2005.09.29 Wisła Kraków - Vitória SC Guimarães 0:1

Z Historia Wisły

Wersja z dnia 06:34, 10 wrz 2008; PawelP (Dyskusja | wkład)
(różn) ← Poprzednia wersja | Aktualna wersja (różn) | Następna wersja → (różn)

Za: http://wislaportal.pl

Wisła Kraków - Vitória Guimarăes 0:1

• Niestety nie udało się piłkarzom Wisły Kraków odrobić strat z Portugalii i tym samym awansować do fazy grupowej Pucharu UEFA. Co gorsze, "Biała Gwiazda" została ostatecznie pogrążona przez Marka Saganowskiego w 82. minucie spotkania. Nie dla nas europejskie puchary! Jeszcze nie tak dawno temu byliśmy sześć minut od piłkarskiego raju. Dziś jesteśmy całe 4 bramki, które wbiła nam absolutnie przeciętna drużyna, za bramami piekieł.

Niestety nic dwa razy się nie zdarza - wiślacy nie powtórzyli meczu sprzed pięciu lat i całkowicie... zasłużenie odpadli z rozgrywek Pucharu UEFA. Jeżeli jeden ze słabszych zespołów - przynajmniej jak na razie - ligi portugalskiej ogrywa mistrza Polski - w dwumeczu aż 0:4 - to jest to naprawdę smutny obraz całej polskiej piłki klubowej. I nie jest to porażka tylko i wyłącznie Wisły, ale i każdego klubu naszej ligi z kolei...

Jaka czeka przyszłość Wisłę w jej jubileuszowym roku? Czy Bogusław Cupiał myśli jeszcze poważnie o budowie silnej i liczącej się w Europie drużyny? Czy Jerzy Engel utrzyma posadę szkoleniowca Wisły? Na te i inne pytania odpowiedź poznamy zapewne w najbliższych dniach.

I runda Pucharu UEFA, sezon 2005/2006

Kraków, ul. Reymonta, 29. września 2005 r., godz. 20:30

Widzów: 15 500, sędziował: Anton Genow (Bułgaria)

Wisła Kraków - Vitória Guimarăes 0:1

Bramki:

0:1 Saganowski (82.)


Składy:

Majdan

Baszczyński

Kłos

Głowacki

Dudka (84. Stolarczyk)

Penksa (15. Paulista)

Sobolewski

Cantoro

Zieńczuk

Paweł Brożek

Kryszałowicz (50. Kuźba)


Paiva

Mário Sérgio

Medeiros

Dragóner

Rogério Matias

Svärd Benachour

Neca (57. de Sousa)

Moreno

Saganowski (84. Zézinho)

Targino (68. Rivas)


Piłkarz meczu:

Mauro Cantoro


Wisła aby odrobić stratę z pierwszego meczu, musiałaby wykazać się stuprocentową skutecznością… tyle że w dwumeczu! Nasi piłkarze tylko dwukrotnie (!) trafiali dzisiaj swoimi strzałami w bramkę strzeżoną przez Paivę. To i tak o jeden raz więcej niż w pierwszym meczu obydwu drużyn, ale nawet najmniejsze dziecko wie, że trzema celnymi (!) strzałami, w dwóch meczach, nie wygrywa się batalii w europejskich pucharach. Tym bardziej jeżeli samemu traci się cztery gole. I tutaj trzeba niestety przyznać, że największym rozczarowaniem Wisły jest Paweł Kryszałowicz. Koszmarnie zagrał w Guimarăes, chyba nawet gorzej dzisiaj, głównym jego zajęciem było bowiem potykanie się, nawet i o własne nogi.

Co ciekawe pod koniec meczu wiślacka publiczność dziękowała piłkarzom za walkę… Cóż… można powiedzieć, że nasi pupile walczyli, ale na pewno nie była to taka walka, jaką oczekiwaliśmy, nie była też taka, jaka mogłaby dać dzisiaj efekty.

To Vitória była drużyną lepiej poukładaną, która od pierwszej do ostatniej minuty dążyła do celu, który w końcu osiągnęła. Mecz ten bardzo przypominał zresztą nasze pucharowe spotkanie z Anderlechtem Bruksela, w Krakowie. Nie tylko pod względem wyniku.

Już początek pokazał, że podopieczni Jaime Pacheco nie zamierzają tylko i wyłącznie kurczowo się bronić, albo grać jak Wisła w Guimarăes – wybijając piłki na oślep. Twarda gra Portugalczyków, którzy zdecydowanie więcej biegali – pokazała szybko, że strzelenie każdej z ewentualnych bramek będzie bardzo ciężkie. Jak się okazało – nie strzeliliśmy żadnej.

Mimo to – okazje ku temu były. Już w 3. minucie przed szansą stanął Marek Penksa, ale jego strzał głową minął bramkę Vitórii.

Na naszą akcję szybko odpowiedzieli goście, a dokładniej Targino. Z jego dośrodkowaniem minął się Radosław Majdan, ale na nasze szczęście skończyło się tylko na strachu.

Ostra gra Vitórii często kończyła się faulami, ale były one „mądre”, gdyż zdarzały się z dala od bramki. W 8. min. po takim faulu i rzucie wolnym z ponad 30 metrów, uderzył Arek Głowacki, ale solidnie przestrzelił.

W 14. minucie do ładnie rzuconej piłki wystartował Marek Penksa, ale masywniejszy obrońca zablokował Słowaka, skończyło się więc tylko na rzucie rożnym. Jak się okazało Marek doznał chwilę wcześniej kontuzji, stąd kłopot z tym dojściem do piłki. Miał zresztą solidny problem nawet z opuszczeniem murawy. W jego miejsce wszedł Jean Paulista.

Wisła ma teraz dwa kolejne rzuty rożne i po drugim z nich ładnie głową, po koźle, uderza Paweł Brożek – piłka leci jednak nad poprzeczką. Szkoda.

Niestety z upływem czasu... Wisła ma coraz mniej okazji do przemieszczenia się pod bramkę rywala, z czym nie ma kłopotów Vitória. Po ładnej, kombinacyjnej akcji, tylko ofiarności Radka Sobolewskiego, zawdzięczamy, że nie pada gol dla gości. "Sobol" kapitalnie blokuje bowiem uderzenie rywala. Po chwili rozpędzonego Saganowskiego ładnie powstrzymał Marcin Baszczyński. Prawy obrońca Wisły ruszył do przodu dwie minuty później, strzelił nawet z narożnika pola karnego, ale piłka minęła bramkę gości.

Wreszcie mamy 36. minutę. Rzut wolny dla Wisły, do piłki podchodzi Marek Zieńczuk i strzela świetnie pod poprzeczkę. Paiva jeszcze jednak lepiej wybija piłkę na rzut rożny! Był to pierwszy celny strzał na bramkę Vitórii… Jeżeli mieliśmy odrabiać straty, to zdecydowanie za późno zaczęliśmy ustawiać swoje celowniki…

Niewiele brakowało, aby bohaterem Wisły został chwilę później Paulista. W 39. min. ładnie wpadł w pole karne Vitórii, zamieszał dwoma obrońcami, ale miast strzelać, zatrzymał się na trzecim. Do odbitej piłki dopadł Dariusz Dudka, ale jego uderzenie powędrowało aż za... trybunę od ul. Reymonta… W doliczonym czasie gry sam na sam z Paivą wyszedł Zieńczuk, ale nie dość, że nie trafił do siatki, to jeszcze sędzia odgwizdał spalonego.

Na II połowę Wisła wyszła nastawiona bojowo, podobnie jak i arbiter z Bułgarii, który totalnie pogubił się zaraz na jej początku. Faul przy linii bocznej zakwalifikował na żółtą kartkę i pokazał ją jako drugą w tym meczu Nece… Po niej oczywiście wyciągnał kartkę czerwoną, tyle że to nie Neca faulował, a Medeiros. Na murawę wpadła niemal cała ławka rezerwowa Vitórii, a Bułgar zaraz potem anulował karę dla długowłosego Portugalczyka. Vitória nie grała więc w "dziesiątkę".

Bojowe nastawienie wiślaków skończyć się jednak mogło… golem dla gości. Dobrej okazji nie wykorzystał – w 55. min. – Saganowski, który nie trafił w bramkę.

Chwile później z boiska schodzi… żegnany gwizdami Kryszałowicz. Jego zmiennik – Marcin Kuźba spróbował umiejętności Paivy już chwilę później, ale zbyt lekki strzał, bramkarz bez trudu złapał. Była to 61. minuta, drugi celny strzał wiślaków… i zarazem ostatni!

Wisła próbuje jeszcze wprawdzie w 68. min., kiedy po dośrodkowaniu niepewnie interweniuje Paiva, ale kończy się tylko na rzucie rożnym. Próbujemy także minutę później, tyle że bramkarz Vitórii był szybszy przy piłce od rozpędzonego Pawła Brożka. Świetnym podaniem popisał się przy tym Marek Zieńczuk, ale mimo tego on także dzisiaj rozczarował. Czy rzeczywiście można o nim mówić, że to dobry piłkarz, ale tylko na polską ligę? Po naszych grach w pucharach, na razie wygląda to właśnie tak...

Od momentu akcji Zieńczuk-Brożek mamy już tylko kiepską kopaninę. Wisła przestaje wierzyć w odniesienie choćby zwycięstwa, choć próbują jeszcze i Cantoro (71. min. z dystansu obok) i Baszczyński (75. min. - akcja w polu karnym, zderzenie z obrońcą - czy był karny? zdaniem sędziego nie, więc Baszczu ogląda żółta kartkę), i Zieńczuk (81. z wolnego, również obok bramki).

Nie dziwi, więc, że to co nie udało się wiślakom, udało się Vitórii.. W 82. minucie błąd popełnia Dudka, który traci piłkę. Ta trafia do Marka Saganowskiego, a ten prostym zwodem oszukuje Kłosa i strzałem w długi róg nie daje Majdanowi żadnych szans! 0-1 i koniec jakichkolwiek nadziei nie tyle na złudny awans, ale też na osiągnięcie honorowego rezultatu.

Wisła – niestety – zasłużenie odpada z pucharów. Ta drużyna potrzebuje dużych zmian. Oczywiście pod warunkiem, że nie chcemy być wyłącznie mistrzem własnego podwórka. I jak wspomniałem na wstępie. Szyderstwa fanów innych drużyn są tym razem totalnie nie na miejscu. Za dwa lata tylko trzy drużyny z polskiej ligi zagrają w europejskich pucharach! I nie jest to wina wyłącznie Wisły i Groclinu, który dzisiaj także odpadł z europejskich rozgrywek.

Nasza liga – na tle Europy – robi kolejne kroki w tył. Kilku najlepszych graczy, którzy prezentowali określony poziom, z Wisły już wyjechało, a Ci, którzy jeszcze "coś" grają - wyjechać zamierzają. W Polsce i tak nie mamy zbytniej konkurencji i to także świadczy o poziomie polskich drużyn.

16-zespołowa liga, po dzisiejszym spotkaniu mistrza Polski z niedawnym outsiderem w Portugalii – jawi się jak najśmieszniejszy kabaret.

Przed tym dwumeczem przekonywano nas, że to Wisła jest piłkarsko lepsza od Vitórii... Przykro mi - nie jest! To także świadczy o naszym miejscu w szeregu. Wyśmiewany Saganowski pokazał, że Polak potrafi, to właśnie on "załatwił" nas przede wszystkim. Nie do końca wierzyliśmy, gdy mówił, że przeszedł do lepszej drużyny niż Legia. Dzisiaj okazało się, że jest nie tyle w lepszej ekipie od drużyny stołecznej, ale i lepszej od krakowskiej Wisły... Brutalna to prawda.

Mówimy więc pucharom - do zobaczenia...

PS. Ostatnia porażka, jakiej doznaliśmy na stadionie przy ulicy Reymonta, to był nasz pojedynek z... Realem Madryt. Było to 10.08.2004 r., a więc rok, miesiąc i 19 dni... temu. Od tego czasu Wisła to juz jednak nie ta sama drużyna... • Dodał: Matys (2005-09-29 22:44:40)

Komentarz pomeczowy

• Przedmeczowe nadzieje na odrobienie strat z pierwszego meczu z Vitórią Guimarăes w kontekście tego, co oglądaliśmy w czwartkowym spotkaniu, wydają się teraz łagodnie mówiąc naiwne. Wisła Kraków niestety po raz trzeci z rzędu skompromitowała się w Pucharze UEFA. Podobnie jak dwa lata temu w meczach Vålerengą, raz jeszcze odpadliśmy nawet nie strzelając w dwumeczu gola. Trudno o bardziej kompromitujący występ. Sięgnęliśmy dna, choć przecież ledwie parę tygodni temu raptem kilka minut dzieliło nas od historycznego sukcesu. Czy to tylko nieprzewidywalność sportu? Chyba jednak coś więcej…

Gdy w ostatniej kolejce ligowej Wisła rozbiła Lecha Poznań, wydawało się, że dołek formy jest już za nią. Tymczasem w czwartek powróciły niemal wszystkie grzechy z pierwszej potyczki z Portugalczykami. Znowu zabrakło ruchliwości, znowu zabrakło pomysłu, znowu mnożyły się proste straty, niedokładne podania i złe przyjęcia. Zadziwiające i niezrozumiałe jest, dlaczego z Lechem wiślacy prezentowali bardzo dobrą dynamikę, a w o wiele ważniejszym meczu pucharowym wyglądali, jakby brakowało im sił i szybkości. Zresztą podobne wnioski można było wyciągnąć rok temu po meczach z Tbilisi, zwłaszcza wyjazdowym. Wiślaków zdaje się paraliżować stawka meczu ostatniej szansy w pucharach, w którym porażka niechybnie oznacza trzęsienie ziemi w klubie. Skoro jednak aż tak bardzo zawodzi ich psychika, to czy na tych piłkarzach można w ogóle budować przyszłość?

Co gorsza, oglądając wczorajsze spotkanie, trudno było uwierzyć, że nie dałoby się włożyć w mecz więcej wysiłku. Owszem, z całą pewnością wiślacy nie przeszli obok meczu - jak to zrobili w Portugalii. Właściwie można powiedzieć, że raczej się starali. Ale jak na mecz o takiej stawce, powinni byli jednak zagrać znacznie agresywniej, przede wszystkim dużo więcej biegać. Portugalski zespół po raz kolejny nie pokazał niczego wielkiego. Zagrał co najwyżej poprawnie. Jednak jego solidność w obronie i konsekwencja w grze zupełnie zneutralizowała zapędy wiślaków. To smutne, że tak niewiele trzeba, żeby z sobotniej sprawnie funkcjonującej maszynki do strzelania goli, Wisła nagle przeistoczyła się w niemal kompletnie niegroźny, grający bez ładu i składu zespolik. Owszem, w pierwszej połowie Marek Penksa i Paweł Brożek mogli, a może nawet powinni, strzelić gola, ale trudno teraz gdybać, czy byłaby to bramka przełomowa, stwarzająca realne szanse na odrobienie strat. Wydaje się raczej, że w takim stanie ducha i sił, wiślacy absolutnie nie byli w stanie zbliżyć się do rywala.

Trudno chwalić poszczególnych piłkarzy, gdy zespół jako całość tak bardzo zawodzi. Niczego w tym meczu nie zawalił Radosław Majdan, ale też nie miał wiele pracy. Dość długo wydawało się, że może wreszcie obrona uniknie poważniejszych wpadek, ale niestety i ona ostatecznie wypełniła normę. Stracona bramka to pokłosie katastrofalnych błędów Dariusza Dudki i Tomasza Kłosa. Pewniej grał Arkadiusz Głowacki, ale my mieliśmy odrobić trzy gole straty a nie tylko zagrać na zero w tyłach (co się zresztą nie udało…), więc to raczej marna pociecha (acz cieszy, że Głowa powoli wraca do wysokiej formy). Marcin Baszczyński nie rozumiał się kompletnie z Jeanem Paulistą, i nie było z niego żadnego pożytku w akcjach ofensywnych. Nieco aktywniej poczynał sobie Dariusz Dudka, ale na razie dobra skłonność do włączania się do ataków flankami rzadko przekłada się na wynikające z tego realne zagrożenie dla rywali. No i do tego ten wspomniany błąd przed golem Saganowskiego... Rozczarował Radosław Sobolewski, który w ostatnich meczach ligowych nie tylko dobrze wywiązywał się z zadań defensywnych, ale i zaliczył dwie asysty. Tym razem był dziwnie pasywny i niewidoczny. Więcej przy piłce utrzymywał się jak zwykle waleczny Mauro Cantoro, ale niewiele z tego wynikało. Skrzydłowi wypadli bardzo słabo. Co prawda, Marek Zieńczuk zanotował parę niezłych strzałów i podań, ale to stanowczo zbyt mało, jak na piłkarza, który aspiruje do kadry. Potwierdziło się to, co właściwie od dłuższego czasu jest jasne: w pucharach, gdy Wiśle nie idzie, Zieńczuk nie potrafi poderwać jej do walki. Pod tym względem daleko mu do Kamila Kosowskiego. Jean Paulista irytował wieloma nieudanymi zagraniami, ale jednego nie można mu odmówić: zaangażowania. Tyle że to zdecydowanie za mało. Z trójki napastników najlepiej wypadł Paweł Brożek, który przynajmniej zbliżył się do dobrych sytuacji strzeleckich. Paweł Kryszałowicz i Marcin Kuźba nie zdobyli się nawet na to. Inna sprawa, że przy tak słabo grającej drugiej linii, niewiele by pomógł nawet Tomasz Frankowski. I tu dochodzimy do bardzo ważnej kwestii. Jerzy Engel podkreśla, że zespół jest w przebudowie. Racja. Niemniej nawet od przebudowywanej Wisły należy oczekiwać znacznie lepszej postawy. Są nowi piłkarze, owszem, ale przecież np. druga linia i obrona w ¾ występuje w podobnym składzie jak wiosną, nie można więc wszystkiego zwalać na brak zgrania. Grając z Panatą w Krakowie, i Cantoro, i Sobolewski, i Zieńczuk (ten ostatni najmniej) potrafili wnieść znacznie więcej do poczynań zespołu. Dlaczego z boju z Vitórią zabrakło np. pressingu, który tak dobrze sprawdzał się w krakowskiej potyczce z Grekami? Odejście Frankowskiego i Kalu Uche przecież akurat w niczym nie przeszkadza temu, żeby Wisła w kolejnych meczach przynajmniej agresywnie neutralizowała drugą linię rywali, jak to czyniła w pierwszym meczu eliminacji LM (także w 1. połowie drugiego meczu). Gdzie tkwi błąd, że forma waha się aż tak bardzo? Czy to kwestia psychiki, czy przygotowania fizycznego? Na to pytanie trudno dać jednoznaczną odpowiedź, nie znając kulisów codziennej pracy w klubie. Niemniej ten brak wyrobionych podstawowych właściwych zachowań boiskowych i rażąca niekonsekwencja taktyczna obciąża w znacznej mierze trenera.

Posada Jerzego Engela wisi na włosku. Muszę przyznać, że jego odejścia nie traktowałbym jako dużej straty, choć nie chcę czynić go jedynym winowajcą. Główny wszakże powód, dla którego warto zatrzymać go w Krakowie, to ewentualny brak rozsądnej alternatywy. Miał być wybitnym motywatorem, a właśnie motywacji zdecydowanie wiślakom w rywalizacji z Vitórią zabrakło. Drugi mecz był pod tym względem o niebo lepszy niż pierwszy, ale co z tego, skoro efekt w postaci wyniku był tylko niewiele lepszy. A czy przegraliśmy 0-3 czy 0-1, to niewielka różnica. Dość, że suma sumarum, skompromitowaliśmy się. Tyle, że stało się to już pucharową normą… Czy za rok będzie szansa na rehabilitację?