2005.05.22 Legia Warszawa - Wisła Kraków 5:1

Z Historia Wisły

Wersja z dnia 12:16, 9 wrz 2008; PawelP (Dyskusja | wkład)
(różn) ← Poprzednia wersja | Aktualna wersja (różn) | Następna wersja → (różn)

Za: http://wislaportal.pl

Legia Warszawa - Wisła Kraków 5:1

• Nie zawsze być mistrzem znaczy być najlepszym - napisali kibice Legii przed meczem. I rzeczywiście dzisiaj o wiele, wiele lepsza była Legia, która wygrała aż 5:1! Kompromitacja, blamaż, żenada i wstyd - tak określić można występ naszych piłkarzy. Inaczej się nie da. Czas na męskie rozmowy, bo przez całą piłkarską wiosnę to nie jest ta Wisła, którą chcielibyśmy oglądać, nawet jeżeli jest tylko o krok od mistrzostwa...

XXIII kolejka ligi polskiej, sezon 2004/2005

Warszawa, ul. Łazienkowska, 22. maja 2005 r., godz. 19:00

Widzów: 12000, sędziował: Tomasz Pacuda (Częstochowa)

Legia Warszawa - Wisła Kraków 5:1

Bramki:

1:0 Sokołowski I (20.)

2:0 Włodarczyk (29.)

3:0 Włodarczyk (34.)

4:0 Magiera (60.)

5:0 Włodarczyk (70.)

5:1 Żurawski (85.)


Składy:

Boruc

Sokołowski II

Choto

Szala

Kiełbowicz

Karwan (65. Kaczorowski)

Đoković

Magiera

Sokołowski I (75. Kowalski)

Włodarczyk (85. Zjawiński)

Saganowski


Majdan

Baszczyński

Kłos

Głowacki

Stolarczyk

Błaszczykowski (53. Mijailović)

Cantoro (84. Ekwueme)

Sobolewski

Zieńczuk

Żurawski

Frankowski (65. Brożek)

Piłkarz meczu:

nikt


Kompromitacja. Żenujący występ. Hańba. To najłagodniejsze i jedyne parlamentarne określenia, jakie cisną się na usta po meczu z Legią Warszawa. Wiślacy zamiast przypieczętować Mistrzostwo Polski, zawiedli w każdym elemencie gry. Najbardziej jednak boli, że zhańbili się, grając niemal bez ambicji - słabszy występ można wybaczyć, nie brak waleczności, zwłaszcza w tak ważnych dla kibiców potyczkach.

Początek meczu nie sugerował tak fatalnego końca. Już w 1. minucie akcja Mauro Cantoro z Tomaszem Frankowskim i dobitka Jakuba Błaszczykowskiego mogły przynieść prowadzenie. W 3. minucie fatalnie pudłuje Tomasz Frankowski. Co prawda strzelał z ostrego kąta, ale przecież najlepszy strzelec ekstraklasy zwykł w takich sytuacjach pokonywać bramkarzy rywali. Wydawało się więc, że Wisła kontroluje przebieg wydarzeń na boisku a gole dla niej są kwestią czasu. Iluzje prysły bardzo szybko. Poczęły mnożyć się błędy w środku pola. Legia grała szybciej i przede wszystkim zdecydowanie bardziej ambitnie. Pierwsze groźne sytuacje stworzyli legioniści po rzutach rożnych. W 18. minucie tylko świetnej interwencji Radosława Majdana zawdzięczaliśmy, iż nie padła pierwsza bramka dla rywali. W 20. minucie katastrofalne zachowanie po kolei Macieja Stolarczyka, Mauro Cantoro, Arkadiusza Głowackiego i Tomasza Kłosa, którzy rozstąpili się przed Tomaszem Sokołowskim, niczym Morze Czerwone przed Mojżeszem. Piłkarz Legii perfekcyjnie skorzystał z prezentu i precyzyjnym strzałem pokonał Majdana. Ledwie 3 minuty później kolejna świetna sytuacja Legii, ale Marek Saganowski przegrywa pojedynek z Majdanem. Brak asekuracji naszej drugiej linii i obrony był niezmiennie fatalny. Niemniej w 26. minucie po podaniu Tomasza Kłosa z rzutu wolnego sam na sam z Borucem znalazł się Frankowski. I po raz drugi marnuje doskonałą okazję! Co się dzieje z naszym najlepszym snajperem? Czyżby wizja wyjazdu zagranicznego spętała mu nogi? Za dużo zawdzięczamy Frankowi, aby mu wypominać liczne ostatnio fatalne strzały, ale nieprzyzwyczajeni jesteśmy do takich jego występów. W 29. minucie kolejny fatalny błąd Stolarczyka, który odpuszcza krycie i Piotr Włodarczyk strzałem głową zdobywa drugą bramkę dla Legii. Zawalili też pomocnicy, którzy pozwolili warszawiakom bez problemów dotrzeć pod bramkę Majdana. Niemniej Stolarczyk, który już w paru ostatnich meczach raził nonszalancją, jest głównym winowajcą - nadawał się do natychmiastowej zmiany, podobnie zresztą jak paru kolegów.W 34. minucie fatalny błąd wiślaków po rzucie różnym legionistów i już... 3:0. Strzał Đokovića dobił Włodarczyk. Z kryciem Serba spóźnił się Głowacki.Już do końca połowy Legia ma przewagę, a Wisła... nawet się nie miota. Brak ambicji jest wstrząsający. Dopiero w 45. minucie strzał z dystansu Kłosa stwarza realne zagrożenie, ale Artur Boruc broni. 0:3. Tego nikt chyba się nie spodziewał.

W drugiej połowie Legia grała a Wisła statystowała. Nasi piłkarze przeważnie nawet nie udawali, że walczą o honor. Dawali się dziecinnie ogrywać, za co najmniejszym wymiarem kary był gol Jacka Magiery w 60. minucie. Nie trzeba dodawać, że padł po serii kolejnych żenujących błędów, i obrońców, i pomocników. Brak asekuracji, brak ambicji, brak pomysłu. W 70. kompromitacja sięga zenitu. Słabo grający w tej rundzie Włodarczyk kompletuje hat-trick, choć tym razem dzięki sędziemu liniowemu, który nie zauważył dwumetrowego spalonego. Cud, że był to ostatni gol Legii. Bramka Macieja Żurawskiego w 85. minucie - choć piękna (zza pola karnego, pod poprzeczkę) - nie zmienia wydźwięku występu wiślaków. Skompromitowali się na całego. Trudno pojąć tego przyczyny. Nasi piłkarze zdawali się być absolutnie pewni, że Legia nie stawi im oporu, a gdy okazało się, że gra bardzo dobrze, wiślacy jakby nie mogli wyjść z szoku. Właściwie tylko Marcin Baszczyński i Maciej Żurawski starali się jak należy, choć zwykle nieefektywnie. Kompromitujący występ zanotowali Maciej Stolarczyk, Mauro Cantoro, Arkadiusz Głowacki, Tomasz Frankowski i Radosław Sobolewski. Tomasz Kłos dobre interwencje przeplatał fatalnymi. Jakub Błaszczykowski i Marek Zieńczuk byli niewidoczni, nie asekurowali też właściwie bocznych obrońców. Radosław Majdan miał kilka mniejszych wpadek, parę razy uchronił nas przed stratą gola - przy straconych raczej nie zawinił. Jako jeden z nielicznych naszych piłkarzy wyglądał na przejętego kompromitacją zespołu. Niektórzy znieśli tą hańbę nader bez emocji, przynajmniej patrząc na ich twarze. Przede wszystkim jednak nie zostawili serca na boisku. Faktem jest jednak też i to, iż wiślacy zdawali się mieć olbrzymi problem z motoryką. Czy to efekt chorób, które wykluczyły paru graczy w środku tygodnia z treningów? Być może. W każdym razie legioniści byli dużo szybsi i bardziej ruchliwi. Wiślacy człapali po boisku. Nie wiemy też, jakie były taktyczne zalecenia Wernera Lički, ale na boisku wyglądało to tak, jakby... ich w ogóle nie było. Słowem, 1:5 z Legią może być wstrząsem, którego paru ludzi w klubie nie przetrzyma. Końcówka sezonu to nie jest jednak dobry czas na rewolucję. Grunt, aby w środę nie było już wątpliwości, kto był najlepszym zespołem sezonu 2004/2005. Brak jednego punktu niezbędnego do obrony Mistrzostwa zaczyna niepokojąco doskwierać. Wiślacy chyba nie będą takimi frajerami, aby o MP miał rozstrzygać mecz w ostatniej kolejce z Groclinem? Choć patrząc na niedzielne "wyczyny", chyba niczego już nie możemy być pewni. Po serii dobrych występów, nagle ponownie cisną się pytania, dokąd zmierzamy. Także 4. porażka z rzędu na boisku Legii, wyższa nawet niż fatalne 1:4 sprzed półtorej roku, to już fatalna seria, nad którą nie można przejść po prostu do porządku dziennego. Jak zmazać hańbiącą porażkę w Warszawie? Trzeba wygrać z Legią w kolejnych meczach. Tyle że ciekawe, w jakim składzie do nich przystąpimy? Bogusław Cupiał może wyciągnąć stosowne wnioski, bardzo różne wnioski.

• Dodał: Piotr (2005-05-22 18:54:49)

Komentarz pomeczowy

• Ciężko zabrać się do pisania i komentowania czegoś takiego, jak to co pokazali piłkarze Wisły w Warszawie. Skoro hat-tricka strzela nam niejaki Piotr "Nędza" Włodarczyk - jak nazywają swojego napastnika sami kibice Legii, to co można powiedzieć o grze wiślaków? Czy jest coś gorszego od nędzy? Chyba tylko hańba! Inaczej naszych piłkarzy nazwać nie można, bo porażką 1:5 po prostu się zhańbili!

Choć nie raz i nie dwa posądzani byliśmy o stronniczość w stosunku do Wernera Lički (przy czym osobiście wydaje mi się, że raczej zawsze pisaliśmy po prostu prawdę), tym razem osobiście i po raz pierwszy, sam staję w jego obronie! Gdyby Czech jakoś osobiście i ewidentnie zawalił mecz w Warszawie, gdyby obrał fatalną taktykę, gdyby zrobił złe zmiany, no i na koniec, gdyby nie potrafił zmotywować swoich podopiecznych, można by Go winić za porażkę! Ale aby winny był Czech, jego piłkarze musieliby coś grać (do cholery!). Mecz musiałby mieć przynajmniej znamiona przyzwoitości! A tak wcale nie było!

Taktyka... O taktyce nie będę się wypowiadał, bo ta mogła być tylko jedna! W klasyku, takim jak ten na Łazienkowskiej, liczy się wygrana, trzeba więc grać do przodu, zwłaszcza jeżeli ma się taki potencjał, jaki ma Wisła! Zmiany... Gdyby Czech postawił na innych piłkarzy, od pierwszych minut meczu, i przegrałby, byłby winny. Wszyscy by mu to śmiało i boleśnie zarzucili. Nie byłoby usprawiedliwień, że kogoś coś bolało, a ktoś inny był chory. Postawił na wszystkich najlepszych, jakich ma w składzie i to właśnie Oni zawiedli na całej linii. Zmiany po przerwie niewiele mogły dać, więc i tutaj jakoś nie widzę jego winy. Choć przyznać trzeba, że asystę, przy golu Żurawia, zaliczył rezerwowy przecież Mijailović.

Motywacja... Czy trzeba specjalnie motywować kogoś na grę przeciwko Legii? Jeżeli tak, to proponuję, aby ten kto potrzebuje być motywowany, grał w piłkę już tylko w komputerowe gry sportowe, a nie biegał po murawie! Oszczędzi nam - i sobie - dodatkowych wzruszeń! Osobiście nie mam więc żadnych zastrzeżeń - za ten mecz - do Wernera Lički, choć w ankiecie, która obecnie znajduje się na naszej stronie, winę za tą porażkę zrzucacie właśnie na Czecha! Biegającego wczoraj przy linii bocznej Wernera, krzyczącego na swoich podopiecznych i przeżywając ten mecz, było mi po prostu żal. Zrobił zresztą wczoraj więcej niż każdy z naszych kopaczy...

Coś jednak przemawia przeciwko Wernerowi. Kazał się bowiem rozliczać po meczach z Cracovią i Legią. Ich bilans to wygrana i klęska. Chwały mu to nie przynosi, i to także musi do niego dotrzeć! Po raz kolejny denerwują też jego wypowiedzi, że to przegrał bitwę, ale nie przegrał wojny! Niech dziękuje, na dzisiaj, swojemu poprzednikowi, Henrykowi Kasperczakowi, który zrobił przewagę punktową, bo wiosną, za kadencji Lički, to nie Wisła jest najlepszą drużyną w polskiej lidze! Po X kolejkach wiosny punkt więcej wywalczył Groclin i gdyby nie jego wpadki z Płockiem, Pogonią i Lubinem - moglibyśmy wcale nie mieć aż tak wesołych min, a mistrzostwo Polski na wyciągnięcie ręki miałby klub z Grodziska, a nie z Krakowa!

Ktoś porównuje i przymierza, że Kasperczak też dostał od Legii baty. Pamiętamy 1:4, tyle tylko, że wtedy dysponowaliśmy o wiele gorszym składem. Z Nawotczyńskim i Jopem w obronie, Paterem, Strąkiem i Brasilią w pomocy oraz Dubickim w ataku. Z całym dla nich szacunkiem, ale i Legia była wtedy o wiele lepiej dysponowana!

Wisła z wczorajszego meczu, to było wszystko to, co mamy w klubie - pod względem sportowym - najlepsze. Czyli reprezentanci Polski, w swoich błyszczących butach i sprytnie ułożonych fryzurach. Na zmotywowaną do granic wytrzymałości Legię, okazało się to za mało...

Nie mam jednak zamiaru szykować dla Lički żadnych "białych chusteczek", bo po warszawskim blamażu bardziej - moim skromnym zdaniem - zasługują na nie piłkarze...

Naprawdę można być "zakochanym" w wiślakach. To takie fajne chłopaki. Jak chcą, grać potrafią, a nawet czasem jak nie chcą to i może im wyjść! To co udawało się w wielu meczach wiosny, absolutnie nie udało się jednak na rozpędzoną Legię. Nasze chłopaki przyzwyczaiły się zanadto do tego, że wszystko idzie łatwo i przyjemnie.

Zlekceważyli traktorzystów z Norwegii, pożegnali się z Pucharem UEFA, ograli jak się patrzy mistrza Gruzji, więc kolejnego rywala z tego kraju potraktowali w sposób skandaliczny, do tego stopnia, że z pucharami znów się pożegnali! Udawało się wygrywać - mimo kiepskiego stylu - z Katowicami, Polonią, Amiką, Cracovią i Odrą, więc nadal chciało się odwalać pańszczyznę! W Warszawie się to nie udało i osłabiona przecież kadrowo Legia pokazała co poniektórym, że jak nie mają ochoty grać dla Wisły, to nikt ich w klubie nie musi trzymać. Droga wolna, i choć w kraju panuje bezrobocie, to każdy z nich założyć może sobie - zgodnie z klasyką kina polskiego - przysłowiowy sklep z bronią, albo sex-shop!

Nie muszą gonić za piłką! To jest już wolny kraj! Na ich miejsce przyjdą inni, może niekoniecznie lepsi, ale miejmy nadzieję że tacy, którym będzie się chciało chcieć!

Przyznać trzeba szczerze - na sam koniec tego nędznego rozważania - że mieliśmy w tym sezonie dwa piłkarskie koszmary. Pierwszy w Tbilisi, drugi w Warszawie. Po pierwszym byłem - szczerze mówiąc - załamany. Po drugim chce mi się już tylko śmiać.

PS. Aby nie dołować siebie i nas wszystkich jeszcze bardziej, pojedyńczych ocen naszych piłkarzy w tym meczu, nie będzie...