Tomasz Sarara

Z Historia Wisły

Tomasz Sarara - trener sekcji Trenuj Sporty Walki, bokser i kickbokser.

W barwach Wisły:

  • mistrz Polski w kickboksingu low-kick 2014.
  • brązowy medalista Mistrzostw Polski K1 2014

Informacje prasowe

TOMEK JESTEŚ WIELKI

Wpis zamieszczony przez Polski Związek Kickboxingu po Mistrzostwach Polski K1 w 2014 roku.

Niektórych pewnie zdziwiło dopiero 3 miejsce Tomka Sarary na MP K1. Ale wynik nie zawsze jest przewidywalny i mógł przegrać. Nic z tych rzeczy. Gdy Tomek Mamulski dowiedział się, że jego mama jest w szpitalu z zagrożeniem życia czołowy zawodnik wagi open natychmiast nie proszony wsiadł do samochodu i zawiózł swego trenera do Krakowa wcześniej poddając walkę. DLA NAS JESTEŚ WIELKI. Mamie naszego trenera kadry życzymy szybkiego powrotu do zdrowia (wiemy, że jest lepiej) a wszystkim trenerom życzymy takich zawodników, którzy potrafią być PRAWDZIWYMI MISTRZAMI zarówno w ringu jak i życiu.

„Cel zostaje ten sam, zmieniają się tylko drogi”

Już w sobotę mamy galę. Jak wrażenia przed imprezą?

Jestem naprawdę podekscytowany i cieszę się, że po wielu, wielu latach zawalczę w rodzinnym mieście. Większość moich startów do tej pory miała miejsce zagranicą, albo daleko od domu. Teraz będę mógł liczyć na wsparcie rodziny, przyjaciół, znajomych i kibiców. Nareszcie przyciągnąłem galę do Krakowa na Wisłę. Nie mogę się doczekać, chce wygrać i nikogo nie zawieść. Powiem to raz jeszcze czekam z niecierpliwością.

Do walki zostały cztery dni. Masz jakiś specjalny cykl treningowy na te ostatnie doby?

W cztery dni można bardzo dużo zepsuć, a mało naprawić. Mam już doświadczenie, a moim mankamentem było zawsze to, że byłem przetrenowany. A w sporcie lepiej jest być niedoetrenowanym niż przetrenowanym. Zrobię jeszcze kilka treningów, aby zachować aktywność ruchową. Ale nie będziemy już przesadzać bo ważna jest świeżość.

Czy Twoje dwie poważne kontuzje wynikały również z tego, że zbyt ambicjonalnie podchodziłeś do swoich treningów?

Sport jest ryzykowny i nie jest to lekka praca. Te kontuzje wynikały zawsze w takich trudnych do przewidzenia momentach. Pierwsza kontuzja mocno dała mi się we znaki…

Ta z 2006 roku…

Tak dokładnie. Wtedy miałem zwichnięty bark. I niby banalna kontuzja, a wymagała skomplikowanej operacji. Ale każda kontuzja kształtuje, a psychika się tylko utwardza. To są takie trudne momenty w życiu sportowca, kiedy balansuje się na krawędzi i nie wie się czy zostać w tym sporcie, tracić kupę czasu, pieniędzy, rehabilitować się, czy to zostawić. Miałem dwie takie kontuzje. Druga w 2010 roku po walce z Estończykiem Danielem Sapjoszinem. Przeciwnik był to dosyć średni i chciałbym gdzieś tam w przyszłości wyrównać z nim stare rachunki. Może więc jakaś następna gala będzie do tego okazją. Przegrałem w dziwnych okolicznościach. Była to walka turniejowa, upadłem wtedy i doznałem urazu. Kolejny raz jednak stanąłem na wysokości zadania i udało mi się podnieść. Pomogło mi grono bliskich osób, chodziłem na rehabilitacje. Ale po raz kolejny wróciłem. I to naprawdę działa na wzmocnienie psychiki.

Po pierwszej kontuzji poznałeś lepiej środowisko kibiców Wisły.

Tak. Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Często niejedna osoba się deklarowała , że mi pomoże a okazywało się inaczej. Pomógł mi bardzo jeden z kibiców Wisły, kolega, który wiedział jak dużo znaczy dla mnie sport. Zorganizował akcję pomocy finansowej dla mnie. Byłem wtedy młodym chłopakiem, więc taka akcja bardzo mi pomogła. Potem te znajomości się bardzo rozwinęły. Trzeba też jasno powiedzieć, że ja nie jestem Wiślakiem z krwi i kości. Mam zajawkę na sporty walki i chce się zrealizować jako zawodnik i jako trener poprzez pracę w szkółce sportów walki Wisły Kraków.

Widzisz potencjał dla tej dyscypliny na Wiśle?

Widzę ogromny potencjał. Uważam, że nasz naród był i jest bojowy, więc potencjał w ludziach jest. Ciężkie były jednak zawsze warunki. Pamiętam swoje czasy, kiedy ciężko było się zahaczyć o dobry klub. Teraz chce sam przekazywać swoją wiedzę na przyszłość w umiejętny sposób. Jestem nie tylko zawodnikiem, ale i mogę się pochwalić dyplomem magistra AWF-u. Mam też kontakty, po to wyjechałem w świat, aby nie być takim anonimem. Kiedy jakiś zawodnik zasłuży na to by wyjechać i rozwijać się dalej, nie będę musiał uruchamiać kontaktów, tylko wykorzystam te które mam. Jako nastolatek sam takich możliwości nie miałem, potem przetarłem szlak i teraz chętnie się tym podzielę.

Trenowałeś w Holandii pod opieką Ernesto Hoosta...

To jest ikona tego sportu. I mogę z dumą powiedzieć, że to mój kolega w tym momencie. Jako trener wiele mnie nauczył, czerpałem bardzo dużo od tej osoby. Nawet dzisiaj się zdzwanialiśmy. Wróciłem do domu z powodów osobistych, ale dalej utrzymujemy kontakt i jest to osoba, pod której działaniami zawsze bym się podpisał.

Wyjechałeś z Holandii z powodu choroby mamy?

Tak. Są takie daty, które się nigdy nie zapomina. Dwudziestego trzeciego czerwca ubiegłego roku wróciłem z walki w Rosji do Holandii. Wydawało mi się, że nastał czas relaksu i odpoczynku, a tymczasem dostałem telefon od zapłakanego ojca, który powiedział mi, że mama ma raka i że konieczne chce się zobaczyć. Świat się zawalił. Prognozy były koszmarne. Lekarz powiedział mi, że na wyleczenie jest dziesięć procent szans. Wykorzystałem swoje kontakty i wywiozłem mamę do Niemiec na leczenie. I dzisiaj jest zdrowa. Jestem z tego dumny bo wiele w życiu straciłem. Byłem u szczytu swojej kariery, blisko sukcesów o których marzyłem, pieniędzy, które chciałem zarobić. Decyzję podjąłem w pół godziny. Wsiadłem w samochód i przyjechałem. Miałam nadzieję, że kiedyś wrócę. Nigdy nie wróciłem… Cel dalej jest ten sam. Tylko, że teraz wiedzie przez Polskę, przez szkółkę na Wiśle, a nie przez zagranicę.

Nadal masz ambicję bycia najlepszym w K1?

Mam świadomość tego, że będzie trudno, ale moje podejście się nie zmienia. Zawsze chciałem być najlepszy i dalej będę się starał, nie będę robił niczego na pół gwizdka.

Byłeś i jesteś uważany za najlepszego polskiego kick-boksera. Jak poradziłeś sobie z tymi wszystkimi wydarzeniami, które zahamowały Twoją karierę? Jak to przyjąłeś? Wprowadzę małą korektę. Najlepszy polski wagi ciężkiej. Jest wielu zawodników w innych wagach, którzy są równie dobrzy, ale wiadomo, że ta ciężka cieszyła się zawsze największą popularnością. Bardzo dobrym zawodnikiem w mojej wadze jest też Łukasz Jarosz, ale chyba rzeczywiście wiodę prym. Czasami kiedy myślę o tym wszystkim, to naprawdę łza mi się oku kręci, bo tak jak powiedziałem przy poprzednim pytaniu byłem naprawdę o włos od podpisania wymarzonego kontraktu za dobre pieniądze na walki o jakich marzyłem. I nie jest lekko, ale zawsze powtarzałem, że mam jasną hierarchię wartości czyli rodzinę, przyjaciół, a dopiero potem są moje aspiracje sportowe, które są również bardzo wysoko, ale nie aż tak jak rodzina. Kiedy te wartości były na szali wybrałem tą, która była postawiona wyżej. Z żalem, ale i z dumą mówię o tym wyborze.

Czy bycie kick-bokserem w Polsce jest trudne?

Jest tragiczne. To ciężki kawałek chleba. Nie lubię używać słów kariera czy sukces, ale sądzę, że osiągnąłem sukces. Ludzie w branży mnie znają, mam opinię najlepszego kick-boksera wagi ciężkiej w Polsce. I to jest ten sukces, bo nie każdy może tak o sobie powiedzieć. Ale wszystko cieszy póki jest się nastolatkiem. Ale później przychodzi próba zwana życiem, kiedy trzeba pomyśleć o sobie, ale i o rodzinie. Pochwale się-dzisiaj mój synek kończy osiem tygodni. Także teraz już chodzi nie tylko o mnie, o moje ambicje ale i o rodzinę, pieniądze. Dziewięćdziesiąt procent ludzi z tej branży kończy na bramce, na ochronie. Różnie to bywa. Polski Związek nie daje pieniędzy, co poniektórzy z chłopaków otwierają swoją szkółkę. Sam byłem bliski takiej decyzji, ale padła bardzo atrakcyjna propozycja z TS Wisła i wybrałem taką drogę. Być kick-bokserem to naprawdę ciężki kawałek chleba.

Znasz się dosyć dobrze z Kubą Błaszczykowskim. Jaki masz stosunek do polskich piłkarzy?

Kuba trochę ratuje ten obraz w moich oczach. Może mówię to trochę przez pryzmat zazdrości, ale są to goście, którzy grają w dobrych ligach, mają ogromne pieniądze, a tego nie doceniają. Życie sportowców sztuk walki, rugbistów i tak dalej nie jest usłane różami, to mnóstwo wyrzeczeń, ale to z ust piłkarzy padają najczęściej słowa żalu po porażkach i szukanie winnych wszędzie tylko nie w sobie. Kilku poznałem i do mnie trafili. Oprócz Kuby Błaszczykowskiego, mam wspólnych znajomych z Marcinem Wasilewskim i wydaje mi się charakterny. Ma w sobie ducha fightera i tacy ludzie mają moje uznanie. Niestety większość do mnie nie trafia.

Walczyłeś w Japonii, w Rosji, dużo podróżowałeś. Co możesz powiedzieć o sportach walki w tych krajach i o kulturze tych narodów?

Opinia publiczna jest diametralnie inna od tego co doświadczyłem na własnej skórze. O Rosji wszyscy mówią, że nienawidzi się tam Polaków, a nasze zatargi historyczne mają przełożenie na życie codzienne. Ja spotkałem się tam z kompletnym przeciwieństwem tego wszystkiego. Najlepsze gala na jakiej w życiu walczyłem odbyła się w Rosji w Perm. Było tam pięć, sześć tysięcy ludzi i kiedy zagrali hymn Polski to nikt nie gwizdał. Walczyłem z Rosjaninem i mimo, że przegrałem to po walce on sam podszedł do mnie i podziękował. Wcześniej sam myślał, że tą walkę przegrał. A opinia o gościu była taka, że jest arogancki i zarozumiały. Pierwsze lody zostały przełamane. Z ringu do szatni szedłem pół godziny. Ludzie robili sobie zdjęcia, brali autografy. Zdziwiłem się jak to możliwe. Ludzie pytali się mnie, dlaczego są w Polsce tak źle odbierani. Japonia z kolei od dziecka była moim marzeniem, zawsze chciałem tam walczyć. Tam do dzisiaj sportowcy tacy jak Ernesto Hoost czy w ogóle zawodnicy K1 są niemal czczeni, sporty walki są dla ludzi tym czym w Polsce piłka nożna. W Japonii otwarto też szkołę sportów walki Ernesto Hoost Gym. To mówi samo za siebie. Sport mi wiele w życiu pomógł i chciałbym aby syn poszedł w moje ślady. Nie zarobiłem może wielkiej kasy, ale zwiedziłem kupę świata, poznałem ludzi, zdobyłem masę życiowego doświadczenia.

Niedawno się ożeniłeś, masz ośmiotygodniowego synka. Stabilizacja pomaga w życiu sportowca?

Trudne pytanie, którego jeszcze nie było. Chyba tak. Zmieniają się priorytety. Staram się być bardziej ostrożny, wiem, że nie żyje sam dla siebie, boje się podejmować jakichś ryzykownych ruchów, nie żyje na takim pełnym luzie. Na razie syn ma osiem tygodni, zobaczymy co będzie później. Na razie całą energię pcham w sport, zobaczymy jak to wszystko przełoży się na wyniki.

W tym roku stoczyłeś cztery walki i wszystkie wygrałeś.

To była jedna walka plus turniej na którym odbyły się trzy walki. Polska jest krajem absurdu i ja naprawdę chyba potrzebuje tego absurdu w tym wszystkim, bo to nie jest moja życiówka. Taka forma była półtorej roku temu. A aktualna była nieco wyżej niż średnia. Ale może dlatego, że mentalnie staje się z roku na rok coraz mocniejszym zawodnikiem, mam coraz więcej pewności siebie. Ta sfera psychiczna plus dobre przygotowanie fizyczne da w przyszłości pełną bombę i wyniki na wielką skalę.

Jak ocenisz swojego rywala na Battle of Warriors czyli Michała Wlazło?

Gabaryty są po jego stronie: 130 kilo wagi, jest wyższy ode mnie. Ale to nie jest kulturystyka. Ja na tle innych gladiatorów wagi ciężkiej nie wyglądam świetnie, a w każdego wbijam się jak w masło. Kiedyś walczyliśmy, wygrałem. Mam swoją taktykę, która musi się sprawdzić. Do każdej walki staram się podchodzić z mentalnością zwycięzcy. Musi się to udać.

Na gali będą walczyć zawodnicy z sekcji sportów walki TS Wisła. Znasz tych zawodników, jak ocenisz ich umiejętności, potencjał?

Liczę na to, że wygrają swoje walki. Dla każdego będzie to reklama, dla każdego będzie to taki kop motywacji do przodu, żeby robić to dalej. Ale powiem tak trochę nieskromnie, że chcę, aby weszli pod moją opiekę, bo chociaż jestem nadal aktywnym zawodnikiem, to chcę tą swoją wiedzę, którą zdobyłem na całym świecie przekazać innym. Spełniam się w tym. Wiele rzeczy, które widziałem wyleciałoby z głowy, ale prowadzę swoje notatki i na nich bazuje. Mam swój pomysł na zupełnie inną szkołę walki niż ta, którą mamy w Polsce. Ten sport cały czas ewoluuje, miałem okazję się uczyć od najlepszych i teraz chcę dać to innym. Widzę ich w szkółce, mają potencjał teraz muszą ciężko pracować. Ja ze swojej strony nie gwarantuje wyników, ale na pewno dam im dobry trening i duży rozwój. Nie mają wyjścia, muszą zasuwać. Rzeźnia razy sto… (uśmiech)

Ludzie lubią „rzeźnię” na galach?

Tak. Po to tam przychodzą. Nie ma co ukrywać-sporty walki budzą emocje, choćby dlatego, że jeden z tych zawodników może nie zejść o własnych siłach z ringu. Ja wychodzę do walki i chce znokautować przeciwnika. On chce tego samego. Jedno słowo, które to dobrze określa to rzeźnia. (uśmiech)

Walczyłeś kiedyś z kolegą w ringu w zawodowej walce?

Tak. Będzie to osoba, która będzie walczyć na gali czyli Przemek Miękkinia. Znaliśmy się wcześniej, weszliśmy do ringu i choć nie lubię takich sytuacji to trzeba odróżnić pracę od życia prywatnego.

O czym myślisz, kiedy wchodzisz do ringu? Masz jakieś swoje sposoby na koncentracje?

Korzystam z doświadczenia. Próbowałem rożnych sposobów. Nakręcałem się, piana z ust, czasami próbowałem się uśmiechać, luzować na siłę. Nie ma złotego środka. Stres jest, emocje też. Razem z amatorskimi walkami stoczyłem 150 pojedynków więc jakie tam sposoby chyba mam.

Czy gala „Battle of Warriors” może być początkiem czegoś nowego w sportach walki w Polsce?

Bardzo bym chciał. Jest bardzo duży potencjał, ogromne zainteresowanie, a nie jest to chwilowe boom, tylko autentyczna pasja wielu ludzi. Mam nadzieję, że gala się spodoba ludziom, mamy całą masę pomysłów na przyszłość. Gale mają być cykliczne. Sam chętnie dołożę swojej wiedzy, umiejętności i wszelkich starań, bo możemy naprawdę zrobić coś bardzo fajnego, o czym będzie głośno. Oby to był taki pierwszy krok, trampolina do dalszych sukcesów.

Ostatnie słowo należy do Ciebie.

Zapraszam wszystkich na galę, mam walkę wieczoru. Poza tym walczy wielu innych dobrych zawodników. Zapraszam kibiców, bo bez Was to się nie odbędzie. Reymonta 22 12 października widzimy się obowiązkowo. Zapraszam !

Wywiad przeprowadzono 8 października 2013

Źródło: www.skwk.pl