2005.04.17 Wisła Kraków - Pogoń Szczecin 1:1

Z Historia Wisły

Wersja z dnia 11:51, 9 wrz 2008; PawelP (Dyskusja | wkład)
(różn) ← Poprzednia wersja | Aktualna wersja (różn) | Następna wersja → (różn)

Za: http://wislaportal.pl

Wisła Kraków - Pogoń Szczecin 1:1

• Na solidną próbę nerwów wystawili (bardzo słabo dziś grający) piłkarze Wisły swoich kibiców, ale nie tylko oni. Największą nerwowość wprowadzili sędziowie, którzy - czy to nie dziwne? - już drugi nasz mecz z rzędu dają prawdziwy popis. W 29. minucie Milar podał sam sobie piłkę ręką i pokonał Majdana, a sędzia zamiast ukarać Urugwajczyka żółtą kartką, wskazał na środek. Było 0:1. W 75. min. Mauro Cantoro zobaczył czerwoną kartkę, tylko czy na pewno na nią zasłużył? Dopiero w 89. min. Wisła wyrównała, a dokonał tego strzałem głową Tomasz Frankowski.

XVIII kolejka ligi polskiej, sezon 2004/2005

Kraków, ul. Reymonta, 17 kwietnia 2005 r., godz. 17:00

Widzów: 9000, sędziował: Tomasz Pacuda (Częstochowa)

Wisła Kraków - Pogoń Szczecin 1:1

Bramki:

0:1 Milar (26.)

1:1 Frankowski (89.)


Składy:

Majdan

Baszczyński (59. Vidlička)

Głowacki

Kłos

Stolarczyk (45. Mijailović)

Błaszczykowski (68. Brożek)

Sobolewski

Cantoro

Zieńczuk

Żurawski

Frankowski


Peškovič

Michalski

Magdoń

Julcimar

Matlak

Parzy (73. Łabędzki)

Kuchař

Kaźmierczak

Grzelak (90. Poledica)

Milar (76. Batata)

Divecký


Piłkarz meczu:

Tomasz Frankowski

• Wszyscy kibice, którzy zjawili się dzisiaj przy Reymonta, oczekiwali dobrego i emocjonującego widowiska. Dobre nie było ono na pewno, było natomiast emocjonujące, i to aż za bardzo. Niestety, stęsknieni piłki kibice Wisły nie mają żadnych powodów do zadowolenia. Biała Gwiazda grała po prostu źle. Wolno, niedokładnie, a zagrania naszych pupili z łatwością odczytywali rywale. Trener Lička zapowiadał przed meczem, że o wyniku zadecydują "szczególiki". Ja ich nie dostrzegłem (może komuś z Was się udało?), przynajmniej jeżeli chodzi o grę Białej Gwiazdy. Co ciekawe, i niepokojące zarazem, wiślacy zatracili jedną umiejętność - dobrego ostatniego podania, i nie chodzi tutaj tylko o to, że nie ma już w Krakowie Mirka Szymkowiaka... Schematy gry Wisły polegały jeszcze niedawno na "rozklepaniu" defensywy rywala dokładnymi podaniami... po ziemi. Z Pogonią Wisła grała... w iście angielskim stylu! Niekończąca się ilość wrzutek, które przez większą część meczu nic nie dawały. Wrzutka w pole karne kończyła się na ogół kiepskim zagraniem Peskovicia, bądź wybiciem piłki przez obrońców. Jak mogło być jednak inaczej, skoro w obrębie "szesnastki" przebywał najczęściej jednynie Tomasz Frankowski.

Nic więc dziwnego, że w pierwszym kwadransie to Pogoń miała dwie okazje do zdobycia bramki, Wisła zaś żadnej. Już w 10. min. powinno być 1:0 dla gości, ale Milar trafił, po uderzeniu głową, w boczną siatkę. Dwie minuty później znów groźnie skontrowała Pogoń, tyle że Michalskiemu zabrakło centymetrów, aby skierować piłkę do siatki.

Wisła zagroziła Pogoni dopiero w 20. min. (!), tyle tylko, że strzał Frankowskiego został zablokowany. Dwie minuty później z rzutu wolnego Marek Zieńczuk podał wprost pod nogi... obrońcy Pogoni. Po tym zagraniu można było zapytać - co ćwiczyli wiślacy na zamkniętym treningu w piątek? W końcu mamy 26. min. i decydujący moment meczu. Wisła wyprowadza kontratak, ale traci piłkę i szybki atak rozpoczyna Pogoń. Piłka trafia do Milara, który wykorzystał niezdecydowanie Tomasza Kłosa (patrzył na sędziego, licząc na spalonego, zamiast na rywala) oraz sędziego Pacudy (wszak przyjmując piłkę, wyraźnie pomógł sobie ręką) i strzelił pewnie do siatki. Rękę Urugwajczyka widział cały stadion, Pacuda i liniowy nie (?!), a protestujący wiślacy oglądają żółte kartki (Żurawski i Baszczyński).

Przez ok. 12 minut od straty gola, Wisła przeważa, ale Peškovič broni uderzenia głową (wszak gramy na wrzutki) Żurawia, a chwilę później Stolarczyka, zaś uderzenie z dystansu Cantoro jest niecelne. Na koniec tego fragmentu gry uderzał jeszcze Baszczyński, lot piłki zmienił jeszcze Franek, ale piłka minęła bramkę gości.

To nie był koniec emocji w I połowie. W doliczonym czasie gry gola zdobyła Pogoń, tyle tylko, że jej strzelec, nie kto inny jak Milar, był na spalonym. Natychmiastowa jest jednak odpowiedź Wisły, a jej autorem Kuba Błaszczykowski, który wpadł w pole karne, mijając kilku rywali, wycofał do Franka, jednak tego - w ostatniej chwili - ubiegł obrońca. Do przerwy jest więc 0:1.

Kto spodziewał się huraganowych ataków Wisły, po przerwie, srogo się zawiódł. Nasza gra wcale nie była lepsza, zmieniła się za to taktyka Pogoni, która cofnęła się jeszcze głębiej, co było jednak ich zgubą. Gdyby więcej atakowali, tak jak w I połowie, kto wie jak zakończyłby się ten mecz... Rozpoczęło się od niecelnego uderzenia z dystansu Mijailovicia, który zastąpił... na pewno wyróżniającego się w I połowie Stolarczyka.

W 52. min. ładnie, choć minimalnie niecelnie, strzela z wolnego Żuraw. Pięć minut później z dystansu próbuje Zieńczuk, ale piłka leci nad poprzeczką. W 59. min. lekka konsternacja, gdyż za Baszczyńskiego wchodzi Vidlička, a zachowanie zdenerwowanego Baszcza, który ani myślał opuścić murawę mówi jak bardzo... zgadza się on z obecnym szkoleniowcem... 65. min. to świetna okazja Wisły, jednak po swoim uderzeniu głową (dalej wrzutki), Tomek Frankowski tylko się za nią złapał. Mogło być 1:1.

W 71. min. w pole karne wpadł z piłką Cantoro, próbował strzelać, ale w bramkę nie trafił, gdyby dogrywał na środek, sam przed nią był Franek...

Kolejna decydująca o przebiegu meczu minuta, to 75. Mauro Cantoro atakowany jest ostro przez Divecký'ego, próbuje się uwolnić, robi ruch ręką (to na pewno), tylko czy rzeczywiście trafił rywala w twarz? Czy też piłkarz Pogoni symulował? Sędzia nie ma wątpliwości i pokazuje Argentyńczykowi - od razu - czerwoną kartkę... Divecký ogląda żółtą, a że jest to jego drugi taki kartonik, więc i on schodzi do szatni. Obydwie drużyny grają więc po "10".

76. min. - schodzący z boiska Milar... rozbiera się już na nim, ściągając ochraniacze (a dokładniej: rzucając nimi o murawę)... ogląda żółtą kartkę, a wszyscy piłkarze spotykają się przy linii bocznej, także trenerzy i osoby z ławek, trwa bowiem solidna przepychanka! Mamy samą końcówkę meczu, Wisła nadal gra bez pomysłu na rozmontowanie obrony rywala, w końcu jednak udaje się to Frankowi. Jest 89. min., z lewej strony dośrodkowuje Marek Zieńczuk, piłka mija obrońców, ale nie mija Tomasza Frankowskiego, który głową uderza skutecznie i jest 1:1. Do końca próbuje Wisła, ale tak cały mecz, jak i końcówka, po prostu nam nie wychodzi. Kończy się więc niespodziewanym remisem, naszym czwartym z rzędu!

Wiele można byłoby jeszcze mówić o tym spotkaniu... Jako podsumowanie napiszę jedynie, że już drugi mecz z rzędu bardzo kontrowersyjnie, na naszą niekorzyść, prezentują się sędziowie, którzy znów wypaczyli wynik meczu.

Nie zmienia to faktu, że Wisła gra bardzo słabo, i nie chodzi tutaj tylko o "widowiskowość". Coś trzeba zmienić, tylko co?

Osobnym tematem jest gra Mauro Cantoro, który urósł do miana "boiskowego bandziora", samemu wymierzającego sprawiedliwość rywalom, tylko czy aby na pewno zasłużył na czerwoną kartkę? No i jak na to zareaguje WD PZPN? Podwójna recydywa, to nie brzmi najlepiej...

Ponadto trzeba przyznać, że mimo nerwowego spotkania, wiślaccy fani stanęli dzisiaj na wysokości zadania i poza obraźliwymi okrzykami w kierunku arbitra (i co za tym idzie PZPN-u - co oczywiste - od 26. min.), na stadionie było bardzo spokojnie. Tym bardziej, że mimo zapowiedzi, iż nie będzie kibiców ze Szczecina, na sektorze D pojawiła się flaga Pogoni ("Szczecin Ultras"). Przy odczytywaniu nazwisk piłkarzy Pogoni panowała cisza (na ogół słyszymy wtedy gwizdy). Do momentu błędu sędziego, który uznał nieprawidłowo zdobytą bramkę dla szczecinian, słychać było wyłącznie doping dla Wisły. Widowisko zepsuł jednak - swoją decyzją - arbiter i już do końca było nerwowo. Kibice Wisły świetnie dopingowali jednak swoją drużynę do samego końca. Obyło się bez bluzgów w kierunku rywali (choć ich gra na czas kwitowana była okrzykami "pajace"), nie było także obrażania innych drużyn...

Pierwszy raz też, od jesieni 2004 r., dało się z trybun usłyszeć znany wszystkim okrzyk: Henryk Kasperczak...

Cóż... On nadal jest na etacie w klubie...

• Dodał: Piotr (2005-04-17 19:22:19)


Komentarz pomeczowy

• Mecz z Pogonią Szczecin był jednym z najsłabszych występów Wisły na własnym stadionie w ostatnich latach. Gra nie kleiła się, akcje rozgrywaliśmy zwykle w ślamazarnym tempie, mnożyły się nieudane zagrania. Mimo to zremisowaliśmy. Mogło być gorzej.

W całej rundzie wiosennej piłkarze Wisły nie rozpieszczają swoich kibiców. Właściwie tylko krakowski mecz z Polonią w Pucharze Polski oraz pierwsza połowa z Płocka mogły w miarę zadowolić. Mecze z Katowicami i ligowy z Polonią, a także druga połowa spotkania w Płocku, ukazywały oblicze Wisły, jakiego nie chcemy znać. Niedzielna potyczka z Pogonią była równie nieudana. Słabe występy są wodą na młyn dla zagorzałych przeciwników Wernera Lički. W osobie czeskiego szkoleniowca widzą oni bowiem sprawcę wszystkich nieszczęść. To niekompetencja Czecha ma przesądzać o tym, że z postrachu ligowych boisk staliśmy się zespołem co najwyżej na miarę czołówki przeciętnej polskiej ligi, ciągle kadrowo mocnym, ale stylem gry równającym w dół w zastraszającym tempie. Nie ulega wątpliwości, że trudno póki co znajdować pozytywy pracy Lički - jeśli jej jakość mierzyć sposobem gry Wisły. Z drugiej strony, uznanie, że wszystkiemu winny jest trener, znacznie upraszcza sprawę i nie oddaje zarazem złożoności problemu. W meczu z Pogonią było to widać bardzo wyraźnie. Niezależnie bowiem od tego, jakim trenerem jest Czech, nic nie zwalnia naszych piłkarzy z obowiązku poważnego podchodzenia do swoich obowiązków, a niedzielna potyczka była kolejną, w której przez długi czas ustępowaliśmy rywalom ruchliwością i walecznością. Mamy bardzo dobrych, jak na Polskę, piłkarzy, ale nie na tyle dobrych, aby byli w stanie wygrać na stojąco z nieźle grającym rywalem. Oczywiście, można powiedzieć, że i temu winny jest trener, który nie potrafi zmusić do wysiłku swe gwiazdy. Warto jednak wspomnieć liczne mecze za kadencji Henryka Kasperczaka, niewątpliwie znacznie bardziej charyzmatycznego szkoleniowca, w czasie których pomstowaliśmy na statyczność i „tumiwisizm” wielu wiślaków. Dość przywołać spotkania z KSZO i Pogonią sprzed 2 lat, czy zeszłoroczne boje ze Świtem i z Polkowicami – wszystkie wygrane po wielkich męczarniach. Niestety, brak mobilizacji na słabeuszy zdarza nam się za często, niezależnie od trenera. Czasem nawet udaje się takie „odpuszczone” mecze wygrać. Nie zawsze jednak sprzyja nam szczęście. Minimalizm potrafi być surowo ukarany (o czym najboleśniej przekonaliśmy się w pucharach jesienią 2003 i jesienią 2004). W dodatku od pierwszego mistrzowskiego sezonu Wisły z czasów TF, daje się zauważyć dziwna prawidłowość, że im większą mamy przewagę po rundzie jesiennej, tym gorzej gramy wiosną. Wyjątkiem od reguły była wiosna 2004, ale wówczas po piętach deptała nam Legia. Dlatego zespół musiał wygrywać w każdej kolejce i tę mobilizację zwykle widzieliśmy, mimo, że czasem zwycięstwa rodziły się w bólach (Świt, Polkowice, Amica). Wiosną 2005 rywale nie naciskają, tracą nawet więcej punktów niż my. Dla nieco zmanierowanych naszych gwiazd, nie jest to impuls do należytego wysiłku, co sami czasem przyznają. Tak więc obiektywnie gorsza forma daje, w połączeniu ze zbytnią nonszalancją, wyjątkowo złe rezultaty. Owa nonszalancja przejawia się nie tylko w statycznej grze, ale także w licznych prostych błędach: choćby takich jak kompromitująca strata Marka Zieńczuka, która stworzyła Pogoni szansę na szybką kontrę i w konsekwencji dała portowcom bramkę. Nie tylko nasz lewy pomocnik popełniał takie błędy w niedzielę, ale jako najbardziej doniosłą w skutkach wpadkę trzeba ją wspomnieć. Wiślacy niby wiedzą, że na stojąco nie wygrają, ale na boisku tego nie pokazują i dopiero, gdy sami wpędzą się w tarapaty albo, gdy w te tarapaty wpędzi ich fatalny sędzia, zaczynają grać z należytym zaangażowaniem. Wtedy nie czują się już jednak tak pewni siebie i nerwowość, która wkrada się do ich gry, zwiększa chaos. Trudno w takich okolicznościach o składną, atrakcyjną grę… Tym bardziej, że najwyraźniej nie służy jej też nowa taktyka, przynajmniej na obecnym etapie jej wprowadzania.

Trudno powiedzieć, jaką taktykę ustalił Lička na mecz z Pogonią, ale nie ulega wątpliwości, że nie została ona dobrze zrealizowana. Rodzi się pytanie, czy to czeski szkoleniowiec nie potrafi przekazać swych myśli piłkarzom, czy też może to oni nie są gotowi na rewolucyjne przeobrażenie sposobu gry, niosąc za sobą bagaż złych doświadczeń lat przyzwyczajenia do gry mało odpowiedzialnej i zdeterminowanej dużą przewagą nad konkurencją na krajowym podwórku. W 2004 r. zachwycaliśmy się często ofensywnym sposobem gry Wisły w lidze, ale klęski w europejskich pucharach nie pozwalały realistom zapomnieć, że pod względem organizacji gry, zwłaszcza defensywnej, mamy duże braki, których wyeliminowanie jest koniecznie, jeśli liczymy na przerwanie fatalnej passy kompromitacji w Pucharze UEFA. Lička podjął się trudnego zadania, bowiem musiał uczyć zachowań, które w efektownej i podporządkowanej atakowi taktyce trenera Henryka Kasperczaka były na dalszym planie. Zarazem istniało od początku ryzyko rozregulowania sprawnie działającego w ofensywie mechanizmu, zwłaszcza, że z odejściem Mirosława Szymkowiaka straciliśmy jedno z kluczowych ogniw starego systemu - jak się teraz coraz częściej mówi - kluczowe. Lička podjął wyzwanie i z tego należy go rozliczyć. Ale jeszcze nie teraz. Póki co trudno o optymizm, ale oczywistym jest, że gruntowne zmiany wymagają czasu nim dadzą zamierzone efekty. Duża przewaga w tabeli powoduje, że jeśli jest moment, by gruntownie reformować schemat gry, to właśnie teraz. Sprawa się komplikuje, gdy trzeba odpowiedzieć na pytanie, czy gotowi jesteśmy przejść przez taki okres przejściowy, w czasie którego zespół bardzo obniża loty. Sądząc z licznych komentarzy kibiców, mało kto zachowuje cierpliwość, zwłaszcza, że nie ma gwarancji, iż pomysły Lički w ogóle wypalą. Może się okazać, że zburzony stary system gry, który w lidze święcił triumfy a w pucharach kompletnie zawodził, zastąpi nowy: nieefektywny i nieefektowny na obu polach. Mimo wszystko jednak, warto zachować więcej wstrzemięźliwości. Niepokój i krytycyzm całkowicie nam wystarczą; panika i krytykanctwo możemy śmiało sobie darować. Niektóre histeryczne reakcje na dwa remisy dobitnie wykazują, jak bardzo byliśmy rozpieszczeni skuteczną i ładną grą. A niestety nie ma zespołu na świecie, który zawsze wygrywa i zawsze gra ładnie. Wystarczy śledzić ligi zachodnie i poczynania potentatów klubowej piłki, aby nabrać nieco pokory i stawiać Wiśle racjonalne wymagania. Te na teraz to lepsza postawa w najbliższych meczach, większa mobilizacja i waleczność. Miejmy nadzieję, że po okresie przejściowym, nastaną lepsze czasy. Jeśli nie, wtedy przyjdzie pora na rozliczenie, i trenera, i piłkarzy. Póki co nerwowa atmosfera nikomu nie służy. Warto by kibice wsparli w trudnych chwilach swój zespół, a nie marnowali energii wyłącznie na rozdzieranie szat i pełne egzaltacji wysyłanie obecnego szkoleniowca byle dalej od Krakowa. Nie pierwszy to trudny okres Wisły za TF. Przyznam szczerze, że bardziej niż remisy z Płockiem i z Pogonią, uzyskane w słabym stylu, ale przy wielopunktowej przewadze, bolały mnie klęska z Legią 2 lata temu czy porażka z Amicą. O Valerendze i Tbilisi nie wspominając. Po tych dotkliwych niepowodzeniach, zespół potrafił się odrodzić. Wierzę, że nie inaczej będzie i tym razem.