Wiślackie koszmary

Z Historia Wisły

Henryk Reyman w przerwie pamiętnego meczu z Cracovią w maju 1925 roku powiedział między innymi: „Czasem i przegrać przychodzi. Ale każdy ma prawo żądać od was ambitnej i nieustępliwej walki”. Motto to powinno przyświecać każdemu wiślackiemu pokoleniu, bo żaden piłkarz z białą gwiazdą na piersi nie powinien bez ambicji i woli zwycięstwa przystępować do meczu. Tego kibice Wisły nie wybaczają.

Nie ukrywamy, że w tej „koszmarnej” kategorii zamieściliśmy mecze, w których „nasi” piłkarze splamili honor wiślacki niesportowym podejściem do rywalizacji na boisku. Dla jasności dodajmy, że nie jest hańbą przegrać mecz, nawet w wysokim stosunku, jeśli rywal okazywał się po prostu lepszy, a nasi piłkarze dawali w tym meczu z siebie wszystko. Stąd choć, nie brakowało w historii Wisły wysokich porażek, to nie każdą należy umieścić w tej kategorii…

Listę uzupełniają też mecze, które w dramatycznych okolicznościach, pechowo, Wisła przegrała bez żadnych pozasportowych podtekstów.

Listę rozpoczyna derbowy pojedynek z Cracovią. Mecz, który decydował o pierwszym mistrzostwie Galicji w 1913 roku. Na boisku wygrała go Wisła. Jednak występ w barwach Wisły nieuprawnionych graczy z Czech dał działaczom ZPPN pretekst do przyznania tytułu mistrzowskiego przy zielonym stoliku Cracovii.

Niespodziewana przegrana, w powszechnej opinii znawców futbolu, najlepszej polskiej drużyny pierwszych powojennych lat w eliminacjach Mistrzostw Polski z warszawską Polonią była sporą sensacją. Do miana wiślackiego koszmaru nominuje to spotkanie fakt niebywałego wręcz szczęścia graczy warszawskich i jej bramkarza. Nie bez przyczyny po meczu pisano w prasie, że „los sprzysiągł się przeciw Wiśle, kierując strzały jej napastników w słupek i poprzeczkę”. W niezliczonych sytuacjach bramkowych popisywał się również swym kusztem bramkarz Borucz. Taki był przebieg tego meczu niemal od pierwszej do ostatniej minuty, w której zresztą pechowo Wisła straciła ostatnią bramkę … Wywołać to miało entuzjazm wśród niemałej rzeszy kibiców Cracovii, którzy przybyli na ten mecz…

W kolejnym roku Wisła ponownie była faworytem Mistrzostw Polski i... ponownie nie sięgnęła po najwyższe laury. W decydującym meczu z Wartą Poznań Biała Gwiazda bardzo szybko objęła prowadzenie, ale już w 31 minucie było... 5:1 dla przeciwnika. Wiślacy do końca meczu grali ambitnie, ale przyniosło to tylko jedno trafienie. Zawodnikom z Krakowa każda akcja przychodziła z dużym wysiłkiem, Poznaniacy zaś wykorzystali niemal każdą ze swoich okazji.

Mecz otoczony mgiełką tajemnicy i niedomówień. Jerzy Jurowicz miał twierdzić, że odgórnie z przyczyn politycznych kazano im ten mecz przegrać. Czemu jednak przeczą inni świadkowie tych wydarzeń. O zakulisowych machinacjach wokół tego spotkanie nie dowiemy się nic z ówczesnej prasy sportowej, pełnej czołobitności wobec sowieckich gości. Gości, którzy byli wówczas wicemistrzem ZSRR, a więc nie wypadało, by przegrywali z polskimi drużynami. I taki też przebieg miał ten mecz, w którym Wiślacy grali wyraźnie przygaszeni i jakby przestraszeni… Dodajmy jeszcze, że Dynamo Tbilisi przyjechało do Polski... z własnym sędzią.

Wynik meczu mówi w zasadzie sam za siebie. Była to najwyższa i na dodatek jedyna dwucyfrowa przegrana Wisły w historii ligowych pojedynków. Co gorsza, nie było wówczas wcale tak dużej dysproporcji sił i umiejętności między obiema drużynami, by można było się spodziewać takiego pogromu. Trudno tę porażkę jakoś racjonalnie wytłumaczyć, bo samymi błędami w obronie, czy błędami taktycznymi do końca nie można. No i do tego był to mecz z Legią…

Mecz o półfinał PEMK, w którym Wisła prowadziła do 66 minuty 1:0 i nagle, jak pisano w prasie: nastąpiło „osiemnaści minut dramatu krakowian”. Tę piłkarską zapaść tłumaczono różnie: a to zbytnim rozluźnieniem; a to nie wytrzymaniem psychicznej presji (Orest Lenczyk). Nie brakowało i takich, którzy dopatrywali się w nagłej niedyspozycji bramkarza Wisły nieczystych podtekstów. Szczęście było tak blisko… Do dziś dojście do ćwierćfinały PEMK jest największym osiągnięciem naszego klubu w europejskich pucharach, a wydawało się wtedy, że nawet droga do finału stoi przed Wisłą otworem.

„Jak kurtyzana z klientem” – tak zatytułował relację z meczu dziennikarz „Tempa”. I trudno się z tym nie zgodzić, bo o ile w poprzednich meczach wpisanych na listę „koszmarów” mieliśmy do czynienia z wstydliwymi porażkami, ale bez podtekstów korupcyjnych, to tutaj kopacze mieniący się piłkarzami Wisły podłożyli się warszawskiemu rywalowi w sposób wręcz bezczelny. Aż wstyd było patrzeć na potykających się o własne nogi „profesjonalistów”, przewracających się we własnym polu karnym tylko po to, żeby Legia mogła strzelić następną bramkę…

Biorąc pod uwagę potencjał piłkarski Wisły w owym czasie i hegemonię w kraju - doprawdy trudno było zrozumieć, dlaczego „traktorzystom” z Norwegii nie udało się strzelić choćby jednego gola w dwumeczu. Drużyna norweska stanowiła podręcznikowy przykład antyfutbolu, grała tak by nie stracić gola, a nuż się uda w rzutach karnych. Dwumecz odbywał się w zimowej aurze, rewanż był ostatnim wiślackim meczem w 2003 roku. Pomiędzy meczami z Vaalerengą Wisła strzeliła pięć goli warszawskiej Polonii i cztery Lechowi. W lidze norweskiej grającej systemem wiosna-jesień Vaalerenga zajęła w 2003 roku 12. miejsce, ostatnie dające utrzymanie.

Dwumecz z Dinamo Tbilisi wpisujemy na listę jako jakże wymowny przykład zlekceważenia rywala przez nasz piłkarskie „gwiazdy”. Dodajmy do tego jeszcze błędy w zestawieniu drużyny uczynione przez trenera Kasperczaka. Porażka ta okazała się nadzwyczaj bolesna, bo przez nią Wisła nie dostała się do dalszego etapu rozgrywek o PUEFA. Tym samym nie zdobyła potrzebnych w rankingach punktów, a to zaskutkowało tym, że nie została rozstawiona w następnym sezonie w eliminacjach do Ligi Mistrzów.

Koszmar o wymiarze sportowym. Nigdy Wisła nie była tak blisko awansu do elitarnej Ligi Mistrzów jak w dwumeczu z Panathinaikós Ateny. Bezbramkowa pierwsza połowa meczu nie zapowiadała wcale takiego przebiegu zdarzeń, gdyż Wisła była w tej części gry drużyną lepszą, marnowała jednak stuprocentowe sytuacje. W drugiej połowie, jak nie bez słuszności napisano, doszło do „greckiej tragedii”, którą w dużej mierze wyreżyserował sędzia Riley, nie uznając prawidłowo strzelonej bramki przez Marka Penksę w 87 minucie gry – co dawało by Wiśle remis 2:2 i pewny awans do Ligi Mistrzów…

Pierwszy i ostatni mecz w bramce 19-latka Jarosińskiego wobec kontuzji Dolhy i Pawełka (który po tym meczu natychmiast przymusowo wrócił do bramki, trybuny skandowały "młody młody trzymaj się"). Było to zwieńczenie fatalnego sezonu, z kilkoma trenerami, z "uroczystością" 100-lecia, z ósmym miejscem na koniec sezonu, w którym raz na 59 lat wyżej od WIsły w tabeli była Cracovia, a gra była tak bezsilna, że nie dało się tego oglądać. Noc jest najczarniejsza przed świtem, a „czwórka” od Groclinu i to przy ul. Reymonta 22, który do niedawna był niezdobytą twierdzą – była zwiastunem dużych zmian w Wiśle od nowego sezonu. Trenerem Dyskobolii był Maciej Skorża, który od nowego sezonu został trenerem Wisły. Najwyższa ligowa porażka Wisły u siebie od 20.06.1993, Wisła-Legia 0:6.

Kolejny przykład pokazujący jak lekceważenie słabszego przeciwnika kończy się katastrofą. Przed dwumeczem słychać było buńczuczne zapowiedzi sztabu trenerskiego o łatwym zwycięstwie. Trener ówczesnej drużyny Wisły Maciej Skorża przyznał, że formę zawodników szykował na kolejne rundy eliminacyjne, tymczasem Biała Gwiazda odpadła już na starcie.

Mecz na Suchych Stawach, który zadecydował o utracie mistrzostwa przez Wisłę. Na długie dziesięciolecia zapewne będzie symbolem i przykładem: jak w frajerski sposób "przegrać" (zremisować) wygrany mecz. Negatywnym bohaterem meczu został Mariusz Jop: autor samobójczego gola w ostatnich sekundach doliczonego czasu gry.

Tak blisko, tak daleko. Mistrzowska Wisła Maaskanta w lipcu i sierpniu 2011 rzuciła wszystkie siły na eliminacje wymarzonej Ligi Mistrzów. Efekty były znakomite – pięć zwycięstw w pięciu meczach ze Skonto Ryga, Liteksem Łowecz i pierwszym meczu z APOELem. Rewanż w rundzie play-off, będącej w wielu względach już prawie Ligą Mistrzów (hymn puszczany przed meczami, oznakowanie stadionów, godzina rozpoczęcia meczu, znaczki Ligi Mistrzów na rekawach koszulek), odbył się przy dużej wilgotności powietrza. Na lewym skrzydle w ustawieniu 4-3-3 zagrał Nunez, który przez większą część sezonu grał jako zawodnik defensywny. Z meczu warto zapamiętać nieporadność bardzo solidnego na ogół Pareiki, po jego samobójczym golu stan dwumeczu był idealnie remisowy. Na początku drugiej połowy podwyższył prowadzenie APOEL i wtedy do Ligi Mistrzów wchodzili rywale. W 71 minucie gola strzelił Wilk i przez kilkanaście minut Wisła była w fazie grupowej. Kilka minut przed końcem meczu Wisłę dobił Ailton. Ciekawostki – APOEL z niedocenianej ligi cypryjskiej wygrał swoją grupę w Lidze Mistrzów wyprzedzając FC Porto, Zenit St. Petersburg i Szachtar Donieck, a do tego wyeliminował w 1/8 finału Olympique Lyon, by ulec w 1/4 Realowi Madryt. Ponadto, mecz odbywał się dokładnie 6 lat po meczu rewanżowym Panathinaikos – Wisła. Podobna kultura kraju, podobna pogoda, żywiołowy doping gospodarzy, podobna kolejność goli i dramaturgia, zakończona odpadnięciem Wisły. Ten mecz długo odbijał się Wiśle czkawką, a w lidze Wisła skończyła rozgrywki na 7. miejscu.


Zobacz też