Władysław i Michał Filkowie, wywiad 18.10.1997

Z Historia Wisły


Wywiad z Panami Michałem i Władysławem Filkiem przeprowadzony przez Pawła Pierzchałę 18 X 1997 roku (spisany z taśmy magnetofonowej). Autoryzowany.


1. Paweł Pierzchała: Gdzie rozpoczęli panowie karierę piłkarską?
Władysław Filek: Zaczęliśmy w Nadwiślańskim, wiejskim klubie w Brzeźnicy w powiecie wadowickim. Tam jako młodzieńcy założyliśmy klub. Było nas trzech braci i wszyscy trzej graliśmy. Stamtąd znajomy, brat dziedzica, który tam niedaleko miał posiadłość (mieszkał w Płaszowie i nazywał się Kielman) ściągnął nas do tamtejszej drużyny Legion, której był prezesem.
2. PP: Co to była za drużyna?
WF: Była to drużyna C-klasowa.
Michał Filek: Późniejsza Płaszowianka.
WF: W 1935 roku, szarą eminencją Wisły był redaktor Adam Obrubański (zginął w Katyniu). Jeździł wówczas po różnych klubach, bądź wysyłał tam swoich współpracowników [przypatrując się grze zawodników] i nas zobaczył. Zobaczył nas grających i zaprosił nas do Wisły. Był to dla nas zaszczyt, bo byliśmy kibicami Wisły od początku. Ja wtedy miałem lat szesnaście, a brat był starszy ode mnie o dwa lata...
MF: O dwa i pół. Jeśli mogę się włączyć. Kiedy graliśmy w Legionie to kierownik mówił nam, że dobrze gramy i powinniśmy trafić do dobrej drużyny, do Wisły albo do Cracovii. Ponieważ byliśmy zwolennikami Wisły do trafiliśmy właśnie tam.
3. PP: Grali Panowie najpierw w juniorach, czy rezerwie?
MF: Brat był juniorem, ale graliśmy od razu w rezerwie. Nigdy nie graliśmy w innej drużynie tylko od razu w Ib. Wtedy rezerwa Wisły była bardzo silna, gdyż była to mistrzowska drużyna juniorów.
4. PP: Kiedy Panowie trafili do pierwszej drużyny?
MF: Do pierwszej drużyny trafił najpierw brat.
WF: Ja trafiłem do pierwszej drużyny jesienią 1936 roku po kontuzji Artura. Artur odniósł kontuzję i mnie wzięli do pierwszej drużyny.
5. PP: Pan wtedy grał na pozycji napastnika?
WF: Środkowego napastnika za Artura.
MF: Powiedz ile wtedy miałeś lat. Siedemnaście.
WF: Siedemnaście. Wtedy zadebiutowałem i zagrałem końcowe 5 meczów. Byłem wtedy uczniem 8 klasy IX gimnazjum więc występowałem pod pseudonimem „Władysławski” [Gowarzewski myli się zatem twierdząc, że w 1936 rozegrał Pan tylko 1 mecz 20 IX z ŁKS 2:0]. Pierwszy mecz grałem z Legią w Krakowie. Wygraliśmy ten mecz 1:0, z tym że nie zapomnę chwili ... podam tu może trochę ciekawostek jeśli można. Przed meczem w sobotę poszliśmy z bratem do Czernichowa (była tam wtedy szkoła rolnicza, w której uczyło się dwóch naszych kolegów) i tam graliśmy, jak się to na wsi grało, do dwunastu. Potem wróciliśmy z takim językiem do domu (oddalonego o pięć kilometrów), gdzie czekał już na mnie szatniarz z Wisły i mówi, że jutro gram mecz ligowy (jestem wyznaczony). Oczywiście nie przyznałem się do tego [wysiłku], bo to było dla mnie coś fantastycznego i poszedłem [na mecz]. W pierwszej połowie czułem trochę [zmęczenie]. ale w drugiej połowie złapałem rytm i wypadłem dość dobrze. Recenzja w "Raz, dwa, trzy" była "dobrze zapowiadający się". W meczu tym był taki moment, że zderzyłem się z Martyną. Nie wiem, czy pan wie kto to był - żelazny reprezentant Polski, który miał taką nogę, takie nogi [Pan Władysław pokazuje imponującą grubość uda Martyny].
MF: Był niski..
WF: Miał taki strzał, że "rany boskie".
PP: Pochodził zresztą z Krakowa.
WF, MF: Tak z Korony.
WF: ... i proszę pana zderzyłem się z nim, a on się wywrócił. Pan wie jaka była radość na trybunach [śmiech]...
MF: On się nigdy nie wywracał. Wspominając Martynę. W 1947 roku Martyna pracował w rejonie ul. św. Tomasza. Ja też tam pracowałem. Szedłem wówczas do pracy i spotkałem po drodze Martynę. Zaczepił mnie na ulicy. To było po meczu z Rymerem, któryśmy wtedy przegrali wysoko i pojechaliśmy później na Śląsk do Ruchu [mecz z Rymerem odbył się 23 V 1948 2:7]. Przed tym meczem byliśmy wtedy na przedostatnim miejscu. Zremisowaliśmy tam wtedy 1:1. Po tym meczu on Martyna mnie spotkał na ulicy i powiedział "proszę pana ale pan zagrał świetny mecz. Ile pan ma lat?" - Ja wtedy miałem 31 i pół roku, już schodziłem z areny. Spytał mnie co z bratem?, mówiąc, że brat był wtedy najlepszym obrońcą Polski.
6. PP: Według moich informacji Pan Władysław przed wojną rozpoczynał karierę jako napastnik, a po wojnie grał w obronie, Pan Michał natomiast przed wojną był pomocnikiem, a po wojnie również grał w obronie?
WF: Nie, ja grałem w obronie, a brat nadal w pomocy.
MF: Przepraszam, w reprezentacji Krakowa to graliśmy obydwaj w obronie
WF: Tak, ale to tylko czasami.
7. PP: Wracając do czasów przedwojennych. Niech Panowie powiedzą dlaczego kibicowli właśnie Wiśle?
WF: Wie pan, jak to w gimnazjum tworzyły się koła sympatyków.
8. PP: Do którego gimnazjum Panowie chodzili?
WF: Ja chodziłem do Gimnazjum IX matematyczno-przyrodniczego im. Hoene-Wrońskiego, a brat chodził na Kochanowskiego do V-ego neoklasycznego.
WF: Dlaczego Wiśle. Właściwie to przez pomyłkę. W czasie kiedy uczyliśmy się grać w piłkę to naszym idolem był Kałuża. Myśleliśmy, że Kałuża to "Wisła". Byliśmy wtedy niepoinformowani.
MF: Później oczywiście zorientowaliśmy się, że Kałuża to nie jest jednak w "Wiśle". Z Kałużą nadal jednak sympatyzowaliśmy, ale byliśmy już jednak "wiślakami" i za takich nas powszechnie uważano.
9. PP: Czy gimnazja były wówczas podzielone sympatiami piłkarskimi. czy też nie było to takie jasne?
WF: Nie, bywało różnie. Moje gimnazjum było w ogóle bardzo sportowe. Było tam dużo siatkarzy, byli hokeiści, pływacy
MF: Marchewczyk...
WF: Np. bracia Rittermani (byli to Żydzi), bardzo dobrzy hokeiści. Nasza gimnazjalna drużyna zdobyła nawet mistrzostwo gimnazjów w piłce nożnej. Wracając do 1936 r. kiedy to grałem końcowe 5 meczów. Była to Legia, ŁKS, Warszawianka, Śląsk Świętochłowice (wtedyśmy go dobili w Świętochłowicach, a nas pobiła Policja na boisku). Oczywiście w 1937 roku Artur wrócił [do gry] i ja nie grałem. Dopiero wskoczyłem do pierwszej drużyny w 38 na lewe skrzydło.
10. PP: Wtedy grał Pan już razem z bratem?
MF: Niech się zastanowię...
WF: Ja zacząłem na środku, a skończyłem na lewym skrzydle.
MF: ... Ja też w 1938. Była wtedy chyba jakaś rozróba zawodników Wisły, został ktoś zdyskwalifikowany i ja dostałem się [do drużyny] jako zastępca pierwszej wielkiej jedenastki Wisły. Pierwszy mecz (jak pamiętam) to grałem wtedy na lewym skrzydle (później projektowany byłem na lewej pomocy). Nawet gola strzeliłem w meczu z W.K.S. Śmigły [28 VIII - Gowarzewski mylnie podaje, że tylko Pan Władysław strzelał w 1938 r. bramki ( w tym w meczu z Śmigłym)].
WF: Ja nie brałem w tym meczu udziału.
11. PP: Czy mogliby Panowie teraz coś powiedzieć o atmosferze panującej na meczach Wisły? Ilu ludzi przychodziło, jak wyglądał doping?
WF: Na stare boisko Wisły, przychodziło około 3-4 tysięcy, jednak dużo. Z tym, że tam były drzewa naokoło. Gdy zacząłem chodzić na mecze (uczyliśmy się już wówczas w Krakowie), to często wspinałem się na drzewo bo 50 groszy to było dla mnie dużo.
12. PP: 50 groszy kosztował wtedy normalny bilet?
WF: Tzw. "studencki". Normalny złotówkę.
13. PP: Ile wówczas wynosiły przeciętne zarobki?
WF: Pracownicze? Brat pracował wówczas w Ikacu i zarabiał 120 zł.
MF: Zaraz, zaraz. Zacząłem od sześćdziesięciu. Z tej racji, że byłem dobrze zapowiadającym się piłkarzem to dostałem posadę. Studiowałem wtedy na Akademii Handlowej, nie musiałem chodzić na wszystkie wykłady, więc pracowałem i studiowałem. Wtedy dostałem pierwszą pracę w kontroli nakładu (na dole) i 60 zł miesięcznie. Później dostałem podwyżkę na 90 zł i zanosiło się, że następną podwyżkę w 1939 roku miałem dostać 120 zł. To były pieniądze, które mnie urządzały generalnie.
14. PP: Z czego się wówczas utrzymywał Pan Władysław?
WF: Po pierwszym roku studiów (do tego czasu nie pracowałem), zapuściły oczko na mnie Mościce. Tam był taki gość pochodzący z naszych okolic, który był prokurentem. On mnie ściągnął do Mościc na praktykę. Dostawałem wówczas obłędne pieniądze (tak tam zarabiali). Miesięcznie 320 zł. To było w 1938 roku w czasie dwumiesięcznych wakacji. Tam mieszkałem, tam się utrzymywałem. Wiem, że płaciłem z utrzymaniem 25 zł. Miałem opłacone studia naprzód, tak że nigdzie nie musiałem pracować.
15. PP: Oficjalnie przed wojną w sporcie funkcjonowało amatorstwo?
WF: My panu powiemy jak było. Za wygrany ligowy mecz w Krakowie dostawaliśmy 10 zł. Nic więcej. Za wygrany mecz w dalszych okolicach (oprócz Śląska, tzn. Lwów, Warszawa, Wilno, Poznań, Łódź) dostawaliśmy 30 zł, z tym że pociąg i hotel płaciła drużyna (klub). Tak, że te pieniądze dostawaliśmy tylko na swoje utrzymanie. Więc jeżeli wygraliśmy mecz, a były takie wypadki, że w ciągu dwóch tygodni wygrywaliśmy dwa mecze w Warszawie, to za wygrany mecz na tych wyjazdach dostawaliśmy 45 zł, a nie wygrany 30 zł. I tak po wygranych meczach z Polonią i Warszawianką dostaliśmy 90 zł [w 1938 Wisła wygrała 3:2 z Polonią i Warszawianką]. To dla nas oszczędzających studentów były duże pieniądze.
16. PP: Rozumiem, że to były oficjalne premie. Czy były oprócz tego jakieś nieoficjalne wynagrodzenia, nagrody?
WF: Były, ale nie dla wszystkich. Dla tych asów...
MF: My młodzi ich nie dostawaliśmy
WF: Przed nami dostawali je Kotlarczyki, Koźmin może...
PP: Rozumiem, że były to nagrody finansowe.
WF: Tak, tak.
17. PP: Z czego wówczas klub się utrzymywał, gdyż z samych biletów chyba nie wystarczało na utrzymanie?
WF: Dlaczego nie? Jeśli przychodziło 3 tysiące ludzi - to było to 3 tys. zł. To niech pan to podzieli.
18. PP: Czy byli poza tym jacyś oficjalni sponsorzy finansujący klub?
WF, MF: Nie.
PP: A dyrektor Orzelski?
WF: Dyrektor Orzelski dawał posady w Wodociągach, Obrubański w Ikacu (gdzie był redaktorem sportowym). Jak nie było gdzie mieszkać to u Orzelskiego w Wodociągach były gościnne pokoiki. Takie rzeczy.
19. PP: Jak wyglądał wówczas doping kibiców. Jak go Panowie odbierali?
WF: Kibice byli zaangażowani okrutnie. Kibicowali, krzyczeli, ale nie było żadnych awantur. Jak my patrzymy na dzisiejsze kibicowanie to dla nas to jest zupełnie niezrozumiałe.
MF: Publiczność składała się wówczas w 60% z mężczyzn, a 40% z kobiet. To było towarzystwo bardzo eleganckie, ludzie fantastyczni, żadnych wyzwisk. Publiczność była kulturalna, każde dobre zagranie piłkarza nagradzano brawami. Podobnie po wojnie czuło się psychologiczny, duchowy kontakt z kibicami, którzy nam dziękowali za grę. To co się dzisiaj widzi to mnie przeraża. Wracając do tych dwóch meczów w Warszawie z Polonią i z Warszawianką (3:2). Obydwa 3:2. Pierwszy mecz w jedną niedzielę, a później w drugą niedzielę pojechaliśmy do Warszawy i przegrywaliśmy z Polonią Warszawa na 15 minut do końca 2:0 [pierwszy mecz grano z Polonia, a drugi z Warszawianką. W meczu z Polonią wg Gowarzewskiego bramki padały w 62, 83 i 86 minucie. Pan Władysław zgadza się z Gowarzewskim]. Zasadniczo [w takim wypadku] to ręce opadają i nie ma mowy [o zwycięstwie]. Zdążyliśmy jednak wyrównać i wygraliśmy ten mecz 3:2. To było takie pamiętne, że jak strzeliliśmy drugą bramkę to wszyscy uwierzyliśmy, że znowu wygramy 3:2 w Warszawie. To była rewelacyjna sprawa.
20. PP: Jak przed wojną wyglądały treningi piłkarskie, przygotowania do meczu, jakim systemem graliście?
WF: Treningi odbywały się dwa razy w tygodniu. Trenował nas, nie pamiętam, Mazal, Czech Mazal. To był 1938 rok. Po wojnie był Kotlarczyk I, Walter i Kuchynka.
PP: Jak wyglądały treningi?
WF: Specjalnie trener wiele nie pokazywał. Nawet taktyki specjalnej nie robił.
21. PP: Rozumiem, że nie było wtedy opracowywania specjalnej taktyki do konkretnego przeciwnika?
WF: Nie było takich wstępnych przygotowań. W zasadzie trenowało się parami, czy trójką bądź czwórką zawodników i od ich osobistego zaangażowania zależało wytrenowanie. Bo byli i tacy co szli i nie wkładali wysiłku [w trening]. Kto chciał to wkładał pełny wysiłek w te półtorej godziny treningu. Prawie wszyscy wtedy pracowali. To nie było tak jak dziś, że bierze te 6 tysięcy czy 7 lub 10 i nigdzie nie pracuje.
22. PP: Czy w pozostałe dni tygodnia na własną rękę Panowie podejmowali jakieś ćwiczenia żeby utrzymać formę?
WF: Nie, chyba nie. Jakaś gimnastyka i [to wszystko].
23. PP: Jakim systemem grała Wisła i reprezentacja?
WF: To był początkowo ten sławny WM.
PP: Z tego co wiem to przed wojną grało się systemem klasycznym, z pięcioma napastnikami?
MF: Tak, tak.
PP: Kiedy więc wprowadzono system WM?
WF: W ostatnich latach. Chyba 1938 rok.
PP: Ktoś konkretnie was przestawił na ten system?
WF: Trener.
PP: Rozumiem, że był to Mazal. Jemu Panowie przypisują ten system gry.
WF: Trudno mi w tej chwili dokładnie powiedzieć kiedy to się stało. Mazal to był trener, który miał sztywną nogę. Więc on nic nie pokazywał i mówił do tego po czesku.
Całą winę za tą fatalną grę [dzisiaj] klubową to zwalam na to, że nie ma pełnego zrozumienia między zawodnikami. Myśmy sami to rozumieli, ja to tak odczuwam. Gdy myśmy grali z bratem. Ja grałem na obronie a brat w pomocy po jednej stronie, to nie istniało żeby gość, którego on atakował miał koło siebie wolnego zawodnika...
MF: Bo go ogrywał.
WF: Wtedy albo ja albo brat zawsze żeśmy pokryli [rywali]. A dziś trzech się patrzy jak jeden atakuje, a trzech zawodników obcych jest wolnych. Dlatego tak się dziś dzieje.
24. PP: W jakiej sytuacji życiowej zastaje Panów wybuch wojny? Co Panowie wtedy robili?
WF: Wtedy była przerwa ligowa.
MF: Ja miałem wtedy kontuzję.
WF: Ja byłem u siebie na wsi w domu rodzinnym. Tam mnie zastała wojna.
MF: Ja dostałem powołanie na ćwiczenia wojskowe jako rezerwista na 25 VIII. Zgłosiłem się do RKU. Kapitan, który mnie przyjmował wiedział, że ja gram w piłkę. Prawdopodobnie był wiślakiem. Mówił do mnie: "Kochany Filek, pamiętaj, że prawdopodobnie to będzie już wcielenie do wojska na wojnę. Daj Boże, żebyście szczęśliwie z tego wszystkiego wyszli". Pamiętam to dokładnie. Ja wtedy pracowałem i studiowałem. Nie grałem, bo w tym okresie byłem po kontuzji łękotki.
Wracam jeszcze do tego jak trenerzy nas trenowali. Po wojnie mieliśmy Kotlarczyka. To było takie społeczne trenowanie. To były takie treningi dwa razy w tygodniu. To nie były jakieś wielkie, ciężkie treningi. Każdy dawał z siebie co mógł, co uważał za stosowne. Pamiętam, że Kohut to rzadko przychodził dwa razy na treningi . Nie wszyscy przychodzili. Jak przyszedł raz to jeszcze go wstawiali do składu. Jak nie przyszedł ani razu to go nie wstawiali. Kohut był jednak tak fenomenalnym graczem, moim zdaniem, że gdyby on trenował normalnie i nie lubiał się "troszeczkę napić" to byłby najlepszym zawodnikiem powojennej Polski. Miał takie predyspozycje, tak fantastycznie zimną krew,
WF: Błyskawiczny start do piłki..
MF: Tak, że on nie trenował a miał wszystko wrodzone to co piłkarz powinien mieć. Spokój nieprawdopodobny. Pamiętam, że ja mu tak ufałem, że jak graliśmy w oldbojach i doszliśmy w meczu z Polonią Bydgoszcz do ćwierćfinału Pucharu Polski. To było wtedy kiedy Norkowski był kadrowiczem, a ja trzymałem [w tym meczu] Norkowskiego. Nie wzbudzał on we mnie wtedy żadnego respektu. Uważałem, że jest to normalny zawodnik i dawałem sobie z nim radę. Graliśmy wtedy na boisku Cracovii. Mieliśmy dogrywkę. Byliśmy zmęczeni, bo nie trenowaliśmy [specjalnie] przed meczem. Graliśmy bez Gracza. Oldboje Wisły składali się wtedy w połowie z graczy Wisły a w połowie Cracovii. Był to fantastyczny zespół z Kohutem, Graczem, Jabłońskimi, Parpanem. Nie baliśmy się żadnej drużyny.
25. PP: Jakim wynikiem mecz się zakończył?
MF: Opowiem dokładnie. Było 1:1 (pamiętam do dzisiaj) i wypracowaliśmy sytuację [bramkową]. Kohut dostał taką piłkę, że w jego karierze nie zdarzyło się, żeby on nie strzelił. Ja mu tak ufałem, że podając mu piłkę nawet nie patrzyłem jak uderzy tę piłkę bo byłem pewny, że będzie gol. Miał wtedy już Burgera i nie trenował i zepsuł jednak tę sytuację. W dogrywce ani Bydgoszcz nam nie strzeliła, ani my im. Po dwóch tygodniach pojechaliśmy na rewanż do Bydgoszczy. Byliśmy jednak przeforsowani. Ja zagrałem wówczas chyba najgorszy mecz w życiu. Nie potrafiłem podać piłki dokładnie i podawałem tak jak dzisiaj ligowcy podają. Przegraliśmy jeden zero i odpadliśmy z rozgrywek.
26. PP: Kto ustawiał skład na konkretny mecz przed wojną?
MF: Trener i kierownik.
WF: Obrubański w zasadzie...
MF: On był szarą eminencją i decydował o tym.
27. PP: Wracając do wojny. Jak Panowie trafili do konspiracji?
WF: Jeśli chodzi o mnie to w powiecie wadowickim komendantem BCh był nasz szwagier, działacz ludowy Stefan Turek. I to on mnie zaangażował. Ja miałem wtedy 21 lat. Pracowałem w tym czasie na stacji kolejowej i tam miałem swoje zadania.
28. PP: Pan Panie Michale brał udział w kampani wrześniowej. Gdzie Pan walczył?
MF: W czwartek (w piątek wojna wybuchła) ten mój przydział na ćwiczenia stał się przydziałem wojennym. Byliśmy skoncentrowani w Bronowicach i w czwartek wymaszerowaliśmy na Śląsk. Doszliśmy do Pszczyny. W piątek nad ranem nastąpił tam pierwszy kontakt z wojskiem niemieckim, które tam się przedarło.
29. PP: W jakiej jednostce Pan walczył?
MF: W 20 pułku piechoty Armii Kraków. Pod Pszczyną zginęło wielu naszych żołnierzy. Kolega mój (sierżant podchorąży), z którym razem służyliśmy w wojsku zginął. Jako dowódca cekaemu poderwał się przeciwko czołgom i stał jakby był zapamiętany. Wycofywaliśmy się później koło Krakowa. Następne zetknięcie się z armią niemiecką mieliśmy nad Dunajcem. Nad Dunajcem Niemcy chcieli nas okrążyć. Myśmy się wymigiwali z okrążenia. Następne spotkanie z niemieckimi czołgami miało miejsce (nie pamiętam nazwy) daleko na wschód od Tarnowa, gdyż ciągle przedzieraliśmy się w kierunku Lwowa. Otoczyli nas tam Niemcy. W nocy przedzieraliśmy się przez pole kukurydzy. Jak wyszliśmy to naprzeciwko nas znajdowało się w jednej linii około 50 czołgów. Nie mieliśmy broni przeciwpancernej. Wyszliśmy tyralierą. Kiedy się rozjaśniło to czołgi zaczęły nas otaczać. Cała nasza tyraliera zaczęła się wycofywać, do wsi, do rowów. Wycofaliśmy się jakieś 150 metrów do naszego ośrodka oporu, gdzie znajdowało się działko przeciwpancerne. Parametry tego działka były lepsze od niemieckich. Wszystkim, którzy się wycofywali, kazano stanąć i położyć się na ziemię. Wtedy te czołgi zaczęły się wyłaniać z przecinków leśnych. Wychodzi jeden czołg, drugi, trzeci. Byliśmy skazani na zagładę i w tym momencie otworzyła ogień ta armatka przeciwpancerna. Pierwszy strzał to odczułem jakby bomba spadła. Wskutek ostrzału pięć czołgów zostało unieruchomionych, rozbitych. Reszta czołgów się wycofała. Wtedy z tego ośrodka, jak nam się wydawało beznadziejnej sytuacji, poszliśmy na te czołgi. Pamiętam, miałem tę satysfakcję, że nasza grupa (ja byłem jednym z pierwszych) wzięła do niewoli Niemca, który szedł z podniesionymi rękami i prosił żeby nie strzelać. Potem wskoczyłem na czołg (drugi Niemiec w czołgu był nieżywy). Rozbiliśmy 4-5 czołgów. Następnie zwinęliśmy manele i dalej wycofywaliśmy się na Lwów. W międzyczasie Rosja wypowiedziała ...
WF: Nie wypowiedziała, wkroczyła...
MF: Rosja wkroczyła. Nasze dowództwo doszło do wniosku, że nie ma w takim razie sensu, żeby się przebijać na Lwów. Jakbyśmy się przebili na Lwów to pewnie byśmy zginęli w Katyniu. Dowództwo podjęło wówczas decyzję, żebyśmy się poddali. Poddaliśmy się Niemcom.
30. PP: W jakim stopniu Pan służył podczas wojny?
MF: W chwili wybuchu wojny byłem sierżantem podchorążym, ale wszyscy sierżanci podchorąży dostali automatycznie nominację na podporucznika.
Kiedy poddaliśmy się do niewoli to skoncentrowaną masę żołnierzy skierowano na nogach na zachód. Armia niemiecka tą samą drogą jechała na wschód, a my w przeciwną stronę. I tak mijaliśmy się. Pamiętam jak z opancerzonego auta wyglądał gość i miał w ręce konserwę. Obok idzie nasza armia (a przez trzy dni nie mieliśmy nic w ustach). Wiara wyciąga ręce po tę konserwę. On nikomu nie daje. Ja przechodziłem tak załamany [Pan Michał pokazuje jak był przygarbiony], a on mi położył tę konserwę na plecach. On nie dał tym co chcieli, ale widział że ja jestem załamany i nie chcę tej konserwy i dlatego mi ją położył. Do dziś pamiętam smak tej konserwy. Zjedliśmy ją we trójkę podchorążych na postoju. Był to pasztet. Trzy noce spaliśmy w Łańcucie (w zamku). Były to zimne noce i spaliśmy tam jeden na drugim. Po trzech nocach zapakowali nas w pociąg na platformy. Jechaliśmy na zachód. Z Tarnowa przez Kraków. W Krakowie 29 IX w południe wyskoczyłem z transportu kolejowego, z obawą, że ewentualnie mogą strzelać. Pociąg jechał wówczas niezbyt szybko przez Płaszów. W Płaszowie miałem znajomych i po wyskoczeniu z transportu od razu poszłem do nich. 29 IX to były moje imieniny. Tam się przespałem i wróciłem do domu do Nowych Dworów.
WF: Ja już wtedy byłem w domu. Wcześniej, ponieważ była obawa, że Niemcy po wkroczeniu mordują, razem z ojcem poszliśmy na ucieczkę. Rower, nas dwóch i doszliśmy aż pod Kraśnik. W międzyczasie spotkaliśmy mojego starszego brata i uciekaliśmy we trójkę. W czasie ucieczki spotkały nas różne perypetie. Ojca postawili nawet pod ścianą jako truciciela, bo zażywał lekarstwa. Myśleli, że truje studnie.
31. PP: Miejscowi chłopi?
WF: Nie. Wojsko. Ktoś o tym doniósł, że tam jest truciciel. Ja przychodzę, a ojciec stoi pod karabinem. Ale to nieważne. Mówili wówczas, że Anglicy wkraczają. Takie plotki. W końcu musieliśmy wracać. Ojciec po drodze nabawił się czerwonki i został w szpitalu w Tarnowie. Ja wróciłem do domu. Słyszeliśmy wtedy, że "Michał Filek to zginął. Ja widziałem..." Byliśmy pewni, że nie żyje. Aż tu pewnego dnia patrzymy, a on idzie.
32. PP: Kim był Panów ojciec?
MF, WF: Piekarzem. Posiadał również gospodarstwo rolne.
33. PP: Niech Pan opowie jak się zaczęła konspiracja?
MF: W 1939 roku była to jedna z pierwszych komórek w Krakowie.
PP: Rozumiem, że wrócił Pan z Nowych Dworów do Krakowa?
MF: Kraków to było moje środowisko pracy i nauki. Tu utrzymywałem szerokie kontakty towarzyskie i rodzinne. Bywałem wówczas więcej w Krakowie jak w Nowych Dworach. W Krakowie mój serdeczny kolega z gimnazjum powiedział mi: "zakładamy komórkę, bo mamy kontakt" itd.. Nazywał się Paweł Kot. Więc założyliśmy razem z innymi kolegami z gimnazjum: ja, on, Marek - pseudonim „Buluś”, Adam Bandt-Bandrowski. Wszyscy studenci, którzy kończyli gimnazjum V neoklasyczne. Założyliśmy tę komórkę w piątkę. Piąty konspirator był spoza naszego gimnazjum - nazwiska nie pamiętam. To był 1939 rok.
34. PP: Jak się nazywała ta organizacja? Czy to była tylko wasza inicjatywa, czy byliście powiązani z jakąś większą organizacją konspiracyjną?
MF: Od początku była powiązana z ZWZ (później Armią Krajową). Byłem w tej komórce do 1941 roku. Kontakt z [konspiracyjną] górą miał Pawełek Kot. W 1941 roku powiedział mi: "Michał ty jesteś organizacyjnie przerzucony z Krakowa (ponieważ ty masz zamieszkanie tam, a tam komórka istnieje, a jak nie to musi istnieć) do Brzeźnicy gdzie masz rodzinę". W 1941 roku przerzucili mnie do Wadowic do 12 pułku piechoty AK.
35. PP: Co Panowie robili do 1941 r. w konspiracji?
MF: Ponieważ mój dom rodzinny był na granicy komunikacyjnej. Przebiegała tam szosa (między Katowicami a Krakowem), i jechały pociągi idące z Oświęcimia do Krakowa. Przechodziła tam masa transportów wojskowych. Mieliśmy ludzi na kolei i nasza komórka notowała wszystkie transporty. Przeprowadzaliśmy tego rodzaju wywiad. Zapisywaliśmy ile transportów przechodziło drogą, a ile pociągiem. Jak mnie przerzucili na komórkę wadowicką z Krakowa kontakt utrzymywałem tylko z tą komendą. Zakonspirowane dowództwo znajdowało się w domu w Leńczach. Ktoś o tym doniósł. Podczas rewizji Niemcy wykryli broń w studni. Zabrali wtedy do Wadowic ojca i córkę. Widział to Edek Kielman, który był wtedy z oddziałem leśnym. Nie chciał jednak napadać na Niemców, gdyż byli za słabi, a poza tym obawiał się konsekwencji. Słuch o ojcu i córce zaginął. Nigdy już nie wrócili. Córka miała 20 lat. Matki nie było w domu i tylko ona przeżyła.
36. PP: Czy mógłby Pan wymienić ich nazwiska, i w ogóle nazwiska ludzi z którymi Pan współpracował w konspiracji?
MF: Nazwisk ojca i córki nie pamiętam. Dowódcę 12 pułku pamiętam. Nazywał się Władysław Wojas. Był starszy ode mnie. Umarł jakieś 20 lat temu.
37. PP: Czy organizacja wskutek tego aresztowania nie została rozbita?
MF: Nie. Dalej działaliśmy. Istniał już wówczas oddział leśny. Do oddziału leśnego należeli: dow. plutonu Michał Filek; drużynowi: Józef Pamuła, Zdzisław Szafran, Cichoń - imienia nie pamiętam. Robiliśmy nocą zwiady, starając się uzyskać informacje o ruchu i rozlokowaniu wojsk niemieckich, gdzie znajdują się posterunki itd.
WF: Mnie do BCh zaangażował Turek. Zastępcą jego był Smagło. Ja miałem za zadanie jako pracownik kolejowy dokładną rejestrację wszystkich przebiegów transportów na wschód. Wtedy Niemcy przymierzali się do ataku na ZSRR. Składałem te meldunki w Krakowie.
MF: AK i BCh działały wówczas odrębnie. My wiedzieliśmy o sobie nawzajem. A nasze organizacje nie rywalizowały ze sobą.
WF: Mieliśmy przez całą wojnę w stodole zakonspirowane radio. I słuchaliśmy cały czas Londynu i rozprowadzaliśmy też komunikaty. Zlikwidowaliśmy też miejscowego donosiciela.
38. PP: Kto to zrobił konkretnie??
WF: Ja byłem na czatach. Wywlekli go w pole i zarąbali. Wyrok przyszedł z góry.
MF: Wyrok wykonywał Smagło. Była też druga donosicielka: Ewa Burzyńska. Ja nie miałem żadnego rozeznania, że ona była "lewym słupem". Ale wyrok został wykonany. Była z porządnej rodziny, która mieszkała w dworku w Tłuczani. Ta dziewczyna, którą wykończyli to była brzydka. Mnie się w głowie nie chciało mieścić, że ona pracowała dla Niemców, ale wyrok został wykonany.
39. PP: Jakie pseudonimy Panowie nosili w konspiracji?
WF: Ja miałem "Kornek"
MF: A ja "Konrad" od Korzeniowskiego. Byłem wtedy pod wpływem lektury Conrada Korzeniowskiego.
WF: Nawet nie widziałem
40. PP: Kończy się wojna. Wkraczają wojska sowieckie. Panowie nadal działają w konspiracji. Czy podejmujecie wtedy jakieś działania związane np. z akcją "Burza"?
MF: Nie mieliśmy żadnych rozkazów, żadnych poleceń odnośnie zachowania się w stosunku do wojsk radzieckich.
41. PP: Do kiedy pozostali Panowie w konspiracji?
WF: Po wkroczeniu wojsk radzieckich nie prowadziłem już działalności. A ujawniłem się bardzo późno. Wtedy był strach się ujawniać. Do działalności w BCh przyznałem się dopiero w 60-tych latach.
MF: Wtedy akowców strasznie aresztowano, ścigano za to że należeli do AK. Ja się nie ujawniałem. Faktem jest niezaprzeczalnym (miałem takie przecieki), że wiedziano o tym że byłem akowcem. Kiedy Wisła przechodziła do Gwardii to nawet zastanawiałem się czy się nie ujawnić. Pewna kobieta mówiła mi wówczas, że wszystko o mnie wiedzą. To, że mnie nie aresztowano tłumaczę tym, że miałem czyste sumienie i temu, że grałem w Wiśle. 1948/9 rok to były najgorsze czasy kiedy mnóstwo ludzi aresztowano. Nie ujawniłem się. Przyznałem się do AK dopiero wtedy kiedy szedłem na emeryturę w latach siedemdziesiątych.
WF: Po wojnie byłem cały czas w domu. Dom się nazywał na Krzyżowej. Przyglądałem się dokładnie co oni [wojska sowieckie] robili, jak się zachowywali. Kradli itd.
Był taki incydent w 1945 r., że mnie i brata w nocy z soboty na niedzielę aresztowano. Było to przede meczem z Cracovią. Po natychmiastowej interwencji zostaliśmy zwolnieni. Zatrzymanie tłumaczono pomyleniem imion i nazwisk. W niedzielę wzięliśmy udział w meczu.
42. PP: Niech Panowie powiedzą coś o swoich sympatiach politycznych przed wojną?
MF: Brat zupełnie był noga...
WF: No nie noga...
MF: ... ale w każdym razie nie działał. Ja w każdym razie należałem do ruchu narodowego. Nie należałem do organizacji, ale należałem do grupy narodowej. Świadomi byliśmy co to był naród polski.
43. PP: Wg moich informacji Panowie grali w czasie okupacji w piłkę?
MF, WF: Tak
44. PP: Niektórzy autorzy tłumaczą skrót AKS jako Armia Sportowa Krajowa.
WF: Nie. Założycielem AKS był [Aleksander] Żaczek, który był później aresztowany i rozstrzelany [wg Chemicza aresztowany w 1943, w Oświęcimiu od II 1943, od 25 VIII 1944 przeniesiony do KL Neuengamme, zmarł z wycieńczenia koło Stamberga w Niemczech]. Może więc on był w AK. Inni nie mieli z konspiracją nic wspólnego. AKS powstał z tego powodu, że Wisła posiadała zawodników bardzo dobrych całą masę, więc wszyscy w Wiśle nie mogli grać. AKS była to filia Wisły. Amatorski Klub Sportowy.
45. PP: Rozumiem, że najlepsze lata piłkarskie zabrała Panom wojna?
WF Tak jest. Sytuacja przed wojną była taka, że myśmy byli w tabeli na drugim miejscu o dwa punkty za Ruchem i mieliśmy o dwa mecze mniej do rozegrania. W naszej drużynie w 1939 roku było 9 zawodników dwudziestoletnich.
46. PP: Giergiel, Gracz, Jurowicz...
WF: Giergiel był trochę starszy. Ta drużyna zaczynała dopiero się konsolidować.
47. PP: Kiedy Panowie zaczęli grać w piłkę po wojnie?
WF: W styczniu w derbach jeszcze nie graliśmy. Potem od razu graliśmy w Wiśle.
48. PP: Czy po wojnie zmieniły się stosunki w klubie?
MF: Istniała ta sama więź, ta sama nić, która nas łączyła przedtem. Dla nas ważna była wtedy Wisła, piłka, Wisła, piłka.
WF: Doszli nowi działacza. Cała masa: [Stefan] Dyras, Kopeć.
49. PP: Byli to jednak wszystko ludzie przedwojenni.
MF: Tak przedwojenni. Związani z klubem.
50. PP: Jak przebiegało wejście Wisły do Gwardii. Czy było dobrowolne?
MF: Cracovia przeszła do Ogniwa jako pierwsza. Może my byśmy tam poszli, ale nas wyprzedzili. Nam został Kolejarz. Prawdopodobnie mieliśmy tam iść.
WF: W tych sprawach myśmy się nie orientowali. Podejrzewam, że niektórzy działacze widzieli w tym korzyści dla klubu.
MF: Tak, jeśli się złączą z silnym pionem.
51. PP: Jak Panowie odeszli z Wisły?
WF: Ja w 1946 roku na meczu z Legią w Warszawie odniosłem kontuzję. Centrował [Zdzisław] Mordarski ...
MF: ... a Władek zasłonił [piłkę] ciałem. Dostał w twarz, upadł źle i zakończył karierę.
WF: Upadłem na wyprostowaną nogę, wyłamałem ją do przodu. Po przerwie jeszcze grałem, próbowałem. W meczu z jakąś czeską drużyną zawodnik skoczył mi jeszcze raz na tę nogę. Leczył mnie profesor Zaręba (wielki specjalista, chirurg w Krakowie). Nie wiedzieli przez dwa lata co jest. Co mnie podleczyli - "idź grać", a ja wyszedłem na boisko i za chwilę to samo. I tak próbowałem grać co chwilę. W 1949 roku pojechałem do profesora Grucy do Warszawy i ten człowiek mi od razu powiedział co jest. Gdyby mi od razu powiedzieli to w Krakowie to nie byłoby problemu. To była łękotka (ale zmiażdżona). Trzeba ją było usunąć nim wiązadła i ścięgna się ponaciągały (coś ponad osiem razy). W tym czasie miałem tragedię w domu i chciałem grać. Był wtedy wyjazd do Czechosłowacji. Ja byłem wtedy niby podleczony, po operacji. Mogłem grać i działacz Wisły pan Voigt nie zabrał mnie nawet na rezerwę. Do mnie i do brata był uprzedzony. Myśmy obydwaj byli po wyższym wykształceniu. Nie wiem czy dlatego z innymi się dogadywał, a z nami się nie chciał dogadać. Nie pomógł mi nic. Był wyjazd do Czechosłowacji i można było trochę pieniędzy zarobić. Nie pojechaliśmy. I wtedy zdecydowaliśmy się odejść. Brata też wykiwali.
MF: Graliśmy z bratem razem i tworzyliśmy dwójkę doskonałą. Gdy Władek nie mógł podleczyć kontuzji to zostałem sam. Władek poszedł na operację i zanosiło się, że będzie miał normalną nogę. Ja zaś miałem łękotkę pękniętą. Prawą nogę. Trenował nas wtedy Kuchynka i mówił: "Michal zrób sobie operację tej łękotki i będziesz uprielichowy futbol grał". Tak mi mówił. Poszedłem na operację. To było w 1948 roku. Po sezonie. Mówiłem już o tym meczu który graliśmy na Śląsku, a po którym składali mi gratulacje Martyna i Kotlarczyk. Grałem wtedy fantastycznie lewą nogą, a byłem "prawakiem". Prawą nogą nie mogłem grać, bo jak uderzyłem płaskim od razu wyskakiwała mi łękotka. Po każdym meczu trzy dni miałem chore kolano. Mimo to grałem zupełnie dobrą piłkę. Doszedłem jednak do tego, że mogę grać lepiej jak pójdę na operację. Zrobiłem sobie tę operację i pierwszy mecz po operacji nie chciałem zagrać w Ib.
52. PP: Odezwała się ambicja?
MF: Nie, czułem się dobrze i wiedziałem, że gram [dobrą] piłkę.
WF: Były ambicje proszę pana, bo jak mnie nie wystawili, a czułem się dobrze, to człowiek płakał, płakał, że nie może grać. Nie to co dziś.
MF: Jednak zagrałem. Po najlepszym meczu w sezonie, za który chwalił mnie Martyna, nie chciałem grać w Ib. Martyna mi mówił: "Panie, pan nie zrobił żadnego błędu. To się nie zdarza żadnemu zawodnikowi, żeby zagrać mecz i nie popełnić ani jednego błędu. To jest rewelacyjne. A ile pan ma lat?" Mówię mu, że 31 i pół i grałem jedną nogą, bo drugiej nie używałem.
53. PP: Zagrał Pan jednak w pierwszej drużynie.
MF: Zagrałem i to zupełnie dobrze. Było wszystko o.k.. To był początek sezonu. Wtedy trenerem był Kuchynka, ten który mówił mi "Michal idź na operację". Stworzyli wtedy kadrę, 18 zawodników pierwszej drużyny, i ci co w niej byli brali dietę. Ci którzy nie grali, a byli w kadrze to brali pół diety. Nie zapomnę tego uczucia. Ja, który czułem się naprawdę dobrze, że jestem po operacji i mam doskonałą nogę.
WF: Nie zmieścił się.
MF: Nie zaliczyli mnie do tych 18 ludzi. Byłem wprawdzie starszy np. od Gracza o 3 lata, od Flanka i innych, ale zaliczono m.in. Łykę, brata tego świetnego lewoskrzydłowego, a on był starszy ode mnie. Jego do kadry zaliczyli, a mnie nie. A on nie miał w grze żadnych sukcesów.
54. PP: To było powodem odejścia z Wisły?
MF: Pamiętam, że jak wyszedłem z szatni po tym jak się dowiedziałem, że nie jestem nawet w osiemnastce po bardzo dobrym sezonie w 1948 roku. Powiedziałem wtedy zobaczycie jak my jeszcze zagramy z bratem. Wyszedłem z szatni, nie płakałem ale miałem ściśnięte gardło i łzy w oczach. Byłem rozczarowany i od razu napisałem o zwolnienie. Do Cracovii bym nigdy nie poszedł i poszliśmy do Garbarni.
55. PP: Panie Władysławie, jak to się stało, że w 1951 roku był Pan założycielem Hutnika?
WF: Ja zacząłem [pracę] w 1949 roku na Skarbowej. Tam były biura, rozkopane wszystko. Tam był pochodzący z tarnowskiego sympatyk sportu Wodziński. Skomunikował się ze mną, jako ze starym piłkarzem i czterema innymi. Razem nas było 6 i postanowiliśmy założyć klub. Wtedy dla Huty się robiło wszystko. Wodziński zaczął chodzić wszędzie i na chama właściwie ściągaliśmy zawodników z różnych klubów. Przeważnie był to: Dąbski, rezerwa Cracovii i jeszcze tam ktoś. Ściągnęliśmy zawodników i zaczęliśmy grać. Założyciele klubu wszyscy pracowali w hucie. Później na siłę [Wodziński] nas włączył w drugą ligę.
MF: Co to znaczy na siłę?
WF: Myśmy nie mieli żadnych eliminacji. To był 1952 rok. Weszliśmy do tej II ligi. Było wtedy coś 6 bądź 8 grup w całej Polsce. Wtedy ja byłem i trenerem i wiceprzewodniczącym d/s sportowych. Nawet w pierwszych latach 50-tych to sam zacząłem kopać. W 1953 roku? wyszło zarządzenie o zmniejszeniu tych grup. Z każdej grupy tylko po cztery drużyny miały tworzyć dwie grupy II ligi. Myśmy zajęli 6 czy któreś miejsce. Wyjeżdżając do Krosna, Chełmka i innych miejscowości byliśmy wszędzie witani jako komuniści, nieżyczliwie przez kibiców, sędziów. Czasem nas o mało nie pobili. Tak druga liga się skończyła. Ja po jakichś 4 latach zrezygnowałem.
56. PP: Czy w latach 50-tych wymagano od piłkarzy jakichś deklaracji politycznych, zaangażowania, uczestnictwa w komunistycznych obchodach itp., czy też raczej sportowców zostawiano w spokoju?
WF: Specjalnie nie było nacisków, ale klub zawsze oficjalnie był obecny... Wracając do naszych młodzieńczych lat gry. Chcę powiedzieć gdzie nauczyliśmy się grać w piłkę. Nasz dom stał na skrzyżowaniu. Przy bocznej ścianie domu był kawałek łączki. I myśmy tam nauczyli się grać, kopiąc w tę ścianę. Do dziś nie mogę zrozumieć dlaczego we wszystkich klubach nie ma ściany. Gdzie piłkarz zdobywa: miękkość uderzenia, [umiejętność] cofania, siłę uderzenia, główkowania w prawo, w lewo, wszystkiego się można nauczyć. Myśmy się tam nauczyli grać. Nikt nas nie instruował.
57. PP: Rozumiem, że Panowie byli graczami technicznymi.
MF: Odnośnie techniki. Dzisiejsi piłkarze mają rewelacyjną technikę do kapkowania. Ja tego nie potrafiłem, ale nigdy nie podałem w meczu więcej jak dwa razy piłkę niecelnie. A co się działo w dzisiejszym meczu, co druga piłka najprostsza była niecelna [chodzi o mecz Wisła:Ruch 0:1]. Nie potrafią się skoncentrować, żeby uderzenie było precyzyjne i poszło tam gdzie należy. Ja tego nie potrafię zrozumieć. Narzekam dziś przede wszystkim na trenera. Trener nie potrafi nauczyć krycia. [Pan Michał krytykuje w tym momencie zarówno sposób krycia zawodników, którzy powinni starać się nie dopuścić do przyjęcia piłki przez przeciwnika, a nie leżeć mu na plecach a potem go faulować. Podobnie nie podoba mu się wyrzucanie piłek z autu do zawodników ustawiających się przy linii bocznej boiska, gdyż wtedy piłkarz ma niewielkie pole manewru (podobnie rzecz się ma z podawanie piłek do zawodników przy linii bocznej). Pan Michał przez 20 lat był trenerem z sukcesami (np. wprowadził założoną przez siebie drużynę z C klasy do A klasy), trenował m. in. drugoligowy Wawel.]
58. PP: Kiedy Panowie po raz pierwszy usłyszeli o Reymanie jako piłkarzu?
WF: Ja go bardzo często obserwowałem, bo chodziłem na mecze Wisły w czasach gimnazjalnych. Czasem na drzewie siedziałem, czasem mnie wpuszczali na mecz. Reymana bardzo, ale to bardzo podziwiałem. Pamiętam, że wtedy grali: Adamek, Czulak, Kisieliński i Balcer. Reyman kopał na dobieg, na skrzydło, prawie do narożnika.
59. PP: Na czystą pozycję...
WF: Tak jest. On naprzód kopał. Tam nikogo nie było, a Balcer w międzyczasie wyprzedzał wszystkich. Co zasadnicze. Dzisiaj prawie wszystkie centry są w pole karne (a nawet w pole bramkowe), które bramkarz przeważnie łapie. Nie ma asekuracji z tyłu za linią pola karnego. A oni [skrzydłowi z którymi grał Reyman] centrowali na linię pola karnego. I ja pamiętam tego Reymana, Kisielińskiego, którzy lali..., tam na meczach strzałów zza linii pola karnego było więcej jak z pola karnego.
60. PP: Rozumiem, że podejmowano szybkie decyzje, jest podanie to od razu strzał. Czym się charakteryzował Reyman jako piłkarz?
WF: Przede wszystkim pięknym strzałem. Jego sylwetkę to dziś dnia pamiętam, wspaniale ruchy...
MF: Wysoki był. W stosunku do innych zawodników był wysoki, postawny. Ruchy skoordynowane, strzał nieprawdopodobnie silny. No i bardzo częste granie ze skrzydłami.
61. PP: A technika?
WF: Nie był żonglerem, nie był dryblerem. On rozdawał piłki, raczej nie wdawał się w pojedynki.
62. PP: Rozumiem, że grę Reymana charakteryzowała umiejętność wykorzystywania skrzydłowych.
WF: I strzał...
63. PP: A gra głową?
WF: Też nie brylował specjalnie.
64. PP: Jaka była charakterystyka oddawanych przez niego strzałów? Czy były mocne, po ziemi ...
WF: Różne, ale raczej półgórne i bardzo mocne.
65. PP: Jak go odbierali kibice? Jakim autorytetem się wśród nich cieszył?
WF: Był kapitanem i ludzie zawsze podchodzili do niego z szacunkiem.
66. PP: Czy były jakieś przyśpiewki kibiców odnoszące się do niego?
WF: Były, były... kończyły się "Strzeli Reyman pod poprzeczkę"", ale nie pamiętam jaki był początek. Pamiętamy jego opowieści z czasów kiedy grał. Kiedy to przegrywała Wisła z Cracovią 0:5 i skończyło się 5:5.
MF: Podawał to jako ciekawostkę, że drużyna nigdy nie powinna się poddawać nawet jak jest 5:0.
67. PP: Kiedy Panowie po raz pierwszy spotkali się z Reymanem?
WF: Przed wojną nie. Dopiero jako z kapitanem związkowym.
MF: Jak myśmy grali w piłkę w Wiśle to on już nie grał.
WF: Pierwszy raz osobiście go spotkaliśmy na obozie w Zakopanem. Był wtedy kapitanem związkowym i nas powołał do kadry na wyjazd do Francji. Na maj 1946 roku był zaplanowany we Francji turniej związków zawodowych. Grały tam 4 drużyny: Francja I i II, Włochy i my. W drużynie Włoch była cała masa zawodników z drużyny, która w 1938 roku zdobyła Mistrzostwo Świata w Paryżu. M.in. był sławny [Giuseppe] Meazza. Reyman był kapitanem związkowym wtedy i powołał nas.
MF: To była wtedy nieoficjalna reprezentacja Polski. On ustalił kadrę Polski i ta kadra pojechała. Pojechało nas 20...
WF: Około 20. Przed samym wyjazdem do Francji uczestniczyliśmy w katastrofie samochodowej pod Poznaniem. Wracaliśmy po jakimś sparingu do Poznania. Samochód ciężarowy, przystosowany do przewozu ludzi wpadł na głazy z wysadzonego mostu. Zginął w niej zawodnik Garbarnii Lesiak. W kadrze znaleźli się zawodnicy z Poznania, Warszawy i Krakowa.
68. PP: Jakie były wówczas kompetencje kapitana związkowego?
WF: Ustalanie kadry.
69. PP: Kto w takim razie trenował piłkarzy?
MF: Kuchar...
WF: Nie Ciszewski...
70. PP: Czyli Reyman tylko ustalał kadrę, ale w treningach piłkarzy nie brał udziału.
MF: Nie brał
71. PP: Pierwszy oficjalny mecz Polski to mecz z 1947 r. z Norwegią.
WF: Wcześniej były nieoficjalne mecze. Już od 1945 r. Polski Południowej z Pragą, Armią Renu Nörkeping i.in. Ja grałem z Armią Renu, Pragą...
72. PP: Do tych meczów też Reyman powoływał piłkarzy?
WF: Też.
MF: W meczu w Warszawie z Dynamem też. Ty żeś nie grał wtedy.
73. PP: Czy Reyman wyjeżdżał z wami na mecze?
WF: Na tych w Krakowie był obecny. Za granicę nie wyjeżdżał.
74. PP: Nie chciano mu podobno wydawać paszportu na wyjazdy za granicę.
WF: Możliwe
MF: Nie był z nami ani w Norwegii, ani we Francji.
WF: Do Francji miał jechać z nami Ciszewski. To był były zawodnik Legii. W tej katastrofie złamał obojczyki i został. Wtedy jako kierownik został wyznaczony [Władysław] Szczepaniak. zawodnik grający (przedwojenny obrońca). We Francji graliśmy ten turniej. Wygraliśmy z II Francją 2:1, a Włosi wygrali z I Francją. W finale spotkaliśmy się z Włochami. Dokopali nam ładnie.
MF: 5:0. No ale oni byli wtedy w pełni treningu, a to były nasze pierwsze mecze w tym roku.
WF: Poza tym ja odbieram to inaczej. Byłem wtedy w pełni sił, a Szczepaniak wystawił siebie w tym meczu. Wtedy już był staruszkiem nieruchawym. Włosi go strasznie robili. No i te pięć bramek wpadło jak by nie było.

WF: My mieliśmy być we Francji 2 tygodnie, a byliśmy 6, bo nie umieli załatwić samolotu dla nas. W końcu wracaliśmy pociągiem przez trzy doby przez Niemcy, zburzone mosty itd. Już nam się rzygać chciało. Do czego zmierzam. Myśmy oprócz tego turnieju mieli grać z Polonią francuską (Lille ?). Proszę pana nas tam o mało nie pobili w jednym miejscu jako wysłanników komunizmu. Dopiero ktoś im powiedział, że inaczej myślimy itd. Jak graliśmy w polonijnych ośrodkach to mieszkaliśmy u Polonusów. Oni nas się zdecydowanie pytali: "Panowie jak jest w Polsce, czy warto wracać?" Od nas i od wszystkich zawodników otrzymywali negatywne opinie. Było tam zresztą zebranie, na którym był obecny późniejszy minister Motyka, Sokorski z żoną i kierownik Nowak - komunista. Żona Sokorskiego miała na zebraniu z Polonią prelekcję. Zachęcała, namawiała do wracania. W pewnym momencie jeden z emigrantów wstał i bardzo ordynarnie zaczął się zwracać: "Co pani pieprzy, ja tam byłem, uciekłem z powrotem bo to i to". Ta się rozpłakała i [po tym spotkaniu] zabronili nam w ogóle spotykania się z emigracją polską. Mało tego, tam było też duże skupisko wojskowych (od generała Maczka itd.) i oni chcieli nam urządzić mecz. Myśmy tam dostawali diety coraz mniejsze, bo siedzieliśmy już 4 tygodnie i pieniędzy brakowało. I oni [wojskowi] chcieli nam zorganizować mecz na nasze dobro [sfinansować nasz pobyt]. Nie pozwolili nam. Nowak nam nie pozwolił. Mało tego, zebrał nas wszystkich i powiedział: "Jeżeli będziecie taką propagandę rozsiewać to w Warszawie czekać na was będzie UB". Tak powiedział.

75. PP: Może jeszcze jakieś wspomnienie związane z Reymanem.
WF: Reymana odbieraliśmy jako bardzo dostojnego człowieka, bardzo wielki autorytet. Miał podejście takie wojskowe do piłkarzy. Jak mówił to mówił i wszyscy patrzyli z pełnym [szacunkiem].
MF: Patrzyliśmy na niego jak na autorytet, wynikający nie tylko ze stanowiska, które pełnił, jakby nie było oficera, ale też jako na wielkiego piłkarza, wielokrotnego reprezentanta Polski.
76. PP: Czy wszyscy piłkarze tak go traktowali:
MF: Wszyscy. Nas stosunek do trenera, kierownika był pełen szacunku.
WF: Opowiadał nam kiedyś taki incydent na meczu z Cracovią. Wtedy to Cikowski go uderzył, czy też on uderzył Cikowskiego i od tego czasu zabronili grać oficerom. Był jakiś incydent i wtedy Reyman się wycofał. Po wojnie to byliśmy związani z jego bratem, Reymanem III. Był samotny, zasiadał w Radzie Seniorów i był opuszczony, skromnie mieszkał. Wtedy Henryk już nie żył.
77. PP: Pana pierwszy i ostatni oficjalny mecz w reprezentacji Polski to był mecz z Norwegią?
MF: Tak. Dopiero wstawili mnie od pauzy. Wcześniej grałem w nieoficjalnych spotkaniach. Z Norwegią nie grałem tak jak się spodziewałem po sobie. Zresztą cała reprezentacja nie grała [dobrze]. Spowodował to trener Kuchar, który [przed meczem] gonił nas po Warszawie po tych ulicach, po tych brukach. To było nieprawdopodobne trenowanie, zgonił nas nieprawdopodobnie. Pojechaliśmy jakby przeforsowani. Jak się mecz skończył to żeśmy dopiero mogli grać. Druga sprawa: Cracovia miała wówczas jakiś jubileusz i wyciągła z obozu w Warszawie i Parpana i Jabłońskiego do Krakowa na tydzień przed zakończeniem naszego obozu. Ci dwaj zawodnicy już nie wrócili do Warszawy na treningi. Tydzień mieli przerwy i tylko oni dwaj zagrali najnormalniej w świecie. A tak to zarówno Cieślik jak i Gracz to grali poniżej swoich możliwości. Wszyscy grali poniżej swoich możliwości. Graliśmy tam naprawdę źle.
78. PP: Czy wśród piłkarzy komentowano powołanie tych a nie innych piłkarzy do kadry?
MF: Nasz stosunek do tego był taki, że nie mieliśmy nic do gadania.
WF: W 1946 r., kiedy Reyman powoływał piłkarzy to Kraków wygrywał ze Śląskiem 5:0 i 12:2. Liczył się tylko Poznań, Warszawa i Kraków i z tych [miast] wybrał kadrę. Z Krakowa było najwięcej: z Wisły 5, z Cracovii, Garbarnii, Warty...
79. PP: Czy wiedzą Panowie co się działo z Reymanem po 1948 roku?
MF: Wtedy zginął jakby z naszego horyzontu.
80. PP: Czy pamiętają Panowie pogrzeb Reymana?
MF: Umarł jak by bez szmeru.
Dziękuję za rozmowę


Tekst w nawiasach kwadratowych [...] to moje uzupełnienia. Wpisywałem w nawiasie również uwagi do podawanych faktów.