Walerian Kisieliński - król strzelców

Z Historia Wisły

Spis treści

Walerian Kisieliński

Zobacz więcej w osobnym artykule: Walerian Kisieliński.

Odzyskane królestwo. 1931 (24 gole)

Walerian Kisieliński należał już do tego pokolenia przedwojennych futbolistów, dla którego gra w piłkę stanowiła liczące się źródło utrzymania. Nie jedyne wprawdzie, bo nadal obowiązywała w polskiej piłce zasada amatorstwa, ale bardzo istotne. Pochodził spoza Krakowa i zaliczał się do osób nieidentyfikujących się już tak z klubem, jak dawni gracze, dla których był on drugim domem. Kisieliński już przed wstąpieniem do Wisły zaliczył parę klubów śląskich, po 2 latach gry z białą gwiazdą na piersi wdział biało-czerwoną koszulkę Cracovii, a na zakończenie kariery występował w barwach warszawskiej Polonii. Był jednak niezwykle solidnym graczem ligowym, a jego statystyki strzeleckie wręcz imponowały. Jako wybornego strzelca sprowadzono go też w 1930 roku do Wisły. I on tych nadziei nie zawiódł. Od razu, w roku debiutu w wiślackich barwach, wyprzedził Reymana w statystykach najskuteczniejszych zawodników „Czerwonych”, co było pewnym zaskoczeniem.
Nic dziwnego, że przed nadchodzącym sezonem ligowym zaliczano go do najlepszych łączników w lidze. „Przegląd Sportowy” klasyfikował go na 2. miejscu – po Ciszewskim z Legii, tak pisząc o jego walorach: „.Kisieliński jest talentem nowo odkrytym, jeśli chodzi o teren ligowy. Wobec takiego Sperlinga, Reymana, Nawrota, Ciszewskiego czy innych, jest on doprawdy... niemowlęciem. Mimo to, niespełna dwa lata działalności wystarczyły, aby w r. ub. Kisieliński przywdział koszulkę z białym orłem na piersi ... Według nas Kisieliński posiada wszelkie warunki na idealnego łącznika. W miarę szybki, agresywny, bojowy, mocny, dość wytrzymały i ruchliwy, posiada na ogół dużą dyspozycję strzałową. Chwilowo razi u niego ciągle jeszcze brak rutyny, często gubi się w akcjach i nie jest jeszcze wolny od nerwowych przyruchów, które, mimo, że optycznie niby to przyspieszają akcję, w rzeczywistości są wolniejsze od zagrań gracza zupełnie opanowanego i z góry wiedzącego co ma robić”. Jednym zdaniem, był to niewątpliwy talent, który grając u boku takich gwiazd i rutyniarzy ligowych jak Henryk Reyman, Mieczysław Balcer, Józef Adamek, czy Stanisław Czulak szybko pozbywał się piłkarskich wad i nabierał cech typowego łowcy goli. Już w 1930 roku na 18 rozegranych spotkań ligowych strzelił ich 17. Nic dziwnego, że liczono na jego skuteczność w nadchodzącym sezonie. Czy na miarę króla strzelców, miał pokazać czas?.


Oprócz gracza Pogoni, ubiegłorocznego króla strzelców Karola Kossoka najgroźniejszym jego rywalem o to miano okazał się łódzki bombardier Henryk Herbstreit. Kossok, za przykładem wielu śląskich graczy, był typowym futbolowym obieżyświatem. W 1930 zdobył koronę króla strzelców grając w Cracovii, by po roku zmienić krakowski klimat na lwowski. Imponował wzrostem (183 cm) i mocną budową ciała, stąd wielu zarzucało mu „powolność i brak szybkości w grze”. Co jednak było chyba lekką przesadą, bo należał do graczy znakomicie radzących sobie w grze jeden na jeden. Uważano go powszechnie za skutecznego dryblera i właśnie w tej umiejętności sam Kossok upatrywał swe sukcesy strzeleckie: „wyszkolenie w driblingu pomaga mi równocześnie mylić bramkarza przeciwnej drużyny, aby ten nie mógł się zorientować co do momentu mego strzału” – mówił w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” . Do tego dysponował niezwykle mocnym strzałem. Był równolatkiem Kisielińskiego. Starszy o trzy lata był Herbstreit. Gracz równie wysoki jak Kossok. Był jednak szczuplejszy. Strzał miał równie mocny, ale jego główną specjalnością była gra głową. Sezon ligowy 1931 rozpoczynał w ŁKS, choć był wychowankiem ŁTSG. Obaj rywale Kisielińskiego poważnie wzmacniali siłę ataku swoich drużyn, będąc już przecież uznanymi gwiazdami polskiej ligi. We Lwowie liczono, że wraz z przyjściem Kossoka Pogoń odzyska tytuł mistrzowski. ŁKS z Herbstreitem w składzie także liczył na cos więcej niż tylko środek ligowej tabeli.

Herbstreit
Herbstreit


Rywali miał więc Kisieliński nie byle jakich. Ustępował im wprawdzie wzrostem (175 cm), ale miał inne futbolowe zalety, rzadkie na przedwojennych polskich boiskach. Jak sam mówił po latach: „strzelałem z obu nóg, ze stoppingu, z każdej pozycji. Głową także”. Do tego miał partnerów, którzy znakomicie go obsługiwali podaniami: od skrzydłowych, po Jana Kotlarczyka na środku pomocy. Do tego nie ciążyła na nim tak wielka presja jak na napastnikach Pogoni i ŁKS. Grał przecież w drużynie, która corocznie walczyła o mistrzostwo, a na brak piłkarskich gwiazd nie narzekała.
Sezon Kisieliński zaczął znakomicie. Strzelał gole z niesłychaną wręcz systematycznością. I, co ważniejsze, potrafił tę skuteczność utrzymać przez całe rozgrywki. Bramkarską kanonadę rozpoczął skromnie od jednego gola w wyjazdowym meczu z Warszawianką (29 marca, 5:2). Gola ważnego, bo do tego momentu Wisła przegrywała 0:1. Rozstrzelał się w następnej kolejce w meczu z Wartą (12 kwietnia, 4: 1), zaliczając klasycznego hat-tircka w drugiej części gry i pokazując wachlarz swoich snajperskich możliwości: pierwszą bramkę strzelił z akcji głową, a następne po stałych fragmentach gry (z rzutu karnego i wolnego). Wystarczyły więc dwie ligowe kolejki by z dorobkiem 4 bramek pewnie usadowić się na fotelu lidera w klasyfikacji najlepszych strzelców.

Niespodziewanie w strzeleckich popisach dotrzymywał mu kroku Herbstreit, który, choć jeszcze niezgrany z resztą drużyny, imponował podobną skutecznością. W pierwszym meczu sezonu strzelił jednego gola, w następnym w meczu z Cracovią (12 kwietnia, 4:1) ustrzelił hat-tricka. Aż strach było myśleć co będzie się działo, gdy zgra się z resztą drużyny. Rywalizacja o tytuł króla strzelców zapowiadała się więc w tym sezonie pasjonująco. Tym bardziej, że czołowa trójka snajperów, mimo chwilowych urazów, rozegrała w lidze wszystkie spotkania.
Herbstreit wyszedł na prowadzenie w klasyfikacji strzelców już po 3. kolejce, po przegranym meczu ŁKS z Polonią 2:3 (19 kwietnia). Gola tym razem strzelił z rzutu karnego. Mecz mógł się zakończyć lepszym wynikiem dla Łodzian, gdyby wcześniej rzut karny po faulu właśnie na Herbstreicie wykorzystał Durka.
Najlepszy snajper ubiegłego sezonu, Kossok zaczął niezwykle skromnie. W pierwszym meczu sezonu z Wartą (19 kwietnia, 5:1) trafił raz do siatki rywali. O nadziejach jakie wiązano z jego występami w Pogoni świadczył aż nadto wymownie fakt, że po meczu tym „zszedł z boiska na barkach entuzjastów”. I był to jego jedyny gol strzelony w lidze do połowy maja (w trzech kolejkach). Tym trzecim meczem był właśnie pojedynek z Wisłą we Lwowie (3 maja, 1:2). Na boisku lepsza była drużyna krakowska. Lepszy i skuteczniejszy był też Kisieliński, który zaliczył w tym meczu kolejne trafienie (z rzutu karnego). Miał już w dorobku 6 bramek, bowiem wcześniej trafił w meczu z warszawską Polonią (26 kwietnia, 3:1). Ciekawostką tego meczu był pojedynek snajpera Kisielińskiego z bramkarzem Kisielińskim. Pojedynek wygrany przez gracza Wisły…
W święto majowej jutrzenki gola nie strzelił również Herbstreit (w meczu przegranym z Wartą 0:2), ale na jego usprawiedliwienie trzeba dodać, że wyszedł na boisko z wysoką gorączką.
Ciekawostką był fakt, że wszyscy trzej snajperzy należeli do etatowych wykonawców rzutów karnych w swych drużynach, zwiększając dzięki temu swój dorobek strzelecki w kolejnych meczach.
14 maja mieli okazję z kolei zmierzyć się w bezpośrednim pojedynku Kossok z Herbstreitem. Pogoń zawitała do Łodzi i przegrała 1:3. Pojedynek snajperów zakończył się remisowo. Obaj zaliczyli po jednym trafieniu.
W połowie maja Kisieliński z Herbstreitem mieli na koncie po sześć trafień (w pięciu meczach), Kossok zaledwie 2 (w 4 meczach). Trzy dni później w kolejnej ligowej kolejce wszyscy solidarnie zaliczyli po jednym trafieniu. Kisieliński mógł więcej, ale nie wykorzystał rzutu karnego w meczu z Cracovią (4:1), karnego z kolei wykorzystał Herbstreit. Kisieliński zrehabilitował się w następnym meczu Wisły z Czarnymi (24 maja, 5:1), strzelając dwie bramki: jedną z karnego, a drugą głową (mógł więcej, gdyż znowu nie wykorzystał rzutu karnego). Dzień później Pogoń bezbramkowo zremisowała z Cracovią, a ŁKS poległ w Katowicach z Ruchem (2:3) – Herbstreit zaliczył w tym meczu gola na 2:2, będąc wyróżniającym się graczem meczu. Tym samym samodzielne przodownictwo w klasyfikacji strzelców objął Kisieliński: 9 goli; wyprzedał o jedną bramkę Herbstreita; Kossok tracił więc wyraźnie dystans do obu tych graczy. W dwóch kolejnych kolejkach Kisieliński nie potrafił trafić ani razu do bramki rywali. Wykorzystał to Herbstreit, strzelając gola w meczu z Lechią (4 czerwca, 1:0). Także tylko o jedną bramkę poprawił swój bilans Kossok we wcześniejszych derbach z Czarnymi (31 maja, 2:2). Gola strzelił po rzucie karnym, a tłumaczono jego strzelecką niemoc w dotychczasowych grach faktem, że w każdym ze spotkań był „czule” kryty przez rywali. Taki już urok uznanych snajperów.
Kisieliński błysnął niebywałą skutecznością w kolejnych trzech spotkaniach, zdobywając w nich aż 7 bramek. Jak gdyby chciał powiedzieć rywalom, że nie mają szans z nim rywalizować w tej mierze. Zaczął od hat-tricka w wygranym meczu z Ruchem (21 czerwca, 6:2), będąc najjaśniejszą postacią swojej drużyny – mógł powiększyć swój dorobek bramkowy, ale raz piłka po jego strzale trafiła w słupek. W kolejnym meczu miał szansę rywalizować z Herbstreitem, bo Wisła udała się na mecz do Łodzi (28 czerwca, 3:2). Wisła i Kisieliński wygrała ten mecz głową. Dosłownie i w przenośni. Dwie bramki dla „Czerwonych” strzelił bowiem wiślacki snajper głową, zawstydzając tym niejako Herbstreita, którego główki przecież były przysłowiowe w całej Polsce. Na pocieszenie i łódzki snajper wpisał się na listę strzelców w tym meczu, strzelając bramkę po samotnym przeboju na 2:3. Ciekawostką był fakt, że kolejny mecz ligowy po przerwie letniej Wisła rozegrała ponownie z ŁKS; ponownie wygrała (26 lipca, 4:1); a Kisieliński ponownie strzelił w meczu z łodzianami dwie bramki – mógł więcej, za co go ganiono po meczu. I tym razem Herbstreit odpowiedział tylko jednym trafieniem.
Tym samym Kisieliński miał już na koncie 16 bramek; Herbstreit 11. Znacznie poprawił swój dorobek w końcu czerwca i w lipcu Kossok, przypominając obu snajperom, że nie ma zamiaru rezygnować z powtórzenia ubiegłorocznego osiągnięcia. W trzech kolejnych meczach zdobył 5 goli: najpierw w derbach z Lechią (28 czerwca, 5:1) strzelił dwa gole, a mógł więcej. Jak pisano po meczu zachwycał publiczność „technicznemi kawałami”. Do tego trafił raz w słupek. Szczególnej urody był drugi gol strzelony po wykiwaniu całej obrony; 5. bramka padła też po jego strzale w samo okienko: piłka odbiła się od linii, tam dopadł ją partner i wpakował do siatki. Powtórzył ten snajperski wyczyn w kolejnym meczu z Legią (12 lipca, 2:1), strzelając wszystkie bramki dla Pogoni. Z Garbarnią również tylko on trafił do siatki, a mecz ten zakończył się skromną wygraną lwowian 1:0 (19 lipca). Ważniejszy od popisów strzeleckich Kossoka był fakt, że Pogoń dzięki tym wygranym liderowało po rundzie wiosennej w ligowej tabeli. Tym niemniej 9. goli Kossoka dawało mu trzecie miejsce na liście najlepszych strzelców.
Z tego też względu najbliższy mecz Wisły z Pogonią zapowiadał się niezwykle interesująco. Walczyły bowiem ze sobą dwie najlepsze ligowe drużyny i dwaj czołowi snajperzy. Drużyny podzieliły się punktami (2 sierpnia, 2:2). W pojedynku snajperów lepszym okazał się Kossok, strzelając ładną bramkę z rzutu wolnego. Kossok okazał się lepszy i w bezpośredniej rywalizacji z Herbstreitem (9 sierpnia, 3:3), strzelając gola po rzucie karnym. Tym samym zrównał się z nim w liczbie strzelonych w lidze goli: mieli obaj po 11. Pozostałe mecz sierpniowe były dość pechowe dla obu drużyn: ŁKS i Pogoni i dla obu snajperów. Nie strzelili bowiem w tych meczach ani jednej bramki. Pogoń natomiast po dwóch sierpniowych remisach i porażce z Garbarnią (16 sierpnia, 1:3) utraciła przodownictwo w tabeli i już go do końca sezonu nie odzyskała. Niewiele lepiej wiodło się Wiśle i Kisielińskiemu: w pięciu kolejnych meczach Wisła wygrała zaledwie dwa razy, a przegrała aż trzykrotnie, poważnie ograniczając swe mistrzowskie szanse. Kisieliński zaledwie o dwa gole powiększył w tych meczach swój dorobek bramkowy: miał ich teraz 18. Pewnym usprawiedliwieniem tej dyspozycji była dręcząca go choroba. Jak pisano po meczu z Polonią (30 sierpnia, 3:0 – jeden gol na koncie): „Kisieliński po chorobie nie przyszedł jeszcze do formy” – i dochodził do niej dość długo. Drugiego gola w tej niezbyt fortunnej serii strzelił w meczu z Czarnymi (13 września, 2:1). Co ciekawe „Raz, Dwa, Trzy” zalicza mu obie bramki w tym meczu.
We wrześniu obudzili się również z strzeleckiego letargu Kossok i Herbstreit, prezentując swoje firmowe zagrania. 6 września ŁKS rozbił Lechię 7:0 – Herbstreit zaliczył dwa gole (jeden piękną główką), przy tym asystował przy jednym z goli. W derbach Pogoni z Czarnymi (1:1) Kossok strzelił jedynego gola dla Pogoni w 70’, kiedy to „dostaje piłkę objeżdża dwu graczy i dalekim płaskim strzałem wyrównywa”. Tydzień później gracze ci zamienili się rolami: Herbstreit trafił tylko raz w meczu z Ruchem (4:0) – mógł więcej, ale piłka po jego strzale trafiła w słupek; Kossok za to błysnął skutecznością w meczu z Warszawianką (3:1), będąc autorem wszystkich bramek dla Pogoni. 27 września trafił natomiast raz w meczu z Cracovią (1:1). Mecz był o tyle ciekawy, że grał w nim przeciwko swojej byłej drużynie, stąd obrońca Cracovii Mysiak, znając jego słabe strony nie pozwolił mu na wiele w tym meczu. Tego samego dnia Herbstreit zapewnił ŁKS wygraną z liderem tabeli (1:0). Tym samym Ślązak wysforował się na drugie miejsce w klasyfikacji strzelców z 16 golami na koncie, Herbstreit miał ich 15.
Rywalizacja snajperów nabierała więc kolorów. Była jednak wyraźnie w cieniu walki o Mistrzostwo Polski. Pod koniec września aż trzy drużyny miały realne szanse na ten tytuł, gromadząc tyle samo punktów: Garbarnia, Pogoń i Wisła – z tym, że Wisła miała o jeden mecz więcej na koncie (przegrana z Lechią na wyjeździe okazała się brzemienna w skutki).
Jak się okazało, czołowi snajperzy ligi już do końca sezonu regularnie trafiali do bramek rywali w każdym meczu. Rywalizacja o miano króla strzelców zapowiadała się pasjonująco i taka też była.
Kisieliński czując na plecach oddech rywali zabrał się poważnie do pracy, a jego współzawodnicy wcale nie zamierzali mu odpuszczać. Z tym, że w październiku jedynie na boiskach ligowych rywalizował z nim Herbstreit, bo Pogoń zrobiła sobie przeszło miesięczną przerwę w rozgrywkach (rzecz typowa dla pierwszych ligowych sezonów). W 19. kolejce Wisła i ŁKS solidarnie zwyciężyły rywali 2:1, Kisieliński i Herbstreit równie solidarnie po jednym razie trafiali do bramek rywali (Wisła-Warta – ważny gol bo dający zwycięstwo; ŁKS-Czarni – gol na 2:0 „po solowym biegu”). Dwa tygodnie później polepszyli konto bramkowe o kolejne dwa trafienia: Wisła pokonała Legię 3:1, a ŁKS Wartę 4:0. Kisieliński gromadził tym samym 21 goli na koncie, Herbstreit 18.
W dzień Wszystkich Świętych nadrabiać zaczęła ligowe zaległości Pogoń, niepomna przykazaniu, że „dzień święty należy święcić”. Czy dlatego opatrzność ukarała ją porażką z Ruchem 3:4? Porażką na wagę utraty szans na mistrzostwo, bo Garbarnia nie zwalniała tempa w ligowych zmaganiach. W meczu z Ruchem Kossok strzelił jednego gola (17 w lidze). Pogoń grała tego dnia ambitnie, podniosła się ze stanu 1:3 na 3:3 przy niemałej zasłudze właśnie Kossoka, przesuniętego na centra napadu. Tydzień później również trafił tylko raz do siatki Warty (2:0). Gol był dla niego typowy: dostał piłkę w okolicach pola karnego, „objechał obrońcę” i bramkarza i wpakował ją do siatki. Tego samego dnia w remisowych meczach 1:1 do bramki trafiali również Kisieliński i Herbstreit (w meczach: Wisła-Warszawianka o ŁKS-Polonia). Mecz Wisły miał ogromne znaczenie dla układu ligowej tabeli. Tylko wygrana dawał „Czerwonym” szansę na tytuł mistrzowski. Nic dziwnego, że był niezwykle nerwowy i tę nerwowość widać było aż nadto w poczynaniach Kisielińskiego, który strzelił gola ręką. Tak o tym incydencie pisał „Przegląd Sportowy”: „Warszawiance należą się oba punkty, gdyż bramkarz jej nie bronił „strzału” Kisielińskiego, strzału… wykonanego pięścią, który zaliczony został jako regularnie zdobyta bramka...; Stefaniuk dośrodkowuje, a Kisieliński nie mogąc dosięgnąć piłki ani nogą, ani głową, kieruje ją ręką do bramki. Mimo protestu Warszawianki i publiczności a nawet znaku sędziego linjowego, p. Brzeziński wskazuje palcem na środek boiska”. W ogólnym bilansie, kto wie czy nie był to gol na miarę króla strzelców, gdyż różnica między wiślackim snajperem a Kossokiem wynosiła na koniec sezonu tylko jedną bramkę!
Kisieliński był wyraźnie niedysponowany w tym przedostatnim meczu sezonu ligowego, meczu w którym Wisłą utraciła szanse na mistrzostwo. Ponieważ to samo można było powiedzieć o Pogoni, obu drużynom pozostawała tylko walka o tytuł króla strzelców dla najlepszych swoich snajperów: Kisielińskiego i Kossoka. W dobrej sytuacji znajdował się Kisieliński, gromadząc już 22 trafienia na koncie, Herbstreit 19, a Kossok 18. Rzecz w tym, że Pogoń miała jeszcze dwa mecze zaległe do rozegrania (w sumie 3), a Wisła i ŁKS tylko po jednym. Herbstreit miał więc nikłe szanse na przegonienie Kisielińskiego – musiałby nagle strzelić kilka bramek w jednym meczu i liczyć na zapaść strzelecką rywali. Tak się nie stało. W ostatnim meczu sezonu z Cracovią (22 listopada, 2:2) strzelił tylko jednego gola., kończąc rozgrywki z dorobkiem 20 bramek – co dało mu trzecie miejsce w klasyfikacji. Jak się okazało o wiele większe szanse miał Kossok. W dwóch zaległych meczach Pogoni strzelił 4 bramki i zrównał się w liczbie goli na koncie z Kisielińskim (15 i 22 listopada Pogoń wygrała z Lechią 3:0 i Polonią 4:0). W obu tych meczach był „motorem ataku” drużyny lwowskiej. A o wadze, jaką przykładali lwowianie do tytułu króla strzelców dla Kossoka niech świadczy komentarz pomeczowy z „Przeglądu Sportowego”: „Graczom Pogoni prześwięcał i inny cel, niż tylko zwycięstwo. Chodziło o umożliwienie Kossokowi zajęcia pierwszego miejsca w tabeli strzelców ligowych. Z tego też względu grano prawie wyłącznie na środkowego napastnika, starając się wyrobić mu jak najwięcej pozycji strzałowych”. Podobno ułatwiali grę napastnikowi nawet goście, wystawiając do gry 6 rezerwowych!!!
Ostatnia kolejka ligowa miała więc zadecydować o tytule króla strzelców. Wisłę czekał trudny i prestiżowy pojedynek z świeżo koronowanym mistrzem – Garbarnią. Pogoń jechała do Warszawy na mecz z Legią. 29 listopada rywalizację tę rozstrzygnął na swoją korzyść Kisieliński, strzelając dwa gole (3:2). Kossok jedynie raz (z rzutu karnego) pokonał bramkarza Legii (1:2).
Tym samym tytuł króla strzelców ponownie wracał do Wisły… Według różnych źródeł Kisieliński strzelił 24-25 bramek w sezonie ligowym; Kossok 22, a Herbstreit 20 (statystyka na podstawie relacji z "Przeglądu Sportowego"). A. Gowarzewski podaje nieco inne statystyki i kolejność w klasyfikacji: Kisieliński strzelił 24; Herbstreit 23 i Kossok 22!!!

Tabela. Kolejka po kolejce

Lp Król strzelców 1. 2. 3. 4. 5. 6. 7. 8. 9. 10. 11. 12. 13. 14. 15. 16. 17. 18. 19. 20. 21. 22. Razem
1.Kisieliński13-1112--322--1-1-2-121224-25
1.Razem1445679991214161616171718-1918-1919-2021-2222-2324-2524-25
2.Kossok1--11-1-221-1-1311122122
2.Razem1112334468991010111415161719212222
3.Herbstreit131-1111-1-1---211121120
3.Razem1455678991010111111111314151618192020

Statystyki zweryfikowano na podstawie relacji w "Przeglądzie Sportowym".

Zobacz też