Tadeusz Pacuła

Z Historia Wisły

Tadeusz Pacuła
Informacje o zawodniku
kraj Polska
urodzony 25.07.1932 w Krakowie
zmarł 17.05.1984 w Krakowie
miejsce pochówku Cmentarz Rakowicki
wzost/waga 187 cm
pozycja Obrońca
reprezentacja 104
Kariera klubowa
Sezon Drużyna Mecze Punkty
1949/50 PLK Cracovia 18 142
1950/51 PLK Cracovia 13 153
1951/52 PLK Wisła Kraków 12 113
1952/53 PLK Wisła Kraków 9 94
1953/54 PLK Wisła Kraków 15 164
1954/55 PLK Wisła Kraków 18 215
1955/56 PLK Wisła Kraków 17 238
1956/57 PLK Wisła Kraków 12 153
1957/58 PLK Wisła Kraków 18 280
1958/59 PLK Wisła Kraków 20 323
1959/60 PLK Wisła Kraków 20 225
1960/61 PLK Wisła Kraków 17 174
1961/62 PLK Wisła Kraków 20 225
1962/63 PLK Wisła Kraków 8 105
1963/64 PLK Wisła Kraków 14 123
Suma   231 2727
W rubryce Mecze/Punkty najpierw podana jest statystyka z meczów ligowych, a w nawiasie ze wszystkich meczów oficjalnych.



Tadeusz Pacuła - koszykarz Wisły, reprezentant Polski, kapitan polskich koszykarzy podczas Olimpiady w Rzymie. W kadrze narodowej wystąpił 133 razy.

Tadeusz Pacuła urodził się 25 lipca 1932 roku w Krakowie, gdzie zmarł 17 maja 1984 roku. Mierzył 187 cm wzrostu.

Przygodę ze sportem rozpoczynał w Wiśle Kraków, gdzie jako trampkarz trenował piłkę nożną. W 1950 roku został przeniesiony do Cracovii, by uczyć się gry w koszykówkę. Do Wisły wrócił dwa lata później już jako ceniony zawodnik.

Pacuła ma w dorobku trzy tytuły mistrza Polski. Poza udziałem w Igrzyskach Olimpijskich, wielokrotnie reprezentował Polskę na mistrzostwach Europy.


Doniesienia prasowe: T. Pacuła nie żyje. nr 118 5

nr 119 6

‎‎

Spis treści

Wspomnienia

Trudno bardzo jest zdecydować o wyborze fragmentu swoich przeżyć sportowych, doznanych podczas wieloletniego uprawiania sportu w barwach Wisły. Będąc jednak przekonany, że większość wypowiedzi dotyczyć będzie przeżyć czysto wiślackich, pozwolę sobie opowiedzieć jeden z wesołych przypadków, jaki spotkał mnie i Stefana Wójcika podczas występu w reprezentacji Polski.

W ramach przygotowań do Mistrzostw Europy braliśmy udział w 1957 r. w turnieju koszykówki w Egipcie. Do ekipy zakwalifikowało się trzech Wiślaków – Stefan Wójcik, Wicek Wawro i ja. Podróżowaliśmy aż trzema liniami lotniczymi: Lot-em z Warszawy do Pragi, czeskimi linami z Pragi do Zurychu, a stąd do samego Kairu”Swissairem”. Wylądowaliśmy w Kairze po północy. Mimo że wszyscy członkowie naszej ekipy mieli już „zaliczone” po kilkanaście państw, ten wyjazd wprawił nas w jakiś nadzwyczajny stan podniecenia. Po raz pierwszy mieliśmy grać na kontynencie afrykańskim, w warunkach zupełnie odmiennych od tych, z jakimi dotychczas spotkaliśmy się. Uwzględniliśmy to w trakcie przygotowań do tego turnieju, trenując na hali AWF-u Warszawa. Obiekt mimo że lato było upalne, opalany był dodatkowo, co przy szczelnie pozamykanych oknach stwarzało przedsmak temperatur panujących w kraju piramid.

Wysiedliśmy z samolotu, opustoszałe lotnisko. Powietrze nagrzane (mimo nocnej pory), parne. Ciemnoskóra obsługa lotniska, niżsi funkcjonariusze w tradycyjnych arabskich strojach. Wszyscy jesteśmy mocno podekscytowani. Wyłaniają się jakieś kłopoty z hotelem. Koniec – końców ładują nas w jakiś rozklekotany autobus i wiozą na nocleg. Mijamy uśpione, ale nie wyludnione ulice. Na chodnikach z jakąś szmatą pod głową lub wprost na skrawkach trawników śpią ludzie w białych szatach. Dojeżdżamy wreszcie do hotelu, ulokowanego w tzw. dzielnicy arabskiej. W holu hotelu wita nas kilku zaspanych posługaczy i mnóstwo kotów, wytrzeszczających na nas swe świecące ślepia. Z każdą sekunda przybywa posługaczy, którzy na wiadomość o przyjeździe dużej wycieczki „białych” wyłażą ze swych kryjówek. Już porwali w swe ręce nasze bagaże i prowadzą do wyznaczonych pokoi. Ja mam dzielić pokój razem ze Stefanem. Na piętrze, w pokoju, jeszcze jeden przyczynek do zdenerwowania. Stefan otwiera drzwi od łazienki, a tu dosłownie między jego nogami, na czworakach, wyczołguje się błyskawicznie jakiś ciemnoskóry typ. Prawdopodobnie spał na posadzce w łazience , która dawała mu nieco chłodu.

Tymczasem dwaj posługacze, którzy wnieśli nam na górę (mimo naszego oponowania) walizki, stoją z wyciągniętymi rękami, dopominając się o „bakszysz”. A my nie dysponujemy ani groszem w dewizach, jako że nie otrzymaliśmy jeszcze diet. Naszych natrętów to jednak nic nie obchodzi, łamanym, międzynarodowym językiem tłumaczą nam, że „bakszysz” może być wypłacony w dowolnej walucie: amerykańskiej, angielskiej, francuskiej, niemieckiej. Po chwili okazało się, że identyczne kłopoty mają wszyscy członkowie naszej ekipy. W każdym pokoju zajętym przez polskich koszykarzy, wyciągnięte ręce domagały się zapłaty.

Zdenerwowanie wzmagało się, sytuację uratował Stefan. „Dajmy im polskie pieniądze” – zaproponował, „chwilowo ich to na pewno zadowoli”. I rzeczywiście. Nasi prześladowcy wyrwali nam wprost z rąk wysupłane z kieszeni resztki naszego bilonu i zniknęli. Pozamykaliśmy drzwi na wszystkie możliwe zamki, po czym zabarykadowaliśmy je jakąś starą komodą, stojącą w kącie pokoju. Rano zjawili się organizatorzy, przeprosili za brak opieki zaraz po przyjeździe i przenieśli nas do luksusowego hotelu „Ambasador” stojącego przy głównej alei dzielnicy europejskiej. Odsapnęliśmy. W momencie jednak, gdy zasiadaliśmy do obiadu, zjawił się naczelnik obsługi z poprzednio przez nas zajmowanego hotelu z pełną czapką polskiego bilonu. Żądał wymiany na jakąś inną walutę , gdyż tych monet nie chciał przyjąć żaden bank. Staraliśmy się wytłumaczyć sprawę w ten sposób, że są to monety ważne tylko na kontynencie europejskim i omyłkowo wczoraj nimi zapłaciliśmy. Arab, zadowolony otrzymanym wyjaśnieniem i wsadzonymi mu w dłoń kilkoma piastrami – odszedł. I to już był koniec tego małego, wesołego epizodu.

Źródło: Zbiory TS Wisła. Wspomnienia nadesłane na konkurs tygodnika “TEMPO” oraz TS Wisła Kraków z okazji 60-lecia Białej Gwiazdy.

Galeria

Źródło statystyk i danych do biogramu

Relacje prasowe

‎‎
‎‎‎

Gazeta Krakowska. 1958, nr 22 (27 I) nr 3003

‎‎

Dobrze jest znany krakowskim sympatykom koszykówki. Spokojne rozgrywanie piłki( celny rzut z półdystansu potrafiły częste w krytycznych momentach przeważyć szalę zwycięstwa na korzyść Wisły.

— Jak długo gra Pan w koszykówkę? — Od 16-tego roku życia, tzn. już 10 lat. Najpierw byłem w Cracovii a od 1951 w Wiśle. Od 1950 gram w reprezentacji (dotychczas 83 meczy).


Echo Krakowa. 1959, nr 9 (13 I)

‎‎

Tadeusz Pacuła

PRZED kilkoma dniami po 20-dniowym tournée po Turcji i Izraelu powrócili do kraju polscy koszykarze. O ich wrażeniach rozmawiamy z krakowianinem, kapitanem reprezentacyjnej drużyny T. Pacułą.

— Ile w sumie rozegraliście spotkań podczas tournee? — W Turcji 3 oraz w Izraelu 5. W krainie Półksiężyca wygraliśmy wszystkie mecze, zajmując pierwsze miejsce w turnieju. W Izraelu przegraliśmy tylko jedno spotkanie.

— Co było tego powodem, czyżby przeciwnik przewyższał was umiejętnościami? — Przegraliśmy wprawdzie z mistrzem Izraela — zespołem Makkabi Tel-Aviv, ale mimo wszystko na pewno słabszym od nas. Gospodarze jednak za wszelką cenę dążyli do sukcesu. Z pomocą przyszedł im tamtejszy sędzia, który w skandaliczny sposób „drukował”. Nasz arbiter p.

Twardo z Warszawy był jego partnerem tylko do przerwy.

W drugiej połowie spotkania nie wyszedł już na boisko...

Tak więc w efekcie zeszliśmy z boiska niestety pokonani.

— Z jakim przyjęciem spotkaliście się podczas tournee? — W Turcji było ono raczej chłodne. Organizatorzy wskazali nam tylko miejsce zamieszkania i-..restaurację, w której spożywaliśmy posiłki. Kierownictwu następnie podali terminarz spotkań i ich miejsce. Wypełnili więc minimum swoich obowiązków i na tym koniec. Interesujący Istambuł zwiedzaliśmy już sami, przy pomocy jedynie przewodników. Miasto wywarło na nas bardzo duże wrażenie. Obok dzielnicy, która wchodziła w skład stolicy Bizancjum, Istambuł składa się z dzielnicy wspaniałych nowoczesnych budowli. Z liczby 700 meczetów zdołaliśmy zwiedzić tylko kilka. Mięliśmy szczęście w jednym z nich bardzo ciekawe muzułmańskie.

Poza tym w Istambule zasługuje na uwagę dzielnica bazarów, w skład której wchodzi około 4 tysiące stoisk różnych branż. Zakupiłem tam m. in. mojej żonie „szpilki", jakich chyba nie ma w Krakowie żadna pani. Mówiąc o Istambule nie można pominąć taktu, że właścicielem hotelu „Pera-Palace”, w którym mieszkaliśmy jest... kot. A stało się to w ten sposób, że poprzedni właściciel — samotny Turek umierając przekazał hotel notarialnie, w spadku swemu czworonożnemu przyjacielowi. Dopiero po śmierci kota hotel stanie się własnością towarzystwa dobroczynności.

— Może teraz opowie Pan coś ciekawego o Waszym pobycie w Izraelu? — Pobyt w Izraelu był dużo przyjemniejszy i bardziej urozmaicony. Na każdym kroku spotykaliśmy się z serdecznym przyjęciem i troskliwą opieką.

Spotkaliśmy też wielu znajomych z Polski. Noc Sylwestrową spędziliśmy w redakcji polskiego pisma „Od Nowa” i mimo że Nowy Rok witaliśmy obserwować nabożeństwo z dala od kraju i najbliższych, atmosfera tradycyjnego „Sylwestra” była bardzo przyjemna. Dzięki gospodarzom zwiedziliśmy prawie cały kraj. Oprócz pięknego Tel-Avivu poznaliśmy Incharod, w którym znajdują się tzw. kibuce, gospodarstwa spółdzielcze. Są one bardzo wzorowo prowadzone. Bardzo interesujące jest miasto portowe Haifa, położone na wzgórzu. Jadąc szosą w kierunku Haify wydawało się nam, że domy jej stoją na lekko pochylonej ścianie. Różnica bowiem poziomu pomiędzy górną a dolną częścią miasta wynosi aż 400 m. Zwiedziliśmy oczywiście również Jerozolimę. Najciekawsza część tego miasta należy jednak do Jordanii. Samo Betlejem oglądaliśmy z odległości około 2 km ze wzgórza przy pomocy lornetek.

— Ile razy występował Pan w reprezentacji Polski? — Już 95 razy, „lepszy” ode mnie jest tylko Fęglerski z Lecha Poznań, który ma na swym koncie 102 mecze.

Kończąc rozmowę życzymy Panu jak najszybciej setnego meczu w barwach narodowych, oraz jeszcze wielu podobnie przyjemnych wyjazdów za granicę.

Rozmawiał: Kazimierz STAROWICZ


Echo Krakowa. 1961, nr 29 (3 II) nr 4849

‎‎‎‎

Ciekawostki z życia znanych sportowców

0 chińskich zwyczajach, kotach w Turcji i dramatycznym momencie na bolońskim turnieju - opowiada Tadeusz Pacuła

Etatowy niemal kapitan naszego reprezentacyjnego zespołu koszykówki — Tadeusz Pacuła gra w zespole „Wisły” od 10 lat a w drużynie Polski występował dotychczas 134 razy, wykazując najrówniejszą formę. W ciągu swej bogatej kariery sportowej gościł wielokrotnie za granicą toteż wymienienie wszystkich krajów starego kontynentu, które dzięki koszykówce zwiedził zajęłoby zbyt dużo miejsca.

Przytoczymy jedynie najważniejsze jeszcze przez niego nieznane. A więc: Anglia, Hiszpania, Portugalia, Albania, Dania. Sympatyczny Tadek liczy jednak, że wkrótce ilość białych plam na jego podróżniczej mapie zmaleje do zera.

— Lubię podróże, a uprawiając sport miałem możność poznania wielu obcych krajów, ludzi, zwyczajów— mówi Pacuła. — Są to rzeczy bardzo interesujące, pozostające na długo w pamięci. Proszę sobie wyobrazić na jakie zabawne sytuacje narażony jest obcokrajowiec, nieznający miejscowych zwyczajów.

Ileż było śmiechu, gdy podczas pobytu w Chinach próbowaliśmy jeść ryż pałeczkami. Wprawdzie później po nabraniu wprawy szło nam to jak z płatka, lecz początki nie należały do łatwych. Niezwykła historia spotkała Maciejewskiego podczas wycieczki statkiem po rzece Jangcy Ciang. Znając trochę język angielski prowadził serdeczną, przyjacielską rozmowę z oprowadzającą nas młodą Chinką, a po wyjściu na ląd ujął ją pod rękę. Jakież było jego zdziwienie, gdy przy pożegnaniu młoda niewiasta powiedziała, że przyjdzie jutro do hotelu, aby razem mogli pojechać do Polski.

Okazało się, że pójście pod rękę z kobietą jest równoznaczne w Chinach nieomal z oświadczeniem się.

Toteż Maciejewski musiał się gęsto tłumaczyć z nieświadomości tamtejszych obyczajów.

W Istambule widziałem wielką ilość kotów. Turcy mają dla tych zwierząt specjalny kult i nie zabijają ich. Nic więc dziwnego, że na ulicach często można spotkać pokaźnych rozmiarów kocury. Co ciekawsze, właścicielem małego hoteliku, w którym zatrzymaliśmy się przejazdem był ogromny czarny kot. Podobno jego pani umierając zapisała całą posesję swemu ulubieńcowi. Oczywiście wszystkie sprawy załatwia administrator, któremu hotel przypadnie w udziale dopiero po śmierci kota. Posiłki mieliśmy przyjemność spożywać zawsze z właścicielem. W sali jadalnej na specjalnie wydzielonym miejscu z całą dostojnością zajadał smakowite kąski, . zapijając... mlekiem. O fortunę zdaje się mało dbał.

Dużo miłych wspomnień wyniosłem z Egiptu i z Izraela. W tym ostatnim na każdym kroku spotykaliśmy się z wielką życzliwością. W niesamowity sposób obżeraliśmy się pomarańczami, które nie tylko są doskonałej jakości, lecz zarazem bardzo tanie. O wiele trudniejszą sytuację maję Izraelczycy z ziemniakami. Jak opowiadał mi jeden z mieszkańców był tam raz tak wielki urodzaj na pomarańcze, że kupując worek ziemniaków trzeba było bardzo uważać, czy przypadkiem na dnie nie są zafałszowane... pomarańczami.

Jeśli chodzi o stronę sportową to najbardziej dramatyczny moment przeżyłem podczas rozgrywek w Bolonii. Sytuacja tak się ułożyła, że chcąc przedostać się do turnieju olimpijskiego musieliśmy mecz z Węgrami wygrać różnicą 5 punktów. Na minutę przed końcem zawodów mieliśmy przewagę 7 punktów i byliśmy pewni sukcesu. W pewnej chwili po­ wstało zamieszanie pod koszem i w ferworze walki kilku zawodników równocześnie dopuściło się faulu.

Sędzia wskazał w moim kierunku. Upewniłem się jeszcze raz, czy o mnie chodzi a następnie mając 5 osobistych przewinień spokojnie opuściłem boisko.

Tymczasem arbiter z niezrozumiałych powodów podyktował rzut techniczny.

Tak więc przeciwnicy mieli dwa rzuty osobiste, rzut techniczny a ponadto zostali przy piłce. Wszystko skrupulatnie wykorzystali, zdobywając w krótkim czasie 5 punktów. Ostatecznie wygraliśmy 62:60. Chociaż było to pierwsze po wojnie zwycięstwo nad Węgrami opuszczaliśmy boisko ze spuszczonymi głowami, jakby po największej klęsce. Byłem chyba to najbardziej smutnym nastroju. Humory poprawiły się dopiero po późniejszym zwycięstwie nad Belgią, które zapewniło nam udział w Olimpiadzie.

Zapewne jest pan ciekawy, czy w swych podróżach widziałem grę osławionych „harlemowców”. Otóż nie miałem tego szczęścia. Doskonałych koszykarzy murzyńskich oglądałem tylko na filmie pt. „Czarne Błyskawice”. Jestem oczarowany ich umiejętnościami.

Żaden biały nie jest im uf stanie dorównać. Po prostu Murzyni mają większe dłonie, wrodzoną miękkość ruchów, zdolność przyjemnego pajacowania oraz łatwość przyswajania umiejętności technicznych. Odznaczają się pomysłowością i efektownymi ruchami.

Toteż już dzisiaj wraz z krakowskimi sympatykami koszykówki cieszę się, że zobaczę ich w tym roku podczas projektowanego występu „harlemowców” w naszym mieście.

Wysłuchał: Antoni Ślusarczyk

Echo Krakowa. 1964, nr 147 (24 VI) nr 5883

‎‎‎

Sportowcy XX-Iecia

Tadeusz Pacuła

JEDNYM z najbardziej zasłużonych zawodników dla polskiego, a szczególnie krakowskiego sportu w XX-leciu PRL jest Tadeusz Pacuła. Ten 32- letni mężczyzna już ponad 120 razy reprezentował barwy Polski w koszykówce, 3 razy uczestniczył w mistrzostwach Europy i 1 raz w Olimpiadzie (Polacy startowali po wojnie tylko jeden raz) w Rzymie.

— W koszykówkę i szczypiorniaka zacząłem grać regularnie w 1947 roku w VIII Gimnazjum im.

Witkowskiego — mówi Tadeusz Pacuła. Nas? GKS "Orkan” miał na swym koncie szereg sukcesów a występowali w nim m. in.: Lubelski, Lupa, J. Ciesielski, czy Wojakowski. Karierę klubową rozpocząłem w Cracovii, z której wraz z Jurkiem Bętkowskim przenieśliśmy się do Wisły i barwom jej zostałem wierny do dziś.

Natomiast w narodowej drużynie Polski zadebiutowałem w 1950 r.

przeciwko Czechosłowacji w Sopocie. Miąłem wtedy 18 lat.

— Dlaczego w 1960 r. zrezygnował Pan z udziału w kadrze narodowej? — Grałem już dużo, zjeździłem pół świata. Będąc chłopcem stawiałem sobie za cel grę w reprezentacji klasy, później — szkoły, klubu, reprezentacji Polski. Na końcu marzeniem moim było wyjechać na Olimpiadę. Miejsce w reprezentacji na Rzym wywalczyłem kosztem wielu wyrzeczeń, zdawałem sobie jednak sprawę, że to jest kres mych możliwości i lepiej już grać nie będę. Po powrocie z igrzysk wołałem więc podziękować PZKosz „za współpracę”, niż czekać jak się sam ze mną pożegnać — Ź perspektywy minionych łat gry i występów w wielu krajach co wspomina Pan najprzyjemniej? — Jeśli chodzi o wyjazdy zagraniczne, to pobyt w ChRL, Egipcie i Izraelu, gdzie podziwiałem ślady starożytnej kultury. Z meczów utkwił mi w pamięci występ "All Stars” w Krakowie. Takiej koszykówki nie widziałem i chyba więcej nie zobaczę. Najbardziej. emocjonujące smecze rozegrałem w> sezonie ligowym 1961/62 przeciwko Legii i Polonii w Warszawie. W obydwu spotkaniach przechyliłem szalę zwycięstwa na naszą korzyść dosłownie w ostatnich sekundach, zdobywając punkty po celnych rzutach z dystansu. Wygrane te zadecydowały później o zdobyciu przez Wisłę mistrzostwa Polski. Ze spotkań międzynarodowych najwyżej sobie cenię nasze zwycięstwo nad CSKA Moskwa w Krakowie. Gdyby grał wówczas Stefan Wójcik, to moglibyśmy wygrać wysoko 1 nie utracić przewagi w rewanżowym spotkaniu a tym samym wyeliminować z Pucharu Europy jego późniejszego zdobywcę.

Dziś gram jeszcze w drużynie klubowej, w której służę radą i pomocą młodszym kolegom. Poza tym pozostało mi wielu przyjaciół na całym niemal świecie i liczne zbiory pamiątek.

Rozmawiał: (J. F.)


Echo Krakowa. 1964, nr 307 (31 XII/1/2 I) nr 6043

O bezalkoholowym Sylwestrze

opowiada T. Pacuła

ZAGRANICZNE wojaże sportowców są często przedmiotem zazdrości wielu ludzi.

Zwiedzanie obcych krajów, poznawanie nowych ludzi, ich zwyczajów i życia — to zajęcie niezwykle pasjonujące. Ale i tym „wybranym” zdarzają się w trakcie wojaży chwile, w których chętnie zamieniliby się z zazdroszczącymi im rodakami, chętnie porzuciliby aktualne miejsce swego pobytu, by znaleźć się w gronie swych najbliższych.

Takie momenty przychodzą najczęściej w okresie; świąt czy też Nowego Roku.

O takim wieczorze sylwestrowym spędzonym z dala od kraju opowiada nam wielokrotny reprezentant Polski w koszykówce mgr TADEUSZ PACUŁA.

— W drugiej połowie grudnia 1959 r.

reprezentacja Polski wyjechała na dłuższe tournee zagraniczne. Święta Bożego Narodzenia Spędziliśmy ; w Istambule, gezie startowaliśmy w międzynarodowym turnieju. Następnie odlecieliśmy samolotem do; Izraela, gdzie mieliśmy w pierwszych dniach stycznia rozegrać kilka spotkań. Ą więc i święta i Sylwester poza domem. Poznanie nowego kraju było bardzo pociągające lecz- sądzę; że większość z nas pragnęła aby samolot z Istambułu zamiast do Teł Awiwu poleciał do Polski. Nic się jednak nie zmieniło i 30 grudnia wieczorem lądowaliśmy w stolicy Izraela.

Gospodarze zaopiekowali się nami bardzo troskliwie. Zaraz po przylocie oznajmiono nam, że jesteśmy przez miejscową Polonię zaproszeni na bal sylwestrowy.

Gospodarze byli niezwykle mili i serdeczni i robili Wszystko abyśmy czuli się jak najlepiej.

Muszę przyznać, że dzięki ogromnej gościnności i niezwykle przyjemnej atmosferze zapomnieliśmy trochę o tęsknocie Za krajem. Bawiliśmy się wesoło do białego rana, mimo że poza podaną o północy lampką wina bal był bezalkoholowy! Czy to był jedyny Sylwester spędzony przez Pana poza krajem? — Tak. Staraliśmy się bowiem tak układać terminy powrotu, tak dobierać połączenia, by choć na ostatnie chwile starego. roku zdążyć do domu.

— A tegoroczny Sylwester? —Oczywiście u „wiślaków”! (LANG.)


Echo Krakowa. 1984, nr 99 (18/20 V) nr 11637

W ŚRODĘ późnym wieczorem zmarł nagle w Krakowie znakomity koszykarz polski, olimpijczyk, wielokrotny reprezentant kraju, kapitan drużyny narodowej, gracz Cracovii i Wisły TADEUSZ PACUŁA.

Śmierć zaskoczyła Go nagle, nie opodal Teatru „Bagatela” upadł na ziemię i więcej się nie podniósł. Serce odmówiło posłuszeństwa, dalszej pracy.

Umarł człowiek młody, 52-letni, znany i ceniony w środo wisku sportowym nie tylko naszego miasta.

Całe swe życie związał z Krakowem i z koszykówką.

Grał najpierw w Cracovii, w tym klubie osiągnął pierwsze sukcesy, został powołany do reprezentacji kraju. Na początku lat pięćdziesiątych przeszedł do Wisły, w której występował do końca swej zawodniczej kariery, a potem zajmował się trenerką, prowadząc m. in. pierwszy zespół „Wawelskich smoków”. Absolwent krakowskiej AWF, wyróżniał się w czasie gry nie tylko talentem ale i wielką inteligencją, umiał znakomicie kierować akcjami kolegów tak w klubie jak i w reprezentacji, w której przez wiele lat, m. in. podczas Olimpiady w Rzymie, pełnił funkcję kapitana zespołu.

Za swe sportowe i zawodowe osiągnięcia otrzymał wiele odznaczeń, m. in. Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, Złoty Krzyż Zasługi. Był Zasłużonym Mistrzem Sportu.

Odszedł człowiek w pełni sił. Lubiany przez znajomych, kolegów, przyjaciół. Szkoda, wielka szkoda, że odszedł tak młodo.

Pogrzeb Tadeusza Pacuły odbędzie się w najbliższy wtorek—22 maja—na cmentarzu Rakowickim o godz. 14.30.

Gazeta Krakowska. 1984, nr 120 (21 V) nr 10997

17 maja br. zmarł nagle w Krakowie mgr Tadeusz Pacuła, świetny koszykarz, wielokrotny reprezentant Polski, olimpijczyk, kapitan drużyny narodowej, rozpoczynał swoją karierę sportową w Cracovii, potem przez długie lata grał w Wiśle, był także szkoleniowcem w tymże klubie.

Za swoje osiągnięcia sportowe i zawodowe odznaczony był m. in. Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Złotym Krzyżem Zasługi, był także Zasłużonym Mistrzem Sportu.

Pogrzeb T. Pacuły odbędzie się we wtorek 22 bm. o godz.

14.30 na cmentarzu Rakowickim.

Echo Krakowa. 1984, nr 102 (23 V) nr 11640

TŁUMY krakowian żegnały wczoraj na Rakowickim cmentarzu TADEUSZA PACUŁĘ, sławnego polskiego sportowca, znakomitego koszykarza. Przyszli kierowani potrzebą serca, chcąc pożegnać młodo zmarłego człowieka, towarzyszyć mu w ostatniej na tej ziemi drodze. Przyszli ci, którzy znali Go dobrze, razem z Nim uprawiali sport, grali w koszykówkę czy to w Cracovii, gdzie stawiał swe początkowe kroki na drodze do sportowej sławy, czy później w Wiśle, z którą związał się na długie lata. Przyszli sportowcy lat minionych, zarówno reprezentanci Polski, olimpijczycy, jak też i ci, którzy nie doszli tak wysoko w sportowej hierarchii, ale spotkali się czy to na obozie, czy na treningu,. czy na widowni z Tadeuszem i już pozostali pod urokiem tego człowieka. Przyszli też ludzie, którzy znal] Go tylko z boiskowych występów, którzy sami nie uprawiali sportu, byli tylko tegoż sportu sympatykami i mieli możność oglądania Tadeusza w grze. A była to gra wysokiego lotu, piękna, pomysłowa, widowiskowa, zaś z Jego postawy na boisku zawsze emanowała radość gry, spontaniczność reakcji, sympatia do kolegów z drużyny i do przeciwników, cechy jakże dziś już rzadkie. Stąd cieszył się ogromną popularnością, uznaniem, które przetrwało lata i choć Tadeusz dawno już nie grał, ściągnęło wczoraj na pogrzeb tak wiele osób. Ponieśli trumnę z cmentarnej kaplicy do grobu Jego najbliżsi koledzy — koszykarze. W kondukcie szły poczty sztandarowe dwóch najstarszych klubów miasta — Cracovii i Wisły, sportowcy, działacze, trenerzy różnych dziedzin, ludzie kultury, nauki, przeróżnych profesji, bo grono sympatyków swego talentu, osobowości miał liczne i szerokie. W popołudniowej ciszy cmentarnej zabrzmiały słowa ostatnich pożegnań, księdza prowadzącego ceremonię, który mówił o wpływie kultury, także fizycznej, na życie narodu, i zasługach w tym dziele Tadeusza Pacuły oraz profesora Jana Janowskiego, który w serdecznych słowach przypomniał sportowe i ludzkie osiągnięcia, podkreślając zasługi jakie dla sportu polskiego, krakowskiego, wiślackiego Tadeusz położył. A potem w ostatnim salucie schyliły się nad trumną klubowe sztandary, mogiłę pokryły kwiaty. Niech ta wdzięczna pamięć o Nim żyje wśród łudzi jak najdłużej. (lang)

Wesoła przygoda Tadeusza Pacuły – Jubilatka we wspomnieniach cz.5

Źródło: TS Wisła

Data publikacji: 19 sierpnia 2019

Trudno bardzo jest zdecydować o wyborze fragmentu swoich przeżyć sportowych, doznanych podczas wieloletniego uprawiania sportu w barwach Wisły. Będąc jednak przekonany, że większość wypowiedzi dotyczyć będzie przeżyć czysto wiślackich, pozwolę sobie opowiedzieć jeden z wesołych przypadków, jaki spotkał mnie i Stefana Wójcika podczas występu w reprezentacji Polski.

W ramach przygotowań do Mistrzostw Europy braliśmy udział w 1957 r. w turnieju koszykówki w Egipcie. Do ekipy zakwalifikowało się trzech Wiślaków – Stefan Wójcik, Wicek Wawro i ja. Podróżowaliśmy aż trzema liniami lotniczymi: Lot-em z Warszawy do Pragi, czeskimi linami z Pragi do Zurychu, a stąd do samego Kairu”Swissairem”. Wylądowaliśmy w Kairze po północy. Mimo że wszyscy członkowie naszej ekipy mieli już „zaliczone” po kilkanaście państw, ten wyjazd wprawił nas w jakiś nadzwyczajny stan podniecenia. Po raz pierwszy mieliśmy grać na kontynencie afrykańskim, w warunkach zupełnie odmiennych od tych, z jakimi dotychczas spotkaliśmy się. Uwzględniliśmy to w trakcie przygotowań do tego turnieju, trenując na hali AWF-u Warszawa. Obiekt mimo że lato było upalne, opalany był dodatkowo, co przy szczelnie pozamykanych oknach stwarzało przedsmak temperatur panujących w kraju piramid.



Wysiedliśmy z samolotu, opustoszałe lotnisko. Powietrze nagrzane (mimo nocnej pory), parne. Ciemnoskóra obsługa lotniska, niżsi funkcjonariusze w tradycyjnych arabskich strojach. Wszyscy jesteśmy mocno podekscytowani. Wyłaniają się jakieś kłopoty z hotelem. Koniec – końców ładują nas w jakiś rozklekotany autobus i wiozą na nocleg. Mijamy uśpione, ale nie wyludnione ulice. Na chodnikach z jakąś szmatą pod głową lub wprost na skrawkach trawników śpią ludzie w białych szatach. Dojeżdżamy wreszcie do hotelu, ulokowanego w tzw. dzielnicy arabskiej. W holu hotelu wita nas kilku zaspanych posługaczy i mnóstwo kotów, wytrzeszczających na nas swe świecące ślepia. Z każdą sekunda przybywa posługaczy, którzy na wiadomość o przyjeździe dużej wycieczki „białych” wyłażą ze swych kryjówek. Już porwali w swe ręce nasze bagaże i prowadzą do wyznaczonych pokoi. Ja mam dzielić pokój razem ze Stefanem. Na piętrze, w pokoju, jeszcze jeden przyczynek do zdenerwowania. Stefan otwiera drzwi od łazienki, a tu dosłownie między jego nogami, na czworakach, wyczołguje się błyskawicznie jakiś ciemnoskóry typ. Prawdopodobnie spał na posadzce w łazience , która dawała mu nieco chłodu.

Tymczasem dwaj posługacze, którzy wnieśli nam na górę (mimo naszego oponowania) walizki, stoją z wyciągniętymi rękami, dopominając się o „bakszysz”. A my nie dysponujemy ani groszem w dewizach, jako że nie otrzymaliśmy jeszcze diet. Naszych natrętów to jednak nic nie obchodzi, łamanym, międzynarodowym językiem tłumaczą nam, że „bakszysz” może być wypłacony w dowolnej walucie: amerykańskiej, angielskiej, francuskiej, niemieckiej. Po chwili okazało się, że identyczne kłopoty mają wszyscy członkowie naszej ekipy. W każdym pokoju zajętym przez polskich koszykarzy, wyciągnięte ręce domagały się zapłaty.



Zdenerwowanie wzmagało się, sytuację uratował Stefan. „Dajmy im polskie pieniądze” – zaproponował, „chwilowo ich to na pewno zadowoli”. I rzeczywiście. Nasi prześladowcy wyrwali nam wprost z rąk wysupłane z kieszeni resztki naszego bilonu i zniknęli. Pozamykaliśmy drzwi na wszystkie możliwe zamki, po czym zabarykadowaliśmy je jakąś starą komodą, stojącą w kącie pokoju. Rano zjawili się organizatorzy, przeprosili za brak opieki zaraz po przyjeździe i przenieśli nas do luksusowego hotelu „Ambasador” stojącego przy głównej alei dzielnicy europejskiej. Odsapnęliśmy. W momencie jednak, gdy zasiadaliśmy do obiadu, zjawił się naczelnik obsługi z poprzednio przez nas zajmowanego hotelu z pełną czapką polskiego bilonu. Żądał wymiany na jakąś inną walutę , gdyż tych monet nie chciał przyjąć żaden bank. Staraliśmy się wytłumaczyć sprawę w ten sposób, że są to monety ważne tylko na kontynencie europejskim i omyłkowo wczoraj nimi zapłaciliśmy. Arab, zadowolony otrzymanym wyjaśnieniem i wsadzonymi mu w dłoń kilkoma piastrami – odszedł. I to już był koniec tego małego, wesołego epizodu.


Tadeusz Pacuła – koszykarz Wisły Kraków w latach 1951-1964, reprezentant Polski, uczestnik Igrzysk Olimpijskich w Rzymie (był kapitanem reprezentacji), trzykrotny mistrz Polski.

Wspomnienia nadesłane na konkurs tygodnika “TEMPO” oraz TS Wisła Kraków z okazji 60-lecia Białej Gwiazdy.

Zachowana pisownia oryginalna.


http://www.tswisla.pl/wesola-przygoda-tadeusza-paculy-jubilatka-we-wspomnieniach-cz-5/

Requiescat in pace

Grób Wandy i Tadeusza Pacułów został przeniesiony (2018/2019) z Cmentarza Rakowickiego na Cmentarz Salwatorski.

Cmentarz Salwatorski, VII_B, 2, 5.

Stary grób na Cmentarzu Rakowickim.