, by swoje walory pokazać na boisku). Kisieliński z kolei to typowy łowca goli, wykorzystujący podania partnerów (zdobył w tym sezonie tytuł króla strzelców). „Reyman jako kierownik ataku „Czerwonych” wykazał jeszcze raz, że nawet utrata szybkości i częściowo strzału, nie stanowią jeszcze o wartości środkowego napastnika. Zadaniem jego jest prowadzenie akcji ofensywnej przez wyzyskiwanie celowych środków, użytych w odpowiedniej chwili. To umie on nadal, jak dawniej”. Zastępujący go Artur to talent z inklinacjami do gry kombinacyjnej. Lubowieckiemu przeszkadzała w pokazaniu swoich możliwości służba wojskowa. Czulak okazał się lepszym skrzydłowym niż łącznikiem. Czy z takim potencjałem można było myśleć o laurach w nadchodzącym sezonie miał pokazać czas.


Źródło: Paweł Pierzchała "Z Białą Gwiazdą w sercu (Wiślacka legenda: Henryk Reyman 1897 -1963)", Kraków, 2006

cytaty pochodzą z ówczesnej prasy sportowej i codziennej
„Przeglądu Sportowego”, „Stadionu”, „Raz, Dwa, Trzy”, „Ilustrowanego Kuriera Codziennego”. Tekst oparto również na wydawnictwach jubileuszowych TS Wisła.

Prasa o Wiśle

Artykuły prasowe. Piłka nożna 1931


Ważniejsze wydarzenia

  • 6 września - porażka u siebie z Cracovią (1:2) odbiera Wiśle szanse na zdobycie tytułu mistrzowskiego.
  • 12-13 września - Mieczysław Balcer, lewoskrzydłowy Wisły bierze udział w zorganizowanych we Lwowie lekkoatletycznych mistrzostwach Polski i zdobywa złoty medal w dziesięcioboju. Dwie godziny po zakończeniu ostatniej konkurencji (biegi) już w barwach Wisły rozgrywa pełny mecz przeciwko Czarnym Lwów, zdobywając zwycięską bramkę w 89. minucie spotkania.
  • 29 listopada - Wisła honorowo kończy rozgrywki ligowe. Nowy mistrz Garbarnia Kraków nie daje rady staremu. Mecz toczony przy ośmiostopniowym mrozie i zlodzonym boisku wygrywają „Czerwoni” 3:2. Tym zwycięstwem przypieczętowują miano najlepszej drużyny w Krakowie (biorąc pod uwagę tylko mecze między krakowskimi drużynami).
  • Wisła kończy ligę na drugim miejscu za Garbarnią.