2004.10.03 Wisła Kraków – Cracovia 0:0

Z Historia Wisły

(Różnice między wersjami)
Linia 117: Linia 117:
• Dodał: Piotr
• Dodał: Piotr
(2004-10-03 19:53:51)
(2004-10-03 19:53:51)
 +
 +
 +
==Komentarz pomeczowy==
 +
• Długo zbierałem się w sobie, aby napisać komentarz do meczu Wisły z Cracovią. Prawdę mówiąc, napisałem 2 komentarze, ale obydwa były dokładnie takie jak sam mecz – czyli byle jakie. A właśnie bylejakość była wszechobecną „muzą” pierwszych po dwudziestu latach derbach Krakowa na łonie ekstraklasy.
 +
 +
Byle jaka była gra piłkarzy. Byle jaka była atmosfera na stadionie. Kibice obydwu drużyn skupili się głównie na obrażaniu przeciwnika w bardzo prostacki sposób. Byle jaka była w końcu praca arbitra. Jak na 20 lat bezowocnego oczekiwania na najstarsze derby Polski (nie licząc meczów między Czarnymi a Pogonią Lwów), gdy wreszcie los okazał się łaskawy dla Krakowa, otrzymaliśmy w zamian zwłoki nadmuchiwanego balonu, który pękł tuż przed pierwszym gwizdkiem sędziego. Pomimo wzajemnych deklaracji przedstawicieli klubów kibica, jak i wystosowanej do sympatyków obydwu zespołów petycji, podpisanej przez piłkarzy Wisły i Cracovii, z prośbą o pozytywny doping, na stadionie zatriumfowało chamstwo i prostactwo. Zarówno nasi kibice, jaki i kibice przyjezdnych dali świadectwo wyjątkowej zaściankowości i wulgarnego szowinizmu. Nic zatem dziwnego, że sami piłkarze bardzo szybko przystosowali się do panujących na stadionie warunków. Nie tak wyobrażałem sobie mecz, na który czekałem praktycznie od dziecka. Co prawda po drodze zaliczyłem drugoligowe derby, ale to nie to samo, co bezpośrednia walka o mistrzowskie punkty. Bylejakość spływała z trybun na piłkarzy. Senna atmosfera meczu z kolei nie wpływała mobilizująco na kibiców, a ci pogrążeni w wulgarnych okrzykach nie pomagali piłkarzom. I w ten sposób szybko wpadliśmy w pętlę bylejakości. Do tego poziomu dostosował się również sędzia, który nie był nawet wyjątkowo wredny tego dnia. Nie popełnił zbyt wielu błędów. Był po prostu – powtórzę to po raz enty - byle jaki! Jak całe widowisko.
 +
 +
Kryzys – niekryzys
 +
 +
Wróćmy jednak do strony sportowej meczu derbowego. Zastanawiam się co ma na myśli trener Kasperczak utrzymując, że kryzysu w zespole nie stwierdzono? Fakty natomiast mówią coś zupełnie innego. Drużyna przegrała w kiepskim stylu bardzo ważny mecz w Tbilisi. Podczas derbowego spotkania również nie prezentowała tego, do czego zdążyła nas przyzwyczaić. Oznaki kryzysu było widać już wcześniej. Niestety, jak się okazuje z perspektywy czasu, owe oznaki zostały fałszywie zamazane przez wspaniały wynik przywieziony przez naszych ulubieńców z Lubina (Wisła wygrała 7:1). To zupełnie osłabiło czujność naszych piłkarzy. Zresztą pierwszym poważniejszym sygnałem był remis na własnym stadionie z Amiką. Fakty są zatem takie, że w ostatnich 2 meczach (łącznie z Dinamem) piłkarze trenera Henryka Kasperczaka zdobyli raptem 1 punkt na 6 możliwych, prezentując przy tym jakość gry daleką od tej, którą prezentują w przeciętnym dla siebie meczu. Dziwi zatem, że szkoleniowiec Wisły, z uporem - godnym Pawła Janasa, stawiającego wbrew prawom logiki, fizyki, chemii, biologii, teologii, filozofii i sportu na Grzegorza Rasiaka - utrzymuje, że kryzysu nie ma. Być może rzeczywiście nie ma. Niemniej jednak Wisła przegrała najważniejszy mecz sezonu, a w meczu z Cracovią, mimo tego, że walczyła, była cieniem drużyny, która w normalnych okolicznościach odfajkowałaby Cracovię, jak każdą inną drużynę odwiedzającą niegościnny stadion przy Reymonta. Tak się nie stało. Teraz natomiast jest najlepszy czas, aby trener głęboko zastanowił się nad przyczynami wyraźnie słabszej formy swoich podopiecznych. Do dyspozycji trenera pozostaje fizjolog Ryszard Szul, który powinien prowadzić badania wydolności piłkarzy na bieżąco. Jeśli zatem przyczyna tkwi w nogach piłkarzy, to jego w tym głowa, aby podjąć skuteczne działania zmierzające do zmiany istniejącego stanu rzeczy. Jeśli natomiast problem tkwi w finezyjnie pomalowanych głowach piłkarzy, to noga Kasperczaka w tym, aby kopnąć ich poniżej pleców tak, aby skłonić ich do głębszej refleksji i wyciągnięcia konstruktywnych wniosków na przyszłość. A przyszłość to mecz w Wodzisławiu, terenie wyjątkowo trudnym dla naszych piłkarzy. Nawet wtedy, gdy znajdują się w znacznie lepszej dyspozycji niż obecnie. Czas zatem, aby dokładnie przeanalizować co dzieje się z drużyną i czas na to, aby wyciągnąć właściwe wnioski. W przeciwnym razie zimą z klubem ktoś się na pewno pożegna.

Wersja z dnia 06:53, 9 wrz 2008


Za: http://wislaportal.pl

Wisła Kraków - Cracovia Kraków 0:0

• Po bardzo słabym meczu, krakowska Święta Wojna zakończyła się bezbramkowym remisem. Dla Wisły jest to porażka, dla Pasów niewątpliwy sukces, zwłaszcza że przez większą część II połowy Cracovia grała w dziesiątkę.

Kryzys w Wiśle widoczny jest już gołym okiem! Co teraz?

VII kolejka ligi polskiej, sezon 2004/2005

Kraków, ul. Reymonta, 3 października 2004 r., godz. 16:00

Widzów: 11000, sędziował: Tomasz Mikulski (Lublin)

Wisła Kraków - Cracovia Kraków 0:0

Składy:

Majdan

Baszczyński

Kłos

Stolarczyk

Mijailović (65. Kuźba)

Kwiek

Szymkowiak

Cantoro

Zieńczuk

Frankowski

Żurawski

Cabaj

Baster

Skrzyński

Węgrzyn

Radwański

Nowak (73. Dudziński)

Baran

Giza

Bojarski

Drumlak (85. Szczoczarz)

Bania (57. Wawrzyczek)


Piłkarz meczu:

nikt

• Mało kto spodziewał się, że 168. derby zakończą się bezbramkowym remisem. Mimo fatalnej sytuacji w klubie, po odpadnięciu z europejskich pucharów, można było liczyć, że wiślacy będą chcieli zmazać po części tą plamę.

Niestety, nic z tego nie wyszło.

Można dyskutować po tym meczu nad jednym. Niby w prasie wypowiedzi naszych piłkarzy odbierać można w jeden sposób, wszyscy murem za Kasperczakiem, jednak już na boisku... jakby tego nie widać.

Wiślacy solidarnie pofarbowali dziś włosy w wiślackie barwy. Złośliwi kibice mówili po meczu, że energię, którą stracili na malowanki, lepiej mogli przełożyć na boisku... na którym przez cały mecz graliśmy wolno, w iście jednostajnym tempie. Do tego niedokładna i nieskuteczna gra wiślaków mogłaby być pokazywana jako przykład... jak grać się nie powinno.

Kibice mogli więc być zdegustowani, tym bardziej, że początek meczu był wyrównany, a bliżsi zdobycia gola byli... goście. Dwa rzuty rożne dla Pasów skończyły się jednakowo. Dośrodkowania na Kazimierza Węgrzyna, który głową - w swoim stylu - próbował zdobyć gola. O mało mu się to nie udało już w 7. minucie, ale piłkę z linii bramkowej wybił Mauro Cantoro! Powtórka w min. 9. zakończyła się natomiast, minimalnie niecelnym uderzeniem. Chwilę później z dystansu, swojego byłego kolegę klubowego Radka Majdana, próbował pokonać Drumlak, lecz strzelił nad poprzeczką.

Wisła w tym okresie gry raziła wcześniej wspomnianymi cechami, więc pierwszą groźną akcję przeprowadziliśmy dopiero w 27. minucie. Od razu jednak mogła paść bramka. W roli głównej wystąpił bowiem Maciej Żurawski, jednak po jego uderzeniu piłka trafiła w słupek!

W I połowie bramkarza Pasów próbowali jeszcze pokonać Aleksander Kwiek, który raczej nie wygryzie ze składu Damiana Gorawskiego oraz Maciej Stolarczyk, którego strzał głową był minimalnie niecelny.

Jeżeli powiem, że wymienione powyżej sytuacje, to... niemal wszystkie groźne w I połowie, to... chyba niewiele się pomylę. O ile w ogóle.

Kibice liczyli, że II połowa dostarczy im więcej emocji, i mieli rację. Tylko czy rzeczywiście na takie liczyli?! Już w I połowie piłkarze nie przebierali w środkach, w czym sposobiła się głównie Cracovia. Sędzia Mikulski pozwolił na zbyt ostrą grę, z jednej strony, z drugiej zaś gwizdał gdy tylko ktoś postarał się upaść. Dziwnie były w tym meczu odgwizdywane przewinienia piłkarzy. W 52. minucie doszło do przełomowego wydarzenia w tym meczu. Drugą żółtą kartkę otrzymał Baster, który wdał się w przepychanki z Marcinem Baszczyńskim i goście musieli od tej pory grać w "10". Cracovia stanęła więc całą drużyną przed własnym polem karnym, broniąc bezbramkowego remisu, raz na jakiś czas, atakując kontrami.

Co mogło się wydawać handicapem dla Wisły, wcale nim nie było. Wiślacy nadal grali zbyt wolno, na stojąco, zdecydowanie ułatwiając tym samym, skuteczną obronę Cracovii. Gdy już dochodziło do sytuacji, albo nie miał kto... oddać strzału, albo strzały były niecelne, albo zbyt lekkie, aby pokonać Cabaja.

Najlepszą okazję wypracował sobie w końcu Mirek Szymkowiak, który w 62. minucie, trafił w poprzeczkę! Gdyby nie okazja z 83. minuty, kiedy niecelny strzał oddał Żurawski (protestował, domagając się karnego), można powiedzieć, że byłaby to jedyna szansa, grającej z przewagą Wisły. W 90. minucie to Pasy mogły prowadzić... Z rzutu wolnego, bardzo niebezpiecznie strzelił Wawrzyczek, jednak Radek Majdan pokazał, że jego forma ustabilizowała się na wysokim poziomie i nie zamierza się zmieniać.

Tak skończył się ten mecz... a kibice opuszczający stadion mogli tylko kręcić z niedowierzaniem głowami.

W czwartek przegraliśmy z młodzieżowym klubem z dalekiej Gruzji, dzisiaj zaledwie zremisowaliśmy z Cracovią, której trzon stanowią piłkarze, jeszcze dwa lata temu, grający na III-ligowym froncie... Wstyd?! ... Chyba tak, bo można być beznadziejnie zakochanym w Wiśle, i w jej gwiazdach, ale to co dzieje się w tej drużynie, nie pokazuje absolutnie nic dobrego! Czy to zła forma, która jeszcze tydzień temu była wysoka (7:1 w Lubinie, to nie przypadek!), czy to granie przeciwko trenerowi (to chyba zbyt daleko wysunięty wniosek, choć już mnie nic nie zaskoczy), czy może inne animozje w drużynie? Jedno jest pewne. Wiśle potrzebne są zmiany. Niekoniecznie personalne, może bowiem wystarczą męskie rozmowy piłkarzy w szatni? Coś jednak musi ulec zmianie, bo w ciągu kilku dni stało się z nimi coś bardzo niedobrego!

Dzisiejszy mecz zakończył kolejną naszą passę. Przed dwoma tygodniami straciliśmy rekord meczów ligowych na własnym stadionie ze zwycięstwem, tym razem - ligowych meczów ze strzeloną bramką z rzędu. Było ich w sumie 29...

• Dodał: Piotr (2004-10-03 19:53:51)


Komentarz pomeczowy

• Długo zbierałem się w sobie, aby napisać komentarz do meczu Wisły z Cracovią. Prawdę mówiąc, napisałem 2 komentarze, ale obydwa były dokładnie takie jak sam mecz – czyli byle jakie. A właśnie bylejakość była wszechobecną „muzą” pierwszych po dwudziestu latach derbach Krakowa na łonie ekstraklasy.

Byle jaka była gra piłkarzy. Byle jaka była atmosfera na stadionie. Kibice obydwu drużyn skupili się głównie na obrażaniu przeciwnika w bardzo prostacki sposób. Byle jaka była w końcu praca arbitra. Jak na 20 lat bezowocnego oczekiwania na najstarsze derby Polski (nie licząc meczów między Czarnymi a Pogonią Lwów), gdy wreszcie los okazał się łaskawy dla Krakowa, otrzymaliśmy w zamian zwłoki nadmuchiwanego balonu, który pękł tuż przed pierwszym gwizdkiem sędziego. Pomimo wzajemnych deklaracji przedstawicieli klubów kibica, jak i wystosowanej do sympatyków obydwu zespołów petycji, podpisanej przez piłkarzy Wisły i Cracovii, z prośbą o pozytywny doping, na stadionie zatriumfowało chamstwo i prostactwo. Zarówno nasi kibice, jaki i kibice przyjezdnych dali świadectwo wyjątkowej zaściankowości i wulgarnego szowinizmu. Nic zatem dziwnego, że sami piłkarze bardzo szybko przystosowali się do panujących na stadionie warunków. Nie tak wyobrażałem sobie mecz, na który czekałem praktycznie od dziecka. Co prawda po drodze zaliczyłem drugoligowe derby, ale to nie to samo, co bezpośrednia walka o mistrzowskie punkty. Bylejakość spływała z trybun na piłkarzy. Senna atmosfera meczu z kolei nie wpływała mobilizująco na kibiców, a ci pogrążeni w wulgarnych okrzykach nie pomagali piłkarzom. I w ten sposób szybko wpadliśmy w pętlę bylejakości. Do tego poziomu dostosował się również sędzia, który nie był nawet wyjątkowo wredny tego dnia. Nie popełnił zbyt wielu błędów. Był po prostu – powtórzę to po raz enty - byle jaki! Jak całe widowisko.

Kryzys – niekryzys

Wróćmy jednak do strony sportowej meczu derbowego. Zastanawiam się co ma na myśli trener Kasperczak utrzymując, że kryzysu w zespole nie stwierdzono? Fakty natomiast mówią coś zupełnie innego. Drużyna przegrała w kiepskim stylu bardzo ważny mecz w Tbilisi. Podczas derbowego spotkania również nie prezentowała tego, do czego zdążyła nas przyzwyczaić. Oznaki kryzysu było widać już wcześniej. Niestety, jak się okazuje z perspektywy czasu, owe oznaki zostały fałszywie zamazane przez wspaniały wynik przywieziony przez naszych ulubieńców z Lubina (Wisła wygrała 7:1). To zupełnie osłabiło czujność naszych piłkarzy. Zresztą pierwszym poważniejszym sygnałem był remis na własnym stadionie z Amiką. Fakty są zatem takie, że w ostatnich 2 meczach (łącznie z Dinamem) piłkarze trenera Henryka Kasperczaka zdobyli raptem 1 punkt na 6 możliwych, prezentując przy tym jakość gry daleką od tej, którą prezentują w przeciętnym dla siebie meczu. Dziwi zatem, że szkoleniowiec Wisły, z uporem - godnym Pawła Janasa, stawiającego wbrew prawom logiki, fizyki, chemii, biologii, teologii, filozofii i sportu na Grzegorza Rasiaka - utrzymuje, że kryzysu nie ma. Być może rzeczywiście nie ma. Niemniej jednak Wisła przegrała najważniejszy mecz sezonu, a w meczu z Cracovią, mimo tego, że walczyła, była cieniem drużyny, która w normalnych okolicznościach odfajkowałaby Cracovię, jak każdą inną drużynę odwiedzającą niegościnny stadion przy Reymonta. Tak się nie stało. Teraz natomiast jest najlepszy czas, aby trener głęboko zastanowił się nad przyczynami wyraźnie słabszej formy swoich podopiecznych. Do dyspozycji trenera pozostaje fizjolog Ryszard Szul, który powinien prowadzić badania wydolności piłkarzy na bieżąco. Jeśli zatem przyczyna tkwi w nogach piłkarzy, to jego w tym głowa, aby podjąć skuteczne działania zmierzające do zmiany istniejącego stanu rzeczy. Jeśli natomiast problem tkwi w finezyjnie pomalowanych głowach piłkarzy, to noga Kasperczaka w tym, aby kopnąć ich poniżej pleców tak, aby skłonić ich do głębszej refleksji i wyciągnięcia konstruktywnych wniosków na przyszłość. A przyszłość to mecz w Wodzisławiu, terenie wyjątkowo trudnym dla naszych piłkarzy. Nawet wtedy, gdy znajdują się w znacznie lepszej dyspozycji niż obecnie. Czas zatem, aby dokładnie przeanalizować co dzieje się z drużyną i czas na to, aby wyciągnąć właściwe wnioski. W przeciwnym razie zimą z klubem ktoś się na pewno pożegna.