1932.05.29 Kraków - Warszawa 4:2

Z Historia Wisły

Grać mieli z Wisły: Bajorek, Adamek

Doniesienia prasowe

Raz, Dwa, Trzy: Ilustrowany Tygodnik Sportowy. 1932, nr 22

Zawody międzymiastowe Kraków Warszawa 4:2 (1:1) Kraków, dn. 30 maja.

Zawody międzymiastowe jako niedrużynowe lecz reprezentacyjne, nie należą do rozgrywek o punkty i miejsca w Lidze. To też mają zwykle inny charakter niż zawody ligowe: pozbawione są konkurencyjnej zaciekłości — dla widzów zaś stanowią raczej sposobność do porównania stylu gry uprawianego w różnych miastach. Jest to naprawdę czasami studjum ciekawe. „Styl to człowiek“ — przyjęto mówić w literaturze. Tak samo a może tembardziej odnosi się to do gry. Gdy gra jest zespołowa — można powiedzieć, że styl to drużyna; gdy reprezentacyjna, jak w danym wypadku — „styl to miasto“, ów „styl“ jest zarazem równoważnikiem poziomu oraz postępu, jaki dana gałąź sportu w danem mieście osiągnęła.

Spotkanie Warszawa — Kraków, to niewątpliwie w pewnej mierze walka dwóch okresów w polskim sporcie piłkarskim.

Kraków zawsze reprezentuje piłkarstwo dojrzałe, wysoko technicznie opanowane, pewne. Warszawa pod tym względem jest „młodsza“, rozwój sportowy jej drużyn nie osiągnął jeszcze tego wysokiego poziomu technicznego, co jednak gracze nadrabiają ambicją, szybkością, wysiłkiem, rozmachem. Gdy grą, tak jak w danym wypadku nie idzie o punkty kwalifikacyjne, lecz raczej o punkty „honorowe“ — właściwości te piłkarstwa dwu różnych miast w zespołach złożonych ze wszystkich ich drużyn występują dość dobitnie. Tak było i w tym wypadku — od samego początku. Rzut karny, przyznany, zespołowej drużynie warszawskiej w pierwszej minucie nie został przez nią zamieniony w bramkę — coby się graczom krakowskim, niezawodnym w technice, prawie, że zdarzyć nie mogło. A jednak dalszy przebieg gry przynosi pierwszy sukces gościom: choć przebieg pierwszej półgodziny upływa pod znakiem technicznej przewagi Krakowa: Krakowianie bowiem lepiej kombinują, lecz Warszawianie szybciej i skuteczniej wyzyskują swe rzadkie „przeboje“ i ich Kotkowski (z „Warszawianki“) zręcznie omijając krakowskiego „beka“ zdobywa bramkę. Lecz jeszcze przedtem zachodzi fakt ciekawy a charakterystyczny: warszawski zespół traci przez kontuzję prawego łącznika, którego zastępuje rezerwowym bramkarzem! Tylko techniczne niedoświadczenie mogło podyktować zespołowi warszawskiemu zaopatrzenie się w taką rezerwę...

Niemniej wśród widzów (z jakie 3000) pewna „depresja lokalna“: Warszawa prowadzi; „wysokie ciśnienie w psychice publiczności ustępuje dopiero, gdy na dwie minuty zaledwie przed przerwą krakowska reprezentacja z dobrego przeboju, połączonego z naprawdę ładną, przytomną i bystrą kombinacją, uzyskuje ze strzału Zielińskiego bramkę wyrównującą...

Ulga........Niż barometryczny“ na trybunach przesunął się... Naprawdę, że na zawodach rzeczą równie ciekawą, jak gra zawodników, jest owa „meterologja psychiczna“ publiczności, , Jest to chwilami zjawisko bardziej godne obserwacji, niż sama gra, ma w sobie bowiem więcej — żywiołowości. Na boisku: ambicja, kombinacja, zaciętość, rozmach, ruch — wśród publiczności sama tylko czysta namiętność, nie mogąca się wyładować fizycznie, — chyba głosem... Namiętność bez osobowa i bez powodu, jak w tym wypadku, bo przecież żaden z widzów pojedynczo nie życzy bynajmniej niczego złego Warszawie. Ale jednak, gdy już w 7 minut po pauzie z nowego „przeboju“ napadu warszawskiego wynika nowa bramka strzelona przez Kotkowskiego, namiętność lokalna wzbiera w piersiach tysięcy niepohamowaną ławą...

Głosy przychodzą do głosu... Z każdego miejsca inne. „Weterani“ trybun posiwiali w ćwierćwiekowem przyglądaniu się zawodom, fachowcy w każdym calu, krytykują każdy ruch, każde podanie i coraz krytyczniej odzywają się zarówno o gościach, jak i o swoich... Pada słóweczko „patałaszą,“... Natomiast na ławkach, gdzie namiętność jest również żywiołowa, a mniej opanowana, lokalna duma bucha jak z krateru.

„Kraków — grać! “

„Bogowie łakną krwi“ — publiczność łaknie bramek, pragnie widzieć zwyciężonych. A tu bramek jak niema, tak niema. Krzyki i ryki wzmagają się. Sędzia niedobry, gracze nie dopisują, ten „boi się piłki“, tamten marudzi, inny „tańczy“... „Kraków grać! — Kraków tempo!“ Nareszcie, w pół godziny prawie po pauzie, jest upragniona bramka, zdobyta przez „garbarza“ Smoczka.

Teraz tembardziej publiczność domaga się stanowczego zadokumentowania przewagi Krakowa w cyfrze bramek, po osiągnięciu wyrównania. Musi być zwycięstwo — „niech się krew“, to jest bramki, leje“. Warszawianie wprawdzie nie ulegają wyraźnie, nie „puchną“, wbrew nawet oczekiwaniom, ale denerwują się, a zespół krakowski, podniecany namiętnością widzów, ponawia wysiłki i ataki.

Jest wreszcie „krew“: groźny atak przebojowy, z którego wynika rzut karny dla zespołu krakowskiego, wbity raz w bramkę przez Pająka, odbity przez bramkarza warszawskiego Jachimka i ponownie wbity przez nadbiegającego pędem Smoczka. Tempo, tempo! — krzyczą dalej i dyszą ławki i trybuny, ryczy stojąca galerja. Już zbliża się koniec zawodów — pozostaje tylko dwie minuty. Wtem rzut różny dla krakowskiego zespołu. Jeden z naprawdę doświadczonych weteranów trybun, który przepowiedział niezawodnie drugą bramkę krakowską, powiada: "z tego będzie bramka“. Gwizdek sędziego, Szperling bije z rogu na środek, podchwytuje piłkę Smoczek, pakuje do bramki. Jest — 4 na 2.

Publiczność zadowolona — gracze — goście oczywiście mniej. Może troszkę mniejsza ich przegrana wyraziłaby ściślej właściwy stosunek dzisiejszej gry obu reprezentacji — ale w każdym razie musiała ona być przegraną Warszawy, gdyż wyższość krakowskiego zespołu była niewątpliwa... (old friend.)


„Ilustrowany Kuryer Codzienny”

1932, nr 149 (31 V)


Kraków zwycięża Warszawę w pitce nożnej 4:2 (1:1).

Kraków, 30 maja.

Na boisku Cracovii zebrało się ponad 3.000 osób, których naogół spotkało pewne rozczarowanie, mimo zwycięskiego wyniku. Spodziewano się bowiem zobaczyć ze strony jedenastki krakowskiej grę piękniejszą i ambitniejszą niż ta, której byliśmy świadkami. Nazwiska bowiem reprezentantów Krakowa Malczyk I (od pauzy Seylrhuber), Zachemski, Pająk, Nagraba, Chruściński, Adamek, Zieliński, Smoczek, Malczyk li i Sperling, przemawiały za tem, iż skład stołeczny zostanie bez trudu odprawiony ze znaczniejszą porcją bramek. Tym czasem zespół warszawski, reprezentowany przez nowe przeważnie nazwiska, trzymaj się dzielnie, udowadniając już nie wiedzieć po raz który z rzędu, iż często młodzi a utalentowani gracze, dzięki ambicji, przewyższają stare gwiazdy.

Zwycięstwo Krakowa było jednak w zupełności zasłużone, bo choć drużyna warszawska w całości stanowiła zespół więcej wyrównany, to jednak jako indywidualności ustępował każdy, z graczy warszawskich swemu vis a vis. Skład ich był nast.: Jachimek (Warszawianka), Zajączkowski (Legja), Rusin (Warszawianka), Seichter (Polonja). Jelski (Polonja), Przeździecki II (Legja, Dąbrowski (Skoda), Ehrenberg (Makkabi), Kotkowski (Polonja). Przeździecki (Legja) i Jung (Warszawianka). W pierwszej części przewaga Krakowa jest bardzo znaczna, goście ograniczają się do wypadów dość groźnych wobec niezdecydowania w tyłach drużyny miejscowych. Już w 1 min. sędzia dyktuje rzut karny za rękę Chruścińskiego na polu karnem, który jednak Przeździecki strzela w aut. Linja napadu Krakowa nie czuje się dobrze, brak zgrania miedzy poszczególnymi zawodnika mi, dużo piłek traci Adamek, nierozumiejący się z Zielińskim. Ten ostatni, choć jest najruchliwszy, nie jest w stanie jednak od robić błędów lewej strony i powolnego w tym okresie Smoczka. Mimo przewagi w polu i częstym goszczeniu na polu karnem przeciwnika, napad nie umie wykorzystać licznych dośrodkowań skrzydłowych. Tym czasem ambitna linja napadu gości przedziera się co prawda rzadko, ale stwarza stale groźne sytuacje pod bramką Krakowa, paro krotnie Malczyk broni w groźnych sytuacjach. Gości prześladuje pech, gdyż tracą w 18 min. prawego łącznika Ehrenberga (kontuzja kolana na skutek poślizgnięcia się), jego miejsce zastępuje Dąbrowski, a na skrzydło przechodzi rezerwowy bramkarz Głowacki). Dopiero 37 minuta przynosi pierwszą bramkę, dobrze grający taktycznie kierownik napadu gości. Kotkowski, próbuje przytomnie przebić się przez linje obronna gospodarzy, wykorzystuje przytomnie błąd Pająka. mija go i zdobywa nie bez błędu Malczyka pierwszego goala. Rewanżuje się dopiero Kraków na 2 m. przed końcem pierwszej części z pięknego strzału Zielińskiego, który niezwykle przytomnie wykorzystał centrę Adamka.

Po przerwie początkowo góruje Kraków, ale szybko goście opanowują się i gra staje się bardziej wyrównaną, jak do przerwy. W 7 min. następuje nowy podobny, jak przed pauzą, przebój Kotkowskiego, który dla odmiany mija Zachemskiego i strzela drugiego goala. Atak miejscowych jest dalej bezsilny i nie umie walczyć skutecznie, zwłaszcza, iż przeciwnik cofa Dąb rowskiego na czwartego pomocnika. Publiczność dopinguje jednak swoich, domagając się od nich zwycięstwa. W 28 min. następuje groźna sytuacja pod bramką Warszawian, w której Smoczek zdobywa wyrównująca bramkę. a nadlatujący Seichter nie jest już w stanie obronić bramki. Następuje okres intensywnych ataków Krakowian, dążących silnie do zwycięstwa. Smoczek jest tym ponownie graczem, który w końcowym efekcie strzela jeszcze dalsze dwie bramki, z których trzecią uzyskuje po rzucie karnym (podyktowanym za „faul“ na polu karnem, zawinionym ze strony gości wobec Smoczka). Rzut karny bije Pająk, broni jednak Jachimek i nadlatujący Smoczek dobija i uzyskuje w ten sposób trzecią bramkę. — Ostatni wreszcie goal pada na 2 minuty przed końcem meczu ze strzały Smoczka po rzucie rożnym bitym przez Sperlinga. Na wyróżnienie zasługują z drużyny krakowskiej z linji napadu Zieliński, po pauzie Adamek i w końcowych momentach Smoczek. W pomocy najlepszy Bajorek. W ogólności Kraków grał nienadzwyczajnie i przy lepszej grze mógłby wy grać wysoko. Z drużyny warszawskiej najlepszym graczem okazał się nadzwyczaj ruchliwy i sympatyczny zawodnik Warszawianki Kotkowski, w linji pomocy Seichter — przez dłuższy czas grał bardzo dobrze Jelski, potem wyczerpał się. Sędziował p. Lustgarten, który nie miał swego dnia.


Relacje: [1]